Stara tawerna, taka jak u Johna jest, jak portal. Ludzie tu wchodzą i wychodzą, a po wejściu lgną do znajomych kamratów podejrzliwie spoglądając na bractwa mniej znajome. Bywa i tak, że wchodzi ktoś zupełnie obcy, siada w kącie, zamawia piwo i patrzy. Patrzy i milczy. Milczy i słucha. Z nikim nie rozmawia, a jeśli już, to tylko z własnymi myślami. Potem, jak gdyby nigdy nic, odstawia pusty kufel i wychodzi. Są tacy. Na ogół nie groźni, ale nie zawsze. Bynajmniej nie tym razem. Dziś idę do tawerny nie tylko po to by się napić i porozmawiać z Johnem. Dziś idę tu czegoś poszukać. Czego? Nie wiem. Może samego siebie? A może tego łotra, co siedział w kącie i słuchał?
– Aj, aj kapitan! Cóż za okrutne wieści się szerzą po całym wybrzeżu – przywitał mnie stary John już od samego progu – ponoć straciłeś „Minerwę”.
– Zaiste to prawda John. Polej setkę, bo mnie żałość wielka ściska…John taki okręt…taki okręt.
John nalał alkohol do szklanki, a ja widziałem, że po raz pierwszy chyba raz nie odmierzał miarką tylko lał szczerze z gwinta napełniając ją w ¾ .
– No opowiadaj kapitanie, co się stało? – spytał z nieudawanym zaciekawieniem.
– Pamiętasz John, jak byłem tu jakieś dwa tygodnie temu?
– Jasne, że pamiętam. Nieźle się ululałeś kapitanie. – Zaśmiał się rubasznie stary barman.
– Bo musiałem opić propozycję, jaka dostałem z admiralicji. Propozycję nie do odrzucenia.
- A prawda. Krzyczałeś po pijanemu, że nie będziesz woził tam i z powrotem końskiego mięsa. To była ta propozycja?
- Otóż to John. – odpowiedziałem. – Miąłem przez dwa tygodnie pływać na okręcie „Hippocampus” transportujący konie do rzeźni niemal z całej Europy.
- A ty wtedy kapitanie wszystkim nam w tej tawernie zawzięcie mówiłeś o twojej wielkiej miłości do koni, i że mógłbyś je wozić do schroniska a nie do rzeźni – stwierdził John.
- Tak, John. – przyznałem.–Tak mówiłem po pijaku, ale to akurat była prawdą , tyle tylko, że ta prawda okazała się bardzo okrutna dla mnie.
– No, jaka?
– Polej jeszcze John, bo mnie cholera jasna bierze, jak sobie o tym pomyślę.
John napełnił ponownie szklaneczkę, ale tym razem jakby bardziej oszczędnie.
- Otóż John, miałem pływać na „Hippocampusie” nie dwa, lecz trzy tygodnie, a tylko tydzień na „Minerwie”. W dodatku za pierwszy tydzień nie dostałbym należnego uposażenia. Kapujesz John. Proponowali mi pracę za frajer.
- Coś podobnego? Naprawdę? Nie chce mi się w to wierzyć, kapitanie. Admiralicja tak zarządziła? Na twarzy Johna wymalował się wyraz zdziwienia.
- Admiralicja nie. Tak postanowił kapitan „Hippocampusa”, niejaki Marco Fayer.
– No, ale przez następne dwa tygodnie pewnie byś się odkuł, co? - spytał z nadzieją i współczuciem.
- Otóż nie John. Praca pierwszego na „Hippocampusie” jest o wiele mniej płatna niż na „Minerwie”– odparłem.
– To na tym Hippocampie nie byłbyś kapitanem?
- Otóż to, John. Jedynie pełniącym obowiązki pierwszego oficera. Kapitanem byłby ten Marco Fayer.
- Ten Marco Fayer myślał zapewne, żeś frajer. Rozumiem, że nie podpisałeś tej umowy, kapitanie? – W głosie Johna zabrzmiało to raczej jako stwierdzenie, aniżeli pytanie.
– Jasne, że nie, choć liczyłem się z tym, że admiralicja może nie podpisać ze mną żadnej innej umowy – stwierdziłem z obawą.
– Gadają kapitanie, że nie to było powodem wielkiej niełaski u naszego admirała, w jaką popadłeś.
- Wiem, co masz na myśli, John. Wtedy jak byłem w tej tawernie i topiłem w rumie swój smutek i żal z powodu niepomyślnego obrotu fortuny wykrzyczałem głośno swoje wielce niepochlebne myśli względem ludzi trudniących się zabijaniem koni, a tego Marco powiesiłbym za jaja na rei na tym jego „Hippocampusie”. Odpowiedziałem wzburzony. – Ponoć obraziłem również międzynarodowe sojusze, w jakie uwikłana jest sama admiralicja – dodałem.
– Pojechałeś po bandzie, kapitanie. Nie ma, co, ale –kapitanie, sugerujesz, że ktoś to z tej tawerny wyniósł i zrobił z tego użytek? Mam nadzieję, że to nie mnie podejrzewasz?
– Ależ John, znam cię od lat. Wiem, że to nie ty, ale przypominasz może sobie tego jegomościa, co siedział w rogu? – spytałem.
– Pewnie, że pamiętam. Złość mnie brała, bo siedział ponad dwie godziny, a zamówił tylko jedno piwo i to z obcym akcentem. John zastanowił się przez chwilę. – Uroda też jakaś taka śródziemnomorska.
- No właśnie John. To był Marco Fayer, kapitan „Hippocampusa” .
- O jasny gwint, kapitanie. Wyleciałeś za burtę za poglądy. Nie wiedziałem, że to się jeszcze zdarza w tym kraju. – John pokręcił głową z dezaprobatą.
– Teraz wiesz.
– Nalać jeszcze? Ja stawiam.
– Nie, dzięki John. Nie chcę zalać swojego hippoacampusa.
– Nie rozumiem, kapitanie.
– Hippocampus to taki robak w mózgu odpowiedzialny za przenoszenie plików z pamięci krótkotrwałej do pamięci długotrwałej.
– A ja myślałem, że to konik morski, ale teraz rozumiem. Ten Marco zapisał i zapamiętał na długo w swoim robaku pliki utworzone tego dnia w tej tawernie.
– W samej rzeczy John, to jednak można zrobić tylko po trzeźwemu. Po pijaku to nie działa. Sam widzisz, tawerna jest jak portal. Mam wrażenie, że wszystko jest dzisiaj Internetem.
– Może jednak naleję? Przecież ty chcesz o tym zapomnieć, a nie zapamiętać.– John przez cały czas naszej rozmowy trzymał w dłoni butelkę gotowy by napełnić moją szklankę.
– Nie John, jeszcze raz dziękuję – odparłem stanowczo. –Muszę być w miarę trzeźwy i zważać, co mówię – dodałem.
– Tym bardziej, że teraz takich kapusiów nazywają pieszczotliwie sygnalistami i te skurwiele są pod ochroną Admiralicji, a nawet samej Kampanii Europejskiej – rzekł John nieukrywaną złością.
– Kurwa – zakląłem. – Może jednak polej.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt