Sen.
Napisałam do Niego list.
Wszystko, co mi się wyśniło tej nocy... Wszystko, czego według domniemanych praw ludzkich i boskich, powinnam się wstydzić. Przecież jestem mężatką. Świat nie pochwala nawet takich myśli. Ale czy ja odpowiadam za swoje sny?
Uśmiechnęłam się. Oczywiście, że ja odpowiadam. To, co we mnie jest prawdziwe i być może nieprzyswajalne dla szerszego grona, ale jakżeż ludzkie, przejawiło się w tym śnie.
Wszystko to przelałam na papier.
Najdroższy.
Śniłam Nas.
To było piękne i najbardziej poruszające wrażenie erotyczne, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam.
Ale może zacznę od początku.
Sen ma to do siebie, że nie zawsze możesz umiejscowić akcję w czasie i przestrzeni. Ma też tę zaletę, że jeśli chcesz, możesz we śnie być miss świata. Ale ja takiego szczęścia nie mam. Może zbyt mocno stąpam po ziemi? A może po prostu wystarczy idealizować tylko jedno z pary? Ja byłam po prostu sobą.
Otworzyłam oczy, rozespana... Nie do końca wiedziałam, co było tego powodem. Po chwili dopiero się dowiedziałam : zabrzmiał dzwonek do drzwi.
- Widocznie to już któryś z kolei dzwonek - pomyślałam.
Powolutku i ze zmysłowością, którą daje tylko senne rozmarzenie, podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi.
Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby zerknąć przez "judasza". Albo w snach jestem nieśmiertelna, albo tak głupia, że naprawdę mierzę wszystkich swoją miarą i nie obawiam się żadnego zagrożenia. Otworzyłam drzwi, dokładnie tak samo, jak otwieram serce dla stojącej przed nimi osoby. Bez wahania i z całą ufnością. I w tej samej sekundzie się uśmiechnęłam. Widocznie nie było to dla mnie zaskoczeniem, Twój widok, przed moimi drzwiami, w środku nocy...
Ciągle półprzytomna, rozespana, przytuliłam się do Ciebie, i wtedy poczułam, że to właśnie dziś. Że nic więcej nie jest ważne, że nie istnieje świat, czas, ludzie... Jakbyśmy nagle zostali sami na całym świecie i byli jednością. Jedna dusza... Należałam do Ciebie tak bardzo, jak Ty należałeś do mnie. Może tylko przez tę jedną noc, ale absolutnie.
I nieistotne było, że jestem potargana, w jakiejś koszulinie, nieprzytomna od niedospania. Byłam ja i byłeś Ty. I nic innego.
- Otwarte drzwi - uzmysłowiłam sobie nagle.
Spojrzałam w ich kierunku, a one... same się zamknęły. I nie byłam tym wcale zaskoczona.
- Widać to jest naprawdę noc cudów - uśmiechnęłam się w duchu.
Podniosłeś mnie z ziemi. Oplotłam Cię nogami i zdałam się całkowicie na Twoją łaskę i niełaskę. Było mi tak doskonale wszystko jedno, dokąd mnie zaniesiesz, że sama w to nie mogłam uwierzyć. Byłam po prostu Tobą, częścią Ciebie i mogłeś zrobić ze mną wszystko co chciałeś. Tak naprawdę wcale mnie nie obchodziło, co będzie sanktuarium naszego uczucia. Jakbym nie istniała w przestrzeni ani w czasie.
Przytulona, z zamkniętymi oczami, z ustami w zagłębieniu Twojej szyi... płynęłam. Czułam całą sobą płynące od Ciebie ciepło. Pomyślałam, co chciałabym dla Ciebie zrobić... Chciałam pieścić i całować każdy skrawek Ciebie, każdy Twój włosek... Poczułam dreszcz wstrząsający Twoim ciałem. Jakby nasze skóry były nie granicą, ale łącznikiem między nami. Nagle stało się dla mnie jasne, że wszystkie słowa i gesty stają się zbędne, że nasze wspólne ciało będzie wiedziało instynktownie, co robić.
Kiedy złożyłeś mnie na pozostawionym w nieładzie po moim samotnym śnie łóżku, a zrobiłeś to z taką pieczołowitością, jakbym była jakimś bezcennym kryształem, moje dłonie jakby same z siebie zaczęły wędrówkę... Delikatne muśnięcia opuszków palców na Twoich ramionach, na karku. Pocałunek tak zmysłowy, że oboje chcieliśmy ciągnąć go w nieskończoność. Tuliłeś mnie mocno, jak jakiś skarb, jakbyś się bał, że zaraz zniknę i próbował do tego nie dopuścić. Czułam, jak włoski na naszym ciele wstają na wzór łanu zboża...
Naszym? Tak,właśnie naszym.
Rozkosz nie do opisania.
- Jeśli teraz jest tak wspaniale, to co będzie dalej? Zwariuję? - przemknęła mi przez głowę myśl. Odgoniłam ją z całą premedytacją.
Nasz oddech stał nas jednością, wspólny pot oblewał nasze wspólne ciało, z ust wydobywał się wspólny, prawie bezgłośny jęk rozkoszy.
-Nirwana? Może się schować - znów jakaś galopada myśli.- Po co mi myśli?
Słyszałam bicie serc. One, które jak dotąd na pozór spokojnie odmierzały mijające sekundy, nagle jakby dostosowały się do przyspieszonego oddechu i podnieconych ruchów. Tak - serca. Bo to jedyne,co w nas zostało odrębne.
Ale pewnie i to się zmieni.
Koszulka, Twoje spodnie, koszula... Trzeba pozbyć się wszelkich rzeczy dzielących nas od siebie. A dokładnie oddzielających naszego łącznika, skórę. Jakbym odkrywała świat na nowo :
- Czy to możliwe, żeby skóra była tak wrażliwa?!
Każdy Twój oddech czułam jak gorące tchnienie tajfunu, porywał i zatracał mnie w rozkoszy. Nawet taka pieszczota - nie - pieszczota, jaką było przesunięcie Twej ręki nad moim ciałem, gdy jej włoski delikatnie mnie musnęły, też było jak porażenie prądem. Przez nasze ciała przepływały fale rozkoszy na przemian z rozdzierającym uczuciem pożądania. Oboje byliśmy zszokowani siłą wrażeń. Jakbyśmy dotąd nie istnieli, a stali się nagle i... nieodwracalnie? I jakaś irracjonalna nadzieja, że ten stan może trwać wiecznie.
- Jesteś kawałkiem mojej duszy, czy to możliwe? - wyszeptałeś mi wprost do ucha. Znów dreszcz rozkoszy. Nie odpowiedziałam. Po prostu w tej chwili poczułam, że to jest prawda. Ale prawda na - tu i teraz. Zamiast odpowiedzi zaczęłam wędrówkę po Twoim ciele... Dłonie, usta, piersi tańczyły na Twojej skórze jak na estradzie. Byłam wszędzie. Jak powietrze otoczyłam Cię sobą i jak ono potrafiłam nagle wcisnąć się w każdy zakamarek Twego ciała. Usłyszałam Twój stłumiony jęk, zabrzmiał, jakby nagle zabrakło Ci tlenu. A przeze mnie przebiegł dreszcz. Wszystkie zmysły wyostrzone do jakichś nierealnych rozmiarów, słuch... Kto by pomyślał, że słuch jest tak czułą strefą erogenną? Rozpłynęłam się. Zrobiłabym wszystko, żeby tylko słyszeć ten dźwięk, wciąż od nowa i znów. Moje usta rozpoczęły swą podróż wzdłuż Twojego ciała. Poznawały na własny użytek Twój smak i zapach. Zakręciło mi się w głowie. Nawet przez moment miałam ochotę Cię ugryźć, żeby posmakować, czy naprawdę jesteś taki pyszny, jak twierdził mój język. Odkryłam, że jestem ciekawa, jak smakuje każda część Ciebie, czy tak samo, czy każda inaczej. I właśnie wtedy przemknęło mi przez głowę, że muszę to sprawdzić. Właśnie dziś, właśnie teraz.
Podróż po Twoim ciele rozpoczęta. Dokąd dotrę? Gdzie pozwolisz mi zaparkować? Ile wytrzymasz? I... ile razy uda mi się usłyszeć ten cudowny jęk? Te pytania stały się najważniejsze, po co trudzić się filozoficzną, egzystencjalną zadumą, kiedy takie właśnie proste pytania są tak naprawdę najważniejsze? Zrozumiałam, że wcale mnie nie interesuje odpowiedź na pytanie, które zadaję sobie przez całe życie - co to jest miłość? Bo... ta miłość stała przede mną. Naga i pozbawiona osłon, prosta i czytelna. Gdzieś w głębi podświadomości wiedziałam, że kiedy ta noc się skończy, znów tego nie będę rozumiała, ale w tej chwili było to dla mnie przeraźliwie jasne.I jakby kontynuując myśl, powiedziałam :
- Kocham Cię.
Bez niepotrzebnego uniesienia, bez żadnych dodatkowych emocji, po prostu tak, jakbym zrozumiała największą tajemnicę życia i była ona dla mnie tak prosta jak najprostsze matematyczne równanie.
Twoje oczy, tak - właśnie oczy - uśmiechnęły się do mnie. I wiedziałam, że wiesz. Że już niczego nie muszę Ci wyjaśniać. Słowa okazały się zbędne.
I moje usta, jakby bez pytania mojej świadomości, zaczęły swój taniec. Słonawy smak potu na szyi - nie wiedziałam, że podziała na mnie jak prawdziwy afrodyzjak. Ciepłe i słodkie ramiona... Piruety wzdłuż kręgosłupa... Mój język czuł każdy pojedynczy mięsień, każdą żyłkę, każdą komórkę Ciebie i zachwycał się nimi. Posapywałeś i prężyłeś się, ale ja czekałam na ten upragniony dźwięk. I wiedziałam, wiedziałam na pewno, że się go doczekam. To tylko kwestia czasu.
Każda pojedyncza komórka naszych ciał wibrowała pożądaniem. Coraz bardziej niecierpliwe ruchy, coraz szybszy oddech, coraz mocniej bijące serca. Coraz większa potrzeba spełnienia.
Wziąłeś mnie w ramiona i Twoje dłonie zaczęły najczulszy i najdelikatniejszy spacer, jakiego nawet nie udało mi się dotąd wymarzyć. Wydawało mi się, że dłużej tego nie wytrzymam. Musiałam, czułam, że muszę ogarnąć Cię sobą, schować w siebie i dać Ci nieporównywalne z niczym poczucie bezpieczeństwa. Może to symbol, ale nie miałam najmniejszych oporów przed otwarciem się na Ciebie. Dosłownie i w przenośni. Nie byłbyś intruzem, byłbyś dopełnieniem, jakbyś stanowił brakującą część mnie.
Delikatnie oparłam dłonie na Twoich ramionach i zmusiłam do położenia się. Chciałam tego, tu, teraz, zaraz.
Ale chciałam tego tak właśnie jak lubię. Potulnie poddałeś się moim gestom a ja usiadłam na Twoich udach i najpierw ostrożnie, jakbym nie chciała Cię spłoszyć, zaczęłam pieścić Twoje piersi, brzuch. Czułam jak przechodzą Cię dreszcze. Do taktu tańca moich dłoni dołączyłam zmysłowe ruchy bioder...
Nawet nie wiem, kiedy i jak to się stało, ale wypełniłeś mnie sobą całkowicie. Znów usłyszałam jęk. Twój, mój, nasz. A w nas zapłonął ogień. Nie, nie ogień, wrząca lawa, rozpalona do białości. Płynęła przez nasze ciało, jakby nie było nas, jakbyśmy stali się jedną z gwiazd na nieboskłonie. Gwiazd, drgających jednym rytmem, świecących własnym światłem. Może nawet świeciliśmy?
W tym momencie nie było już odwrotu. Choć tak naprawdę nie było go od początku.
Jak dzika kotka łasiłam się do Ciebie, poczułam dłonie na moich pośladkach, pewnie obawiałeś się, że mnie zgubisz, że się rozdzielimy... A może to ja się tego obawiałam? Nie wiem. Nie istnieliśmy jako odrębne ciała, więc po cóż te obawy?
Nachyliłam się nad Tobą, moje włosy muskały Cię zapachem... Przywarliśmy do siebie. I nagła cisza... Spokój. Taki do głębi. Zawsze tak reagowałam na Twój dotyk, ale teraz oboje poczuliśmy to samo : po co się spieszyć? I w tym momencie zrozumieliśmy, że nie chcemy jeszcze zdobyć tego szczytu, że jeszcze nie, że to wszystko zbyt piękne, żeby to skończyć, skrócić, ograniczyć.
Zsunęłam się i przywarłam ustami do Twojego mokrego kluczyka. Moja i Twoja wilgoć, na nim, splątane na kształt winorośli... Mój język zaczął figle, szukał najbardziej ukrytego przed światem miejsca. Tak... Ten dźwięk. Znów ten dźwięk. Wiedziałam, że na to czekałeś, wiedziałam, że tylko ja potrafię dać Ci taką rozkosz... Kiedy już utonąłeś w moich ustach, kiedy językiem badałam go całego, wyszeptałeś :
- To niebo...?
I szept ten przerodził się w jęk.
- To zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe...? - nie wytrzymałam.
Nie odpowiedziałeś, ale przecież nie po to pytałam.
Byłam mokra... Od potu, od łez szczęścia... Ale dreszcze, które mną wstrząsały nie były spowodowane chłodem.
Nie dałeś mi odpocząć. Ująłeś dłońmi moje biodra i zanim się zorientowałam, do czego zmierzasz, poczułam Twój gorący język na mojej skąpanej w wilgoci szpareczce.
- Mmmmm.......... - na tylko, lub aż tyle byłam w stanie się zdobyć.
Był delikatny i czuły, taki jak Ty.
Pieścił moja dziurkę, dotykał całej. Zagłębiał się we mnie, by po chwili przesuwać się wzdłuż. Spijałeś nadmiar mojej wilgoci, wysysałeś ją. Zamknęłam oczy. I tak jak Ty przed chwilą poczułam, że jestem w niebie... Dłonie... ileś Ty miał tych dłoni?? Czułam je jednocześnie wszędzie, na udach, piersiach, dosłownie wszędzie. Całe moje ciało w Twoim władaniu. Oddawałam się im bez reszty, z całym zaufaniem.
Ale rozkosz, jaką odczuwałam była nieporównywalna z niczym. Jakbym miała za chwilę zwariować ze szczęścia.
Znów oszałamiająca fala dreszczy i jęk..., nie, już nie jęk, to był krzyk !!! Mój krzyk !!! Pierwszy raz w życiu krzyczałam z rozkoszy. To był mój pierwszy krzyk, tak samo prawdziwy, jak ten z chwili narodzin. Jakbym się urodziła po raz drugi. A Ty... jakbyś nagle uwierzył i zrozumiał, że Twoja miłość jest dla mnie cudem i początkiem nowego życia, przytuliłeś mnie z całą czułością i pocałowałeś. I w tej rozdygotanej świadomości siebie i swojego zaistnienia poczułam Twe usta jak trzepot skrzydeł motyla. Jakby symbol metamorfozy. Jakbym z poczwarki stała się przepięknym motylem miłości. Rozpostarłam skrzydła...
Przylgnąłeś rozpalonymi ustami do mojej piersi. Tak jak spragnione dziecko. Poczułam ten dotyk jak przeszywający prąd. Moje piersi, jakby tylko na to czekały, przebudziły się. Od razu piękne i kwitnące, jak nigdy. Przywarłeś a ja marzyłam, żeby to trwało wiecznie. Miałam ochotę mruczeć, jak zadowolona kotka, ale podniecenie pozwoliło mi wyłącznie na jęk.
- Przytul mnie. Ukryj się we mnie i schowaj mnie w sobie - błagałam bezgłośnie.
Poczułam się maleńka, wiedziałam, że Twoje ciało może ukryć mnie pod sobą bez reszty, a jednocześnie tak wielka, żeby Ciebie całego schować przed światem.
Nie każdy kluczyk pasuje do każdej dziurki, ale kiedy wniknąłeś we mnie, wiedzieliśmy oboje, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Wystarczyłoby parę ruchów, ale nie chcieliśmy się spieszyć. Powoli, jakby każda sekunda przedłużała się w nieskończoność, zacząłeś się we mnie poruszać
- Taaaaakk... - wyszeptałam Ci przeciągle do ucha - Właśnie tak... To najcu.... - chwila ciszy i reszta szeptu zniknęła w rozdzierającym jęku rozkoszy. Drżałam i pulsowałam nią na całym ciele. Czułam, że i Ty się już nie powstrzymasz. Pragnęłam zobaczyć i usłyszeć Twój orgazm. Wiedziałam, że wtedy spełnią się moje marzenia o największym z możliwych moim dla Ciebie podarunku. I wtedy...
Byłeś jak wulkan, wulkan emocji, wulkan energii, dosłownie i w przenośni. Nawet nie umiem opisać, co czułam. Wiem jedno - pod wpływem tego wrażenia poczułam znów ogarniajacą moje ciało falę rozkoszy. I nagle pojęłam, że "ziemia poruszająca się" pod kochankami to nie wymysł, nie bajka. Że to może zaistnieć.
Przywarliśmy do siebie w spazmatycznym uścisku. Połączył nas ostatecznie i na wieczność. A jednocześnie paradoksalnie rozdzielił. Było to dla nas obojga jasne i zrozumiałe, ale jednocześnie wzbudziło żal i poczucie niedosytu.
- To nie może być ostatni raz. - powiedziałeś, przytomniejąc.
Odruchy buntu. I we mnie tkwią głęboko.
- Pamiętaj, że to tylko sen - usłyszałeś w odpowiedzi.
Metaliczne pobrzękiwanie.
Półprzytomna otwieram oczy.
Spoglądam w kierunku dochodzącego dźwięku. W drzwiach staje... mój małżonek.
- Cześć, miałeś dużo pracy? - z uśmiechem, choć wyraźnie nie miałam nań ochoty, pytam.
- Zmęczony jestem, daj mi spokój - zawarczała moja druga połowa.
Chciałabym się przytulić, ale wiem, że to bezcelowe. Cóż, sen się skończył.
Moje życie...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
agatab · dnia 24.01.2009 12:34 · Czytań: 4753 · Średnia ocena: 2,75 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: