przepływam nad podłogą kuchni
nie trącam płytek nawet brzegiem pięty
na cóż mi tarcie? ono spowalnia
kroki synchronizują się z brzękiem
pierwszej marcowej muchy
obudziła się niedawno z nadzieją na inwazję
niekoniecznie pokojową
unoszę się obok niej patrzę
w te wielookie oczyska i pytam o drogę
do siebie zmierzam zagłębiam się znikając
dla tych którzy nie trzymają rytmu
powietrze otula mnie jak najprzytulniejsza kołdra
pieści nawet w najgłębszych strefach czasoprzestrzennych
wykradam się z objęć krzepkich aksonów
niech idą pod rękę z synapsami byle jak najdalej ode mnie
miodowa próżnia nabiera zapachu oceanicznego piasku
staje się esencją wypełniającą żyły
a tętnice rozpoczynają flirt
z korpulentnym panem siedzącym w kwiecie lotosu