Musiałem kupić nowe auto, bo stare już ledwo żyło. Dlatego odwiedzałem komisy, giełdy i rozpytywałem ludzi.
Po kilku dniach zadzwonił mój kolega Paweł, który w takich sprawach lubi służyć pomocą.
– Mój znajomy lekarz spod Poznania ma do sprzedania prawie nowego golfa – powiedział z dumą w głosie.
Paweł chętnie chwali się swoimi znajomościami w „wyższych sferach”, a słowa „lekarz” lub „mecenas”, w jego mniemaniu, oznaczają wszystko co dobre. Auto jest, zatem na pewno dobrze utrzymane, na pewno nie miało wypadku i mogę je kupić bez obaw. Co więcej, kolega przyjeżdża nim za kilka dni do pobliskiej miejscowości, a Paweł może mnie tazają wszystko co dobre. Auto jest, zatem na pewno dobrze utrzymane, na pewno nie miało wypadku i mogę jem zawieźć. Cóż za okazja! Samochód jest z lekarskiej ręki i na dodatek przyjeżdża prawie pod dom.
Pojechaliśmy. Golf był faktycznie dobrze utrzymany i palił na dotyk. Nie umiałem rozpoznać, czy nie był po wypadku, bo się na tym nie znam. Paweł jednak był tego pewny, bo to przecież było auto jego kolegi i lekarza.
– A czyste ono? – zapytałem. – Bo auta z zagranicy bywają kradzione.
– Panie! Ja często jeżdżę do Düsseldorfu i niemiecka policja już kilka razy mnie sprawdzała. – usłyszałem w odpowiedzi.
– Ja ci gwarantuję, że wszystko jest w porządku – dodał Paweł. – My z Mietkiem znamy się jak łyse konie. No nie, Mieciu?
No i kupiłem tak zachwalanego golfa, a w domu opiliśmy z Pawłem transakcję.
Po kilku tygodniach pojechałem służbowo nowym nabytkiem do Niemiec. Pozałatwiałem wszystkie sprawy, wziąłem nową partię towaru dla naszej firmy i w niedzielny poranek wjechałem na przejście graniczne Fürth im Wald-Folmava. Niemiecki policjant wziął moje dokumenty i poszedł do swojej budki, by je sprawdzić. Wtedy – gdy w byłych krajach demoludu namnożyło się samochodów przywożonych z Niemiec – była to normalna procedura. Sprawdzanie trwało jednak trochę za długo i zaczynałem się niepokoić.
Po kilkunastu minutach przyszedł cywil z moimi dokumentami w ręce.
– Oberinspektor Liegl. Kriminalpolizei – przedstawił się i podsunął mi pod nos policyjną odznakę. – To auto wygląda na kradzione. Proszę o kluczyki.
Posłusznie wykonałem polecenie, ale zrobiło mi się gorąco.
Policjant usiadł za kierownicą i podjechał pod swoje biuro.
– Zaaresztuje mnie pan? – zapytałem i już widziałem siebie w czyściutkim niemieckim więzieniu.
– Nie. Większość ludzi nie wie, że ma kradzione samochody. Pan nas nie interesuje, tylko auto – odpowiedział policjant.
– A co z nim będzie? – dopytywałem się, choć domyślałem się odpowiedzi.
– Auto zostanie zatrzymane, bo według naszych danych jest kradzione. Jutro sprawdzimy to jeszcze u Volkswagena w Wolfsburgu, bo dzisiaj jest niedziela i tamtejszy komputer jest niedostępny – usłyszałem w odpowiedzi.
– A jeżeli będzie czyste? – pytałem dalej.
– To je panu oddamy. Niech się pan jednak nie łudzi, bo takiego przypadku jeszcze nie było – pocieszył mnie oberinspektor i usiadł do komputera, żeby spisać protokół.
Pracował powoli i jednocześnie zabawiał mnie rozmową. Opowiadał, że którejś nocy podjechało tu auto z czeską rejestracją. Po sprawdzeniu dokumentów okazało się, że należy ono do mieszkańca Kolonii. Policja zadzwoniła do niego, obudziła i rozmowa przebiegła mniej więcej tak:
– Czy pan jest właścicielem takiego to a takiego samochodu?
– Tak.
– Gdzie on teraz jest?
– Jak to gdzie? W garażu!
– Czy może pan to sprawdzić?
– O! Scheiße! – rozległo się po chwili w słuchawce. – Ukradli go!
– Złodzieje zdążyli ukraść auto, „zrobić” czeską rejestrację i dojechać aż tu, podczas gdy właściciel spał w najlepsze – zakończył historyjkę oberinspektor.
Policjant skończył protokół i dał mi go do podpisania.
– Kiedy będzie ostateczne decyzja? – zapytałem.
– Może pan zadzwonić we środę. Teraz proszę wyjąć wszystko z auta i jest pan wolny – usłyszałem w odpowiedzi.
Powoli wyciągałem kartony z towarem, kanister, zapasowe koło, narzędzia, swoje rzeczy osobiste i kupka na placyku przed biurem rosła. Liegl patrzył na to niby obojętnie, ale widziałem, że go to bawi.
– Czy mogę od pana zadzwonić? – zapytałem.
– Tak, ale krótko – odpowiedział.
Zadzwoniłem do mojego niemieckiego partnera i opowiedziałem mu, co się stało. Był bardzo zaskoczony, ale obiecał pomóc i kazał czekać. Usiadłem więc na mojej kupce i czekałem. Policjanci pokazywali mnie sobie palcami i śmieli się ze mnie, a ja czekałem. Po kilku godzinach przyjechał czeski współpracownik mojego Niemca i zawiózł mnie z całym dobytkiem do Polski.
– Naraiłeś mi kradzione auto! – zadzwoniłem zaraz do Pawła. – Niemcy mi je zabrali! Ten twój lekarz mnie okłamał!
Paweł przyjechał za kilka minut i długo nie mógł zrozumieć, co się stało.
– Zabiję drania! Tyle lat go znam i rękę bym sobie dał za niego uciąć! – wściekał się.
Doczekałem do środy i zadzwoniłem do Liegla.
– Pańskie auto jest czyste. Może je pan odebrać – usłyszałem w słuchawce.
Bardzo się ucieszyłem i zaraz wyruszyłem w drogę. Autobusami, pociągami i autostopem, w dwa dni dotarłem do granicy. Tam dowiedziałem się, że mój samochód jest na policyjnym parkingu w Cham. Dotarłem tam autostopem. Parking był zapchany pojazdami o rejestracjach z całej Europy i gdzieś miedzy nimi powinien był stać mój golf. Był! Cały i zdrowy! Dyżurny policjant wydał mi kluczyki i kazał podpisać dokumenty odbioru.
Na granicy poszedłem do oberinspektora i domagałem się wyjaśnień. Okazało się, że mój golf to był składak, którego nadwozie i silnik pochodziły z różnych aut. Na szczęście żadne z nich nie było kradzione.
– Ma pan wielkie szczęście. Ja w swojej karierze jeszcze takiego przypadku nie miałem – powiedział Liegl.
– Czy da mi pan jakieś zaświadczenie, że auto jest czyste? – zapytałem.
– Oczywiście i zaraz poprawimy dane w naszym komputerze. Porządek musi być – odpowiedział Liegl z typową powagą niemieckiego urzędnika.
Dostałem urzędowe pismo z pieczęcią, w którym pan oberinspektor napisał, że mój samochód jest w porządku.
– Odzyskałem auto – zadzwoniłem do Pawła zaraz po powrocie. – Ale wódkę stawiasz ty.
Paweł nie zaprotestował.
Po kilku tygodniach znowu pojechałem do Niemiec przez to samo przejście graniczne. Niemiecki policjant wziął dokumenty i - jak poprzednio - zniknął w znanej mi budce. Po chwili wyszedł, kazał otworzyć maskę i sprawdził numery silnika. Wrócił do budki, a ja już wiedziałem, co będzie dalej. Czekałem jednak cierpliwie i po chwili zobaczyłem znajomego cywila z moimi dokumentami w ręce.
– Oberinspektor Liegl. Kriminalpolizei – przedstawił się jak poprzednio. – Pańskie auto jest kradzione.
Wybuchnąłem śmiechem.
– Proszę wysiadać! – zdenerwował się Liegl. – Kpi pan sobie ze mnie! Co pana tak bawi?
– Nie wysiądę – odpowiedziałem i podałem mu pismo z jego podpisem.
Przeczytał je uważnie i jego mina z groźnej zmieniła się w głupią.
– Widzę, że Pan już ten temat przerabiał – powiedział starając się utrzymać urzędową powagę.
– Tak. Przerabiałem to z panem. I obiecał pan zmienić dane w waszym komputerze, bo porządek musi być – dodałem złośliwie.
– Jechać! – odburknął oberinspektor, ale słowo „przepraszam” jakoś nie przeszło mu przez gardło.
Następnym razem jechałem tamtędy już innym samochodem i nie miałem okazji sprawdzić, czy dane w komputerze zmieniono. Wątpię w to jednak, mimo że w Niemczech „porządek musi być”.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt