Wnętrze zalewa wezbraną rzeką
bólu co męczy, kipi jak wulkan.
Pulsuje razem ze słońca wstęgą,
trzeszczy, napiera, chce znaleźć ujście.
Aż eksploduje potężnym krzykiem -
kiedy się wdziera w ciszy aksamit.
Twarz przerażoną wygina grymas
i niczym zombie upiornie straszy.
Stojąc na moście, wraz z niebem płoniesz,
a w głowie obraz parzy jak lawa.
Marzysz by odszedł, dał spokój tobie,
żywioł emocji przestał rozpalać.
Krzykiem jak brzytwa nie kroił ciszy,
którym nie wyrwiesz bólu po stracie -
kiedy zmęczone oczy wciąż widzą
bliską osobę żegnaną dawno...
Jak długo jeszcze wytrzymać zdołasz,
gdy pod powieką wciąż obraz dziecka,
a może męża, matki czy ojca?
Wrzask nie odpędzi męczarni serca.