Boruta Melinger - CYKL OGRODNIKA - Niezapominajki / Tulipany - Sajmar
Proza » Groteska » Boruta Melinger - CYKL OGRODNIKA - Niezapominajki / Tulipany
A A A

NIEZAPOMINAJKI

 

Kierownik był dziś wyjątkowo nie w humorze. Awanturą pachniało w powietrzu bardziej niż niezapominajkami przed burzą, a to nie było jeszcze nawet jego ostatnie słowo. Ani nawet pierwsze. Boruta znał dobrze ten stan – nieraz widywał swojego krótkonogiego pracodawcę, jak przemierzał ogród średnimi krokami, rwąc z głowy łysinę. Nie inaczej było tego przedpołudnia.

W izbie przyjęć, jak nazywano gabinet staruszka, przyjmowano na audiencji jedynie te najbardziej złożone problemy. Kiedy na świecie akurat nic szczególnego się nie działo, w ruch szło lustro wiszące przy drzwiach. Kierownik spoglądał w nie długo, aż do nabrania przekonania, że po drugiej stronie jest jego nachalnej pamięci bliźniak i się zaczynało. Nie cierpiał próżni, więc przynajmniej raz dziennie musiał kogoś zbesztać. Pewnego razu, podczas jednego z tych cichych dni, tak się sam ze sobą pokłócił w lustrze, że potem przez dwa tygodnie się do siebie nie odzywał.

Mordeczka spokojnie wyciągnął z ziemi ostatnią marchewkę, otrzepując ją nieco z ziemi. Nie musiał się lękać gniewu Kierownika państwowej polityki. Ogrodnik był jak listonosz czy dostawca mleka – jeśli nie miałeś żony, w niczym ci nie zagrażał. A dziadkowe humory nurtowały tylko zagrożenia, na resztę nie miał czasu. Boruta zdjął zmordowane pracą rękawice i wyciągnął świeżą paczkę „Popularnych”. Spojrzał pytająco na mijającego go pracodawcę.

- Nie dzisiaj, Mordeczko, jeszcze bym się zatchnął. A to skurwysyny, a to unickie lizusy za piątaka, a to…

Melinger nie dosłyszał, czego jeszcze nie znosił w swoich oponentach stary wyga prawdomównicy. W tej chwili  niewiele go to zresztą interesowało. Usiadł na nagrzanej trawie delektując się słodko-gorzką esencją papierosa. Wypuścił długą strugę dymu w kierunku niezapominajek. Żebyście nie zapomniały, że zawsze może być gorzej. Obrzucił powłóczystym spojrzeniem debatującego z wierzbą płaczącą Kierownika. Od czasu wypadku awionetki nie był już tym samym, dobrodusznym dziadkiem, który ujął go niegdyś na chodniku poetyckim życzeniem nieznajomemu emerytowi dobrego dnia. To były czasy, westchnął w duchu pomiędzy jednym cugiem a drugim.

- Spieprzaj dziadu! – wykrzyknął naraz Kierownik, obracając się na pięcie i machając lekceważąco na spłakaną wierzbę. Mordeczka uronił wzruszoną łzę. Pamięta!

 

 

TULIPANY

 

Powietrze przeciął wysoki, przenikliwie piskliwy dźwięk, podobny w swej tonacji do kebaba obdzieranego ze skóry. Papieros wypadł z przemarzniętych palców Boruty w pół drogi, nurkując pomiędzy świeżo podlane kaktusy. Mężczyzna westchnął ciężko i wsunął rękę w gęstwinę kolców. Nie było rady. Ostatni.

Odpaliwszy zgubę, zaciągnął się zamaszyście świeżo palonym dymem. Wypuścił powoli powietrze, zapominając przez chwilę o przypominającej teraz jeża dłoni, o bólu i o kolacjach piątkowych w rezydencji Kierownika. Gdzieś niedaleko znowu zadudziło. Ogrodnik obiecał sobie, że w najbliższą niedzielę kupi w końcu zatyczki do uszu.

Co piątek na najsłynniejszej mecie w kraju, w Żulimborze, odbywał się polityczny zjazd integracyjny władzy. Do najskromniejszego posła prawdomównicy zjeżdżali goście z całej stolicy, a czasem nawet i z przedmieścia. W zasadzie, nazywano te wizyty integracyjnymi, bo brzmiało to lepiej niż instrukcyjne, ale nikt nie czepiał się nomenklatury – obecna władza charakteryzowała się godną podziwu, nonszalancką filozofią językową. To tylko słowa, nieopatrznie podsumował ją przy którymś z przesłuchań kolejnej komisji Macierejka, naczelny kontrszpion ojczyzny. Ale to już zupełnie inna historia.

Tego dnia do Kierownika przybywał z wizytą sam prezydent. Ostatni bliźniak wpadał zawsze wtedy w muzyczny zapał i już kilka dni wcześniej trenował zawzięcie najwyższe gamy na swojej wysłużonej dudzie. Policyjny kordon na zewnątrz rezydencji mocno się przez to przerzedzał, ale nikt jeszcze nie próbował wykorzystać okazji. Harmider za ogrodzeniem był bowiem nie do zniesienia. Mordeczka pospiesznie dokończył podlewanie kaktusów i głaszcząc w przelocie tulipany, skrył się w swojej kanciapie.

Przedłużająca się cisza, która nastała kilka godzin później, mogła oznaczać tylko jedno. Nadciągał “Stalówka”.

Boruta nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy i od kogo usłyszał po raz pierwszy ten przydomek. Chyba od Żebra. Tak, to musiał być on. Stalówka…, uśmiechnął się pod nosem. W kuluarach prawdomównicy wołano tak na wodza od czasu pewnego wywiadu, w którym starał się wykazać, że jego urząd wymaga, aby był bardziej twardy niż miękki i on to właśnie robi. Ktoś skomentował wtedy za kamerami, że taka z niego trochę stalówka – niby twardszy niż długopis, ale ciągle się łamie. Zwłaszcza, kiedy podpisuje. Ktoś inny zarechotał, szepty poszły w ruch, a jeszcze przed końcem nagrania pani Basia z catering przekazała to swojej przyjaciółce “w największej tajemnicy”, wieść szybko się więc rozniosła i tak już zostało. Dodatkowo pióra ze stalówkami kojarzyły się z wyszukanym pisarstwem i poezją, a w czasie najostrzejszych jesiennych mgieł prezydent wpadał często w poetycki nastrój, więc przydomek zdawał się pasować jak ulał. No i nikt za stalówkę nie ciągał potem po sądach, choć starano się na wszelki wypadek unikać niefortunnych przejęzyczeń w bezpośredniej konfrontacji.

Melinger kroczył wolno w stronę okna, skąd miał dobry widok na wnętrze gabinetu integracyjnego. Zawsze udawał, że pieli cebulę pod parapetem, aby móc przypatrywać się politycznej finezji Kierownika. Ostatni bliźniak wiedział, że Mordeczka udawał, ale i on udawał – schlebiała mu ta atencja względem jego zdolności przywódczych. Ogrodnik w kwiecie wieku przyklęknął jeszcze po drodze przy fioletowych tulipanach, głaszcząc je czule i szepcząc zapewnienia, że ona nie przyjdzie. Odkąd ostatnim razem Milady podlała je Prosecco, nie mogły znaleźć sobie miejsca. Boruta nigdy jej tego nie wybaczył. Kwiaty to było całe jego życie.

Podniósł się z niejakim trudem, otrzepał kolana i ruszył dalej. Tej jesieni noce zapadały nieco szybciej niż zwykle, pewnie przez wszechobecny smog, kiedy więc dotarł pod framugę było już zupełnie szaro. Wyjął zza pasa saperkę i począł szturchać czubkiem buta jałową ziemię pod stopami, starając się hałasować tylko tyle ile należało dla zachowania pozorów. W tym samym czasie zapuścił dyskretnego żurawia.

Stalówka siedział pochylony nad jakimiś papierami, kreśląc podpisy zamaszystą kaligrafią niedocenianego literata. Po drugiej stronie biurka, rozmoszczony w pokaźnym fotelu Kierownik gładził w zamyśłeniu futrzany bandzioch kobzy. Tęsknił za swoim kotem wagabundą, przepadniętym od tygodnia. W pewnym momencie dostrzegł kątem oka cień Mordeczki po drugiej stronie okna i mrugnął do niego porozumiewawczo, uśmiechając się pod nosem. Zdawał się być w nadspodziewanie dobrym humorze – być może to przez brak Milady, żony Stalówki. Zawsze milczała podczas tych wizyt, jak gdyby nie wiedziała, co powiedzieć, a on tym bardziej. Z kobietami z poza kręgów partyjnych nie miał przecież nigdy do czynienia. Przynajmniej nie sam na sam.

W pewnym momencie podwładny Kierownika zmarszczył czoło i zaoponował w kwestii jakiegoś podpisu, unosząc w geście memicznego buntu pyzatą czuprynę. Wyrwany z dobrodusznego zamyślenia Kierownik rzucił nonszalanckim tonem zwyczajowe polecenie, co tylko jeszcze bardziej rozjątrzyło Stalówkę. Przez moment zanosiło się na twarde negocjacje, ale nagle gospodarz wyprostował się jak struna i zadął potwornie w kobzę. W kilka sekund krew odpłynęła z twarzy parafiarza, kompletnie zbijając go z tropu. Blady jak ściana, pochylił się z największym namaszczeniem nad zadrukowaną kartką papieru, aby złożyć kolejny autograf. Boruta Melinger zwany Mordeczką otarł ukradkiem dumną łzę.

Kilka godzin później, przykładając głowę do poduszki w tulipany, zasnął utwierdzony w ponownie niezachwianym przekonaniu, że nadal to Kierownik grał na dudzie, a nie odwrotnie.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Sajmar · dnia 18.08.2022 21:16 · Czytań: 406 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Komentarze
Jacek Londyn dnia 22.08.2022 12:18
Dzień dobry. Na niezapominajki. Tulipany muszą poczekać. :)

Dziś nie będzie o "przystankach" w tekście, które - podobnie jak te w części pachnącej chryzantemami - wezwały mnie, by zatrzymać się i pomyśleć. O czym? O tym mówiłem już w poprzednim komentarzu.
Dziś będzie o moich podejrzeniach. Im dalej w las, tym bardziej postać Kierownika - nienachalnie, ale jednak - zaczyna mi kogoś przypominać. Te krótkie nóżki utwierdziłyby mnie w przekonaniu, że to on, gdyby nie średnie kroki wspomnianych wcześniej kończyn. Łysina rwana z głowy też zbija z pantałyku, bo tamten bardziej z łupieżem się kojarzy.

Lustro kieruje czytelnika w stronę Krainy czarów, tym razem jednak mam pewność, że to fałszywy trop. Ten, który Kierownikowi się w nim odbija, nie przypomina Białego Królika. Jest więc nadal szansa, że Kierownik to ten, o którym myślę.

Ostatni fragment wspomnianą szansę zdecydowanie zmniejsza. Już naprawdę nie wiem, czy dedukowałem właściwie. Kierownikowi zaczyna być bowiem bliżej do pasażera awionetki. Czy tym razem dobrze myślę, czy po prostu daję się zmanipulować przez Borutę, który w usta Kierownika wkłada [i]Spieprzaj dziadu! [/i]- słynną wypowiedź brata bliźniaka tego, co pod płaszczykiem Kierownika być może jednak się ukrywa?

Pozostaje śledzić rozwój wydarzeń, a być może już w tulipanach pozbędę się nękających mnie wątpliwości.

Pozdrawiam :)
JL
Sajmar dnia 23.08.2022 21:25
Dzień dobry ponownie :)

Powieść ma zabarwienie polityczne, więc nie mogę potwierdzić niczego, ani też niczemu zaprzeczyć ;) mogę jedynie pogratulować intuicji :)
Do tego wskazówka - tytuły rodziałów niejako zapowiadają o czym będzie dany fragment: wg symboliki użytych kwiatów bądź ich "funkcji użytkowej", jak np. chryzantemy ;)

Jeśli tylko się podoba, to super, bo to najważniejsze :)
Jacek Londyn dnia 26.08.2022 11:03
Dzień dobry. Na tulipany. O niezapominajkach dziś zapomnijmy.

Nadal jest kwieciście – w słownictwie i na grządkach. Pięknie opisane przejście Mordeczki od kaktusów do tulipanów zmiękcza nastrój opowieści i serce czytelnika. Co prawda Boruta ich nie tuli, ale głaszcze, zapewniając, że zrobi wszystko, by wychować je w duchu trzeźwości. Aż chciałoby się zapiszczeć, jak kebab obdzierany ze skóry: Woda dla tulipanów, gówniane Prosecco dla… wiadomo kogo!
Eh, Kierownik chętnie by te wszystkie śniade kebaby nie tylko oskórował, ale i wypatroszył.:)

Zacząłem już myśleć, że Autor – tak jak Kierownik kebaba – zaczyna odzierać historię z nimbu tajemnicy i wszystko stanie się jasne, a ona, ta historia, zaskrzeczy do bólu siermiężnym realem, piszcząc: ten to ten, a ten to tamten, a ona tego lub tamtego żona, kochanka czy narzeczona, ale nie! Na całe szczęście.

Pojawiły się pierwiastki magiczne, a czytelnik – mówię tylko za siebie i czytające rzesze innych – uwielbia magików, czarnoksiężników i Harrego Pottera. Gdzie tu magia, spyta realista? A w dudzie, i w kobzie, w którą to duda jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki się zamienia, „ale nie jeden raz” – by pokazać, na co ją stać – jak śpiewał zespół Feel.
Gdyby to była duda, kozą często zwana, gdyby to były jej powidoki, chociażby kozioł biały czy czarny – instrumenty dudowe, to i stalówka by nią był, tą dudą, gdyby… ale…
No właśnie. Czytelnik w końcu nie wie, co prawdą, a co snem – Boruty, Kierownika, Milady czy parafiarza – jest. Bo kobza… o, to coś zupełnie innego niż duda, taka czy owaka, to instrument szarpiący strunami dłonie muzyka, rodem z Ukrainy. Co prawda kraj ten ostatnio nie tylko kobzami stoi, ale i dochodzącą do niego dudą, ale… no nie wiem, nie wiem… :)

Tak więc chciałem powiedzieć, że pomimo zapewnienia Boruty w finale, że to "Kierownik grał na dudzie, a nie odwrotnie", co byłoby jednoznaczne z tym, że Kierownik jest tym, o kogo go podejrzewałem, tak chyba jednak nie jest, i na dudzie to nie on grał, jeno echo grało.
Może na sierszeńkach, inaczej sieszynkami czy też pęcherzyną zwanymi, w którym to instrumencie tylko jeden zwierzęcy pęcherz się nadyma, muzykowało?
Może to pęcherz tego „przepadniętego od tygodnia” latającego kota z pęcherzem, co to aktualnie rybę owija sobą w dołku pod chryzantemami?... Hipotezy się mnożą, a do wyjaśnienia historii nie bliżej niż dalej.

Czekam na wręczenie kolejnych kwiatów spoza kręgów, które coś wreszcie wyjaśnią. Mówię to bez ogródek, bo nie będę pozował na takiego, któremu to z poza kręgów partyjnych odpowiada.

Pozdrawiam
JL
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:33
Najnowszy:pkruszy