ONA i ON - insectum
Proza » Długie Opowiadania » ONA i ON
A A A
Od autora: ,,ONA i ON" to historia pokrętnych losów dwojga ludzi opowiadająca o ich nietuzinkowych uczuciach, obrazująca ich skomplikowane światy wewnętrzne. Jest nasycona wieloma kontrowersyjnymi refleksjami o świecie. Zapraszam do lektury.
Klasyfikacja wiekowa: +18

    Ludzie lgną do niebezpieczeństw niczym ćmy lecące do ognia. Na każdym kroku szukają osób i sytuacji, które pozwolą powielić jakiś schemat i zrealizować pewien scenariusz. Potrzebują czuć się tak, jak uważają, że na to zasługują.   

    On był artystą, ona jego arcydziełem. Tak właśnie postrzegał sytuację, kiedy widział ją po raz ostatni. Była płótnem, na którym już od dawna malowała się wyblakła przezroczystość. Potrzebny był tylko ktoś, kto odważyłby się to zmienić. Martwa wyglądała jeszcze piękniej, niż za czasów, kiedy jej płuca wypełniał tlen. Idealne, smukłe kształty ozdabiały tętniące zielenią mchy, bladość jej skóry jeszcze bardziej uwydatniała wyraźnie zarysowane kości miednicze. Na jej twarzy można było dostrzec cień lęku, chociaż ,jak na denatkę, wyglądała wyjątkowo spokojnie. Perfekcyjnie symetryczne kości obojczykowe wyznaczały wyraźną linię między długą szyją, a jędrnymi piersiami w kształcie stożka.
Był perfekcjonistą. Ignorując subiektywizm tego pojęcia, zdecydowanie nim był. Dostrzegał każdy detal jej idealnego ciała i mistycznej duszy, w której niespodziewanie można było zatonąć, zagłębiając się w szemrane zakamarki. Była niczym ocean.  Gdy tylko zamoczył stopy, chciał płynąć głębiej i głębiej. Majestat oceanicznych fal zarazem zachwycał i niepokoił, a kiedy próbował sprzeciwić się im, stawały się coraz bardziej wzburzone i skłonne do porwania na samo dno. Wobec tego żywiołu człowiek jest kompletnie bezsilny, im bardziej próbuje walczyć, tym bardziej miota się w swojej panice i bezradności. Dlatego lepiej w spokoju oddać się falom i być w stosunku do nich pokornym.

   On był dla niej kolejnym obiektem uzależnienia, ona jego fatum. Był dla niej eliksirem, który mógłby nawet zastąpić alkohol, ale razem tworzyli najsilniejszą w działaniu mieszankę. Był drinkiem, którym najchętniej się delektowała. Świeżo wyciskany sok z pomarańczy, czarna kawa, czy parująca earl grey zawsze smakowały lepiej, kiedy nie wypełniały termosu samotnie. Często towarzyszyło im kilka kropel ginu, whisky lub czystej wódki. Sama nawet nie wiedziała, dlaczego lubi ten smak, dlaczego tak bardzo chciała zatrzymać ten stan na zawsze, regularnie pilnując, żeby nie umknął jej zmysłom. Tak naprawdę wydawało jej się, że alkohol nie jest jej potrzebny, właściwie uważała go za coś zupełnie zbędnego.  Być może było to przyzwyczajenie, zwykły odruch sięgania po butelkę. Przecież mogła żyć na trzeźwo. Za czasów, kiedy wypadek jeszcze nie zrujnował jej życia, niczego jej nie brakowało. Nie chciała przyznać sama przed sobą, że alkohol już od dawna wypełniał dziurę, która została po śmierci jej ukochanego taty. Klasyk. Każdy alkoholik próbuje bezskutecznie wypełnić jakąś pustkę. To takie banalne. Ale od kiedy została mistrzem wypierania rzeczywistości, ze specjalizacją od wypierania wydarzeń i emocji dla niej ważnych, nic nie stało na przeszkodzie do życia w świecie odrealnionym, pozbawionym sensu. Wypierała, w ramach treningu, również emocje i sygnały ostrzegające przed zagrożeniem.
Nigdy nic tak nie opanowało jej świata wewnętrznego, nie płynęło w jej żyłach z taką mocą jak On. Im dłużej uczestniczył w jej życiu, tym mocniejszych dawek jego obecności potrzebowała. Kiedy znikał, była na silnym głodzie, mimo, że nie przestawała być w ciągu.

 

   Często jesteśmy przystankami na czyjejś drodze. On był dla niej krańcówką, na której zatrzymywał się ostatni nocny. Zwykle po ostatnim nocnym, z tej samej zajezdni wyrusza pierwszy poranny z nadzieją na nowy dzień…  Nie tym razem.
Każdy spotkany przez nas człowiek zostawia w nas jakiś ślad, jakąś cząstkę siebie. Nosimy w sobie lęki, które wchłonęliśmy jak gąbka, nie wiedząc, jaka zmiana zakorzenia się w nas. Nosimy w sobie lekcje, które zaczerpnięte kiedyś od kogoś kiełkują w nas, jak ziarenko rzeżuchy. Nosimy w sobie niewypowiedziane słowa i nieokazane emocje.
Jesteśmy zbiorem linii papilarnych wszystkich ludzi, którzy pojawili się na naszej drodze. Nosimy na sobie odciski palców i dowody rzeczowe.  Nosimy jad, ból, smutek, radość, cierpienie, gniew, wstyd i ekscytację. Nosimy w sobie tęsknotę za tym, co nigdy nie wróci.

Nosimy w sobie wspomnienia, które budzą w nas melancholię. Przestrzeń naszej pamięci jest jeziorem, po którym dryfują klisze naszych wspomnień. Wyławiamy je i przeżywamy od nowa, chcąc jednocześnie wrócić i uciec. Podziwiamy je z daleka, jak obiektywny obserwator. Podglądamy w nich  siebie. Czasem mamy do siebie żal, myśląc, że dzisiaj zrobilibyśmy wszystko lepiej.

Ona nosiła w sobie truciznę, która z dnia na dzień przelewała się, kropelka po kropelce i wyciekała do jej żył, plamiąc nadzieję na lepsze jutro.

WYPADEK

   Dzieciństwo było jedynym etapem w życiu, który spędziła na trzeźwo. Poza jednym dniem. Wiadomo, dzieci czasem biorą do buzi to, czego nie powinny. Niektóre gustują w płynach do odkażania sedesów, inne mylą wódkę z wodą, nie zastanawiając się czemu szklanka, w której znajduje się przezroczysta ciecz jest taka mała. Jeszcze inne są ciekawe, czemu rodzice piją alkohol i po kryjomu zakradają się, pociągając mały łyczek przez słomkę. W jej domu alkohol ukryty był wszędzie. Jej mama chowała go przed ojcem, żeby zataić swoją nietrzeźwość, nie zwracając uwagi, że jej mała córeczka to też człowiek, który ma aktywny zmysł wzroku. Tego dnia skorzystała z ułatwionego dostępu i nieuwagi mamy. Chciała przekonać się, co mama tak w tym lubi. Otworzyła butelkę. Szyjka idealnie pasowała do kształtu dłoni. Z grymasem na twarzy wzięła kilka małych łyków. Próbowała zrozumieć, czemu mama pije coś tak niedobrego. Ta kobieta przecież zawsze miała bezwzględną rację. Była autorytetem. Zastanawiała się, co jest z nią nie tak, co robi źle. Ze zdziwieniem popatrzyła w kierunku drzwi, gdzie spostrzegła zdezorientowaną mamę.
Zawodna pamięć spowodowała w tym wspomnieniu dziury. Niektóre fragmenty wyparła ze świadomości, niektóre przeinaczyła. Pamiętała wyraźnie krzyczącego tatę, który zastał je obie z butelką, gdy wrócił do domu. Miał na sobie niebieski kapelusz. Zamaszyście gestykulował i trzaskał drzwiami. Później siedzieli w samochodzie. Przypuszczała, że jechali do szpitala. Czuła lekki strach, tata w złości mocno przyspieszył. Widziała coś dużego. Jechało z lewej strony i było coraz bliżej.
Obudziła się w szpitalu, obok była mama i pani w białym fartuchu. Mama miała siniaki, bandaże i siedziała na wózku. Płakała, odwróciła się do niej, mocno przytuliła i z trudem wydusiła z siebie ochłapy słów. Powiedziała, że tata jest w niebie z aniołami. Zapewniała, że przebywa z dziadkiem i babcią i dba o to, żeby obie były bezpieczne na ziemi.
Wszystko dotarło do niej z opóźnieniem. Zauważyła też, że nie może ruszać ręką. W wyniku wypadku prawa ręka została sparaliżowana. Miała ogromne szczęście, że przeżyła.

   Po kilku miesiącach zdrowie wróciło do normy, jednak ból po stracie pozostał. Miała poczucie, że to jej wina. Gdyby nie ukradła alkoholu z sekretnej szafki, nie musieliby jechać do szpitala. Ojciec był dla niej wzorem do naśladowania. To on nauczył ją jeździć na rowerze, to on bawił się z nią lalkami, podczas, gdy mama włóczyła się gdzieś z flaszką. To on obserwował z nią pierwsze oznaki wiosny. Brakowało jej tego, nawet, gdy już dorosła.

Ciężko było jej znosić alkoholizm matki. Od czasu wypadku pogrążała się w nałogu jak nigdy. Nic nie dawało wylewanie zawartości ukrytych butelek. Starania ciotki, która sugerowała odwyk, także nie przynosiły rezultatów. Z czasem przyzwyczaiła się do takiej rzeczywistości i zaczęła traktować to, jak coś zupełnie nieodbiegającego od normy. Po śmierci ojca, nie miała nikogo, kto pomógłby wydostać się z czarnej dziury, w której tkwiła. Nawet ciotka nie interesowała się jej problemami- zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy, że ją też to dotknęło.

Z biegiem czasu coraz bardziej zapętlała się w cierpieniu. Tkwiła w błędnym kole, a na jej drodze wszystko utwierdzało ją w poczuciu winy. Chciała uciec. Chciała wyparować. Chciała cofnąć czas i przejąć na siebie przeznaczenie ojca.

Zamiast zrobić cokolwiek, sięgała po butelkę.

Jesteśmy garstką błędów wychowawczych. Zbiorem pomyłek, na które nie mieliśmy żadnego wpływu.

SZKOŁA

ONA

   Dźwięk dzwonka na przerwę wybudził ją z letargu. Jeden brzdęk, a wywołuje uśmiech na twarzach tysiąca ludzi i hałas, w którym się pławią. Wesołe okrzyki były wystarczającym powodem do jak najszybszego opuszczenia sali lekcyjnej i znalezienia zacisznego schronienia. Czasami całe przerwy przesiadywała w schowku na mopy. Ciemność i cisza odpowiadały jej bardziej niż energiczne wypowiedzi rówieśników, stłumione przez inne odgłosy dochodzące z korytarza. Nie umiała skupić się na jednym bodźcu, kiedy z otoczenia dochodziły ich tysiące w jednej sekundzie. Jej babcia mawiała, że ucieczka nie jest rozwiązaniem. Zawsze miała to hasło z tyłu głowy, ale asymilowanie się z tłumem, odbierało jej resztki sił.
Nadszedł czas na sprawdzian z historii, na który można było wnieść tylko kartkę i coś do pisania. Jak zwykle miała pecha, bo zapomniała piórnika i dysponowała tylko ołówkiem pożyczonym od koleżanki. Na tej przerwie nie miała czasu na ukrywanie się przed ludźmi. Musiała zejść do szafki na dolne piętro, żeby odłożyć rzeczy. Trzymając pod pachą kilka zeszytów, w lewej dłoni ołówek i plecak nieproporcjonalnie ciężki w stosunku do jej wagi, pokonywała dzielnie schodek za schodkiem. Jeden, drugi, trzeci… Na czwartym ktoś chyba rozlał sok. Wszyscy patrzyli, jak niezdarnie ześlizguje się ze schodów, nieudolnie próbując złapać poręcz sparaliżowaną ręką. Na szczęście plecak zamortyzował upadek. Patrzyła, jak pożyczony ołówek turla się w dół, łamiąc przy tym rysik. Pozbierała szybko książki i rzuciła się w stronę ołówka. Poczucie na sobie wzroku tłumu obserwatorów spotęgowało się jeszcze, kiedy dodatkowo zderzyła się z chłopakiem przemierzającym w pośpiechu korytarz. Z wypiekami na twarzy wysłuchała jego krótkiego i ubogiego w przekazie monologu. Chciała zapaść się pod ziemię.

ON

   Kiedy usłyszał dzwonek, był poirytowany. Znów musiał spieszyć się, żeby nie być spóźnionym na trening. Sport dawał mu siłę, wiarę w to, że każdą słabość można pokonać. Nauczył go wytrwałości w walce z przeszkodami. Nie lubił się spóźniać, szczególnie dlatego, że trener trzymał dyscyplinę. Z jednej strony wydawała się ona słuszna i motywująca, za to z drugiej ograniczała jego wolność. Często naruszała cienkie granice, które sukcesywnie wyznaczał. Wraz z nimi powstawały bariery będące  jednocześnie rusztowaniem i kroplą powolnie drążącą skałę zaufania. Konieczność pośpiechu wzbudzała w nim niepokój i złość. Ludzie nauczyli się stawiać wyimaginowane obowiązki nad własnymi emocjami i potrzebami. Nauczyli się marnować czas na stres i skutecznie ignorować otaczające ich bodźce. Zatracili umiejętność doceniania małych rzeczy, gubiąc się i błądząc w systemie, który sami stworzyli. Mają tendencję do ograniczania swojego pola manewru i tkwienia w tym, co wydaje im się bezpieczne. Sami budują sobie klatki, z których później nie mogą się wydostać, zapętlając się w schematach. Codziennie tak samo wiążą sznurówki, tak samo zaparzają herbatę, tak samo myją zęby i tak samo szybko wybiegają z domu, żeby nie spóźnić się do pracy.

Dlatego właśnie uznawał pośpiech za coś wyniszczającego. Jednak wyjątkowo nie miał ochoty robić za karę stu przysiadów w akompaniamencie przemowy trenera na temat szacunku do sportu oraz cudzego czasu, starań i wysiłku. Jak zwykle schematycznie wsunął krzesło, pożegnał się z nauczycielką i wybiegł w pośpiechu z sali. Nie patrząc pod nogi przemierzał korytarz. Nie myślał o niczym. Każdym krokiem dopełniał schemat, każdym ruchem potęgował codzienność. Zatrzymało go gwałtowne zderzenie z dziewczyną pędzącą w stronę turlającego się po korytarzu ołówka. Ból płynący z uderzenia wywołał w nim agresję w ułamku sekundy. Nie panował nad słowami, które skierował do tej zagubionej dziewczyny. Szybko zorientował się, że marnuje czas i pobiegł dalej.
Chwila nieuwagi… Tuż przed nosem przejechała mu rozpędzona ciężarówka. Zatrzymał się. Zanim wziął głęboki oddech, mógłby dokładnie odliczyć sekundy, które upłynęły mu w zwolnionym tempie. W tym krótkim czasie poczuł, jak odłączają mu się wszystkie zmysły po kolei. Najpierw słuch- wszystkie dźwięki dookoła uległy stłumieniu. Poczuł jednocześnie żal i wdzięczność, kiedy po całym zdarzeniu usłyszał śpiew słowika. To była ulotna chwila, która pozostała w nim na zawsze.

Od wpadnięcia pod koła ciężarówki dzieliły go sekundy. Te sekundy, w których postanowił wsunąć krzesło pod ławkę, te, w których powiedział nauczycielce ,,do widzenia”, a może te, które stracił na rzucanie obelg w stronę dziewczyny podnoszącej ołówek.

 

IZBA WYTRZEŹWIEŃ (15 lat później)

ONA

   Kiedy otworzyła oczy świat nadal wirował. Nie rozpoznała miejsca, w którym się znajdowała, ale nie miała siły na odczuwanie niepokoju. Czuła, że coś krępuje jej ruchy. Gdy podniosła głowę, zdołała dostrzec rozmyty obraz skórzanych pasów oplatających jej nogi i ręce. Po chwili zwróciła uwagę na ślady zaschniętej krwi i zdartą skórę na knykciach. Powoli i stopniowo zaczęła odczuwać ból w całym ciele, w szczególności w okolicach lewego oka. Zdała sobie sprawę, że wydarzenia z zeszłej nocy trafiły do opustoszałego magazynu niepamięci. Z powierzchownej analizy sytuacji udało jej się wywnioskować, że brała udział w jakiejś bójce. Zazwyczaj, kiedy trafiała do izby wytrzeźwień, nie budziła się sama, przywiązana do łóżka. Wiedziała, że do pomieszczenia, w którym się znajduje trafiali ci, którzy zachowują się agresywnie. Nigdy jej się to nie zdarzało. Kiedy spróbowała zawołać o pomoc, spostrzegła dodatkowo, że nie jest w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Wyglądało na to, że tej nocy musiała dużo krzyczeć.

Siostra

   Po niedługim czasie wydmuchała 0.0 promili. Wspomnienia z zeszłej nocy zostawiały skazę na jej wzorowej reputacji. Ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. Pierwszy raz obudziła się w pokoju z pięcioma nieznajomymi alkoholikami. Nigdy wcześniej nie dopuszczała do siebie takiego scenariusza jakiegokolwiek dnia ze swojej przyszłości. Prawda, że wypiła za dużo, ale ta bójka była jednym wielkim nieporozumieniem. To, że akurat ona natknęła się na niestabilną emocjonalnie pijaczkę, przechodzącą w danym momencie atak paniki, było zupełnie przypadkowe. Musiała się bronić. Na jej miejscu mógł być każdy. Przed opuszczeniem budynku weszła do toalety. Nie czuła się najlepiej, a gdy spojrzała w lustro przestraszyła się. Nigdy nie widziała tylu odcieni fioletu jednocześnie. Siniaki i zadrapania szpeciły jej porcelanową cerę. Zdecydowała, że nie wyjdzie tak na ulicę. Zadzwoniła po zaufaną osobę, przy której zawsze czuła się bezpiecznie- swojego ukochanego brata.

 

ON

   Kiedy podjechał pod izbę wytrzeźwień, nie mógł uwierzyć, że jego młodsza siostra wpakowała się w takie kłopoty. Zawsze była spokojna. Nigdy nie kłamała, nie wciągała, nie paliła. W okresie dojrzewania nie przechodziła fazy buntu, co wydawało mu się właściwie nienaturalne. Kiedy wychodziła na imprezę, wracała o ustalonej porze. Zastanawiał się, jakie wydarzenie spowodowało taki obrót sytuacji. Zaparkował nieopodal i udał się w kierunku drzwi wejściowych. Gdy zobaczył siostrę, jego przerażenie spotęgowało się. Nie mógł się doczekać, aż pozna szczegóły tej szokującej historii.

Gdy wsiedli do samochodu, zaczęła opowiadać. Pijana kobieta wpadła na nią. Z nienagannego doboru słów i klimatu całej opowieści wynikało, że napastniczka przeżywała w danej chwili moment kulminacyjny ataku agresji, zachowywała się irracjonalnie, zaczęła miotać się i właściwie przypadkowo wdały się w bójkę. Wierzył siostrze. Nie oceniał ani jej, ani nieznajomej. Wiedział, że człowieka nie da się zrozumieć znając jedną, bądź nawet kilka sytuacji, w których odgrywał kontrowersyjną rolę. Lubił w ludziach to, że nieustannie się zmieniają. Uczą się na błędach, wyciągają wnioski. Ewolucja człowieka jako jednostki była dla niego zjawiskiem godnym podziwu, zjawiskiem przywracającym wiarę w gatunek homo sapiens. Rozmyślając tak, nabierał energii. Jednak jego myśli przerwała siostra, która zazwyczaj uważna i ostrożna, tym razem zostawiła na izbie wytrzeźwień portfel. Tego poranka nie przestawała zaskakiwać. Zawrócił.

ONA

   Kiedy wydmuchała 0,0 promili, z niedowierzaniem spojrzała na alkomat. Z trudnością podniosła się, rozejrzała i ciężkim krokiem powędrowała w stronę wyjścia.

ONI

   Natknęli się na siebie przy drzwiach. Nie widzieli się latami, za to rozpoznali w ułamek sekundy. On w roli troskliwego i opiekuńczego brata, ona- zaniedbana i zniszczona alkoholem. Ona miała do niego żal, za to nieopisane poczucie wstydu i zażenowania. Ta naiwna emocja nastolatki we wspomnieniach dorosłej kobiety pozostała niezmieniona. Pamiętała go, bo do końca ostatniej klasy unikała go wzrokiem na szkolnych korytarzach. On nadal pogrążony w wyrzutach sumienia, za to, że nie podziękował. Od tamtego zdarzenia, nie mógł przestać o niej myśleć. Najintensywniej w czasach szkolnych, kiedy nie miał odwagi przeprosić za wypowiedziane słowa, co sprawiało, że unikał jej wzrokiem. To były pierwsze i do tej pory ostatnie słowa, jakie od niego usłyszała. Oboje zakłopotani, zażenowani i z pozoru niezainteresowani, jednak nawzajem odgrywali ważną rolę w swoich światach wewnętrznych. Poczuła łaskotanie w przeponie. Uśmiechnął się. Powiedzieli do siebie pierwsze słowo na nowym etapie życia.

ON

   Lubił w niej to, że ciężko było ją rozgryźć. Podążała wieloma ścieżkami, ale kiedy próbował nadążyć za jej krokiem, plątały się i tworzyły sprzeczność. Jej spojrzenie było przenikliwe, ale zarazem delikatne, a  w oczach widać było nieokreśloną głębię. Wyjątkowo barwna indywidualność. Wiedział, że poznał zaledwie malutki skrawek tej nieokiełznanej energii. Była chaotyczna w subtelny sposób. Elokwentna. Umiała lać wodę. Czasem wypowiadała miliony pięknych słów, które często zebrane w całość traciły na wartości. A może to on nie rozumiał, nie potrafił ich zinterpretować. Czasem milczała… Często milczała. Wtedy był w stanie wyczytać z niej więcej, niż z potoku słów, nad którymi tak umiejętnie potrafiła panować. To, co niedopowiedziane, jest najbardziej wymowne.

   ONA

   Całując go, czuła smak tysiąca obłoków dryfujących po niebie o zachodzie słońca. Słuchając jego głosu, płynęła w melodyjnych przestworzach tego magicznego dźwięku. Wlewał jej w duszę coś nieokreślonego, czego nie potrafiła nazwać, ani nawet ukształtować w wyobraźni. Chłonęła jego opiekuńczość niczym korzenie orchidei wchłaniają substancje z organizmu żywiciela. Jego obecność była subtelnym dodatkiem, jak aromat skórki pomarańczy unoszący się w powietrzu. Nawdychała się jej na tyle, że, gdy woń gasła, zaczynało jej brakować. Inhalacja ta stawała się uzależnieniem. Kiedy coś zaczyna tworzyć nieodłączny element codzienności, jedni przyzwyczajają się do tego, inni, jak ona, zaczynają uruchamiać w sobie dzikie żądze i popadać w obsesję.

Mimo niezaprzeczalnego uniesienia, jakie czuła przebywając w jego pobliżu, nie wierzyła w miłość. Wierzyła w ludzki instynkt przetrwania. W błędne koło, jakie tworzymy, usiłując nadać sens prozaicznej, wrodzonej potrzebie przedłużania gatunku. Uważała, że to, co nazywamy miłością to otoczka emocji, jakie tej potrzebie przypisujemy. Hierarchia wartości i szereg norm moralnych tworzą ludzki, mały świat, dzięki któremu ludzie mogą czuć się gatunkiem nadrzędnym. W tym świecie powstają konkretne kryteria oceny oraz pozbawione analogii, zapętlające się schematy i stereotypy. Wszystko to opiera się na emocjonalnym dopełnieniu ludzkich instynktów. Kanony piękna, którym wychodzi naprzeciw wiele ruchów społecznych, również są istotnym składnikiem całego procesu. Odzwierciedlają bowiem obraz człowieka zdrowego, o odpowiednich cechach płciowych, koniecznych, aby wydać na świat zdrowe potomstwo. Niezaprzeczalnym faktem jest, iż ludzie są istotami społecznymi, zazwyczaj dobierają się w pary, tak, aby wspólne życie było zgodne i przyjemne. Swoją filozofię dotyczącą miłości zamykała w czterech ścianach swojej prywatności. Dla niego była romantyczną wersją siebie.

   Żyli ze sobą od dłuższego czasu, zrastając się w całość i drążąc sobie nawzajem dziury, przez które przebijała się sącząca powolnie otchłań. Prowadzili między sobą rozmowy niekiedy lakoniczne, innym razem przenikliwe i pełne empatii. Wzbogacali swoje własne światy wewnętrzne o nowe przemyślenia, obserwując mowę ciała, wychwycając drobne gesty. Ich codzienność marginalizowały kłótnie w stylu skandynawskim. Nadal byli wobec siebie nieufni. Oboje usilnie ukrywali przed sobą nie tylko emocje, ale i swoje alter ego. To, co mieli ze sobą wspólnego, to z pewnością równoległe występowanie kilku obliczy, przybierających różne kształty i formy, ale kotłujących się w małej i ciasnej przestrzeni ich wnętrz. Mimo przeciwności, czuli niezwykłą więź.

Przy nim nie mogła wyjść z roli tej zagubionej, przytłoczonej dziewczyny, którą była, kiedy znali się wcześniej. Patrząc na to z obiektywnej perspektywy, nadal była zagubiona i przytłoczona, tylko inaczej…  W inny sposób gubiła się we własnych myślach i tonęła w nienasyconych żądzach nieustannej chęci pogrążania się w nałogu. Inny smak miały niewypowiedziane słowa, inny dźwięk wewnętrzny krytyk. Te jej cechy uwydatniały się tylko wtedy, kiedy przebywała w jego towarzystwie. Wracały dawne emocje. Powstawały nowe maski.

Z drugiej strony, wspomnienia z dawnych lat wywoływały efekt pamiętnika. Czytała wspomnienia niczym zapisane kartki, stojąc o kilkanaście lat dalej na osi czasu i wiedząc, co wydarzyło się później. Chłonęła tamte emocje, gasiła je nowymi, chłodno analizując dawne błędy. Spojrzenie z tej perspektywy budziło w niej melancholię. Jeszcze długo po takiej lekturze pozostawała zakuta w kajdany własnego umysłu. Wspomnienia intensywnych emocji pozostają w nas mimo wszystko. Niezależnie od drogi, jaką przeszliśmy, niezależnie od zmian, jakie w nas zaszły. Pozostają w nas sprzężone z etapem, na jakim znajdowaliśmy się odczuwając je. Są osnute tym rodzajem dojrzałości, jaką posiadaliśmy wtedy i nie da się podejść do nich teraźniejszym spojrzeniem.

Wydawało jej się, że nie zna go wystarczająco dobrze, aby stworzyć więź pełną zaufania, znała go natomiast wystarczająco długo, by mu nie ufać. To, co ludzie o sobie mówią, a to, kim naprawdę są, to dwie różne rzeczy. Nie trzeba znać kogoś dobrze, żeby wysnuć odpowiednie wnioski. Wystarczy znać kogoś długo, na różnych etapach życia i obserwować jego zachowanie w różnych sytuacjach, wtedy najtrafniej można ocenić, kim jest. Trzeba mieć do tego tylko odpowiedni poziom inteligencji emocjonalnej, żeby uwzględnić maski. Wtedy nie jest to przeszkodą, a wskazówką. Dziura jest właśnie tam, gdzie ktoś chce ją załatać.

----

ON

   Kiedyś to ona zrobiła coś dla niego, czas na to, żeby się odwdzięczył. Teraz on zrobi coś dla niej. Czuł, że jest jej winny przysługę.

Uważał, że problemem większości ludzi jest to, że myślą tylko o sobie. Chcą być mili, nie dlatego, że cieszy ich uprzejmość i sprawianie radości innym. Boją się bycia ocenianym. Chcą zyskać uznanie. Ludzie chcą być dobrzy, nie dlatego, by inni czuli się przy nich bezpiecznie, nie dlatego, że nie chcą sprawiać innym przykrości, ale dlatego, żeby czuć się dobrze sami ze sobą. Dla samej wiedzy , że wszystko jest  z nimi w porządku, dla spokoju ducha. Przepraszają, nie po to, żeby okazać skruchę i pokorę, nie po to, żeby wskazać swój błąd, czy przyznać rację, ale po to, aby mieć czyste sumienie, usprawiedliwienie. Wykorzystują innych, żeby oczyścić własną kartę win, żeby wrócić do relacji, która dawała im korzyść. Chcą oczyszczenia, bo nie są w stanie znieść własnych wyrzutów sumienia. Nie są na tyle silni, żeby je dźwignąć.
Nawet relacje, jakie tworzą, pełnią rolę wspierającą dla wewnętrznego zagubienia. Szukają aprobaty, pozwolenia na zaakceptowanie samego siebie. Szukają w innych usprawiedliwienia, które nie ukoi ran, jeśli nie znajdą go w sobie.
Ludzie boją się straty, bo przepełnia ich egoizm. Przytłacza ich wizja samotności. Boją się przyszłości, w której osacza ich pustka. Nie mogą wyobrazić sobie dalszego życia bez osoby, która odeszła, ale patrzą na to ze swojej subiektywnej perspektywy i wartościują swoimi kryteriami. Nie potrafią zrozumieć, że czyjaś śmierć jest bardziej bolesna dla tych, którzy zostali.
Śmierć niekiedy jest zbawieniem, może przynieść ulgę. Kiedy przychodzi na nią czas, znaczy, że jest to odpowiedni moment. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Nawet jeśli robimy coś z własnej woli, wierząc w to, że jesteśmy kowalami własnego losu, dopełniamy plan, który był zapisany od zawsze wśród gwiazd. Jesteśmy marionetkami. Ludzie nie mogą żyć w nieskończoność. Śmiertelne choroby są po to, żeby na nie umierać. Selekcja naturalna nie istnieje bez przyczyny. Rozwój medycyny stawia Stwórcę pod ścianą, przez co staje się on bardziej bezlitosny. Przeznaczeniem jednostki nie jest wieczność. Każdy ma swój skrawek czasu, który może zagospodarować na różne sposoby. Każdy zajmuje inny fragment na osi czasu,  jedni krótszy, inni dłuższy. Czasem z tym jednoznacznie przerażającym wyrokiem nie da się nic zrobić, trzeba go zaakceptować.

Ludzie dążą do tego, żeby czuć się ze sobą dobrze, usprawiedliwiają siebie kosztem innych. Tworzą historię, w której są głównymi bohaterami, dlatego, że to właśnie działania głównego bohatera zyskują uznanie publiczności. Niezależnie od tego, czy towarzyszą im dobre intencje, niezależnie od tego czy przynoszą dobre rezultaty. Przecież to główny bohater! Wszyscy chcą, żeby mu się udało, wszyscy chcą, żeby przeżył i pojawił się w kolejnym sezonie ulubionego serialu.

Wiedział, że przeznaczenie wybrało właśnie jego.

Inni ludzie myślą tylko o sobie, on chciał pomyśleć o kimś dla niego ważnym. Wiedział, że nie ma dla niej szans. Wiedział, że to jedyne dobre dla niej rozwiązanie. Ona była dobra, to właśnie ona uratowała mu życie, nawet o tym nie wiedząc. Chciał się jej odwdzięczyć. Wiedział, ile bólu mu to przyniesie, znał konsekwencje, ale musiał zrobić to dla niej. Wiedział, że czasem trzeba być nie w porządku wobec kogoś, żeby być w porządku wobec siebie. Tym razem musiał zadbać o kogoś kosztem własnych uczuć i zasad.
   Uważał, że tylko nieliczni, wyjątkowi ludzie mają świadomość, że czasem trzeba odebrać życie w ramach podziękowania za ocalenie własnego.
Ludzie samoświadomi to gatunek zagrożony. Są oślepieni ludzkością. Nie rozumieją. Nie potrafią odpowiedzialnie wartościować.

ONA

   Z każdym kolejnym łykiem delikatnie i przyjemnie przypalającym gardło, wprowadzała się w oniryczny stan beztroski. W krainie, w której przebywała, nie było żadnych zmartwień, pomimo, że podświadomość stanowiła tam kluczową rolę. Płynęła po własnych wspomnieniach, marzeniach i obracała się w mackach wyobraźni. Nic nie miało tam logicznej spójności, ale nie miała nawet chęci się nad tym zastanawiać. Pławiła się spokojem, jakiego tam zaznawała. Kształty lekko rozmazywały się, pojawiali się różni ludzie, nawet tacy, o których już dawno zapomniała. W tym świecie nie działała siła grawitacji, czas upływał szybciej i nie zawsze w tę samą stronę. W powietrzu fruwały przedmioty, które zazwyczaj stoją na ziemi. Wszystko potrafiło nagle zmienić swój stan skupienia lub kolor. Czasami czuła, że powinna odczuwać niepokój, przebywając tam. Czuła, że jej miejsce jest gdzie indziej i powinna wrócić. Jednak takie dylematy szybko wygasały, kiedy delektowała się kolejnym łykiem. Bezsilność prowadziła ją w coraz bardziej szemrane zakamarki, a los sam polewał kolejne kieliszki zwątpienia. Bo los czasem polewa. Czasem usypuje kreski, a czasem bawi się w pielęgniarkę napełniając strzykawki. On pewne rzeczy ludziom ułatwia, inne zaś utrudnia.

ON

   Emocje to jedyna rzecz, która przeszkadza ludziom w prawidłowym, racjonalnym postrzeganiu świata. Twierdził, że czasem trzeba być ponad to. Dla niej zrobiłby wszystko.

Duszący zapach jej perfum pobudzał jego zmysły w nietuzinkowy sposób. Był jak serum prawdy. Czuł w nim nutkę straty i aromat nadziei. Uważał prawdę za najsilniejszą broń i najskuteczniejszy opatrunek. Można nią pokonać przeciwnika z niesamowicie dosadnym wydźwiękiem, nie zostawiając śladu po pojedynku. Dobrze dobrana prawda może być ciosem, jak i ukojeniem zasklepiającym rany. Prawda rodzi więzi, pokonuje lęki, budzi niepokój, może być drogą do samoakceptacji i mocnym dowodem na autentyczność. Nic, tak jak prawda, nie wywołuje tak skrajnych emocji. To ona zawsze wywołuje najtrafniejsze rozbawienie, może ukłuć, zaboleć, zniszczyć, ale i podnieść na duchu. Prawdę zawsze da się wyczuć, zidentyfikować jej podłoże i przeanalizować cele. Ludzie się jej boją, uciekają od niej, negując wszystkie racjonalne uzasadnienia. Nie chcą jej znać, więc oszukują intuicję. Jego intuicja była zaburzona, usilnie próbował ją wyostrzyć, ale kiedy przebywał w Jej pobliżu, miał ochotę wyzbyć się wszystkich barier, które pełnią funkcję zabezpieczającą.

Ta decyzja nie była łatwa. Z dnia na dzień obserwował jak gaśnie. Uciekała od realnego świata, zupełnie jakby chciała ominąć najwspanialsze momenty swojego życia. Wolała widzieć rzeczywistość nietrzeźwymi oczami, rozmytą. Wolała odbierać ją znieczulonymi receptorami. Wybrała taki sposób na życie. Sama pozbawiała się poczucia szczęścia. Próbowała kreować je sztucznie każdą kolejną kroplą alkoholu, ale to nie przynosiło zamierzonego efektu.
Patrzył na nią, doszukując się choć szczypty spełnienia. Szukał zmarszczki świadczącej o uśmiechu, błysku w oku, odrobiny podekscytowania. Znalazł tylko przeszywający, głęboki smutek i żal. W oczach miała pustkę. Była nieobecna, tak, jakby zbłądziła w przeszłości i nigdy z niej nie wróciła. Tak jakby los zaprogramował w niej ciągłe poczucie cierpienia i beznadziei.
Wiedział, że werbalizuje tyle, na ile pozwala jej poczucie bezpieczeństwa. Z szerokiej gamy swoich stanów udostępniała mu jedynie niewielką cząstkę. Znał ją natomiast na tyle, że potrafił wyczytać wiele z jej mimiki. Po delikatnych ruchach oczu oraz tempie oddechu, widać było wnikliwą analizę. Wpuszczała każde słowo do swojego niezwykle bogatego świata wewnętrznego, trzymała je tam przez dłuższy czas, ale nie dzieliła się refleksjami. Jej dusza to teren prywatny.
Często zadawał sobie pytanie, czy pozbawienie kogoś życia to akt odwagi, czy bezsilności.

   Ten dzień miał przebiegać, jak każdy inny. Ten sam schematyczny plan, te same powtarzalne czynności. Była na tyle pijana, że nie wyczuła zagrożenia. Był ostatnią osobą, z którą przenikliwie wymieniła się wysublimowanym spojrzeniem, ostatnią osobą, która otuliła ją ciepłą energią swoich ulotnych słów, ostatnią osobą, której oddech poczuła na swoim przemarzniętym policzku. Był jedyną osobą, którą usilnie chciała obdarzyć zaufaniem. Jedyną osobą, która obudziła w niej to wyjątkowe uczucie, choć teoretycznie nie uznawała istnienia miłości. Na sam dźwięk tej nazwy odczuwała zażenowanie. Być może ten przykry koniec spotkał ją właśnie przez nieumiejętność nazywania. Kiedy nazwie się problem, on staje się mniejszy. Ubogi, ludzki język ma niezwykłe właściwości, niesamowitą moc. Prawidłowe zarządzanie umiejętnością werbalizowania i komunikowania się otwiera ludziom cudowne możliwości.

Banałem jest, że każdy ma szansę na zmianę, jeśli w nią uwierzy. On nie dał jej uwierzyć, uniemożliwił jej wykorzystanie wszelkich szans. Oszacował jej sytuację jako beznadziejną. Zawsze przywiązywał największą wagę do ewolucji człowieka jako jednostki. Mimo to, zaczął wątpić. Czuł od niej martwą energię, słabnącą moc. Ona cyklicznie wygasała na jego oczach. Nigdy nie był pochopny, nie działał cholerycznie. To było przemyślane, zaplanowane. Mimo to, wydarzyło się za szybko.
Oddychał głęboko, żeby nie wpaść w panikę. Długo nie mógł wydobyć tej myśli z głębi podświadomości, ale zdobył się na odwagę: ,,Czy to na pewno była chęć ocalenia ukochanej? Nietuzinkowa, szlachetna idea czy zwykłe morderstwo?’’. Doskonale wiedział, że już nigdy nie poczuje ulgi. Chciał wymierzyć sobie najgorszą karę.

Martwa budziła w nim pożądanie jeszcze silniejsze niż zazwyczaj. Pewnie dlatego, że przyciąga nas to, czego się boimy. Obiekty pożądania zazwyczaj odzwierciedlają nasze lęki i traumy. Zwłoki nagiej kobiety, którą kochał były ucieleśnieniem najbardziej przerażających koszmarów.

Został przy niej do ostatnich chwil, nie próbując uciekać. Czekał na wymiar sprawiedliwości, patrząc otępiale w przestrzeń. Ona była dla niego najważniejsza, dlatego ogrzewał ją swoją obecnością, co stanowiło swoistego rodzaju nietypowe pożegnanie. Znajdowali się w środku lasu, na miękkim podłożu mchów. Wybrał to miejsce, nie po to, aby zachować dyskrecję. Łono natury uznawał za najbardziej majestatyczne miejsce. Sosny i świerki dopełniały tę osobliwą scenerię. Mchy oddawały wszystkie, nawet najdrobniejsze i najbardziej skomplikowane emocje, każdy detal jego złożonego stanu. Las tętnił potęgą. Nie osądzał. Przyjmował wydarzenia na swoje łono. Wydawał się wykazywać akceptację, okazywać zrozumienie. Głęboka zieleń symbolizowała życie, nadzieję, uzdrowienie. On wierzył, że w naturze znajdzie przebaczenie.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
insectum · dnia 23.08.2022 09:11 · Czytań: 299 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:36
Najnowszy:pkruszy