MIDRAJ - Rozdział IV - Stawka większa niż... - Sajmar
Proza » Historie z dreszczykiem » MIDRAJ - Rozdział IV - Stawka większa niż...
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

Nim jeszcze otworzył oczy, poczuł na twarzy chłód i suche, drażniące źdźbła słomy. Sapnął ciężko, wciąż zaspany. Opatulony resztkami odzienia i nakryty grubą warstwą słomy nie miał wcale ochoty wstawać. Było mu tak dobrze, tak błogo. Musiał tylko opanować pierwszy atak paniki, która ogarnęła go nim przypomniał sobie gdzie jest. Wspomnienia z poprzedniego noclegu w pewnej stodole nadal były zaskakująco żywe. Tym razem ocknął się jednak przywalony ciepłą słomą, a nie masywnymi bronami. W dodatku zupełnie trzeźwy. Otworzył niechętnie lewe oko.

Zimą trudno dokładnie nakreślić godziny poranka, ale musiało być chyba tuż przed świtem. Cienie pod ścianami nabierały coraz wyraźniejszych kształtów, a pomiędzy szparami w deskach można było dostrzec szarawy jeszcze o tej porze śnieg. I ruch. Wrota stodoły uchyliły się nienaturalnie cicho, a wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Zupełnie nieproszone. Sajmonella otworzył teraz szeroko również prawe oko, obydwie źrenice rozszerzyły się mimowolnie aż pod powieki. Koszmar jednak powracał. W półmroku zamajaczyła jakaś postać. Wstrzymał oddech, zastygając w bezruchu.

- Dobry… - wyszeptał nagląco znajomy, gardłowy głos. – Jesteście tu, panie kurier?

Młody żerca wygramolił się powoli spod słomy, oddychając z ulgą. Przetarł dłońmi twarz, po czym zszedł po drabinie na klepisko. Kiedy tylko dotknął ziemi, mocarne ramię uniosło go w górę jak piórko i przygwoździło do ściany. Poczuł na policzku metalowy chłód sierpowego ostrza.

- Słuchajcie, panie kurier – zaczął gospodarz, szeptem nieznającym sprzeciwu. – Ten chłopak, coście go tam w lesie znaleźli… mówił co?

- Ale… ale co miał mówić? – Sajmonella przełknął głośno ślinę. – Imię jeno pod…

- No! No... – Ucisk na szyi byłego fajtera nieco zelżał. – To teraz uważajcie. Mojej Aliz, żonie znaczy się, ani słowa, jasne? Nikomu ani słowa! Rozumiecie?

Żerca pokiwał delikatnie głową, dla pewności odmrukując też aprobującym tonem.

- No… - Gospodarz odwiesił sierp na gwoździu w ścianie, po czym zabrał rękę z przyduszonego gardła. – Do wiosny niedaleko, śniegi niedługo zejdą. Zostać możecie, pomożecie w obejściu, jak teraz o jednego mniej. Tylko! – Zbliżył gwałtownie pięść do oka Sajmonelli.

- Tak, wiem. Nikomu ani słowa.

- No… to jak was tam wołają?

- Brune – wypalił bez namysłu pierwsze imię, jakie przyszło mu do głowy. Za nic nie podałby prawdziwego.

- Brune… dobre, niech będzie i Brune. Chociaż dziwne to imię.

- Nazwisko, panie – odparł, jąkając się nieco. – Na imię mi Oto.

- No to już lepi, jak człowiek. Idę teraz do chaty, Aliz zara wstaje. Przyjdźcie za jaką godzinę, jak się rozjaśni. Zjecie co i damy wam jakie lepsze odzienie, wasze szmaty widzę dobre, ale do pieca.

- Będę. Dzięki wam, gospodarzu.

Gdy mężczyzna zniknął za wrotami stodoły, Sajmi rozmasował sobie obolałe gardło. Interesujące, bardzo interesujące.

 

Rodzice Joszka nie mieszkali biednie – nawet w daleko szlachetniejszych okolicach gazdowano by im z pełnym szacunku ukłonem. Chlupiąc pod stopami rozmemłanym śniegiem, młody żerca dreptał wolno w kierunku chaty. Po drodze zdążył rozejrzeć się uważnie bo obejściu. Wszystkie budynki były zadbane, strzecha świeża, ściany domu pobielone chyba tuż przed zimą. Prychnął pod nosem - mieli nawet kamienną studnię.

Pod drzwiami chaty ogarnęło go dziwne uczucie niepokoju, jakieś natarczywe, niejasne wspomnienie. Obejrzał się mimowolnie. Nikogo. Las wokół gospodarstwa był jeszcze ciemnym zlepkiem świtu przed pierwszym promieniem słońca. Na framudze wisiała żelazna podkowa, zawieszona na gwoździu. Uśmiechnął się pod nosem. Zabobony. Wziąwszy głęboki oddech, zapukał trzy razy i czekał.

Po chwili domostwo uchyliło swe podwoje i w progu stanęła młoda kobieta ubrana w szarą, wełnianą tunikę do połowy łydek. Poplamiony fartuch i narzucona na ramiona peleryna podszyta króliczym futrem nie były w stanie zakryć błogosławionego stanu właścicielki. Sajmonella przełknął cicho ślinę na wspomnienie samotnej wdowy. Gospodyni cofnęła się o krok, aby go przepuścić.

- Wejdźcie, wejdźcie. – Uśmiechnęła się nieśmiało na powitanie, opierając się dłońmi o krawędź drzwi. – Mam nadzieję, że dobrze spaliście, panie kupiec.

- Bardzo dobrze, dziękuję – odparł ostrożnym tonem. – Widzę, że rozmawialiście już pani z mężem?

- Tak, wszystko mi opowiedział. – Położyła mu dłoń na ramieniu, popychając lekko w stronę głównej izby. Gdzieś z zewnątrz dobiegł przytłumiony klekot rąbanego drwa. – Szczęście to zaiste, że was nie ubili na drodze. Te rozbójnicze bandy nie mają zmiłowania.

- Prawda, szczęśliwy mnie los prowadził w tej mojej biedzie. – Sajmonella usiadł na brzegu ławy pod ścianą, tuż przy wyjściu. Oparł łokcie o masywny, dębowy stół i rozejrzał się po izbie będącej jednocześnie kuchnią, jadalnia i salonem. Dopiero teraz poczuł, jak daleko jest od cywilizacji. Od Gildii i Rzeczykolegialnej Lechickiej.

Z paleniska emanowało przyjemne ciepło, od którego przez moment zaciążyły mu powieki. Spojrzał na podwieszony na kremalierze gar. Gęste kłęby pary unoszące się z naczynia sprawiły, że kiszki zagrały mu nadzwyczaj głośnego marsza. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł gorący posiłek, nie mówiąc już o śniadaniu.

- Zwą was Brune? – Kobieta położyła przed nim parującą miskę kaszy z omastą i skwarkami. Prawe kolano zgięło się mimowolnie, ale opanował je wpół drogi do ziemi. Nawet jego ciało pragnęło się jej teraz oświadczyć za tę porcję gorącego jadła. Chwycił w dłoń drewnianą łyżkę starając się mlaskać cywilizowanie i bez pośpiechu. Bezskutecznie.

- Mhm… - wymamrotał przełykając pospiesznie przedostatni kęs. – Brune, Brune miłościwa pani. Oto Brune.

- Mnie Aliz. Musieliście z daleka iść. – Obrzuciła krytycznym spojrzeniem podarte łachmany. – Macie tu jeszcze chleba, a mleko w garku, weźcie sobie. Co tak suche będziecie jeść. Zaraz wam jakie lepsze odzienie znajdę, ino dziecka doglądnę.

- Dziękuję, pani, dziękuję.

Gospodyni podniosła się z niejakim wysiłkiem, sapiąc lekko i masując dłońmi plecy na wysokości krzyża. Przechodząc obok garnka zamieszała w nim jeszcze z przyzwyczajenia, po czym zniknęła za zasłoną z futer, oddzielającą kuchnię od drugiej izby. Do uszu młodego żercy dobiegł dziecięcy głos, dziewczęcy, stłumiony zaraz przez matczyne, poranne komendy. Urwał kawałek chleba i przeżuł go w zamyśleniu. Kupiec. Niech będzie i kupiec.

W międzyczasie, do chaty powrócił Gabor, uginając się lekko pod ciężarem niesionych drew. Ułożył porąbane równo kawałki obok paleniska i nalał sobie mleka do glinianego, szkliwionego kubka. Opróżnił naczynie jednym haustem, strzepując ostatnie krople mleka w ogień. Spojrzał na Sajmonellę z zadumaną podejrzliwością, jakby ważąc w myślach przyszłe pytania. Nim zdążył jednak na którekolwiek się zdecydować, jego żona wróciła do kuchni, uchylając ciężką futrzaną zasłonę dla swojej trzyletniej córki. Dziewczynka przydreptała niepewnie do izby i od razu uczepiła się kolan matki, kładąc na Sajmonelli spojrzenie szeroko otwartych, zielonych oczu. Aliz odepchnęła ją lekko, ale z delikatną czułością.

- Lili, ady puśćże mnie, coś taka dzika. Nie bój się pana, przecież to nie upior. Siadaj, dam ci co do jedzenia.

Gabor schwycił małą i podsadził ją na drugą stronę ławy przy stole. Dziewczynka oparła się bokiem o ścianę, twarzą w kierunku Sajmonelli i uśmiechnęła się lekko. Niegdysiejszy fajter posłał jej oczko i uśmiech numer cztery. Zadziałało. Lili włożyła radośnie rękę do nosa, dziecięcy gest spokoju wewnętrznego, lecz nim udało jej się coś z niego pozyskać, matka trzepnęła ją w rękę, kładąc przed nią jednocześnie miskę kaszy z mlekiem. Po chwili dziewczynka pochłonięta była już tylko siorbaniem.

 

Żerca spędził pierwsze kilka dni u rodziny Joszka na zdobywaniu podstawowego zaufania gospodarzy oraz na ugładzaniu ich poczucia bezpieczeństwa. Nie chciał, aby jakiekolwiek nietypowe sytuacje związane z treningiem zostały przypisane jego pojawieniu się w gospodarstwie. Zawieszona nad drzwiami wejściowymi podkowa oraz czerwona nitka, której Aliz nigdy nie zdejmowała z nadgarstka przypominały mu codziennie o potrzebie szczególnej ostrożności w tym względzie. Zabobony nie oglądały się na logikę ani na klasy społeczne.   

Lili nadzwyczaj szybko przyzwyczaiła się do nowego towarzystwa, zaczęła nawet traktować gościa jak najlepszego towarzysza zabaw. Sajmonella użył w tym celu wszystkich swoich uroków – zaufanie córki uspokajało nieco podejrzenia matki. Dla wzmocnienia efektu wspomniał raz czy dwa o własnych dzieciach, czekających pewnie z żoną na jego powrót „kiedy tylko śniegi zejdą z przełęczy”. Aliz, zamartwiająca się codziennie o los syna, każdą wzmiankę o dzieciach spijała z jego ust jak najlepsze wino. Starał się o tym jak najczęściej pamiętać, ale nie przesadzać. Ziarno należy siać równomiernie.

Gabor pokłócił się z żoną o Joszka już drugiego dnia, kiedy stało się jasne, że chłopak nie zaspał raczej w pierwszej lepszej borsuczej jamie. Napięte wyczekiwaniem nerwy Aliz puściły jak tama na rzece. Przycupnięty w kącie kuchni Sajmonella starał się zabawą odwrócić uwagę małej Lili od pokrzykujących na siebie rodziców. Gabor grzmiał, że Joszko jest już dużym chłopcem, a zima ciężka, wysłał go więc dalej niż zwykle, bo szanse na powodzenie polowania były większe na południu. Były fajter zastrzygł uszami.

- Poza tym – ciągnął dalej gospodarz. – Na południu nie ma złego zwierza, nic mu się nie stanie. Może gdzie wpadł na jakiś lepszy trop. Aliz, sikoreczko, dwa dni padało, pewnie zrobił jaki szałas na przeczekanie. W śnieżycy tylko by przepadł, a to mądry chłopak.  

- Gabor… - Ukryła twarz w dłoniach. – Ja się tak boję, że jemu co…

- Już, cichaj. – Mężczyzną objął żonę, całując w głowę. Pogładził ręką po jej brzuchu. – Pójdemy go poszukać z Oto, jak tylko pogoda się zrobi. A ty się nie zamartwiaj, miej baczenie na dziecko. Czas twój niedługo, musisz uważać na siebie bardziej, żeby syn był zdrowy.

- A skąd ty wiesz, że syn? – uśmiechnęła się lekko, ocierając łzę. Spojrzała na męża z miłością, pociągając lekko nosem. – A jak córka?

- Stara Szabó mówiła, że syn, bo tak ci spać nie daje. A wiesz, że ona zielarka, z zaświatami gada. – Przytulił żonę mocniej, wtulając policzek w jej włosy. – Syn, na pewno syn.

Przycupnięty w kącie Sajmonella zastygł przez chwilę w zamyśleniu. Czego tak wzdychasz Gabor, w co ty grasz? Miałeś już przecież syna, a mimo to jego śmierć… . Tknięty nagłą intuicją urwał wpół myśli. Spojrzał w czyste, zielone oczy Lili. Na jej kręcone, jasne jak łan pszenicy loki. Takie same, jak u ojca i nieco tylko jaśniejsze, niż u matki. Uśmiechnął się do siebie pod nosem na wspomnienie kruczoczarnej czupryny Joszka i głodnego spojrzenia orzechowych oczy. A może jednak nie miałeś?

 

Dzień po kłótni zima poczęła się powoli wycofywać. Ostatnie płatki śniegu spadły tuż przed południem - Gaborowi udało przekonać się żonę, żeby wyprawę poszukiwawczą odłożyć na kolejny poranek. Wyruszyli z Sajmonellą o świcie dnia czwartego, prosto na południe. Gospodarz bał się jeszcze zostawić żercę samego z żoną – nie był pewien, czy ten się nie wygada pod jego nieobecność.

Chata leżała jakieś półtorej kilometra od głównych zabudowań wsi. Przeszli przez sam jej środek, witając się z każdym, kto się nawinął. Przy okazji przedstawiono „mości kupca Brune” i ostrzeżono ludność przed bandami złoczyńców grasującymi na północy. Pokazowa akcja poszukiwawcza nabierała rumieńców. Dwie czy trzy osoby zagadnęli o Joszka, po czym ruszyli dalej. Pół godziny później skręcili na zachód, głębiej w las. Kiedy dotarli do sporych rozmiarów strumienia, Gabor starł dłonią śnieg z najbliższego głazu i zarzucił nań płaszcz. Z sakiewki u pasa wyjął fajkę z głogowego drewna, którą teraz z całkowitym spokojem począł nabijać. Sajmonella przykucnął, aby zaczerpnąć w dłoń wody z potoku. Szybki marsz wzmagał pragnienie.

- A zatem, mości panie kupiec – zaczął Gabor, nie podnosząc wzroku znad cybucha. – Wdzięcznym wam za niemamlenie niepotrzebnie jęzorem wobec mojej małżonki. Jeślim był wam z początku nieprzyjemny, to wybaczcie, w nerwach byłem, a i dziecka śmiercią naturalnie wstrząśnięty. Przeto jednak…

- A zatem, mości panie Gabor – przerwał mu w pół zdania Sajmonella, nie podnosząc wzroku znad potoku. – A zatem przestańcie pieprzyć, bom przecież nie tak głupi. Nie moja to rzecz, kto po was dziedziczyć będzie, a że nie w smak wam było, aby to ten dzieciak, to przecież po kolorze jego włosów i fizjonomii zupełnie do waszej nie podobnej domyślić się jest nietrudno. Daliście mnie dach nad głową, tajemnicy dotrzymam, a o pierwszych śniegach pójdę precz. Tak wam przecież rzekłem, a małżonce waszej nic żem przecież nie przysięgał. Co o was w duchu myślę, to zaś moja rzecz, jako nie moja wasze rodzinne sprawy.

- Bystrzyście, panie Brune – odparł półgłosem gospodarz, pykając lekko z fajki. – Bystrzy. Podobacie mnie się i prawdę żeście podali. Ani nie moja to rzecz, co rzecz nie moja, ani nie wasza, co nie wasza.

- Skoro to już mamy ustalone, powiedzcie mości fajczarzu, ile zamierzacie pałętać się po lesie na pokaz?

Mężczyzna puścił całkiem ładne kółeczko dymu, po czym spojrzał niespiesznie w szare niebo.

- A może tak jeszcze z godzinkę – odpowiedział leniwie. – Jest tu niedaleko taka sekretna melina, możem tam przeczekać nieco, a pod wieczór dalej ruszymy, do domu. Aliz martwić się będzie, jeśli przed zmierzchem nie staniem u progu.

- Dzieciak dzieciakiem, ale żonę to chyba naprawdę kochacie, co, panie Gabor?

- Żona moja to świętość. Syn jej z cudzego chłopa był dla mnie wart mniej niż ćwierć funta kłaków, albo nawet i cały funt, choć to z jej brzucha wyszedł. Ona jednak… - wyprostował się, patrzą żercy prosto w oczy nieokraszonym przesadą spojrzeniem. – Ona to pół mojego serca, panie Oto. Zapamiętajcie to sobie dobrze, bo gdyby jej co…

- Raz rzekłem, powtarzać się zaś nie lubię. Tajemnicy dotrzymam, reszta to nie moja rzecz.

- Porządny z was człowiek, panie Brune – skwitował z zadowolonym uśmiechem obopólnego porozumienia Gabor, klepiąc go po plecach. – Choć cudzoziemiec. No, a teraz chodźmy zobaczyć, czy ten sekretny bimber nadal wyciska łzy jak tutejsze mrozy.

Gdy odchodzili znad strumienia, Sajmonella uśmiechnął się do siebie w duchu. Poszło łatwiej, niż myślałem.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Sajmar · dnia 06.09.2022 20:53 · Czytań: 311 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty