Z każdym metrem śnieg robił się coraz głębszy, on jednak kontynuował wędrówkę. Nie miał zresztą wyboru: do Jazgółki było jeszcze co najmniej pięć kilometrów. Dodawszy czas stracony na wyciąganie butów z zasp, pokonanie tej odległości nie powinno mu zająć więcej niż czterdzieści minut. Wiedział, że o piątej odjeżdża stamtąd pierwszy autobus. Pojedzie do Olszyny albo jeszcze dalej, a potem się zobaczy.
Zatrzymał się dopiero nad groblą i obejrzał za siebie. Świateł zabudowań, które zostawił z tyłu kilkadziesiąt minut wcześniej, nie było już widać.
Przez chwilę próbował przebić mrok wzrokiem, ale nic to nie dawało. Nie był pewien, czy woda już zamarzła, a było zbyt ciemno, żeby to ocenić ot tak, samym tylko spojrzeniem. Schylił się i zaczął szukać gałęzi, których zwykle pod jesionami nie brakowało. Znalazł w końcu jedną i wyszarpnął ze skutej lodem kałuży. Zważył w ręku. „Powinno wystarczyć” – mruknął do samego siebie.
Podszedł do strugi na tyle, na ile pozwalała biała powłoka. Z każdym krokiem słyszał pod czaszką przerażający głos, który w nim samym krzyczał „Zatrzymaj się, wpadniesz!”.
- Dość - powiedział znów do siebie samego i uderzył końcem gałęzi w tafle. Odpowiedział mu głuchy dźwięk.
- Zamarzła na kość.
Wiedział, że może iść dalej.
Za rzeką wędrówka była już lżejsza. Rolnicy zabronowali pole, powierzchnia była więc jak wylizana wielkim jęzorem. Nie męczył się, jak przed groblą.
Zatrzymał się jeszcze raz. Odetchnął. Dotknął trzymanego w kieszeni zwitka papierów, jakby chciał się przekonać, że cały czas tam jest. Jego przepustka do lepszego życia, która dziś nie zdała egzaminu. Wyrzucili go jak zbitego psa.
Nie miał dokąd iść. Ciotka wprawdzie zaproponowała mu, żeby usiadł i napił się czegoś ciepłego, ale jak tylko zobaczył spojrzenie starego liczącego dosłownie każdy wpadający do szklanki okruch, podniósł się i wyszedł.
Zatrzymał się raz jeszcze i przetarł czoło.
Na horyzoncie zamajaczył jakiś jaśniejszy przedmiot. Zamknął oczy i otworzył je na powrót. Był przekonany, że śni: ubrany na biało człowiek wyszedł z zarośli, chwilę stał, patrząc na niego, po czym zniknął na powrót w ciemności. I po chwili to samo, tyle że było ich już dwóch albo nawet trzech.
- Halo, jest tam kto?! - krzyknął.
Jego głos poleciał daleko niesiony mroźnym powietrzem i powrócił zwielokrotnionym echem. Nie odpowiedział mu nikt.
Obejrzał się. Z tyłu też nie było nikogo. Westchnął, jakby tym razem poczucie tego, że jest sam, przyniosło mu ulgę. Podniósł wyżej kołnierz i naciągnął głębiej czapkę.
Nic, musiał iść, jeśli chciał dotrzeć do miasteczka o świcie.
Wbrew jednak woli nie był w stanie zrobić już ani jednego krok. Buty jakby przymarzły do gleby.
- Co jest, do cholery! - krzyknął, siłując się z mroźną powłoką.
Podniósł wzrok.
Na horyzoncie, który zrobił się naraz bardzo odległy i pusty, bo zniknęły nawet drzewa, tańczyły pojedyncze światełka, które nagle połączyły się w jedną, wielką pochodnię.
Raz jeszcze szarpnął się, ale zmarznięte błogo trzymało jego nogi niczym kleszcze.
- Cholera – mruknął. - Bagno?! Zabłądziłem?!
Poczuł, że robi mu się coraz cieplej. I że to już koniec. Tym razem tak.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt