LIKWIDACJA SZPITALA
Poszły w ruch łomy, ciężkie młotki, jedyna siekiera i okuta kolba starego pamiętającego Pierwszą Wojnę Światową karabinu Lebel. Z zasypanej drzazgami podłogi do dużej balii sanitariuszki zbierały szczapki drewna. Rysiek, rozzłoszczony na czekającą go połajankę od nielubianego zastępcy Broma, wyżywał się, rozbijając ciężkim młotkiem ścianki szafek.
Na podwórzu rozświetlonym z okien pomieszczenia, w którym operowano rannych, zmieniali się kręcący korbą najsilniejsi sanitariusze usiłujący uruchomić silnik ciężarówki. Sanitariuszki z dwoma żołnierzami ochrony lazaretu pomagały lżej rannym wchodzić na pakę samochodu. Ci starali się układać nosze z ofiarami cięższych postrzałów i pokiereszowanych odłamkami. Motor kichał jak hipopotam, krztusił się jeszcze jakby oburzony, że ktoś go budzi z błogiego letargu, wreszcie zaczął warczeć.
– Jazda, nie ma czasu! – krzyknął ktoś niecierpliwie.
Silnik zawył, wypuszczając kłęby dymu cuchnącego spalonym olejem i zapachem tlącej się sosny. Ponownie od ścian lazaretu odbiło się echo grzmocącego serią karabinu maszynowego.
– To esesmani albo własowcy – ktoś skomentował huk strzelającego serią kaemu. – Naszym kończy się amunicja – dodał.
Po wywiezieniu i odejściu kolejnych rannych, zdolnych do samodzielnego wymarszu wróciła ciężarówka po kilku ostatnich lżej pokaleczonych, wyznaczonych do transportu kołowego. Wzmagała się strzelanina w pobliżu lazaretu. Od czasu do czasu terkotał powstańczy sten, padały strzały z kabeka i po dwa, trzy naboje wystrzeliwane krótkie serie z błyskawicy. Szarpały uszy długie serie karabinu maszynowego ostrzeliwującego broniących lazaretu. Pociski klaskające o mur z drugiej strony garażu powodowały tumany kurzu z odpadającego tynku. Straszliwy huk niedaleko wybuchającego granatu Ryśka na chwilę ogłuszył. Chłopiec przetarł zakurzone oczy i ujrzał patrzącego na niego doktora Broma.
– Co ty tu jeszcze szukasz? – zapytał lekarz.
– Pan też jeszcze nie poszedł – odpowiedział chłopiec.
Brom, widząc nadbiegającą Julkę, machnął ręką z rezygnacją. Lekarz i czternastolatek obrócili się w stronę urodziwej sanitariuszki.
– A ty, tu po co? – Brom zwrócił się do dziewczyny. – Zaraz opuszczamy szpital. Już powinnaś pomagać instalować rannych u świętego Łazarza.
– Pomóżcie mi zabrać kaprala Leszkiewicza. Nie możemy zostawić go na pastwę tych bydlaków. – Spojrzała na garaż. – Jak ma nie przeżyć, to niech skona między swoimi...
Ponownie po drugiej stronie garaży wybuchł granat. Brom, Julka i Rysiek ogłuszeni eksplozją skulili się, by nie oberwać przelatującymi nad dachem kawałkami gruzu. Z kłębów kurzu wyłonił się obsypany tynkiem żołnierz w drelichu z biało-czerwoną opaską. Rysiek rozpoznał powstańca, który przed godziną stojąc na czatach, omal nie wygarnął do niego ze stena.
– Kończy nam się amunicja, musimy się wycofać. – Za pamiętanym przez Ryśka wartownikiem wyłoniło się dwóch innych powstańców niosących chłodzony wodą erkaem i pudło z wijącą się taśma pozbawioną wystrzelonych naboi.
– Wycofujemy się wszyscy – rozkazującym tonem warknął doktor Brom, rzucając ostre spojrzenie wahającej się Julce.
– Ja tylko na chwilę – powiedziała i zerwała się ku otwartym drzwiom sali, gdzie leżał konający Leszkiewicz.
– Stój idiotko! – ryknął lekarz. Spojrzał na żołnierzy ochrony ruszających w kierunku drogi, gdzie odjechała ciężarówka.
– Trzeba ją zatrzymać. – Podbiegł i złapał za pistolet maszynowy wiszący na ramieniu ostatniego z oddalających się obrońców.
– Zwariowałeś, pan? Mam pusty magazynek – powstaniec z pretensją odpowiedział i wyszarpnął z rąk Broma broń pozbawioną amunicji. Jednak się zawahał. Patrząc na szanowanego lekarza, wyciągnął zza pasa jeden z dwóch zatkniętych granatów Stielhandgranate1 i podał szefowi sanitariatu.
– Ty dawaj parabelkę – doktor Brom zwrócił się do Ryśka.
Lekarz podszedł do chłopca i osłupiałemu chłopakowi rozpiął pas z kaburą zawierającą parabelkę.
– Doktorze! Niech pan odda moją broń. Ja też nie mam amunicji, Tylko jeden pocisk w lufie. Zapasowy magazynek też jest pusty.
– Zaczekaj tu chwilę – powiedział Brom, odbezpieczył pistolet i wkroczył do drzwi sali z pozostawionymi tam konającym Leszkiewiczem i Julką.
– Julka, mój pistolet – bezwiednie mamrotał Rysiek i postanowił ruszyć za Bromem.
Idąc chwiejnym krokiem, czuł w kolanach watę jak bokser po potężnym sierpowym otrzymanym w szczękę.
Nie zostanę tchórzem. – Zawładnęła Ryśkiem desperacka myśl. Zanim wszedł do mrocznej sali chorych, usłyszał szamotaninę i zgrzytanie butów o obsypaną szkłem i gruzem posadzkę.
– Jest pan podły! – krzyczała Julka i gdy Rysiek wszedł do sali, gdzie pozostało ostatnie łóżko z leżącym Leszkiewiczem, zobaczył ciągnioną przez Broma opierającą się pielęgniarkę. – To jest niehumanitarne! – protestowała dziewczyna.
Z korytarza prowadzącego do wyjścia na atakowaną stronę garaży rozległy się kroki.
– Chadi Wasia siuda, zdies diewoczka2 – rozległ się sznaps baryton nadchodzącego intruza.
Zastukały o posadzkę buty kolejnego z niewidocznych jeszcze wrogów. Zamarły w bezruchu Brom puścił Julkę. Znieruchomiała też ona. Zaległa cisza zakłócana trzaskami palącego się za murem ognia i jękami konającego Leszkiewicza. W migotliwym świetle naftowej lampy Rysiek zobaczył lekarza składającego się do oddania strzału z jego parabelki w stronę otwartych drzwi korytarza. Celujący w regulaminowej oficerskiej postawie Brom, wyprostowany jak na wojskowej strzelnicy, przez moment wydał się Ryśkowi postacią groteskową.
Jak pajac popisuje się przed Julką – przemknęło Kukle przez głowę.
– Ruki wierch! – ryknął pijacki baryton. – Razstrielajem kak sabaki. – Zza drzwiowej framugi błysnął bagnet nałożony na karabinową lufę.
Bach! – huknął strzał z pistoletu Ryśka.
Zaszurały buty cofających się własowców. Brom sięgnął do pasa, opinającego poplamiony krwią fartuch, wyjął trzonkowy granat, odkręcił nakrętkę i wyszarpnął linkę zapalnika.
– Wypieprzę tą ruską swołocz. – Zamachnął się i rzucił syczącym granatem, celując w otwarte drzwi, za których framugą czaili się własowcy.
Granat odbił się od framugi i z powrotem potoczył w stronę przerażonych Polaków.
– Plackiem na ziemię! Chować głowy! – ryknął Brom.
Nastąpił błysk ze straszliwym hukiem, po czym ogarnęła Ryśka ciemność.
* * *
Rysiek nie wiedział, jak długo leżał nieprzytomny. Najpierw usłyszał świszczenie w uszach. Dwa razy przełknął ślinę, co sprawiło, że powoli zaczęły do niego docierać miarowe popiskiwania Julki i basowo powtarzana litera a... a... a…, jakby sapiący mężczyzna trenował mięśnie, podnosząc ciężką sztangę.
– Nu dawaj, dawaj Sierioża, ja tożie choczju pajebać. Konczi – niecierpliwił się drugi Rusek.
– Ja tożje choczju – rozległ się głos trzeciego własowca.
Gwałcą Julkę – zrozumiał chłopiec.
Od zaspakajających teraz z Julką swe hucie Rosjan, Ryśka, oddzielało wywrócone szpitalne łóżko, porozrzucane materace i nieruchome ciało kaprala Leszkiewicza, jakby spokojnie śpiącego na posadzce. Przysłuchujący się gwałtowi Kukła nie zastanawiał się, co się stało z doktorem Bromem, postanowił dalej udawać nieprzytomnego. Wsłuchując się w jęki dziewczyny, poczuł narastające erotyczne podniecenie...
1Stielhandgranate – zaczepny trzonkowy granat niemiecki.
2Choć tu Wasia mamy dziewczynę.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt