"Z DALA OD WARSZAWY"
Nazajutrz 5-go sierpnia po gwałcie i zamordowaniu bagnetem Julki przez własowców w polowym szpitalu na Woli w odległym Krakowie od rana panował upał. Marzena z domu Oberlenderówna, Żydówka i żona poślubionego ponad dwa lata wcześniej oficera rezerwy Wojska Polskiego Tadeusza De Trojan – usiadła na parkowej ławce przy Plantach, a trzymana na smyczy jamniczka Żabcia położyła się przy jej nogach. Marzena była dwudziestopięcioletnią lekarką i mimo czarnych włosów – typowych dla rasy semickiej – mogła uchodzić za urodziwą polską brunetkę. Nosząc po mężu szlachecki tytuł, wśród niemieckich sąsiadów była traktowana z sympatią. Dzięki dobrej znajomości niemieckiego zawarła znajomość z żoną pułkownika Wehrmachtu i czasem panie wychodziły na wspólne spacery z pieskami, podczas których Żabci towarzyszył zaprzyjaźniony niemiecki szpic. Tego dnia na Planty wyszła Marzenka sama, relaksując się w cieniu chroniących ją przed słońcem kasztanowców. Z torebki wyjęła powieść Aghaty Christie "Morderstwo w Orient Expressie". Otworzyła książkę i wtedy jej uwagę zwróciły dwie nastoletnie dziewczyny nadchodzące beztroskim krokiem. Obydwie dyskretnie wykonanym makijażem podkreśliły świeży urok młodzieńczej kobiecości. Zwróciły na De Trojanową uwagę i w jej kierunku skierowały kroki.
– Ma pani może ogień? – odezwała się wyższa blondynka.
– Proszę bardzo. – Marzenka wyjęła z torebki zapałki i podała dziewczynie.
– Dziękujemy, ale ładny piesek. Mogłabym pogłaskać? – zapytała wyglądająca na młodszą, ta której uroda zwróciła uwagę młodej lekarki.
– Tak, to łagodna suczka – odpowiedziała.
Dziewczyna przyklęknęła. Kiedy zaczęła głaskać Żabcię, jedyną reakcją rozleniwionej drzemką jamniczki było pomachanie ogonem. Nastolatki miały jednego papierosa i po zapaleniu go zajęły sąsiednią ławkę. Wtedy pojawił się nadchodzący sprężystym krokiem płowowłosy młodzieniec w mundurze Hitlerjugend. Do pasa krótkich, sięgających kolan spodni, miał przytroczony wojskowy bagnet.
– Patrz, jaki lofcik – odezwała się blondynka do koleżanki zaciągającej się końcówką papierosa.
– Ich już leją bolszewiki i nasze chłopaki w Warszawie, a ten frajer chodzi jeszcze z zadartym nosem. – Ładna szatynka pstryknęła dogasającym petem w stronę Niemca, na którego twarzy pojawił się grymas złości.
Marzenkę zaniepokoiła brawura dziewcząt... Młody hitlerowiec, nie patrząc w stronę nastolatek, jakby zwolnił kroku.
– Twój Hitler już niedługo zesra się w gacie i zadynda na szubienicy – syknęła blondynka.
Wtedy wydarzyło się to, czego obawiała się De Trojanowa. Młody fanatyk nazizmu nagle odwrócił się w stronę dziewczyn i paroma susami do nich dopadł.
Ihr polnische Huren!1 – ryknął.
Siedzącą, zaskoczoną blondynkę, zdzielił pięścią między oczy. Kiedy jęknęła, spadając z ławki, w jej obronie poderwała się koleżanka, lecz po otrzymaniu potężnego kopniaka w brzuch stęknęła, zgięła i kucnęła. Na dziewczyny posypała się lawina ciosów pięściami.
Gdy obydwie już leżały na ziemi, rozwścieczony członek Hitlerjugend kopał wojskowymi buciorami. Przerażona Marzenka poderwała się z ławki. Chciała pomóc dziewczynom, lecz sparaliżował ją strach.
Jestem Żydówką! Nie wolno mi zwracać na siebie uwagi! Jedynie Żabcia napinała linewkę i nie bacząc na swoją nikłą posturę, zawzięcie szczekała na hitlerowca. Oprawca nie zadowolił się efektem ciężkiego pobicia Polek. Chwilę stał, dysząc spocony nad jęczącymi ofiarami, jakby zbierając siły, by dokończyć morderczego dzieła.
– Zostaw je bandyto! – krzyknął, ktoś z obserwujących incydent gapiów.
W odległości kilkunastu kroków zatrzymywali się przechodnie. Młokos z Hitlerjugend zawahał się i rozglądał na boki. Najwyraźniej szukając wsparcia, sącząc pod nosem przekleństwa, energicznymi krokami się oddalił. Marzenka przywiązała Żabcię do ławki. Drżąc ze zdenerwowania, pobitym dziewczynom postanowiła pomóc.
Kiedyś ratowałam rannego chłopaka z Hitlerjugend, ale nie wiedziałam, że to tacy zwyrodnialcy – pomyślała ze złością. – Teraz muszę ratować dziewczyny. – Ruszyła w stronę pobitych. Wybiegła też kobieta z pobliskiego sklepu, niosąc podręczną apteczkę.
– Mam medyczne przeszkolenie, proszę się odsunąć – zwróciła się do kobiety niezdarnie rozwijającej bandaż. – Potrzebna jest zimna woda. Tej dziewczynie proszę położyć na nasadę nosa mokry kompres, to zatrzyma krwawienie – powiedziała do przygodnej pomocnicy zatykającej kawałkami waty obrzękły nos blondynki.
De Trojanowa kucnęła koło młodszej szatynki sprawiającej wrażenie bardziej poszkodowanej. Młody mężczyzna usiłował ją podnieść z ziemi.
– Proszę jej nie ruszać – nakazała Marzenka. – Ona może mieć wstrząs mózgu.
Pochyliła się, patrząc w oczy pojękującej dziewczynie. Nad jej brwią widniał siniejący guz.
– Pamiętasz, jak się nazywasz?
– Janina Kmiecik – odpowiedziała ledwo słyszalnym głosem.
– A wiesz, jaki jest dzisiaj dzień?
– Chyba wtorek czwartego sierpnia. Proszę pani, boli mnie, jak oddycham.
– Ważne Janinko, że nie masz wstrząsu mózgu.
Ociekający zimną wodą przyniesiony tampon Marzenka przyłożyła na spuchniętym czole, następnie przemyła dziewczynie pokrwawione usta.
– Teraz proszę ją podnieść do siedzącej pozycji – zwróciła się do asystującego jej młodzieńca.
Z jego pomocą zdjęła Janinie bluzkę, następnie owinęła elastycznym bandażem klatkę piersiową wraz z okrywającym biust stanikiem.
– Dziękuję pani – powiedziała ładna nastolatka, ściskając wzruszona dłoń Marzenki.
Wtem wśród gapiów otaczających pobite dziewczyny, rozległ się szmer.
– Przyjechało gestapo – powiedział ktoś niespokojnym głosem.
Marzenka poderwała się, ujrzała dwóch mężczyzn w gabardynowych płaszczach i oficerskich butach z cholewami, podchodzili w towarzystwie granatowego policjanta i prowadzącego ich młodocianego Hitlerjugend, sprawcy pobicia dziewcząt.
– Rozejść się! – ostrym głosem nakazał granatowy policjant.
Marzenka odeszła kilka kroków, odwiązała od ławki Żabcię. Przezornie odchodząc w stronę ulicy Rajskiej, obejrzała się dwa razy. Zobaczyła, że Niemcy stali nad pobitymi Polkami. Wysługujący się hitlerowcom granatowy policjant, coś do nich mówił, chwilę potem prowadził je w stronę zaparkowanego w alejce samochodu gestapo.
* * *
Dwa miesiące później, w podzielonym na dwie rodziny mieszkaniu, na ulicy Rajskiej, Marzenka ponownie stała się mimowolnym świadkiem przemocy. Do awantury doszło między sąsiadami: folksdojczką i jej mężem granatowym policjantem. Marzenka akurat poprawiała w łazience makijaż. Podkusiło ją, aby przymierzyć otrzymany od matki po zdobyciu dyplomu lekarskiego drogocenny garnitur biżuterii. „Jak bym w tym wyglądała?” – zastanawiała się, kładąc pod lustrem komplet klejnotów, składający się ze szmaragdowej broszki, obsadzonej brylantami oraz podobnie ozdobionych kolczyków i pierścionka.
Raptem zza ściany dobiegł ją krzyk opasłego granatowego policjanta.
– Zdradzasz mnie, kurwo. Już wiem, o co chodzi z tym „odwiedzaniem ciotki”.
– Co ty tam wiesz? Zresztą gówno ci do tego.
– To ciotka ci kazała nosić w torebce zapasowe majtki?
– Szperasz, ty świnio, w moich rzeczach?! Co, chcesz się czegoś dowiedzieć? No dobrze więc ci powiem: Tak, pierdolę się z oficerem – twoim przełożonym. Jak będziesz podskakiwał, to ci nakopie do dupy. On jest prawdziwym mężczyzną – ma czym zaspokoić kobietę. A nie jak ty, patałachu.
– Jesteś zwykłą kurwą! Zabiję cię!
W sąsiednim pokoju rozległ się rumor – rozgorzała bójka.
– Ty szmato do mnie z pogrzebaczem?! A masz ty dziwko! A masz! – usłyszała Marzenka głośne plaśnięcia.
– Ty skurwysynu! – Jęknęła sąsiadka. – uderzyłeś pałą w twarz Niemkę. Już po tobie.
– Taka z ciebie Niemka jak ze mnie Chińczyk – ledwo stękasz po niemiecku.
Na korytarzu usłyszała energiczne kroki. Do łazienki wpadła folksdojczka, jedną dłonią trzymała się za zaczerwienioną twarz, w drugiej dzierżyła buty na wysokich koturnach, pod pachą trzymając żakiet.
– Będzie pani moim świadkiem – warknęła na Marzenkę. – Idę na gestapo, a pani powie, że widziała, jak ten wstrętny Polak znęcał się nad kobietą oddaną oficerowi policji wiernie służącej Führerowi. Ta świnia nie zasługuje na pilnowanie niemieckiego porządku. Podniósł rękę na Niemkę! Żeby polska świnia miała czelność pobić Niemkę! Teraz proszę mi dać skorzystać z lustra, muszę się przypudrować.
Marzenka odsunęła się od umywalki.
– Już ja tego skurwysyna załatwię – syknęła, posapując pudrem obrzęk ukształtowany w formie dwóch półwałków zaczerwienionych na policzku i szyi. Marzenka dostrzegła jak folksdojczka, mimo zdenerwowania, na moment przestała maskować ślady pobicia i wbiła oczy w leżącą pod lustrem biżuterię.
1Wy polskie k**wy!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt