Nowo narodzony - Woland
Proza » Miniatura » Nowo narodzony
A A A

Poranne wyjście z łóżka jest jak narodziny. Można wstać na dwa sposoby. Obydwa poprzedza jednak coś, co w kościele nazywa się podniesieniem. Celebrujący dzisiaj liturgię, nie ma ustalonych reguł, kto to akurat jest, składa i bierze ciało nasze, które za innych będzie wydane, i krew naszą, która za was i za wielu będzie wylana, i podnosi ku górze, dokonując przemiany.

Może to zrobić powoli. Najpierw z martwych powstaje ciężki od snu odwłok, ręka za ręką, noga za nogą, w końcu głowa, w końcu reszta ciała wychodzi, zbiera się w sobie, znajduje gdzieś dość siły, żeby jednak te oczy otworzyć. Chociaż może powinny otwierać się najpierw. Odwłok wyznaje jednak zasadę, że najpierw dobre, a potem złe wieści, nigdy odwrotnie, nie daj bóg, jakikolwiek, żeby świętą kolejność odwracać.

Czyli powoli, zgodnie ze sztuką, z zachowaniem powagi chwili oraz porannej błogosławionej ciszy, wzbogaconej tylko dalekim szumem miasta, które już nie śpi, ale jeszcze się do końca nie obudziło.

Jest też druga metoda, bardziej brutalna. Kapłana nie interesuje wtedy celebracja, chodzi tylko o to, żeby sprawę załatwić jak najszybciej. Kluczem do sukcesu jest wystrzelenie ciała, najlepiej od razu w ubraniach, z umytymi zębami, po prysznicu, z pełnym brzuchem i, co najlepsze w tym wszystkim, wypitą kawą, herbatą, zależnie od preferencji, bądź z wypitymi oboma naraz. Przecież zgodnie ze świętą zasadą, co nie jest zabronione, jest dozwolone. Tak mawiają nasze klechy, a ponoć znają się na rzeczy.

Są jeszcze brednie o łyku porannej kawy, delikatnie muskającym duszę, czy to, że kawa zawsze idzie w parze z papierosem. Ale o tym nie warto nawet myśleć. Kończy się ceremonia. Jeśli kapłan odprawiał mszę jak należy, wymagana jest jeszcze komunia. Trzeba przyjąć papierosy, prochy, xanaxy, setalofty, rutinoscorbiny, syropki, koniecznie przed tym wypić przynajmniej litr wody, dogryźć awokado opadłym o wschodzie słońca na zachodzie Kolumbii z dojrzewającym bardzo powoli mango i perfekcyjnie zblanszowanym naleśnikiem. Przy drugim sposobie komunia jest zbędna i można od razu wychodzić, wszak ciało przygotowało się szybciej niż umysł zdążył pomyśleć.

Na początku, przed liturgią, są zapachy. Można powiedzieć, że na początku były zapachy, a zapachy były u człowieka i człowiekiem były zapachy. Z pomiętej pościeli, z materaca i spod kołdry wyłażą nocne upiory. Wonie ciężkie, zawiesiste, jak zupy, przygotowywane przez niezbyt wprawną kucharkę.

Poranny zapach, jak i całe życie, ma charakter mocno przelotny: wystarczy tylko trochę się postarać, trochę poudawać, umyć to i owo, nałożyć co trzeba i gdzie trzeba i proszę, ciało w ogóle nie wygląda na ruinę i gdyby nie drobne przeoczenia, możnaby go jeszcze używać przez dobrych sto lat.

Dopiero wyjście z domu staje się orgią dla powonienia, ekstazą rzęsek w nosie. Wiele zależy od pory dnia, pory roku, pogody, stanu ducha...

W autobusie czuć kortyzolem, adrenaliną i noradrenaliną. Kto jedzie? Ci objuczeni plecakami i workami, w których mieszają się ze sobą śmierdzące tenisówki, wyprany ostatnio miesiąc temu dres i powyciągana, żółta pod pachami biała koszulka. Oni zostaną odpytani, ustawieni, upokorzeni, umundurowani i poniżeni, bo znów są tacy odlegli, że już sami nie wiedzą, czy to Francja z Niemcami, a może jednak z Włochami. I gdzie ta Rosja leży, chociaż pominąć jej nie sposób, bo przecież taka duża, i wołami wykaligrafowane na tej mapie: R O S J A. Albo jeszcze szerzej, wiele zależy od skali. Wiedzą już, że są jak ciasto: do ugniatania, wałkowania, formowania, wykrawania odpowiednich wzorów. A wyjdą z tego niedopieczeni, wtedy bez wyrzutów sumienia wyrzuci się ich do kosza. Może nielicznym uda się odpowiednio urosnąć, wtedy zasilą rzesze tych drugich, jeszcze bardziej złomnych od siebie.

To ci, którzy na plecach czują bat kierownika, pejcz dyrektorki, do nich, ale do tych pierwszych trochę też, chociaż oni są nieco mniej wyrobieni, należy jeszcze zapach gówna, bo z każdą minutą spóźnienia rośnie wielka sraczka. Z każdą sekundą jest ich jakby mniej w tej pracy, aż w końcu całkiem znikną, rozpłyną się, jak te poranne zapachy. Zostawią tym pierwszym to, czego sami w życiu nie dokończyli: niespłacone kredyty, dusze zaprzedane za kilkaset tysięcy, które teraz trzeba wykupić z tej niewoli. Trzeba tylko uważać, żeby nie skupować dusz martwych. Chociaż, ponoć, niektórym przyniosło to wymierne zyski. Ale i tak nędznie skończyli.

Jedni i drudzy poniosą pochodnie, jak na prawdziwym parteitagu. Wzniesione ręce, twarze pełne modlitwy, niemej bądź głośnej: to wódz wylądował i trzeba go przywitać. A później stadion. Mrok, rozświetlany tylko płonącymi żagwiami, bębny, hałas, równe szeregi, przystojni, wysportowani chłopcy, uczesani na jedną stronę, obowiązkowo identycznie ubrani, jak ze wzorca, z matrycy, opuszczane i unoszone chorągwie. Wódz to lubi, wodza trzeba zaspokoić, bo wódz jest dobry i da nam wszystko, czego zapragniemy. I powie to, co chcemy usłyszeć.

Ale jeszcze nie czas. Na razie jedni pojadą do szkoły, drudzy do pracy.

Mieszają się zapachy, mieszają się żywota, wszyscy są umarli, każdy ze swoim długiem zapachowym, który zaciąga u innych i którego nigdy nie spłaci, bo w jaki sposób? Zapach raczej nie przestanie mu towarzyszyć, pobrane od innych kredyty będą się dzień w dzień waloryzować, bez końca.

U innych, tych bardziej rozluźnionych - tylko z pozoru - pracują gruczoły ekrynowe w skórze. Jedzie facet, lekko tłusty. Spojrzenie mu pod pachę to zajrzenie w jego intymność. Te kłaki spod pachy kiedyś wyjdą, uwolnią się spod rękawa koszulki i zaczną żyć własnym życiem. Oplotą pozostałych pasażerów, zaczną ich dusić, albo, co gorsza, wyszarpywać im trzewia, wysysać mózgi. Cały ten facet jest kudłaty, pełen włosów, włosy otaczają go jak mędrca z gór. Późny czerwiec, późna wiosna, właściwie lata już początek, lato skrapla się na jego włosach i skórze, lato w postaci wilgotnych plam na plecach i brzuchu.

Jak tu żyć, kiedy ludzka pacha przypomina skłębiony żywot, skomplikowane życie? W tym mikroświecie jest wszystko: nasz duży świat cały, ziemia cała i wszyscy jej mieszkańcy, z ich mniejszymi bądź większymi problemami, wielkimi gonitwami i małymi pościgami. Kotłująca się biologia, mikroskopijne pociny żerujące na włoskach, które za nic i przenigdy nie poznają swojego mocodawcy. I chlebodawcy.

Jeździ się na mokro, kiedy pada, i na sucho, kiedy słońce. Ci susi są najgorsi. U nich nic się nie kłębi, nic nie żyje, jakby oni sami nie żyli. Albo mieli coś do ukrycia, coś, co schowane tak głęboko za pustynną tarczą, że nikt nie jest w stanie przez nią przejść i zajrzeć w ich środki.

Wysiadka z autobusu, chwila na tak zwanym powietrzu i przeskok do tramwaju. A w tym tak zwanym powietrzu, niby jednorodnym, znacznie więcej. Zimą w płuca i nozdrza wdziera się pył węglowy i spaliny, nisko zawieszone nad centrum. Latem z kolei chodniki, nasiąkłe plamami rozlanego alkoholu. Chodnik najpierw polewa się wodą, później sypie chlorem i innymi środkami wywabiającymi z kruszywa brud i smród, później znów polewa wodą. To wszystko razem daje specyficzną woń nasienia.

W średniowieczu głęboko wierzono, że w spermie żyją małe istoty, do złudzenia przypominające człowieka, ale wielokrotnie od niego mniejsze. Proces dorastania ma rozciągać kończyny, ale czysto fizyczna ich postać nie ulega zmianie. Teraz wrażenie deptania po małych ludziach jest wręcz nieodzowne. Kręcą się gdzieś tam pod nogami, mają swoje sprawy, sprawki, zagonieni, zalatani, zadowoleni z siebie, z pełnymi albo pustymi brzuchami, piękni, brzydcy, grubi, młodzi, starzy, chudzi. Krok za krokiem, chrupnięcie za chrupnięciem, jedno ludzkie ciało za drugim, czaszka za czaszką.

Poranna podróż do pracy, ile to zapachów! Ale trzeba wyjść, wyrwać się, ulecieć poza zapachy i dalej przyglądać człowiekowi w ulotnym trwaniu jego

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Woland · dnia 22.01.2023 11:04 · Czytań: 318 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
pociengiel
22/06/2025 10:38
Lilu, to przez zakłamanie, pruderię. Przeciętny widz… »
Lilah
22/06/2025 09:56
No nie wiem, czy przekaz o pedofilii był "mylnie, nawet… »
Lilah
22/06/2025 08:42
Czepiaj się, czepiaj, Milu, bo to wychodzi wierszom na… »
pociengiel
21/06/2025 14:50
tak, naprowadzaj na ten stan teraz widzę wszędzie… »
Miladora
21/06/2025 14:05
Właśnie. :) Ale to jeszcze nie to, chociaż czarno to… »
Miladora
21/06/2025 13:49
Może i nie zrozumiałam do końca wszystkiego, co chciałeś… »
pociengiel
21/06/2025 13:41
dla nich także każda je­sień bro­czy li­ść­mi w ciem­nym… »
pociengiel
21/06/2025 13:34
Dzięki. Zdarzało mi się komentować długie teksty, jak… »
Miladora
21/06/2025 13:26
Długa historia tylko w sześciu wersach - doceniam zwięzłość,… »
pociengiel
21/06/2025 13:24
laicka prawda. dzięki »
Miladora
21/06/2025 13:16
Kupuję, panie F. :) Z jedną tylko uwagą-drobnostką:… »
Miladora
21/06/2025 13:11
Bardzo dobry wiersz, Florianie. Miłego dnia. :) »
Miladora
21/06/2025 12:57
Myślę, Lilu, że trochę Ci się rozczochrała trzecia zwrotka.… »
Miladora
21/06/2025 12:40
Miejska dżungla nocą jest jak ciemny las. Ale chętnie… »
pociengiel
21/06/2025 09:22
Skoro moglibyśmy zszokować świat wiersz potrzebuje /wg… »
ShoutBox
  • Miladora
  • 04/06/2025 15:22
  • Bardzo dziękuję, bo nie spodziewałam się wyróżnienia. :)
  • pociengiel
  • 28/05/2025 10:41
  • moskalik ciapatek a jak dowcipny buk Akbar! powie za rok dwa góra osiem posrają się muchy na jego głowie wcześniej da głos nieczyste prosię
  • pociengiel
  • 26/05/2025 14:18
  • co to z tym Conanem?
  • Miladora
  • 26/05/2025 12:59
  • Panie F. - Conan Ci uciekł. :)
Ostatnio widziani
Gości online:109
Najnowszy:Synke