Gdyby nie wchodził w grę mój wstręt do mycia okien, chyba nigdy nie poznałabym Natalii.
- Przyszłam do pani Joli. Mówię dobrze po polsku - odezwała się od progu.
Silny, obcy akcent? Ukrainka? Nic mi nie mówili w Agencji???
Ustawiłam krzesło na środku kuchni.
- Proszę, usiądź!
- Za nic na świecie, biorę się do roboty! - zakomunikowała. - Tyle, że można ze mną rozmawiać - dodała, zawiązując obcisły fartuch.
Rozdziawiłam usta. Byłam jej całą publicznością, zupełnie nie przygotowana na taki występ. Chwila milczenia zadziałała jak bezgłośne werble.
- Nie miałam wyboru. Praca to po prostu czynności, które wykonuję za wynagrodzenie. Wynagrodzenie jest mi potrzebne, by przyjemnie spędzać czas - wyznała ze smutną szczerością.
- Tak, a to ciekawe? - wydukałam z niedowierzaniem.
Żadna motywacja nie jest zła i każdą trzeba traktować poważnie, ale coś mi się nie zgadza? Jak to możliwe, że ta drobna dziewczyna, o kruczoczarnych, spiętych w koczek włosach i białych, kruchych dłoniach zarabia, sprzątając czyjeś brudy. Przecież mogła wybrać inne zajęcie, inny zawód? Co prawda Ukraińcy w Polsce imają się różnych zajęć, jest wojna...
Po kilku godzinach mieszkanie lśniło. Nie byłam pewna, co właściwie chciałam Natalii powiedzieć na pożegnanie.
Czułam, że “Dziękuję “zabrzmiałoby banalnie.
****
Pewnego zimowego wieczoru – jednego z tych, kiedy to siedzi się samotnie w pokoju, oświetlonym tylko lampką nad sekretarzykiem, przeszedł mnie dreszcz, coś kazało lepiej zapamiętać Natalię. Nie wiem skąd nagle wziął się ten pomysł.
Przecież nic, raczej prawie nic o niej nie wiem. Na pierwszy rzut oka wydaje mi się osobą mocno związaną z ziemią, z której pochodzi, jest w niej jakaś siła... Nie znosi określenia “uchodźca”, uważa się za” robotnika sezonowego”. Nie jest jedną z gotowych postaci - coś mówiło w mojej głowie.
Z poznawaniem człowieka, to trochę jak z równaniem matematycznym – do rozwiązania czasem dochodzi się metodą prób i błędów. Później, gdy będę miała wynik, zdecyduję, czy chcę eksperymentować dalej, postanowiłam.
****
Któregoś razu, o ile sobie dobrze przypominam, to był wyjątkowo mglisty wtorek, znalazłam się w jej polu patrzenia. Zaczytana wyraźnie przeszkadzałam w myciu kuchennej podłogi. Zganiona wzrokiem dziewczyny zatrzymałam się w upartej wędrówce po kartkach ostatnio wyszperanej w antykwariacie książki.
- To nic , Natalio. Ma nieporęczny format, jest trochę nudna i przegadana. Czytam ją już drugi miesiąc, akapit po akapicie, z rosnącym zdumieniem - wyjaśniłam zawstydzona.
Uśmiechnęła się drętwym uśmiechem, sięgając do otwartej szuflady po zmiotkę. Oczekiwała zapewne, że wyjdę z kuchni.
- Natalio, a opowiesz mi kiedyś o sobie, o Ukrainie?
- Pani jest pewna? Pani się nie boi? - spytała.
Kąciki jej ust obniżyły się. Wymieniłyśmy spojrzenia.
Jestem niby przyzwyczajona do trudnych rzeczy, ale trochę się boję, przecież, jak każdy człowiek mam duszę i ciało, próbowałam się w duchu usprawiedliwiać.
Z krótkiej zadumy obudził mnie głos dziewczyny.
- Wojna przyszła do nas niepostrzeżenie - budzisz się pewnego ranka i już jest.
- Gdzie jest, mamo? - zapytała matkę moja sześcioletnia siostra, przecierając zaspane oczy.
- Wszędzie, moje dziecko, wszędzie... - odpowiedziała uspakajającym szeptem.
Gdy to mówiła, książka już tkwiła na półce, a ja z zapałem krzątałam się wokół herbaty. Nie spodziewałam się, że się odezwie.
Skup się! Dokąd ta rozmowa cię zaprowadzi?
Była to pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy. Dwie, trzy minuty i odzyskałam oddech.
- Natalio, czy to zaproszenie za kulisy twojego krótkiego życia?
Stropiła się, chyba nie chciała dolewać oliwy do ognia. Wyczuwałam w niej niepokój, cała drżała. Udając, że tego nie zauważyłam, podałam do stołu zieloną herbatę i gorące placuszki z jabłkami, oprószone cynamonem. Udały się jak nigdy, zdawało się, że pięknie pachną. Mimo to, dopadł mnie bolesny skurcz w żołądku. Zgięłam się wpół.
- Co pani jest? - zapytała, energicznie odstawiając na bok wiaderko.
- Nic, nic - zaprotestowałam zakłopotana. - Ma się dolegliwości w moim wieku. Piekące paskudztwo. Ból nasila się od stresu i innych niezwykłych wydarzeń.
Podniosła oczy do nieba, kciukiem pokazała gdzieś za siebie i uśmiechnęła się.
- Trzeba usiąść do sekretarzyka i zmusić się do pisania. Samo przejdzie.
Dziwna, ale miła rada!
Spuściłam głowę pokonana. Myślałam, że jeszcze coś powie, ale milczała uporczywie, wytrzymując moje spojrzenie. Poczułam się rozczarowana.
- Gorące, a może wolisz zimne? Poczęstujesz się?
- Ależ zgłodniałam!
Natalia piła herbatę, chwytając placuszki palcami, a ja posłusznie zniknęłam w salonie. W głębi świeciło się światło. Powitałam je westchnieniem, uciskając skronie i uszy, by oddalić od siebie harmider myśli.
W gruncie rzeczy Natalia miała rację, wojny nie da się zrozumieć w kuchni, przeczekać przed telewizorem, nie mieści się w zegarku czy kalendarzu, pomyślałam, przysuwając fotel do sekretarzyka.
Kilka minut potem, wyciągnęłam z szuflady brulion.
Moje rozważania podsycają obrazy. Mózg zalewają szczegóły i emocje, ale nie chcę pisać "wszystkiego", co przychodzi mi do głowy. Jeżeli już to tylko o tym, co wydaje mi się dobre i pożyteczne.
Wiatr wzmógł się za oknem. Padał deszcz ze śniegiem. W świetle ulicznych lamp krople stawały się długimi srebrnymi nitkami, niczym włosy anielskie.
Zawsze tak hałasuje o tej porze roku, ale chyba przyzwyczaiłam się, przemknęło.
Po długiej chwili przeciąg zatrzasnął drzwi za Natalią.
- Odgłos, jakby strzału! Wzdrygnęłam się.
Rano przypomniało mi się to wszystko, gdy tylko się obudziłam.
****
Od tamtego, wtorkowego wieczoru każdy prostokąt brudnego okna czy podłoga w pokoju to fragment boleśnie autentycznej opowieści o godności, nadziei i życiu, pełnej subtelnych i zarazem, jakże tragicznych detali. Obrazy o tym, jak jej codzienność, w Chersoniu, w mieście jej dzieciństwa i młodości zamieniała się w piekło. Wyciekały, jeden po drugim, rozmazując się po ścianach mieszkania. Znikły słowa, zbędne ruchy. Skończył się mój bezpieczny świat. Powoli stawałam się okiem i uchem, kamerą o szerokim obiektywie, która stara się widzieć i rejestrować wszystko. Szczególny rodzaj percepcji, doświadczenie grozy, której nie da się wyszeptać w poduszkę. Ilustracje w niczym ni przypominające potoku bezmyślnych informacji, wypluwanych codziennie przez media.
****
W kolejny wtorek Natalia weszła do pokoju z włosami w nieładzie, z posępną miną, dużo wcześniej niż zwykle. Rumieniec na policzkach kontrastował z szarym, włóczkowym swetrem sięgającym prawie do ziemi.
Przemarzła, czekając na autobus?
Z kubkiem gorącej neski z mlekiem w dłoni usiadła na brzegu krzesła, zadarła głowę i patrząc na mnie, zaczęła :
- Nie mam dziś wiele do opowiadania, ale postaram się być precyzyjna.
Powiedziała to takim tonem, że się nie sprzeciwiłam.
- Trzeciego albo czwartego dnia, po tym, gdy weszli do Chersonia Rosjanie. W mieście było wtedy jeszcze do zniesienia, pomimo że już wiedzieliśmy, że to koniec wszystkich złudzeń. Nie mogłam spać. Okropny hałas, jakby dźwięk wiertła wwiercał się w mózg. Uchyliłam zatrzaśnięte okno i wyjrzałam na podwórze.
- Wielkie nieba!!!
Nie mogłam oderwać oczu, gdy go zobaczyłam... Panika. Na usłanym szmatami materacu odzierali go żywcem ze skóry. Nasz sąsiad, nasz Mykoła. Trzech rosłych mężczyzn w rosyjskich mundurach. Nie wstyd wam! Obłąkani! Zabierajcie te makabryczne narzędzia! Otoczyli go, wystawiali się na widok. Zniewaga na wykrzywionych w szyderczym uśmiechu ustach, wściekłe spojrzenia. Zabrakło mi powietrza...
- Do licha! Co robili? Powtórz, Natalio!
Z trudem powstrzymywała łzy, opuściła ramiona.
- No tak, śmierć jak zwykle postawiła na swoim. Za co? Podobno donosił do naszych, a on tylko szukał pracy. Wszystko się od tamtego ranka zmieniło, niestety - mamrotała, blednąc.
Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- Został z niego kadłubek, biedna kaleka. Nigdy nie widziałam ręki osieroconej przez ciało, odwróciłam wzrok. Dlaczego??? Znałam go od dziecka. Klął, chlał wódę, kopcił papierosy. Wojna go odmieniła, stał się innym człowiekiem i nie chodzi tylko o to, że biegał z karabinem. Przez tą swoją "godność" stał się podejrzany.
Twarz Natalii pociemniała z rozgoryczenia.
- Wcześniej tylko raz obcowałam z martwymi. Mając pięć lat, pogrzebałam mojego psa w miejscu, w którym dziadek składał szczątki hodowanych przez siebie nutrii. W Chersoniu prawie codziennie miałam ją pod palcami. W powietrzu unosił się jej odór. Bóg nie jest sprawiedliwy, jest nieobecny, milczący, nie spodziewałam się takiego.
- Wierzysz w Boga?
- Do Boga prowadzi piękno. W moim przypadku - zło. Bóg jest tajemnicą, napawa mnie lękiem. Otwieram usta do modlitwy i nic...
Przysunęła swoją zbolałą twarz do mojej. Nerwowy tik uniósł moje ramię.
- Jeszcze na wsi kołysząc w ramionach lalkę, obserwowałam, jak babcia patroszy kurę, zwyczajnie na rosół. Było mi jej żal. Wtedy nie wiedziałam, że we mnie tak zaboli śmierć Mykoły. Najpierw on, potem Komendant. Karnie stawiał się na przesłuchania, to nie pomogło. Mówili na osiedlu, że Rosjanie uważali swój czyn za słuszny. Zginął bez rozgłosu, od uderzenia kijem w głowę. Nawet łkanie skrzypiec nie zagłusza krzyku jego matki i Mykoły.
To wszystko, co usłyszałam mnie rozwaliło, nie potrafiłam ukryć łez, zatrzęsły się ręce. Natalia patrzyła na mnie bezradnie, poważna, milcząca.
- Jakaś sprawiedliwość musi przecież być. Świat nie może być dumny ze zbrodni ludobójstwa. Winni muszą być ukarani, w imię lepszego jutra... - szeptałam, próbując osaczyć myśli.
- Nie trzeba! Dakuju!
Na śniadych skroniach dziewczyny pokazały się fioletowe żyłki. Wstając, otrzepała spódnicę, jakby czymś ją pobrudziła.
***
Każde wypowiadane przez Natalię słowo było ważne, miało znaczenie. Początkowo było tylko odgięciem rogu dywanu lub zajrzeniem pod podszewkę zapiętej pod szyję bluzki. Kawałek po kawałku, z nadzieją, że pod spodem znajdę cały wzór, całość, która na pewno domaga się okazania w pełni.
Fabuła wykluwała się w mojej głowie niczym oglądany w samotności film grozy. Opowieść o śmierci i stracie, ale nie tylko, także o bliskości między ludźmi, przyjaźni i miłości.
To słuchanie i tylko słuchanie było piekielnie trudne. Napięcie między bebechem, a powierzchnią, niekontrolowane łzy, pulsujące serce. W myślach coś dotąd uśpionego, czego mózg nie mógł pojąć. Poharatane kawałki wojennej rzeczywistości Ukrainy. Słuchając, uczestniczyłam w życiu Natalii, wydłużałam, idąc za nią, krok, serce biło coraz szybciej. Nie wiedząc kiedy, stawałam się nią.
- Z Chersonia uciekałyśmy w pośpiechu przez dziurę w ogrodzeniu, cicho, by nikogo nie obudzić, tylko z dwoma małymi torbami. Na lewo od nas plastikowe folie zakrywały ślepe, wypatroszone witryny i uszkodzone ściany budynków. Nozdrza atakowała woń spalenizny. Błoto, biały pył, odłamki szkła i gruz oblepiały buty. Było zimno. Wydawało mi się, że wszystko stracone, ale nie chciałam wyjeżdżać ani dawać im moich skrzypiec. Dziwi to panią prawda?
Chwilę myślałam.
- Natalio, człowiek jest wolny i może robić ze swoim życiem, co chce.
- Dopóki nie wybuchnie wojna - dokończyła.
Prawdę mówiąc nie mogłam się już skupić, ale Natalia nie dawała za wygraną.
- Pamiętam, nad miastem wisiała wilgotna, poranna mgła, która zaraz miała zmienić się w rosę, by powłoką okryć betonowe kikuty domów, sterczące z ziemi niczym kości umarłych. By pokryć gruzy naszego domu, ruiny pobliskiego przedszkola i zbombardowaną szkołę. Rosjanie systematycznie zasypywali szczątki zmieszanym z nasiąkniętym krwią błotem. “Robimy swoje” Tak, robili to swoje! Jakaś chora logika! Wytężałam korę mózgową, ale nie mogłam tego pojąć. Chyba zależało im na unicestwieniu chersońskiej ziemi, wszystkiego, co na niej żyło...
Mówiła, dusząc się ze wzburzenia. Miała szeroko otwarte oczy i patrzyła na mnie tak intensywnie, że miałam ochotę umknąć przed tym wzrokiem w najciemniejszy kąt pokoju.
Wszystko, co powiedziała przeniknęło do moich snów.
Co jest nie tak ze światem obecnym? Jak niewiele trzeba, by człowiekowi puściły hamulce! Gdzie skończymy, jeśli wypełni się najgorszy scenariusz?
****
Niezwykłość Natalii polega na tym, że widzi poprzez czas i widzi wszystko, jakby z góry. Wspomina z radością dziecka mlecze rozkwitające, niczym żółte kropki, na ogromnym trawniku przed jej domem, leśne poszycie, błysk Dniestru.
- Tęsknię za latem i zatłoczoną plażą nad morzem Czarnym - kiedyś wyznała rozpromieniona, wychodząc z toalety ze szmatą w ręku.
Przyjęłam to westchnieniem.
Popatrzyła na mnie rozmarzona i dodała:
- A widziała pani białe lisy? Pojawiły się na skraju wysokiego lasu, tego nad Dniestrem. Prawda, że to cud nad cudami!
- To rzadkość. Ale to się zdarza.
Przyzwyczaiłam się, że widzi więcej, i że wszędzie szuka piękna. Ma rzadki dar, przywilej widzenia i słyszenia tego, czego inni nie widzą i nie słyszą. Śmiejąc się hałaśliwie, rysuje słowem obrazy, które zna i kocha. Rozpoznawałam je z upływem dni bez trudu, chłonąc z przejęciem jej słowa.
Natalia jest jednocześnie całkiem zwyczajna. Jak wszystkie młode dziewczyny chce wyjść za mąż mieć dzieci i własny dom.
- Tu w Gdańsku wieczorami, po pracy, gram kołysanki siostrze na skrzypcach. Czasem rozmyślając, grą wyrażam swój gniew. Są uszkodzone i tak jak ja - na wygnaniu, “Dobry duch domu”, tak nazywam moją matkę, nie ma na nic czasu, zaharowuje się w Biedronce – dodała beznamiętnie, co mnie rozśmieszyło.
- Dlaczego się pani uśmiecha? - zapytała urażonym tonem, unosząc brwi.
- Czasami gniew przywodzi do głowy różne myśli. Wybacz!
Rozluźniła się, chyba przez ciszę wieczoru i szum ognia pod kuchenką.
Po krótkiej chwili, pochylona do mnie, już spokojna, mówiła dalej, nie darując ani sekundy:
- Początki w Polsce były trudne, dużo płakałam, tęskniłam za nim, za ojcem. Ktoś podzielił nasz świat wbrew naszej woli. Jakim prawem? - wybełkotała.
Nie odpowiedziałam. Kiwnęła głową ze wzrokiem zagubionym w dali.
- Mieszkałyśmy kątem, na kolację często przeterminowany pasztet, odzież z najpodlejszych szmateksów, ale na nic płacz nad własnym losem, zemsta. Nigdy nie zapomnę polskiej rodziny, gdy patrzę na ich zdjęcie gardło się ściska. To było piękne! Przyjechali po nas na dworzec do Przemyśla, całą trójką. Rzuciłam się im w ramiona. Tu w Gdańsku poczułyśmy, że jesteśmy “stąd. “
”Wbrew wszystkiemu wierzę, że ludzie są w głębi serca naprawdę dobrzy".
- Tak, jest w tym jakiś rodzaj prawdy - potwierdziłam, pocierając nerwowo czoło.
Gdy cytowała Annę Frank, chyba nie zdając sobie z tego sprawy, w czarnych oczach zapaliły się wielkie powierzchnie jasnych okien i zaświeciły się pięknym, czystym światłem.
Na ile jej życie należy do niej samej, czy powinna się poświęcać dla dobra innych, matki, siostry? Ma prawo do siebie i swojego życia, do swoich wyborów, zamiast doświadczać tułaczki i wojennego koszmaru.
****
Mocno zajęłam się Ukrainą, ale nie jestem w żaden sposób w tym wyjątkowa. Próbuję wyjść poza oswojoną już przestrzeń, przyglądać się sytuacji, zachowując równowagę umysłu i swobodę myślenia. Moja wnuczka twierdzi, że Ukraina przypomina motyla. Wierzę, że wkrótce skończy się to okrutne polowanie. Dzięki takim młodym ludziom z charakterem i świeżym umysłem, jak moja Natalia, wydostanie się z podziurawionego bombami kokonu i rozwinie skrzydła. To tylko kwestia czasu. Stawiam tezę - Europa już wkrótce stanie się jej prawdziwym domem.
Dziś już mogę powiedzieć, że bez tej ukraińskiej dziewczyny i jej pouczającej historii nie zrozumiałabym, że nie zrobiłam się obojętna na los innych ludzi.
To pocieszające.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt