- Właściwie to powinienem być na ciebie śmiertelnie obrażony, Valery – rzekł spokojnie pan Stan. – Okazałeś mi tyle niewdzięczności, nawet nie raczyłeś powiedzieć osobiście, że odchodzisz. Przez chwilę było mi przykro. Pewnie jesteś ciekaw, o co się założyliśmy z twoim kolegą, co?
- A jak pan myśli?
- Otóż miał skoczyć z mostu do rzeki i dopłynąć tu, pod nasz samochód. Wyceniłem to na dziesięć tysięcy. Śmieszna suma jak na tyle strachu. No i woda niezbyt ciepła zimą, choć jest nieźle na plusie. Tak sobie pomyślałem, że ty…
- Że co ja?
- Że ty pewnie wolałbyś zarobić o wiele więcej. Czyż nie, Val? Słyszałem o pieniądzach, jakimi do niedawna obracałeś.
- Ale już nie obracam.
- Stałeś się w międzyczasie koneserem życia, smakoszem tego i owego.
- Niech pan powie w końcu, o co chodzi.
- Właśnie to robię, drogi chłopcze. Już wcześniej chciałem się z tobą założyć, ale tak nagle nas opuściłeś, ty, mój najlepszy pracownik.
- Pan mnie zwodzi.
- Ależ skąd! Wit, czy ja kiedykolwiek, kogokolwiek zwodziłem?
- Nigdy, panie Stan. Pan nie zwodzi ludzi – rzekł poważnie szofer.
- Przejdziemy do sedna, czy mam sobie pójść?
- Mam dla ciebie wyjątkową propozycję. Ruszamy w tę niepowtarzalną podróż do krainy ryzyka? Pamiętasz, Val, moje biuro, to samo, w którym pracowałeś, zanim nie poznałeś lepszych przyjemności?
- Tak. Pamiętam.
- Stawiam je.
- Pan zwariował? Stawia pan własne biuro?
- A kto mi zabroni? Prawda, Wit? Gwiazdkowy prezent, wigilijne szaleństwo. Mam poza nim jeszcze pięć innych.
- Naturalnie, panie Stan, panu nikt nie może niczego zabronić.
- Nie rozumiem pana – Valery nie dawał za wygraną.
- To nie jest w tej sytuacji konieczne. Pytam cię zatem: czy zgadzasz się na taką nagrodę?
- Nie wiem, czy to przypadkiem nie żart.
- Wiem, Val, wiem. Nie śmierdzisz obecnie forsą. Biorę to pod uwagę i idę ci na rękę. Tak jak kiedyś, pamiętasz, jak dawałem ci tę pracę, co to ją później… Ale nieważne. Już dawno ci wybaczyłem.
- Więc co ja mogę postawić, aby…
- Umowa jest następująca: jeśli wygrasz, dostajesz na własność moje biuro, jeśli zaś nie… wracasz do niego do pracy, jakbyśmy się nigdy nie rozstawali.
- Bez mojego wkładu?
- A masz jakiś?
- No nie…
- Więc chwytaj okazję, bo drugi raz nie powtórzę.
- Czy ja dobrze rozumiem? To ma być zakład? Przecież, czego bym nie zrobił, wychodzę na swoje.
- Oczywiście, jeśli zechcesz się ze mną założyć, Val. Decyduj się szybko, bo inaczej wrócisz za chwilę do domu tak biedny, jak dziś rano z niego wyszedłeś. Chcesz dalej pchać ten nędzny wózek? A pomyśleć, że dziś na twym miejscu mógł być tamten kolega, hm?
- Dobrze. Zatem jeśli przegram i wrócę do pana biura, czy nie będzie pan chciał się na mnie odegrać za to, że odszedłem? Muszę to wiedzieć. Nie potrzebuję przykrych niespodzianek.
- Obiecuję ci przy świadku, że nie. Wit, jesteś świadkiem.
- Tak jest, panie Stan, słyszałem, co pan właśnie obiecał – odrzekł poważnie Wit.
- Procedurę wstępną mamy więc za sobą.
- O co się zakładamy? – spytał Valery.
- Przechodzę, zatem do sedna. Znasz zapewne takie miejsce za miastem, gdzie nasza piękna rzeka jest najszersza.
- Znam to miejsce.
- Zakładam, że umiesz dobrze pływać.
- Umiem.
- Pojedziemy tam zaraz. Abyś mógł zaprezentować mi swe pływackie umiejętności. Masz szansę wypływać sobie solidne, renomowane w całym kraju biuro. Popłyniesz sobie spokojnie na drugi brzeg i z powrotem. My będziemy czekać na ciebie w samochodzie, a kiedy już wrócisz, przepiszę na ciebie to, co przy świadku obiecałem.
- Ale to kawał wody. Będę musiał potem na tamtym brzegu trochę odpocząć.
- Naturalnie. Zaczekamy, ile będzie trzeba, prawda Wit?
- Tak jest, panie Stan.
- No i robi się przyjemniejsza atmosfera. Jak na Wigilię przystało. Dziś potrawy świąteczne będą smakowały inaczej, Val. Będziesz miał swojego karpia na ostro. Takiego je się raz w życiu albo nigdy. Zapraszam wszystkich do auta! – zawołał wesoło pan Stan.
Po kwadransie dotarli w umówione miejsce.
Podjechali samochodem nad samą rzekę.
Valery bez słowa zaczął się rozbierać. Chciał mieć to już za sobą. Pokusa była jak nigdy.
Tu nie było nad czym się zastanawiać. Skończy się w końcu narzekanie Marii, skończy się życie na krawędzi, nędza i pustka. Już nie będzie wyliczał każdego dolca, nie będzie lęku, będzie tylko lepsze jutro.
- Zaczynamy? – zapytał.
- A jakże! – sztuczna wesołość nie opuszczała tego dnia pana Stana.
Gdy był już daleko od brzegu, milczący dotąd Wit odezwał się nagle:
- Pan wiedział?
- Co niby?
- Że tam, na środku, jest to coś…
- To coś? – zdziwienie pana Stana było tak sztuczne jak jego wesołość.
- No ten wielki wrak…
- Wielki wrak? Mów jaśniej.
- Leży tam od stu lat, a w środku cała załoga i martwi pasażerowie. Teraz to pewnie same kościotrupy. Zakleszczył się jakoś i nie dali rady go wyjąć. Potem przestali próbować, bo tam coś nie tak jest… Ludzie bali się podpłynąć na łódkach. Nikt tam się nie zbliży.
- O! I co dalej?
- No i tam…są te wiry i podwodna niby trąba, co zasysa każdego, kto tamtędy przepływa. Ludzie boją się tego miejsca jak ognia.
- To znaczy, że byli już chętni?
- Ponad pięciu ludzi tam utonęło jak dotąd. Ciał nigdy nie odnaleziono. Przepadli jak kamień w wodę. Choć ich potem szukano, nigdzie nie wypłynęli. Czy to nie dziwne, że oni nigdy nie wypływają?
- Co za szkoda…
- Ciekawe, czy on o tym wiedział.
- Kogo to teraz obchodzi, Wit.
- Myślę, że on naprawdę lubił się zakładać.
- Niepoprawny ryzykant.
- A co jeśli i on…
- Może jest tyle wart, ile na niego postawiłem? Przekonamy się niebawem.
- Pan nic o tym nie wiedział?
- A skądże, Wit! Czy narażałbym go na pewne utonięcie?
- No nie…
- No widzisz.
- Pan ma swoje zasady.
- Oj, żebyś wiedział.
Czekali długo i rozmawiali, patrząc na rzekę - nigdzie im się już nie śpieszyło. W pewnej chwili zapomnieli zupełnie, po co tam przyjechali. Był przecież taki piękny dzień.
Z twarzy pana Stana nie ginął nawet na moment jowialny, opanowany do perfekcji uśmiech dobrego ojca. Bo czyż miał on jakiekolwiek powody do zmartwień?
Valery nigdy nie wrócił.
Nie pojawił się na brzegu.
Ani na tamtym, ani na tym, gdzie stał samochód.
Potem, kiedy wszystko było już jasne, Wit zapytał pana Stana:
- A gdyby wrócił, rzeczywiście dałby mu pan swoje biuro?
- To raczej niewykonalne. Dwa dni temu sprzedałem je pewnemu Francuzowi.
1 marca 2023
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt