Tym razem jednak znad koron drzew unosił się ciemny obłok dymu. Wnet przez zieleń drzew zaczęła przebijać się nachalnie czerwień płomieni. To nie były żarty. Ziemia od wielu dni nie zaznała deszczu. Ściółka leśna wyschła na wiór. Najmniejszy płomyk w takich warunkach może oznaczać katastrofę. I rzeczywiście nie trzeba było długo czekać. Z zarośli buchnęły w górę poskręcane czerwono-żółte płomienie. Rozciągnęły się błyskawicznie, jak wąż obejmując wielką połać lasu tworząc gorącą, ognistą ścianę między lasem i łąką. Niewielkie z początku jaskrawe płomyki w mgnieniu oka urosły na wielkie płomienie. Z niewiarygodną prędkością zajmowały kolejne metry łąki. Wiły się ognie w różne najoryginalniejsze kształty. Wystawiały swe ni to ręce, ni łapy ogniste po kolejne kępy traw i krzewy. A co któryś dotknęły, tam w mig pojawiał się nowy ogień i dym.
Zadudniła ziemia kopytkami zwierzyny. Kto żyw gnał przed siebie byle dalej od ognia. Odwieczny postrach lasu wzbudzał większą trwogę od myśliwych. Nie ma na ogień silnych nawet pośród największych leśnych siłaczy i najwytrawniejszych łowców. Nie umknie się przed nim do nory ani nie zaszyje w zaroślach. Pędziły więc przerażone świstaki, pędziły rącze sarny i zające. Gnały z tętentem jelonki. Migały w tłumie szarobrązowe sylwetki rysi i żbików.
Przybysze też nie czekali aż płomienie do nich dotrą i wzięli nogi za pas. Bóbr jak zwykle wdrapał się pośpiesznie na grzbiet żubra i zawołał- wio!
-Biegiem w tamtym kierunku! Niedaleko jest potok. Ogień boi się wody.
Puścili się pędem. Dzik torował drogę taranując wszystko po drodze. O mały włos nie stratowałby pary małych zajączków.
-Ej no Kwik uważaj, to moi współbracia- napominał Przemo.
Zwierzęta wbiegły na wielkie wzniesienie, skąd widać było jak na dłoni co ogień wyprawiał w gęstwinie. A broił niemiłosiernie. Sforsował zaporę jodeł i świerków zmieniając je w ponure zwęglone szkielety, potem wlał się jak fala morska na główną łąkę wzniecając ognie na trawie i kwiatach. Czerwień i pomarańcz ognia dusił i przejmował stopniowo zieleni łąki. Piękne to było widowisko ale i przerażające.
-Wiecie, rozumiecie- zaczął Przemo z iście zajęczą odwagą –piękny widoczek, na tapetę się nadaje ale może kontynuujmy zwiewanie bo ja nie chce być pieczonym zającem.
Już mieli podążyć za potokiem uciekającej fauny gdy żubr dostrzegł lisicę biegającą tam i z powrotem bez celu i obłędem w oczach.
-A ty czemu nie dajesz dyla?- zapytał Przemo –pożar jest nie?
-Tam są moje dzieci- skomlała rozpaczliwie pokazując stronę nadchodzących płomieni.
-Gdzie?- zapytał bóbr z grzbietu Sylwka.
-W lisim zagajniku- płakała lisica –po drugiej stronie łąki! Nie mają dokąd uciec. Ogień już im odciął wszystkie drogi ucieczki. Spłoną biedactwa!
Żubrzykowi serce zamarło i skurczyło się do rozmiaru żołędzia.
-Na pomoc!- zawołał –młode liski w potrzebie!
Strwożone zwierzęta zatrzymały się na chwilę i patrzyły bezradne na pożogę. Żadne pomysłu nie miało co robić. Cała lisia kolonia za chwilę miała spłonąć wraz z pozostawionymi tam małymi liskami. Ich rodzice, co właśnie wracali pędem z polowania albo targu leśnego gromadzili się wokół płaczącej lisicy by płakać raz z nią. Kilka lisów odbiegło pod ścianę płomieni pełznącą w kierunku lisiego zagajnika ale nikt nie mógł przedrzeć się przez ogień.
-Może uciekną w las- chlipał żubr.
-Nie da się- łkała lisica- tam skały strome z tyłu, że i kozica nie da rady się wspiąć. Nasze nory nie uchronią przed taką pożogą….
-Radźcie coś!- błagały lisy.
Próbowały jarząbki z orzechówkami małe liski uratować. Wzbiły się i szerokim łukiem okrążyły płonącą knieję ale po chwili wróciły z niczym
-Próbowałyśmy liski chwycić w pazurki i ponad ogniem przenieść na skrzydłach ale jesteśmy za małe i nawet małych lisków nie udźwigniemy.
Próbowały większe pustułki i sokoły ratunku udzielić, ale dym był już tak gęsty że nawet ich ostre jak brzytwa oczy drapieżników lisiąt w gęstym lesie wypatrzyć nie mogły. Lisi zagajnik pozostał bezbronny, grodzony ścianą skał i zwężającym się pierścieniem ognia. Śmierć okrutna lisków zdawała się przesądzona.
-Ech gdybym miał już złote kopytka- marzył sobie Kwik – jako supedzik popędziłbym w stronę ognia i jednym potężnym susem przeskoczył nad płomieniami. A potem zarzucił wszystkie biedne liski na grzbiet i skoczył z powrotem nad ogniem. Potem wszyscy nosili by mnie na łapkach jak bohatera…
Przez chwilę poczuł złość, na brak złotych kopytek, która jednak wnet ustąpiła smutkowi. No i do tego jeż mówił, żeby użyć głowy…
Z tłumu bezsilnie patrzących na tragedię wyłonił się jeż Teofil i przepychał się pośpiesznie w stronę czwórki gości nie żałując swych igieł, gdy ktoś miejsca nie ustępował
-Może ten mądrala ma jakiś pomysł- szeptały zwierzęta –Odwagi natura mu poskąpiła ale nie oleju w głowie.
A Teofil podrapał się po głowie i zaczął przemawiać w padając w iście mentorski ton
-Jak w swoim epokowym dziele „De naturae silvarum” mistrz Kleofas z Białowieży, najmędrszy z jeży naucza nas, że ogień wody się boi, więc do wody uciekać należy.
-Dobre sobie- burknął Kwik –to wie każdy, tylko skąd tam woda?
-Niedaleko jest strumień- odpowiedział jeż niezmartwiony faktem, że to po przeciwnej stronie łąki a w lisim zagajniku nie ma nawet kałuży.
-Gdyby tak przenieść go na środek łąki i pokierować na ten pożar….
-Oszalał. Od tego żaru mu się pod tymi kolcami pomieszało- drwiły i złościły się zwierzęta zawiedzione, że i on nie zna wyjścia z tragicznej sytuacji.
Bóbr Kazio nie schodził z grzbietu żubra, wspiął się na tylnie łapki by stać się choć odrobinę wyższym i obserwował coś swoim inżynierskim okiem a następnie zaczął coś kreślić w notatniku wydobytym ze swej walizeczki.
-Masz w swej cudownej walizce przenośną rzekę?- zapytał Kwik.
-Niestety nie. Ale poziom tej łąki wydaje się niższy niż poziom tego wielkiego strumienia nieopodal- odpowiedział bóbr nie przerywając obliczeń. Po chwili z walizki wyłonił się dziwny przyrząd mierniczy, który Kazik przyłożył sobie do oka.
-Taaak, zdecydowanie łąka jest niżej.
-I co z tego?- dopytywał się żubr. Wraz z nim i zgromadzone lisie mamy i ojcowie zaczęli okazywać zainteresowania.
-To z tego, że woda spływa zawsze w dół, tam gdzie niżej. Tak naucza nas inżynier Glizdojad z Kipsznej, najmądrzejszy bóbr na świecie- odparł bóbr wyraźnie kierując przytyk do jeża Teofila.
-Ale strumień jest tak daleko. Nie przeniesiemy tyle wody by ugasić pożar- lamentowały lisice.
Nagle na pochmurnym i zasmuconym ryjku dzika Kwika zagościł charakterystyczny szelmowski uśmieszek oznaczający zawsze tylko jedno: kolejny „genialny” plan na jakąś psotę.
-Wiem!- chrumknął radośnie –pamiętacie, jak zalaliśmy szkołę?
-A jakże- żubrzyk pamiętał i zalanie szkoły i lanie, które za to spuścił mu tata. Było to po wielkich ulewach. Stawy leśne przybrały jak nigdy wcześniej a jeden z nich dzik postanowił „połączyć” ze szkołą. Wyrył długi kanał i woda ze stawu przedostała się na szkołę. Przez dwa dni lekcji nie było.
-Teraz zalejemy łąkę!
-Faktycznie- Sylwek podrapał się rogiem po głowie –to ma sens!
-Wykopiemy kanał i skierujemy strumień na łąkę w kierunku pożaru- Kwik nie posiadał się z radości i zapału.
Wyliczyłem już, gdzie to będzie najkorzystniejsze- oznajmił bóbr odejmując dziwny przyrząd mierniczy od oczu. – o tam- wskazał na połać łąki oddzielająca miejsce gdzie stali od szumiących fal strumienia.
-Do roboty- zawalał ochoczo zając Przemo i sam pognał do strumienia, jakby sam miał wykopać przejście dla wody.
Dzik rzucił się do pracy z zapałem niemniej ognistym od pożaru po drugiej stronie. A co jak co, ale na ryciu znał się jak nikt inny. W mgnieniu oka jego bury tułów zniknął niemal całkowicie w mchach i trawach. Jedynie potężne zwały ziemi wylatujące na boki i głośne chrumkanie dowodziły jego obecności.
Zając Przemo choć mały i wiele sam wykopać nie mógł stał obok i dzielnie dopingował Kwika
-Dajesz ziomal! Niech ci się zdaje, że w tej ziemi są najsmaczniejsze żołędzie świata. No dawaj! Zaraz wykopiesz te złote kopyta!! Bądź jak buldożer! Jak koparka! Jak milion fellachów drążących kanał Sueski!
Dzik specjalnego dopingu nie potrzebował, bo szedł jak burza pozostawiając za sobą głęboki rów otoczony fałdami ziemi, jakby w jednej linii wybuchła w niej seria bomb lotniczych. Inne zwierzęta nie rozumiały zbyt wiele z całej tej pracy ale skoro ktokolwiek coś robi, to może jakiś sens istnieje, więc ochoczo wzięły się do pomocy nie bacząc na wrodzony strach przed pożarem. Zające, małe ptaszki i borsuki uprzątały tor dla kanału aby nic nie spowalniało prącego naprzód Kwika. Lisy, wilki i wszystkie inny stworzenia mające w zwyczaju kopanie nor szły za dzikiem i pogłębiały wyryty kanał uważając przy tym, by samemu nie zostać przysypanym zwałami ziemi, które Kwik wyrzucał coraz wyżej i z coraz większym impetem. Nie trzeba było zatem długo czasu gdy dzik wykopał się z ostatniej fałdy ziemi i wpadł siłą rozpędu na łąkę.
-Co, już koniec?- zdziwił się i nieco rozczarował, bo mu ta praca wielką sprawiła radość. Dawno nie czuł się tak…dzikowo.
-Głowa!- zawołał olśniony –do rycia służy głowa! Użyłem głowy!- radował się.
-Taaaak. I coś się w niej pomieszało od tego rycia- dodał zając.
Kanał był gotowy. Teraz konieczny był ostatni etap pracy czyli przekopanie wąskiego pasu ziemi dzielącego początek rowu od strumienia. Podjęły się tego wilki, ponieważ jako psowate, potrafią pływać, co w przypadku nagłego zalania kanału mogło mieć wielkie znaczenie. Kwik wprawdzie nie bał się podtopienia ale kontakt z dużą ilością zimnej i czystej wody stanowił dla niego wątpliwą atrakcję.
Wilki dobrze wykonały zadanie. Po chwili intensywnej pracy ich szarych łap do kanału zaczęła wlewać się woda, początkowo sycząc po cichutku, po chwili z głośnym szumem. Pognębiony rów był wystarczająco głęboki. Wnet niemal cały strumień zmienił bieg i ze swojego koryta przeniósł się do kanału a potem na łąkę. Zwierzęta patrzyły jak zaczarowane na wodę stopniowo zalewającą łąkę. Płomienie nie chciały dać za wygraną. Stroszyły się i pięły złowieszczo w górę, wkrótce jednak musiały z pełnym wściekłości sykiem ustąpić podchodzącej wodzie, która stopniowo i powoli ale niepowstrzymanie odbierała ogniowi kolejne metry łąki i wkrótce wlała się do lasu. Strumień nie był już wąskim lecz silnym torem wody. Rozpacz lisicy zastąpiła euforia, gdy przesmyk wiodący do lisiego zagajnika zalała woda i uwolniła od płomieni. Nie czekając ni chwili popędziła w kierunku swojej nory i po chwili wybiegła z dwoma małymi liskami w pysku. Dwa kolejne, nieco większe biegły za nią. Wszystkie były wręcz czarne od dymu ale żywe. Inne lisy również pobiegły szukać swojego potomstwa.
-Dobra robota- pochwalił Teofil –ale jak teraz zatrzymacie strumień. Za chwilę zamiast pożaru będziemy mieli powódź.
-Faktycznie- zmartwił się żubr i od razu spojrzał na kolegów w nadziei, że mają i na to sposób.
-Mamy tu genialnego bobra- uprzedził ich reakcję jeż Teofil –zaraz wybuduje tamę na kanale i odetnie dopływ wody.
Bóbr zaczerwienił się ze złości ale nic nie powiedział tylko zabrał dzika na stronę i zdenerwowany tłumaczył
-Wiesz przecież…Mogę wybudować wszystko tylko nie tamę! Machinę oblężniczą? Proszę bardzo, rampę startową dla wahadłowca? Żaden problem. Ale tamy nie umiem!
-Jak możesz nie umieć!?- zaoponował dzik –jesteś bobrem. Każdy bóbr to umie. Zdaj się na swój instynkt. Pozwól mu się prowadzić! Bądź sobą!
-No nie wiem…- Kazio nadal nie był przekonany ale nie chciał tego pokazać Teofilowi więc zabrał niemrawo swoją walizkę i ruszył do najbliższego drzewa.
-Tylko się pośpiesz. Wszystkie liski całe i zdrowe ale woda nadal się leje i zaraz z łąki będzie jezioro.
Bóbr zabrał się do pracy. Z walizki wyciągał coraz to inne i coraz większe narzędzia. Zabronił by ktokolwiek go obserwował przy pracy. Spocił się srodze i zmęczył ale po dłuższej chwili na wlocie do kanału stanęła dziwaczna budowla. Nie przypominała zbytnio tam budowanych przez bobry.
-To ma być tama?- prychnął jeż.
-Tak. Wersja prototypowa. Tą dźwignią się przestawia i opuszcza wrota.
Kazio zademonstrował, jak jednym ruchem dźwigni opuszcza wielkie wrota z pogryzionych pni drzew wgłęb kanału odcinając dopływ wody.
-I co? Któryś jeż tak potrafi?- cieszył się nie mogąc przepuścić okazji by dogryźć Teofilowi.
-Nie no stary jesteś geniuszem- gratulował żubr –teraz strumień wrócił na swoje miejsce a jak w przyszłości znów wybuchnie pożar, to będzie można go zalać tak jak teraz.
Woda rzeczywiście się zatrzymała i zaczęła nawet się cofać wsiąkając w trawę. Zanim jednak całkiem zniknęła z łąki małe zajączki i liski urządziły sobie zabawę chlapiąc się nią i tarzając niczym w dzieci w brodziku. Dzik Kwik wyszukał sobie miejsce, gdzie woda podmyła skarpę ziemi czyniąc spore bagienko i wskoczył do niego z radością by oddać się rozpustnemu taplaniu.
Jego relaks nie trwał jednak długo bo wnet otoczyły go lisice pełne wdzięczności za dokonanie cudu.
-Niech nam żyje bohater!- piszczały –wybawiciel naszych dzieci. Największy strażak w lesie. Na jego cześć hip hip hurrraaaa!
Dzik początkowo niezadowolony, że mu ktoś kąpiel przerywa ucieszył się, że może trochę pogwiazdorzyć. Uniósł dumnie ryjek i napuszył się tak, że zdawało się że zaraz pęknie.
-Oj tam oj tam. Nic wielkiego się nie stało- zaczął z zakłamaną do szpiku kości skromnością –każdy dzik na mim miejscu zrobiłby to samo.
-Ale nie zwyczajny dzik- przerywały mu lisice –supedzik!!!- piszczały małe lisiątka.
Naprawdę nazwały mnie superdzikiem!- pomyślał Kwik i prawie się wzruszył. A co dopiero będzie, gdy już zdobędę te złote kopytka –„Skilled forrest” nadchodzę! Telewizjo szykuj się na nowego idola!
Do bohaterów próbował dopchać się jeż Teofil ale, że wokół nich zrobił się niemały tłok musiał pomagać sobie kolcami; metoda obcesowa ale skuteczniejsza niż grzeczne piskliwe proszenie o odrobinę miejsca. Bez wylewności pogratulował kolegom Kwika pomysłowości i zgrania a do samego dzika powiedział cicho
-Widzisz? Głowa dała radę. Bez magicznych kopytek. Supedzik tkwi w głowie a nie na nogach.
Zwierzęta jednogłośnie uznały, że na cześć Kwika słowiki wykonają specjalną kantatę. Wręczony mu będzie order złotego żołędzia. No cóż. Złote kopytka poczekają- pomyślał. W takich okolicznościach nie można odmówić przyjaciołom zaszczycenia festynu swoją osobą. To byłoby nieeleganckie….
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt