Na szczęście jeszcze potrafię włóczyć się po leśnych ostępach z głową w dół, tylko tak udaje mi się chociaż na chwilę uciec przed Twoimi szybkimi spojrzeniami kłującymi jak zastrzyk naklofenu i przed Twoim węchem psa szkolonego dla służby celnej, i przed Twoim jadem, którym nasączone są wszystkie szczegóły tamtej rzeczywistości.
Zamiatam ściółkę warkoczami nieśmiałych myśli, takich, których nie możesz wykryć od razu, znajdujesz je później, kiedy trafiasz w te miejsca z bandą wrzeszczących spienionych tropicieli. Lecz wtedy to są już tylko zimne kupki popiołu, nie możesz z nich nic wyczytać.
Przepływam błotniste rowy bulgocząc w nich z zadowoleniem, wplątuję się nitkami zachwytu w cierniste zarośla tarniny, prasuję głębokimi westchnieniami łany pożółkłej trawy, jeszcze to potrafię. Ale nawet tutaj, przez nagie, zimowe gałęzie drzew dostrzegam Cię czasami w górze, nadpływasz ciemną, gradową chmurą jak groźne, milczące miasto umarłych. Nie widzisz mnie, bo jestem głową w dół, a przecież Ty szukasz czegoś innego, prawdy o mnie - po to by nażreć się nią do syta i zwymiotować wkładając sobie w gardło paluchy. Czy Ty masz gardło?
Czuję tylko złośliwy ruch powietrza gdzieś w górze, wśród wierzchołków starych buków, to rzemienne końcówki Twoich batów chłoszczą powietrze, którym oddycham. Na razie tylko tyle możesz mi zrobić. Nie wiem jednak jak długo jeszcze będę tak potrafił, już nie to zdrowie, nie ta wątroba, a i ostępów leśnych coraz mniej. Zalewa je ludzkość - śmierdząca plastyczna masa zlepiająca dobro i zło w nicość.
Ale jeszcze trwam, ciągle z uporem maniaka żyję, przesiaduję gościnnie na tronach nieistniejących władców byle czego, wygrzewam lisom ich puste nory, korniki spowiadają mi się ze swoich grzechów, samotny kruk czasem siada mi na ramieniu i trwa razem ze mną.
Milcząca, bezduszna chmura tamtego miasta tkwi w bezruchu nad ostatnią oazą, zwisają z niej bezwładnie plastikowe ręce manekinów. Od czasu do czasu ich dłonie otwierają się ia zaciskają kurczowo jakby chciały coś złapać. Ja wiem co i Ty też to wiesz.
Wczoraj noc była jasna, księżyc lizał bladym jęzorem zmarzniętą korę i mech, wypróżniał się światłem na ciemność. I wtedy przyszła ta Twoja suka, w kremowej kurtce i czapce narciarskiej, z aparatem fotograficznym na szyi. Rozgarniała zarośla szponiastymi łapami, z jej ohydnie rozwartych warg dudniła monotonna muzyka techno. Chciałem udać, że jej nie widzę, ale ona przyszła z innymi, z tymi najgorszymi spod ciemnej gwiazdy. Musiałem błyskawicznie wykopać rów aż do wody, do ostatniego oceanu i dać nura w otchłań...
Jestem tu, w głębi, w otchłani. Jeśli mnie słyszy ktoś, proszę, nie idźcie mi na pomoc, udawajcie, że to szepty umarłych zaklęte w opadłych liściach, że nic nikomu nie grozi i wszystko jest na swoim miejscu. Może wtedy mnie nie zauważy.
Wieczorem dzikie świnie znów przyjdą pod dąb, który karmi je żołędziami miłości, najedzą się tego gówna do oporu, a stary dąb pokiwa głową z zadowoleniem i włoży do dziupli kolejny plik papierków spięty gumką. Takie zwyczaje wprowadza tu Twoja suka w kremowej kurtce, kochanka Chaosu, siostra Religii. Udaje, że ma twarz ale tylko kradnie tysiące twarzy, sumienie jej jest węgorzem elektrycznym i żywi się głównie padliną, a spotkać ją możesz wszędzie, wszędzie...
Biedni, którym się wydaje, że szalonym jest Szaleństwo, ubodzy ci, którzy opłakują zmarłych i smutek swój mają za jedynego bożka, wieczna próżnia dla tych, co pokładają nadzieje swoje w Nadziei. Tym tylko będzie odebrane, którym nie ma co zabrać, stracą ci tylko, którzy się sami zatracili i poznali smak Twoich pocałunków jak śmigło helikoptera. To ich umysły zbierają się w hordy i przeczesują ostatnie łąki rzepaku żółte jak słońce.
A więc otchłań. Tu mnie nie znajdziesz, moje lodowate ciało ciągle nasiąka ucieczką jak gąbka. Już nie ma tronów, lisich nor, bagnistych rowów i traw wyczekujących głaskania oddechem. Błękit i biel pulsują w górze na tafli Nirwany, opuszki palców pieści swobodny prąd myśli, ale nie ma tu żadnej walki, żadnego strachu. Jest tylko suchy, trupi grzechot kostek lodu, jestem bursztynowym płynem pomiędzy nimi, a Ty odskakujesz od niego z przerażeniem i wściekłością jak pies od jeża. Nie możesz, nie potrafisz. Jestem bezpieczny, jestem martwy. Żyję!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
andro · dnia 29.01.2009 09:04 · Czytań: 1095 · Średnia ocena: 4,67 · Komentarzy: 11
Inne artykuły tego autora: