To było jedno z najbardziej zatłoczonych biur podróży we wszechświecie. Istot zainteresowanych pobytem na oferowanej przez biuro planecie było zatrzęsienie i biznes szedł pełną parą. Pośród oferowanych w kosmosie atrakcji mieli prawdziwą nowość. Życie tamże co prawda trwało już od prawie czterech miliardów lat, czasem planety rachując, ale atrakcyjnie zrobiło się zaledwie trzysta tysięcy lat temu. Trzysta tysięcy lat, według czasu planety jest zaledwie chwilą, według większości kosmicznych zegarów i percepcji czasu zamieszkujących przestrzeń bytów. Właśnie wtedy pojawiły się na tej planecie organizmy zdolne do tego, żeby nie tylko mieć indywidualną jaźń, ale i współpracować ze sobą nawzajem i tworzyć społeczności. Białkotwory te, pierwsze takie w kosmosie, stały się prawdziwym hitem dla istot ze świata pozbawionego materii. Materia to najrzadziej spotykana gęstość we wszechświecie, który składa się przede wszystkim z pozbawionej atomów, lodowatej pustki. Dlatego nie liczące lat świetlnych byty różnorakiej eterycznej wielkości i autoramentu zawsze interesowało tak ekstremalne doświadczenie jak przyobleczenie się w ciało. Możliwość wyrośnięcia trawą, lub pounoszenia się amebą w pierwotnym oceanie, zmienia perspektywę i podejście do istnienia. Wzbogaca o różne doświadczenia odczuwania, zbliża do pełni percepcji i podnosi konkurencyjność na kosmicznych giełdach zatrudnienia. Homo sapiens nie ameba, więc planeta oferowała prawdziwy luksus dostępny jedynie dla najbogatszych i najbardziej wpływowych. Oferowała istoty, które miały duże mózgi i przeciwstawne kciuki umożliwiające nie tylko wysokie kwalifikacje w obsłudze narzędzi ale i umiejętność złożonej komunikacji, dzięki posługiwaniu się mową. To nie była oferta zwykłej wycieczki w doświadczenie świata materii, jaką oferowały inne biura podróży dysponujące planetami na których rozwinęło się życie komórkowe. To była oferta doświadczenia materii bez konieczności zamrożenia całej swojej kosmicznej wiedzy. Biorąc pod uwagę, że inne biura, bez tak atrakcyjnej możliwości jak doświadczenie bycia człowiekiem, też nigdy nie narzekały na brak klientów trudno się dziwić, że w kolejkach oczekujących na ziemską wycieczkę zawsze stało wiele miliardów bytów. Zawsze więcej od aktualnej, możliwej liczby wycieczkowiczów. Dlatego nawet doprowadzenie Ziemi do przeludnienia było zaledwie kroplą w morzu biznesowych potrzeb biura. Nigdzie indziej przecież nie był możliwy prawdziwy turniej, któremu turyście i na ile uda się skorzystać ze swej kosmicznej percepcji, w trakcie pobytu w ziemskim ciele. Nic dziwnego, że byty i istności ze wszystkich krańców kosmosu waliły drzwiami i oknami, aby skorzystać z okazji. Nawet bez ludzi, przy takiej ilości roślin i zwierząt, biuro turystyczne byłoby ustawione finansowo do końca funkcjonowania biologicznego życia na planecie. A z człowiekiem… byli bezkonkurencyjni. Z tych właśnie powodów w biurze panował ciągły ruch, a wielu wycieczkowiczów podekscytowanych przeżytą wyprawą nie tylko pomnażało zyski najskuteczniejszą formą marketingu, czyli osobistym poleceniem, ale i zapisywało się na koniec kolejki, aby przeżyć taką jazdę ponownie. Nie przeszkadzało im nawet to, że za drugą wycieczkę płaciło się silnię ceny pierwszej, a pierwsza też do tanich nie należała.
Aż tu nagle, pewnego cyklu słonecznego, sielanka została przerwana. Doszło do usterki. Jeden z wycieczkowiczów nie wrócił. Na pracowników biura padł blady strach. Obsługa obserwująca gapowicza na terenie planety została wprowadzona w stan pogotowia. Z ziemskiego punktu widzenia szkody nie były zbyt duże. Pozbawione ciał byty niematerialne, wliczając w to samych pracowników biura podróży, zawsze kręciły się wokół pola grawitacyjnego planety. Dużo większe reperkusje groziły samemu przedsiębiorstwu i przyszłości biznesu. Dla nieśmiertelnych bytów precedens nieudanego powrotu oznaczał całkowitą rezygnację z usługi. Nawet najbardziej nieodpowiedzialny kosmiczny utracjusz nigdy nie pojawi się na planecie, która go może nie wypuścić. Doświadczanie życia w materii owszem, olbrzymia atrakcja, ale stałe skurczenie nieśmiertelnej świadomości do ograniczeń zmysłów człowieka, to już zupełnie inna historia. Reprezentowana przez zmysły tych białkotworów wrażliwość na bodźce, ograniczała ich percepcję do poziomu, który każdy szanujący się mieszkaniec wszechświata uznałby za ciężkie kalectwo. Przecież nikt nie jechał na taką wycieczkę, aby zdobyć mądrość. Wszyscy chcieli doświadczyć materii. Oddychania, odżywiania, rozmnażania, bólu, przyjemności, starzenia się czy wzrastania. Ale żeby na takiej planecie kształtować swoje życiowe poglądy? Absurd. Slogan reklamujący wyzwanie doświadczenia gęstości w materii zachęcał klientów do korzystania z usług biura głosząc: „Nic nie poradzę na to, że ci którzy kontrolują ludzi na tym świecie, postrzegają swoje działania jako grę. Jedyne co mogę zrobić to widzieć ten świat tak samo jak oni”. Zakłady czynione przez eteryczne byty o to, czy uda im się przypomnieć ich gwiezdną tożsamość w trakcie trwania wycieczki były powszechne i ekscytowały nie gorzej od samej podróży. Działo się tak dlatego, że żadna bezpośrednia reklamacja, ani ingerencja, nie były możliwe w trakcie podróży w materię. Możliwości ziemskich ciał nie zawierały doświadczenia międzyplanetarnego i nie mogły się z nim utożsamić. Naziemna obsługa biura mogła działać tylko na poziomie niewidzialnym. Korzystała z rozbudowanego systemu przedstawiającego niematerialne istnienia w formie symboli, pojmowanych przez ludzkie mózgi jako bóstwa, siły przyrody, personifikacje instynktów, magię, naukę, duchy lub namiętności. Przy tak ograniczonym arsenale możliwości współdziałania z materią, przekonanie gapowicza do powrotu z wycieczki było nie lada wyzwaniem. Stąd tak olbrzymi stres i popłoch pośród pracowników biura. Usterka musiała zostać naprawiona, zanim dowie się o niej opinia publiczna i puści ich z torbami. Ale zacznijmy od początku...
Azandyjczyk Atovura miał siedemnaście lat, kiedy dotarł do włoskiego wybrzeża. Jego historia, karkołomna i niebezpieczna była równocześnie przeciętna. Niewiele różniła się od opowieści innych emigrantów z Afryki subsaharyjskiej. Wojna, wyzysk, bieda i ciemnota. Bratobójcze walki i złodziejski podział zysków. Zraniona, niedoceniana przez innych kultura i duchowość. Dysponujący technologiczną przewagą koloniści zdziesiątkowali i sprzedali w niewolę jego wojowniczy lud wiele lat przed jego przyjściem na świat. Tych którzy przeżyli skłócono z sąsiadami i podzielono granicami. Ograbione królestwo znalazło się w granicach trzech państw, a język plemienia przestał być atrakcyjny dla kupców. Gdyby zbieg miał dokumenty, byłby obywatelem Południowego Sudanu. Ale nic nie miał, tylko imię. Atovura oznacza uciekającego od wojny. Nie był jednak ani ofiarą, ani aniołem. Przemytników ludzi, którzy przetransportowali go z libijskiego wybrzeża do Europy, opłacił pieniędzmi skradzionymi ojcu. Jako drugi syn jego trzeciej żony, nigdy nie odnalazł w jego oczach ani przyszłości, ani miłości. Zresztą ojciec też nie był nikim specjalnym, ważniejsi przedstawiciele klanu wojowników, pojawiali się w jego wiosce tylko wtedy, kiedy kolekcjonowali podatki. A kiedy odkryto złoża ropy i gazu, po prostu wygnano ich z rodzinnych stron. Atovura, razem ze swoimi ziomkami zamienił się w uchodźcę. Zostawił rodzinę, próbującą zacząć życie od nowa, na bezludnych terenach Republiki Środkowoafrykańskiej i ruszył do ziemi obiecanej. Obiecanej opowieściami o niesamowitym spokoju i mitami o bogactwie. Do krainy bezpiecznej, miejsca stabilnej pracy i sprawiedliwości społecznej. Po długiej i najeżonej niebezpieczeństwami drodze udało mu się osiągnąć sukces. Znój i rozpacz należały do przeszłości, a on siedział na włoskiej plaży.
Znalazł się w raju. Siedział na plaży, ukryty w mroku i patrzył na oświetloną promenadę w niewielkim miasteczku. Dotarł. Niczyje czarnoksięstwo nie wyszło z brzucha jego współplemieńców, aby mu przeszkodzić, lub wpędzić go w chorobę. Teraz, na tym kontynencie, mangu, czyli odpowiedzialne za wszystkie nieszczęścia jego ludu zło, nie miało żadnej mocy. Pomylił się. Zło to wibracja nosząca wiele różnych imion. Kiedy tylko wspomniał mangu, pomniejszy, europejski duch zauważył jego obecność. Konkretnie był to Veive, stary etruski bóg zemsty, który już za Rzymian ukrył się za maską Apolla, a ostatnimi czasy działał bezosobowo i wołano na niego vendetta. Wezwany przez Atovurę mógł zdobyć nad nim władzę, ponieważ imigrant nigdy nie przestał kwestionować mocy mangu. Pomógł mu też gniew ojca chłopaka. Cała społeczność cierpiała głód przez samolubną kradzież zbiega i Veive posmakowawszy ich bólu miał pełną moc, aby to wykorzystać. Wiara Atovury w mangu była silna i nierozpieszczona wygodami konsumpcyjnego trybu życia. Beztroska, samolubna nienawiść imigranta była świeża i niewinna jak u dziecka. To nie był pierwszy z brzegu, zbuntowany europejski nastolatek, słuchający heavy metalu i uważający za kwintesencję zła wypisywanie sprejem wulgarnych słów na budynkach. Dlatego przegnany w niepamięć bóg tak bardzo się podekscytował zbiegiem. Atovura obdarzał go nowym życiem. Korzystając z okruszków wzrastającej przy chłopaku mocy, postanowił przywitać go godnie. Veive tęsknił za swą przepadłą w niepamięci epoką i dzięki imigrantom takim jak ten Azandyjczyk chciał doprowadzić do powrotu swojej chwały. Studiując gniew jego plemienia odkrył, że chłopak jest złodziejem. Stworzył pokusę i postanowił ofiarować mu piękny podarunek. Jeśli wolna wola chłopaka po dotarciu do Europy nie zmieniła swoich wyborów, będzie go miał w swojej mocy. Veive nie znał ani wdzięczności ani bezinteresowności, jedynie bezpardonowe osiąganie swych pragnień. Nie łaskawość nim kierowała, tylko wyrachowanie. W Europie tylko głupi nie wie, że za darmo poza głupotą nic nie ma, a podarek potrafi być zasadzką. Polujący na nieszczęsnego Afrykańczyka upiorny bóg przeszłości zmaterializował prezent. Znał się głównie na nędznikach, którzy już nigdy nie przestali się bać. Nie wiedział, że Atovura tchórzem nie jest. Kiedy młodzieniec dotarł do promenady czekał tam na niego nowiutki motor z kluczykami w stacyjce. Dookoła nie było nikogo, a ulica była pusta. Atovura uznał to, zresztą zgodnie z prawdą, za dar bogów i ruszył przed siebie, nie słysząc triumfalnych krzyków z krainy niebytu. Wyciem silnika rozciął ciszę śpiącego miasteczka i udał się przed siebie, na północ. Veive nucąc triumfalnie wszedł mu do brzucha. Będzie miał teraz moc nad jego emocjami, a dzięki temu będzie miał wpływ na świat materii. Nie wiedział jeszcze, że nie było mu pisane zwycięstwo nad chłopakiem. Duchy opiekuńcze jego wioski rozpoznały w Veive mangu i kazały mu się obejść ze smakiem. Śledzące Veive chrześcijańskie anioły były tego samego zdania. Atovura nie zdejmował ręki z gazu. Najpierw z własnej woli, potem dzięki okupującemu jego brzuch czarnoksięstwu. Kiedy rozpoznał, że moc nie pozwala mu zwolnić uśmiechnął się i przyspieszył jeszcze bardziej. Parł przed siebie, a jego serce nie znało lęku. Przyspieszał sam, z własnej woli karmiąc się prędkością i poczuciem wolności. Przy tym hałasie i tej prędkości wolny wybór Atovury by być jeszcze szybszym, pozostał niewidzialny dla mocy etruskiego upiora. I ten, zastępując środkowoafrykańską moc mangu, macką z brzucha zasłonił oczy motocyklisty przed nadjeżdżającym z przeciwka tirem.
Wszystko stało się w mgnieniu oka. Veive nawet nie zauważył, że Atovura nie zorientował się, że umarł. Jego ciało zostało poszatkowane przez siłę uderzenia i rozsmarowane po asfalcie tak dokładnie, że zadało kłam powiedzeniu głoszącemu, że motocykliści to dawcy organów. Zajęło mu to niecałą sekundę i zamieszkująca ciało imigranta świadomość nie opuściła planety. Kosmiczni turyści, pragnący doświadczyć życia w materii, tak się nie zachowują. Kiedy odchodzi ich ciało, oni też opuszczają planetę. A ten byt został, nadal myśląc, że jest Atovurą. A ponieważ za życia marzył o Europie i chciał tam zamieszkać, nie zauważywszy, że umarł, zamiaru nie zmienił. Nie dotarło do niego, że wycieczka jest skończona i pora wrócić w kosmos. Pracownicy biura spotkali się z taką sytuacją po raz pierwszy. Według kosmitów nielegalny, według ziemian uczciwie spłacający dług zaciągnięty u przodków imigrant, nawet po śmierci nie przestał być intruzem. Był turystą z odległego gwiazdozbioru i zupełnie nie nadawał się na niematerialną świadomość podobną tym, które zamieszkiwały tę planetę. Mimo braku materii nadal pamiętał ludzką jaźń i stosował się do jej ograniczeń. Innych bytów niematerialnych nie rozpoznawał. Dlatego przedstawiciele biura podróży musieli go jakoś eksmitować. Po pierwsze, żeby móc nadal prowadzić biznes. Po drugie, żeby udrożnić system wydalniczy planety. Postanowiono więc zdeponować go obok świadomości, mającej wkrótce opuścić ciało. Miano nadzieję, że kiedy to nastąpi, gapowicz zobaczy prawidłową procedurę i przypomni sobie, że też jest turystą. Wtedy odleci i we wszechświecie znów zapanuje spokój i porządek.
Atovura zobaczył, jak wystukiwane na klawiaturze litery pojawiają się na ekranie monitora. Ku swojemu zaskoczeniu zrozumiał hasło wpisane do wyszukiwarki w obcym języku. Jeszcze przed chwilą czytanie w ogóle nie było jego mocną stroną. Teraz swobodnie czytał wyświetlony na stronie internetowej tekst i odróżniał dotychczas obce dla niego litery. Nie tylko rozumiał wszystko, nawet wiedział, że ten język należy do rodziny słowiańskiej. Dopiero teraz uświadomił sobie jakie ma dziwne dłonie. Były białe! Zaskoczony chciał się im lepiej przyjrzeć, ale okazało się, że nie może. Jedna z dłoni klikała myszką korzystając z niezależnej od niego kontroli nad ciałem. Wtedy Atovura poczuł obok siebie istność. Samodzielną, oddzielną świadomość. To do niej należała ujrzana dłoń. Istność albo nie miała pojęcia o jego istnieniu, albo ukrywała przed nim ten fakt. Dzięki niej rozumiał język, miał wgląd w wiedzę, myśli i pamięć przeglądającej internet osoby. To musiał być jakiś dziwny, bardzo niesamowity sen. Usiłował przypomnieć sobie cokolwiek, coś poza teraźniejszością, ale bez rezultatu. Skupił się więc na oddechu, aby się obudzić, ale pomimo usilnych prób nie udało mu się głębiej odetchnąć, ani nawet odnaleźć potrzeby oddychania. Tymczasem kobieta przeglądała wiadomości na różnych portalach informacyjnych. Atovura słyszał przedziwne notatki, jakie robiła sobie w głowie zanim skrótowo zapisała je na papierze. „Powiem, że królowa starzała się za swoich poddanych i dopiero po jej śmierci ludzie zaczęli się starzeć. To bardzo neutralne stwierdzenie, które można uzasadnić setką przykładów i taką samą setką mu zaprzeczyć. Ale na zaprzeczanie owieczki nie będą miały już czasu, ponieważ będzie bardzo miło i w tej bandzie pozbawionych asertywności straceńców nie znajdzie się nikt, kto by miał odwagę mi się przeciwstawić” Kobieta była bardzo zadowolona z siebie i notowała kolejne dygresje do nagłówków wydarzeń podawanych przez portale. Na koniec opisała jeszcze negatywne i pozytywne cechy przywódców wojujących ze sobą państw. Następnie jednemu z nich przydzieliła całą chwałę, a drugiemu całą hańbę. Jej patriotyczne rozważania nad geopolityką przerwała senna muzyczka smartfona. Zgasiła alarm, zgarnęła notatki do przezroczystej teczki i wyszła z pomieszczenia, które okazało się być gabinetem w jakimś aszramie albo innej formie plemiennej komuny. Wszędzie stały posągi hinduskich bożków, a na ścianach wisiały przeróżne mądre sentencje i obrazy o tematyce sakralnej. Ludzie, których mijała, kłaniali się jej składając ręce jak do modlitwy. Nosili proste, jednokolorowe szaty, porozumiewali się szeptem i każdy był czymś zajęty. Dotarła do dużych, oszklonych drzwi i Atovura ujrzał w nich jej odbicie. Drobna, piegowata, miała sięgające do pośladków gęste, rude włosy. Ubrana była uroczyście, w elegancką suknię w jaskrawych kolorach i miała na sobie kilka kilogramów biżuterii. Więcej Atovura nie zdążył zobaczyć, ponieważ zastąpił jej drogę mężczyzna. Ubrany był skromniej ale w tym samym, odświętnym stylu. W rękach trzymał złoty puchar pełen zielonego proszku.
- Gotowi? - spytała.
- Czekają na Ciebie i na cuda.
- No to zaczynajmy, – roześmiała się.
Puścił ją przodem i weszli do dużej sali. Na jej środku, w kręgu, siedziało około czterdziestu osób. Wszyscy byli ubrani w odświętne jednokolorowe szaty i wszyscy byli zdenerwowani i przejęci. Za nimi, pod ścianą siedziało kilka osób, które Atovura w pierwszej chwili wziął za orkiestrę, ale oprócz instrumentów mieli przed sobą magiczne przedmioty, więc zorientował się, że byli oni czarownikami. Ruda uzdrowicielka usiadła w kręgu, postawiła przed sobą puchar na kolorowej chuście, na której już leżały kadzidła, kryształy i przedmioty mocy, takie jak figurki zwierząt lub ozdobiona paciorkami różdżka. Za nią usiadł napotkany przed drzwiami pomocnik. Miał ze sobą zgrzewkę plastikowych kubków i wielkim bidon wody. Jego gospodyni podniosła ozdobioną paciorkami różdżkę i przemówiła.
- Zanim oddam wam różdżkę i wysłucham waszych indywidualnych próśb pragnę podziękować Matce Ziemi z tę ceremonię oraz za to, że obdarzyła mnie zaszczytem prowadzenia jej. Chcę też podziękować świętej roślinie, która zabierze was w podróż w głąb siebie. To dzięki niej będziecie się komunikować ze swoimi duszami, uleczać wasz ziemski byt i uwalniać od cierpień wszystkie istoty czujące. Teraz oddaję wam różdżkę, aby każdy z was powiedział z czym przyszedł na tę ceremonię, o co prosi świętą roślinę i za co jest wdzięczny.
Puściła patyk w ruch i ludzie, zaczęli dzielić się swoimi lękami i prośbami. Oddała się obserwacji uczestników, notując w pamięci niektóre wypowiedzi. Za miną zatroskanego słuchacza skrywała cyniczne kalkulacje i diagnozowała wypowiadających się na różne przypadki kliniczne. Planowała różnego rodzaju interwencje i grupowała przemawiających według sposobu, jakim się nimi zajmie.
Kiedy paciorkowy patyk zatoczył pełen krąg jej obecność nagle stężała, ograniczając Atovurze dostęp do jej myśli. Słyszał tylko komunikat „cudów nie ma, a na życie jakoś zarabiać trzeba”. Siedzący za nią pomocnik zaczął podawać jej kubki z wodą, do których wsypywała roślinny proszek ze złotego pucharu i podawała ustawionym w kolejce wyznawcom. Wszyscy spożywali tę uroczystą komunię w milczeniu. Kiedy ostatni uczestnik dostał swój kubek i wrócił na miejsce przemówiła ponownie.
- Rozpoczynam ceremonię świętej rośliny, która będzie waszą transformacją do lepszego, zdrowszego życia. Toalety są w tamtej części sali. Kto poczuje, że musi oddać ziemi część zawartości tego co wypił, może się tam udać. Planeta będzie szczęśliwa przyjmując wszystko z powrotem.
Czarownicy pod ścianą zaczęli bębnić i grzechotać, krąg rozsypał się po całej sali, a jego gospodyni zaczęła czuć antypatię do wszystkiego i wszystkich. Jej obecność rozluźniła się trochę i Atovura dowiedział się, że ta nienawiść jest jej potrzebna w pracy. Jej zadaniem było nienawidzić ze współczującym uśmiechem na ustach przez następne kilkanaście godzin i niszczyć wszelkie struktury mentalne, z jakimi do niej się zbliżą. Uważała, że ci ludzie byli beznadziejnie głupi nieświadomie nosząc dziedziczone przez pokolenia choroby i traumy, więc jedyną iluzją pomocy jaką mogła im podarować był czysty start. Ponieważ roszczeniowi pechowcy nie potrafią się obdarzać miłością, przez czas trwania ceremonii będzie miała do roztrzaskania dużo przekonań opartych na zawiści, żalu, niskiej samoocenie i przesądach. Atovurze przypomniał się jego wioskowy czarownik i zrozumiał teraz jego zachowanie. Rytuał z rośliną był dla niego nowością. Moc jaką miał suszony proszek nie zmieniała ludzi, tylko ich podejście do siebie. Szamanka uważała, że zapłacili oni wystarczająco dużo, aby podarować im chwilę zwycięstwa. Ofiary poczują się jak zdobywcy dzięki temu, że ona będzie udawać ofiarę. Szczerze nienawidziła ich za to, że tylko w ten sposób może być ich pasterzem. Po ceremonii oni będą mieć bolesnego kaca i piękne wspomnienia, a ona przyzwoity dochód. Wynagrodzenie, za konieczność ciągłego używania ezoterycznej nomenklatury. Od czasu kiedy odpowiedzialność za rodzinę nauczyła ją finansowego uziemienia, musiała przestać się ekscytować ceremoniami i pracować tam, gdzie wszyscy dobrze się bawili. Oznaczało to głównie pilnowanie się, żeby nie przeklinać. Atovura z fascynacją słuchał jej przemyśleń życiowych. Zastanawiał się, czy metody wychowawcze ich zachowującego się jak kapral, wioskowego czarownika, kryły w sobie podobny cynizm i pragmatyzm. Ludzie zaczęli się rozchodzić po całej sali a kapłanka podeszła do pomocnika, który miał już przygotowaną dla niej rapé w ozdobnym podajniku. Kiedy wdmuchnął jej tę amazońską tabakę do nosa, istność nagle zatrzasnęła Atovurę w ołowianym groszku i zaczęła go ściskać. Imigrant był za bardzo zaskoczony, żeby się przestraszyć. Reakcja czarownicy na intruza była zupełnie zrozumiała, mógłby sobie najwyżej napluć w brodę, że nie przygotował się na to wcześniej. Brodę, do której już od dawna nie miał dostępu i nawet nie wiedział, czy nadal ją posiada. Teraz było za późno, a ona chyba nie robiła tego świadomie. Zajmowała się podchodzącymi do niej ludźmi, podtrzymując logikę rozmowy, ale ignorując ich tak samo jak i swego więźnia, zatrzaśniętego w kurczącym się, ołowianym groszku. Presja była wyczuwalna nawet bez ciała. Presja, że nie powinien tu być, że jako intruz zostanie poddany anihilacji była coraz większa. Nagle pojawił się przed nim dylemat czy żyje i śni, czy umarł. Potrzeba uzyskania natychmiastowej odpowiedzi stała się bardzo ważna. Bębny grały, a ona tańczyła, somnambulicznie potrząsając uzbrojonymi w bransolety nadgarstkami. Ołowiany groszek, w którym zatrzasnęła Atovurę, nie przestawał się kurczyć. Dookoła niej wszyscy się czegoś bali i zabiegali o jej względy. Wszyscy czegoś chcieli od życia i cierpieli ponieważ zapomnienie zaskoczyło ich przed spełnieniem pragnień. Coraz głośniej słyszał ich niemy krzyk. Jego jaźń zaczęła przepoczwarzać się w panikę, niedowierzanie i ból, jakby ją dotknęło przekleństwo wioskowego czarownika. Poczucie czasu przestało istnieć. Nagle drzwi do sali zostały otwarte i groszek zniknął. Zaskoczony Atovura ponownie miał dostęp do świadomości kobiety. Nie była zadowolona. Odwróciła się, wściekła, w kierunku intruza. Przerwanie ceremonii nie tylko było świętokradztwem, ale i dowodem, że zawiodła ochrona aszramu. Postawny, niebieskooki blondyn spojrzał jej w oczy bez lęku. W ręku trzymał krucyfiks, a na torsie miał zapiętą kamizelkę z trotylu. Poza nią i zamarłymi z trwogi asystentami, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Tym akurat nie była zaskoczona. Na tym etapie działania substancji psychoaktywnej, reakcje emocjonalne na bodźce zewnętrzne, u uczestników ceremonii, były zwykle znikome. Jedni tańczyli, inni zachwycali się otaczającymi ich przedmiotami, jeszcze inni leżeli cicho pojękując lub siedzieli kontemplując powietrze przed nosem. Na zamachowca nikt nie zwrócił uwagi. Konkluzją tych wszystkich myśli i obserwacji było wbite w nią, błękitnookie spojrzenie. Kamienne, pozbawione kontaktu źrenice skojarzyły jej się ze spojrzeniem wilka. Wytracając taneczny pęd zdążyła jeszcze pomyśleć, że powinien zawołać Allah Akbar, ale popatrzywszy na krucyfiks zrozumiała, że to nie ten fanatyk. Myśli są szybsze od czynów. Postanowiła wykorzystać hipnotyczną siłę swych oczu, uśmiechnąć się i przejść do negocjacji, ale zanim jej usta zdążyły zareagować, Atovura zauważył jak straceniec naciska na detonator.
W łóżku nigdy nie robił takich rzeczy, ale nie dlatego, że go nie kręciły. Po prostu wstrzymywał się od dzielenia swoimi pragnieniami i fantazjami ponieważ nie miał odwagi ich spełnić. I miał tę wredną, kościelną wymówkę, że dzięki temu jest porządniejszy i mniej zezwierzęcony od innych. Zasrana wymówka usprawiedliwiająca brak fantazji – dowiadywał się Atovura patrząc sobie w oczy. Równolegle słyszał jak mówi sobie, że zanim pojawiły się dzieci podobała jej się moja praca z drewnem i chwaliła moją stolarkę. Po ślubie obrzydziła mi całą radość z kreatywnego działania i wepchnęła na tłusty etat do firmy swego ojca. Percepcję Atovury, która dopiero co doświadczyła ołowianego groszku, sparaliżowało ponownie. Był w dwóch miejscach równocześnie i oba miejsca nie były nim. Współodczuwał równolegle dwie jaźnie! Nie miał czasu się zastanawiać. W sformułowaniu indywidualnej refleksji przeszkadzał mu dotkliwy zalew bodźców. Nadal patrzył sobie w oczy i gubił się nie łapiąc sensu w równoległym myśleniu dwóch obecności. Na swoje szczęście miał do dyspozycji całe dwa pola widzenia i kiedy opuścił krzyżujące się spojrzenia, poczuł nieznaczną ulgę. Nadal słyszał i widział jednocześnie, ale została mu oszczędzona konfrontacja. Kobieta i mężczyzna z pewnością byli małżeństwem. Kochankowie nigdy się tak nie traktują. Nie nadążający z absorpcją bodźców Atovura chciał uwolnić się od istności, z którymi miał taki sam kontakt jak z rudą uzdrowicielką. Bezskutecznie. Zaczął rozpaczliwie potrzebować jakiejś trzeciej jaźni, która potrafiłaby przestać przeżywać kocioł płynących stereo emocji. Kochankowie dzielą namiętność, małżonków dzieli namiętność. Swoją drogą, jak się tu znalazł i gdzie się podziała prowadząca ceremonię kapłanka? Prawda. Widział detonator i znalazł się tutaj. Teraz jest mężem i żoną. Jest też sobą i nie chce ich nawet znać. Ulgę poczuł dopiero wtedy, kiedy zaczęli ze sobą rozmawiać. Kiedy oboje mieli wspólny punkt koncentracji to przestawali myśleć oddzielnie. Wyciszyło to bodźce i pozwoliło i mu skupić się na rozmowie. Przytłumiło indywidualne odczucia każdego z nich. Przytłumiło, ale nie uwolniło.
- Jeżeli nie pojedziemy do twoich rodziców na ich kryształowe gody cała twoja rodzina dowie się, że kłócisz się z ojcem. gówno mnie obchodzi twoja rodzina, ale nie stać mnie na to, żeby twój szef i przyjaciel mojego ojca wywalił cię z pracy Znasz mojego ojca, ma konserwatywnego bzika na punkcie rodzinnych relacji.
- Kobieto, wyluzuj. znowu każę jej się uspokoić, podła nigdy nie przestaje mnie poganiać Tutaj chodzi o moją matkę. Po pierwsze to nie interes twojego taty, a po drugie wszystko mu wytłumaczę.
- Znowu chodzi o twoją matkę... nic mu nie wytłumaczysz debilu. on cię nienawidzi i musi tolerować przeze mnie
- Tak. Chodzi o nią i dopóki żyję będę o niej myślał. To chyba normalne. Sprzedał dom z jej ukochanym ogrodem nie pytając się jej o zgodę. Mogę go olać tak samo jak on olał ją.
- To był jego majątek i mógł z nim zrobić co mu się podoba.
- Może na papierze. To był ich majątek.
- żałosny frajer, który dalej myśli, że brak papieru jest argumentem, gdzie miałam oczy jak go brałam Miał prawo, a ona go nie zostawiła. Nam też przydałaby się intercyza.
- nienawidzę, kiedy mi grozi rozwodem, to tak nie fair, dzieci na to nie zasługują Jak ci tak na tym zależy możemy iść do notariusza i spisać. Ogrodu żadnego nie mamy, ale jeśli cię to uspokoi..
- Uspokoję się jak pojedziesz na tę ich cholerną stypę. no to kurwa, pojechałam pomyłką frojdowską, trzeba teraz szybko i dużo mówić to się, jak zwykle, nie zorientuje Przecież jesteś w stanie wytrzymać te czterdzieści osiem godzin. Sam tam nie pojedziesz, będziemy cię wspierać. Naprawdę nie jest tak trudno pouśmiechać się i siedzieć cicho.
- czterdzieści osiem godzin... tak długo nie pokłócić się z ojcem, marzenie ściętej głowy Nic z tego. Nie jedziemy i kropka.
Atovura przestał rozumieć rozmowę ponieważ zaczęli na siebie wrzeszczeć z ogniem namiętności takim samym, jak w przypadku dzikiego, animalistycznego seksu. Widział jednak, że ich ciała nie były pobudzone erotycznie. Ich stan bardziej przypominał ogłuszenie po uderzeniu. Nawet nie wiedział jaki język teraz rozumiał. Został wyrzucony z percepcji obecności małżonków. Obie jaźnie zgęstniały i stały się dlań niedostępne. Widział jedynie wspólny komunikat, taki sam u obojga: „zgodziliśmy się na wszystko, co nam kazano. uznano nas za dorosłych i teraz nasza kolej rozkazywać”. Wcale nie tęsknił do odzyskania pełni percepcji, był zadowolony, że skończyło się przebywanie w dwóch jaźniach równocześnie. Wyrzucony z umysłów przyglądał się ciałom, które zdradzały mu swoje najskrytsze tajemnice.
W odróżnieniu od zablokowanych sobą nawzajem, nie widzących swego prawa do życia bez siebie umysłów, ich ciała już od dawna nie pożądały się. Skazane przez obyczaj do uwalniania swoich potrzeb seksualnych tylko ze sobą, nigdy nie nauczone pracy nad budową wzajemnej przyjemności, funkcjonowały jak niewłaściwie użytkowane maszyny. Kiedy pulsowały pożądaniem to wypalały się w ślepym zderzeniu, będącym zaledwie cieniem dawnej przyjemności. Po latach wzajemnego pożerania się ich strefy erogenne były znieczulone, a otępiały instynkt naprowadzał ich na siebie jak uzależnienie. Gdzieś w oddali rozległo się wycie syren, ale zajęci kłótnią nawet tego nie zauważyli. Nadal równocześnie wrzeszczeli nie spuszczając z siebie wzroku. Niespecjalnie doświadczony seksualnie Atovura dowiedział się, że nieuświadomione obrzydzenie męża rosło po każdej ejakulacji, a ona nie doceniała źródła, z którego czerpała energię. Traktując go jak maszynę a nie żywego, mającego swoje ograniczenia człowieka uważała, że wszystko jest w porządku ponieważ na pohybel jej własnego, życiowego szczęścia, tak nauczono ją żyć. Może i byli bogatymi Europejczykami, ale okazali się być tak samo uzależnieni od spuszczania się i zaganiani, jak ludzie w jego wiosce. Takie same wydzierające sobie przyjemność głupki. Nie było w nich żadnego, wartego pozazdroszczenia raju. Ona wysysała go do granic możliwości, osłabiając każdą następną dawkę, którą mogła od niego otrzymać. Pognębiała się jeszcze bardziej rozczarowując się własnymi oczekiwaniami, że następny raz będzie lepszy. On był już tak spięty i wytresowany, że nie odpowiadał za własną kopulację, za każdym razem starając się udowodnić jej, że jest prawdziwym mężczyzną. Tak źle nie było nawet w jego wiosce. Nawet tam wstyd tak skutecznie nie blokował rozwoju wzajemnej intymności. Mężczyzna traktujący swoją męskość jako stan wymagający stałego udowadniania, a nie biologiczną oczywistość był dla Atovury czymś nowym, godnym litości. Europa przestawała budzić w nim euforię. Czarne macki, które wyszły z brzucha krzyczącej kobiety oplotły jej partnera tak szczelnie, że aż powychodziły mu żyły. Ona nie miała pojęcia, że jest czarownicą. Przez macki, które odcięły go od ziemi i zdusiły, stała się cięższa. Nie umiała kontrolować zabranej mocy coraz bardziej unieszczęśliwiając i jego i siebie. Wir mroku otaczał ich coraz szczelniej, a zamieniona we wzajemne obwinianie się namiętność, szczytowała lawiną zarzutów. Atovura znał ich już lepiej, niż oni znali siebie samych. Wiedział co o sobie wiedzą i jak wygląda indywidualne piekło każdego z nich. To było gorsze od ołowianego groszku wiedźmy i chciał tylko, żeby już się skończyło. Syreny przestały wyć, albo zostały zagłuszone przez huk wybuchów. Oni karmili siebie nawzajem krzykiem bezradnego dziecka, które myśli, że może wrzaskiem zmusić świat do posłuszeństwa. Odziedziczone po uległych rodzicach lęki miały nad nimi władzę absolutną, władzę, która Atovurę przerażała. Przez zaniedbanie przeciwstawienia się tym lękom pozwolili miłości wypalić się, a radość z życia zamienili w egzystencjalną robotę. Posłuszeństwo zwyczajom, a nie hormonom. Dokładnie takie samo jak to, od którego Atovura uciekł z domu. Z domu uciec można, ale od własnej głowy już nie. Gdyby wiedzieli o sobie to wszystko, czego zdążył się dowiedzieć w tym szalonym rozdwojeniu jaźni, już dawno by się rozstali. Albo smutek by ich wykończył. Teraz ich smutek wykańczał Atovurę. Nagle przez okno wleciała rakieta przerywając jego cierpienie. Kłócące się małżeństwo nie zwróciło na nią uwagi, ale znikli Atovurze z pola widzenia, zanim pocisk zdążył eksplodować.
„Wydarzyło się to w roku, kiedy pan piekieł postanowił wykończyć kilku szatanów. Nic nie wpływa na morale w świątyni lęku lepiej, od upodmiotowienia nieśmiertelności”. Hałas dwóch nadających równocześnie mózgów ucichł i Atovura ponownie zobaczył ekran monitora. Tym razem język nie należał do dominujących w Europie, ale też był w niej osadzony już od stuleci. Jednak inaczej postrzegał rzeczywistość i przez to był Atovurze bliższy, od dotychczas zaobserwowanych opisów rzeczywistości. Jego pole widzenia poza monitorem obejmowało wnętrze zabałaganionego mieszkania. Towarzyszył mu płytki, pospieszny oddech istności, którą teraz obserwował. Zadzwonił telefon i młody mężczyzna porzucił pisanie. Imigrant zauważył zmianę w gęstości świadomości. Musiał być połączony z rozmówcą po drugiej stronie słuchawki namiętną zażyłością.
- Siemasz koluniu, co robisz? – spytał rozmówca.
- Pracuję.
- Jebany pismak. Co się spieszysz. Zdążysz oddać pod koniec tygodnia. A dzisiaj mam już zapowiedzianą amerykańską parkę, jednego Izraelczyka i całą puderniczkę kokainy. Kto wie, może ktoś jeszcze dołączy? Nie możesz mi odmówić. Płucz dupę i wpadaj, zrobimy sobie co najmniej dwudniowy maraton.
- Muszę skończyć scenariusz, – istność broniła się, bez przekonania, słabym głosem.
- Przecież wiem, że masz czas do końca tygodnia, – odparł penetrującym basem rozmówca. – A jeden z Amerykanów jest czarny.
Tętno nagle podskoczyło, a mózg został zalany falą endorfin. To wystarczyło, żeby zmienił zdanie. Rozmówca rozłączył się, a tężejąca istność zaczęła się spieszyć. Oddech zrobił mu się jeszcze płytszy, a ruchy bardziej szarpane. Kiedy mężczyzna robił sobie lewatywę Atovura usiłował odnaleźć w człowieku oglądanym w dużym, łazienkowym lustrze, źródło swojego dotychczasowego zachwytu Europą. Połowa Afryki, którą zwiedził, korzystała z wybielających kosmetyków, a kanon piękna był dyktowany przez wszędobylskie media. Gdyby zobaczył tego mężczyznę na ulicy z pewnością straciłby pewność siebie, poczułby się gorszy i mniejszy od niego. Z pewnością biedniejszy. Szczupły, ale harmonijnie zbudowany biały miał wygolone włosy na ciele i kilka kontrastujących z różem skóry, czerwonych pryszczy. Pospiesznie wypłukiwał z siebie gówno irytując się i klnąc po każdym wlewie. Wyraźnie się spieszył. Skończył dopiero wtedy, kiedy zaczęła się z niego wylewać woda. Błyskawicznie ubrał się, wyjął z szafy ciężką sportową torbę i wyszedł z domu. Poziom stresu nie dopuszczał Atovury ani do myśli, ani do pamięci swojego gospodarza. Jedyną informacją o tym, co się działo był zahibernowany w podświadomości komunikat: „nie mogę zawieść mojego ojca, jestem mu winien posłuszeństwo”. Myśl ta była w zupełnej opozycji do przekonań Atovury i dzięki niej udało mu się przypomnieć, że sam nie męczył się aż tak z rodziną. Przypomniał sobie nawet swój rodzinny dom, który już nie istniał i swoich bliskich, których zostawił. Tymczasem młody mężczyzna wsiadł do taksówki, a Atovura ujrzał pierwszy raz w życiu śnieg. Miasto było całe białe. Obecność była zniecierpliwiona, ale znała miasto i dostarczała teraz Atovurze wielu ciekawych informacji. Przy takiej ilości wrażeń niespecjalnie chciało mu się przejmować tym czy śni, czy może nie żyje. Nawet jeśli to było życie po śmierci, to świat dookoła był zbyt interesujący, żeby tracić czas na takie rozważania. Nawet w swoich najśmielszych marzeniach o Europie nie myślał o tym, że będzie ją mógł oglądać oczami rdzennego mieszkańca. Taksówka zatrzymała się przed jasno oświetloną kamienicą, gdzieś w centrum miasta i mężczyzna wbiegł po szerokich kamiennych schodach. Nacisnął dzwonek przy wejściu do jednego z mieszkań. Nikt mu nie otworzył drzwi, usłyszał tylko szczęk zamka. Wszedł sam w ciemność, dzień zostawiając za drzwiami. Oczy gospodarza powoli przyzwyczajały się do mroku. W przedpokoju było ciemno i gęsto od dymu. Powietrze miało ostry, duszny zapach moczu. Światło było bardzo dyskretne i oświetlało tylko tyle, żeby się nie potknąć, ani nie wejść na ścianę. W dalszej części korytarza majaczyły się dwie sylwetki. Atovurze zajęło chwilę zrozumienie tego co widzi. Mężczyzna siedzący na krześle z szeroko rozstawionymi nogami palił papierosa, a klęczący przed wykonywał na nim fellatio. Atovura słyszał już w swoim życiu o spółkujących mężczyznach. W jego plemieniu kontakty jednopłciowe były znane. Bezżenni wojownicy na służbie, albo niedopieszczone żony jednego męża, dzielili się czasem erotyczną fascynacją. Służący starszyźnie młodzieńcy przed rytuałem osiągnięcia dorosłości również miewali takie doświadczenia zmysłowe. Dziś takie kontakty oficjalnie należały do historii, ale nawet w przeszłości były ograniczone do ścisłej wspólnoty. Tutaj niektórzy partnerzy widzieli się pierwszy raz w życiu i nawet nie znali swoich imion. Więcej nie zdążył się dowiedzieć od świadomości swojego gospodarza, ponieważ zgęstniała jeszcze bardziej. Wszedł do jednego z pokoi. Nie było w nim nikogo. Rozebrał się, a potem otworzył torbę pełną seksualnych zabawek i erotycznej odzieży, zakładając na siebie czarną, skórzaną uprząż. Zaczął się też gorączkowo pocić. Przeszedł do dużego pokoju na którego podłodze wiło się kilku mężczyzn. Na stole, na ręcznie malowanym talerzyku leżały niebieskie tabletki i obok, na metalowej tacy, długie kreski białego proszku. Połknął jedną z tabletek i wciągnął przez nos jedną z kresek. Gęstość jego świadomości zmieniła się ponownie, łącząc z wibracjami innych, przebywających w pokoju mężczyzn. Najbardziej zaskakujący był wzrost entuzjazmu. Atovura dobrze znał te wibracje. Wioskowy czarownik, kiedy przy pomocy złej czaszki tępił czarnoksięstwo pośród mężczyzn, w trakcie rytuału zaczynał bić w bęben. Potem dołączali do niego oczyszczeni rytuałem czaszki mężczyźni, grając na bębnach coraz głośniej i szybciej. Na sam koniec docierali do tak ekstatycznego stanu jak ten, w którym zaczęło pulsować ciało jego gospodarza. Różnica polegała na tym, że wojownicy Azande docierali do tego stanu euforii przez cały rytuał. Ci tutaj znaleźli się w nim natychmiast, dzięki białemu proszkowi mocy. Okazało się też, że traktują ten stan jako podstawowy poziom satysfakcji. Jak któremuś z nich nastrój opadał, natychmiast spożywał narkotyk, tytoń, lub alkohol, aby uzupełnić utratę energii. Osoba, w której przebywał Atovura, oddała się spoconym, lepkim od lubrykantów rytuałom. Azandyjczyk obserwował gwałt na fizjologii i straszliwe wyzwania anatomiczne, jakich ceremonia wymagała od swoich uczestników. U jego ludu nawet rytuał osiągnięcia dojrzałości był dużo prostszy i mniej bolesny. Polegał na obrzezaniu po wkroczeniu w wiek dojrzewania. Ci tutaj byli już starsi i to co robili przekraczało jego zrozumienie. Działali według poradników, które wyświetlane były w telewizorze i na ekranach komputerów. Ich rytuał nie miał ani początku, ani końca. Czasem jeden z uczestników odchodził, czasem pojawiał się inny, ale w liczbie uczestników też żadnej regularności nie było. Poza trwaniem, innego celu rytuał nie miał. Jeśli to wszystko miało być robione tylko dla przyjemności, to poziomu znieczulenia ciał przyjętymi środkami nie rozumiał. Mężczyźni wkładali sobie pięści lub różne gumowe zabawki w odbyt. Niektóre wyglądały jak penis inne jak końskie przyrodzenie albo policyjna pałka. Poza tym oddawali na siebie mocz albo bili się skórzanymi pasami. Raz na jakiś czas przebierali się. Męska, damska bielizna, różne rodzaje skórzanych strojów, eksponujących narządy płciowe. Atovura nie wiedział czy krzyczą z bólu czy z rozkoszy, zresztą biorąc pod uwagę otępiające opary jakie wdychali z małych buteleczek, mogło chodzić o jedno i drugie. Raz po raz oczy im uciekały w głąb czaszek niczym elektryfikowanym na futra zwierzętom. Puls jego gospodarza przyspieszał ruchem jednostajnie przyspieszonym, a jak się uspokajał, natychmiast przyjmował kolejną dawkę narkotyków. Ceremonia była bardzo wycieńczająca, żaden czarownik nigdy nie był aż tak okrutny dla mężczyzn w jego wiosce. Z jego gospodarzem, poza znanym już, starym komunikatem „jestem posłusznym ojcu obywatelem”, nie było żadnego kontaktu. Ceremonia trwała już ponad dobę. Atovura zaczął słyszeć coraz natarczywsze głosy dochodzące od ciała jego gospodarza. Było ono coraz bardziej odwodnione i poranione. Słyszał jak płacze spuchnięta prostata, jak jęczą nie nadążające z odtruwaniem organizmu nerki i wątroba. Gardło było poranione gwałtownie penetrującymi je prawdziwymi i sztucznymi penisami. Górne drogi oddechowe wypełniało coraz więcej krwawego śluzu, wydzielającego się na poranioną żrącym proszkiem tkankę. Jego gospodarz nic nie czuł i tylko wysmarkiwał nos, żeby móc wciągnąć kolejną porcję narkotyku. Atovura zastanawiał się, jak długo uda się istności nie być w kontakcie z narastającym bólem. W jego myślach trwał jedynie sztywny komunikat o posłuszeństwie i pożądanie skierowane ku widzianej, męskiej anatomii. Zmiana nadeszła po dwóch dniach od chwili, kiedy ciało jego gospodarza zaczęło gwałcić lub być gwałcone, z przerwami na alkohol i papierosa.
Entuzjastyczne szczytowanie znane Atovurze tylko jako kwintesencja wspólnego bębnienia było tutaj normą. Bolesne skargi biorących udział w rytuale tkanek stały się tak głośnie, że Atovura postanowił zacząć im odpowiadać. Ze współczuciem informował, że nie ma tu żadnej mocy i przepraszał organy wewnętrzne swego gospodarza, że nie może pomóc. Właśnie wtedy do mózgu scenarzysty dotarł ból ciała. Pociemniało mu przed oczami. Euforia, w przeciągu ułamka sekundy, zamieniła się w równie głęboką depresję. Zesztywniały mu mięśnie, żyły się skurczyły i zrobił się niebieski. Atovura ponownie otrzymał dostęp do jego myśli. Zaskoczenie, niedowierzanie i wyparcie przeradzające się w paniczny lęk. W mózgu zaczęło brakować tlenu, którego pokurczone naczynia krwionośne nie były wstanie dostarczyć. Mężczyzna był wystarczająco wykształcony, żeby rozpoznać atak serca. Był też zbyt mało odważny, aby zwyciężyć z paraliżującym go lękiem. To było ostatnie wrażenie jakie odczytał gwiezdny pasażer na gapę. Przerażenie konającego było tak bardzo intensywne, że na widok tak nagłego i okrutnego umierania Atovura też przestraszył się swego współuczestnictwa i obudził się.
Obudziła się z głośnym krzykiem. Usiadła na łóżku ciężko dysząc i usiłując przypomnieć sobie koszmar. Nie udało się, ale nie było po czym płakać. Wstała i podeszła do okna. Po drodze minęła lustro. Atovura ujrzał w nim starzejącą się kobietę o surowej twarzy i ostrych rysach. Zrozumiał, że nadal śni, tylko zmienił gospodarza, a kobieta podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Jeden rzut okiem na ulicę powiedział Atovurze, że ponownie znalazł się nad morzem Śródziemnym. Kobieta uspokoiła się i wróciła do łóżka. Mijając lustro, z niechęcią rzuciła na siebie okiem. Mając już dostęp do jej myśli wiedział, że po prostu nienawidzi się za to, że jest kobietą. Najbardziej nie lubiła swoich wielkich piersi i udawała przed sobą, że nie ma sromu. Położyła się na łóżku, ale już nie udało jej się usnąć. Denerwowała się jakimiś ludźmi, jakąś młodą parą, która mieszkała w sąsiedztwie. Żyli ze sobą na kocią łapę, wbrew woli rodziców, a ona nie tolerowała takich bezeceństw. Uważała, że przez takich jak oni świat jest zły i okrutny. Imigrant doskonale rozumiał tę postawę, chociaż jej nie podzielał. W jego rodzinnych stronach zdrada małżeńska przestała być karana śmiercią dopiero kilkadziesiąt lat temu. A kiedy druga żona jego wuja została przyłapana na zdradzie przez żonę jej kochanka, nie skończyło się na dotkliwym pobiciu. Postawiono ich pod sąd, a kiedy zaprzeczali, że cokolwiek między nimi miało miejsce, sąd zapytał wyroczni. Napojone tylko jedną dawką trucizny kurczaki nie przeżyły próby i to przesądziło o winie kochanków. Za karę, przez pięć tygodni, musieli pracować za darmo w majątku wodza. A za to, że kłamali trwoniąc czas sądu i wyroczni, musieli zapłacić odszkodowanie. Dodatkowo wuj otrzymał odszkodowanie pieniężne od podrywającego mu żonę gacha. Mama Atovury, razem z pozostałymi żonami, śmiała się nawet, że to było całkiem romantyczne, ponieważ niefortunni kochankowie znowu mogli być razem. Im samym pewnie niespecjalnie było do śmiechu. Kobieta w której się znalazł, była pierwszą poznaną przez młodego Azande europejką, o tak konserwatywnych poglądach. Była też pierwszą, tak mocno skupioną nie na sobie, tylko na innych, a konkretnie na sprowadzaniu innych na jedyną, słuszną ścieżkę. Bardzo przypominała negatywny stereotyp białego, o jakim wspominało się w jego wiosce. Ciekawe, czy dla innych ludzi w tej okolicy zachowanie pary, o której myślała z takim potępieniem, było akceptowalne? Pewnie tak, skoro pozwolono im tu nadal razem mieszkać. Jak już się zorientował, w Europie ludzie przestawali być wiarygodni dopiero wtedy, kiedy oszukiwali w interesach. Jego gospodyni była dumna ze swego braku pazerności i bogobojnego życia. Uważała, że czyni ją to lepszą od nie panujących nad namiętnością i podobnym zwierzętom sąsiadów. Jej namiętność nie miała nic wspólnego z pieniędzmi, chciała tylko, żeby wszyscy byli tak cnotliwi i bogobojni jak ona. Nie miała pojęcia o obecności Atovury, który próbował odkryć dlaczego taka się stała. Ciekawiło go wydarzenie z jej życia, po którym zgasła jej fizyczna namiętność. Nie dopuściła go jednak do swoich wspomnień. Dowiedział się tylko, że „ojciec był wierny Bogu i traktował mnie jak własność, dlatego żaden nie będzie mnie miał”. Wstała i zaczęła się modlić, powtarzając szybko i automatycznie słowa pacierza. Nie miały żadnej mocy, nawet nie udało jej się rozluźnić. Tak doczekała do świtu, ubrała się i wyszła z domu. Na schodach spotkała młodą, wyraźnie zestresowaną kobietę. Atovura dowiedział się, że to właśnie ta znienawidzona za niemoralne prowadzenie się sąsiadka. Dewotce zgęstniały emocje.
- Dzień dobry, drogie dziecko, – powiedziała do młodej ze słodkim uśmiechem. – Jak się dziś miewasz?
- Dziękuję. Ten pani sposób na przygotowanie oliwek okazał się znakomity.
Kobiety zanurzyły się w pogawędkę na tematy, które zdaniem Atovury były kompletnie pozbawione logiki i sensu. Jej świadomość aktualnie nadawała komunikat „jestem posłuszna Bogu, a on daje mi prawo do wykonywania jego woli na zbłąkanych owieczkach”. Ten komunikat też nie miał specjalnego sensu. Imigrant zauważył, że młoda kobieta darzyła jego gospodynię sympatią i szacunkiem, a starsza kobieta odbierała tę postawę jaką dowód swojej dominacji. Uważała sąsiadkę za pełną lęku i fałszu, podminowując pewność siebie rozmówczyni. Uważała, że ma do tego prawo, bo jest starsza. Pożerała jej entuzjazm życiowy z magicznym, nienasyconym wampiryzmem i podtrzymywała rozmowę uprzejmościami. Bycia miłą nauczyła się od swojej matki, zapewne jedynej osoby, która ją kiedykolwiek kochała. Młoda kobieta w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy, karmiąc satysfakcję starej swoją uległością. Nasyciwszy się energią, pożegnała się z jeszcze bardziej zestresowaną sąsiadką przed kamienicą i ruszyła po kocich łbach. Starą, wąską ulicą w sennym, nadmorskim miasteczku. Imigrant obserwował jej brzuch. Wręcz kipiał od ciemnej, czarnoksięskiej energii. Jej macki wychodziły na zewnątrz zatruwając każdego mijanego człowieka. Większość przechodniów omijała ją szerokim łukiem, ale szli dalej. W jego stronach ludzie od razu zorientowaliby się, że to czarownica. Gdyby w jego stronach ktoś został dotknięty takimi mackami nienawiści zachorowałby jeszcze tego samego dnia. Tutaj, pewnie dzięki lekarstwom, byli w stanie dalej chodzić. Nawet wiedźma miała w domu pełną apteczkę. Zupełnie nie rozumiał dlaczego jest taka umęczona, skoro nie pracowała i była tak bardzo bogata. Przypomniała mu się bieda w jego wiosce i ponownie zastanowił się nad własną tożsamością. Żyje i śni, czy nie żyje i to jest życie po śmierci? Nie był w stanie odpowiedzieć. Przypomniał mu się lęk umierającego z przedawkowania mężczyzny. Koszmar, który przetransportował go tutaj. Żył czy nie żył? Skoro tamtego umierania się nie bał to może i własne nie było mu obce? Tymczasem kobieta dotarła do rynku i ruszyła w kierunku zasłoniętego rusztowaniami wysokiego budynku, który okazał się być kościołem. Wewnątrz było ciemno, chłodno, a powietrze, jak to w starych kamiennych budynkach bywa, było przesycone wilgocią. Weszła do bocznej nawy i uklękła przed dużym, drewnianym pudełkiem. Jej skupienie nie miało żadnego sensu, więc nie miał zielonego pojęcia, co teraz będzie robić.
- Wybacz Ojcze, bo bardzo zgrzeszyłam. - Odezwała się do zakratowanego okienka.
- Mów córko, – odezwał się znudzony, męski głos z drugiej strony.
Imigrant rozpoznał, że obie obecności znały się od lat, ale z jakichś powodów teraz utrzymywały, że są sobie obce. Rozmowa miała rytualną formę. Chrześcijaństwo nigdy nie było mocną stroną Atovury. Znał tylko kilka protestanckich zwyczajów. Kilku pastorów było dostępnych we wioskach położonych bliżej miast, ale o katolickiej spowiedzi i tam nigdy nie słyszano. Po za tym religijność jego współplemieńców miała zupełnie inny charakter. Wszyscy, którzy regularnie chodzili do kościoła, w domu nadal korzystali z wyroczni i wierzyli w czary. Tak samo jak ich przodkowie. Jedynym nie uprawiających czarów Azande, o jakim słyszał, był pastor, który przestał współpracować z plemiennym czarownikiem po powrocie ze studiów. Kobieta zaczęła opowiadać księdzu jakieś nudne historie. Podobnie jak rozmowa z sąsiadką i ta była mało zrozumiała, chociaż o wiele ciekawsza.
- Ponownie zlekceważyłam syna, czcząc matkę – zaczęła płaczliwym głosem. - Umniejszyłam syna wywyższając matkę.
- To żaden grzech córko, modlić się do Maryi.
- Nie irytuje księdza jak widzi więcej ludzi klęczących przed ołtarzem Maryi niż przed Najświętszym sakramentem?
- Nie. - Jej rozmówca westchnął, - szczera rozmowa z Bogiem jest mu zawsze miła, niezależnie od tego czy modlimy się bezpośrednio do niego, czy prosimy o wstawiennictwo jego bliskich.
- Wiem, że zaaferowanie sprawami tego świata to żadne wytłumaczenie, ale na dodatek dwukrotnie przegapiłam Anioł Pański.
- Dobrze wiesz, – jej rozmówca ponownie westchnął ze zrezygnowaniem, – że to żaden grzech. Nawet przykazania kościelne nie wymagają pełnego uczestnictwa w życiu sakralnym od osób świeckich.
- To, że nie mogłam złożyć ślubów zakonnych w młodości z winy ojca to jeszcze nie powód dla którego w duszy nie mogę należeć do Pana!
- Zniż głos córko, jesteś w świątyni.
- Wybacz mi, Panie, ten okrutny grzech.
Obecność ukryta w drewnianym pudełku westchnęła i zamilkła. Kobieta zaczęła opowiadać mu całą masę wymyślonych przez siebie złych uczynków. O sąsiadce nie wspomniała, ponieważ akurat ten swój postępek uważała za bogobojny. Atovura zauważył, że rytuał sprawia kobiecie przyjemność. Pewność, że wszystko co powie człowiekowi w pudełku spotka się z wysłuchaniem, oraz kompletna ignorancja rosnącej irytacji swego rozmówcy, tworzyły mieszankę wywołującą u niej przyjemne skurcze miednicy. Jak się Atovura zorientował, intencją rytuału miało być oczyszczenie ze zła i uwolnienie od win przeszłości. Definicja winy jego gospodyni niewiele różniła się od jego własnego podejścia do sprawy. Katusze, jakie przeżywał mężczyzna w pudełku, świadczyły, że jest on innego zdania. Zasypywała go banałami, robiła mu z mózgu sieczkę. Podobnie jak sąsiadka i wielu innych ludzi, mężczyzna w pudełku zaczął zapominać czego chce i dokąd idzie. Wiedziała, że on ma już tylko jedno marzenie, żeby przestała gadać. I nie przestawała. Właśnie to jej sprawiało taką frajdę. Atovura był świadkiem jak czarownica kradnie inną obecność i rozumiał teraz, skąd się brał stres spotkanej na schodach sąsiadki. Wszyscy wymęczeni jej trajkotem mogli odnaleźć schronienie tylko w wewnętrznym spokoju a ten, po takim abstrakcyjnym maglu, zdawał się być dostępny jedynie w religii, której była orędowniczką. Jak tylko skończyła się spowiadać wyjaśniło się, na czym polega misyjny sukces jej religii. Skoro ta kobieta miała taką władzę nad tym, który z boskiego upoważnienia udzielił jej rozgrzeszenia, to wyznawcom tak niefrasobliwego boga wolno było być silnym jak demony. Atovurze całe to dręczenie czarownika w pudełku miliardem niepotrzebnych słów wydało się bardzo komiczne. Szaman z jego wioski nie dałby sobą tak pomiatać. Zaraz wyciągnąłby zła czaszkę zwierzęcia, napełnił wodą i kazał jej się z niej napić. Wiedźmie odeszłaby ochota do żartów. Czarownik zza kratki przekazawszy, że bóg jej wybacza zapukał w drewno, a przez rozgrzeszoną przeszła seria bolesnych ciosów, jakby zadanych brzytwą. Ona nie zwracała na to uwagi, ale przykurcz ramion pogłębił się, jakby niosła teraz na swoich barkach dużo większy ciężar. To właśnie przez ten niewidzialny ciężar, który regularnie pogłębiała spowiadaniem się, była taka stara, zmęczona, zgorzkniała i znękana koszmarami. Atovura nabrał szacunku do tutejszego szamana. Nawet nie było go widać, a okazało się, że trzyma swoje duszyczki na dużo krótszej smyczy niż ich jego wioskowy czarownik. Kiedy przygarbiona i skupiona na swej mrocznej satysfakcji kobieta wychodziła z kościoła, nad wejściem, z otaczającego wieżę rusztowania, stoczyło się powalane cementem wiadro. Atovura nie miał najmniejszego pojęcia jaka siła wypchnęła go z jej świadomości i nie zidentyfikował żadnego zagrożenia. Kiedy ją opuszczał, czarownica była zupełnie spokojna.
Zobaczył wnętrze sedesu. Białe, dopóki spazm ciała w którym się znalazł nie wyrzucił doń serii brunatnoczerwonych wymiocin. Skurcze powtórzyły się jeszcze kilkakrotnie, podduszając i otępiając, zanim wymiotującej nie udało się z sykiem wciągnąć powietrza. Ulga. Atovurze udało się zauważyć zadbane, delikatne dłonie i spory biust. Znajdował się w eleganckiej łazience. Wstała, podeszła do umywalki i spojrzała w lustro. Nawet przekrwione oczy i zaplute usta nie odebrały jej seksapilu i urody. Znajdował się w ciele przepięknej kobiety.
- Weź się w garść, kurwo – powiedziała do siebie i przy okazji, nie wiedząc o tym, do Atovury.
Wypłukała gardło, umyła twarz i zajęła się makijażem. Patrzenie na nią było prawdziwą przyjemnością. Wyszła do wnętrza dużej willi, w której odbywało się tłoczne przyjęcie. Goście pili, tańczyli, rozmawiali. Wymieniając uśmiechy i pozdrowienia doszła do salonu i dołączyła do towarzystwa skupionego na sofie i fotelach, wokół okrągłego, szklanego stołu. Usiadła obok otyłego mężczyzny, który przemawiał do zebranych żywo gestykulując. Atovura nie mógł się skontaktować z jej świadomością, ani o nic jej zapytać. Poza komunikatem „pokażę wszystkim, że jestem najlepsza” nie został dopuszczony do żadnej informacji i mógł tylko patrzeć. A widział zdecydowanie za mało, żeby jego uboga wiedza o świecie umiała się w tym luksusie odnaleźć. Gdyby znalazł się tutaj w innych okolicznościach, pewnie byłby zachwycony, ale teraz ochota do wymiotowania, o której informował go organizm niedostępnej istności, przygasiła jego zachwyt.
- I dlatego nasze kino cierpi, – kontynuował grubas. – Zalewają nas tym głupkowatym, perfekcyjnie rozreklamowanym szlamem, w którym jeden efekt specjalny kosztuje tyle, ile my mamy na budżet całego filmu.
- Już niedługo będziesz musiał zmienić powód narzekania, dlaczego widzowie nas nie chcą – zaripostował ktoś, na kogo jego gospodyni nawet nie spojrzała. – Z dzisiejszą technologią cyfrową już byle głupek może stworzyć takie efekty, że obecne superprodukcje nie będą się wizualnie różnić od reklamowego mięsa.
- Pieniądze bez opowieści dobrego filmu nie zrobią, – dorzucił ktoś z tyłu.
Na niego też nie spojrzała. Jej ciało walczyło z obrzydzeniem i błagało ją, aby się odsunęła od grubasa. Na próżno. Żelazną wolą zmuszała się do potakiwania z zachwytem, gdy tylko grubas rozpoczynał swoje uczone riposty.
- Pokaż mi więc opowieść bez żadnego wizualnego fresku, która dziś przyciąga publiczność i wielką kasę. Już nie tylko Amerykanie, ale Rosjanie i Chińczycy też tak pracują.
- Amerykanie i Rosjanie to sąsiedzi. Mają wspólną granicę. - Dodał kolejny, anonimowy głos.
Towarzystwo zamilkło. Atovura znał to milczenie. Tak samo cicho robiło się, kiedy czarownik oskarżał kogoś o czary. Ludzie mieli własne zdanie, ale nie byli do końca przekonani, że zostanie ono zaakceptowane przez ogół. Dla własnej wygody i bezpieczeństwa woleli się nie odzywać. Dominacja grubasa była tu wyczuwalna nie tylko dzięki presji, pod którą znajdowało się ciało jego gospodyni. Ona była nieustannie spięta pilnowaniem, aby wyglądać na rozluźnioną. Wysoki poziom stresu był jej normą. Reszta towarzystwa też odczuwała charyzmę grubasa. Ci nie skupieni wokół sofy byli głośni i starali się zwrócić na siebie jego uwagę. On wiedział o swej niewidzialnej władzy nad resztą równie dobrze, jak ich wioskowy czarownik. To nie był pogodny autorytet. Jego lud, Azande, który po ponad wieku kolonialnych mordów i ekonomicznej okupacji właśnie reaktywował królestwo, traktował swego monarchę z dużo mniejszym lękiem ale i większą estymą, niż ci tutaj traktowali grubasa. Nawet w znanej mu Afryce, takie relacje jak ta tutaj, odchodziły już do przeszłości. Atovura zorientował się, że jego obecna gospodyni różni się od pozostałych świadomości, którym towarzyszył, zanim umarły. Ona jedyna nie utożsamiała się ze swoim ciałem, tylko wiedziała, że jest zamieszkującą ciało obecnością. Wiedza ta jednak wolności jej nie dawała. Grubas kontynuując swoją perorę oparł się pod stołem nogą o jej nogę. Ta, walcząc z obrzydzeniem, wywindowała swój uśmiech jeszcze wyżej i odpowiedziała podobnym naciskiem. Atovura nie zdążył odkryć czy zamierza umrzeć z obrzydzenia czy może wymyśliła sobie jakiś inny sposób samookaleczenia, ponieważ wszystko znikło i pojawił się biały sufit. Znikł po ułamku sekundy i Atovura zobaczył jak piękna gospodyni idzie z grubasem po czerwonym dywanie. Oboje elegancko ubrani i otoczeni przez fotoreporterów. Na budynku, do którego mają wejść, wisi olbrzymi plakat filmowy przyozdobiony twarzą, którą widział w lustrze. Atovura wielu filmów w swoim życiu nie widział, ale teraz zrozumiał, kim była jego gospodyni. Biały sufit. „Nie ma złego i dobrego pana. Pan jest jeden i ma dwa oblicza, a mi dane było poznać oba” zakomunikowała milcząca do tej pory istność. Nie do Atovury, nie miała pojęcia o jego istnieniu, po prostu w przestrzeń. Potem pojawiło się kolejne wspomnienie. Znaleźli się na planie filmowym, na który przyszła zagrać niewielki epizod i rozmawia z grubasem. Jeszcze nie wie kim on jest, ma go za jednego z technicznych i obserwując jego pracę mówi mu „nie wiem czym pan się zajmuje, ale jestem pańskim kibicem”. Wtedy on przedstawia się, a ona traci kontakt z własnym żołądkiem. Kalejdoskop wspomnień uświadomił Atovurze, że obecność nie ma kontaktu z sobą samą i żyje tylko dzięki jakiejś zewnętrznej woli. Pustka białego sufitu i pikanie aparatury monitorującej procesy życiowe były jej teraźniejszością. To w czym brał udział było jej martwą przeszłością. Znowu ubikacja i wymiotowanie. Tym razem nie w willi tylko w teatrze, w którym odbyło się rozdanie nagród. Jakiś kolorowy magazyn z jej twarzą na okładce. Biały sufit. Na lodach z mamą w parku. Jest jeszcze bardzo mała i pyta się mamy jak wyglądają źli ludzie, o których opowiadał katecheta. Matka nie zna odpowiedzi, zasłania się stereotypami. Biały sufit. Okładka jakiegoś magazynu z obrażającym ją nagłówkiem. Już nie ma pretensji do matki o te stereotypy. Już rozumie, że nie było jej stać na mądrzejszą odpowiedź. Proste nauczycielki to też ludzie i mają swoje granice. Pijany ociec uderzający matką o ścianę. W toalecie, żeby dzieci nie widziały. Ale ona i tak zauważyła. Może to wtedy nauczyła się kochać dramat? Biały sufit. Dźwiękowcy, scenografowie, charakteryzatorki, statyści, których traktowała gorzej niż śmieci. Może nienawidziła grubasa, ale dzięki niemu nie była trybikiem tylko gwiazdą. Pikanie maszyny i biały sufit. Atovura tak elegancko wyposażonej sali szpitalnej jeszcze nigdy nie widział. Moment, kiedy nie dało się już dłużej ukrywać nudności, a grubas znalazł następną. Nie udało się w nieskończoność wypierać ciemności, przed którą ostrzegała ją matka. Czerń, która w niej zawsze zamieszkiwała była równie potężna, jak blask gwiazdy, z jakim świeciła na filmowym firmamencie. Ciemność, która zalewała ją na szpitalnym łóżku, akcentując nawet najmniejszą wątpliwość i eksterminując nawet najdrobniejszą z radości. Była taka silna. Całymi latami wypierała tę ciemność, zamieniła swój mózg w wytrenowany prywatny pacierz myśli i intencji, który roztrzaskiwał się jedynie pomiędzy klapsem rozpoczynającym ujęcie i komendą reżysera o jego zakończeniu. Tak wyglądał jej układ z diabłem, zawarty na przyjęciu w willi. Grubas dostał wtedy od niej to, co było mu potrzebne. Ona zdobyła swój zwycięski, życiowy status. Teraz umowa już wygasła. Tutaj już nie było nikogo, poza pielęgniarkami robiącymi sobie z nią ukradkiem selfie. Grubas robił następny film, przebierając w kolejnych, które się jeszcze nie porzygały. Każdy zawiera inną umowę z losem. Jej już nikt jej nie chciał i nikogo nie obchodziło czy emituje światło czy cień. Biały sufit. Wszystko co w życiu zdobyła, nie mogło jej teraz w niczym pomóc. Ocean bólu i przyspieszone pikanie jednej z maszyn. Obojętna twarz lekarza wstrzykującego jakieś lekarstwo do wenflonu. Coraz głośniejsza cisza, niemożność zwrócenia na siebie uwagi, cierpienie z powodu braku uwagi innych. Utrata kontroli nad ciałem będąca utratą wszystkiego, co kiedykolwiek miała. Mrok przypominający ilu ludzi się przez nią zaćpało, ile relacji międzyludzkich zniszczyła. Światło przypominające, że Rokosolana była potrzebna, aby imperium osmańskie przestało być niezwyciężone. Ciemność przypominająca, że sułtanka nie ma z nią nic wspólnego i jej nikt tak długo nie będzie pamiętać. Biały sufit przypominający, że jeszcze siebie pamięta i że kiedyś miała kontrolę nad tym ciałem. Przebijający się przez kalejdoskop oderwanej od rzeczywistości czerni i bieli realny wysiłek, żeby już zakończyć. Zgoda na wysokie podwyższenie ciśnienia krwi i skierowanie go do naczyń włosowatych mózgu. Biały sufit. Wylew.
Kiedy ponownie otworzył oczy zobaczył bielusieńki sufit. Istność usiadła na łóżku. Emanowała siłą i spokojem. Miała bardzo głęboki oddech, zupełnie jakby przebudzenie nie zmieniło fizjologii śniącego ciała. Biały pokój przypominał szpital, ale na pewno nim nie był. W szpitalach są łóżka, a nie materace na podłodze. Poza tym jest tam sporo sprzętu medycznego, a tutaj poza materacem była tylko szafa i doniczka z aloesem na parapecie. Zieleń aloesu była jedynym kontrastem kolorystycznym do bieli sypialni. W lustrze, stanowiącym frontową ścianę szafy, Atovura ujrzał ogromnego, muskularnego mężczyznę. Tak szerokich barów nie widział jeszcze nigdy. Mężczyzna był bardzo młody, ale nie był już nastolatkiem. Z jego twarzy już został spłukany niewinny uśmiech i jego miejsce zajęła zacięta kreska. Ubrał się i zszedł na dół, gdzie jego matka przygotowywała śniadanie. Dołączył do nich ojciec. Pozdrowień nie licząc zjedli w milczeniu. Atovura jeszcze nigdy nie widział rodziny, która byłaby równocześnie tak blisko i tak daleko od siebie. W jego rodzinnych stronach nawet najbardziej spokojni ludzie nie wytrzymaliby tyle czasu bez rozmowy. A ci tutaj wcale nie byli spokojni. Po prostu nikt nie był zainteresowany niczym poza sobą, a współczucie uznawali za słabość. Obserwowana świadomość była bardziej samotna niż jej rodzice. Po śniadaniu ojciec wsiadł z młodzieńcem do auta i ruszyli przez zaśnieżone przedmieścia dużego, skandynawskiego miasta. Było biało jak w sypialni. Gdyby nie poruszające się samochody, okolica wyglądałaby jak opuszczona baza księżycowa.
- Twój awans jest przedwczesny, mam nadzieję, że o tym wiesz, – ojciec przerwał milczenie.
- Zdaję sobie sprawę, że gdyby nie śmierć Ankera nie wszedłbym do kadry. No i co?
- To nie twoja wina, że miejsce w kadrze olimpijskiej przypadło ci na skutek przypadku. Byłeś pierwszy pod kreską i nic nie możesz poradzić na śmierć kolegi. Należy ci się.
Zawodnik nie chciał odpowiedzieć. Poczucie bycia gorszym i osłabienia olimpijskiej drużyny pływackiej było w nim silniejsze od entuzjazmu, że jego marzenie się spełnia. Atovura zauważył nawet, że najbardziej samotna cząstka jego świadomości doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że awans nie był jego marzeniem, tylko marzeniem jego ojca.
- Twój trener będzie cię cisnął, – ojciec odczytywał myśli syna. - Nasza drużyna nie może być osłabiona.
- Wiem, tato.
Atovura widział jak obecność nienawidzi, kiedy ojciec nawiązuje do trenera. Milczeli przez resztę drogi, a potem jego gospodarz wysiadł przed dużym budynkiem. Kiedy szedł do wejścia, drogę zastąpił mu równie duży, szeroko uśmiechnięty mężczyzna.
- Nasz malutki Hans został olimpijczykiem. Prawdziwy z ciebie wojownik. Po trupach do celu. Przyznaj się, że to ty załatwiłeś Ankera.
- Spierdalaj, Soren.
Towarzysz roześmiał się i razem weszli do środka. Atovura dowiedział się, że są przyjaciółmi. Nie było między nimi żadnego dramatu, ani wchodzenia sobie na głowę. Tylko sucha, nudna szczerość. Wyborem sportu byli na siebie skazani i każdy z nich zrobiłby wszystko, żeby pokonać drugiego. Podobnie jak mężczyźni w jego wiosce. Jedyna różnica polegała na tym, że ci nie tutaj nie współzawodniczyli, aby przeżyć, tylko po to, aby osiągnąć swój cel. Dlatego znali swoje zamiary i tolerowali się takimi, jacy byli. Współzawodnictwo sportowe to też walka, tylko taka, w której zadanie ciosu poniżej pasa oznacza przegraną. Takiej presji i samodyscypliny Atovura jeszcze nigdy nie doświadczył. Jego współplemieńcy często uprawiali zapasy, ale nikt z nich nie miał takiej obsesji zwycięstwa. Weszli w labirynt korytarzy i dotarli do gęstej od pary szatni, pełnej podobnych im gigantów. Wszyscy byli wielcy, muskularni i dokładnie wygoleni. Atovura zrozumiał, że tak jak w jego stronach była modna skaryfikacja, tak samo Europejczycy pozbywają się włosów na ciele. Przeszli przez prysznice i weszli do olbrzymiej hali. Atovura widział już w swoim życiu baseny, ale nie kryte. Ten tutaj był typowym, olimpijskim, pięćdziesięciometrowym basenem z dziesięcioma pasami. Przystosowanym do przeprowadzania zawodów i otoczonym pustymi teraz trybunami. Przyszedł trener i mężczyźni wskoczyli do wody. Wizytowana świadomość zgęstniała, ucinając dostęp do informacji o otoczeniu i pozostawiając Atovurze jedynie komunikat „pokażę wszystkim, że nie jestem nikim”. Imigrant zaczął więc wsłuchiwać się w to potężne ciało, które już dawno przekroczyło zapisane w pamięci genetycznej, naturalne rozmiary. Płynąc skarżyło się na przeciążenie przerostem i znużenie swoją masą. Mężczyzna musiał traktować te bodźce jako przejawy użalania się nad sobą, ponieważ stale wzmagał wysiłek i podkręcał tempo płynięcia. A może to krzyki trenera miały w tym swój udział? Atovura cenił siłę, ale nigdy nie zgodziłby się, aby kazano mu jej krzesać więcej, niż jest to potrzebne w codziennym życiu. Poza tym, obserwowana strategia zarządzania energią wcale nie była odpowiedzialna. Oddech młodzieńca robił się coraz płytszy, a serce waliło coraz mocniej. Nawet kiedy wyszli z wody i oddech się uspokoił, to już nie dotarł do tej głębokości, którą miał budząc się rano. Wymachując notesem, zabazgranym nieczytelnymi esami floresami, trener zwrócił się do zawodników.
- Teraz widzę, nad czym każdy będzie pracował indywidualnie, po południu, razem z moimi asystentami. Soren, Jorn i Karl pracują nad szczegółami bez zmian. Reszta niech się przygotuje na niespodzianki. Macie teraz przerwę obiadową, tylko Hans ma się jeszcze przed jedzeniem zobaczyć ze Svenem.
Sven był naczelnym lekarzem olimpijskiej drużyny pływackiej, czego Atovura dowiedział się od istności. Chociaż sportowe współzawodnictwo nie było mu obce, to tego, jak ono wygląda na poziomie międzynarodowej olimpiady wcześniej nie widział.
- Pewnie trzeba będzie przestawić Hansa na nowe dragi, skoro już podatnik płaci za jego wyjazd na olimpiadę, - roześmiał się jeden z gigantów.
- Zamknij się Soren i idź coś zjeść, zanim zemdlejesz, – odciął się trener, zatrzasnął notes i odszedł.
Reszta też ruszyła w kierunku szatni, a potem Hans opuścił towarzyszy i zanurzył się w trzewiach budynku. Gabinet Svena znajdował się pod ziemią, na poziomie gdzie jedyne źródło światła było sztuczne przez całą dobę. Był to pokój równie biały jak widziana rano sypialnia, tylko dużo bardziej zagracony.
- Cześć Hans, – powiedział ubrany w biały kitel, szpakowaty mężczyzna z gęstą brodą. - Chciałem przejrzeć suplementy, które teraz bierzesz i zaproponować ewentualne zmiany.
- Dobrze się czuję tak jak jest i jestem w formie.
- Spokojnie, rozumiem. To dobrze, że masz formę ale doskonale wiesz, że może być ona lepsza. Twój status treningowy już się poprawił, czyż nie?
- Czuję się dobrze z tym co mam i jest progres.
Sven uśmiechnął się z politowaniem, wstał zza biurka i położył zawodnikowi rękę na ramieniu.
- Chodź na bieżnię. Zrobimy kilka testów i obejrzymy twoją wytrzymałość.
Na przeciwko gabinetu była obszerna sala pełna przedmiotów, których przeznaczenia nie znał ani Atovura, ani jego gospodarz. Podeszli do bieżni. Sven podłączył Hansa całym zestawem elektrod do różnych maszyn pomiarowych, postawił na taśmie i wcisnął start. Początkowe tempo było łagodne, pozwalając na spokojny spacer. Wtedy uzbroił go jeszcze w maskę tlenową i kazał biec. Zanurzony w swoich notatkach i odczytach z maszyn, kilkakrotnie zmieniał tempo, bez uprzedzania o tym zawodnika. Nie powiedział mu nawet, kiedy włączył sprint, a bieżnię zastopował dopiero wtedy, kiedy wyczerpany Hans zeskoczył z pędzącej taśmy, stawiając stopy na krawędziach urządzenia. Sven zatrzymał bieżnię i powrócił do swoich notatek, zaznaczając na wydrukach wychodzących z maszyn jakieś sinusoidy.
- Z takimi spadkami wydajności to może i wytrzymasz obecny reżim treningowy, ale my potrzebujemy od ciebie więcej.
Hans milczał. Doskonale zdawał sobie sprawę z presji. Nie dość, że był najmłodszy, to tylko dzięki ostatnim startom w zawodach wyprzedził kilka nazwisk, które były bardziej utytułowane i miały prawo twierdzić, że zajęcie przez niego miejsca w kadrze było pomyłką. Wrócili do gabinetu. Sven nadal kontemplował jego obecną listę suplementów i wydruki z maszyn, mamrocząc pod nosem jakieś medyczne zaklęcia.
- Z tego już musimy zrezygnować. To zostawimy tak długo, aż się nie znajdzie na liście środków dopingujących. To prawdziwy cud, że nie trafiło tam do tej pory. A tutaj zwiększymy dawkę, przestaniesz się tak szybko męczyć.
Atovura nigdy nie widział silniejszych ludzi. Ich definicja zmęczenia nie miała zbyt wiele wspólnego z możliwościami przeciętnego człowieka. Nie znał nikogo, kto by mógł się z nimi równać, ale dla Svena te możliwości były nadal niewystarczające.
- Weź to od razu, – lekarz podał zawodnikowi jakieś czerwone tabletki. - Jeszcze przed jedzeniem. Za dziś rano. Twoim mięśniom należy się nowy odpoczynek i relaks. Dziś wieczorem dorzucisz je do tego co już masz, a od jutra bierzesz jedną rano i wieczorem. Reszta suplementów bez zmian. Na teraz tyle wystarczy.
Hans poszedł jeść i trenować, a Atovura czekał na wypadek. Zastanawiając się co może zetrzeć mocarza na proch, obserwował jego uporządkowane życie i samodyscyplinę. Ambicje, o których już wiedział, że nie są dla niego wiele warte, lęk przed ojcem oraz relacje giganta z innymi ludźmi. Był bardzo uprzejmy, miły i powierzchowny. Znudzony powodzeniem. Nawet dziewczyny, które mu się podobały, odstawiał na bliżej nieokreślony moment w przyszłości. Kiedy już zwycięży. Był tak przemęczony, że nawet nie chciało mu się flirtować. To była najnudniejsza świadomość z jaką dotąd Atovura miał do czynienia. Młodzieniec wypełniał swoje codzienne obowiązki karnie i bez fantazji. Ceniono go nie za to kim był, tylko za to, kogo z niego uczyniono. Oczekiwano wdzięczności, a on siedział w więzieniu braku asertywności i nawet nie myślał o ucieczce. Zagubiony i pusty, ukrywając przed światem depresję. Atovura zastanawiał się nawet, czy nie planuje popełnić samobójstwa. Żadna katastrofa jednak się nie wydarzyła i wieczorem jego gospodarz znalazł się z powrotem w łóżku. Dla Atovury, od kiedy zaczął śnić obserwację Europejczyków, to była kolejna nowość. Pierwszy raz przebywał w istności, która spała. Miał nadzieję, że stworzy to możliwość do porozumienia się, ale okazało się, że był tak samo ignorowany, jak na jawie. Do świadomości pływaka nie było żadnego dostępu i wszelkie wysiłki, aby poznać jego sny, lub mu się przyśnić, spełzły na niczym. W Atovurze ponownie odezwały się lęki egzystencjalne, do tej pory skutecznie wypierane przez obserwowanie jego gospodarzy. Brak pewności czy jest żywy, czy martwy, był gorszy niż sama śmierć. Śmierć której albo nie mógł sobie przypomnieć, albo jej jeszcze nie przeżył. Logika wskazywała na to, że żyje po śmierci, ale nie wyjaśniała gdzie się podziało jego ciało. Jeśli umarł to jakie były jego ostatnie chwile? Lepiej pamiętał ostatnie chwile przed śmiercią tych ludzi, których odejścia był świadkiem. Miał dostęp do swej tożsamości, do wspomnień ze swojego życia w Afryce, ale zupełnie nie pamiętał jak znalazł się w Europie. Patrząc z tej perspektywy, brak ciała sugerował, że to długi, wyjątkowo skomplikowany i pełen wydarzeń sen. Nie mógł wykluczyć i tej możliwości, że śpi gdzieś na libijskim wybrzeżu i śni mu się wymarzony kontynent. Czy dalej będzie chciał tu przypłynąć jak już się obudzi? Niewiedza, czy w ogóle ma jakiś wybór, była najgorsza. Zakłócenie nocnej ciszy uwolniło go od tych rozważań. Zaczął nadsłuchiwać. Śpiący nie poruszał się, ale jego organizm zaczął zachowywać się tak, jak w trakcie pływania. Serce zaczęło przyspieszać, a oddech spłycać. Może śnił o tym, że płynie? W końcu niewiele więcej miał w głowie. Atovura zorientował się, że się przesłyszał. Serce owszem biło mu coraz szybciej, ale oddech pozostał głęboki. Ciało pływaka coraz silniej zapadało w sen, walcząc z narzucającym wariackie tempo sercem. Tempem pozbawionym sensu w stanie spoczynku. Mocarne, muskularne ciało z całych sił broniło swego odpoczynku, buntując się przeciwko swojemu własnemu, najważniejszemu mięśniowi. Wewnętrzny pojedynek stawał się coraz bardziej natarczywy. Tkanki nie mogły dość do porozumienia, ogłupione sprzeczającymi się ze sobą impulsami, wywołanymi przez świeżo zmieszane środki farmakologiczne. Nienaturalny mecz skończył się zgodnie z prawami fizyki. Nec Hercules contra plures. Pędzące serce przegrało z resztą napierających nań spokojem mięśni. Kilka chwil po jego zatrzymaniu, kiedy oddech znikł, istność odwróciła się do Atovury.
- Witaj. Co tutaj robisz?
- Przyglądam się zakończeniom życia. Jesteś kolejnym, którego jestem świadkiem.
- Ach, rozumiem. Umarłem, a ty jesteś moim pilotem.
- Pilotem?
- Pilotem. Z biura podróży.
I tak Atovura przypomniał sobie własną śmierć, rozpoczętą błyskawicznym poszatkowaniem rdzenia kręgowego. Tak szybką, że mózg przestał działać, zanim dotarła do niego informacja o bólu. Rozpoznał trwającą obok niego duszę. Poznali się na spotkaniach przygotowawczych, obowiązkowych dla każdego, zainteresowanego ziemską wycieczką. Wykupili inne pakiety, bo interesowały ich inne możliwości, ale teraz spotkali się ponownie. Obie usługi zostały dostarczone i umowa z biurem wygasła.
- Okazje się, że nie każdy umiera sam, – byt o doświadczeniu Atovury uśmiechnął się do towarzysza. - Jestem bardziej partnerem niż pilotem. Obaj jesteśmy gotowi do drogi.
- Ruszajmy więc, – zgodziła się druga, kosmiczna świadomość.
Równocześnie opuścili planetę, z prędkością myśli przebijając się przez stratosferę.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt