Ciemnowłosa, smagłolica Ryfka. Oczy miała jak błyszczące kasztany wyłuskane z kolczastej skorupki. Gdy siedziała z pszennowłosą, szarooką Krysią, były jak negatyw i pozytyw tej samej fotografii.
Przyjaciółki serdeczne i nierozłączne. U progu dorosłości, delikatne i świeże jak pierwszy powiew wiosny. Uczennice szkoły powszechnej w Radziłowie.
We wspomnieniach widzę warkocze tańczące na wietrze, gdy biegną przed siebie zaaferowane. Czasem siedzą, lekko przytulone nad książką, a smukłe dłonie tańczą, obracając kartki. To znów szepcą sobie coś na ucho, a śmiech dzwoni skowronkiem i wibruje w powietrzu…
*
Mama Ryfki nie była zachwycona tą poufałością.
- Ty musisz prowadzać się z tą gojką? Ona nie dla ciebie towarzystwo.
- Ale, mamełe, to porządna dziewczyna. A jak rysuje!
Istotnie, Krysia miała talent niezwykły. Gdy skupiona pochylała się nad kartką papieru, spod jej palców wzlatywały bociany, jaskółki i motyle ; rozkwitały cudnej urody kwiaty. Czasem pojawiały się na niej oczy jak chabry w zbożu lub usta czerwieniejące malinowym sokiem.
- Jak ty to robisz, Krysiu? – zachwycała się Ryfka.
- Nie wiem – śmiała się ta w odpowiedzi – Samo się robi.
Nie tylko Ryfkę wspierała w rysunkach. Z jej pomocy korzystały też inne żydowskie koleżanki, które przynosiły jej za to mace. Był to niekwestionowany przysmak Krysi do czasu, gdy usłyszała, że dodaje się do nich krwi niemowląt.
- Chyba nie wierzysz w te bzdury – śmiała się Ryfka z irytacją.
- Jasne – odpowiadała Krysia, ale mace jakoś nagle przestały jej smakować.
*
- Mamo, prawda to o tej krwi dzieci w macach? – dociekała jeszcze w sobotę wieczorem. Szły w kierunku ceglanych domów na rynku, gdzie miały dostarczyć ryby kupcowi, Mośkowi. Pejsaty handlarz był częstym gościem w ich domu i wzbudzał w dziewczynce respekt pomieszany z dziwnym niepokojem.
- Ludzie plotą, co im ślina na język przyniesie. A wszystko bez to, że do kościoła naszego nie chodzą, mają te swoje obyczaje i inszą religię. Ale poza tym, to takie same ludzie jak my. Przecież masz te koleżanki Żydówki w szkole, to wiesz?
- Prawda – przytaknęła Krysia.
Właśnie doszły do domu Mośka. W opustoszałym sklepie matka postawiła na drewnianej ladzie koszyk, przykryty lnianą ściereczką, kryjący tłuste ryby i wzięła z blatu przygotowane pieniądze.
- Nie przeliczysz? – zapytała dziewczynka.
- Nie muszę, to uczciwe ludzie.
Gdy wyszły na Karwowską szosę szara tkanina nieba usiana już była drobnymi perełkami gwiazd. Krysia zapragnęła je namalować i oddać ich migotliwy blask. A potem nieco trwożnie przeżegnała się, gdy mijały kamienny krzyż. Po drugiej stronie szosy czerniały upiornie żydowskie „mogiłki” w obramowaniu wyniosłych drzew. Chłopcy z wioski chodzili tam czasem, wybierać wronie jajka z gniazd.
Usiłowała wyobrazić sobie Ryfkę w ten ich dziwny „szabas”, ale nie starczało jej wyobraźni. Rzadko pytała przyjaciółkę o ich obyczaje, a ta też nieczęsto o nich opowiadała. Po prostu nie było tematu. Tyle było innych, ciekawszych spraw.
*
Siedziały nad Wissą, mocząc nogi w wodzie. Wstęga rzeki oddzielała Radziłów od Karwowa, wioski, gdzie mieszkała Krysia. W rozedrganym powietrzu grała niezmordowana owadzia orkiestra. Słońce połyskiwało perliście na rozgrzanej skórze.
Ryfka zanurzyła smukłą dłoń w wartkim nurcie i westchnęła ciężko.
- Mówią, że wojna będzie.
Krysia wzruszyła ramionami.
- Tak tylko mówią.
- Będzie. A na wojnie każdy może zginąć, nie tylko żołnierze. A my przecież prawie nie żyłyśmy. Nie chcę umierać…
Nagły dreszcz wstrząsnął drobnym ciałem dziewczynki. Jakby ciemna chmura przesłoniła na chwilę słońce i okryła wszystko czarnym, duszącym kocem.
Krysia spojrzała na przyjaciółkę, a oczy jej rozbłysły przekorną ciekawością.
- A co byś chciała? Pewnie zostać przykładną żydowską żoną i urodzić gromadę zasmarkanych dzieci.
Ryfka zapatrzyła się w smukłe trzciny, rozkładające wachlarze na przeciwległym brzegu.
- Chciałabym podróżować. Wyjechać stąd daleko.
- Do Białegostoku?
- Dalej. Najlepiej do Paryżu. - Uśmiechnęła się wreszcie.
- Paryż to miasto artystów. Ty malowałabyś piękne obrazy, a ja bym je sprzedawała. Mam przecież smykałkę do interesów po ojcu. A potem chodziłybyśmy po mieście, z parasolkami i piłybyśmy czerwone wino…
**
Krysia nie była świadkiem tego, co się wydarzyło. O wszystkim usłyszała, resztę usiłowała sobie wyobrazić. Teraz siedziała w gumnie i ściskała rękoma głowę, która chciała jej pęknąć jak ten krwisty arbuz u sąsiadów.
Ojciec wracał z pola, gdy spotkał znajomego. Szedł od strony Radziłowa objuczony tobołkami.
- Julek – zawołał – zobacz, ile tego dobra!
Ten w odpowiedzi splunął mu pod nogi.
- Niech cię cholera z tym twoim dobrem. Tfu!
**
Przez rynek w Radziłowie przeszło tornado. Wybiło ceglane zęby schludnym domkom, potrzaskało oczodoły okien. Pod nogami chrzęszczą potłuczone naczynia, zaś w powietrzu wiruje biały puch, z rozprutych pierzyn, o które spierali się szabrownicy.
A mieszkańcy tych domów? Ci niepojęci – niby znajomi, a nie do końca poznani, niby swoi, a jednak obcy, tacy sami, a przecież inni…
Poszturchiwani, popędzani wlali się mroczną rzeką w ulicę Piękną, która wcale piękna nie była. Stojące przy niej domy wstydliwie odwróciły wzrok. Nie patrzą, a jednak widzą.
Potykając się na nierównych kocich łbach idzie młynarz. Otulony czarnymi skrzydłami chałatu obejmuje swą chudą żonę. Idzie szewcowa o twarzy okrągłej jak księżyc w pełni. Handlarz Mosiek ze swym synem Ickiem, pejsy powiewają na wietrze. Idzie piękna fryzjerka, osłaniając troskliwie swój brzemienny brzuch. Kurczowo trzymając się za ręce, idą siostry Sosnowskie. Idzie Ryfka…
Razem pół tysiąca wybranych. Pół tysiąca par nóg stąpa niepewnie po nieprzyjaznym bruku. Pół tysiąca par rąk załamuje się, zaciska w bezsilne pięści, splata w modlitwie.
Pół tysiąca par oczu patrzy z trwogą i niedowierzaniem na wrota stodoły na końcu drogi, rozwarte w szyderczym, zapraszającym geście.
***
Ze strzępów zasłyszanych rozmów wśród mieszkańców wioski, Krysia utkała przerażający obraz. Chciała swoim zwyczajem przenieść go na papier, lecz nie zdołała. Płakać też nie mogła. Siedziała skamieniała, a kartka papieru lśniła upiornie pustą, martwą bielą.
Gdy ostatniego nieszczęśnika pochłonęła czarna czeluść stodoły, oprawcy zatrzasnęli wrota. Potem oblali ściany i słomianą strzechę naftą. Podpalili.
Pod niebo wzniósł się czarny, duszący płomień i przenikliwy krzyk uwięzionych. Nielicznych pogorzelców, którzy próbowali się wydostać z piekła, wpychano brutalnie z powrotem lub strzałem z karabinu litościwie przerywano nić życia.
Odrażający swąd płonących ciał wypełnił nozdrza. I chyba dopiero wtedy dotarła do patrzących groza, obejmując ich w posiadanie. Ale już się dokonało. Ogień dogasał.
***
Ołówek wreszcie ożył w dłoni Krysi.
Rozwiane ciemne pasma włosów splatają się w jedno z siwym dymem. Ciemne oczy okrągłe zdumieniem i usta otwarte w niemym krzyku…
Gdzie jesteś, Ryfko? Czy poszybowałaś już daleko stąd? Czy krążysz jeszcze nad szachownicą pól, zielonym szumem zagajnika, połyskliwym srebrem rzeki?
Krysia zmięła kartkę, szloch wstrząsnął drobnymi ramionami, a z oczu nareszcie popłynęły gorące łzy.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt