Iman miała trzynaście lat. Była cichą, skromną, wycofaną dziewczynką. Jej nieśmiałe czarne oczy osadzone w kształtnej, lekko podłużnej twarzy tego dnia ją zawiodły. Gdy wyszła ze szkoły chciała skierować się w stronę swojego domostwa tam gdzie mieszkał jej ojciec, bracia i siostry. Pech chciał że tego październikowego dnia tuż po zajęciach szkolnych okolice otuliła gęsta mgła a jej codzienna towarzyszka w powrotach ze szkoły akurat zachorowała i została w domu. Iman zwyczaje w świecie zabłądziła, pomyliła drogi. Brnąc przed siebie prawie po omacku, nawołując w arabskim języku skręciła w niewłaściwą stronę i trafiła pod posterunek.
– Halo niech ktoś mi pomoże zabłądziłam jestem córką Yussufa z Ramah.
Odpowiedzią na jej krzyki była seria z broni. Jedna z kul trafiła ją w prawą łydkę a druga w ścięgno w lewej.
Zawyła z bólu. Szlochając, przerażona, krzyczała po arabsku.
- Proszę nie strzelajcie, ja chcę żyć. Ja nic nie zrobiłam, proszę…
Młody żołnierz, świeżo przydzielony na posterunek, ten który oddał serię, trząsł się - zwyczajnie spanikował i wystraszony strzelił.
Wszyscy żyli tu w napięciu i obawie.
Inni żołnierze z posterunku, którzy pochowali się za przeszkodami, spłoszeni i zdezorientowani nadal celowali w jej stronę, znali sytuację kiedy dzieci potrafiły zaatakować żołnierza nożem ale płacz dziewczynki i jej strach był tak sugestywny i przerażający, że zwątpili, że mają przed sobą terrorystkę, która podeszła aby wysadzić się razem z nimi.
Oficer Ruben wcale nie myślał o wątpliwościach.
Jedyne o czym myślał to o tym co zdarzyło się kilka miesięcy temu.
Abilene, jego żona i syn Sabbas wsiedli w Ofakim do autobusu. Upalny dzień zmusił ich do tego. W ich samochodzie zepsuła się klimatyzacja a kobieta nie chciała żeby ich trzyletnie dziecko jechało w niekomfortowych warunkach.
Pojazd był częściowo zapełniony. Abilene usiadła na miejscu tuż za kierowcą. Podświadomie czuła się tu bezpieczniej niż z tyłu gdzie zajął miejsce Yussuf.
To prawda, Yussuf za dzieciaka rzucał kamieniami w ich patrole. Przecież tak robili wszyscy. Ale nie potrafił patrzeć na świat konfliktu przez pryzmat nienawiści. Po prostu nie umiał. Życie rodzinne z Eman było jego dorosłym światem, no i sześcioletnia córka Abir, jedyne niestety ich dziecko, które było oczkiem w głowie rodziny.
Tego dnia Amir miała test z matematyki. Na pewno poszedł jej bardzo dobrze. Lubiła się uczyć.
Ojciec i matka byli z niej dumni bo była wzorową uczennicą.
W całym tym morzu przemocy jakie otaczało wszystkich po obu stronach muru córka dawała im radość i zapomnienie zła które działo się wokół.
W nagrodę mogła pójść z kuzynką i dwoma koleżankami do sklepu ze słodyczami. Po cukierki.
Rozbawione w beztrosce rozmowy o drobnostkach swego krótkiego życia były tuż przy drzwiach sklepiku gdy z bocznej ulicy wyjechał wóz straży granicznej.
Grupa wyrostków jakby czekało na to.
Zamaszystymi wyrzutami cisnęli ze złością w auto kamienie.
Uśmiech z twarzy dzieci znikł. Instynktownie odwróciły się i skulone zaczęły uciekać.
Wiedziały co może się stać.
Z auta posypały się gumowe kule. Miały odstraszyć napastników.
Amir pochyliła się nisko uciekając co sił w nogach w stronę załomu muru. Zabłąkany kawał gumy, nie trafił ją w plecy, tylko w tył głowy…
Świat Yussufa zawalił się tego dnia.
Tego dnia umarł Yussuf patrzący na świat z rezerwą.
Tego dnia narodził się Yussuf chcący zemsty.
Abilene objęła troskliwie trzylatka i przytuliła do piersi. Posadziła go obok siebie głaszcząc po głowie czule. Jechali na badanie kontrolne do lekarza. Malec ufnie spojrzał jej w oczy i swymi czarnymi źrenicami i śmiesznym głosikiem wypowiedział -Kocham cię mamo.
Potem był już tylko wszechogarniający ich ogień i dźwięk wybuchu.
Ruben związał swoje życie z wojskiem. Po części wiązał się z tym plan. Wychował się w liberalnej rodzinie. Jego rodzice uczyli go poszanowania dla TAMTYCH. Dla nich ważne było aby udało się koegzystować kiedyś razem pokojowo. Wierzyli w to. Ruben też w to wierzył. Dlatego chciał być w wojsku. Chciał być blisko konfliktu aby móc swoją bezstronnością, swoim poczuciem zrozumienia też drugiej strony móc pomagać by konflikt nie eskalował.
Autobus płonął. Ktoś bez prawej ręki urwanej w przedramieniu próbował z niego wyjść, ktoś wył w środku z bólu, jakieś bezwładne ciało zwisało całe we krwi z rozbitego wybuchem okna.
Świat Rubena zawalił się tego dnia.
Tego dnia umarł Ruben patrzący na świat z rezerwą.
Tego dnia narodził się Ruben chcący zemsty.
Ruben wyskoczył na drogę za bariery. W ręku miał odbezpieczony pistolet.
W kilku susach dopadł do miejsca gdzie leżała dziewczynka.
- Proszę, ja nic nie zrobiłam…
Iman wyciągała przed siebie błagalnie ręce, po części też w strachu zasłaniając siebie.
Ruben zawahał się. Przed nim leżało dziecko, zwyczajna mała dziewczynka. Jej rozrzucone w nieładzie włosy wymknęły się z gumki i ułożyły się w rozpaczliwy wzór na ziemi. Uniform szkolny poplamiła rozbryzgnięta czerwień a jej przestrzelone nogi oblepiała zastygająca krew. Z oczu płynęły strumyki łez drążące czystość na jej brudnej od przytulanej kurczowo ze strachu ziemi.
Rubenem wstrząsnął dreszcz wątpliwości. Spojrzał jej w oczy. Ciemne niczym noc nad pustynią Negev. Takie same jak miał jego syn, takie same jak miał jego syn, którego rozczłonkowane zwłoki musiał odebrać wraz z ciałem żony z kostnicy. Umarł wtedy w nim człowiek. I umarł w nim człowiek także teraz.
To była chwila. Wściekły strzelał póki nie wypróżnił całego magazynka. Tańczące w morderczym rytmie wystrzeliwanych pocisków ciało dziewczynki w końcu zamarło gdy suchy trzask obwieścił że nie ma już w magazynku naboi.
Habakuk, młody żołnierz, który pierwszy oddał salwę zwymiotował. Czuł, że na jego oczach i też przez niego stała się straszna zbrodnia, z jego dowódcy wypełzło triumfujące zło.
Nie mógł tego tak zostawić, nie mógł pozwolić na to żeby zamieciono to pod dywan. Dla niego to było zwyczajne morderstwo mimo, że jego koledzy przekonywali go, że oficer miał prawo do tego żeby sądzić że dziewczynka jest terrorystą I że tak naprawdę takie są prawa i reguły konfliktu.
Habakuk zadzwonił do swojej dziewczyny. Opowiedział jej całą historię. Słyszał jak Tamara zawodzi wstrząśnięta tą historią.
Ona też była w wojsku, ona też przeżywała różne rzeczy i słyszała o różnych historiach, z którymi nie potrafiła się zgodzić jako człowiek i dlatego jako wolontariuszka wstąpiła do organizacji pojednania. Tylko dialog według niej mógł przynieść rezultaty. Potrafiła zrozumieć TAMTYCH. To było czymś tak potwornym, że poczucie sprawiedliwości zmuszało ją do złożenia doniesienia o tym co się stało.
I tak też zrobili oboje by stanąć po stronie skrzywdzonych w sądzie.
Bojownicy, którzy przedarli się na drugą stronę najpierw strzelali do każdego na kogo natrafili jadąc na motocyklach. Co chwila jakieś auto kończyło trasę z rozstrzelanym kierowcą i pasażerami. Byli skrupulatni. Zemsta napędzała ich działania. Nad nimi kolejni towarzysze mknęli w głąb terytorium na szumiących niczym duże ważki paralotniach.
Dotarli do osiedla. Zalegała cisza. Chyba mieszkańcy już wiedzieli. Przechodzili od domu do domu sprawdzając czy nikogo nie ma w środku.
Labib nie był już pierwszej młodości ale nadal był mężczyzną w kwiecie wieku, silnym i postawnym. Potężnym kopniakiem wyważył drzwi zewnętrzne do parterowego domu. Gotowym do strzału automatem nerwowo mierzył do środka. Wydawało się być pusto. Krótki korytarz prowadził do salonu. Niedopita kawa na stole i resztki niezjedzonej jajecznicy na dwóch talerzykach. Dotknął je palcami. Jedzenie było jeszcze ciepłe. Prawie każdy dom w osadach niedaleko muru miał strefę bezpieczeństwa, schron, w którym chowali się domownicy w razie ataku. To strach spowodował, że ONI budowali takie pomieszczenia. Labib postanowił sukcesywnie przeszukać z wyciągniętą przed siebie lufą Kałasznikowa, każdy kąt.
Nie trwało to długo.
Widział jak zasłona faluje.
Triumfując, z mściwą złością szarpnął materiał z całej siły.
Rozpaczliwy krzyk kobiety zmieszał się z zawodzącym płaczem małego dziecka na jej rękach. Wtulał się w matkę przerażony a ta przyciskając go mocno, odwróciła się bokiem do przeciwnika zasłaniając swoim ciałem brzdąca. W prawej, drżącej ze strachu i emocji ręce dzierżyła kuchenny nóż. Niczym lwica była zdesperowana bronić swego dziecka.
Labib na ten widok odstąpił na dwa kroki i upuścił lufę ku dołowi.
- Proszę nie strzelaj, ja chcę żyć. Ja nic nie zrobiłam, proszę…Moje dziecko niczemu nie jest winne…ja…
Labibowi przez moment zrobiło się kobiety żal. Poczuł też wstyd.
Ale wtedy przypomniał sobie o swojej ukochanej córce Iman, którą ICH oficer rozstrzelał niczym, jakieś dzikie zwierzę.
To był impuls.
W gniewie podniósł broń i wycelował.
Tamara nawet nie zdążyła krzyknąć.
Nie poznał jej.
Habakuk dowiedział się o swojej rodzinie tego samego dnia.
Dopiero środek uspokajający zaaplikowany przez lekarza spowodował, że wreszcie przestał wyć.
Na drugi dzień zgłosił się na ochotnika.
Tworzyli grupę aby pójść do NICH.
Zabijać.
Przemoc rodzi przemoc. Im więcej jej z obu stron tym bardziej wszystko co się wtedy dzieje, niezależnie gdzie i kiedy przypomina wstęgę Moebiusa.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt