Pudełko - dojrzalszepioro
Proza » Obyczajowe » Pudełko
A A A
Od autora: Streszczenie tego, co miałoby się przerodzić w coś większego, np. książkę.

Pudełko

Znalazła go w kuchni. Zmywał naczynia w zlewie. Zlew znajdował się pod długim, prostokątnym oknem, które wychodziło wprost na las. Las był wąskim pasmem wysokich sosen, oddzielających dom od plaży i morza. Sosny stały dumnie praktycznie cały rok i przez cały rok między koronami igieł dął wiatr — raz słabszy, a raz mocniejszy.

Wielu znajomych zazdrościło im tego zgrabnego domku z rozległym ogrodem, tuż nad samym morzem. Oni bardzo się z tego cieszyli. Byli szczęśliwi i na swój sposób spełnieni. Czuli się wyróżnieni, że o nich mówiono, pamiętano.

Trzeba było im to przyznać, znaleźli raj na ziemi. Oazę spokoju i wytchnienia. Znajdowali się w idealnym miejscu. Mieli niedaleko do najbliższego większego miasta pełnego sklepów, aptek i ośrodków zdrowia, natomiast u siebie we wsi mieli mały, skromny sklepik z artykułami pierwszej potrzeby. To im wystarczało. Nieraz żartowali, że dzięki temu mogli zaoszczędzić pieniądze.

W ogrodzie wydzielili część na warzywnik., w którym każdej wiosny plewili i siali co mogli, aby późną jesienią robić z tego wszystkiego swojskie przetwory. Piwniczne regały uginały się od smacznie wyglądających słoików.

A on stał tak dłuższą chwilę. Woda sączyła się z kranu, a mężczyzna machinalnie przecierał gąbką jakiś wymyślony przedmiot.

Stanisława otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nie umiała zrozumieć dziwnego zachowania męża. Nigdy wcześniej nie wyłączał się od otoczenia. Myślał. Dużo, taką miał naturę, ale zawsze kontaktował.

Kobieta przystanęła tuż za nim. Obserwowała Ryszarda dłuższą chwilę.

Przecież on tak nigdy nie robił!

Krzyknęła w myślach.

Postanowiła go zaskoczyć. Zaczęła się skradać do Ryśka niczym kot – cicho, spokojnie, nienerwowo. Gdy już stanęła za jego plecami na oddech, złapała go w pasie i ciepłym, pełnym serdeczności głosem powiedziała:

— Co tam porabiasz, Rysiu? — Ryszard ani drgnął. Stał w zupełnym bezruchu, wpatrując się w zieloną nicość za oknem. Stanisława nie mogąc dłużej patrzeć na ten beznadziejny stan męża, krzyknęła mu prosto w ucho z przerażeniem:

— Wyłącz, wreszcie, tą wodę!

— Zastanawiałaś się kiedyś, co znajduje się tam po drugiej stronie lasu? – wypalił bez przemyślenia, jakby zbudził się ze snu. Stanisława wybałuszyła ze zdziwienia oczy i nie potrafiła się odnieść to pytania. Czuła się, że tonie w jakimś grzęskim podłożu; że się zatraca w ogromnej pustce, która powstała w głowie. Głupkowato spoglądała na męża, bo czuła się zakłopotana, a może bardziej nie upoważniona do odpowiedzi na tak skonstruowane pytanie. Patrząc na Ryszarda, wiedziała doskonale, że on długo nad nim się zastanawiał, obmyślał moment, kiedy wybrzmi z jego ust. Na pewno się do niego przygotowywał długo wcześniej. Ale po co? Po, co wypuścił z siebie to bezsensowne zdanie?

Ryszard nie dawał za wygraną. Milczał i oczekiwał posłuszeństwa ze strony żony albo przynajmniej moralnej poprawności i odwagi na skomentowanie jego słów. Kobieta musiała zareagować, obronić się.

— Hm…  niech pomyślę… — postawiła wymuszoną pauzę ­– po drugiej stronie lasu może być, praktycznie… wszystko. Na pewno jest tam morze i plaża… – urwała.

Ryszard uśmiechnął się lakonicznie pod nosem. Zrozumiał, że chciała go zbyć. Nie pierwszy raz uciekała od prawdy, uciekała od głębi zrozumienia. W tych chwilach wiedział, że jest dla niej przezroczysty niczym woda, ale bez lustrzanego odbicia.

— Co tam jest oprócz morza i plaży? — drążył dalej.

— Skąd mam wiedzieć? Może Dania, Szwecja czy Norwegia?! Z geografii miała pod górkę, przecież wiesz… — rozłożyła z bezradności ręce.

— Bytkowski zawsze cię pytał z trzech ostatnich lekcji. — nagle zmienił temat, tajemniczo się uśmiechając.

— Tsa… Nie przepadaliśmy za sobą.

— A ty zawsze odpowiadałaś mu jak z nut. Nie potrafił cię zagiąć! Wszystko wiedziałaś, zawsze… — podsumował podniecony Rysiek, odwracając twarz do żony. Ona stała, jak zamurowana, wciąż z miną otępionej. Ryszard odłożył z pełną gracją fartuch, który założył przed zmywaniem. Zakręcił kran. Odszedł do salonu. Stanisława mierzyła go jeszcze chwilę wzrokiem. Był dziwny. Inny. Niebezpiecznie zmieniony.

Ryszard doskonale znał swoją żonę. Poznali się w pierwszej klasie technikum ekonomicznego. Całkiem przypadkiem usiedli razem w ławce. Padły z ich ust pierwsze niezdarne słowa, zdania i systematycznie otwierali się na siebie. Głód ciekawości ich pożerał, że spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Przez całą szkołę średnią byli na językach uczniów i nauczycieli. Wskazywano ich za wzór do naśladowania. Byli wzorową, idealną, bez żadnych skaz parą. Tworzyli spójny, integralny twór różnych osobowości i charakterów, który czasami wzlatywał i opadał. Ale spadali na cztery łapy. Obronną ręką wychodzili z meandrów życia codziennego. Trud, praca i wzajemna miłość ich uszlachetniała. Dodawała kształtów i ostrości istnienia. Wkrótce się pobrali. Kupili mieszkanie. Znaleźli świetnie płatne prace. Spłodzili dzieci i żyli dalej. Żyli w mydlanej bajce, która ostatnimi czasy malała, by nie powiedzieć próbowała pęknąć. Stanisława coraz bardziej zastanawiała się nad tym, czy się nie wypala; czy przypadkiem nie zabiła w sobie polotu do męża. Miała wrażenie, że się oddalają od siebie, a z dnia na dzień Ryszard staje się dla niej obcą osobą. Gubi się w nim. Nie potrafi już z nim rozmawiać. Irytują ją wszystkie słowa wypowiadane przez męża. Drażni ciągła nieobecność, dziwne otępienie myśli. Nie rozpoznawała ukochanego.

Gdy Ryszard po dziwacznym zmywaniu naczyń, usadowił się należycie w fotelu przed telewizorem, Stanisławie spadł kamień z serca. Wszystko wróciło do normy. Podeszła do niego, chcąc zagadać o wspólny seans filmowy. Lubili filmy.

Położyła na ramię męża chłodną dłoń. Ten wzdrygnął się, jakby poczuł na sobie kostkę lodu. Powlókł smutnymi oczami po żonie i bez skrupułów rzucił do niej:

— Wiesz, czy nie wiesz, co tam jest po drugiej stronie?

Stanisława wstrzymała oddech. Poczuła jak gwałtownie krew przemierza po jej ciele. Stawała się tykającą bombą. Zacisnęła pięści w obronie.

— Nie wiem! Nie wiem, do cholery, co tam jesteś! Wiesz co, mam cię dość! Jesteś gorszy niż roczne dziecko! — zerwała się na nogi gotowa do wyjścia z salonu.

— No właśnie…

Nie wytrzymała tego. Nie umiała znieść tego jego jazgotu. Pełna nerwów ruszyła do sypialni na górę. Nie miała ochoty przebywać dłużej z dziwakiem.

Z impetem otworzyła drzwi do sypialni. Świeży zapach róż dotknął jej nosa. Uwielbiała ten zapach. Był dla niej kojący. Wchodząc w głąb pokoju zanurzała się w cudowności. Miała wrażenie, że róże przytulają ją do siebie. W szale zapomnienia zaczęła się wić i kręcić dookoła siebie w nietypowym tańcu wyzwolenia. Frunęła przez przytulnie urządzoną sypialnię. Tkwiła w bajce, która za chwilę miała się ulotnić. Miała wrócić do rzeczywistości — szarej i ponurej.

Kobieta zmęczyła się przyjemnym ruchem w blasku zachodzącego słońca. W biegu wzięła piżamę oraz ręcznik i poszła pod prysznic. Gorąca woda była dla niej lekarstwem na wszystko.

W szklanej kabinie czuła chłód. Stanęła pod słuchawką prysznicową i poczuła na barkach ogromne przygnębienie. Czuła się odtrącona i bardzo samotna. Brakowało jej dotyku męża. Nie raz myli się wspólnie. Wiedziała, że młodość dawno już przeminęła, ale wspólne kąpiele nadawały kobiecie sens w codziennej rutynie.  

W końcu wyszła obtulona parą gorącej wody. Świeże i rześkie powietrze w sypialni zmroziło ciało kobiety. Ta rozejrzała się za szlafrokiem, by za kilka sekund opuścić łazienkę. W tym czasie słyszała wdrapywanie się po schodach Ryśka.

W sypialni siedział już Ryszard. Był skupiony, mocno zamyślony. Kobieta ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. Szereg ułożonych na ogromnym regale książek, przypomniał jej o przepięknie spędzonych chwilach na wakacjach. Rozmarzyła się, ale obecność męża budziła w niej skrajne emocje. Nie chciała wchodzić z nim w żadną interakcję. Uciekała, byle nie wejść w konfrontację.

Po chwili postanowiła ubrać się w piżamę. W zupełnym milczeniu weszła pod kołdrę, odwracając się placami do męża, udawała, że zasypia. A on siedział. W całkowitym, oderwanym bezruchu. Miał mętne spojrzenie i ciężki, głęboki oddech.

Coś go gnębi. Bardzo. Tylko co?!

Biła się z myślami Stanisława, udając, że Ryszard ją nie obchodzi.

Ryszard wstał. Ściągnął z siebie codzienne ubranie i nagi poszedł się myć. Stanisława kątem oka badała jego ciało. Praktycznie w cale się nie zmieniło. Ten sam lekko od dołu zaokrąglony brzuszek; subtelny męski meszek na piersiach; mocne uda; jędrne, chociaż wiekiem ruszone pośladki i masywne łydki – na pewno nie zawodowego biegacza.

Przygryzła dwuznacznie wargę. W tej fali złości i surowości odczuła nieskrywaną ochotę na seks. Pragnęła zbliżenia z ukochanym, ale im bardziej skupiła się na tym fakcie, zrozumiała, że nie będzie to możliwe. On zawędrowała daleko. Gdzieś w znane tylko jemu obszary umysłu.

Przytuliła się mocniej do ciepłej poduszki. Naciągnęła wyżej kołdrę i zasnęła. Nie miała siły na pożądania. Namiętności schowała na zaś.

Po piętnastu minutach prysznica, mężczyzna wyszedł z łazienki. Odświeżony. Ciągnęła się za nim nuta czekoladowego żelu pod prysznic — dostał go na urodziny. Ubrany w zwyczajną toporną piżamę, spróbował się ułożyć koło żony. Chciał zasnąć, ale im mocniej stawiał na sen, tym robiło mu się ciężej. Wyczuwał w sobie niepokój. Nieustannie się kręcił, zmieniając pozycje. Czuł, jakby prześcieradło parzyło ciało. Zaczynał gwałtownie i płytko oddychać. Miał wrażenie, że dopada go panika. Ten niszczycielski strach przed tym, co nieuniknione. Poczuł, spadający na jego klatkę piersiową ciężar. Gruby, duszący, nieprzyjemny.

Po chwili zerwał się z łóżka. Nerwowo z niego wyskoczył. Nie umiał zdzierżyć obecności żony. Przytłaczała go. Miał wrażenie, że jakaś niezbadana moc wypija jego witalność; że się kurczy i staje niebezpiecznie maleńki. Potrzebował powietrza. Pragnął wyjść z tych miażdżących go czterech ścian.

Szybko rzucił okiem na żonę. Spała twardym snem. Postanowił wyjść z domu. Ruszył na dół. Szedł jakby w amoku. Majaczył. Tracił ostrość widzenia. Głowę miał przeładowaną milionem emocjonalnych ładunków. Zdawało mu się, że te nieposkromione myśli bombardują go niczym naładowany kałasznikow w rękach wariata.

Nerwowo szedł po schodach, trzymając się drewnianej poręczy. Raniło go każde dotknięcie, nawet najmniejsze. Czuł, że cały płonie, ale nie umiał zrozumieć dlaczego. Jedno było pewne, nie myślał racjonalnie. Do przodu pchały Ryszarda uczucia, które długo skrywał głęboko w sobie. Tliły się niczym lont — rok po roku, aż dzisiaj zbliżyły się ku wybuchowi.

Mężczyzna niczym owładnięty potężną złowieszczą mocą, kierował się ku wyjściu. Po drodze zobaczył drzwi do garażu. Zatrzymał się krótką chwilę. Zastanowił, czy jeszcze warto, ale jego wewnętrzny głos namówił Ryszarda do wzięcia jednego, niedużego przedmiotu — pudełka.

Stare, pożółkłe pudełko chował w tajnej skrytce w jednej z meblościanek. Nikt z najbliższych o tym nie wiedział. Jedynie Stanisława. Stanisława je widziała w najbardziej kompromitujących momentach życia męża. Widziała odkształcony przedmiot, zjedzony minionymi latami, ale nigdy nie zobaczyła, co chowa w środku. Ryszard nigdy je na to nie pozwolił. Zaś ona, jako żona szanująca autonomię męża, nie nalegała na zapoznanie się z prawdą.

Ryszard złapał intymny przedmiot pod pachę i ratując go przed wymyślonym zagrożeniem, udał się do drzwi. Wyszedł z wewnętrznym krzykiem, a zewnętrznym zdeterminowaniem. Opuścił dom, zamykając drzwi.

Na dworze było ciemno i głucho. Panowała wszędzie mroczna cisza. Cała okolica pochłonięta była w sytym śnie. Było chłodno. Od morza dął nieprzyjemnie zimny wiatr. Wysokie sosny kołysały się zahipnotyzowane kończącą się jesienią.

Mężczyzna w cienkiej piżamie skierował się w stronę lasu. Do swojej samotni. Miejsca, w którym czuł się bezpiecznie i prawdziwie ze samym sobą. Nie musiał zakładać masek codzienności. Mógł pozbyć się sztywnego uśmiechu szczęśliwego człowieka.

Ostrożnie, prawie znając na pamięć, przemierzał zarośniętą różnej wielkości krzakami i krzewinkami, ścieżkę. Przedzierał się przez jednolitą ciemność nocy. Czule dotykał suchą korę drzew. Wyostrzonymi zmysłami szukał dźwięku morza. Jedynie ono potrafiło leczyć Ryszarda.

W trudnych chwilach docierał do cienkiej granicy, do przepaści, która na dole  witała, wścibskich, ostrymi skałami i wzburzoną wodą. Między głazami i kamieniami pieniło się do szaleństwa morze – cudownie bezgraniczne i wolne. Przy urwisku leżał pokonany siłami natury pień drzewa. Był ogromny, spróchniały i powleczony szalem mchu.

Ryszard czuł całym swoim ciałem, że dotarł do miejsca, które dawało mu wolność. Kruchą i krótką. Pomału, lekko zastygłymi ruchami, usiadł na pniu. Musnął go pieszczotliwie dłonią. Na policzkach namalowały się rumieńce. Czerwone od polarnego zimna. Uśmiechał się. Był niezwykle radosny i chłopięco pobudzony. Miał wrażenie, jakby w ułamku sekundy ubyło mu lat i znowu stał się skromnym, trochę wstydliwym Ryśkiem. Mężczyźnie łza zakręciła się w oku. Wspominał.

Ryszard wziął głęboki oddech, nieustannie się śmiejąc. Zimno przeszyło płuca. Przymrużył oczy. Ścisnął dłonie w pięści i krzyknął. Prosty, wolny i bezkresny dźwięk wyrwał się z jego piersi i poszybował bardzo wysoko ku niebu, by po chwili rozbić się w echu morza. Trwał w niezwykłej ekstazie. Miał wrażenie, że unosi się nad ziemią niczym nieskrępowany. Żył.

Stopniowo wracał do siebie. Równowaga wstępowała w ciało Ryszarda. Oddychał pełną piersią, aż do zawrotów głowy. Po chwili zorientował się, że coś wziął ze sobą. W pośpiechu rzucił spojrzeniem na pudełko i westchnął.

Całe moje życie.

Powiedział, zdmuchując cienką warstwę kurzu, która zgromadziła się na wieczku pudełeczka. Wahał się przez chwilę, czy dobrze robi, zaglądając do niego. Ale tęsknota nie mogła czekać dłużej. Otworzył je, rozplątując wyblakłą czerwoną wstążkę. Zamarł, chociaż doskonale znał każdy centymetr przechowywanych pamiątek.

Drżącymi dłońmi wyjął pożółkłe koperty z listami; zmechacony granatowy krawat; kilka pomiętych zdjęć. To było wszystko. Całe młodzieńcze lata. Wszystkie historie, które miał głęboko zapisane na kartach pamięci. Cały jego wątły, zagubiony świat między prawdą a kłamstwem; między szczęściem a rozpaczą.

Suchymi od chłodu palcami gładził zdjęcie. Jedno jedyne. Z tak bardzo mocno znajomą twarzą. Muskał je ruchami pamięci, ponieważ ciemna noc, nie dawała mu innej możliwości. Siłą wyobraźni przypominał sobie każdy ruch, gest, dotyk i ten zapach kolońskiej wody. Próbował namalować tę znajomą sylwetkę nagiego ciała. Silnego, wyjątkowego. Próbował w myślach naszkicować ten nieskazitelny tembr głosu; cichy uśmieszek pod nosem; czuły uścisk ramion. Próbował, bo tylko bezradne próby mu zostały. Próby wskrzeszenia tego, co już minęło, co owiane było tajemnicą epoki. Już nie wróci. Śmierć zerwała subtelną nić, łącząca dwa różne światy.

Jak ja cię kochałem… Na zbój, na całe życie. Żaden list nie był tym, co tworzyło się między nami. Żyliśmy w zakazanej bajce dwóch zagubionych istot. Ja tu, ty tam. Byliśmy spojeni kilkoma pocałunkami; paroma sprośnymi chwilami w łóżku czy w kiblu na imprezie. Byłem dzieckiem, a ty dorosłym, który mnie zepsuł gorzką miłością…

Płacząc, kłócił się ze sobą, walczył z myślami niesprawiedliwości.  

Zawsze cię kochałem i kochać będę…

Nagle wstał. Coś tępego zakłuło go w sercu. Ból wyżerał wnętrze. Do niczego dobrego to nie prowadziło. Wnet, pełen szału, wziął targać zdjęcia i koperty. Targał i wyrzucał je przed siebie. Jedne kawałeczki spadały w dół, drugie walczyły z podmuchami wiatru. Ten się śmiał. Rechotał, jakby wszedł w niego diabeł. Ryszard zaczął się rozbierać. Po chwili stanął nagi, a ubranie wrzucił do morza.

Jestem wolny!

Wrzasnął ochrypłym głosem. Położył się na zmarzłej ziemi. Goły, zaczął się dotykać wszędzie, gdzie się dało. Wyobrażał sobie te egoistyczne chwile razem. Podniecał się. Drżał z pożądania tego wspomnianego ciała.

Miał wrażenie że traci głowę, świadomość. Przed oczami, co raz, pojawiały się czarno-białe plamy. Świat zaczął niebezpiecznie wirować. Wstał. Gwałtownie zatrzymał się przy cienkiej granicy lądu i wody. Wziął głęboki oddech. Spojrzał jeszcze na ścieżkę, którą szedł. Pełen przerażenia zamyślił się.

Przepraszam. Przepraszam cię Stasiu. Przepraszam was dzieci. Dłużej tak nie umiem. Nie potrafię udawać.

A ty kochanie posłuchaj mnie… Już wiem, co znajduje się po drugiej stronie morza. To są miłość i spokój. Wieczny spokój.

I skoczył. Nagi spadał w błękitną otchłań. Najeżone skały zadały mu jeden solidny ból. Zawył, rechocząc na całe gardło. Dusząco mroźne fale wciągały go w głąb swojej władzy. Zniknął pogodzony ze sobą.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
dojrzalszepioro · dnia 07.01.2024 10:22 · Czytań: 536 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
Madawydar dnia 08.01.2024 16:38 Ocena: Dobre
Opowiadanie jest ciekawe, ale to raczej nie streszczenie, lecz epilog powieści.
Temat intrygujący. Głęboko skrywane tajemnice, które w głębi duszy każdy z nas ma i najczęściej zabiera ze sobą do grobu. Tak prywatnie - ja też zabiorę. Poczekam tylko na naturalny koniec. Wcale nie jestem tak ciekawy, co jest po drugiej stronie horyzontu. O ile znam morze, jest tam z pewnością następny horyzont.

Pozdrawiam

Mad
Marek Adam Grabowski dnia 15.01.2024 13:30 Ocena: Dobre
Rozumiem, że Dojrzalsze pióro to dawne Młode pióro?

Podoba mi się warstwa językowa twojego opowiadania. Może jak na dzisiejsze czasy jest zbytnio szczegółowa, ale można to usprawiedliwić widoczną nutą sarkazmu.

Gorzej z samą fabułą. Jest tutaj nadmiar wątków. Nie umiejętnie przechodzisz też z wesołego w smutne. Po za tym utwór jest przydługi.

Pozdrawiam

Ps. przy okazji pochwalę się, że wydałem powieść Ogrody Ciszy w wydawnictwie Book Edit. https://bookedit.pl/produkt/.../ogrody-ciszy-marek-adam-grabowski/
dojrzalszepioro dnia 15.01.2024 21:26
Cześć,

Dziękuję za komentarz.
Ile ludzi, tyle gustów.
Ale mimo wszystko, coś Cię w tym tekście zainteresowało, że go oceniłeś ;)

Pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
pociengiel
12/05/2025 17:39
Cicha albo burzliwa /albo alternatywa wykluczająca/ »
Miladora
12/05/2025 16:07
Albo jak fermentacja - czasem wychodzi wino, a czasem… »
pociengiel
12/05/2025 13:46
Poezja jest jak destylacja, przepędza na przykład obierki z… »
pociengiel
12/05/2025 13:40
Dziękuję, aniele interpunkcyjny, diakrytyczny stróżu… »
Miladora
12/05/2025 12:46
To pewnie musielibyśmy ją wymyślić. ;) Dziękuję i… »
Miladora
12/05/2025 12:43
Wszystko dobrze, panie F., ale o tym przecinku… »
pociengiel
12/05/2025 11:16
Sen o Marii - też w poczekalni najpierw Ciekawy przypadek… »
dodatek111
12/05/2025 11:16
Dziękuję Wam za czytanie. Wiersze przeważnie są lepsze od… »
dodatek111
12/05/2025 11:13
Dawne i nowe ciągle te same te same. Warto marzyć i pisać :)»
dodatek111
12/05/2025 10:42
A gdyby nie było poezji? Strach pomyśleć. Na szczęście jest… »
Lilah
12/05/2025 08:21
Ja jeszcze nie, chyba muszę poczekać aż wyjdzie z poczekalni… »
pociengiel
11/05/2025 22:03
zapodałem pierwszy i nie mogę się doczekć obioru, następny… »
wolnyduch
11/05/2025 20:06
Witaj pociengiel No oczywiście, skoro tak ta ekipa… »
wolnyduch
11/05/2025 19:58
Tak, chyba faktycznie ta ewolucja jest odwrócona... Dzięki… »
Lilah
11/05/2025 16:08
Siewierianina dam. I bardzo jestem ciekawa twoich. :) »
ShoutBox
  • retro
  • 10/05/2025 18:07
  • Dziękuję za Grechutę, ta wersja też jest niezwykła: [link]
  • Miladora
  • 09/05/2025 12:17
  • Na stronie głównej, w newsach, Lilu. :) Opcja - "dodaj news" - w panelu użytkownika. :)
  • Lilah
  • 09/05/2025 11:38
  • Dzięki, Milu. Dzięki, dodatku. A gdzie ew. zamieścić anons?:)
  • Miladora
  • 08/05/2025 23:36
  • Lilu - pochwal się tomikami, bo naprawdę jest się czym chwalić. Gratulacje. :)
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty