W czasie pierwszego urlopu dziekańskiego Alek Korycki zajął się przestępczym procederem. Jako student wydziału mechanicznego wrocławskiej politechniki, przerwał studia, marząc o bliskim kontakcie z Ulą i o karierze bokserskiej. Postanowił pomagać dziewczynie codziennie w nauce, przekonany, że pomoże jej zdać maturę w wieczorówce. Jednak po półrocznej realizacji zamierzeń przeżył życiowy zawód. Był przygnębiony, bo poległ na obydwu frontach. Jeszcze do wczesnej wiosny wszystko układało się, jak wymarzył. Trenował dwa razy dziennie i bokserska forma rosła jak na drożdżach. Po porannych treningach przyjeżdżała Ulka, wtedy udzielał jej korepetycji z matematyki oraz fizyki i przy okazji nieobecności pracujących rodziców, zażywał z dziewczyną cielesnych uciech. Pokrzepiła go pierwsza od czasów juniorskich walka, którą we własnym mniemaniu wygrał, a w istocie został przez ringowego sędziego zdyskwalifikowany za uderzenie w tył głowy radzieckiego boksera z legnickiego garnizonu.
– Dość, obijania się! – zaatakował inżynier syna. – Co, zachciewa ci się miłosnych igraszek z tą Moczydło, kiedy jesteśmy z matką w pracy? – powiedział zirytowany po donosie służącej pani Zyty, która nakryła młodą parę w niedwuznacznej sytuacji. – Masz iść do pracy i wrócić na studia, a nie uprawić boks, sport dla debili. W przeciwnym razie przestaję łożyć na twoje utrzymanie!
Trzymiesięczna praca w biurze konstrukcyjnym w roli pomocnika kreślarskiego zahamowała rozwój formy pięściarskiej i przekreśliła Alkowi sielankę z Ulą. Po całodziennym obijaniu się w pracy, po której wracał do domu znużony i sfrustrowany, tracił zapał do treningów. Do klubu bokserskiego zaczął uczęszczać w kratkę. Ula wróciła do rozrywkowych nawyków, co go irytowało do tego stopnia, że przed wakacjami postanowił z nią zerwać. Pożegnał się też z trwającą trzy miesiące nielubianą pracą. Miał za sobą trzymiesięczny okres zatrudnienia, który był minimalnym wymogiem dla studentów biorących urlopy dziekańskie.
Cinkciarstwem zajął się przez przypadek. Rozgoryczony fiaskiem życiowych planów przystał na propozycję wspólnego wyjazdu do Warszawy z kolegą Wieśkiem Mazurakiem. Wiesiek od pewnego czasu trenował z Alkiem w urządzonej, w piwnicy salce bokserskiej, jednak wkrótce opuszczał Polskę. Wybierał się do matki mieszkającej w Kanadzie. Kolegów też zbliżyło w minionym czasie wspólnie uczęszczanie na prywatne lekcje angielskiego do przedwojennej arystokratki hrabiny Dworskiej. Wieśkowi pozostało wykupić bilet na podróż transatlantykiem Batorym i załatwić wizowe formalności w ambasadzie kanadyjskiej.
W czasie pierwszych dni spędzanych z kolegą w stolicy Alek był przygnębiony. Męczyło go Świadomość, że kolega liczył na rozrywkową inwencję towarzysza wyjazdu. Tymczasem rozpamiętywał rozstanie z dziewczyną, w której był zakochany i rozbrat z boksem.
– Wiesiek sorry, że jestem taki markotny. Ostatnio mi się jakoś wszystko poknociło – no wiesz ta beznadziejna robota w kopalnianej kreślarni, a do tego z Ulką też klops. Zerwałem z nią – otworzył się Alek.
– Słuchaj – zaczął Wiesiek po chwili zadumy. – Mam dość sporo kasiory, bo wymieniłem dwieście dolców od matki na czarno, na złotówki. Te pieniądze w Kanadzie nie mają wartości, tu w Warszawie jest sporo fajnych knajp i studenckich klubów może poprawią ci nastrój. Nie przejmuj się niczym, ja stawiam.
Poprawa nastroju Alka nastąpiła nagle. Przechodzili przez Plac Konstytucji, kiedy przed wejściem do Hotelu MDM ujrzeli lśniący granatowym lakierem samochód Renault 18 z francuskimi blachami rejestracyjnymi. Przy aucie stało kilku mężczyzn nieporadnie usiłujących się dogadać z wysokim przystojnym Francuzem.
Znam francuski! – zreflektował się Alek, na chwilę zapominając o troskach i chcąc popisać się przed Wieśkiem.
Rozepchnął paru otyłych facetów o wyglądzie piwoszy i zbliżył się do Francuza.
– Que desirez vous? Je parle français, monsieur1 – powiedział Korycki.
– Mon Dieu – odetchnął z ulgą cudzoziemiec. – Enfin quelquin qui parle français2.
Za chwilę, rozczytując podane mu przez cudzoziemca papiery, wytłumaczył, że piękne auto stoi we właściwym miejscu, a hotel MDM jest właśnie tym, do którego ma rezerwację. Francuz uszczęśliwiony ze znalezienia tłumacza poprosił, aby Alek z kolegą chwilę zaczekali, po czym wraz z opuszczającą Renoult’a żoną i córkami niosąc walizki, weszli do hotelowej bramy.
– Nie wiedziałem, że tak sobie radzisz z francuskim. – Zaskoczony Wiesiek nie mógł wyjść z podziwu.
– Zagraniczniak jeszcze wspomniał o zaproszeniu nas na wino. To jak, zaczekamy na faceta? – zapytał Alek.
– Jasne, przynajmniej za darmochę się napijemy – powiedział podobnie jak Korycki zaciekawiony kompan.
Chwilę potem chłopcy ze Szczawna usiedli z francuską rodziną, wypijając po dwa kieliszki słodkiego wina w przyhotelowej kawiarni. Francuz dopytywał się, jak Alek nauczył się francuskiego, po czym zapytał, czy nie wymieniliby franków na złotówki.
– To się nam opłaca. Zarobimy na takiej wymianie. – Podchwycił temat Wiesiek lepiej znający się na kursach walut, tymczasem niezorientowany Alek chciał zrezygnować z propozycji.
Kupili czterysta franków za cztery tysiące złotych.
– Przecież zostaliśmy prawie bez grosza – powiedział niezadowolony Korycki w tramwaju, kiedy dojeżdżali do skrzyżowania Marszałkowskiej z Świętokrzyską. – Musiałeś wyciągnąć ode mnie ostatniego tysiaka, żeby kupić tyle franków? – biadolił.
– Nie pitol głupot. Tu wysiadamy, niedaleko jest bank na ulicy Czackiego – warknął Wiesiek. – Ty tu stój i pilnuj, żeby nikt nie zaglądał – dodał, wchodząc ze starszawym cinkciarzem, do bramy niedaleko od banku.
W czasie długich paru minut, rozglądającego się z niepokojem na boki Koryckiego ponownie dopadło rozgoryczenie.
Po co, zgodziłem się na ten wyjazd? Stoję tu jak palant i jeszcze za nielegalny szwindel może nas dopaść milicja.
– Trzymaj tu swojego tysiaka. – Zaskoczył Wiesiek Koryckiego po wyjściu z bramy i wysupłał ze złożonego zwitku banknotów dwa pięćset złotowe banknoty.
Alek odetchnął z ulgą.
– Zaczekajcie chłopaki, mam na imię Cezary. – Alek z Wieśkiem przystanęli, słysząc siwego szczupłego faceta z fryzurą na jeża, który wyszedł z bramy za kolegą wyjeżdżającym do Kanady i zrobił parę kroków w ich stronę. – Jakbyście coś mieli, to do mnie, pytajcie o Cezarego. Z tymi nie radzę handlować. – Pokazał palcem dwóch, tyłem stojących w oddali modnie ubranych przystojnych facetów. – To kryminaliści i bandziory, specjaliści od robienia wajchy.
– Zapamiętamy, jak będziemy coś mieli, to tylko do Cezarego – na odczepkę powiedział Wiesiek.
– Teraz Alek twój zarobek – powiedział kolega, kiedy szli chodnikiem Świętokrzyskiej w stronę Nowego Światu. Ponownie wyjął z kieszeni zwitek banknotów. – Masz to twoja premia. – Odliczył koledze kolejne nominały. – Zarobiliśmy po tysiąc-sześćset złotych.
– Aż tyle? Ja to pierdolę... – prawie krzyknął ucieszony Korycki. – W zasranym biurze kreślarskim zarabiałem tysiąc trzysta na miesiąc. – Nie mógł ochłonąć Alek. – Dalej nie mogę uwierzyć. Co za fart. – Miałbym tyle zarobić przez godzinę?
– To nie fart, gdyby nie twój francuski dalej byśmy tracili forsę, a teraz jesteśmy przynajmniej do przodu?
– No tak, jakby nie twoje rozeznanie w tych sprawach i tak bym nie kupił franków – skromnie zaznaczył Alek.
– No dobra, chodź na Starówkę. Zarobiliśmy na dobry obiad.
Wykwintną Restaurację „Krokodyl” przy Rynku Starego Miasta wybrał Alek. Pamiętał, że przed pięciu laty w kawiarni na piętrze jadł smakowite lody. Na podwieczorek był zaproszony przez doktora Kujawskiego Broma. Razem z intrygującym go – bohaterem szefem sanitarnym Baonu Zośka z Powstania Warszawskiego – towarzyszył im syn lekarza Michał i brat Radek. Wtedy kawiarnia z kelnerkami w regionalnych kwiecistych spódnicach oraz wystrój wnętrza lokalu wydały się Alkowi oazą niedościgłego luksusu.
– Chodź, zobaczymy do piwnicy – zaproponował Wiesiu, patrząc na rozwarte na oścież drzwi ze stalowymi okuciami i naklejoną skierowaną w dól strzałką opatrzoną napisem: „Do restauracji”.
Kaczka z jabłkami na słodko i cynamonem była bardzo smaczna, jedynie ćwiartki kaczego mięsa wydały się nader skromne. Zaczęli popijać piwo z butelek niedostępnej na rynku marki Radeberger, kiedy przy sąsiednim stoliku rozsiadła się para starszego małżeństwa rozmawiająca po angielsku.
– W końcu chodziliśmy do hrabianki na angielski – powiedział półgłosem Alek, przekręcił się w stronę cudzoziemców. Wyprzedził go Wiesiek.
– Excuse me. We’d like to buy a few dolars. We are Polish students and we need money for a trip west3 – powiedział.
Mocno szpakowaty mężczyzna przez chwilę przyglądał się chłopakom nieufnie.
– We’ve got too much of Polish currency. – odpowiedział sąsiad. Jednak po chwili, widząc zawiedzioną minę młodych Polaków, dodał. – But I can sell you twenty dolars4.
Wiesiek spojrzał na Alka.
– Zapłacimy po dwadzieścia za dolara. Cudzoziemcom płacą w Orbisie po czternaście złotych za dolca.
– Okay – zgodził się facet, najprawdopodobniej Amerykanin.
Kiedy Mazurak obliczył, że w ciągu kilku minut zarobili po osiemset złotych, Korycki prawie krzyknął:
– To, kurwa, Eldorado! Bierzemy się za handel dewizami…
– Spokojnie Alek, za cinkciarstwo możemy skończyć w więzieniu, a jesteś napalony, jakbyś dostał gorączki. – Uśmiechnął się kolega. – Ale lubię cię takiego. Jeszcze dwie godziny temu robiłeś wrażenie nieszczęśnika. Wyglądałeś jak przydepnięty kapeć.
Wątpliwości dotyczące możliwości znalezienia się w milicyjnym areszcie ogarnęły chłopaków ze Szczawna później. Wiesiek widząc, jak napalony Alek łapczywie przygląda się mijanej kilkunastoosobowej wycieczce Włochów zwiedzającej Starówkę, zacisnął dłoń na jego ramieniu.
– Ty tego nie widziałeś – syknął do Koryckiego na chodniku pełnym ludzi. – Jak wymienialiśmy walutę, widziałem minę obsługującego nas kelnera. Patrzył na nas jakbyśmy zabili mu matkę. Może sam jest pokątnym cinkciarzem i go wyprzedziliśmy, albo to milicyjny konfident.
Do wieczora tego dnia tylko raz udała się walutowa transakcja przy zakupie trzydziestu koron od turystów ze Szwecji. Zarobili tylko po sześćdziesiąt złotych.
Jeszcze trzy dni Alek z kolegą snuli się po Warszawie, polując na cinkciarskie okazje. Wiesiek postanowił wracać do Szczawna. Wzbogacony Alek postanowił zostać i kontynuować cinkciarstwo. Jeszcze na wypadek, gdyby trafiła się większa transakcja, pożyczył od kolegi trzy tysiące złotych, obiecując, że po powrocie do domu pieniądze odda. W następnych dniach, już z napęczniałym portfelem, podjął ryzykancką decyzję. Dowiedział się o stającym codziennie o godzinie 18.05 ekspresie Paryż-Moskwa na Dworcu Gdańskim. Postanowił łowić skłonnych do zakupów złotówek cudzoziemców od razu na kolejowym peronie. Codziennie wieczorem prał białą koszulę non-iron, by odświeżony prysznicem i pachnący kupioną w Pewexie wodą Old Spice oraz udając witającego rodzinę bukietem goździków ruszać naprzeciw tłumowi opuszczającemu pociąg. W ciągu następnego tygodnia trzy razy opuszczał dworzec nie pogrubiając zawartości portfela. Przyjezdni przeważnie się spieszyli, ciągnąc toczące się na kółkach walizki, lub dźwigając bagaże. Nie w głowie im było wymienianie waluty na dworcu. Fortel, by móc dłużej obcować z przybyszami z zachodu wymyślił po zaobserwowaniu dantejskich scen dziejących się przy postoju taksówek. Tam gromadził się tłum przyjezdnych, a po rozjechaniu się pierwszych czekających na pasażerów taryf następne podjeżdżały coraz rzadziej. Między oczekującymi na podwózkę rozgorzały kłótnie, szarpaniny, a nawet bójki. Alek zobaczył scenę, kiedy otyła kobieta podrapała twarz wpychającej się bez kolejki młodej elegantki z dzieckiem. Okazało się, że ktoś podniesionym głosem zdemaskował oszustwo tej młodszej.
– She is a liar! She isn’t pragnant, at all!4 – rozległ się krzyk kogoś z tyłu kolejki. Ktoś zauważył, jak elegantka wpycha pod żakiet piłkę trzymanego za rękę chłopczyka, by udawać, że jest w zaawansowanej ciąży.
W rzucającym się do nadjeżdżających taksówek tłumie padały przekleństwa: francuskie „merd”, angielskie „shit”5, też polskie wulgaryzmy.
Raz pobili się mężowie rodzin, kiedy podjechało auto marki Warszawa, którego właściciel przywołującym gestem złożył propozycję podwiezienia oczekującym na końcu kolejki. Po odjeździe samochodu pozbawionego koguta z napisem Taxi interweniował próbujący zapanować na rozwścieczonym tłumem milicjant.
Następnego dnia Alkowi ponownie nie udało się kupić dewiz. Wtedy po wrzuceniu nadwiędłych goździków do kosza, dokonał cennego spostrzeżenia.
Po drugiej stronie placu z taksówkowym postojem czaili się „łebki”. – Łebkami określano w stolicy nielegalnie zarabiających wożeniem pasażerów właściciele prywatnych samochodów. Ci byli tępieni przez płacących podatki taksówkarzy. Korycki podszedł do pierwszego z trzech kierowców poobijanych Warszaw i zapytał, czy jutro też tu go zastanie.
– O co ci chodzi? – zapytał „łebek”.
– Widzi pan, co tu się dzieje. – Ruchem głowy Alek pokazał falujący tłum przy postoju.
– No, widzę i co z tego? – odburknął kierowca.
– Jutro przyjeżdża rodzina wujków z Paryża. Liczna rodzina. Może nawet pan spytać kolegę, bo wszyscy mogą się u pana nie zmieścić.
Twarz szofera spoważniała. Wysiadł z samochodu i zmierzył Alka od głowy do stóp. Najwyraźniej pachnący Old Spice’m młodzieniec wydał się wiarygodny.
– Dobra, proszę pana – powiedział, zmieniając ton. – Będę stał, szanowny panie, tu na winklu. – Pokazał oddalony narożnik placu. – Jak będzie potrzebny drugi samochód, to też załatwię.
Propozycja z ust Alka do wysiadających z pociągu cudzoziemców już nie była zapytaniem o wymianę waluty.
– Avez vous besoin de taxi? – pytał, albo po angielsku. Do you need a taxi6?
Żeby mieć czas na dokonanie spokojnego zakupu zachodnich dewiz woził przyjezdnych kilka razy okrężną drogą. Przejeżdżał przez Most Gdański na drugą stronę Wisły i nakazywał „łebkowi” zatrzymanie się na pustawej szosie Wybrzeża Szczecińskiego lub Wybrzeża Helskiego z widokiem na Starówkę. Czasem cytował czytane po angielsku lub francusku foldery dla turystów. Zwięźle powtarzał wyuczone zwroty o odbudowanej Starówce. Pokazując na leżące po drugiej stronie rzeki Stare Miasto, mówił jak w czasie Warszawskiego Powstania zostały przez Niemców zamienione na kupę gruzów. Tak przekonywał nieufnych pasażerów, że jest znającym historię stolicy człowiekiem, a nie próbującym ich naciągnąć cwaniakiem. Ten zabieg parę razy okazał się skuteczny. Cudzoziemcy spoglądali na Alka życzliwiej i chętniej wyciągali portfele.
W połowie drugiego tygodnia od wyjazdu Wieśka, Alek przyjechał pod Dworzec Gdański wcześniej. Ekspres z Paryża miał przyjechać za godzinę. Przekonany, że milicyjni tajniacy mogą się rozglądać za krążącymi po dworcu cinkciarzami, oddalił się w stronę nieodległych od dworca zarośli. Podążając ścieżką udeptaną przez pijaków, doszedł do polanki zaśmieconej butelkami po alpagach, kapslami od piwa i petami. Usiadł na pniu zwalonego drzewa i po raz pierwszy od transakcji z Francuzem pod hotelem MDM, odgrodzony zielenią od miejskiego zgiełku, zaczął myśleć o swoim życiu.
Ukrywam się jak złodziej – pomyślał i poczuł się nieswojo. – Mogą mnie przypadkiem złapać i zapuszkować w więzieniu. Pewnie w celi będę miał towarzystwo takich, co tu naśmiecili. Kim właściwie jestem? – ogarnął go nagle strach. – Przecież żyję w jakimś obłędzie! – Dotarło do niego z niespotykaną dotąd mocą, jak właściwie nienawidzi studiów na wydziale mechanicznym politechniki. Przypomniał sobie twarz rozgoryczonego swoim widokiem ojca. – On mną gardzi, jakbym był zakałą rodziny. – Co jest warte moje wariactwo z boksem? Do tego beznadziejna miłość do pięknej ale bezwartościowej dziewczyny – przypomniał sobie Ulkę. – To jakiś nie do ogarnięcia chaos, nie mam pojęcia, po co żyję? – Poczuł, że drży. Przez ciało przemknął mu spazm, pociągnął nosem, jakby miał zapłakać.
Rozległ się blaszany jak z sygnałowej trąbki ostry sygnał przetaczającej wagony spalinowej lokomotywy. Na równoległej do torowisk ulicy oddzielonej gęstwiną zarośli zadzwonił zgrzytający na torach tramwaj. Między liśćmi błyskały promienie powoli chylącego się ku zachodowi letniego słońca.
Spojrzał na zegarek. Dłuższa wskazówka pokazywała trzy minuty przed szóstą. Podniósł z pnia owinięte celofanem goździki...
To będzie moja ostatnia transakcja – postanowił i kiedy na peronie nie udało się zachęcić nikogo do przejazdu jedną z czekających rozklekotanych Warszaw, zignorował czekających na przeddworcowym placyku łebków. Propozycją jazdy samochodem nie był zainteresowany wysoki, elegancki młody Anglik o wyglądzie napuszonego arystokraty.
– Okay, I’ll keep you company7 – Korycki zaproponował podejrzliwie patrzącemu na niego Brytyjczykowi, który ruszył schodami na peron dla kolei podmiejskich. podążył za cudzoziemcem.
Jadąc brudnym wagonem elektrycznej kolejki w stronę Dworca Wschodniego, przekonywał Anglika, jak korzystna będzie dla niego wymiana funtów na złotówki.
– But, I’ve already read – wyciągnął z kieszeni nesesera pismo po angielsku z nagłówkiem polskiej ambasady – Its illegal9. – Wzbraniał się cudzoziemiec, patrząc na Alka z obrzydzeniem, jakby chłopak ze Szczawna miał twarz pokrytą ropiejącymi wrzodami. Po zejściu z peronu do holu dworca Warszawa Wschodnia, idący, jakby połknął kij od szczotki obywatel Zjednoczonego Królestwa, opierając się, dał się wciągnąć do cuchnącej moczem kolejowej toalety. Wyraźnie mając powyżej uszu polskiego natręta, niechętnie wyjął pięciofuntowy banknot.
– Change more, don’t be an idiot10! – Zdenerwował się Alek, tracąc cierpliwość i sięgając do portfela Anglika.
– Well, well,well11. – Wystraszył się „arystokrata” i sięgnął po następny dwudziestofuntowy banknot, który Alek prawie wyrwał i schował do portfela.
W tym momencie wtoczył się do ubikacji pijany kolejarz w rozchełstanym i wymiętym mundurze. Przerażony Anglik zrzucił podtrzymywany na pasie przerzuconym przez ramię neseser na brudną i oślizłą posadzkę. Doskoczył do umywalki, otworzył mocny strumień wody i opryskując się wodą udawał, że myje ręce. Mając zmoczone rękawy nowego trencza i nie bacząc na podchodzącego do pisuaru kolejarza, poderwał neseser i spanikowany opuścił szybkim krokiem toaletę.
– Wait! – krzyknął za nim Alek, wypadając do korytarzowego przejście. – Your Polish zloties12…
Zobaczył Anglika znikającego w pośpiechu za plecami idących podróżnych,
Co za strachliwy pedał. Pewnie pomyślał, że ta pijana kolejarska świnia, to milicjant – dotarło do Alka.
* * *
W pociągu, Alek wracając do Szczawna-Zdroju, starannie przeliczył zachodnie dewizy i złotówki.
Przez dwa tygodnie zarobiłem trzy, co miesięcznie wypłacane dyrektorskie pensje ojca – pomyślał z satysfakcją. – W przeliczeniu wszystkiego na złotówki mam ponad dwadzieścia cztery tysiące!
Z dworca Wałbrzych Miasto do domu dojechał taksówką. Był obładowany prezentami dla rodziców i Radka. Nazajutrz rano pobiegł do Wieśka Mazuraka, po oddaniu pożyczonych trzech tysięcy z entuzjazmem opowiadał o cinkciarskich przygodach. Wieczorem wystrojony w nową peweksowską konfekcję, udał się na wieczorek do Zetemesu.
– To ty? – Zdziwiła się Ulka Moczydło Alka wyglądem. – Wyglądasz jak nowy – powiedziała zdziwiona.
Siedziała w towarzystwie Maruszczaka jego siostry i paru koleżanek, jak zwykle przy stoliku w pobliżu schodków na scenę, gdzie ustawiali instrumenty młodzi muzycy z zespołu Oskardy. Alek z tłukącym się z emocji sercem, udając obojętność, podał jej pierwszej rękę. Ula spośród koleżanek zdecydowanie wyróżniała się urodą.
– Masz Ula. To dla ciebie prezencik – powiedział Korycki. – W końcu byłaś moją dziewczyną – dodał, jakby się usprawiedliwiając.
Rozsunął ekspresowy zamek eleganckiej ortalionowej torby i wyjął karton dziesięciu paczek papierosów Marlboro.
– Coś ty? – poderwał się na nogi Maruszczak. – Dostałeś jakiś spadek?
– Zdarzyło mi się coś lepszego. Jak byłem w Warszawie zostałem cinkciarzem.
– Nie wiedziałam, że z ciebie taki cwaniak, ale dziękuję za drogi prezent – z szacunkiem powiedziała wałbrzyska piękność. – Poza tym, mogę być znowu twoją dziewczyną – dodała z kokieteryjnym uśmieszkiem.
Alek odsapnął jak po podniesieniu dużego ciężaru.
– Kusząca propozycja, ale muszę ją przemyśleć.
1 Czego pan sobie życzy, mówię po francusku.
2 Mój Boże, wreszcie ktoś kto zna francuski
3 Przepraszam chciałbym kupić trochę dolarów, Jedziemy na podróż po krajach zachodnich.
4 Niestety mamy za dużo złotówek. No, mogę wam sprzedać 20 dolarów.
5 Ona jest kłamczuchą, nie jest w ogóle w ciąży!
6 Wulgarniej: odchody, fekalia.
7 Potrzebujecie taksówki?
8 Ok. dotrzymam ci towarzystwa.
9 Ale czytałem […] – To nielegalne
10 Wymień więcej. Nie bądź idiotą.
11 Tak, tak, tak...
12 Poczekaj, twoje polskie złotówki
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt