– Nie śpij!
– Nie śpię.
– To otwórz swe cudne oczka.
– Nie otworzę.
– Bo?
– Nie mam ochoty.
– Oho, ktoś tu dziś nie w humorze.
– Ano nie…
Leżąca na eleganckich miękkich poduchach Lolita podniosła z wolna swą piękną główkę strojną w lśniące białe loki, równie piękną wypielęgnowaną łapką zasłoniła prawe uszko i ostentacyjnie odwróciła się grzbietem do Reksona.
Zrozumiał, że rozmowa skończona i nie ma sensu jej ciągnąć. Miał jak zwykle ochotę rozbawić swoją kumpelkę, ale najwyraźniej nie był to dobry na żarty moment. A że kapryśna ani humorzasta nie była, dał jej spokój, choć był ciekaw, co ją tak przygnębiło. Z tonu, jakim się odezwała, wyczuł, że jest smutna. Nie okazywała nawet radości ze zdobytego medalu, który właśnie lśnił na jej szyi. Wiedział co prawda, że te połyskujące krążki nie są dla niej szczytem marzeń, ale dziś była wyjątkowo obojętna na swoje kolejne zwycięstwo. Nawet nie przedrzeźniła na wesoło (jak miała w zwyczaju) sędziego, który bardzo często ogłaszając werdykt, przekręcał jej imię, co denerwowało jej opiekunkę, panią Nelę de Lor, a samą Lolitę rozbawiało niemal do łez. Tym razem nazwał ją Rokitą.
– Rokita?! Rokita?! Co to ma znaczyć. Moją Lolitkę, moje cudeńko, nazwać tak paskudnie. Ach, och… – z trudem wykrztusiła z siebie pani Nela, ledwie łapiąc dech, tak była wzburzona. Choć wszystko zdarzyło się pół godziny temu, ona wciąż nie mogła się uspokoić i nerwowo kiwała się na turystycznym krzesełku ustawionym obok poduch, na których odpoczywała przepiękna championka rasy pudel średni – o białej jedwabistej sierści.
W końcu opanowała nerwy i odzyskała głos. Wyjęła z torebki jedwabną chusteczkę obszytą koronką w kolorze złota, zerwała się z krzesła i pobiegła w kierunku sędziego.
– Ostatni raz toleruję pana pomyłki. Jeśli następnym razem znów przekręcisz imię mojej Lolitki, to, to, to… nie wiem, co zrobię – mówiła podniesionym tonem, stojąc zdyszana przed sędzią, po czym lekko podskakując, zaczęła wymachiwać mu przed oczami swoją elegancką chusteczką.
Mężczyzna milczał, a że miał rozbawioną minę, pani Nela zmieniła taktykę. By sprawić wrażenie srogiej, przyłożyła do marynarki sędziego swoją prawą zaciśniętą dłoń i wykonała ruch, jakby chciała wywiercić mu dziurę w brzuchu. Ten jednak tylko spoglądał na nią z góry i z lekka uśmiechał się do niej. Uśmiechali się też inni członkowie jury konkursu, a także pobliscy widzowie tej scenki, patrząc na siebie w milczeniu i porozumiewawczo. Nie pierwszy już raz to widzieli, czekali więc aż opiekunka Lolity ochłonie. Tymczasem pani Nela, kobieta drobnej budowy i niewielkiego wzrostu, zacisnęła usta i wspięła się na palcach, żeby móc spojrzeć sędziemu prosto w oczy. Jednak im bardziej wyciągała szyję do góry, tym bardziej się chwiała na nogach. Wywołała ogólną wesołość, gdy tracąc równowagę, objęła sędziego w pół, co ją wyratowało przed upadkiem.
– Wsystko w poządku? – zaseplenił sędzia, podtrzymując panią Nelę, aby mogła pewnie stanąć na nogach.
– Co was tak bawi. Jesteście okropni – wyszeptała zawstydzona. Widząc, że nikt nie przejął się jej słowami, oddaliła się szybkim krokiem.
– Tatusiu, dlaczego pani Delorcia się rozgniewała? – usłyszała za sobą głos małej dziewczynki. To córeczka najstarszego bywalca wystawy. I on, podobnie jak pani Nela – nazywana zdrobniale od jej nazwiska Delorcią – miał dziś powody do dumy. Jego postawny czarny pudel też zdobył medal, i też nie po raz pierwszy.
– Oj Nela, Nela. Daj spokój. Dobrze wiesz, że sędzia nie robi tego celowo – rzucił mężczyzna w kierunku oddalającej się pani Neli, ale ona nie odpowiedziała.
Udała, że tego nie słyszy. Nie odezwała się nawet, gdy dwójka dzieci biegła za nią w podskokach i skandowała: Lo–li–ta Ro–ki–ta, Ro–ki–ta Lo–li–ta…
– Nic nie zrobisz? – Rekson znów zagadnął Lolitę.
– Niby co – odwróciła swój piękny pyszczek w jego stronę.
– Chociaż pociesz swoją ukochaną Delorcię. Jest dziś bardzo nieszczęśliwa.
– Nic jej nie będzie.
– Nie poznaję cię. Coś taka oschła, niewzruszona. Co cię ugryzło?
– Ej, czego sędzia nie robi celowo? – przerwał nagle ich rozmowę mały kudłaty kundelek.
Nie pasował do reszty towarzystwa, które tu zjechało na kolejną z wystaw psów rasowych. Impreza właśnie dobiegła końca i jej uczestnicy powoli szykowali się do odjazdu. Wszystkie zaplanowane pokazy odbyły się zgodnie z planem, nagrody dla zwycięskich czworonogów rozdano i tylko patrzeć, jak park od rana tętniący gwarem niebawem opustoszeje.
Lolita i Rekson z zaciekawieniem spojrzeli na kudłatego malucha o brązowych śmiejących się oczach. Nie znali go, nie widzieli go tu wcześniej. Zaskoczył ich, zwracając się do nich w sposób, na jaki większość uczestników psiej wystawy nie pozwoliłaby sobie – raczej najpierw by padło grzeczne: „Przepraszam, że przeszkadzam”, a potem słowa w stylu: „Czy możesz mi powiedzieć….„ i tak dalej, i tak dalej. Tymczasem ten kundelek bez żadnych wstępów i bez skrępowania zaczepił ich swoim pytaniem, na dodatek przerywając im rozmowę. Przez chwilę więc w milczeniu bacznie mu się przyglądali, po chwili pytająco zerkali to na siebie, to na niego i znów na siebie. Gdy po raz kolejny wlepili w niego wzrok, tak to go onieśmieliło, że siadł i opuścił nisko nosek.
– Jaka pani ładna – wyszeptał, czując, że zrobił coś źle, chociaż nie wiedział, co. Serce mu łomotało. Miał przed sobą wpatrującą się w niego dwójkę rasowych psów, większych od niego i wyglądających na pewnych siebie, a zwłaszcza ten srebrzystoszary wyżeł.
– Pani? – zdziwił się Rekson, a Lolita roześmiała serdecznie – tak dźwięcznie i przyjaźnie, że kundelek poczuł się trochę raźniej. „I ma piękny głos” – stwierdził w myślach.
– Jak ci kolego na imię? – spytała.
– Hm, chyba raczej koleżanko – zauważył Rekson, bo właśnie odkrył, że ten maluch o długiej gęstej sierści, z przepięknym rudawym i puchatym ogonkiem jak u lisa to mała suczka.
– Mówią na mnie Kita – cicho odpowiedziała, na co Lolita odparła z uśmiechem: „Ładna z ciebie pani Kita”, po czym podeszła do małej psiny i pogłaskała ją po grzbiecie.
– Wyglądasz na wylęknioną. Czy to pan Rekson wystraszył cię, gdy zmarszczył nos? Zaraz zrobimy z nim porządek – Lolita wskazała na wyżła i pogroziła mu łapą, na co on zrobił wielkie zdziwione oczy, niemal okrągłe i odwrócił się zadkiem, udając obrażonego. Nie potrafił gniewać się na nikogo, a szczególnie na Lolitę. Nie rozumiał tylko, dlaczego powiedziała to, co powiedziała. „Przecież ja nikogo nie chcę straszyć” – pomyślał.
– Widzisz, już wie, kto tu rządzi. Ach te chłopaki. Chodź, spójrzmy mu w oczy – Lolita objęła Kitę delikatnie i ostrożnie podprowadziła przed mordkę Reksona, cały czas zaskoczonego tym, co wyprawia jego przyjaciółka.
– Dotknijmy jego nosa. Zobaczymy, czy ma łachotki – zachęciła małą psinę, gdy stanęły przed Reksonem.
– Śmiało, zróbmy to – rzekła spokojnie Lolita, jednocześnie puszczając znacząco oko do swojego kumpla.
Znał to mrugnięcie. Wyczuł, że Lolita próbuje metodą „na wesoło” sprawić, aby mała psina odzyskała swoją odwagę. Odmrugnął więc, spojrzał w dal, ale siedział nieruchomo.
Obie sunie zbliżyły się do niego. Lolita uniosła Kitę, ujęła jej kudłatą łapkę w swoją i szybkim ruchem pacnęła w nos Reksona. Ten podskoczył, zapiszczał: „ałć, ałć, aaaa, aj, oj, uuu”, chwycił się za nos, opadł na grzbiet i dał znak przyjaciółce, by powtórzyła zabawę. Powtórzyła. Zachęcona tym i rozbawiona Kita odważyła się wtedy sama połachotać leżącego na trawie wyżła i zrobiła to kilkakrotnie. Dla niego te dotknięcia małej kundelki były jak delikatne muśnięcia, więc tylko udając, że ma ogromne łachotki, zaczął przebierać w powietrzu łapami i wołać: „ech, przestań, przestań, proszę, już będę grzeczny!”.
– Damy mu spokój? Chyba będzie grzeczny – rzekła Lolita do Kity śmiejącej się w głos i podskakującej z uciechy. Mała kiwnęła głową i z wdzięczności przytuliła swój pyszczek do boku pięknej pudlicy.
– Hola, nie dotykaj jej. Co tu się wyprawia. A ty skąd tu się wzięłaś? Zmykaj, a kysz… – piskliwy głos nadbiegającej pani de Lor sprawił, że cala trójka stanęła niemal na baczność, a uśmiech zniknął z ich mordek.
– A kysz, a kysz – powtarzała kobieta, ściągając z szyi ozdobną apaszkę, którą zaczęła machać w powietrzu, próbując w ten sposób odgonić kundelkę. Kita skuliła się, odwróciła i już chciała uciec, ale pudlica i wyżeł wyskoczyli w górę, chwycili w swoje pyski furkoczącą nad nimi chustę, wyrwali ją z rąk pani Neli i stanęli przed nią na baczność, oddzielając ją od małej psiny.
– Nie bój się, ta babka zwana Delorcią tylko zgrywa taką groźną – szepnął Rekson do kundelki.
Pani de Lor oniemiała. Jeszcze nigdy jej podopieczna tak się nie zachowała.
– Co to? Bunt? – chwyciła się pod boki, patrząc karcącym wzrokiem na swoją pupilkę, która kręciła teraz głową z niezadowoleniem.
– Słoneczko moje, wiesz przecież, że to dla twojego dobra – mówiła i próbowała Lolitę pogłaskać, żeby ją udobruchać, ale pudlica odsuwała się, nie dawała się dotknąć swojej opiekunce. Nawet na nią cicho, ostrzegawczo warknęła, lekko odsłaniając prawy kieł.
Zdziwiony postawą przyjaciółki był też Rekson. Jeszcze nie zdarzyło się, aby unikała głaskania przez panią Nelę, a tym bardziej powarkiwała. „Co się z nią dziś dzieje” – zastanawiał się.
– Panie Reksonie, może ja już pójdę – usłyszał za sobą szept wylęknionej Kity. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, ubiegła go Lolita.
– Zaczekaj, pójdziemy razem – pudlica odwróciła się ostentacyjnie od swojej opiekunki, dumnie podniosła głowę, machnęła łapą na wyżła, by ten zrobił to samo i tak razem z Kitą wolnym krokiem ruszyli w stronę żywopłotu, za którym kończył się teren wystawy. Pani Nela stała jak wryta, nie mogła wydobyć z siebie głosu, patrząc jak ta psia trójka oddala się od niej i znika za krzewami. Nie mogła tego pojąć. Nie wiedziała, co począć. Chwyciła głowę rękami, cały czas patrząc w tamtą stronę i cicho pojękiwała pod nosem: co teraz, co robić, gdzie ona idzie.
– Pani Nelo, stało się coś? – głos opiekuna Reksona wyrwał zrozpaczoną kobietę z osłupienia.
– Uciekła, uciekła – tylko tyle była w stanie powiedzieć.
– Uciekła? – zdziwił się pan Olek.
– Tak, moja cudna Lolitka uciekła. Z pana przepięknym wyżełkiem i jeszcze z jakimś obcym psem, kudłatym… O tam – mówiła, pokazując ręką w dal.
– Z moim wyżłem? Niemożliwe. Rekson nie ucieka. Owszem, chadza sobie sam tu i tam, ale nie ucieka, zawsze wraca. Właśnie wypatrywałem, gdzie jest, bo pora odjeżdżać. Myślałem, że jak zwykle jest na pogaduchach u Lolity, więc…
– Był, był tu – przerwała mu pani de Lor. – I właśnie sobie poszli. Co ja teraz zrobię, co ja zrobię – jęczała, prawie szlochając.
– To nie stójmy tak, poszukajmy ich – stwierdził.
Mężczyzna był spokojny. Sądził, że pani Nela jak zwykle wyolbrzymia problem. Była znana z tego, że przesadnie o wszystko się martwi i często na tak zwany wszelki wypadek woli czegoś nie zrobić, kogoś przed czymś powstrzymać, bo „jeszcze coś złego się stanie”, jak tłumaczy.
Przez to przejmowanie się na zapas, gdy na przykład nawet lekki wietrzyk zawieje, zamyka wszędzie (nawet będąc u kogoś w gościach) wszystkie okna, bo każdy, a szczególnie Lolita może dostać kataru – tak mówi. Gdy natomiast wiatr się zerwie zanim wrócą ze spaceru, po przyjściu do domu natychmiast dzwoni do zaprzyjaźnionej kliniki weterynaryjnej i pyta, co robić, żeby psina czasem nie rozchorowała się od tego. A nie daj Boże, żeby je złapał deszcz. O, wtedy wręcz pędzi do lekarzy i przerażona żąda dokładnego zbadania jej pupilki.
– Łapki mokre, główka mokra, zróbcie coś, olaboga – woła, gdy tylko przekroczy progi lecznicy.
Rodzina, znajomi, sąsiedzi już do tego przywykli. Nawet nie próbują tłumaczyć jej, że często niepotrzebnie się zamartwia. Cierpliwie czekają, aż przekona się, że nic złego się nie stało i wtedy po swojemu głęboko odetchnie, powie przeciągle: „uuuufffff”, a na koniec sięgnie do kieszeni po ulubione cukierki.
– Widzicie, widzicie. Wszystko dobrze się skończyło – częstuje wtedy każdego tymi cukierkami, przekonując, że gdyby nie ona, to kto wie, co by było.
Serce ma dobre, więc nikt jej nie mówi, że nie miała racji. To niczego by nie zmieniło. Niektórym tylko czasem żal Lolity, bo z tej olbrzymiej troski, by się nie rozchorowała i była cały czas w super formie z powodu jej częstego udziału w wystawach, nie ma za wiele swobody. Musi ciągle uważać – żeby nie wdepnąć w kałużę, nie stanąć w przeciągu, nie zaczepić futerkiem o krzak, nie fiknąć na trawie, nie dotknąć nosem do pożółkłego liścia, nie zbliżyć się do nieznajomych psów, nie dać się pogłaskać przez obce osoby, nie przyjąć smakołyków od nikogo innego niż pani Nela, nawet, jeśli byłby to ktoś z jej bliskiej rodziny czy weterynarz z zaprzyjaźnionej kliniki. Jej dom jest sprzątany kilka razy dziennie, żeby paskudne zarazki się nie czepiały. Ogródek zamiatany równie często. Każdy gość musi zdjąć buty przed drzwiami i założyć miękkie czyściutkie kapcie, a zanim przywita się z Lolitą (jeśli właścicielka pozwoli) ma umyć ręce przeciwbakteryjnym płynem. I nawet, jeśli te zabiegi są słuszne, to dla wielu osób tak skrupulatne ich przestrzeganie przez panią de Lor wydaje się niezrozumiałe i ogromnie przesadzone.
Psina jest największą radością i dumą pani Neli, która czuje się odpowiedzialna za każdy medal swej przepięknej pudlicy. Jak mówi: jaki byłby wstyd, jeśli z którejś imprezy wróciłaby z niczym – powiedzą, że to moja wina.
A trzeba dodać, że pani de Lor żadnych wystaw nie odpuści – jeździ na nie i po kraju, i po świecie. Żyje tylko tym, nic innego się nie liczy. Bywają takie tygodnie, że w Dogo Loku, najlepszym w mieście salonie psiej piękności, Lolita spędza więcej godzin niż na swojej domowej kanapie wyścielanej atłasową narzutą i to nawet, jeśli do kolejnej wystawy jest sporo czasu. „Nigdy nie wiadomo, czy nagle ktoś takiego wydarzenia nie zorganizuje, trzeba być gotowym” – tak to tłumaczy pani Nela.
A teraz stoi zrozpaczona, wbijając wzrok w dal, gdzie zniknęła jej z oczu psia trójka i z tej zgryzoty nie jest w stanie zrobić kroku przed siebie.
– Halo, pani Nelo, idźmy wreszcie – ponaglił ją opiekun Reksona. Ta jednak stała bez ruchu, jakby jakaś niemoc ją ogarnęła. Bez pytania chwycił więc ją za rękę i ruszył w stronę żywopłotu.
Ocknęła się. Dotarło do niej, że trzeba działać. Zaczęła biec szybko, aż pan Olek z trudem za nią nadążał, tak mu przeszkadzał jego okrągły brzuszek.
Gdy przedarli się przez lukę w żywopłocie, ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Sfora psów, dużych i małych, kudłatych i krótkowłosych, jasnych i ciemnych, w ciapki i prążki siedziała wokół jakiegoś człowieka, który grał na harmonijce ustnej. Wpatrzone w niego były jak w obrazek i kiwały się na boki w takt melodii. Gdy harmonijka wydawała wyższe tony, część psiaków im wtórowała, popiskując. Tak zaczarowane nie zważały na nic. Nie reagowały na wołania swoich opiekunów, którzy zresztą też jakoś nie spieszyli się, by stamtąd odejść.
– Ej, patrz, zobacz, widziałeś coś takiego, ale cuda, chodźmy bliżej – jakiś chłopiec z drugim mniejszym przecisnęli się między panią Nelą i panem Olkiem i stanęli przed nimi, by lepiej widzieć coś, co zdumiało wszystkich zgromadzonych. Zza pleców grajka wysunęła się piękna biała pudlica, wystrojona w barwną elegancką apaszkę i z gracją zaczęła kroczyć wzdłuż siedzącej sfory – raz to przyspieszając, raz zwalniając, przestępując z jednej nogi na drugą, bujając na boki, machając naprzemiennie łapami to w górę, to w bok, a po każdym takim pląsie nisko kłaniała się siedzącym pieskom. I to wszystko robiła zgodnie z rytmem wygrywanej melodii, jakby całe życie nie robiła niczego innego, tylko tańczyła.
– No, no, jaka baletnica z tej pani Lolity – rzekł pan Olek z podziwem.
Pani de Lor uśmiechnęła się na te słowa, ale w głębi duszy drżała z niepokoju. A najbardziej, gdy Lolita zaczęła zachęcać do pląsów inne psy, obejmować je, chwytać za łapki i po kolei tańcować z nimi w parach. Kiedy wszystkie podrygiwały i skakały radośnie wokół grajka, kobieta wbiegła w sam środek tego roztańczonego towarzystwa, by wyciągnąć stamtąd swoją pupilkę. Jednak Lolita wcale nie miała ochoty kończyć zabawy. Pozwalała pani Neli zbliżyć się do siebie na dwa kroki, po czym odskakiwała, stawała za jej plecami, wyszczekiwała: „a kuku!” i tak w kółko. W międzyczasie psy się rozszczekały i zrobił się taki rwetes, że początkowo spokojne przedstawienie przerodziło się w hałaśliwy cyrk.
„Co ja narobiłem” – pomyślał grajek, odłożył harmonijkę na stołeczek i delikatnie trzykrotnie zagwizdał. Na ten sygnał czwórka psów różnej wielkości i różnego umaszczenia natychmiast do niego podbiegła i zamachała ogonami. Dał im znak, aby usiadły i zaczął się rozglądać. Najwyraźniej jeszcze kogoś wypatrywał.
– Fajnie pan grał, a ta pana biała pięknota to ho, ho, co za gwiazdeczka. Nie dziwota, że tyle pieniążków wpadło do czapeczki. Też dorzucę – rzekła przechodząca obok staruszka, pogłaskała najbliżej siedzącego psa, a potem zadźwięczały monety wypadające z jej rąk do czapki.
Oddaliła się tak prędko, że nie zdążył jej podziękować, ani wyjaśnić, że biała piękność nie należy do jego rodziny. „A właśnie, gdzie ona się podziała, trzeba ją jakoś nagrodzić” – przeszło mu przez myśl i wtedy, jak na zawołanie, wspomniana gwiazdeczka podbiegła i siadła przed nim. Miał wrażenie, że uśmiecha się szeroko. Wtem, gdy podsunął pod jej pyszczek dłoń ze smakołykiem, ktoś go szarpnął za rękę.
– Nieee! Co pan robi! – krzyknęła mu do ucha pani Nela, aż odskoczył.
– Słucham?
– Nie wolno jej niczego dawać, jeszcze jej zaszkodzi – przerwała zdumionemu grajkowi.
– Smakołyk specjalny dla psów? Co pani o tym wie…
– Wiem, dużo wiem – odparła, chwyciła za obrożę Lolity, by ją odciągnąć, ale pudlica nie ruszyła się z miejsca.
– Mogę wiedzieć, dlaczego pani ciągnie tę ślicznotkę – spytał mężczyzna.
– Bo jest moja i…
– Ale ona nie kce iść z paniom. I wie co pani? – wtrącił się w rozmowę chłopiec z czuprynką jasnych zakręconych kędziorków na głowie, który od paru minut stał za plecami grajka, przerzucając sobie w rękach jego harmonijkę.
– I wie co pani? Widziałem, jak psed paniom się chowała – zaśmiał się malec, a jego kędziorki zafalowały.
– Ona jest moja – kobieta zaczęła się tłumaczyć, nie zważając na niepoprawną wymowę chłopca.
– Dziś dostała ten medal. O, widzisz? – wskazała palcem na krążek lśniący pod apaszką otulającą Lolitę.
– Za taniec? No, no – chłopiec pokiwał głową. – Ja umiem tez – dodał i zaczął podrygiwać.
– O pacz pani, pacz. Raz, dwa i czy. Raz, dwa i czy – nucił.
– Das mi medal? – spytał, tańcując coraz bardziej rozradowany, a wtedy Lolita do niego dołączyła.
– Lolita, rany boskie! – bezradna pani Nela chwyciła się za głowę.
– Lo co? – zaciekawiły chłopca jej słowa, więc stanął przed nią i powtórzył: lo co?
– Lolita, takie imię.
– Cyje?
– No, mojej psiny.
– Łeee – skrzywił się malec.
– Wie co pani? Lolka byłoby fajniej, jak lolka lokendlolka. Plawda? – rzucił pytanie grajkowi.
– Lolka, tańcmy. Ej, Lolka tańcmy lokendlolka – zawołał do pudlicy, a ta tylko zamerdała z uciechy ogonem i ruszyła dziarsko do tańca.
Była tak rozbawiona, że minęła jej cała złość na swoją opiekunkę za to, jak potraktowała Kitę. Pudlica spojrzała w dal i dojrzała tę małą, siedzącą w towarzystwie Reksona za pobliskim drzewem, gdzie oboje skryli się po zakończonym koncercie wygrywanym na harmonijce, a teraz przyglądali się z ukrycia podrygom kędzierzawego chłopca i czekali na Lolitę.
„Dawno nie widziałam tak radosnej Lolitki” – pomyślała pani de Lor, zaskoczona tym, że nawet cieszy ją to, na co właśnie patrzy.
– Pani Nelo, czy to nie piękny widok? Jakby razem trenowali od lat – zawołał opiekun Reksona, machając do niej zza ostatniego rzędu grupki ludzi coraz liczniej się gromadzących. Piękna pogoda przyciągnęła do parku wielu spacerowiczów i chętnie tu przystawali, zaciekawieni poczynaniami małego blondyneczka i białej pudlicy. Niektórzy nawet klaskali w rytm nuconej przez chłopca melodii.
– A gdzie pański piękny wyżeł? – spytała nader spokojnie, gdy przecisnęła się przez te grupę, by stanąć obok pana Olka.
– A tam, za drzewem – odrzekł również spokojnie.
Gdy tylko to powiedział, powietrze przeszył głośny z lekka charczący przeciągły pisk pudlicy, po czym na pobliskiej alejce tłum spacerowiczów nagle się rozstąpił. Pani Nela i pan Olek ujrzeli pędzącego w ich kierunku Reksona, tuż za nim małą kundelkę, wyjątkowo szybką jak na jej niewielkie rozmiary. Biegli wprost na otaczających grajka, chłopca i Lolitę ludzi – wyraźnie czymś poruszonych i rozgniewanych. Dwie osoby przytrzymywały za kurtki dwójkę nastolatków (w każdym razie wyglądali na taki wiek) i coś do nich wykrzykiwały. Ci jednak na widok zbliżającego się dużego i wyglądającego groźnie wyżła wyrwali się, zaczęli uciekać, a za nimi natychmiast pognała pudlica.
– O rety! – pani Nela ruszyła za swoją pupilką. Za nią pan Olek i kilkoro młodych osób. Wszystkich wyprzedzili Rekson i Kita – tak błyskawicznie, że było słychać świst przecinanego przez nich powietrza.
Dwójka nastolatków daleko nie uciekła. Zatrzymali się przed żywopłotem i gorączkowo zastanawiali, w którą stronę pobiec.
– Tam – krzyknęła dziewczyna.
– Nie, tam – odkrzyknął chłopak, wskazując odwrotny kierunek.
Nie zdążyli jednak ruszyć ani w jedną, ani w drugą stronę. Otoczyła ich psia trójka.
– No i co mi zrobisz. Może zatańczysz. Nooo, hop, hop, skacz. Nie umiesz? Co z ciebie za księżniczka, a taaaka ładna – nerwowo wołała dziewczyna do Lolity.
Pudlica stała niewzruszona. Patrzyła złowrogo na nastolatkę. Jednocześnie posłała uśmiech dwójce przyjaciół, którzy przyszli jej z pomocą. Jak zwykle wyżeł jej nie zawiódł, ruszając na jej wezwanie, gdy w znany mu sposób głośno pisnęła.
– Mów szybko, co się stało – mruknął do niej Rekson.
– Chłopczyk ich rozbawił. Wyśmiewali się z tego, jak mówi. On mały jest i ma jeszcze jakiś kłopot z wymową. Tak jak sędzia, którego, jak wiesz, czasem przedrzeźniam, ale między nami, nigdy głośno, żeby mu przykrości nie sprawić. I wcale nie mam do niego żalu, że potrafi przekręcić moje imię. Ważne, że jest dobry i sprawiedliwy. Nawet mnie bawi to, jak można mnie nazwać – odpowiedziała, lekko się uśmiechając.
– Lolita Rokita – zachichotał wyżeł, a Kita mu zawtórowała. – Słyszysz, co mówi Lolita? Pytałaś, czego sędzia nie robi celowo. To już wiesz. Miewa problemy z poprawnym mówieniem. Szczególnie, gdy się spieszy – dodał, zwracając się do kundelki.
– Chłopiec nazwał mnie Lolka. Lolka lokendlolka – powiedziała pudlica.
– Poszczekujcie sobie, poszczekujcie. Ja się was nie boję – odezwał się nastolatek, słuchając psiego powarkiwania. Nie wyglądał jednak na odważnego, z wyraźnym niepokojem zerkał na wyżła. Zdjął kurtkę i zaczął wymachiwać przed sobą, mając nadzieję, że w ten sposób odstraszy psy. One jednak wcale tym się nie przejęły.
– O właśnie, mniej więcej tak ten chłopak zaczepiał malca i naśmiewał się z jego tańca. Miał w ręku jakąś cienką rózgę. Wołał: „skacz, raz dwa, trzy, no skacz” i tak nią dyrygował, że chłopczyk zrobił unik i zachwiał się. Co byście zrobili na moim miejscu? – Lolita kontynuowała relację ze zdarzenia.
– Chwyciłabym zębami za nogawkę jego spodni – odparła Kita.
– Warknęłam i pokazałam kieł. Wtedy on sypnął na mnie popcornem. Widzicie te plamy na boku?
– Oj, pani Nela będzie niezadowolona. Właśnie zbliża się – zauważył wyżeł.
Na widok nadbiegających ludzi dwójka nastolatków rzuciła się do ucieczki. Psy ruszyły za nimi. Tak sprytnie ich otaczały, że zagoniły pod rozłożyste drzewo, głośno ujadając. Nie chciały zrobić żadnej krzywdy, tylko postraszyć, dać nauczkę.
Dziewczyna i chłopak ze strachu wdrapali się na drzewo, a Lolita, Kita i Rekson ucichli.
„Ja ich chyba znam” – przeszło przez myśl kundelce. Zastanowiły ją ich głosy. Uwagę przyciągnęły też buty nastolatków. Oboje nosili sportowe obuwie tej samej marki, w takim samym czerwonym kolorze. Co ciekawe wiązali je sznurowadłami o dwóch barwach – niebieskimi lewe buty, białymi prawe. Kita przypomniała sobie, że właśnie tak ubrane dzieciaki droczyły się z nią jakieś pół roku temu, gdy bezdomna błąkała się po okolicznych osiedlach. Była zwinna, potrafiła wysoko skakać nad przeszkodami, czołgać się przez wąskie tunele, chwytać w lot piłeczki, gdy je ktoś rzucił dla zabawy i czasem słyszała, jak mówiono: „ale sprytna psina”. Tymczasem ta dwójka urządziła sobie z tego nietypową zabawę. Gdy tylko ktoś wystawił przed dom jedzenie dla Kity, a ona po nie się schylała, znienacka chwytali ją za ogon i odciągali od niej miskę.
– No mała, dawaj. Wyciągaj nos. Pokaż, co potrafisz – mówili, śmiejąc się w głos.
Na uwagi dorosłych, że tak nie można, że to boli i mają przestać tak się zabawiać, odpowiadali: „niech się mała uczy życia i że na pewno to nie boli, bo ma przecież taki kudłaty ogon”. Niestety, bolało, było bardzo nieprzyjemne. Na szczęście wszystko się skończyło, gdy zobaczył to kiedyś nowy dozorca jednego z budynków. To ten sam człowiek, który dziś urządził koncert na harmonijce. Pan Wujcio – tak na niego wszyscy mówią. Pierwszego czerwca zaprosił dzieci okolicznych mieszkańców na lody, najlepsze w okolicy. Gdy zasiadły do uczty, podał pucharki z przepyszną zawartością wszystkim, tylko nie tej dwójce łobuziaków. Spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Och, przepraszam – powiedział i postawił przed nimi ich porcje. Kiedy wzięli do rąk łyżeczki, szybko te lody od nich odsunął. Na taką odległość, aby mogli do nich sięgnąć, ale gdy tylko to próbowali, pucharki znów od nich „odjeżdżały”. Pozostałe dzieci kończyły deser, a oni tylko oblizywali się smakiem.
– Ale jak to, co pan robi, i to w nasze święto? – nie wytrzymała w końcu dziewczyna.
– Jak wy mówicie? Aaa, żeby uczyć się życia. To uczcie się – dopiero po tych słowach mogli zjeść lody. Pałaszowali je, nie patrząc na nikogo. Tak im było wstyd, że potem rzadko pokazywali się w najbliższej okolicy.
„Chyba nie nauczyli się dostatecznie” – stwierdziła w myślach Kita, przyglądając się twarzom nastolatków siedzących na drzewie. W końcu ich rozpoznała. Wyglądali inaczej niż kiedyś, bo zmienili fryzury i kolor włosów.
– Złaźcie stamtąd, ale już – zawołał pan Olek, gdy drzewo obstąpiła gromadka zdyszanych od biegu osób.
– Natychmiast – wtórował mu mężczyzna, który stanął obok i którego opiekun Reksona poprosił o szybkie wyjaśnienie, co zbroiła ta dwójka nastolatków.
– Biedny chłopczyk. Biedna Lolita – jęknęła pani Nela, patrząc na zabrudzoną sierść swojej pupilki, która właśnie do niej przydreptała.
– Czyli nasza misja skończona. Niech ludzie się teraz nimi zajmą – odezwała się Lolita do Reksona.
– Wiem, kto im da nauczkę – zauważyła Kita, po czym w odpowiedzi na pytający wzrok pudlicy i wyżła szybko streściła im swoją historię. – O, jest i Pan Wujcio – zakończyła opowieść, po czym pobiegła do grajka.
Zaczęła go obskakiwać, szczekać, podbiegać do drzewa i z powrotem do grajka, i znów do drzewa, aż domyślił się, że psina daje mu jakieś znaki.
– Co tam Kiteczko. Co chcesz mi powiedzieć – spojrzał na nią swoimi dobrodusznymi oczami.
Podszedł do pnia drzewa, zerknął w górę i coś mu w głowie zaświtało.
– No i co, zuchy, znów broicie! – zawołał do dwójki struchlałych nastolatków. Powiedział to tak, jakby ich znał, chociaż nie był tego całkowicie pewien. Jednak zachowanie Kity wyraźnie coś mu podpowiadało, a ponadto było widać, że ci dwoje lubią rozrabiać. Uważnie więc im się przyjrzał, gdy zrezygnowani potulnie schodzili z drzewa. Zdali sobie sprawę, że już nie ma odwrotu. Zbyt wiele osób ich otoczyło. No i jeszcze te uparte psy, do których na dodatek dołączyły właśnie cztery inne, idące przed chwilą krok w krok za Panem Wujciem.
– Zna pan te dzieciaki? – zagadnęła grajka pani de Lor.
Mężczyzna chwilę milczał, w końcu pokiwał głową.
– Tak, zmienili się trochę. Nie rozpoznałem ich, gdy zaczęli rozrabiać w czasie tańców pani gwiazdeczki i synka mojego sąsiada. Ale już przypomniałem sobie. Miałem z nimi do czynienia. Skończyło się na tym, że zamieszkała ze mną ta mała odważna kundelka.
– Kiteczka? – rzekła pani Nela.
– Kita na nią wszyscy mówią, ja czasem zdrobniale – wyjaśnił grajek.
– A, to pan postawił tej dwójce pamiętne lody – odezwał się ktoś z przysłuchujących się rozmowie.
Tak wszystkich zainteresowała ta uwaga, że Pan Wujcio nie miał wyjścia – musiał opowiedzieć historię Kity, za co nagrodzono go wielkimi brawami.
Zebrani pod drzewem ludzie postanowili, że tym razem dziewczyna i chłopak mają za karę przychodzić do grajka przez tydzień i czesać jego psy, które to lubią i potrafią się za to odwdzięczyć. Może wtedy ta dwójka rozrabiaków odkryje, że dobry uczynek przynosi radość, a przyjaźń z czworonogami to fajna sprawa. U Pana Wujcia jest ich cała gromadka, bo przygarnął nie tylko Kitę, ale jeszcze cztery bezdomniaki błąkające się po okolicy – te, które nie odstępują go na krok. Teraz ulicznymi koncertami na harmonijce próbuje zarobić trochę pieniędzy na ich karmę.
– Mam więc zadanie – Lolita puściła oko do Reksona. – Gdy tylko będę w tych okolicach, przyjdę na te koncerty potańczyć. Widziałeś, ile monet wpadło dziś do czapki? Pan Wujcio fajnie gra, a ja ludzi rozśmieszę. Tylko Kiteczka musi mnie powiadomić, kiedy mam się stawić. Umowa stoi, ładna pani Kito? – dodała.
– Ciekawe, co na to Delorcia – zauważył wyżeł.
Pani Nela jakby zrozumiała, o czym tak psiaki szepczą. Gdy Lolita siadła przed nią i spojrzała głęboko w oczy, rzekła coś, co ją samą zadziwiło.
– No i co, moje słoneczko? Miałaś dziś ciekawy dzień. Zostałaś gwiazdeczką, pomogłaś zarobić panu na jedzonko dla jego pieseczków, schwytałaś dwójkę łobuziaków, poznałaś Kiteczkę… – wyliczała.
„Czy musisz tak wszystko zdrabniać, Nelusiu?” – Lolita zażartowała w myślach, ale nadal patrzyła przyjaźnie w oczy swojej opiekunki, ciekawa, co będzie dalej.
– Nie wygląda na zmęczoną, prawda panie Olku? – uspokajała samą siebie pani Nela.
– Raczej na bardzo szczęśliwą – odpowiedział.
– Ale brudną – zauważyła.
– A od czego jest woda i mydło? Już dawno chciałem pani powiedzieć, że pieskowi nie szkodzi, jeśli czasem się zabrudzi, poszaleje z innymi. Nadmiernie sterylne warunki nie są takie dobre, trzeba nabierać odporności, wtedy byle wiaterek nikomu zła nie wyrządzi – stwierdził pan Olek.
Wyczuła, że nawiązuje do jej nadopiekuńczości. Nie przyjęła jednak tych uwag za złośliwe. Patrzyła na swoją championkę z zadziwieniem, że ta siedzi spokojna i wyjątkowo radosna po tak wyczerpującym dniu.
– Kiteczko, Reksonku, Lolitko. Podejdźcie – zwróciła się w swoim słodkim stylu do psiaków i poczęstowała wszystkie smakołykami.
– Wie co pani, ja tes mam dla nich cukielki – usłyszała za sobą znajomy głos.
Już chciała powstrzymać chłopca, ale Pan Wujcio dał znak, że nie ma czego się obawiać. Malec trzymał w ręku specjalne psie przysmaki. Kiwnęła głową na zgodę.
– Cy Lolka tu jesce psyjedzie? Niech psyjedzie, zlobię dla niej medal – mówił chłopiec, delikatnie głaszcząc pudlicę po jej nieco skotłowanych lokach.
Lolita przylgnęła do malca i wymownie spojrzała na swoją opiekunkę. Zapadła cisza. Minęła minuta, może dwie, gdy wszyscy usłyszeli jej obietnicę.
– Postaram się.
– Jupi! Ej Lolka, zatańcymy lokendlolka? – uradowany malec podskoczył do góry, po czym porwał Lolitę do tańca.
„No proszę, chyba właśnie odrobiny tego szaleństwa było jej trzeba” – przeszło przez myśl Reksonowi, gdy ujrzał szeroki uśmiech swojej kumpelki i przypomniał sobie jej wcześniejsze przygnębienie. Machnął do niej swoją długą łapą, uniósł niczego nie spodziewającą się Kitę, posadził ją na swoim grzbiecie i nieudolnie pląsając, dołączył do tańczących szczęśliwców.
– Wydaje mi się, że będziecie tu częstymi gośćmi – zauważył pan Olek na widok roześmianych oczu pani Neli. Wyjął z kieszeni telefon i strzelił fotkę radosnej gromadce.
*/*
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt