- I co mój synu, jak podobało ci się u nas, czy było lepiej niż tam na „dole”.
- O tak, było mi tu lepiej, niemal wspaniale… - urwał, bo postać przed nim błyskawicznie zmieniła swój łagodny wyraz twarzy, zastępując go „burzą gradową”
- Niemal?!! Chyba żartujesz sobie..! – wykrzyczała postać
- Nie, mówię szczerze, przecież wiem przed kim stoję. – próbował pospiesznie poprawić niekorzystny wydźwięk, swoich poprzednich słów
- Czyżbyś się rozczarował? – postać nieco złagodniała, wyraz gniewu zastępując zaskoczeniem ale i zdziwieniem – może wszystko działo się za szybko i jeszcze nie ochłonąłeś?
- Ależ skąd, to nie to! Jest dokładnie tak, jak zawsze sobie wyobrażałem. – odrzekł już nieco pojednawczo, równocześnie zbierając wszystkie swoje przemyślenia i siły, by racjonalnie się wytłumaczyć, nie ściągając na siebie poprzedniego gniewu, tej wspaniałej postaci
- Spędziłem tutaj najpiękniejsze chwile, nigdy nie byłem w ładniejszym, cudowniejszym miejscu, nigdzie też nie byłem tak serdecznie i bezinteresownie przyjmowany. To było niesamowite, spotkać tak wielu przyjaciół, bliskich, ukochanych rodziców, wszystkich tych, których zdawało mi się, już bezpowrotnie utraciłem… Jednak… - przerwał, bo nabrzmiałe tamy już nie wytrzymały, a fale powodzi rozlały się obficie po policzkach
- Jednak – kontynuował, połykając napływające łzy – zrozumiałem to doskonale, gdy porozmawiałem z rodzicami, już po tym jak mi wszystko pokazali, to nie jest moje miejsce.
- Mylisz się, to jest twoje miejsce, jesteś jego częścią, brakującym ogniwem, które się odnalazło. Jeśli jednak myślisz w innych kategoriach, że jesteś niegodny, czy coś podobnego – pamiętaj, przypomnij sobie dlaczego tu się znalazłeś – uśmiechnął się porozumiewawczo, a zarazem jowialnie staruszek w bieli, wypowiadając się w tonie wyrozumiałego i cierpliwego belfra.
- Bardzo przepraszam, jeśli w jakikolwiek sposób uraziłem, nie chciałem, nie było moją intencją okazać się niewdzięcznikiem. Nie, jestem niezmiernie wdzięczny, zawsze byłem, starając się na różne sposoby zasłużyć, spłacić dług…
- Daj spokój! Gadasz jak potłuczony – tak się chyba u was mówi? – postać przyglądała się z politowaniem – Nic nie jesteś dłużny, podobało mi się synu twoje postępowanie, może nie wszystko ale tak właśnie miało być, taki zostałeś stworzony, zawsze miałeś wybór. Zresztą czasem coś ci podpowiedziałem, gdy było źle lub oddalałeś się za bardzo. Jednak nigdy nie byłeś na smyczy, mogłeś odejść, a ja bym to uszanował. Ale teraz, tutaj, gdy jesteś z nami..? Doprawdy, nie rozumiem cię mój synu! Cóż takiego zrozumiałeś? Jestem bardzo ciekaw!
- Jeszcze raz proszę o wybaczenie ale jak rozumiem – obdarzony wolną wolą i prawem wyboru, mogę decydować o swoim losie? Czy tak jest istotnie?! – niemal wykrzyczał
- Ależ tak! Oczywiście! Nie bądź niemądry, przecież powiedziałem. – już nieco poirytowany odrzekł staruszek
- Więc jeśli mogę decydować o sobie i wybierać, to wybieram… Właściwie to już wybrałem. – i tu nagle zaszła w nim zmiana, poczuł się pewnie, wstąpiła w niego nowa siła, czuł że to nic złego, że jego prostota i czyste intencje, nie mogą zasługiwać na karę, tym bardziej na potępienie. Spojrzał postaci prosto w głąb źródlanych oczy i powoli wyszeptał – Możesz spojrzeć teraz w moje myśli, moją duszę?
- Jak możesz wątpić? Tak, mogę! O co ci chodzi?
- Patrz! – powiedział i niemal natychmiast wyczarował swój zszarzały pokój, pełen zalegających na półkach książek, zakurzonych teraz, z których wiele oczekiwało cierpliwie na przeczytanie, na okiennych parapetach zaczynały więdnąć niepodlane kwiaty; za oknami widać było szerokie i długie podwórze z samotną ławką koło trzepaka, siedział na niej nastoletni chłopiec, blady i osowiały, w towarzystwie znanego w miasteczku młodego dealera; nagle obraz się zmienił, ten sam chłopiec, rumiany i szczęśliwy ściskał prawą ręką ster, drugą trzymając mocno piegowatą i roześmianą rówieśniczkę, skręcając żaglówką na czystym jeziorze; inny obraz przeniósł gdzieś w góry, ci sami co poprzednio – chłopak i dziewczyna, już nie tacy młodzi, razem z dziećmi rozglądają się na szlaku, ich serca przepełnia wzajemna miłość – ciemność zasłania obraz – To wszystko! Rozumiesz?
- Rozumiem, rozumiem. Wszyscy trafiając tu, zastanawiają się, martwią się o bliskich tam, „na dole”, nie jesteś wyjątkiem, chociaż wyjątkowy. Cóż więc, według ciebie, mam zrobić? Odesłać z powrotem? Potem będziesz żałował.
- Nie sądzę, wiele zrozumiałem. Udało mi się odzyskać spokój, połączyć się z nim, z mądrością, jakiej nigdy sobie wcześniej nie wyobrażałem. I za to dziękuję. Jednak proszę o jeszcze jedną szansę, nie na długo przecież, zdaję sobie sprawę z tego, co nieuniknione.
- No rozumiem ale ty także spróbuj mnie zrozumieć – możesz tu nigdy już nie wrócić, czy jesteś na to gotowy?
- O tak, teraz tak, jestem wreszcie gotowy! Czasem trzeba umrzeć, by zrozumieć czym jest życie, jaki ma sens. Tylko świadomość bezpowrotnej straty życia, kogoś bliskiego, przyjaciół, uwypukla nam, jak byliśmy mali i głupi, jak wiele utraciliśmy. A co do żalu – tak, będę żałował, może bardziej niż innych odebranych mi rzeczy, było tu wspaniale. Jednak czuję się tu trochę, jak wczasowicz, oczekiwany gość ale zbyt długo przebywający w jednym miejscu – obcy, niczym intruz. Wakacje są piękne ale ponad miarę wydłużone zmieniają się w karę, a kurort w więzienie. Dlatego po życiu przychodzi śmierć, niosąc odpoczynek od trudów i cierpień i niektórym to wystarczy, mnie jednak nie, bo czegoś jednak nie dokończyłem, urlop przyszedł za wcześnie, jakbym nie zmęczył się wystarczająco.
- No cóż, czasami zdarza mi się ustąpić, bywa też, że później żałuję. W twoim przypadku to może być nader interesujące, będę uważnie się przyglądał. Pamiętaj jednak, że zawsze mogę to przerwać, w najmniej oczekiwanym przez ciebie momencie. Rozumiesz?
- Tak, teraz dokładnie rozumiem!
- No to - powodzenia! I do zobaczenia, mam nadzieję – uśmiechnęła się szczerze postać.
- Dziękuję i do… - nie zdążył dokończyć, gdy przeszywający, koszmarny ból wyrwał go ze snu. Poczuł się obrzydliwie we własnym ciele, które jak myślał – porzucił już bezpowrotnie, a teraz kłuło go tysiącem igieł. Dopiero po chwili jeszcze jedno pulsujące, wściekle gorące rwanie, „odezwało się” w lewej nodze. Powoli odzyskiwał wzrok, a nachylające się nad nim cienie, nabierały ludzkich kształtów, jeden rozpoznał natychmiast – Tomek – wyszeptał i znowu zemdlał.
Miał straszne pragnienie, językiem nerwowo wodził po wyschniętych, popękanych wargach. Jak na zawołanie, wodonośna gaza zaczęła powoli gasić pożar w przełyku, wciąż jednak wybuchający nowym zarzewiem. I tak odzyskał przytomność.
- Gdzie ja jestem? – ledwo wyszeptał, jakby nieswoim głosem
- Spokojnie panie Piotrze, jest pan pod dobrą opieką, zaraz lekarz wszystko wyjaśni… Tutaj doktorze, wybudził się!
- Nareszcie! Tak, no wygląda że się stabilizuje. Ale nas pan straszył, ładnie to tak? No chyba będzie już dobrze. Siostro dzisiaj jeszcze płyny, a jutro zobaczymy, może zabierzemy z OIOM-u i zaczniemy karmić, rany ładnie się goją.
- Jego siostra chciała z panem porozmawiać
- A to będę w dyżurce, niech podejdzie ale tak siostro za kwadrans. I nie wpuszczać obcych, tylko rodzina, żadnych dziennikarzy! No chwilę pan sobie pogada, a potem spać, jest pan jeszcze słabiutki ale będzie dobrze.
- Doktorze, co mi jest i jak ja...
- Ciii, spokojnie, niech pan tyle nie mówi, na razie słuchać. Nie wiem ile pan pamięta? Miał pan wypadek, ratując jakiegoś dzieciaka, chyba kolegę pańskiego syna, sam pan… no samochód potrącił. Liczne urazy i złamanie, obrażenia wewnętrzne, no i konieczne były operacje. Profesor Faliński operował, ja tylko asystowałem, usunęliśmy fragment jelita, na szczęście cienkiego. I to tyle. A, od operacji trzymaliśmy pana blisko 3 tygodnie w śpiączce farmakologicznej.
- A Tomek, mój syn?
- To dzielny chłopak, jest tu codziennie, musimy go wyganiać, bo nie odstępuje pana. Jest pod opieką pańskiej siostry. Ale dość już! Jeszcze się nagadamy bohaterze.
- Bohaterze? Nie rozumiem?
- Tak, jest pan bohaterem, uratował pan młodego człowieka! Nie wiem, jak ja bym się zachował w tych okolicznościach, na Pana miejscu. Ratuję ludzi ale w ten sposób..? Podziwiam pana, zresztą nie tylko ja, całe miasto na pana czeka.
14 lat później, Tatry, Szpiglasowa Przełęcz:
- Dziadku, a tam byłeś?
- Tak, tam też. To Kozi Wierch, z tej strony nie widać ale kiedyś omal nie zginęliśmy z przyjaciółmi, gdy zaskoczył nas nagle halny wiatr, szliśmy od Krzyżnego, to tam, przez Granaty. Na Kozim Wierchu już ostro wiało, gdy zarządziłem zejście. Zrobiło się ciemno, nie mieliśmy już wody. Spragnieni, wyczerpani schodziliśmy Czarnymi Ścianami do Zamarłego Stawu. Ta brudna woda smakowała nam, jak najlepszy zdrój i każdy całował swój ocalały tyłek…
- A jak to zrobiliście? Przecież to niemożliwe!
- Co wnusiu? Co jest niemożliwe?
- No całowanie swojego tyłka, dziadek był z gumy? Człowiek guma?
- Niemożliwe? Nie ma rzeczy niemożliwych! Zapamiętaj to! W tamtej chwili wszystko wydawało mi się możliwe, nie zginęliśmy, chociaż niewiele brakowało, później także działy się cuda, to że z wami tu dzisiaj jestem, to dopiero cud. Ale oczywiście wy dwaj Pawełku i Grzesiu jesteście dla mnie cudem największym.
- Daj spokój tato, bo jeszcze karzą się nosić na rękach. Ha! Ha! Nie Aniu?
- No jeszcze czego, Co to, to nie! Ja nosić nie będę. A w ogóle to miały być jakieś świstaki!
- Świstaki? Oj słabi z was obserwatorzy, patrzcie tam, jest na razie jeden, to „wartownik”, pilnuje bezpieczeństwa całej rodziny. O, są następne. Czy to nie piękne? Wszystko tak, jak chciałem, jak chciałem wam pokazać…
- Tato, co ci jest?! Tato?
- Nic Tomku, wszystko dobrze. Tak, już czas, chyba zrozumiałem.
- Co tato?
- A nic synku, kiedyś zrozumiesz. Tak, kiedyś na pewno.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt