„ Grzeczny ” ( zbiór 68 opowiadań)
Dzisiaj mam już 56 lat i prowadzę ustabilizowany tryb życia, ale nie zawsze tak było.
Sporo ciekawego się działo, bo i okres na który przypadły lata mojego dzieciństwa, młodości i wchodzenia w dorosłe życie był bardzo ciekawy. Kiedy opowiadam o przeżytych sytuacjach swoim bliskim, albo znajomym nie wierzą mi. Twierdzą, że niemożliwą rzeczą jest, aby to wszystko przydarzyło się jednemu człowiekowi, a jednak…
Pierwszych lat mojego dzieciństwa nie pamiętam, ale z tego co opowiadali mi moi rodzice zawsze byłem grzeczny. Ojca nigdy nie było w domu , bo pracował w delegacjach. Ja wychowywałem się pod okiem mojej mamy i babci. Z nimi rozmawiałem, bawiłem się i uczyłem. Nic więc dziwnego, że co słyszałem to powtarzałem. Mówiłem: byłam, robiłam, myślałam. Pomimo, że byłem chłopcem wysławiałem się i zachowywałem jak kobieta. Ojciec po powrocie z delegacji był przerażony. Postanowił nie wyjeżdżać już na kolejną i zająć się wychowaniem syna.
Już jako dziecko miałem wyrobione poczucie wartości i odróżniałem dobro od zła. zła. W trakcie zabaw to ja zawsze odgrywałem te pozytywne postacie: policjanta, Indianina, strażaka, itp.
„ Dół z wapnem” (1)
W 1971 roku moi rodzice mieszkający do tej pory w małym drewnianym domku z dala od głównej drogi, postanowili rozpocząć budowę nowego murowanego domu. Zakupili materiały budowlane i wykopali duży głęboki dół na wygaszenie wapna. Zasypali dół wapnem i zalali dużą ilością wody. Z nadejściem wiosny śniegi stopniały i w dole tym wody było po same brzegi. Brzegi zaś porastały sitowia, stokrotki i mlecze. Gdzieniegdzie spod świeżej zielonej trawy wystawały kępy suchej, brudnej i brzydkiej roślinności. W tym właśnie okresie wraz z moim kolegą Kazimierzem przystąpiliśmy do nowej zabawy. Postanowiliśmy, jak na „dorosłych” przystało zachowywać się odpowiedzialnie, tzn. kiedy Kazimierz podpalał zapałkami suche kępy traw, ja w ślad za nim szedłem ze słoikiem pełnym wody i dogaszałem tlące się jeszcze pogorzeliska. Tą mądrą naszą zabawę obserwowali rodzice i stryjowie pracujący przy budowie naszego nowego domu. Nikt jednak nie zabronił nam i nie przerwał. Wszystko było dobrze, dopóki miejsce z którego nabierałem wodę do słoika nie wypełniło się wodą. Nie mogłem już tam stawać. Musiałem znaleźć inne równie dogodne miejsce do czerpania wody. Kazimierz podpalał coraz to nowe skupiska traw, a mnie brakowało wody do ich gaszenia. W końcu znalazłem jedno miejsce, ale było zbyt wysoko. Postanowiłem chwycić się sitowia, aby dosięgnąć lustra wody. Udało się. Sięgnąłem lustra wody nie tylko słoikiem, ale całym sobą. Sitowie zerwało się i niczym kamień poszedłem na dno tego dołu z wapnem. Podobno, bo tego nie pamiętam zachowywałem się jak spławik podczas brania. Wynurzałem się i zanurzałem, wędrowałem od prawej do lewej krawędzi zbiornika zanim zaalarmowana przez robotników mama przy pomocy drewnianych grabi doholowała mnie do brzegu i wyciągnęła z wody. Dobrze, że miałem taką zapinaną pod brodą czapkę ze szpicem, bo było za co złapać. Stryjowie śmiali się ze mnie, że z wody widać było tylko ten szpic mojej czapki. Ha, ha, ha.
„ Chybotliwa ” (2)
Mając siedem lat rozpocząłem swoją edukację w Szkole Podstawowej w Rącznej. Niektórzy twierdzą, że do szkoły mają pod górkę. Ja nie tylko miałem pod górkę, ale jeszcze daleko. Z Dzikowca, gdzie mieszkałem do centrum wsi było jakieś trzy kilometry, a do szkoły jeszcze z kilometr. Podejmując ten trud codziennego spaceru do szkoły spodziewałem się choćby odrobiny komfortu, a tu co? Posadzono mnie w takiej niewygodnej ławce, gdzie blat i siedzisko połączone były jedną rurą. Tragedia. W dodatku w tej ławce nie dało się siedzieć, bo była krzywa. Kiedy opierałem się o oparcie blat podnosił się do góry i przybory piśmienne spadały na podłogę. Kiedy przesuwałem się do przodu aby obciążyć blat, noga ławki unosiła się w powietrzu. To było nie do zniesienia. Nie mogłem tego tak zostawić. Mając zakorzenione w sobie poczucie obowiązku naprawiania złych rzeczy, poprosiłem kolegów z pierwszej klasy o pomoc. W czwórkę unosiliśmy ławkę w górę i z impetem opuszczaliśmy na podłogę sali lekcyjnej, aby skorygować nieprawidłowości. Koledzy podobnie, jak ja byli grzeczni i uczynni, więc czynność powtarzaliśmy kilkanaście razy. Pewnie by nam się udało, gdyby nie fakt, iż pod nami był pokój nauczycielski. Spadający z sufitu tynk zaalarmował panią Dyrektor i inne nauczycielki. Po zaproszeniu nas do siebie starały się przy pomocy długiej drewnianej linijki i sznura od czajnika wytłumaczyć nam , że zachowanie nasze było niewłaściwe.
Nie wiem, o co tyle krzyku, my tylko prostowaliśmy tą chybotliwą ławkę i to w dodatku w czynie społecznym. Na domiar złego pani Dyrektor wezwała moją mamę i obniżyła mi ocenę z zachowania.
To niebywałe i deprymujące, przecież byłem grzeczny.
„ Wigry2 i Wigry3 ” (3)
W drugiej klasie Szkoły Podstawowej przypadała Pierwsza Komunia Święta. Wszyscy nerwowo oczekiwaliśmy tego dnia. Nie tylko ze względu na jego duchowy charakter, ale przede wszystkim ze względu na prezenty, jakie spodziewaliśmy się otrzymać od rodziców chrzestnych z tej okazji.
Byłem grzeczny, dobrze się uczyłem. Spodziewałem się dostać ładny rower i elegancki zegarek. Dostałem od mojej chrzestnej Honoraty zegarek marki Poliot w złoconej oprawie i od mojego chrzestnego Stanisława rower. Kurcze. Wielki męski rower z ramą, której ze względu na mój wiek i wzrost nie byłem w stanie przekroczyć. Nienawidziłem go. Starałem się jeździć na nim pod ramą , ale częściej lądowałem w rowie lub pokrzywach, niż pokonywałem większe odległości. Po roku czasu mój komunijny rower wyglądał, jak złom.
Kolega Ryszard dostał ładny składak Wigry2, kolega Kazimierz dostał dwa rowery. Od chrzestnego Wigry2 i od ojca, który z nimi nie mieszkał nowiusieńki Wigry3 z przerzutkami.
Tak nie mogło być. To było niesprawiedliwe. Trzeba było temu jakoś zaradzić. Będąc grzecznym i koleżeńskim chłopcem zaprosiłem Ryszarda i Kazimierza do wspólnej, ciekawej zabawy. Było lato.
W obejściu Ryszarda ojciec zostawił czterokołowy wózek do jarzyn, którego rama pospawana była z grubych rur. Układając jedną z burt tego wózka na rurce łączącej przednią i tylną oś stworzyliśmy wspaniałą równoważnię, po której kolejno przejeżdżaliśmy na drugą stronę.
Kazimierz przyjechał najpierw swoim Wigry2, a po godzinie dobrej zabawy postanowił sprawdzić swoje Wigry3. Piękny rower. Był piękny dopóki nie stanąłem przednim kołem swojego poobijanego roweru na brzegu równoważni, podczas kiedy Kazimierz był na samym jej szczycie. Nie miał szans.
Efekt był piorunujący. Spadające z deski Wigry3 złamały się na pół, a dumny Kazimierz jęczał z bólu, gdyż kierownica wbiła mu się w brzuch. Tak to „pycha Marka strąciła”. Właściwie to nie Marka, tylko Kazimierza. Troszeczkę mi ulżyło, bo przecież jakaś sprawiedliwość musi być, co nie?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt