Mały kamień - Marian
Proza » Przygodowe » Mały kamień
A A A

   Damian wolny czas przeważnie spędzał w górach, ale interesowała go też historia II Wojny Światowej, a szczególnie akcje specjalne i szpiegowskie z tamtych czasów.

   Gdy podczas pobytu służbowego we Włoszech trafiła mu się możliwość weekendowego wypadu w Apeniny, to aż mu się oczy zaświeciły. W Apeninach bowiem, u stóp najwyższego ich szczytu Corno Grande, niemieccy komandosi w 1943 roku uwolnili, uwięzionego w hotelu Campo Imperatore Mussoliniego.

   Zdobyć Corno Grande i zobaczyć miejsce tamtej słynnej akcji - to była okazja, której Damian nie mógł przepuścić. Szarpnął się więc na opłacenie dwóch noclegów w Campo Imperatore i w piątkowe popołudnie dotarł kolejką linową pod hotel.

   Campo Imperatore znał już ze zdjęć, ale mimo to zaskoczyła go brzydota tego budynku. Trzypiętrowy, ceglastoczerwony blok z półokrągłym „wybrzuszeniem” bardziej pasowałby do jakiejś dzielnicy przemysłowej, niż do gór. Patrząc na to „cudo” Damian zastanawiał się, jak we Włoszech - w kraju pięknej architektury - mogło powstać coś takiego. Wystrój wnętrza hotelu też nie miał włoskiego uroku i przypominał oszczędne w formie hotele skandynawskie.

   Wszystko to jednak nie miało znaczenia, bo Damian był szczęśliwy, że oto spełniało się jego marzenie. Po zakwaterowaniu się, wyszedł z hotelu i, usiadłszy na kamieniu, puścił wodze fantazji. Oczami wyobraźni widział to, co wydarzyło się w tym miejscu kilkadziesiąt lat temu. Wyobrażał sobie lądujące niemieckie szybowce desantowe i komandosów wpadających do hotelu, a wreszcie odlot maleńkiego samolotu uwożącego duce ku krótkotrwałej wolności, zakończonej niechlubną śmiercią. Tak zleciał mu czas do wieczora.

   Następnego ranka wyruszył w góry. Szedł ścieżką, która biegła trawersem pozłoconego słońcem zbocza Picco Confalonieri do widocznej w oddali przełęczy Monte Aquila, za którą wabił swoim majestatem Corno Grande - cel jego wędrówki. Kilka kroków poniżej ścieżki zalegały chmury, które wyglądały jak gładka, biała płyta, przytwierdzona do zbocza góry i rozciągająca się po horyzont. Wyglądały na nieprzeniknione. Takie jednak nie były, bo w pobliżu - jakby pod Damianowymi stopami - słychać było jakieś chrząkania czy parskania, świadczące o obecności tam czegoś żywego. Damian nie zdążył jeszcze pomyśleć, co by to mogło być, gdy wszystko się zmieniło. Jak człowiek jednym ruchem rąk rozsuwa okienne zasłony i wpuszcza światło do pokoju, tak tamta biała zasłona nagle się rozbiegła, ukazując wszystko, co dotychczas skrywała.

   Na pierwszym planie zaskoczył go widok koni pasących się o krok od ścieżki. Było ich siedem i Damian pomyślał, że siódemka to szczęśliwa liczba i dobry omen na dalszą część dnia.

   Dalej widoczna była rozciągająca się aż po przełęcz Monte Aquila dolina, której wielkość zachwycała i przerażała zarazem. Jej pokryte zielonożółtą trawą zbocze nie było strome, ale biegło tak daleko w dół, że wydawało się sięgać wnętrza Ziemi. Damian był opatrzony z górami, ale ta olbrzymia, otwarta przestrzeń z prawej strony zachwiała jego pewnością siebie. Jej ogrom dziwnie przyciągał, ale i powodował, że nogi same trzymały się lewej strony ścieżki. Tak, pasąc oczy widokami i bojąc się jednocześnie, dotarł na przełęcz pod Monte Aquila.

   Za nią zaczynała się skalista ścieżka. W kilku miejscach była ona wąska i biegła tuż nad przepaścią o stromych ścianach, ale nie była niebezpieczna ani trudna. Szło mu się więc dobrze i bez problemów dotarł do miejsca gdzie zaczynała się oznaczona zielonymi trójkątami „Via Direttissima”, czyli najkrótsza droga na szczyt.

   Znaki wiodły ostro do góry i nie było żadnych klamer ani łańcuchów, zostawały więc tylko sprawne nogi i ręce. Skała jednak była pewna, z dużą ilością stopni i chwytów, więc już gdzieś po godzinie osiągnął wierzchołek Corno Grande.

   Usiadł koło blaszanego krzyża i rozejrzał się. Był naprawdę wysoko, a dawało się to odczuć najbardziej, gdy patrzył w kierunku, z którego przyszedł. Widział prawie całą przebytą drogę i z tej perspektywy ani tamta dolina pod Picco Confalonieri nie wydawała się aż taka rozległa, ani przepaść za Monte Aquila aż tak głęboka. Wszystko było małe, bo wzrok biegł tak daleko, że sięgał Adriatyku, który malował się szaroniebieskim paskiem na horyzoncie.

   Na krzyżu była skrzynka zawierająca zeszyt na wpisy dla turystów. Otworzył go, ale nie miał pomysłu na jakiś oryginalny tekst. Wpisał więc tylko datę i podpisał się.

   Direttissima miejscami była tak wąska, że ruch w dwie strony był niemożliwy. Dlatego zalecane było schodzenie inną, dłuższą, ale bezpieczniejszą drogą. Damian jednak, nie widząc nikogo na dole, postanowił zejść direttissimą. Okazało się to dużo trudniejsze niż podejście, bo nie zawsze widział, gdzie postawić stopę i dwa razy o mało co by się obsunął. W końcu udało mu się zejść i ruszył skrajem przepaści w stronę przełęczy pod Monte Aquila.

   Gdzieś tak w połowie drogi obejrzał się, żeby jeszcze raz spojrzeć na szczyt i pomachać mu na pożegnanie. W tym momencie jakiś mały kamień usunął mu się spod stopy, zabierając ją ze sobą. Damian stracił równowagę i, żeby nie upaść, odruchowo zrobił krok do tyłu. Niestety, stopa nie znalazła oparcia. Jego ostatni krzyk usłyszały tylko białe skały.

 

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Marian · dnia 12.05.2024 12:34 · Czytań: 444 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 6
Komentarze
Zbigniew Szczypek dnia 13.05.2024 20:06 Ocena: Świetne!
Marianie
Dla kogoś nieobeznanego z górami, Twoje opowiadanie może wydawać się mdłe i nieciekawe. Tym bardziej, że w tym akurat fragmencie nie występują dialogi, chociażby w formie przerywników. Ja jednak doceniam Twój opis, kocham góry w ogóle, a klimat alpejski(nasze Tatry jako namiastka) wprost uwielbiam. Osobiście w okolicy, którą tu opisujesz, nie byłem, znam tylko z opowiadań znajomych ale i byłej żony oraz licznych zdjęć. Szczególnie zasłona z białych chmur, tam często jest obecna, ja przeżyłem to wielokrotnie, chociażby na Granatach. Co do hotelu, bardziej przypomina twierdzę lub cytadelę, niż przytulne miejsce. No i zaskakujące zakończenie - tak jest z głupotą rutyny i lekceważenia gór, czasem te z pozoru łatwe szlaki, są najbardziej zwodnicze. Ja zawsze miałem pecha w Tatrach Zachodnich - załamanie pogody pod Rakoniem, mgły pod Kończystym W. i póżniej w Dolinie Trzydniówki, gdzie wystające i śliskie korzenie mogą być bardzo niebezpieczne. Co do małego kamyczka, to kiedyś zleciałem naście metrów przez osuwające się piargi, między Krzyżnem, a Granatami - mało brakowało do ostatniego lotu.
Generalnie podobało mi się.
Pozdrawiam serdecznie - Zbyś ;)
P.S.
Brawo, że nie rospisywałeś się nad akcją Skorzennego, to akurat wolę w wersji Wołoszańskiego ;-}
Kazjuno dnia 14.05.2024 07:27 Ocena: Bardzo dobre
Ciekawa opowieść.
Mimo zachęt Ojca nie zostałem miłośnikiem zdobywania górskich szczytów jak Ty Marianie i Zbysiu Szczypek. Natomiast podobnie do opisanego Damiana fascynowały mnie akcje sił specjalnych.
Słynny zamach Kedywu na Franza Kutscherę opisałem w pierwszym stworzonym opowiadaniu. Zostałem wyróżniony przez polonistę, który później wyrzucił mnie ze szkoły - głównie za palenie papierosów i picie piwa w czasie długich przerw. Wspomniane wyróżnienie, zresztą chyba jedno z dwóch jakie spotkały mnie w czasie kariery szkolnej, (bowiem byłem kłopotliwym i kiepskim uczniem) przesądziło, że moją pasją stało się pisarstwo.

Jak zwykle Marianie pochwalam Twój tekst z zaskakującym zakończeniem, które powinno ostrzec żółtodziobów wybierających się na podboje szczytów. Niech wbiją sobie do łbów, że z górami nie ma żartów!

Pozdrawiam
Marian dnia 14.05.2024 07:52
Zbigniewie, dziękuję za przeczytanie mojego opowiadanka i komentarz.
Nie pisałem o akcji Skorzennego, bo też wolę Wołoszańskiego.
"Do gór trzeba z szacuneczkiem" - mawiał mój kolega przewodnik tatrzański, który o ironio zginął po słowackiej stronie.
Ja ze swej strony też wiem, że trzeba z szacuneczkiem, bo złamałem nogę "tylko" w Bieszczadach i to przy samej Przełęczy Bukowskiej.
Pozdrawiam.

Kazjuno, dzięki że wpadłeś i skomentowałeś.
Mnie druga wojna nie interesuje, wolę dawniejsze czasy.
Faktycznie były takie czasy, że za "fajki" wylatywało się ze szkoły. Znam takiego, którego wyrzucono za to z ogólniaka w Szczecinie i maturę zdawał w mojej szkole. Nikt wtedy nie wiedział, że prywatnie uczył się japońskiego i nawet wygrał konkurs recytacji poezji japońskiej organizowany przez ich ambasadę. Po maturze wyjechał do Japonii i tam zamieszkał na stałe.
Jak widać, "fajki" nie zawsze są złe.
Pozdrawiam.
ivonna dnia 16.05.2024 21:42 Ocena: Bardzo dobre
Uff, Marianie, witaj :) tak się zaczytałam, że aż się tam przeniosłam. jakbym tam była, widziała świat z wierchów, do których najpierw z pewną zadyszką pewnie bym się wdrapywała :) I jakbym chłonęła to, jak Damian. Lubię góry. Co ciekawe, w dzieciństwie jakoś mnie do takiego "spacerowania" nie ciągnęło. Ale po pierwszym obozie wędrownym w Tatrach w czasach licealnych uznałam, że żadne wędrowanie po nizinach nie dostarczy tylu wrażeń, i tej nagrody po męczącym czasem wchodzeniu pod górę czekającej na szczycie - niezapomnianego widoku całej przestrzeni wokół (miałam kiedyś okazję podziwiać krajobraz z Aiguille du Midi, niesamowite wrażenia widokowe). Opisuję to tak, jakbym ganiała po górach z linami, rakami i czekanem. Nie, po prostu lubię góry - każde. Lubię w nich być, iść sobie ich ścieżkami, patrzeć na nie. I doskonale wiem, że jak tu przypomniałeś, "do gór trzeba z szacuneczkiem". Mój dobry kolega ze studiów stracił kilka opuszków palców u rąk (tylko opuszki mu "ciachnięto" w szpitalu, a groziła mu amputacja dłoni, ale na szczęście lekarzom udało się uratować, martwica dotknęła końcówek). Tak się skończyła jego (z jednym jeszcze kolegą) pierwsza zimowa wspinaczka. Zaskoczyło ich załamanie pogody, śnieżyca, odpadli od ściany, polecieli w dół parę dobrych metrów. Zgubili plecak z ciepłym napojem. Przycupnęli na jakiejś skałce, kolega zaczął trząść się z zimna, narzekać na zimne dłonie. Został, drugi poszedł po pomoc. Nie będę tu opisywać szczegółów. Rzecz natomiast w tym, że nie byli do tej wspinaczki w warunkach zimowych dobrze przygotowani, zbiegło się też kilka innych przyczyn. Gdy w szpitalu wracało mu czucie w dłoniach niemal wył z bólu, potem uczył się chwytania przedmiotów - opuszki odgrywają w tym ważną rolę. Nie wiedział też, czy będzie mógł dalej grać na pianinie.
Rozgadałam się, a to znaczy, że Twoja opowieść dostarczyła mi przeżyć. Nie był do tego potrzebny powód, dla którego Damian znalazł się w tych rejonach. Mogłeś zacząć od razu od tej radości, że Damian znów jest w takim miejscu, które uwielbia. Nie brakowało mi zarazem dialogu podczas tej wyprawy. Jest po prostu zbędny. No i znakomity ten tytuł! I ta siódemka koni! I to zakończenie!
Dziękuję Ci Marianie za tę wędrówkę - ivonna
Marian dnia 17.05.2024 08:26
Witam Ivonna. Dziękuję za odwiedziny oraz za obszerny i miły komentarz.
Ganianie z rakami i czekanem to już taka trochę walka. Nigdy mnie to nie ciągnęło. Ja wolę zwykłe chodzenie na butach. Może być wysoko, ale jednak na butach.
Pozdrawiam i zapraszam w nasze góry, bo są piękne.
Zoom Lens dnia 22.08.2024 23:16
Witam, osobę, która zechciała podjąć ze mną współpracę. Udostępniła mi swoje teksty, za co jestem bardzo wdzięczna.

Ponieważ kilka opowiadań Mariana przypadło mi do gustu postanowiłam, któreś z nich nagrać.
Efekty mojej pracy możesz zobaczyć tu:

https://www.youtube.com/watch?v=hZt1xRyB2vs&t=14s

https://www.youtube.com/shorts/QtcBA7WaGe0


Zapraszam serdecznie do odsłuchania. (Oczywiście upraszam o łapkę w górę, komentarz a subskrybcja to już całkowicie wielkie marzenie B) )

Autorowi dziękuje i biję brawo!
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
pociengiel
14/05/2025 23:10
tak, wabił się chyba Berek. pewnie do niego nie wrócę, nie… »
pociengiel
14/05/2025 23:04
To, co teraz wklejam, to efekt obejrzenia propagandowego… »
Miladora
14/05/2025 22:40
Wiem - jednak myślę, że tytuł musiał wywołać pewne… »
Miladora
14/05/2025 22:35
To poprawiaj - ale na kopiach. Po pewnym czasie będziesz… »
pociengiel
14/05/2025 22:17
Bo tytuły filmów, jako tytuły wierszy są tylko pretekstem,… »
pociengiel
14/05/2025 22:11
będzie jeszcze jeden, z dwóch, które wywarły wpływ na moje… »
wolnyduch
14/05/2025 21:51
Podziwiam, nie pierwszy raz Twoją rolę tłumaczki, Lilko,… »
Miladora
14/05/2025 21:51
Ładny wiersz wybrałeś, Dod. :) - z czasem skrzydła… »
wolnyduch
14/05/2025 21:42
Dziękuję Dodatku za wgląd, no niestety, taka prawda, że ze… »
Miladora
14/05/2025 21:33
W oryginale też jest - Век даст мотор для катафалка. Ale… »
Miladora
14/05/2025 21:10
Jeżeli Twoim rozrusznikom potrzebna jest ostra jazda, to… »
Miladora
14/05/2025 21:04
Piękny przekład, Lilu. :) Podziwiam. Miłego wieczoru. »
Miladora
14/05/2025 21:01
Rosario Castellanos (1925 - 1974) - meksykańska pisarka i… »
Miladora
14/05/2025 20:54
Zastanawiając się nad treścią, uświadomiłam sobie, że często… »
pociengiel
14/05/2025 15:50
najsmutniejsze jest to, że mówimy o lekarzach, inżynierach,… »
ShoutBox
  • retro
  • 10/05/2025 18:07
  • Dziękuję za Grechutę, ta wersja też jest niezwykła: [link]
  • Miladora
  • 09/05/2025 12:17
  • Na stronie głównej, w newsach, Lilu. :) Opcja - "dodaj news" - w panelu użytkownika. :)
  • Lilah
  • 09/05/2025 11:38
  • Dzięki, Milu. Dzięki, dodatku. A gdzie ew. zamieścić anons?:)
  • Miladora
  • 08/05/2025 23:36
  • Lilu - pochwal się tomikami, bo naprawdę jest się czym chwalić. Gratulacje. :)
Ostatnio widziani
Gości online:93
Najnowszy:z.nml.a