Ujrzawszy młodego faceta wychodzącego z ulicy Bagatela po drugiej stronie Placu Unii Lubelskiej, Alek Korycki pomyślał, że to cudzoziemiec ze Skandynawii.
Pewnie Szwed, a może Fin albo Norweg? – Zastanawiał się, widząc blondyna z modnie przystrzyżoną długawą czupryną. – Cinkciarska intuicja podpowiadała, że to jednak Swen. – Może przystojniaka klepnąć?1. – Wytężył wzrok, kiedy domniemany Szwed okrążając plac, przybliżył się do marketu Super-Samu, gdzie Alek właśnie opuszczał kawiarniany taras po trudzeniu się pisaniem.
Ja go znam, Ludwik Ołomski! – Ucieszył się Alek, rozpoznając przyjaznego Wrocławianina, który nie potępił go za incydent z Wlarczykiem.
Poderwał sportową torbę z wystającym trzonkiem tenisowej rakiety i podbiegł do znajomego.
– Cześć – zatrzymał skręcającego na Marszałkowską znajomego. – Co tu porabiasz? – z uśmiechem zapytał Alek.
– To ty? – Uśmiechnął się też Ołomski. – Dobrze wyglądasz – powiedział i zerkając na torbę z tenisową rakietą, dodał: – Mieliśmy pograć w tenisa, w Sopocie.
W tramwaju wiozącym ich do centrum Warszawy Ludwik opowiedział, że właśnie opuścił ambasadę Szwecji, gdzie załatwił wizę stałego pobytu.
– Jakim cudem? – Nie mógł pojąć Alek.
– Ożeniłem się ze szwedzką obywatelką. Moją dziewczyną była jeszcze we Wrocławiu i emigrowała z Żydami ponad rok temu. – Ołomski spojrzał badawczo na Alka. – Chyba nie jesteś antysemitą? – zapytał.
– No nie. Zresztą nawet bym nie mógł. – Alek chwilę się zawahał. – Jestem pół-Żydem. Mam matkę Żydówkę.
– Tak? – zdziwił się Ludwik. – Nie wyglądasz na Żyda. – Przez chwilę przyglądał się koledze. – To przecież też mogłeś wyjechać z tego syfu.
– Matka nie chciała. Jest asymilowaną Żydówką wychowaną jako katoliczka i nie specjalnie integrowała się z gminą żydowską. Poza tym od lat jako lekarka ma wygodną posadkę dyrektorki sanatorium dla dzieciaków w Szczawnie i mamy tam willę z dużym ogrodem.
Ołomski pokiwał głową ze zrozumieniem.
– No tak... jak lubi się swoją pracę, to można się przyzwyczaić nawet do tutejszego kołchozu.
Na pomysł, by w Sopocie wspólnie wykorzystać chylące się ku końcowi lato, wpadł Ludwik. Przedtem, kiedy popijając mrożoną kawę, siedzieli na tarasie kawiarni Sezam, Alek opowiadał o najprawdopodobniej zakończonym romansie z blondynką z Powiśla. Nie chciał się zwierzać z zaskakującego go rozstania z Elą. Mając nadzieję, że nie było ostateczne i przypomniawszy sobie jej namowy, żeby wznowił studia, podał koledze nieprawdziwy powód ostatniej wizyty u Kaczyńskiej.
– Wiesz? Ona chce mnie odwieść od moich nowych życiowych planów, a postanowiłem zająć się pisaniem.
Ludwik spojrzał na Alka zdziwiony.
– Chcesz być pisarzem?
– No, tak. Ta dziewczyna naciska, żebym wracał na studia – kontynuował Alek. – Mam jej dość. Wierci mi w głowie dziurę. Przyłączyła się do chóru rodziny, wywierającej na mnie przez całe życie presję, że mam robić to lub tamto.
– Nie gniewaj się, ale ta Kaczyńska ma raczej rację. Z czego będziesz się utrzymywał? – Ludwik akuratnie sięgnął po pieniądze na widok podchodzącej kelnerki.
– Dzisiaj ja płacę. – Alek zatrzymał rękę kolegi, wyciągając własny pękaty portfel. – Ty postawiłeś mi kawę we Wrocławiu. – Ostentacyjnie wyjął trzos polskich banknotów z kilkoma stu-frankowymi i dolarowymi nominałami. – Reszty nie trzeba. – Podał kelnerce sto złotych, a ta z uśmiechem podziękowała. – Właśnie z tego się będę utrzymywał. – Korycki machnął wyjętym plikiem banknotów i schował do rozwartego portfela.
– Dużo ryzykujesz. – powiedział Ludwik. – Znałem takiego kozaka, też jak ty kiedyś boksował. Cynkował koło wrocławskiego Pewexu, potem zamknęli go na rok i... handluje dalej. Ale zrobili z niego szmatę, wszyscy wiedzą, że jest kapusiem na milicyjnej smyczy. Teraz musi się dzielić kasą z gliniarzami i kabluje na kolegów.
* * *
Do Sopotu Alek przyjechał rozgoryczony, po tkwiącym mu w głowie wspomnieniu gwałtownego rozstania się z Kaczyńską.
Czy musiałem na nią krzyknąć: „Zostań z tym zapłakanym komediantem”! i wychodząc z jej mieszkania trzasnąć drzwiami? – trawił w głowie chyba pochopną decyzję.
Kiedy po raz ostatni złożył jej wizytę, zastał u Warszawianki starszego od siebie o kilkanaście lat mężczyznę trzymającego w dłoni bukiet kwiatów.
– To dla niego chcesz mnie porzucić? – Zdziwił się elegant w garniturze, na widok wchodzącego do mieszkania Alka.
– Ty mnie porzucałeś kilka razy, wracając do swojej rzekomo niedobrej żony.
– Nie wracałem do niej, a do córki – rozpaczliwym tonem powiedział przystojny fagas. – Przyjmij ten bukiet, przepraszam. – Mężczyzna uklęknął przed Elą przybierając rozpaczliwy wyraz twarzy. – Jutro składam do adwokata rozwodowe papiery. – Zakrył oczy zgiętym w łokciu przedramieniem.
– Nie rób mi wstydu i przestań się mazgaić – powiedziała Ela.
– Jaką przyszłość zapewni ci ten lowelas? – Spojrzał załzawionymi oczami na Alka.
Wtedy niepotrzebnie się uniosłem – przypomniał sobie Korycki:
– Ten frajer to twój kochaś? – zwrócił się do dziewczyny. – Jak chcesz, to go stąd wyrzucę – dodał.
Pobladłej Kaczyńskiej drżały usta.
– Ty się stąd wynoś, gówniarzu! – Mężczyzna poderwał się na nogi i doskoczył do Alka. Zaatakował zamachowym ciosem, który zderzył się z Alka łokciem. Napastnik jęknął z bólu.
Gdyby nie Ela, dopuściłbym się kolejnego pobicia – Korycki zdał sobie sprawę.
– Nie bij go! – pamiętał jej rozpaczliwy krzyk, kiedy powstrzymał pięść, chcąc zdzielić niedoszłego rozwodnika i po wygłoszeniu pożegnalnych słów zatrzasnął za sobą drzwi.
Pierwsze dni nad morzem spędził jak zaplanował. „W zdrowym ciele zdrowy duch” – miało być dewizą jego wrześniowego pobytu nad morzem. Miał przekonanie, że zrelaksowany dzięki sportowemu spędzaniu czasu i rozstaniu z Elą Kaczyńską, wreszcie dokończy długie opowiadanie o okupacyjnych przeżyciach ojca ratującego matkę przed holokaustem.
Płonna nadzieja – zdał sobie sprawę, przypominając sobie o wetkniętym do notatnika telegramie z Wrocławia. – Przecież dzisiaj wieczorem przyjeżdża Ludwik.
Po porannym marszobiegu do Orłowa umył się z potu, zjadł śniadanie i opuścił mieszkanie ciotki z zawieszoną na ramieniu ortalionową torbą zawierającą notatnik. Na ulicy Bohaterów Monte Cassino było słonecznie i wiał ciepły wietrzyk. Zaskoczył Alka pustoszejący z dnia na dzień deptak.
Normalna kolej rzeczy, wyjeżdżają letnicy, sezon się kończy.
Po zamówieniu kawy i szarlotki usiadł przy stoliku na tarasie kawiarni Fregata, usytuowanej po prawej stronie przy wejściu na deski sopockiego mola. Kawiarniany taras w sąsiedztwie plaży był Alka ulubionym miejscem. Tu, jeszcze kiedy miał czternaście lat, naciągali z bratem matkę, aby im uległa i zafundowała lody. Przypomniał sobie, że już wtedy znad pucharków z lodami i bitą śmietaną rozglądali się z Radkiem za dziewczynami wchodzącymi na molo.
No tak, podrywanie lasek stało się naszą pasją. – Żachnął się na wspomnienie romansu z seksbombą Moczydło. – To przez zazdrość o nią zjechałem tu wiosną jako wyrzutek społeczny i czarna owca rodziny. – Kolejny raz przemknęły mu przez głowę ciężkie chwile przeżywane u ciotki, kiedy po rozstaniu z Ulką trudno mu było pogodzić się z życiową klęską. – Ten koszmar mam za sobą – pomyślał, patrząc na otwarty notatnik z opowiadaniem.
To jest dobre – pochwalił się w myślach po przeczytaniu ostatniego stworzonego fragmentu. Opis sceny, w której sąsiadka folksdojczka, która okradła matkę z biżuterii, atakuje ojca chcącego odzyskać precjoza, powinna wywołać u czytelnika emocje.
– Załatwię cię przystojniaczku! – krzyczała zaprzedana hitlerowcom kobieta. – Wiem kim jest twoja żoneczka. To Żydówa! Ukrywasz ją, srasz na zarządzenia wodza tysiącletniej Rzeszy! – czytał Alek stworzony fragment. – Już ja się postaram, żeby ciebie z Żydówką przepuścić przez komin w Auschwitz – groziła folksdojczka.
Alek sięgnął po długopis. W następnych zdaniach opisywał paniczną ucieczkę rodziców z mieszkania sąsiadującego z pokojami niebezpiecznej kobiety. Ojca i matkę ponaglała świadomość nieuchronnej wizyty Gestapo.
Ten opis zapowiada pasjonujący zwrot akcji. Mocno to opisałem – ogarnęło Alka samozadowolenie. Zamknął notatnik i zaatakował widelczykiem szarlotkę. Zaczął myśleć o popołudniowym spotkaniu z wrocławskim kolegą. Ekscytowało go, że będzie spędzał czas z kimś, kto zostanie obywatelem „Wolnego Świata Zachodu”.
Ludwik osiągnął coś, co jest pragnieniem większości młodych Polaków. Nawet więcej: kiedy będzie chciał, może przyjechać do Polski i będzie tu szanowany z prawie nabożną czcią, jak odwiedzający PRL cudzoziemcy zza żelaznej kurtyny.
On chyba myśli, że uprawiając cinkciarstwo, jestem idiotą – uwierało Alka wspomnienie ostrzeżenia kolegi na balkonie warszawskiej kawiarni Sezam. – Pewnie uważa, że jak ten prymitywny cynk, którego we Wrocławiu aresztowała milicja, zaczepiam ludzi pod Pewexem.
Ołomski mnie nie docenia – przyszło do głowy Alkowi. – Muszę mu wytłumaczyć, o ile mniej ryzykownie cynkowałem zamieszkując w Rivierze i jak pomocna w przestępczym procederze jest znajomość języków obcych.
Korycki spojrzał na zegarek. Dochodziła czternasta, a pociągu z Wrocławia spodziewał się koło siódmej pod wieczór. Wstał z krzesła, chciał opuścić kawiarniany taras, zaczął wkładać do torby notatnik, lecz dotarło do niego, że nie wie, co robić z nadmiarem wolnego czasu.
Zjem drugą szarlotkę, wypiję jeszcze jedną małą kawę i napiszę list do Eli – postanowił.
Już wiedział, że nie zacznie listu od słów „Droga Elu”. – Jaka ona dla mnie „droga”? – się zastanawiał, wracając z bufetu do stolika z kawą i ciastkiem. – Chętnie bym zaczął od: „Ty głupia krowo” – buzowała w Alku złość.
Wybacz, że wyjechałem bez pożegnania – napisał z cynizmem.
Nie wiedziałem, że spotka mnie w twoim domu niespodzianka. Początkowo myślałem, że mam do czynienia z intruzem. Okazało się, że fagas jest Ci bliski. Czyżbym był dla Ciebie przejściowym narzędziem zemsty, tylko do odreagowania za niefortunny z nim związek? A może chciałaś grać na dwa fronty? Mną się pocieszać i dalej kontynuować pechowy związek z żonkosiem, który dzieli przyjemności między swoją ślubną a Tobą.
Na początku, zanim nie wyszło szydło z wora, wydawało mi się, że jesteś piękną dziewczyną, o jakiej mogłem marzyć.
Cóż, nie pierwsze moje rozczarowanie.
Żałuj, że Cię tu nie ma. Jest piękna pogoda i pisząc te kilka słów na tarasie ulubionej kawiarni, słyszę szum morza przerywany krzykami mew. Coraz więcej satysfakcji daje mi pisanie.
Pozdrawiam.
Opuszczając kawiarnię Fregatę, Alek wyrwał list z kołonotatnika, zmiął w kulkę i wrzucił do kosza.
1Dokonać z nim cinkciarskiej transakcji.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt