Po porannym marszobiegu, dwóch godzinach spędzonych we Fregacie i obiedzie zjedzonym w barze Alga, Korycki marzył o przynajmniej godzinnej drzemce. Zachodziło słońce, kiedy na peronie dla pociągów dalekobieżnych sopockiego dworca zatrzymał się ekspres z Wrocławia, Korycki widząc wysiadającego Ludwika, ożywił się.
– Cześć – Podał koledze rękę. – Chyba będziesz chciał odpocząć? – zapytał, kiedy wychodzili z podziemnego przejścia. – Teraz po sezonie jest bez liku wolnych kwater, jedną niedrogą mogę ci polecić.
– Przyjechałem na parę dni. Pomyślałem, że nie będę się kisił w prywatnej kwaterze. Wezmę apartament w Grandzie – powiedział Ludwik.
Grand Hotel? Jeden z najdroższych hoteli w Polsce? – Alek był zaskoczony.
– No, no, widzę, że masz spory rozmach. – uśmiechnął się adept pisarstwa.
Kiedy schodzili ulicą Bohaterów Monte Cassino, przypomniał sobie, jak tylko raz w życiu z rodzicami i młodszym bratem siedzieli na wytwornej werandzie z widokiem na morze w tym luksusowym hotelu. Oszczędny ojciec, zamawiając dla siebie i matki po kawie, synom kupił wodę mineralną. „Chcielibyśmy lody” – upomniał się wtedy Radek. – Wówczas rodzic spojrzał na brata ze złością. „Ty wiesz pętaku, jakie tu są zabójcze ceny”? – syknął poczerwieniały na twarzy.
„Gówniarzom zachciałoby się pewnie bakłażana z truflami. To ty ich tak rozwydrzyłaś” – syknął półszeptem do matki.
Towarzysząc prezentującemu się jak turysta ze Szwecji koledze zauważył, że mijani przechodnie spoglądają na nich z ciekawością i respektem.
Biorą nas za cudzoziemców.
W Grand Hotelu, rozglądał się po marmurach holu eleganckiego wystroju sopockiego przybytku luksusu. Kolega stojąc przy recepcji załatwiał w tym czasie meldunkowe formalności. Alek przypomniał sobie zasłyszane od wujka ciekawostki na temat słynnego hotelu, którego budowa i wykończenie zakończyło się kilka lat przed wybuchem wojny.
„Grand Hotel zbudowano według projektów tych samych, jakie wykorzystano przy budowie Domu Zdrojowego przedtem w Szczawnie Zdroju. Zresztą pierwotnie nadano sanatorium także nazwę Grand Hotel. Tak, tak, ta piękna budowla w uzdrowisku gdzie mieszkacie, była pierwowzorem sopockiego hotelu – opowiadał wujek. – Ale właśnie stąd z Sopotu we wrześniu 1939 roku Hitler dojeżdżał na przedpola oblężonej przez Wehrmacht Warszawy. Towarzyszył mu feldmarszałek lotnictwa Goering i cała świta hitlerowskiej elity. Tu zamieszkiwali słynni europejscy monarchowie, książęta, filmowe gwiazdy, a na dancingach przygrywały znane amerykańskie jazzowe zespoły”.
– Chodź na górę – wyrwał Alka z zamyślenia głos Ludwika.
Zobaczył, jak ze zniewalającym uśmiechem recepcjonistka podała Wrocławianinowi klucz do apartamentu.
Pokazał paszport ze stałą szwedzką wizą, to kłaniają się mu prawie do pasa – skonstatował Alek.
– Jakby kiwnął palcem, ta lalunia z recepcji wskoczyłaby mu do łóżka...
W obszernym salonie apartamentu przy inkrustowanym kolorowym drewnem antycznym stole stały trzy obite skórą klubowe fotele. Na ścianie wisiał olejny portret ozdobionego szarfą i orderami nieznanego Alkowi admirała, a obok w złoconych ramach wisiały także olejne obrazy z motywami marynistycznymi. Wrażenie wywarło na Alku malowidło brygu z poszarpanymi żaglami. Żaglowiec walczył z ogromnymi falami o spienionych grzywach na tle ciemnogranatowego nieba z porozrywanymi wichurą strzępami chmur.
Stał oniemiały, kiedy Ludwik wypakowywał z nesesera parę drogich ciuchów i wkładał do wytwornej szafy z lustrem.
– Aaale, masz piękną sypialnię Może tu Hitler gził się z Ewą Braun? – powiedział Alek, wywołując zdumienie kolegi.
– Hitler? – zdziwił się Ołomski.
Korycki pochwalił się przed kolegą poznanymi dzięki wujkowi ciekawostkami historycznymi o wizytach wodza 3-ej Rzeszy w Grand Hotelu.
– Podoba ci się ta rakieta? – Zmienił temat Ludwik, wyciągając z nesesera nową rakietę Maxplay.
– Pokaż. – Alek sięgnął po nowy egzemplarz rakiety, takiej jaką zazdrościł wyczynowym tenisistom reprezentującym barwy pierwszoligowego klubu w Szczawnie-Zdroju.
– Zobacz, mam też piłki. – Kolega wyjął nową puszkę Tretorn.
– To wyczynowe piłki, w sklepach takich nie widziałem.
– Kupiłem w Sztokholmie. Jutro nimi zagramy, ale w pierwszym dniu nad morzem trzeba się zaaklimatyzować. – Wyjął butelkę Johny Walkera, podszedł do barku i sięgnął po dwie literatki i napełnił do jednej trzeciej zawartości, a do szklanek wlał sodową wodę.
– Za spotkanie i do jutra na korcie – Wrocławianin podniósł szkło.
– To rozumiem, whisky & soda, drink jak w Nowym Jorku. – Alek sięgnął po literatkę.
Wypili.
– Jak chcesz, to możesz się tu przespać, dam ci pościel jednego wyra z sypialni i masz tu kanapę – Ludwik pokazał obitą skórą otomanę.
– Muszę wracać do ciotki, jeszcze się wystraszy, że przymknęli mnie za jakąś zadymę. W rodzinie nie cieszę się dobrą opinią.
Nazajutrz było pochmurno, wiatr pędził na niebie ciemne obłoki, panowało przenikliwe zimno. Koledzy wyszli na kort, odbili parę piłek, kiedy spadły pierwsze krople deszczu.
– Chyba przeklina mnie Kaczyńska – powiedział Korycki.
– Ta laska z Warszawy, co chce cię sprowadzić na dobrą drogę?
– Najpierw sama musiałaby być przyzwoita – żachnął się Alek.
– Nie przejmuj się babą. Na frasunek dobry trunek, a mamy gastronomiczną pogodę. Chodź do Grandu, czeka nadpita flaszka.
Pogoda poprawiła się dopiero po trzech dniach. Czas słoty koledzy spędzali przeważnie na rauszu. W przededniu wyjazdu Ludwika zdecydowali się pójść na dancing do grand-hotelowej restauracji. W dużej sali z parkietem i podwyższeniem dla muzyków przygotowujących się do gry było wiele stolików i świeciło pustkami. Zauważyli liczną rodzinę siedzącą przy odległym stole obficie zastawionym jadłem i alkoholami i trzy młode kobiety w kącie sali. Dwudziestoparoletnie dziewczyny, w przeciwieństwie do kilku kobiet celebrujących rodzinną uroczystość, wyróżniały się wyzywającymi makijażami, a ich krótkie spódniczki prowokowały golizną nóg.
– Wyglądają jak szykujące się do występów striptizerki – powiedział z ironią Alek.
– Putany1 – skomentował ich wygląd Ołomski. – Chcesz koło nich usiąść?
– Czemu nie, ale nie za blisko. – Uśmiechnął się Korycki. – Mam pomysł, będziemy udawali przed dziwkami zagraniczniaków. Ty Szweda a ja żabojada, będę do ciebie nawijał po francusku.
Kiedy młodzi przybysze z Dolnego Śląska zajmowali miejsca przy stoliku, Ludwik powiedział niezrozumiałe dla Alka zdanie po szwedzku. Korycki zapytał kolegę po francusku, czy nie napiłby się piwa. W restauracji rozlegał się tubalny głos zapewne fundatora rodzinnej imprezy. Był nim zwalisty mężczyzna w galowym mundurze kapitana żeglugi wielkiej marynarki handlowej, Grzmiąc na całą salę, opowiadał pikantne marynarskie kawały, po czym wybuchał głośnym basowym rechotem ze swoich dowcipów, rzucając krótkie spojrzenia w stronę stolika z prostytutkami. Zapewne by sprawdzić, czy podzielają jego poczucie humoru.
Jednak przedstawicielki najstarszego zawodu świata ignorowały tłuściocha o zaczerwienionym pysku i bordowym karku, wskazującymi na spożycie nadmiaru wysokoprocentowych napoi. Od razu zainteresowały się nowymi gośćmi. Najładniejsza z nich podniosła kieliszek wina i puszczając oko, z kuszącym uśmieszkiem przepiła do Ołomskiego. Ludwik nie zrewanżował się przepiciem do niej przyniesionym przez kelnerkę piwem. Uśmiechnął się do dziewczyn z seksbiznesu Alek i zanim podniósł do ust szklankę z piwem, wykonał oszczędny gest toastu.
Muzycy zaczęli grać przebrzmiały szlagier Marino Mariniego „Nie płacz, kiedy odjadę”, kiedy podniosła się jedna z dziewczyn i ruszyła w stronę stolika Dolnoślązaków.
– C’mon, dance – powiedziała do Alka i pociągnęła go na parkiet.
W tańcu się nie certoliła. Poruszając się z dobrym wyczuciem rytmu, już w połowie melodii przystąpiła do profesjonalnej obróbki upatrzonego klienta. Dawała Koryckiemu skosztować, jakich niebiańskich rozkoszy mógłby zaznać, po zdecydowaniu się na zawarcie z nią handlowej oferty. Wcierała się w jego tors nieskromnym biustem, by na przemian wykonując pląsy odchylania się do tyłu, wyczuć właściwy moment do wkroczenia swoim udem między jego nogi. W tych momentach bezceremonialnie muskała Alka krocze, albo przywierała swoim kroczem do podbrzusza Alka. Udając namiętność przymykała oczy.
Apetyczny z niej pulpecik – zaczynał czuć podniecenie Alek, lecz w paru ułamkach sekund dostrzegł błyski jej chytrych spojrzeń. – Cwaniara sprawdza, jaki jej erotyczna ofensywa przynosi skutek.
– Merci beaucoup. – Podziękował, kiedy skończyły się trzy sentymentalne melodie.
Odprowadził partnerkę do koleżanek i kurtuazyjnie jeszcze raz jej podziękował.
W końcu starała się jak mogła.
– Jak chcesz, to możesz ją wziąć do salonu, tam masz dobrą kanapę – zaproponował Ludwik.
– Chyba, że ty weźmiesz jej koleżankę? – zapytał Korycki, zerkając na siedzącą z naburmuszoną miną piękność.
– Ładna z niej laska, ale czułbym się nietęgo, moja żonka jest w ciąży – z zakłopotaną miną odrzekł kolega.
* * *
Nazajutrz ostro świeciło słońce, powietrze było ostre i spieszący się do Grand Hotelu Alek słyszał grzmoty fal rozbijających się o plażę.
Nawet nie zagraliśmy w tenisa, a Ludwik już wyjeżdża – przerwał Korycki rozmyślanie o podjętej decyzji, by poprosić kolegę o pomoc.go
Wcześniej, po obudzeniu się, przypomniał sobie rozmowę sprzed dwóch lat z wałbrzyskim lowelasem Umińskim, kiedy po odprowadzeniu z dancingu do domu Ulki Moczydło znalazł się z nim w nocnym autobusie wiozącym ich w stronę Szczawna. Dla Alka prowincjonalny uwodziciel nie był autorytetem, traktował go z dozą ironii. Podrywacz młodych kobiet nigdy nie wyściubił nosa z Wałbrzycha, a jego elegancja wzorowana na przebrzmiałej modzie, odbiegała od nowych trendów. Jednak pochlebiało Koryckiemu, że starszy znajomy uważany nadal przez lokalnych buraków za modela godnego naśladowania, traktuje go z respektem i sympatią.
– Szkoda mi ciebie. Po co zadajesz się z tą Moczydło? Przecież mógłbyś mieć każdą, a przy tej… To zepsuta dziewczyna. Narobisz sobie tylko z nią kłopotów – przestrzegał go wtedy Umiński. – Nie nazwał jej jednak kurwą, pewnie nie chciał mnie urazić – przeszło przez myśl Alkowi.
Słowa wałbrzyskiego donżuana sprawdziły się co do joty.
– Zobacz na Bunia – podał Umiński przykład muskularnego ratownika ze szczawieńskiego basenu. – Ten to wie, że nie znalazł chuja na śmietniku. Jego dupą jest Lipnicka, na pewno wiesz która, ta co jej ojciec prywaciarz ma parę sklepów z butami. Teraz Bunio żyje jak pączek w maśle. Kupiła mu wartburga, on rozbija się samochodem i dalej zalicza panienki.
„Nie znalazł chuja na śmietniku” – Alek prychnął śmiechem, przypominając sobie określenie Umińskiego. – Na pewno takim pechowym znalazcą nie jest Ludwik, dzięki mądremu ożenkowi ma otwarty świat.
Ołomskiego Alek zastał na werandzie grand hotelowej kawiarni, kolega kończył elegancko podane śniadanie, a u jego nóg stał spakowany neseser. Korycki przełknął ślinę na widok świeżych bułeczek z masłem i plastrami różowej szynki.
– Zamówić ci śniadanie? – zapytał Ludwik.
– Już jadłem – skłamał Alek. – Napiję się kawy. – Podszedł do stojącej przy sąsiednim stoliku kelnerki i złożył zamówienie.
Teraz, albo nigdy – zdecydował się przedłożyć koledze prośbę.
– Posłuchaj Ludwik, czy mógłbyś w Sztokholmie załatwić mi jakąś Szwedkę? Byłbym ci bardzo wdzięczny.
Ołomski tkwił przez długich kilka sekund w zamyśleniu.
– Nie mogę ci obiecać, ale jak tam będę, to się rozejrzę...
1 Po włosku dziwki.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt