Jak zawsze obudziłem się przed czasem. Nie cierpię tego, dobrze wiem, że za chwile telefon zacznie hałasować jak obłąkany, a co za tym idzie będę musiał podnieść się z łóka. A właśnie nad ranem, gdy trzeba wstać łóżeczko, pościel i poduszka są najmilsze, najwygodniejsze no cud, miód i orzeszki. Leże więc tak czekając jak skazaniec na wyrok ,z myślą, że chciałbym poleżeć jeszcze chociaż dodatkowe niemal, że czarodziejskie pięć minut. Przewracając się z boku na bok usłyszałem znienawidzone przeze mnie pikanie! Złapałem na ślepo za telelefon zacząłem naciskać wszystkie guziki, aż ucichł. Nadeszła chwila, której boję się każdego poranka od poniedziałku do piątku. Pora wstać do pracy Pewnie nie ździwi was, gdy powiem delikatnie to ujmując, iż nie lubię mojej pracy .No nie znoszę jej. Ale jestem z tego typu ludzi, którzy boją się zmienić swą pracę, ponieważ tłumacze sobie to w następujący sposób. Mam fure rachunków do płacenia, muszę mieć pieniążki na jedzenie i różne codzienne wydatki. Co jeśli nie znajdę innej pracy na tyle szybko zanim skończą mi się pieniądze z ostatniej wypłaty, a te uciekają w zawrotnym tempie. Ktoś by powiedział, że to normalne, iż trapią mnie takie myśli ponieważ jestem odpowiedzialnym człowkiem, który zdaje sobie sprawę z sytuacji na rynku pracy, oraz z tego, że nie jest o nią łatwo. Ja nazywam to tchórzostwem. Nie mam odwagi poszukać szczęścia gdzie indziej przez co będę cierpiał te poranne katusze związane z moim odejściem do pracy. Myśląc, tak o tym wszystkim straciłem rachube czasu, nagle coś mnie tknęło. Która to godzina?! Automatycznie wręcz wyskoczyłem z łóżka złapałem za telefon, który bezlitośnie mi wyświetlił 6.20. Przecież nie zdążę na autobus, spanikowany chwiciłem za spodnie i zacząłem je w pośpiechu ubierać skacząc jak pajac po pokoju wciągając nogawki na stojąco, podknąłem się i upadłem na fotel. Pomyślałem sobie, Marcin ale z ciebie debil, życiowa porażka, żal.pl dosłownie. Pośpiesz się, bo Marecki (mój brygadzista), znów zacznie prawić swe morały na temat odpowiedzialności, punktualności, która mnie zobowiązuje jako pracownika oraz jego podwładnego. W momencie się ubrałem, złapałem za plecak, wbiegłem do kuchni wyciągnąęem moje śniadanie z lodówki, które sobie przygotowuje zawsze, tuż pzed snem, tylko po to by rano móc chwilkię dlużej pospać. W ogóle mam tak wyliczony czas, że nie mogię sobie pozwolić na takie rozmyślania jak dziś, bo się zwyczajnie spóźnie . Biegnąc na rynek miałem niespożytą nadzieję, że autobus jeszcze nie odjechał. Co za ironia losu, pomysleć, że biegne, wyrywam się jak głupi tylko po to by zdażyć na czas do pracy od, której na samą myśl robi mi się nieodbrze. Życie bywa niesamowicie popaprane. Wbiegając wreście na przystanek, mój wzrok odrazu szukał autobusu, którym codziennie jeżdzę. Po chwili kamień spadł mi z serca i niesamowita ulga przeszyła moje ciało. Jest, dopiero wjeżdza na swe miejsce .Zdyszany podchodzę i staje, w kolejce aby kupić bilet. Gniecąc się w tłumie zapatrzony gdzieś nieprzytomnym wzrokiem , przypadkowo wręcz spostrzegłem niesamowitą piękność. Zacząłem gapić się automatycznie na nią jakbym, nigdy wcześniej w życiu nie widział żadnej dziewczyny. Odczuła chyba mój wzrok, bo odwróciła się po chwili i ku memu ździwieniu uśmiechnęła się ciepło do mnie. Ja, jak to ja puściłem nieprzecięntego buraka pesząc się jak małe wstydliwe dziecko, gdy jakaś znajoma jego matki zaczepi ich podczas zakupów i głaszcząc je po główce mowi - ojoj jaki kochany urwisek. Śliczna nieznajoma schowała się w autobusie podczas, gdy ja wciąż czułem ogniste wypieki na twarzy. Nigdy nie byłem typem lowelasa, casanovy. Jestem tylko zwykłym szaraczkiem, który nigdy nie mógł się pochwalić zbyt wielką popularnością, u płci pięknej. W końcu kupiłem bilet, wszedłem do środka i zasiadłem na tylnym fotelu. Pozostało mi 15 minut, skromny kwadrans dzielący mnie od ośmiu godzin tortur na brudenj, zimnej i hałaśliwej hali. Jadę pogrążony w myślach, po czym stwierdzam wiem, wezmę urlop, bo już nie mam sił, nie dam rady dziś tam wytrzymać. Właśnie tak zrobię. Jednak z drugiej strony jakiś wewnętrzny głos rozsądku gnębi mnie mówiąc mi nie, Marcin wiesz, że nie dostaniesz wolnego, nie ma takiej opcji. Marecki każe ci iść do kierownika, a Mazur na sto procent oleje cię i powie, że masz natychmiast wracać na stanowisko. Ale ja nie przeboleje tych ośmiu godzin, a to dopiero środa. Prowadząc niekończącą się rozmowe sam ze sobą jak jakiś psychopata , nie mogłem się zdecydować. Nagle kierowca zatrzymuje autobus. Czas się zbierać, więc wstałem i ruszyłem, w kierunku drzwi. Wciąż nie mający odpowiedźi na to jak postąpić. Idąc flegmatycznie ku wyjściu z mętlikiem w głowie czułem, jak poprzez brak mojego zdecydowania najczarniejszy z dostępnych scenariuszy powoli wkrada się by zepsuć mi cały dzień. Minąłem kierowcę, stojąc juz w wyjściu, kiedy poczułem przypływ niesamowitej pogardy do samego siebie. Myśle, co ty człowieku robisz, czego ty chcesz, bo napewno nie takiego życia. Ono nie jest szczytem twych marzeń, stać cię na więcej. Jesteś tchórzem, nie potrafiącym zrobić tego, co należy godząc się na wszystko co ci przyniesie los nie zależnie od tego jak gorzki to będzie kąsek. Nie ! Koniec tego, nie mogię wciąż biernie tylko przyglądać się temu jak trace mój czas na banicję w tym przeklętym zakładzie, muszę pozbierać się do kupy, nie mogić całe życie robić czegoś, czego nienawidzę, bo to do niczego prócz użalania się nad sobą nie prowadzi. Ja nie chcę tego, zasługuję na coś więcej niż marny żywot szarego robotnika, wiem o tym .Odwróciłem się, kierowca spojrzał na mnie lekko zdziwiony. Wyciągnąłem z portfela pięć złotych, po czym powiedziałem, poproszę z powrotem do miasta.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
makabra_88 · dnia 01.02.2009 11:31 · Czytań: 780 · Średnia ocena: 2 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: