"Grzeczny" - zbiór 68 opowiadań - opwiadania 31 i 32 - Janusz Rosek
Proza » Długie Opowiadania » "Grzeczny" - zbiór 68 opowiadań - opwiadania 31 i 32
A A A

 

„Maluch Kierownika” (31)

 

Minął rok. W tym czasie przez dziewięć miesięcy na nodze miałem gipsy. Przez pół roku  dwa długie, po pachwinę i przez kolejne trzy miesiące dwa krótkie pod kolano, żeby nie doprowadzić do sztywności tej kończyny.

Rok szkolny oczywiście w plecy. Przez pierwsze półrocze starałem się uczyć samodzielnie w domu, ale kiedy moja niezdolność przedłużała się, Rada Pedagogiczna podjęła decyzję o skreśleniu mnie z listy uczniów na ten rok.

Ponownie podjąłem naukę w Zespole Szkół Łączności w Krakowie po rocznej przerwie, ale już na innym kierunku i z innymi kolegami. W tym roku szkolnym nie było kierunku Monter Podzespołów Elektronowych i Automatyki Przemysłowej, przeniesiono mnie zatem do klasy o kierunku Monter Aparatury RTV. Praktyki miałem dalej w ZDZ-ecie, w Zakładzie Elektroniki                         na ul. Grzegórzeckiej.

Nowi koledzy, nowe miejsca, nowe szanse. Wszystko było nowe.

To zamieszanie z wykształceniem w dalszym życiu odegrało znaczącą rolę, ale o tym później.

Teraz miałem wspaniałego Kierownika pana Mariana Sikorę, instruktorów praktycznej nauki zawodu, panów: Aleksandra Ślęczkowskiego i Ryszarda Seweryna oraz miłego pracownika Józefa Opyrchała. Mały zakład z miłą, rodzinną atmosferą. Z mojej klasy praktyki wraz ze mną odbywał Waldemar Leśniak, chłopak, z którym w przyszłości sporo zwojujemy. Na początku jednak było spokojnie. Uczyliśmy się, pracowaliśmy i wymyślaliśmy różne kawały. Było wesoło. Kierownik chyba nas polubił, gdyż nieraz pozwalał nam wyjść wcześniej albo przyjść nieco później do pracy.

Któregoś czerwcowego dnia poprosił nas o umycie jego nowiutkiego malucha. Chyba wybierał się nim wraz z rodziną na jakąś dłuższą przejażdżkę. Nie odmówiliśmy. Była piękna, słoneczna pogoda, wyjście na zewnątrz na pewno było lepsze niż siedzenie w ciemnych ścianach. Zaopatrzeni w gąbki, ścierki i wiadra z wodą udaliśmy się na parking obok zakładu. Waldek jednak nie zamierzał od razu myć tego auta. Postanowił go najpierw namoczyć. Przychyliłem się do jego propozycji. Wspólnie, on z jednej, ja z drugiej strony wylewaliśmy z zapałem kolejne wiadra wody na zaparkowane auto. Już prawie go namoczyliśmy, gdy ze zdumieniem zauważyliśmy uchylone szyby w drzwiach Fiata 126p Po otwarciu okazało się, że w aucie jest pełno wody. Zamiast więc myć maluszka, zaczęliśmy go wycierać do sucha. Pobiegliśmy po dodatkowe ścierki i w ciszy odsączaliśmy nadmiar wody. Następnie dokręciliśmy szyby w drzwiach auta i dokończyliśmy mycie.

Nasze starania jednak nie odniosły oczekiwanego skutku, bo woda wsiąknęła w siedzenia i tapicerkę. Wychodzący do domu Kierownik bardzo szybko wrócił z mokrymi spodniami i głośno nam podziękował. Już nigdy potem nie pozwolił nam umyć swojego autka. Szkoda. Za drugim razem poszłoby lepiej.

 

 

 

„Torba po pączkach” (32)

 

W naszym małym zakładzie elektroniki wykonywaliśmy różne podzespoły będące składowymi innych dużych urządzeń elektrycznych i agregatów. Składaliśmy transformatory, wierciliśmy płytki pod montaż elementów elektronicznych, w które następnie wlutowywaliśmy kolejno kondensatory, rezystory, diody, tranzystory, podstawki pod układy scalone, i tak dalej.

Jednym z przyjemniejszych zajęć było nawijanie różnego rodzaju cewek elektrycznych. Wykorzystywaliśmy do tego celu elektryczne nawijarki. Podobne były do dużej maszyny do szycia z blatem i pedałem. Działaniem jednak bardziej przypominały tokarki. Z wrzeciona po lewej stronie maszyny wystawały szczęki, w które mocowało się odpowiedni element prowadzący,              w zależności od rodzaju cewki. Na ten element nakładało się karkas z nawierconymi otworkami pod przewody uzwojeń elektrycznych. Każdy z nas miał zestaw przekładek i koszulek dielektrycznych niezbędnych do właściwego oddzielenia uzwojeń. Po nawinięciu ostatniego uzwojenia cewkę otaczało się kilka razy ceratką, opisywało i przekazywano instruktorom. Oni sprawdzali ciągłość uzwojeń i wyprowadzenie odpływów. Jeżeli wszystko było w porządku, przekazywało się cewkę do pobielania końcówek i pakowania.

Czasami uzwojenia pierwotne posiadały po dwa tysiące zwojów, a niekiedy znacznie więcej. Należało bardzo ostrożnie i płynnie prowadzić drut, aby go nie zerwać, gdyż lutowanie, czy skręcanie zerwanego przewodu było zabronione. Gdy ktoś zerwał drut, musiał rozwinąć uzwojenie aż do jego początku. Strata drutu, strata czasu i niepotrzebne nerwy. Z czasem wyczułem pedał nawijarki i sprawnie nawijałem kolejne cewki.

Były takie dni, gdy mieliśmy konkretne zamówienie i wtedy wszyscy pracownicy i praktykanci siadali na nawijarki i nawijali cewki elektryczne. Może przesadziłem z tym „wszyscy”. Był jeden gość, który fizyczną robotą się nie plamił. Nasz kochany Kierownik Marian Sikora zwykle siadał za swoim biurkiem i popijając kawkę lub herbatkę przeglądał dokumenty, albo czytał prasę. Codzienna gazetka była obowiązkiem. Chciał zawsze mieć najnowsze informacje ze świata sportu, polityki, czy gospodarki. Był mądry i oczytany. Często prowadził z nami swego rodzaju pogawędki, jakby nas sprawdzał.

Mnie wtedy polityka nie interesowała. Miałem swój świat, kolegów, przyjaciół, wspólne ogniska, zabawy. Pragnąłem jak najszybciej wyjść z pracy, właściwie z praktyki i wracać do domu. Śniadań z domu nie brałem, bo właściwie nie było co wziąć. Kupowałem sobie bułki, albo bagietkę i jogurt. To było moje śniadanie. Potem wracając do domu, wysiadałem pod „Jubilatem” i szedłem na zupę do baru mlecznego „Flisak” na ulicy Tadeusza Kościuszki. W domu obiadu nie było, bo jak twierdziła moja mama, nie było dla kogo gotować. Ze względu na ograniczone środki zupa musiała mi wystarczyć.

Nie o tym jednak chciałem napisać, ale o moim śniadaniu na praktykach.

Nieopodal naszego Zakładu Elektroniki była piekarnia, w której wypiekali niesamowicie smaczne bagietki. Przeważnie je kupowałem na śniadanie. Tym razem jednak bagietek już nie było, kupiłem więc pączki. Trzy paczki. Pani zapakowała mi te pączki w dużą papierową torbę. Wróciłem do zakładu i zjadłem swoje pączki na śniadanie, popijając herbatką.

Na czas naszej przerwy śniadaniowej miejsca przy nawijarkach zajęli nasi instruktorzy. Czas nas gonił, więc trzeba było nawijać. Tego dnia nawijaliśmy małe ceweczki bardzo cienkim drutem, za to ponad dwa tysiące zwojów. Instruktorzy: Antoni Ślęczkowski, Ryszard Seweryn i Józef Opyrchał skupiali się na swojej pracy, aby jak najszybciej nawinąć zamówione cewki.

Nie wiem, co mnie podkusiło, chyba diabeł mi podszepnął ten pomysł, żeby nadmuchać pustą torbę po pączkach i wystrzelić. Niewiele myśląc, wprowadziłem swoją myśl w czym. Nadmuchałem torbę do granic jej wytrzymałości i drugą ręką uderzyłem w nią z całych sił. Efekt był piorunujący. Huk rozrywanej torby był tak duży i zaskakujący, że wszyscy „nawijacze” pozrywali druty w nawijanych uzwojeniach cewek, a nasz kochany Kierownik poplamił swoją śnieżnobiałą koszulę czarną kawą, gdyż właśnie ją popijał podczas codziennej prasówki. Chyba się zezłościł, bo coś tam wykrzyknął, ale nie zrozumiałem, bo salwowałem się ucieczką. Waldek ze mną. Już tego dnia nie wróciliśmy na praktyki. Poszliśmy do jego wujka Krzysztofa i jego dziadków mieszkających na ulicy Karola Chodkiewicza.

W następnym tygodniu było już bezpiecznie. Mogliśmy więc kontynuować nasze praktyki. Kierownik, widząc mnie w drzwiach warsztatu, tylko się uśmiechnął, i kazał siadać do nawijarki. Chyba im przeszło.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Janusz Rosek · dnia 12.08.2024 17:05 · Czytań: 290 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 2
Komentarze
Kazjuno dnia 02.10.2024 18:22 Ocena: Bardzo dobre
Januszu Rosek.
Jak zwykle ciekawe Twoje przygody. Szczególnie jedna przypomniała mi tę, którą zaliczyłem w Niemczech. Właściciel firmy budowlanej zlecił mi umycie silnika w luksusowym mercedesie, który zdecydował się sprzedać. Pierwszy raz posługiwałem się Koercherem wyrzucającym z dużą mocą strumień gorącej wody z detergentami. Efektywność mycia była zaskakująca. Motor okablowanie i inne części błyszczały jak nowe. Głowiłem się jak myć chłodnicę, gdzie między brudnymi cienkimi blaszkami był brud i roje zabitych owadów.
- Co ma być to będzie - pomyślałem i stanąłem rozkraczony jak Rambo z lufą karabinu maszynowego skierowaną w stronę chłodnicy. Nie widziałem dokładnie, przez kłęby pary, efektu pierwszej wystrzelonej "serii"... ale wydał się znakomity! Na chłodnicy pojawił się gruby pas lśniącej srebrnej smugi. - Super! - pomyślałem - będzie jak nowa! Waliłem kolejne "serie" srebrząc chłodnicę błyszczącymi psami.
Wtedy usłyszałem wrzask szefa:
- Kazimir,! du Idiot!, du Dummkopf (Kazimierz, ty idioto! Ty durna pało)!
Okazało się, że pięknie srebrzące się pasy wygięły blaszki chłodnicy, która po "umyciu" nadawała się na śmietnik.
Na szczęście szef jedynie machnął z rezygnacją ręką i nie obciążył mnie kosztami odkupienia chłodnicy. Jedynie zamruczał pod nosem coś o polskich świniach. (polnische Schweine).

PS Chłodnica - po niemiecku Kühler (rodzaj męski Der Kühler).

Na raty będę Cię czytał dalej.

Pozdrawiam
Janusz Rosek dnia 03.10.2024 11:23
Kazjuno,

Dziękuję bardzo za Twój komentarz i ciekawe wspomnienia. Młodość i brak doświadczenia sprawiają, że popełniamy błędy. Czasami bez konsekwencji, jak w Twoim przypadku, a czasami z dużą dziurą w budżecie. Mnie Urząd Skarbowy nie chciał dać drugiej szansy, gdy po zawieszeniu działalności gospodarczej nie składałem przez pół roku formularza VAT 7. Nie sądziłem, że muszę.
Po pół roku otrzymałem wezwanie do urzędu i karę za brak deklaracji. Jak powiedział Kierownik tego Urzędu - nieznajomość przepisów nie zwalnia od odpowiedzialności.
Pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Miladora
18/05/2025 20:45
Ładny, płynny i klimatyczny wiersz, Dod. :) Z dobrym… »
Miladora
18/05/2025 20:35
Bardzo ładne zakończenie, panie F. :) A wiersz przywołał… »
retro
18/05/2025 20:28
Afrodyto, dziękuję:). Poprawki naniosę w wolniejszej chwili. »
Florian Konrad
18/05/2025 18:05
Dziękuję serdecznie! »
Afrodyta
18/05/2025 16:06
W utworze odnajduję sporo pasji, biorąc pod uwagę wszelkie… »
Afrodyta
18/05/2025 15:50
Bardzo ciekawe te poszukiwania. Do tego nigdy nie wiadoma,… »
Afrodyta
18/05/2025 11:26
Dla mnie Twój wiersz jest rodzajem dotyku, który trafia… »
pociengiel
18/05/2025 11:20
Dzięki, to moja cykliczna wklejka w okolicach Dnia Matki. »
Afrodyta
18/05/2025 11:19
Podoba mi się Twój wiersz. Trafiają do mnie refleksje… »
Afrodyta
18/05/2025 11:13
Wciągający wiersz, już sam początek trafia w sedno. Poza tym… »
Afrodyta
18/05/2025 11:04
Wolnyduchu, dziękuję za komentarz. Chodziło mi raczej o… »
Lilah
17/05/2025 21:49
Święta prawda, Milu. :) No, ciekawe to. :) »
Miladora
17/05/2025 13:35
Potpourri, czyli - co by było, gdyby... - skompletowane w… »
Miladora
17/05/2025 13:07
Rozumiem - stare słowo z ludowych wierzeń, mówiących, że… »
pociengiel
17/05/2025 12:52
Dzięki, to nie neologizm. »
ShoutBox
  • retro
  • 10/05/2025 18:07
  • Dziękuję za Grechutę, ta wersja też jest niezwykła: [link]
  • Miladora
  • 09/05/2025 12:17
  • Na stronie głównej, w newsach, Lilu. :) Opcja - "dodaj news" - w panelu użytkownika. :)
  • Lilah
  • 09/05/2025 11:38
  • Dzięki, Milu. Dzięki, dodatku. A gdzie ew. zamieścić anons?:)
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty