Przemiany 9
W nowym miejscu nie przyjęli Andrzeja z otwartymi ramionami. Obawiali się go i nie darzyli zaufaniem. Postrzegali, jako potencjalnego kapusia i donosiciela. Było mu trudno. Wiedział, że historia z Karolem wyszła na jaw i że nie uda mu się zaskarbić przyjaźni kolegów. Dla przełożonych również był słabym ogniwem, elementem niepoprawnym politycznie i mało zdecydowanym w akcji.
Nie przydzielano Andrzeja do wyjazdów na protesty uliczne, ani nawet na zwykłe patrole. Siedział na kompanii, pełniąc obowiązki podoficera dyżurnego lub dyżurnego stołówki.
Nadeszły trudne majowe dni.
Od 26 kwietnia 1988 roku w Hucie im. Lenina rozpoczął się strajk. Kolejne wydziały dołączały do protestu. Dołączali do nich również duchowni: ksiądz Kazimierz Jancarz, ksiądz Józef Orawczak i ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Strajk rozszerzał się. Dyrektor Kombinatu Metalurgicznego HiL zagroził strajkującym robotnikom daleko idącymi konsekwencjami, do użycia siły włącznie. Hutnicy się nie ugięli. Skupieni na modlitwie oczekiwali wznowienia negocjacji, do których miało dojść 5 maja 1988 roku o godzinie 8:00. Do Krakowa 4 maja 1988 roku, na prośbę episkopatu przyjechali: prof. Andrzej Stelmachowski, mecenas Jan Olszewski i Halina Bortnowska, by wesprzeć istniejącą na terenie huty Komisję Interwencji i Praworządności NSZZ „Solidarność” pod kierownictwem Zbigniewa Romaszewskiego oraz Komitet Strajkowy. Wydawało się, że do rozmów dojdzie.
Andrzej uwikłany w swoje problemy nie specjalnie interesował się tym, co się działo na mieście. Nie wychodził poza mury jednostki i nie miał informacji o strajkach. Żył w swoim pogmatwanym świecie.
Po południu czwartego maja uwagę Andrzeja przykuł widok niekończącego się sznura ciężkich samochodów Star 200 z funkcjonariuszami umundurowanymi i wyposażonymi do działań ulicznych.
Setki obcych ludzi. Pierwszy raz Andrzej patrzył na tak wielką grupę. Znał to umundurowanie i wyposażenie jeszcze z Poznania, ale nie rozumiał, po co to w Krakowie. Właśnie skończył służbę i miał czas na odpoczynek. Ciekawość jednak wzięła górę. Obserwował, jak kolejne kompanie zasiadały w stołówce, na ławkach wewnątrz jednostki, pod drzewami. Przemieszczał się między nimi, przez nikogo nie niepokojony. Był przecież jednym z nich, na dodatek kapralem. Większość z tamtych to szeregowcy. Niektórzy nawet nie mieli dystynkcji. Chciał kogoś zapytać o powód ich wizyty w Krakowie, ale nie miał śmiałości. Jego przełożonych też nie było w pobliżu, a czy by mu powiedzieli?
Andrzej postanowił odpocząć. Położył się na swoim łóżku i pogrążył w marzeniach. Zasnął.
Tuż po północy rozległ się alarm bojowy. Wszyscy jego koledzy poderwali się na równe nogi. On również. Pobiegł do magazynu po umundurowanie i wyposażenie. Przy stoliku podoficera dyżurnego kompanii zatrzymał go kapitan Wrona.
— kapralu będziecie dysponentem samochodu służbowego Star 200!
— weźmiecie na pakę pluton specjalny
— który kierowca, gdzie jedziemy — nerwowo dopytywał Andrzej
— wszystkiego dowiecie się po drodze
— macie być na nasłuchu!
— mam pobierać sprzęt — obywatelu kapitanie?
Nie usłyszał odpowiedzi. Wybiegł zatem w tym, co miał na sobie, czyli w moro i czapce polówce.
Dobiegł na parking, na którym ustawione były wszystkie samochody w kolumnie marszowej. Odnalazł przydzieloną mu „dyskotekę” wraz z kierowcą. Nie było to trudne, gdyż w tej jednostce były tylko dwa takie samochody służbowe. Tym drugim jeździł plutonowy Cholewa i on nie potrzebował dysponenta. Ruszyli.
Przejeżdżali kolejne, puste ulice Krakowa. Bez żadnych mieszkańców, bez ruchu. Jakby tu życie zamarło, albo jakiś straszny sen ogarnął wszystkich ludzi. Przerażająca cisza. Samochody milicyjne jadące bez sygnałów, przemieszczające się po wymarłym mieście. Skóra cierpnie.
Tak było do akademików przy krakowskiej AWF. Tam studenci po raz pierwszy dali przejaw swojego niezadowolenia wyjąc i gwiżdżąc na przejeżdżających funkcjonariuszy. Potem znowu cisza.
Samochody dojechały do Placu Centralnego w Nowej Hucie i się zatrzymały. Ulice były puste, ale na torach stały dziesiątki, jak nie setki tramwajów ustawione w obu kierunkach. Jedne w stronę bramy głównej kombinatu, inne przeciwnie. Nie jechały, czekały. Andrzej, patrząc na te tramwaje, zastanawiał się — na co czekają. Dobiegała godzina druga w nocy. Tramwaje ruszyły, powodując niesamowity hałas. Pod osłoną tego zgiełku ruszyły również pierwsze samochody milicyjne. Andrzej również dostał rozkaz dołączenie do kolumny. Podjeżdżając pod bramę główną kombinatu Huty im. Lenia, Andrzej dostrzegł, że w każdej ulicy prowadzącej do huty stoi podobna kolumna pojazdów. Czekają, ale na co?
Podjechali pod samą bramę, była zamknięta, żadnej ochrony. Samochód Andrzeja się zatrzymał. „Pasażerowie” z jego samochodu wysiedli i udali się w kierunku wartowni. Andrzej otrzymał dyspozycję udania się na osiedle Zgody, do rejonu wyczekiwania. Po mniej więcej dwóch godzinach pozwolono Andrzejowi i kierowcy wrócić do jednostki. Na miejscu podoficer dyżurny kompanii, kapral Wiśnia zapytał — fajnie było?
Andrzej popatrzył ze zdziwieniem na młodego człowieka.
— fajnie?
— co fajnego jest w tłumieniu protestów, pałowaniu ludzi, kneblowaniu ust?
— co w tym fajnego?
— dzięki Bogu mnie tam nie było, nie musiałem szarpać, kopać ani pałować ludzi.
Podoficer kompanii podejrzliwym wzrokiem spojrzał na Andrzeja — dziwny jesteś — powiedział.
— Takich wichrzycieli należy tępić, oni chcą zniszczyć nasz kraj — dodał, szukając zrozumienia w oczach Andrzeja.
Andrzej udał, że nie słyszy tej wypowiedzi i ruszył w kierunku swojego pokoju
— idę spać, rano mam służbę — rzucił na odchodne kapralowi.
Spał niecałe dwie godziny, gdyż od 8:00 miał objąć dyżur na stołówce, z której jak mniemał korzystać będzie kilkuset funkcjonariuszy, przebywających na gościnnych występach w Krakowie. Nie mylił się.
Nie przyjechali jednak wszyscy jednocześnie. Po kilka kompani. Na zmianę. Andrzej, stojąc za kucharzem wydającym posiłki, słyszał opowieści funkcjonariuszy biorących bezpośredni udział w pacyfikacji kombinatu. Byli podnieceni, podekscytowani sprawnością całej operacji „poranek”.
Patrzył na nich i starał się zrozumieć, czy w głowach tych młodych ludzi, rówieśników bądź co bądź nie ma ani odrobiny oleju, same plewy? Jak to możliwe? Czy można aż tak otumanić ludzi, czy trzeba się takim urodzić? Może oni naprawdę wieżą, w to, co robią.
Andrzej pamiętał zajścia z Poznania. Ciągle miał w pamięci oczy ludzi, pełne nienawiści, usta wypowiadające życzenia śmierci i łzy bezbronnych poniewieranych osób. Nie szczycił się tym, było mu wstyd. Szukał w strukturach Milicji takiego miejsca, gdzie mógłby jednocześnie pełnić służbę, pracować, zarabiać, czuć się potrzebnym i mieć szacunek wśród społeczeństwa. Rozglądał się po komisariatach i posterunkach. Miał nadzieję, że takie miejsce istnieje. Nie chciał całkiem odchodzić z Milicji, ale na pewno nie zamierzał pozostać w tym miejscu, gdzie jest.
Postanowił zrobić kolejny krok i zapisać się do OSMO (Ośrodka Szkolenia Milicji Obywatelskiej) w Krakowie, aby uzyskać wyższy stopień i pozostać w tych strukturach po zakończeniu służby kandydackiej.
Problemem Andrzeja był brak wykształcenia, co bardzo celnie wytknęła mu kiedyś Agnieszka. Zasadnicza Szkoła Zawodowa, jaką za namową rodziców Andrzej ukończył, dawała mu zawód, ale nic więcej. Zawód, w którym nigdy wcześniej nie pracował i którego nie lubił. Marzyły mu się studia.
Postanowił od września 1988 roku rozpocząć naukę w szkole średniej. Jakieś technikum, albo liceum.
Teraz jednak powinien skupić się na swoich obowiązkach służbowych i unikać kłopotów.
Po wydarzeniach w Nowej Hucie sytuacja nieco się uspokoiła. Były oczywiście zadymy i bijatyki z młodzieżą, ale nie na taką skalę, jak wspomniana pacyfikacja kombinatu.
Andrzejowi udawało się wymigiwać od takich imprez i pozostawać na kompanii. Kiedy musiał jechać na patrol, to jechał, ale nie wykazywał się zbytnio i szybko z niego zrezygnowali. Została kompania.
Monika
Któregoś dnia Andrzej poznał Monikę. Była młodszą siostrą jednego z jego podwładnych.
Przygoda z Karolem i Renatą niczego nie nauczyła Andrzeja. Pakował się w kolejną znajomość, która mogła zakończyć się bardzo podobnie, albo jeszcze gorzej.
Cytat Heraklita z Efezu — „nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki, bo już inne napłynęły w nią wody” brzmiał w uszach Andrzeja. Wypełniał jego myśli i napawał nadzieją.
Andrzej dosłownie potraktował ten tekst i założył, że to, co było złego, jest już za nim i się nie powtórzy, gdyż wszystko przemija i nigdy już nie będzie takie same. Postanowił zaryzykować.
Tadeusz pochodził z okolic Krakowa. Podmiejska miejscowość z ulicami i gruntami rolnymi. Przewóz i Rybitwy łączyła ulica o tej samej nazwie, co miejscowość, z której pochodził Andrzej.
Może to jakiś znak?
Monika była znacznie młodsza od Andrzeja, dopiero zaczynała naukę w szkole handlowej. Andrzej jednak nie widział w tym problemu. Była ładna, wesoła, gadatliwa. Tadeusz nie miał nic przeciwko temu, aby Andrzej spotykał się z jego siostrą. Mówił co prawda, że to głupia gęś i że ona chyba jeszcze nikogo nie miała, ale nie zniechęcał Andrzeja. Co innego ojciec Moniki. Ten dał do zrozumienia Andrzejowi, że nie jest tu mile widziany. Najwyraźniej miał wobec Moniki zupełnie inne plany. Apodyktyczny, nieznoszący sprzeciwu tatuś twardą ręką trzymał dyscyplinę w swoim domu. Andrzej miał wrażenie, że nie tylko Monika, ale również matka Moniki bały się tego człowieka. Co innego Tadeusz. Ten młody, sprawny mężczyzna stanowczo sprzeciwiał się ojcu i wypowiadał posłuszeństwo. Miał inne spojrzenie na świat, na ludzi, na pracę, na wartości moralne. Ojciec go nie lubił, gdyż nie był mu posłuszny. Tadeusz jednak nic sobie z tego nie robił i często jeździł do domu na przepustki. Monika spotykała się z Andrzejem na mieście, gdyż obawiała się swojego ojca. Andrzej też nie przepadał za wizytami domowymi u Moniki. Był u niej może dwa, albo trzy razy. Nie chciał się narzucać, zwłaszcza że czuł niesamowity chłód, z jakim go podejmowano. Jednego dnia kupił piękny bukiet kwiatów z okazji imienin matki Moniki i udał się do ich domu. Złożył życzenia i usiadł przy stole. Było miło, dopóki nie pojawił się ojciec. Wszedł do domu, rozejrzał się, jakby szukał zaczepki. Wyjął kwiaty z wazonu i rzucił je świniom do koryta. Andrzej poczuł się znieważony. Wstał i wyszedł. Nigdy więcej nie przekroczył progu tego domu. Na jakiś czas urwał mu się kontakt z Moniką.
Sądził, że ona go unika, po tym co się stało. Próbował odwiedzać ją w sklepie, gdzie miała praktyki, ale jej nie mógł zastać. Co dziwniejsze przestał również spotykać Tadeusza. Nie umiał sobie tego wytłumaczyć. Postanowił zasięgnąć języka u jednej z koleżanek na stoisku handlowym. To, czego się od niej dowiedział, wprawiło go w osłupienie. Zaniemówił.
Okazało się, że doszło do nieszczęśliwego wypadku z udziałem Tadeusza i ojca Moniki. Niedługo po tym, jak Andrzej opuścił rodzinny dom Moniki, w następną sobotę Tadeusz, jak co tydzień udał się na przepustkę i pojechał do domu. W domu na niego czekał już ojciec. Miał w planach zaangażować Tadeusza do jakichś prac polowych. Tadeusz odmówił. Ojciec uderzył go w twarz, a Tadek mu oddał. Wtedy ojciec sięgnął po nóż. W obronie syna stanęła matka Moniki i otrzymała cios, upadła. Tadeusz chwycił ojca za rękę i usiłował odebrać mu nóż. Wpadli na stół, na którym od tygodnia w wazonie stały inne imieninowe kwiaty. Wazon wywrócił się, a śliska woda rozlała się po podłodze. Szamocący się mężczyźni weszli w tę kałużę. Ojciec poślizgnął się i pociągnął za sobą Tadeusza. Upadli obaj, tak nieszczęśliwie, że nóż ugodził w serce ojca Moniki. Poniósł śmierć na miejscu. Tragedia.
Ojciec nie żyje, matka w szpitalu walczy o życie, Tadeusz aresztowany i skazany na osiem lat za nieumyślne spowodowanie śmierci. Żona Tadeusza przedwcześnie urodziła bliźniaki, ale nie była w stanie zaopiekować się nimi, gdyż po tym wszystkim trafiła do szpitala psychiatrycznego. Monika pozostała z tym wszystkim sama. Również bardzo mocno przeżyła tę rodzinną tragedię, ale musiała zaopiekować się niemowlakami i odratowaną matką. Odbiło się to ogromnie na jej psychice.
Nie chciała się z nikim spotykać, nikomu tłumaczyć. Zamknęła się w sobie. Obumarła.
Dla Andrzeja był to cios. Kolejny, który utwierdzał go w przekonaniu, że chyba jest przeklęty, że nie zasługuje na szczęście w swoim życiu. Żadna z poprzednich znajomości nie skończyła się dobrze. On cierpi, inni cierpią przez niego. Co z nim jest nie tak?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt