Zoragoria, bo tak nazywa się nasze małe miasto, jest najpiękniejszym miejscem na świecie. Wiedziałem o tym ja, moi koledzy, mieszkańcy i wszyscy ci, którzy kiedykolwiek nas odwiedzili.
Mężczyźni w naszym maleńkim miasteczku w upalne dni chodzili bez koszul. Ich nagie torsy błyszczały w słońcu i nam, małym chłopcom bardzo to imponowało.
Każdego dnia przed godziną trzecią wysypywali się z autobusów i szli do jedynego baru, by ugasić pragnienie. Wyjątkiem były niedzielne przedpołudnia, które poświęcali rodzinie i kościołowi. Modlili się wówczas żarliwie, jakby chcieli zmyć z siebie całotygodniowy brud sumienia.
Ojciec był portowym tragarzem. Nie każdy podołał tak ciężkiej pracy, ale on to lubił. Po pracy wstępował do baru, by zwilżyć gardło i to zwilżanie gardła często wrastało w noc.
To tam rozstrzygały się wszelkie spory między mężczyznami. Wychodzili wówczas na plac przed barem, gapie robili krąg, a w środku stawali ci, którzy mieli sobie coś do udowodnienia.
Czasem, gdy bawiłem się przed domem i widziałem, jak wychodzą z budynku, kuśtykałem tam, by zobaczyć, jak biją się dorośli. Przeciskałem się między nogami gapiów i obserwowałem widowisko z zapartym tchem.
Często tym, który się bił, był ojciec. Stawał z szeroko rozstawionymi nogami, spluwał na ziemię i mówił do przeciwnika, by zaczynał. Kiedy tak okładali się pięściami, łapali się za bary, próbując obalić rywala, wydawało się, że słyszę, jak trzeszczą im kości.
Właściciel tej budy przyjmował zakłady.
Spiro, Grek, który nie wiadomo skąd pojawił się w Zoragorii i kupił podupadający bar, zawsze stawiał na ojca, choć ten czasem trafiał na lepszego od siebie, szczególnie, gdy był to przyjezdny i nikt nie wiedział, co potrafi. Z czasem do naszego miasteczka zaczęli zjeżdżać ludzie lubiący bójki i chcący trochę zarobić na walkach. Ojciec mówił, że tacy są najgorsi, bo nie potrafią honorowo przegrywać.
Zdarzyło się, że jeden z tych przyjezdnych po przegranej walce wyjął nóż i zranił ojca w rękę na szczęście niegroźnie.
- Chłopcy pokazali mu, gdzie jego miejsce i sądzę, że więcej się tu nie zjawi – mówił, gdy mama opatrywała mu dłoń.
Pamiętam, jak pewnego dnia koledzy przynieśli ojca na drzwiach zdjętych z toalety w barze. Położyli go ostrożnie na łóżku i wyszli w milczeniu. Jeden z nich tarmosząc moje włosy, mówił, że ojcu nic nie będzie, bo jest twardy i szybko się wyliże.
- Tacy, jak twój ojciec muszą być potomkami bogów – pocieszał moje zranione serce.
Mama przynosiła lód i zimne okłady, a babcia narzekała na syna.
- Ty byku! Nic innego nie potrafisz, tylko się bić!
- Potrafię jeszcze dźwigać ciężary i miażdżyć kokosy uderzeniem pięści – śmiał się ojciec, ale grymas na twarzy zdradzał, że cierpi.
Lód mama przykładała do opuchniętych rąk, a zimne okłady kładła na głowę.
Czasami, trzeba, było wzywać lekarza, by nastawił wybity bark. Z czasem jednak ojciec nauczył się radzić sobie sam i zapewne nauczyli go tego kumple z baru lub portu.
Rozpędzał się i uderzał mocno barkiem w ścianę. Raz, drugi czasem trzeci, a potem zadowolony puszczał do mnie oko. Mamie się to nie podobało, szczególnie gdy ze ściany spadł obraz Matki Boskiej Niebieskiej.
Częściej jednak ojciec wracał do domu z kieszeniami wypchanymi pieniędzmi. Twarz miał poobijaną, ale siadał za stołem i śmiejąc się, rozdawał pieniądze:
- Masz, kup sobie coś i nie zapomnij o bracie – wciskał mi w dłoń zwitek banknotów.
- Nie przesadzasz? Po co chłopcom tyle pieniędzy? – pytała mama.
- Niech mają trochę grosza przy sobie.
- Trzeba im kupić nowe buty, bo Rubio wyrósł ze swoich, a Patricio przecież nie będzie po nim nosił butów.
- Masz i rządź. Co potrzebne do domu czy dzieciom, to kup i na nic nie żałuj – wstawał od stołu, całował mamę w głowę i dawał jej pieniądze. Resztę chował do kieszeni i szedł się spać.
To były dobre, radosne dni w naszym domu. Kiedy ojciec wygrywał w bójkach, drugiego dnia, gdy mama, tylko wstała po odespaniu nocnej zmiany, ojciec szedł do restauracji i przynosił najlepsze dania z karty.
Dzięki temu poznaliśmy smak krabów, dzikiego łososia wędzonego, pasztetu z gęsich podróbek czy polędwiczek wieprzowych.
Kiedy natomiast ojciec leżał przez kilka dni pobity i nie mógł podnieść się z łóżka, jadaliśmy biały ser i popijaliśmy mlekiem, a na obiad babcia gotowała buraczaną zupę. Nasze życie zależało od tego, ile pieniędzy przyniesie do domu ojciec i ile ciosów wytrzyma.
Mama pracowała nocą. Należała do tak zwanej niewidzialnej grupy. Wychodziła z domu o dwudziestej trzeciej i wracała po szóstej rano. Autokar zabierał kobiety z placu Elcanto i wiózł do miasta Liane w którym roiło się od hoteli, bogatych ludzi i pięknych aut.
O północy kobiety zaczynały sprzątnie luksusowych hoteli, a rano nie było już po nich śladu. Wychodząc z pracy, dostawały w kopercie pieniądze od kierownika zmiany i zmęczone wracały do domu.
Wujek Rayo brat ojca, był jego przeciwieństwem. Wysoki, szczupły z okularami, które wiecznie zsuwały mu się z nosa, był dobrym i łagodnym człowiekiem. Ojciec mówił, że gdyby Rayo mógł, to swoją żonę nosiłby na rękach i że uczniowie niedługo zaczną skakać mu po głowie.
Jakaś część prawdy w tym była, ale ojciec trochę przesadzał. Przekonałem się o tym, gdy wujek został moim nauczycielem w czwartej klasie. Uczył geografii i rysunku i był wymagający, szczególnie dla tych, u których dostrzegał talent do rysunku lub zamiłowanie do geografii.
Czasem ojciec stawał za mną, gdy coś rysowałem i pytał:
- Skąd u ciebie taki talent? – a gdy w odpowiedzi wzruszałem ramionami, ciągnął dalej. – Pewnie po moim bracie, bo ja nawet drzewa nie potrafię narysować. Jeden ma siłę, a drugi rozum i wolałbym synku, żebyś wdał się w wuja niż we mnie. Gorąca krew to przekleństwo, pamiętaj o tym.
Wszyscy w naszym małym miasteczku dziwili się, że tak piękna kobieta jak Nely związała się z wujkiem Rayo, gdy obok niej kręciło się wielu przystojnych mężczyzn.
Może zauroczyły ją jego oczy, ciemne jak noc z migającymi iskierkami lub ten jego spokój. Nie wiem, ale dla mnie byli najpiękniejszą parą w miasteczku i nikt nie próbował nawet zbliżyć się do Nely, jak również nikt nie próbował skrzywdzić Rayo, bo wiedzieli, że jego brat, Jorge ma pięści, jak głazy, którymi bez problemu rozłupywał kokosy.
Plotki głosiły, że kiedyś ojca wracającego z portu zaatakował byk. Koledzy uciekli, a ojciec powalił byka uderzeniem pięści. Ile było w tym prawdy, nie wiem, ale od tamtej pory ojciec stał się żywą legendą.
Chciałem być jak on, ale urodziłem się z jedną krótszą nogą. Kiedy miałem trzy lata, lekarze nałożyli mi na lewą, krótszą nogę specjalną metalową konstrukcję, która miała wydłużyć kości. Do tego dochodziły specjalne buty, których nie mógł po mnie nosić Patricio.
Co jakiś czas przed wyjściem do pracy, ojciec wchodził do pokoju, który dzieliłem z młodszym bratem Patricio, wkładał specjalny klucz do nakręcarki, jak nazywałem ten piekielny mechanizm i przekręcał klucz o dwa oczka w prawo. Czasem to było odpowiednie ustawienie, a czasem czułem, jakby mnie rozrywano, łamano kołem i kiedy zaczynałem krzyczeć, ojciec przestawał.
- Za mocno? – pytał z troską w głosie.
- Mm – nie byłem w stanie wypowiedzieć słów, bo ból palił ciało, skręcał w środku i ściskał za gardło.
- Przepraszam synku – ojciec przekręcał klucz o jedno oczko w lewo, co powodowało, że ból stawał się znośny. Taki znośny ból, był ze mną każdego dnia i stał się częścią mnie.
- Tak dobrze? – ojciec wycierał mi pot z czoła ręcznikiem.
- Lepiej.
Nigdy nie było dobrze. Ból zrósł się ze mną i zamieszkał we mnie nieproszony. Wydawało mi się, że ojciec bił się z innymi, bo nie mógł znieść mojego cierpienia. Okładał pięściami innych, by pozbyć się smutki, który go trawił, gdy patrzył na mnie.
- Będziesz wielkim malarzem synu, a do tego zdrowe nogi nie są ci potrzebne. Nikt nie będzie się z ciebie śmiał, że nie możesz biegać i z nikim nie będziesz się musiał bić, bo będziesz ponad to wszystko. Oni, ci wszyscy, którzy teraz się z ciebie śmieją, będą ci mogli czyścić buty w przyszłości, zobaczysz synku.
To prawda, dzieci w szkole naśmiewały się ze mnie, ale nic sobie z tego nie robiłem. Moją zemstą były rysunki.
Rysowałem karykatury moich prześmiewców w przerysowanych formach.
Kiedyś narysowałem, Guziego, największego osiłka w klasie z głową osła i ten rysunek wykradł mi chłopiec siedzący ze mną w ławce. Gdy pokazał go reszcie moich oprawców, nagle wszystko się zmieniło. Każdy z nich bał się ośmieszenia i tego, że ich karykatury, będą wisieć na ścianach szkolnych korytarzy. Cały szacunek, jakim darzyli Guziego nagle spłynął na mnie, a Guzi stał się szkolnym głupkiem.
Od tamtej pory chłopcy prosili, bym im coś namalował. Henry, którego ojciec był hodowcą gołębi i bił go mokrym pasem, spojrzał łagodniejszym okiem na syna, gdy ten pewnego dnia podarował mu rysunek, na którym śnieżnobiałe gołębie wznosiły się do lotu na tle błękitnego nieba.
- Wiesz Rubio, ojciec nie bije mnie już mokrym pasem. Często siedzi przy stole i patrzy na twój rysunek. Dziękuję, że mi go podarowałeś. Przynajmniej nie muszę się wstydzić, rozbierać na lekcjach sportu.
- E tam, drobiazg.
- Chciałbym mieć taki talent, jak ty. Ciągle bym malował ojcu gołębie i inne ptaki, byle tylko mnie nie bił.
- Często cię bije?
- E, teraz to nie. A ciebie ojciec bije?
- Nigdy mnie nie uderzył.
- Może boi się, że jakby cię uderzył, to by cię zabił?
- Nie, chyba mu mnie szkoda, że taki kulawy jestem i muszę chodzić w tej cholernej zbroi – klepnąłem ręką w żelastwo.
- Chcesz, to będę nosił ci teczkę.
- No, co ty. Przecież chłopcy, będą się z ciebie śmiać.
- Gwizdam na to. Daj, poniosę twoją teczkę.
Tak zostaliśmy największymi przyjaciółmi.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt