Przemiany 10
Latem 1988 roku Andrzej rozpoczął zajęcia w Ośrodku Szkolenia Milicji Obywatelskiej OSMO w Krakowie. Był to okres intensywnej nauki. Obejmował zarówno zajęcia teoretyczne, jak i praktyczne.
W salach lekcyjnych podoficerowie zdobywali wiedzę z dziedziny Psychologii, Prawa Karnego, Kryminalistyki, Daktyloskopii oraz Prawa o Ruchu Drogowym. Były również inne przedmioty nauczania. W części praktycznej kadeci uczyli się sposobów użycia środków przymusu bezpośredniego, bezpiecznego posługiwania się bronią służbową oraz prowadzenia samochodu służbowego lub motocykla. Zajęcia te miały na celu przygotowanie kandydatów na milicjanta do rozpoczęcia pracy zawodowej w wybranej przez siebie placówce. Teorię często łączono z praktyką. Przyszli milicjanci wyjeżdżali w patrole wraz z dzielnicowymi, zapoznając się ze specyfiką tej pracy. Obserwując funkcjonariuszy z wieloletnim stażem, młodzi adepci zdobywali kolejne doświadczenia, które z pewnością przydatne będą w ich przyszłej pracy. Brali udział w interwencjach rodzinnych, zatrzymaniach, obserwacjach podejrzanych miejsc i w zwykłych patrolach po okolicy. Bywało, że siedzieli po kilka godzin w samochodzie służbowym w oczekiwaniu na podejrzanego. Andrzejowi jedna z takich zasadzek szczególnie utkwiła w pamięci. Nie dlatego, że udało im się zatrzymać groźnego przestępcę, ale dlatego, że usłyszał wiele ciekawych informacji na temat swojego wypadku sprzed pięciu lat. Dowódcą zasadzki był starszy mężczyzna w stopniu chorążego. Noc była piękna. Księżyc świecił na bezchmurnym niebie. Chorąży wspominał czasy stanu wojennego i swoje pierwsze lata w służbie na odległym od Krakowa małym posterunku Milicji Obywatelskiej.
— to były ciężkie czasy — zaczął drżącym głosem opowiadać chorąży.
— Pamiętam jedną zimową noc. Było to między Świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem. Obowiązywała godzina milicyjna. Patrolując okoliczne miejscowości, zauważyliśmy dwóch młodych mężczyzn zachowujących się w sposób podejrzany. Postanowiliśmy ich wylegitymować. Oni jednak, zamiast posłusznie zatrzymać się, zaczęli uciekać. Ruszyliśmy w pościg za nimi. Rozbiegli się. Jeden skręcił w prawo i zniknął nam za drzewami. Drugi uciekał między domy. Pobiegliśmy za nim. Chłopak uciekał i co po chwila odwracał się, żeby zobaczyć, jak daleko od niego jest pogoń. My nie odpuszczaliśmy. Byliśmy blisko, widzieliśmy go. Nie miał szans. W pewnej chwili wbiegł na jakiś zbiornik wodny, na jakiś dół z wodą i wpadł. Lód załamał się i utonął. Do dzisiaj widzę tego wystraszonego człowieka znikającego pod taflą lodu.
Andrzej uważnie słuchał tej opowieści, a po chwili zapytał:
— wy mu wtedy nic nie zrobiliście?
— sam się utopił, tak?
Chorąży nerwowo spojrzał na Andrzeja. O co ci chodzi — zapytał.
— ten chłopak miał na imię Krzysztof, a ten drugi, którego nie udało wam się dopaść Ryszard.
— byli kuzynami — kontynuował Andrzej
— wracali tej nocy od narzeczonej Krzysztofa, kiedy ich zgarnęliście.
— to fakt, Ryszard wyższy, silniejszy wyrwał się wam i uciekł. Krzysztofowi się nie udało, dorwaliście go i zakatowali. Potem wrzuciliście do dołu z wodą. Lekarz potwierdził wiele obrażeń i śladów pobicia. Powyłamywane palce, rozbity zegarek świadczą o znęcaniu się nad nim. Poza tym jest świadek, który was wtedy widział. Znałem tego człowieka. Andrzej podniósł głowę i powiedział:
— spójrzcie mi prosto w oczy panie chorąży i zaprzeczcie, że tak nie było.
Starszy o jakieś dwadzieścia lat od Andrzeja człowiek opuścił głowę i zaczął płakać.
— ty wiesz, że ten widok do dzisiaj mnie prześladuje — łkając, powiedział chorąży.
Chłop, jak dąb. Prawie dwa metry wzrostu, a płakał, jak bóbr, by po chwili zapytać:
— kim ty jesteś, jak się nazywasz?
Andrzej początkowo żachnął się i nie odpowiedział dokładnie. Bał się, że jego szczerość może mu zaszkodzić w dalszej służbie.
— mieszkałem w tej miejscowości, z której pochodził Krzysztof.
Widząc łagodne usposobienie chorążego, postanowił się przedstawić.
— nazywam się Andrzej …
Opuszczona głowa chorążego nagle się uniosła.
— to ty? — zapytał dowódca zasadzki.
— niesamowite, to przez ciebie musiałem odejść z tamtego posterunku — zaczął chorąży. Jakie to życie bywa dziwne. Historia zatoczyła koło, by zetknąć nas ze sobą.
— dziękuję ci bardzo, że poruszyłeś temat tamtego chłopaka. Nie mogłem już dłużej dusić tego w sobie. Teraz mi jakoś lżej. Wiem, że ludzie znają prawdę. Nie brałem w tym udziału, ale nie zrobiłem też nic, aby temu zapobiec. Miałem przez wszystkie te lata niesamowite wyrzuty sumienia. Uwolniłeś mnie. Teraz ci powiem coś na temat twojego wypadku.
Andrzej nie znał wcześniej tego chorążego i nigdy by mu do głowy nie przyszło, że ten człowiek może coś wnieść do jego przegranej sprawy.
— byłem wtedy jednym z dzielnicowych na tamtym posterunku — rozpoczął swoje opowiadanie chorąży.
— teren wypadku mi nie podlegał, ale wiem, jak wyglądała sprawa. Byłem naocznym świadkiem ustalania zeznań, dopasowywania ich do potrzeb śledztwa, słyszałem o wymyślnych sposobach zniechęcania twoich świadków do składania zeznań, w końcu brałem udział w tej ustawionej wizji lokalnej, w trakcie której wziąłeś nie świadomie całą winę na siebie.
— było mi wstyd.
— nie przyjąłem łapówki od sprawcy wypadku, gdy pozostali przyjęli. Zaczęli się mnie obawiać i po kilku tygodniach dostałem nowy przydział. Tu do Krakowa.
— jestem ci wdzięczny za to przeniesienie, bo już zaczynałem topić się w tamtejszym szambie. Teraz mam spokój. Żadnych układów, tajemnic, obaw.
— jednak to prawda, że góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze.
Ta rozmowa z dzielnicowym dała Andrzejowi pewność, że nie on był sprawcą tego wypadku i pozwoliła lepiej zrozumieć, dlaczego proces wyglądał tak, a nie inaczej. Reszta nocnej służby minęła szybko. Poszukiwany nie pojawił się pod wskazanym adresem. Wrócili na komisariat, gdzie złożyli raport z całonocnej służby. Pomimo braku wyników obaj milicjanci wydawali się być zadowoleni z przebiegu służby. Pan chorąży, gdyż wyrzucił z siebie to, co przez lata nie dawało mu spokoju i Andrzej, który nabrał tej nocy pewności, że obarczanie go winą za spowodowanie wypadku było bezzasadne. Do tej pory sam nie był tego pewien. Prawie nic z tamtego dnia nie pamiętał. Nie wiedział, jak doszło do tego wypadku i po czyjej stronie była wina. Odetchnął z ulgą.
Przyszedł czas na określenie docelowego miejsca pracy po zakończeniu służby kandydackiej. Andrzejowi bardzo przypadł do gustu Komisariat Kolejowy – Kraków Płaszów.
Niewielka placówka, z niezbyt dużym wskaźnikiem przestępczości. Złożył wniosek o przyjęcie i planował pozostać tam na stałe. Dodatkowym argumentem przemawiającym za tą lokalizacją było mieszkanie służbowe, na jakie mógł liczyć Andrzej po podjęciu pracy zawodowej w Milicji Obywatelskiej. Kurs w OSMO dobiegał końca. Pozostały ostatnie zajęcia teoretyczne i egzaminy. Jednym z nich był egzamin na prawo jazdy. Andrzejowi zależało na tym egzaminie. Dawał możliwość zdobycia uprawnień na motocykl i samochód osobowy, o którym Andrzej marzył od dawna.
Po określeniu się, co do kierunku dalszej pracy Andrzej coraz częściej pełnił służby na dworcu kolejowym w Płaszowie. Był zadowolony. Koledzy, pomimo znacznej różnicy wieku przygarnęli go do siebie i opiekowali się nim, zaznajamiając ze specyfiką tej służby. Komendant KK Kraków-Płaszów był pogodnym człowiekiem i bardzo miło przyjął Andrzeja w szeregi swojego zespołu. Dopytywał w WU SW w Krakowie o mieszkanie dla Andrzeja i dopingował do jak najszybszego dołączenia do zespołu. Na dwa tygodnie przed zakończeniem szkolenia Andrzej dostał przydział na upragnione mieszkanie służbowe. Mieściło się w jednym z dziesięciopiętrowych bloków w Czyżynach. Co prawda na dziewiątym piętrze, ale dla młodego człowieka nie miało to większego znaczenia. Ładne trzypokojowe mieszkanie z małym balkonikiem typu jaskółka. Jedynym problemem tego mieszkania był duży przechodni pokój, przez który wchodziło się do dwóch mniejszych. Wąska kuchnia z oknem, malutki przedpokój i łazienka. Dla oglądającego to mieszkanie Andrzeja było naprawdę okazałe. Cieszył się przeogromnie i planował kolejne kroki w swoim dorosłym, samodzielnym życiu. Nie mógł się doczekać ukończenia szkolenia, podjęcia zawodowej pracy, awansu na wyższy stopień. To wszystko wyglądało tak dobrze, że aż za dobrze.
Niedługo potem Andrzej został wezwany do dowódcy szkoły. Nie miał pojęcia w jakim celu. Poszedł. Od dowódcy dowiedział się, że przyznane mu wcześniej mieszkanie służbowe zostało przydzielone młodemu porucznikowi z wydziału przestępstw gospodarczych. Podobno dla samotnego sierżanta byłoby za duże. Tamten miał rodzinę, żonę i dziecko. Po raz kolejny nogi ugięły się pod Andrzejem. Pomimo zapewnień dowódcy, że dla niego również znajdzie się mieszkanie, przestał wierzyć. Znowu wychodził, jak zbity pies, któremu dla zachęty ktoś wcześniej dał kość, a ktoś inny mu teraz odebrał.
— nie szanują mnie — pomyślał Andrzej i w milczeniu opuścił pomieszczenie dowódcy.
— bawią się moją osobą,
— może wystawiają na kolejną próbę?
Postanowił pojechać na osiedle Kurdwanów i na własne oczy zobaczyć powstające przy ulicy Marii i Bolesława Wysłouchów mieszkania dla zawodowych żołnierzy i milicjantów. Jeden przepełniony autobus komunikacji miejskiej dojeżdżający do osiedla Piaski Wielkie miał najbliższy przystanek jakieś osiemset metrów od placu wielkiej budowy, rozmiarów, której nie można było ogarnąć wzrokiem.
— tu miałbym mieszkać? — zastanawiał się Andrzej, nie mogąc sobie tego wyobrazić.
— w którym z tych bloków? To przecież jeszcze wielka budowa.
— czy na pewno przydzielą mi tutaj mieszkanie, czy tylko mnie tak zwodzą, żebym pozostał w Milicji?
Doświadczany przez życie Andrzej rozważał różne możliwości. Myśli kotłowały się w jego głowie. Na przemian nadzieja i wątpliwość. Raz była górą ta pierwsza, innym razem ta druga. Niczego nie mógł być pewien, zwłaszcza że sytuacja w kraju nie była stabilna. Wszystko się mogło zdarzyć.
Postanowił jednak ukończyć szkolenie w OSMO i zaczekać na rozwój wydarzeń.
Któregoś dnia kompania szkolna została wyznaczona do obstawienia wart na posterunkach w Nowej Hucie. Były tam dwa posterunki. Jednym z tych posterunków była mała budka przy Placu Centralnym, w Alei Róż, obok okazałego pomnika Włodzimierza Lenina, drugim park samochodowy zlokalizowany w pobliżu kościoła Arka Pana.
Posterunek przy Placu Centralnym był bardziej lubiany przez młodych milicjantów, zwłaszcza że znajdował się w centrum Nowej Huty, przy ruchliwej pełnej sklepów i restauracji Alei Róż. Zdarzały się co prawda incydenty z oblaniem pomnika czerwoną farbą, czy pozostawieniem pod nogą cokołu jakiejś butli gazowej, ale i tak było spokojniej niż na parku samochodowym przy ulicy Cienistej. Andrzej pełnił już kiedyś warty na obu tych posterunkach i miał możliwość porównania tych wart. Znał specyfikę tych obiektów i zagrożenia z tym związane. Nie obawiał się jednak tych służb. Po rozprowadzeniu wartowników na wyznaczone posterunki siadał pomiędzy kolegami, którzy przebywali na wartowni i opowiadał im o swoich przygodach na terenie Nowej Huty. Opowiadał też zasłyszane od innych kolegów historie. Z uśmiechem na twarzy opowiadał, co przydarzyło się pilnującym pomnika milicjantom kilka lat wcześniej.
— Otóż pewnej nocy, kiedy sen zmorzył czujnych funkcjonariuszy, młodzi ludzie ustawili pod pomnikiem Lenina stary rower i stare buty. Na cokole pomnika czerwoną farbą wymalowali napis — „Masz tu rower, masz tu buty i spierdalaj z Nowej Huty”.
Nie wyobrażam sobie — kontynuował Andrzej — miny tych milicjantów podczas porannego obchodu pomnika, kiedy odkryli to znalezisko. Nie chciałbym też być w ich skórze.
Tym razem jednak Andrzejowi przydzielono obowiązki rozprowadzającego warty na park samochodowy, zlokalizowany w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła Arka Pana w Bieńczycach.
W kościele tym każdego trzynastego dnia miesiąca odbywały się nabożeństwa do Matki Boskiej Fatimskiej skupiające setki, a może nawet i tysiące wiernych, wrogo nastawionych do funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Często po tych nabożeństwach młodzi ludzie prowokowali zajścia uliczne, doprowadzając do regularnych bitew z milicjantami. W ruch szły wtedy kamienie, ruda, śrut. Niszczono zaparkowane samochody milicyjne. Dla ochrony stacjonujących obok kościoła pojazdów wyznaczano „uzbrojone” posterunki. Młodzi ludzie w hełmach na głowie, z długą bronią i pustymi magazynkami maszerowali z batalionu na osiedlu Złotej Jesieni poprzez ulicę Cienistą na posterunek obok kościoła. Często stawali się obiektem agresji ze strony tamtejszej młodzieży. Wyzwiska, gwizdy, zaczepki były na porządku dziennym. Trzeba było naprawdę mocno się hamować, żeby nie dać się wciągnąć w jakąś awanturę. Andrzejowi jednak udało się bezpiecznie przejść przez ten okres służby.
Nie dość, że nie doświadczył niczego złego ze strony miejscowych, to jeszcze w tym nieprzyjaznym dla niego środowisku poznał dziewczynę, która odmieniła jego życie.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt