Kolejne opowiadanie z tomu "Czerwona gondola".
Nazwiska i imiona występujących osób zostały wymyślone.
Katowice
Wsiadający ludzie przerywają poranną drzemkę, wagon kołysze na nierównych szynach i licznych rozjazdach; oddech nabiera rytmiczności dopiero pod zamkniętym semaforem. Na gliwickim dworcu czeka kufel grzanego piwa, po nim niełatwo jest wytrzymać do końca pierwszego wykładu.
Z entuzjazmem dopasowuję się do śląskiego środowiska i nowych kolegów. Rodzice doszli do przekonania, że dolnośląskie powietrze wyraźnie mi nie służy; co prawda bez problemów zaliczyłem drugi rok, jednakże Wrocław łączył się ze zbyt wieloma niepowodzeniami. Radośnie przyjmuję ofertę babci, która zaproponowała wzięcie mnie pod swoje skrzydła - miałem już dość samotności i niezależności.
W zasadzie nie rozumiem, dlaczego od razu nie starałem się dostać na Politechnikę Śląską - mocno przesadzona została sprawa protekcji przy wstępnym egzaminie. W Katowicach, oprócz babci, mieszkało jeszcze parę bliskich osób z naszej rodziny i najprawdopodobniej dzięki nim moje zderzenie się z dużym miastem, po opuszczeniu prowincji, byłoby mniej bolesne. Zapłaciłem przesadnie wysoką cenę za szamotaninę przy pokonywaniu bezmiaru problemów związanych z adaptacją do nieznanych warunków i samotnością. Jestem przekonany, że taka góra kłopotów, jaką pozostawiłem za sobą, już nigdy w życiu nie stanie na mojej drodze.
Z ostatnich wakacji przywożę moc niezapomnianych wspomnień i wiele filmów.
Zdjęcia cykałem wymarzonym aparatem, dostałem go jeszcze gdy studiowałem we Wrocławiu. Po przyjeździe do domu, na jedną z wiosennych niedziel, na klamce sypialnianych drzwi, wisiała nowiusieńka Praktina! Szalałem ze szczęścia. Powodów do radości było zresztą więcej. Najważniejszy to planowana przez ojca wakacyjna wycieczka do Jugosławii. Zrealizowanie tego zamiaru wymagało jednak nie lada zachodu.
Wyjazd nad Morze Adriatyckie zależał w pierwszej kolejności od Narodowego Banku. Choć Jugosławia należała do bloku socjalistycznego, to droga, którą kroczył Tito, zmierzała na zachód. Dla tych, którzy chcieli ujrzeć dalmatyńskie wybrzeże, oznaczało to konieczność posiadania dolarów, dolarów pochodzących z legalnego źródła. Na tej podstawie występowało się w odpowiednim wydziale MO o otrzymanie wkładki paszportowej.
Ze względu na ekonomiczne ograniczenia, Narodowy Bank musiał limitować ilość dewiz przeznaczanych turystom. W praktyce, więc od dyrektora tej instytucji, do którego usilnie starali się dotrzeć rodzice, zależało otrzymanie wkładki paszportowej.
Bank przydzielał dolary po stosunkowo niskiej cenie; wartość ich jednak wyraźnie wzrastała wliczając koszt dotarcia do właściwych ludzi.
Przejście graniczne Kudowa-Słone. Poczciwa warszawa zapakowana po brzegi - na dachu walizki, namiot, materace - pod siedzeniami mnóstwo puszek z mielonką - celnicy mają czas, zaglądają wszędzie.
Budapeszt - ciepło, południowy nastrój, Parlament i Wzgórze Gelerta..., piekący gulasz.
Coraz bardziej upalnie, zapach lasów piniowych, wrzawa cykad. Nowo wybudowany most pod Maslanicą, prom pod Sibenikiem..., słona woda Adriatyku. Split - Obala, palmy i czerwone wino na nadbrzeżu.
W budowie nadmorska magistrala z Makarskiej do Dubrownika - warszawa, wspinająca się po kamienistej, górskiej drodze radzi sobie dużo lepiej od nisko zawieszonych, niemieckich czy francuskich aut.
Dubrownik - tłum turystów. Hercegnovi - Zatoka Kotorska, parę dni odpoczynku. Kanion Neretwy - Sarajewo - wąska droga nad przepaścią - warszawa przytula się do skały, przepuszcza po zewnętrznej stronie autobus, którego tylne koła przetaczają się nad urwiskiem.
Z wyprawy przywożę mokasyny, koszulkę polo, pleksiglasowa osłonę do osy. Ograniczony budżet rodzinny z trudem wytrzymywał nasze zachcianki. Ze wszystkich rzeczy najdłużej przetrwał pseudonim wymyślony przez Krysię: "Dyzio - pleksi – polo".
Z grona moich politechnicznych kolegów nikt nie wyjeżdżał za granicę. Opowiadając o jugosłowiańskich wakacjach, ludziach, miastach, palmach, morzu stwierdziłem, że obraz ten nie wywoływał zachwytu. Brakowało w nim prawdopodobnie hoteli, restauracji, a może nawet smukłych dziewczyn na jachtach. Zamiast białego garnituru, krótkie spodenki i gliniany kubek, wypełniony czerwonym winem, w rybackiej tawernie nie mógł się równać koktajlowi z plasterkiem pomarańczy, serwowanemu na wypolerowanej tacy.
Ulica Kordeckiego leży przy samym dworcu kolejowym; przedwojenne czynszowe kamienice, drewniane stropy - przejazd każdego pociągu wprawia łóżko w drżenie. Parę tygodni wystarcza aby przekonać się, że na dworcu kolejowym też można spać.
Na trzecim piętrze kamienicy numer jeden przy ulicy Kordeckiego mieszkała babcia Ola; "apartament" jej składał się z pokoju, kuchni i wspólnego z panią Matuszewską korytarza. Ubikacja na półpiętrze, a łazienkę zastępuje miednica postawiona pod kuchennym oknem. Kuchnia jest duża; między wieloma starymi meblami stoi drewniane łóżko wypełnione po brzegi pościelą i przykryte zieloną narzutą, przeplataną złotą nitką. Kapa została wykonana przed wojną, na specjalne zamówienie, druga identyczna, choć z załataną dziurą po artyleryjskim pocisku, osłania skrzynie umieszczone w kącie. Mojej sypialni daleko do luksusów, ale babcine serce wynagradza niedostatki; zresztą w ogóle nie ma o czym mówić - uczę się w pokoju, a na parę godzin studenckiego snu wystarcza całkowicie kuchenne łóżko. Korzystam z niego w sumie niedługo; para sympatycznych emerytów, sąsiadów babci, wynajmuje mi duży, przejściowy pokój. Nie dorównuje on jednak babcinej kuchnio-łazience; brakuje mi tej niepowtarzalnej atmosfery, widoku na dachy przyległych kamienic i nawet zapachu, jaki pozostawiał gazowy piecyk. W przyszłości, jeszcze wielokrotnie, wykorzystam to pomieszczenie do celów nie koniecznie związanych ze spaniem, ale o tym to już przy innej okazji.
Asia miała figlarne spojrzenie, tajemniczy uśmiech i życiorys o dwa lata krótszy od mojego. Była miła, zgrabna, miała chłopca i nie spodziewałem się, że tak szybko z powrotem wyląduję w kuchennym łóżku. Studiowała ekonomię w Katowicach, a mieszkała w Tychach. Jej matka i babcia Ola, uczyły w szkole zawodowej. Doszły do porozumienia i Asia na parę zimowych miesięcy zamieszkała u nas.
Mój wynajęty pokój oddzielała od babcinego cienka ściana. Dzięki temu dokładnie wiedziałem kiedy po ostatniej inhalacji babcia kładzie się spać. Gdy wyczułem ten moment odczekałem parę minut i poszedłem do kuchni.
- Muszę się czegoś napić, mam pragnienie.
- Wiedziałam, że przyjdziesz.
- Ale ja tylko...???
- Daj spokój i chyżo wskakuj pod pierzynę.
Wskoczyłem i nie musiałem zmuszać się do dłuższego pobytu, a Asia dobrze wiedziała czego chciała. Pełen wrażeń, dopiero grubo po północy, wróciłem do siebie.
Następnego dnia babcia udawała, że nie słyszała co w nocy było grane. Mogłem się tylko domyślać powodu jej milczenia.
Nie zastanawiałem się nigdy, a Asia również nie poruszała tego tematu, w jakim stopniu łóżko łączy czy zobowiązuje - zostaliśmy kumplami, niczego sobie nie przyrzekając czy obiecując.
Jacek z Pawłem, kumple od podstawówki, mieszkali na Koszutce i tak jak ja codziennie dojeżdżali do Gliwic na Wydział Budownictwa Przemysłowego i Ogólnego. Choć każdy z nas reprezentował inny typ charakteru, posiadał różny bagaż doświadczenia i wiedzy życiowej, stworzyliśmy zgraną paczkę: wspólnie uczyliśmy się, piliśmy, graliśmy w karty. Rozwinięta została nawet współpraca, polegająca na specjalizacji przy odrabianiu ćwiczeń. Ogólnie ujmując; Jacek odpowiadał za stal, Paweł za żelbet, a ja za architekturę.
Projekt naziemnej części kopalni nie wymagał skomplikowanych obliczeń, ale pochłaniał wiele czasu. A ja, zgodnie z dokonanym podziałem, siedziałem jednocześnie nad trzema tematami. Co tydzień konsultowaliśmy je na uczelni i choć nieraz mnóstwo rzeczy należało pozmieniać czy przepracować, lubiłem to zajęcie pozostawiające dużo miejsca na indywidualne rozwiązania.
Niewykluczone, że również dzięki Asi obdarzałem sympatią te projekty. Ileż to nocy spędziła ze mną nad arkuszami kalki kreślarskiej czy brystolu, pozostawiając swój ślad na elewacjach budynków i zieleni wkomponowanej w śląski pejzaż.
Na Wielkanoc jadę z babcią do Nysy. W domu brakuje świątecznego nastroju; nie ma cioci Cesi, wujek Wilu też nie przyjechał. Nie mam ochoty na odwiedzanie znajomych z Wydziału Geodezji, a na pójście do Heleny brak mi odwagi.
Krysia od jakiegoś czasu chodzi z Jurkiem - urządzają u niego prywatkę. Serdecznie zostaję na nią zaproszony. Decyduję się pójść, choć nie znam prawie nikogo. Podnieca mnie jednak spotkanie z Jurka siostrą, podobno super babką w moim wieku.
Trafiam na fantastyczną atmosferę.
W dużym, jadalnym pokoju, zamienionym na salę balową, panuje obiecujący półmrok. Pan domu, tryskający humorem i energią przystojny, wysoki facet, spełnia rolę wodzireja. Pani domu biega z półmiskami pełnymi wspaniałości, wręcz zmuszając każdego do obżarstwa. Zmysłowa blondynka, wyróżniająca się spośród par tańczących na parkiecie, wyraźnie mnie podrywa. W ogóle odczuwam, że wszyscy traktują mnie jak honorowego gościa nie wyłączając uśmiechniętej, sędziwej jejmości.
Jurek przedstawia mnie swojej siostrze. Irenka jest czarująca. Pozostawia partnera, który nie mógł oderwać wzroku od jej dekoltu, zmuszony zresztą do tego swoim wzrostem i zaczyna tańczyć ze mną. Falujące blond włosy, kokieteryjnie opadające na jej prawe, odsłonięte ramię, muskają mój policzek, a rozmarzone, niebieskie oczy starają się mówić: "Książe, całe życie na ciebie czekałam".
Aby zajrzeć w głębię tych błękitnych marzeń muszę trzymać dobrze wyprostowaną głowę. Ale to jest drobnostka, dziewczyna jest ładna i postawna. Co tam dziewczyna - kobieta! W tańcu utrzymuje konwencjonalny dystans, gdy jednak przytula się to zapowiedź namiętnych rozkoszy, jakie mogą mnie spotkać, przewyższa wyobraźnię.
Studiuje medycynę, jest na ostatnim roku, w zasadzie do skończenia brakuje jej tylko paru egzaminów. Mieszka we Wrocławiu na prywatce u profesora weterynarii, którego zresztą asystentem był jej ojciec.
Od pierwszego spojrzenia jestem zakochany. Na mojej drodze życiowej stanęło prawdziwe szczęście.
Irenka pasjonuje się literaturą; uwielbia Iwaszkiewicza, zna na pamięć wiele jego wierszy. Zaprasza mnie do swojego pokoju, chwali się pokaźną biblioteczką. Bierze do ręki ulubiony tomik, siadamy na tapczanie, zaczyna się uczta duchowa przeradzająca się z upływem zwrotek w cielesną.
Jestem trochę zażenowany, zza ściany dochodzą odgłosy bawiącego się towarzystwa, a my tak..., ktoś mógłby przecież wejść... Irenka jest jednak pewna, uspakaja mnie. Nic, co ludzkie nie jest jej obce.
Szalony ze szczęścia wracam do domu. Umówiony jestem na następny dzień - będziemy już sami.
Rodzice nie są zachwyceni znajomością Krysi z Jurkiem. Uważają, że nie jest to dobra partia. Mają coś przeciw "lewym pieniądzom", jakie bierze pan M. i przeciw, podobno "nie całkiem zrównoważonej", pani M. A poza tym, wśród najbliższych znajomych, nie najlepiej mówi się o państwie M.
Nie wytrzymuję nerwowo, robię scenę rodzicom; co za bzdury plotą, czy mają pojęcie jaka rodzinna atmosfera panuje w domu państwa M., jak daleko my odbiegamy od tego wzoru, jak się kochają, jacy są szczęśliwi, jakie obopólne zrozumienie panuje między nimi a dziećmi. Ludzie wymyślają zawsze jakieś złośliwe historie, ale to z zazdrości. Państwo M. przewyższają pod każdym względem ich prowincjonalne towarzystwo.
Rodzice nie zapomną mi nigdy tych słów. A od Krysi kategorycznie żądają ażeby zerwała z Jurkiem.
Krysia pozwoliła sobie wybić z głowy wybrańca, w odwodzie miała jeszcze paru starających się o jej rękę. Ja byłem za "silny" by zrezygnować z takiego szczęścia.
Każdy nadchodzący dzień utwierdzał mnie w tym mniemaniu. Wszystkie sprawy układały się harmonijnie. Czas mijał wartko w wzniosło-miłosnym upojeniu.
Z wycieczki do Sokołówki, gdzie ojcu Piotrowi przedstawiłem moją wybraną, przywiozłem jeszcze jeden, niepodważalny argument: Mój duchowy opiekun uważał (uważał to za mało powiedziane – posiadał święte przekonanie), że Irenka jest moim przeznaczeniem.
Jaśniał przede mną, niczym nie przysłonięty, życiowy cel: M A Ł Ż E Ń S T W O !!!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
wyrrostek · dnia 01.02.2009 17:03 · Czytań: 923 · Średnia ocena: 3,63 · Komentarzy: 16
Inne artykuły tego autora: