Przemiany 12
Po powrocie do Ośrodka Szkolenia Milicji Obywatelskiej w Krakowie mieszczącego się przy ulicy Mogilskiej 109 Andrzej zaczął intensywnie zastanawiać się nad pytaniem Aliny — odszedłbyś?
W ogóle jej nie znał. Widzieli się raptem dwa razy i to po pół godziny. Co można powiedzieć o drugim człowieku po godzinnej znajomości? Nic. Bał się postawić wszystkiego na jedną kartę bez szczegółowego rozpracowania przygodnie poznanej dziewczyny. Postanowił coś zrobić w tym temacie. W każdą sobotę i niedzielę Andrzej uczęszczał do Liceum Ogólnokształcącego przy ulicy Jana Zamoyskiego w Krakowie.
Dostawał od dowódcy kompani przepustkę na czas nauki, przebierał się w cywilne ubranie i jechał. Zajęcia trwały do godziny 21:00. Tramwajami wracał do jednostki grubo po capstrzyku. Nikt go nie sprawdzał, odnotowywano jedynie jego powrót na kompanię. Andrzej znał tę procedurę, gdyż często pełnił obowiązki podoficera dyżurnego kompanii. Zamierzał to wykorzystać przy najbliższej okazji.
W sobotę, jak co tydzień Andrzej pobrał od pisarza kompanii przepustkę i udał się na zajęcia. Przyjechał do Rynku Podgórskiego, skąd pieszo udał się do swojego LO. Wszedł na salę lekcyjną i zaczął myśleć, ale nie o cierpieniach młodego Wertera, tylko o swojej być może szansie na lepsze życie. Nie potrafił się skupić. Nauczycielom wcisnął kit o złym samopoczuciu, zatruciu pokarmowym, czy coś w tym stylu i wyszedł z lekcji. Postanowił sprawdzić, czy ta niedawno poznana dziewczyna faktycznie mieszka pod wskazanym adresem. Przesiadając się z tramwaju do tramwaju po około półtorej godziny, Andrzej znalazł się pod dziesięciopiętrowym blokiem na osiedlu Jagiellońskim. Pamiętał, że Alina wspomniała o dziewiątym piętrze i o oknie, z którego widać batalion. Wszedł do budynku, drzwi na klatkę nie były zamknięte. Wsiadł do windy i wyjechał na dziewiąte piętro. Po wyjściu z windy zauważył, że są dwa mieszkania po prawej i po lewej stronie, z których okna wychodzą na ulicę Obrońców Krzyża i batalion zlokalizowany w osiedlu Złotej Jesieni.
— Co teraz mądralo? — dopytywał w myślach Andrzej samego siebie.
— Zdam się na los szczęścia — pomyślał Andrzej i wyciągnął z kieszeni monetę. Reszka prawe, orzeł lewe. Podrzucił monetę i pozwolił jej upaść na ziemię. Pochylił się, aby lepiej zobaczyć — orzeł.
Jak postanowił, tak zrobił. Odważnie zapukał do lewych drzwi. Przez chwilę nikt nie otwierał, było cicho.
— Pewnie nie ma nikogo w domu — pomyślał Andrzej — albo już śpią.
Była może godzina dwudziesta, albo nieco później. On nigdy o tej porze jeszcze nie spał, ale to nie znaczy, że inni nie mogą. Niepewność jego potęgowała myśl, że być może to nie jest właściwe mieszkanie, albo – co gorsza – dał się wystrychnąć na dudka i ta jego blondyneczka wcale tu nie mieszka.
— Co ja właściwie tutaj robię? — przemknęła przez głowę Andrzeja myśl — na co liczyłem? Zrezygnowany postanowił przywołać windę i wracać na kompanię. Drzwi windy otworzyły się, a światło z kabiny oświetliło jego twarz. Już miał wsiadać kiedy usłyszał szczęk klucza w zamku, odwrócił się. W lekko uchylonych drzwiach mieszkania zobaczył znajomą postać. Uśmiechnął się.
Przed nim stała panna z mokrą głową i to dosłownie. Właśnie wyszła z kąpieli. Wyglądała zabawnie.
— Andrzej, to Ty? — zapytała Alina
— Tak, to ja — odpowiedział Andrzej — chciałem Ci zrobić niespodziankę.
— No i udało Ci się — odpowiedziała nieco skrępowana dziewczyna.
— Wejdziesz, czy będziemy rozmawiali, przez uchylone drzwi? — dodała.
Andrzejowi nie trzeba było drugi raz powtarzać. Zdecydowanym krokiem wszedł do mieszkania.
— Sama jesteś? — zapytał nieco onieśmielony Andrzej.
— Chwilowo tak, ale za chwilę tata wraca z pracy, pozwolisz, że na siebie coś założę — odpowiedziała Alina.
— Oczywiście — mruknął Andrzej, nie spuszczając wzroku z ubranej w szlafrok dziewczyny. Wyszła do drugiego pokoju, by po chwili wrócić ubrana, uczesana i wymalowana.
— To niedobrze, że oglądałeś mnie taką nieprzygotowaną — z wyrzutem w głosie powiedziała Alina.
— Właśnie taką Cię pragnę oglądać każdego wieczoru i każdego ranka — mówił Andrzej jak nakręcony. Nie wiadomo skąd pojawił się nagle słowotok i gęba mu się nie zamykała. Myśli biegły szybko, a słowa jakby nie nadążały za ich biegiem. Wydawać by się mogło, że Andrzej w ten jeden wieczór chce powiedzieć wszystko to, czego nikomu innemu do tej pory nie powiedział. Komplementy same cisnęły się na jego usta, a oczy wtopiły się w twarz dziewczyny. Była piękna. Pewnie rozmowa ta, a właściwie monolog Andrzeja trwałby dłużej, gdyby nie charakterystyczny szczęk zamka w drzwiach. Andrzej zreflektował się, uspokoił. Do mieszkania weszła mama Aliny. Zauważyła go. Była zaskoczona jego obecnością. Podeszła bliżej. Andrzej poderwał się na równe i przedstawił, cmokając mamuśkę w dłoń.
— Niczym nie poczęstowałaś kolegi? — zapytała kobieta swojej córki.
— Naprawdę nie trzeba, powinienem już iść — odpowiedział Andrzej i podniósł się z fotela.
— Muszę wracać na kompanię.
Wyszedł. Alina odprowadziła go do drzwi. Zjechał windą i pomaszerował w kierunku przystanku tramwajowego. Cały czas towarzyszyła mu myśl — ona naprawdę istnieje, nie była tylko wytworem mojej wyobraźni. Widziałem ją. Naturalną, prostą i miłą dziewczynę. Naprawdę mi się podoba.
Po powrocie do jednostki Andrzej postanowił kontynuować tę znajomość, ale na spokojnie, bez żadnych planów i podchodów. Tym razem wszystko wyglądało inaczej, możliwe, że lepiej. Oby tylko niczego nie spieprzyć. Przed wyjściem umówili się na randkę w Rynku Podgórskim, obok kościoła. Tym razem w niedzielę. Andrzejowi czas niesamowicie się dłużył. Chciał ponownie spotkać się z Aliną. Każdy dzień wlekł się przeokropnie. Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek. No właśnie, czwartek. Ten czwartek miał zaważyć na dalszych decyzjach Andrzeja.
Andrzejowi i koledze z patrolu Lucjanowi Murzynowi przydzielono służbę na dworcu towarowym w Krakowie. Zlokalizowany pomiędzy ulicami Kamienną, Prądnicką i Rogatka teren obfitował w wiele budynków przeznaczonych do chwilowego przechowania cennych towarów z pociągów towarowych.
Wyposażone w rampy rozładowcze obiekty przylegały bezpośrednio do torów kolejowych, co ułatwiało rozładunek. Składy, albo jak kto woli hale magazynowe, zamykane były na kłódki i plombowane przez funkcjonariuszy Służby Ochrony Kolei. Milicjanci mieli za zadanie patrolować ten teren ze szczególnym uwzględnieniem oplombowania magazynów i nierozładowanych jeszcze wagonów stojących na bocznicy kolejowej. Zdarzało się, że niektóre wagony przewoziły bardzo cenne ładunki i stojąc niechronione w postojowej części dworca, stawały się łakomym kąskiem dla złodziei.
Tej nocy pogoda była paskudna. Padał deszcz. Przez gęste deszczowe chmury nie widać było ani księżyca, ani gwiazd. Zimny wiatr dodatkowo uprzykrzał patrolowanie bocznicy. Chodzili wzdłuż magazynów, sprawdzając kolejno oplombowania i zamknięcia hal. Małe lampy umieszczone nad drzwiami magazynów nie były w stanie oświetlić dobrze ramp wyładowczych, a co dopiero alejek pomiędzy nimi. Każdy trzask gałęzi, szmer liści, czy metaliczny dźwięk stawiał włosy dęba na głowach młodych funkcjonariuszy. Pamiętali obaj ostrzeżenia wygłaszane przez prowadzącego odprawę kapitana Klimka i omawiane przypadki ataków na milicjantów podczas pełnienia przez nich patroli w tym rejonie. Mieli pietra. Starali się nie kusić losu i nie wchodzić bez potrzeby pomiędzy kolejowe wagony. Skupili się bardziej na halach magazynowych. Zaopatrzeni w latarki elektryczne zasilane płaską baterią spacerowali po rampach rozładowczych budynków. Było już po północy, gdy dostrzegli w oddali jakieś przemykające postacie. Postanowili udać się w tamtym kierunku. Skradając się prawie bezszelestnie, dotarli do niewielkiego budynku oddalonego od torów. Podeszli bliżej. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Drzwi były zamknięte na kłódkę i oplombowane. Postanowili obejść budynek dookoła. Andrzejowi wydawało się, że ktoś przebiegł w niewielkiej odległości od nich.
— Lucek widziałeś ? — nerwowo zapytał Andrzej. — Nic nie widziałem — odpowiedział kolega.
Będąc z tyłu budynku, Andrzej zauważył małe metalowe drzwi. Były otwarte. Świecąc służbową latarką, ostrożnie uchylił je. Lucjan z politowaniem pokiwał głową, jakby chciał powiedzieć — ty cykorze! Otwarł drzwi z rozmachem i wszedł do środka. Było ciemno. Andrzej nieśmiało wszedł za nim. Latarka dawała tak mało światła, że nie widział nawet, gdzie stąpa, nie mówiąc o tym, żeby kogoś zobaczyć w tych ciemnościach. Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk Lucjana. Andrzej nie widział go, ale ruszył zdecydowanie w kierunku, skąd docierał krzyk. Zaczął biec. Potknął się kilka razy, zanim dotarł do rannego kolegi. Kiedy pochylił się nad Lucjanem, żeby zobaczyć, co się stało, ktoś z tyłu uderzył go w rękę metalową rurą. Zabolało. Andrzej stracił przytomność i upadł obok krwawiącego obficie Lucjana. Kiedy się ocknął, zobaczył wokół siebie innych funkcjonariuszy milicji. Lucjan już wcześniej pojechał karetką do szpitala MSW w Krakowie przy ulicy Galla, gdyż jego stan był bardzo poważny. Rana zadana nożem w brzuch spowodowała obrażenia wewnętrzne i krwotok. Musieli ratować jego życie. Andrzej był w znacznie lepszym stanie, gdyż miał tylko złamaną rękę, a właściwie to kość promieniową prawej ręki. On czekał na drugą karetkę.
— Miałeś chłopie szczęście — powiedział sierżant Stopa, dysponent jednego z samochodów milicyjnych patrolujących pobliskie rejony.
— Gdybyś się nie pochylił, to oberwałbyś w łeb, miałeś szczęście...
Andrzejowi nie wydawało się to tak oczywiste, że miał szczęście. Szczęście to by miał wtedy, gdyby nie stało się nic. Zaopatrzonego w temblak Andrzeja zawieziono do tego samego szpitala, gdzie wcześniej dotarł ranny Lucjan. Nie spotkali się jednak, gdyż Lucjan przebywał na Oddziale Intensywnej Terapii (obecnie OIOM), a on na zwykłej sali szpitalnej. Po złożeniu złamanej kości założyli mu na rękę gips i odesłali na izbę chorych. Andrzej mocno przeżył to zdarzenie, nie tylko ze względu na odniesione obrażenia, ale zamartwiając się stanem Lucjana. Równie dobrze on mógł oberwać tym nożem, gdyby wszedł pierwszy. Czy warto tak ryzykować? Czy kolorowe telewizory marki Rubin ważniejsze są od życia? Pytanie to coraz bardziej nurtowało Andrzeja i powracało każdej nocy, kiedy nasilał się ból złamanej ręki.
W tym magazynie, do którego weszli, przechowywane były właśnie telewizory kolorowe, które niedawno przyjechały ze Związku Radzieckiego i miały trafić do wybranych sklepów w Polsce. Warto wspomnieć, że w tamtych latach towary luksusowe były dla wybranych, a na niektóre należało się wcześniej zapisać i czekać. Były co prawda sklepy Baltona, w których można było nabyć towar pochodzący zza granicy, ale za dewizy. Nie każdy je miał. Dokładniej mówiąc, mieli je nieliczni. Byli też tacy, którzy nie chcieli czekać, ani kupować za dewizy — tylko mieć. Oni kupowali na giełdach, tandetach, bazarach o ludzi, którzy weszli w ich posiadanie na drodze przestępstwa. Od złodziei.
Andrzej nie poszedł na umówioną randkę w niedzielę, nie spotkał się z dziewczyną, na której mu naprawdę zależało. Nie miał jak. Z izby chorych nie można było wyjść na przepustkę. Uciekać przez płot ze złamaną ręką to głupota. Musiał się z tym pogodzić. Miał tylko nadzieję, że ta jego nieobecność nie zaważy na ich znajomości. Czy spotkają się jeszcze?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt