- Cześć Róża! Pa!
- Pa-a! – Róża zalotnie mrugnęła okiem i zakręciła obrosłym w cellulit dupskiem.
- Też mykam – Rotgier Hauser wstał, przeciągnął się i przeczesał białe włosy. Włosy mimo tych zabiegów sterczały w górę.
Ktoś rzucił w niego papierkiem, Rotgier odwdzięczył się wulgarnym gestem.
Hieronim obserwował wychodzących współpracowników. Gęste od papierosowego dymu powietrze cięły wolnoobrotowe wiatraki pod sufitem. Wpadające przez żaluzję światło zachodzącego słońca kroiło zaśmierdłe stęchlizną pomieszczenie na jasne i ciemne pasma. Na ekranie komputera, na marginesie reklamowym zamigotała wiadomość. „Idź do domu, czas pracy skończył się godzinę temu. Niedobór kalorii. Twoje pranie zostało zwrócone do szafy w pokoju. Należność pięć kredytów. Kup szampon firmy…”
Hieronim również wstał od biurka, przeciągnął się i zajrzał do kubka po kawie. Trzeci już, albo nawet czwarty raz, jak to robił. Na dnie zalegał ciemny, brązowy osad. Po raz kolejny nie chciało mu się ani zrobić nowej kawy, ani umyć kubka. Wypuścił z siebie powietrze.
- Hej! – Zawołał Rotgier. – Hej Reiner, idziesz dzisiaj to piwko?
Reiner musiał coś odpowiedzieć, czego Hieronim nie dosłyszał. Ale i nie obchodziło go to zbytnio.
- Dawaj! Nie możesz ciągle robić nadgodzin! Ech, tak myślałem – machnął ręką. – Ty Hiro, idziesz?
- Nie, dziękuję – odparł cicho Hieronim, przeglądając podania, które miał odrzucić jutro. Kazali odrzucać, a ludzie dalej piszą to gówno. Potem dostają skan, a ja wrzucam to do niszczarki. Ktoś inny to mieli, ktoś inny robi cokolwiek innego jeszcze trzeba i tak powstaje nowa kartka papieru. Cykl życia. – Żałosne. Wyprane z sensu i znaczenia – burknął do siebie, po czym podniósł wzrok na puste biuro.
Rotgier tak naprawdę nie czekał na odpowiedź Hieronima. Pomieszczenie było puste, sylwetki współpracowników oddalały się w pośpiechu wzdłuż przeszklonego korytarza.
Hieronim zamarł. Tkwił przez chwilę w bezruchu, nie sapnął, nie jęknął, nie westchnął. Po chwili potarł oko palcem, spojrzał na biurko. Poprawił leżące na nim dokumenty, wyrównał do krawędzi blatu. Ułożył długopis tam, gdzie miał leżeć. Dokładnie. Klawiatura przestała wyświetlać się na blacie. Światła nad stanowiskami powoli ciemniały. Reklama pijalni i burdelu w jednym migotała za oknem, wygrywając walkę o jasność z zachodzącym, czerwonym słońcem.
Hieronim ściągnął z wieszaka płaszcz i podszedł do wyjścia, nacisnął klamkę. Przeszklone drzwi z napisem „administracja” wypuściły go ze skrzypiącym zarzutem.
Drewniany, zdobiony stół zalany był rozlanym alkoholem. Kobiety piły drinki, mężczyźni zaczynali eksperymentować z alkoholem. W całym klubie było głośno od rozmów i siwo od papierosowego dymu. Na stole pojawiły się kufle z piwem. Barman do każdego włożył kieliszek i zaczął napełniać go niebieskawą wódką.
- U-boot panowie i panie! – krzyknął uśmiechnięty Peter.
Rotgier śledził opadający w dół kieliszek, podziwiając mieszanie się cieczy.
- I jak niby macie zamiar to pić? – zainteresowała się Karina Hyża. Obracała swojego zielonego, gęstego drinka w palcach zdobionych pierścieniami z wielkimi kamieniami. Naszyjnik przypominający zmienno-kolorowe korale podrygiwał na jej imponującym, odsłoniętym dekolcie, na którym pojawiły się już pierwsze krople potu.
- Pijesz normalnie – Rotgier wzruszył ramionami i pociągnął spory łyk. - Tylko kopie mocniej!
- A wiecie? - Reiner otarł twarz i pochylił się nad stołem. – Rotgier zaprosił na dzisiaj Hieronima?
- Kogo?
- Hieronima!
- To ten wielki chłop, tam od was? – dopytała Karina.
- O nie! Naprawdę? Tylko nie on! – oburzyła się Róża.
- Dlaczego? – zdziwiła się Wiktoria Sobotka. Siedziała najdalej, prawie na rogu stołu i ledwie słyszała co się mówi.
- Naprawdę! Ale by były jaja, gdyby przylazł, nie? – zaśmiał się Reiner, po czym uniósł dłonie w przepraszającym geście. - Zaprosiłem to prawda. Ale przecież i tak wiedziałem, że nie przyjdzie.
- To ten taki spokojny od was? Z administracji? – spytała ponownie Wiktoria. Ponownie jej pytanie posiwiało chwilę w powietrzu i rozmyło się niezauważone.
- Kogo? – Karina nie słyszała.
- Ten człowiek jest jakiś walnięty, mówię wam – Reiner ekscytował się własną wypowiedzią. – Potrafi się w ogóle nie odezwać przez cały dzień. Tylko dzień dobry i cześć, oraz do widzenia po pracy. Dobrze, że tutaj nie przyszedł, bo by nam wszystko popsuł. On wytwarza wokół siebie taką dziwną atmosferę, jakby… Jakby…
- Nie przesadzaj. Zaprosiłem go, bo mi go szkoda trochę. – tłumaczył Rotgier. – Chłop jest po prostu zamknięty w sobie i nieśmiały, a wszyscy mają go w dupie. To z kim ma niby gadać, co? Ale to spokojny chłop. Rozmawiałem z nim parę razy, taki miły, miły człowiek.
- To ten taki wysoki, nieco przy kości, co zawsze w sweterku chodzi? - Wiktoria rozpięła bluzkę, obnażając swój mniej nadobny niż Róża, za to kształtny i ponętnie ściśnięty biust. Koronki czarnego stanika wysunęły się spod białej, obcisłej bluzki.
- Duszno – skomentowała bardziej sama do siebie, usprawiedliwiając się przed sobą.
Nagle okazało się, że Wiktoria jednak jest słyszalna.
- To przez ten dym. Przepraszam, nie pomyślałem, a w tym barze faktycznie można palić papierosy. – Reiner nachylił się nad stołem, skupiając wzrok na jej oczach. – Możemy wyjść na zewnątrz, jeśli chcesz. To znaczy, jeśli wszyscy chcecie.
- Ja sobie żartuję – tłumaczył tymczasem Rotgier Róży swą wcześniej wypowiedź. – Ten chłop nie jest zły, tylko faktycznie mało gada. I ciężko z nim rozmawiać, bo odpowie tak, nie, być może. Nie wiadomo nawet o czym.
Różna poprawiła pierścień, pretendujący do miana breloka.
- Ja tam się go boję. – odparła krzywiąc się z niesmakiem.
- Dusza, albowiem jesteśmy duszą, nie ciałem. Ciało swoje ma potrzeby, głód, pragnienie, ego. Tak, ego jest potrzebą ciała, ciała, którego używamy. Ciała, które jest narzędziem. Dusza przywdziewa ciało niczym płaszcz, w celu nie innym, jak nauka, jak zbieranie doświadczeń. Duszami jesteśmy połączeni, bo dusze nasze częścią boga są. I uczymy się dzięki życiu, poprzez doświadczenia tu na ziemi. Dlatego właśnie, powiadam wam, dlatego nic, co nam się przytrafia, nie jest złe. Wszystko jest tylko dobre i może być tylko dobre. Czyż nie Bóg stworzył ten świat? Czyż nie jest on źródłem dobra tylko?
Ksiądz westchnął i dla odmiany odwrócił wzrok od wiernych, przetarł nakrycie ołtarza dłonią, przez chwile szukał inspiracji w pokrywających go haftach.
- Plany boskie są dla nas nieprzeniknione, nieprzeniknione pozostaną, i zrozumieć ich nie podołamy. Nie powinniśmy nawet próbować, albowiem próby te są dowodem próżności. Ktoś taki próbuje zrównać się ze stwórcą, porównuje do niego, a wiemy przecież, że o równości tutaj nie może być mowy. Ponieważ patrzymy cielesnymi organami. Ludzkimi oczyma i uszami, poprzez pryzmat ludzkiego ego. To ciało właśnie jest źródłem bólu i utrapień. Dla duszy, jest pomocą w doświadczaniu. Oczywiście wolelibyśmy doświadczać jedynie dobra i miłości. Pamiętajmy jednak, że dla duszy wszystko jest dobre.
Wszystko jest dobre.
Dlaczego to dobro tak bardzo boli?
Po mszy oraz dodatkowych naukach dla chętnych wyznawców jedynej słusznej wiary, co wszakże charakteryzuje wszystkie wiary i wyznania, Hieronim wychodził z przybytku świętego na rozświetlony zachodzącym słońcem plac. Z ciemnego i zimnego wnętrza kościoła do światła ziemskiego, niewinnego i zapraszającego miłym ciepłem. Sam moment wychodzenia z mroku wiary wprost w objęcia kolorowej i ciepłej natury zdawał się odbiciem słów księdza. Nie było tylko pewności czy odbicie nie było aby odwrócone, czy może to słowa, które usłyszał były wypaczone. Czy to mózg szalał, nie mogąc pojąc prawdziwego znaczenia słów klechy.
Z mózgiem Hieronima nie było najlepiej, żadna to tajemnica.
Na kolacje makaron z serem, po włosku - wybrał za niego automatyczna stacja obsługi klientów restauracji miejskiej. Parujące ciepłem kluchy dojechały na zachlapanym przenośniku. Wokoło walały się odpadki po poprzednich konsumentach, ścianki boksu lepiły się i mieniły tęczowymi plamami. Hieronim ubrał rękawiczki, pobrał posiłek i sztućce. Jadł szybko, nie skupiając się za bardzo na walorach smakowych. Spieszył się. Kolejna ciemna, przygarbiona nieco sylwetka człowieka, który stara się szybko zjeść oszczędnymi ruchami tak, aby czasem niczego poza jedzeniem nie dotknąć.
Hieronim stanął przed lustrem, oparł się o umywalkę i spojrzał w twarz mokrą od wody.
Po posiłku jeszcze pijalnia. Hieronim był cowieczornym gościem wielu pijalni. Wielu, bo starał się codziennie odwiedzać inny lokal. Ale liczba lokali była ograniczona. Wszędzie już go kojarzono. Ale to nie miało znaczenia. Patrzył teraz we własne odbicie, a w ręku trzymał przyjemną, obciągniętą skórą rękojeść. Pierwsze uderzenie było bolesne. Pierwsze smagnięcie miało dla niego największe znaczenie. Potem nastąpiło drugie. Oczy zaszkliły się łzami, samodzielnie. Hieronim machnął ręką, trzecie uderzenie. Skórzane paski kociaka smagnęły najpierw jedną łopatkę, potem drugą. Czerwone pręgi rosły jedna obok drugiej, na niezabliźnionej jeszcze skórze ramion i barków. Kolejny dzień dobiegł końca. Kolejny dzień reszty jego życia.
Kolejny dzień, a czas spływa między palcami, pozostawiając po sobie nieliczne tylko krople niewyraźnych wspomnień, jak niechciany osad.
- Ból i nędza, rozpacz i żal, złość i nienawiść. Tak, to istnieje, nie możemy, powiadam wam, udawać, że tylko dobre rzeczy są na świecie. Musimy o tym wiedzieć. Być przekonani, że są tylko dobre rzeczy na świecie. Bo przecież, czyż nie ból nas uczy? Czyż nie musi się każdy z nas oparzyć, by wiedzieć czym jest ogień?
- Ból, to nauka. A prawdziwy grzech, jedyny najcięższy, to właśnie nauki brak! Stupor w tej kwestii obrazą jest wymierzoną w boski plan. Lenistwo jest marnotrawstwem daru, który nam dał. Którym jest czas na ziemi.
Ból.
Hieronim szedł ulicą. Brodził stopami w kałużach mieniących się plamami tłustego oleju, rozkopywał niedopałki, porzucone fragmenty zniszczonych zabawek. Ręka misia, kółko zabawkowego autka, zużyta prezerwatywa, fragment telewizora, czy innego sprzętu, odchody i upaprane nim gacie. Za chwilę przejedzie tędy wóz zakładów komunalnych, zgarnie cały ten syf, pozostaną tylko rozsmarowane kałuże i smród. I para wydobywająca się z kanałów. Opary świeżego, ciepłego gnoju.
Hieronim rozumiał ból. Tak mu się zdawało, ale ostatnio miał wrażenie, że istota poznania, którą był, zaczyna mu umykać. Rzemienie kociaka przetarły się. Hieronim stał przed lustrem, wpatrując się w cieknące z oczu łzy bólu. Wymienił rzemienie na stalowy drut. Pręgi na ciele były głębsze, skóra otwarła się nawet za mocno. Przestraszył się rosnącej krwawej szramy. Krew, życiodajny płyn powinien być otoczony czcią. Hieronim nie może dać zmarnować się żadnej kropli. No i szramy trzeba będzie skleić. Klej do ciała leżał obok wkładki do czyszczenia zębów i jamy ustnej, tuż nad szczotką do kibla.
Mylił się. Ból nie był zagadką. Zwyczajnie trzeba zmienić bodźce. Czuł to, wiedział o tym. Czuł, jak jego ciało wyczekuje nowych wrażeń. Czas podjąć inne lekcje. Nie można się przecież potykać o ten sam kamień w nieskończoność. Kamień jest nauczycielem, to prawda, ale ciągłe potykanie jest brakiem przyswojenia lekcji. A stwórca tego nie lubi. Głupota jest w jego oczach tak samo zła, jak lenistwo. Jedno i drugie hamuje rozwój. Hieronim uśmiechnął się. To na pewno było właśnie tak.
- Nienawiść, tak, istnieje. Tak samo, jak miłość, mógłby ktoś rzec. Błędnie jednak. Przekleństwem naszych czasów filozofowie, albowiem oni szukają sensu życia leżąc w łóżku czy siedząc w fotelu, zamiast wznosić oczy ku niebu i modły ku stwórcy. Są jak we mgle, próbują ocenić smak uszami, oglądać film językiem. Sens bowiem życia istnieje dla duszy tylko, nie ciała. Poprzez modlitwę i wiarę poznajemy wolę stworzyciela, poprzez próby, którym nas poddaje poznajemy samych siebie. Po śmierci dopiero, gdy złączymy nasze dusze w jedną, boska, dojrzeć możemy dopiero sens i powody prawdziwe życia. Ci, którzy próbują odgadnąć zamiary pana poprzez organy ciała, choć kreatywni, są z założenia skazani na porażkę.
Przejechał samochód. Pruł pustą ulicą, rozchlapując wodę z kałuż na chodniki. Gdyby tylko to była sama woda.
Hieronim przystanął. Szeroka ulica, trzy pasy w jedną, dwa w drugą stronę, była prawie całkowicie pusta. Ruch przeniósł się do góry.
W porę pomyślane. Hieronim usłyszał szum. uniósł wzrok znad rozświetlonej neonami, mokrej jezdni, przez brudne od zacieków i obłażące z farby i tynku ściany, w górę. Na trakcję szynobusów. Trakcja trzęsła się i wibrowała, po chwili dwa wagoniki pełne ludzi przemknęły nad chodnikiem. Stalowe rusztowanie przyklejone do kamienic zatrzeszczało, rdzawe koła wzniosły tuman kurzu. Ciężkie, mokre płatki szarego, skondensowanego brudu osiadły na Hieronimie, na ziemi, na leżącym obok, zapewne psim gównie i na samym psie, który je dokładnie obwąchiwał.
Płatki nie dały strzepnąć się z ubrania. Rozmazywały się, pozostawiając parszywe smugi.
Hieronim mruknął do siebie, pies umknął wystraszony, podwijając ogon pod wychudłe ciało. Nienawiść, nie powinniśmy jej tłumić. A przychodzi tak łatwo. Uśmiechnął się, a uśmiech ten był straszny.
- Według tych ślepców nienawiść jest po prostu negatywną, skrajnie negatywną emocją, należącą jednak do tego samego rodzaju co miłość, która jednak jest skrajnie dobrym przypadkiem. Porównują te uczucia do barw, gdzie kolor czarny i biały są na dwóch różnych końcach tej samej palety, a pomiędzy nimi rozciąga się cała gama szarości. Nie, powiadam wam, nie słuchajcie tych bajań! Miłość jest boska i niezaprzeczalna. Nienawiść jest wytworem ciała i tylko na ziemi występować może.
- Nie powinniśmy jej zaprzeczać, nie możemy jej nie zauważać. Powinniśmy również i ją dostrzegać, jest bowiem wskazówką, którą dał nam pan. Stworzył ją w konkretnym celu, nie powinniśmy jej więc tłumić.
Hieronim nie tłumił. Nie dawał się jej kontrolować, ale i nie tłumił. Wielu rzeczy nienawidził i do tej grupy zaliczał również ludzi. Nie jednego czy drugiego, których nienawidził za coś konkretnego. Czuł obrzydzenie, powoli przechodzące w nienawiść do całego gatunku. Do grupy. Hieronim widział ludzi jako tłum, jako całość ich osądzał. I nie wypadali oni w jego ocenie najlepiej.
- Dobry wieczór! - zaczepił go syntetyczny robot powitalny restauracji. Hieronim zaszedł do nieco bogatszej części dzielnicy.
Zatrzymał się.
- Dobry wieczór zasrany naganiaczu.
Robot skłonił się. Od pasa w górę przypominał człowieka, w gustownym fraku, w czerwonej koszuli i mieniącej się srebrnymi cekinami musze. Od pasa w dół był raczej doniczką.
- Piwo jest? – spytał Hieronim, przerywając recytację dań dnia przez mechanicznego naganiacza.
- Oczywiście. Mogę spytać, w czym konkretnie pan gustuje? Może gęsty, lokalny lager? A może import z Latarni? Pełna egzotyka z południa, a nawet wschodu!
Hieronim wszedł w połowie wywodu.
- Nie możesz spytać - rzucił na odchodnym.
Kamerka nad drzwiami zamrugała. Pewnie dostał ujemny punkt lub dwa za grubiaństwo. Zupełnie nie były mu potrzebne punkty reputacji, ale jeśli dostał, odwoła się i zażąda odszkodowania. Kroczył powoli w stronę lady i uśmiechał się do siebie. Uśmiechał się na myśl pozwu o obniżanie reputacji za rozmowę z powitaczem. Zgodnie z prawem można było być grubiańskim tylko dla przedmiotów ożywionych, a kamery często myliły takie z robotami.
Jego uśmiech został chyba źle odebrany przez mężczyznę za ladą, który ukłonił się wyszczerzony i spytał, co mógłby podać.
- Piwa!
- No tak, czy mogę...
- Nie możesz. Tamto - Hieronim wskazał palcem butelkę.
Kelner nie potrafił odnaleźć się pomiędzy uśmiechem i grubiańskim tonem klienta.
Hieronim złapał za butelkę i ruszył w stronę stolika, uśmiechając się coraz szerzej do własnych myśli.
Kiedyś by tak nie zrobił. Ale teraz wiedział, że działał skutecznie. Okazał tylko swoje uczucia, co było zgodne z nim, z wiarą, ze stwórcą. To oczywiste, że w świecie wolności czy to słowa, gestów czy ubioru, trzeba liczyć się z tym, że ktoś poczuje się urażony. Ważnym jest, aby nie urażać ludzi niepotrzebnie czy celowo, chociaż to kwestia dobrego obyczaju. Wolność słowa kończy się nie na dobrym wychowaniu, ale na próbach obrażania się, wymuszania zakazów używania sformułowań czy prezentowania wybranych poglądów.
Wolność słowa prawnie nie istniała, bo przecież nie wolno było obrażać innowierców. Dewiantów. Biedaków.
Ale Hieronim z tego niewiele sobie robił. On wiedział, że prawem nadrzędnym jest prawo boskie. A potrzebował być grubiański, potrzebował być dzisiaj niemiły.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt