Dwie strony: Hieronim cz.2 - Kurojad
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Dwie strony: Hieronim cz.2
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

Kolejny dzień. Dzień za dniem. W zasadzie można by życie porównać do morza. Nie, nie życie tylko czas. Do fal, które wznoszą się i opadają. Wszystko wznosi się i opada.  Słońce wschodzi, zachodzi, klatka piersiowa podnosi się i opada. Kolejny oddech. Ręka ponosi się i opada. Kolejna pręga. Dzień za dniem mijają w równych odstępach, monotonnie. Ale czy nudno? Hieronim mógł patrzeć na morze godzinami.

Ktoś go popchnął. Hieronim poprawił się na zydlu. Ręce trzymał na ladzie, podpierając się na łokciach. Nieco przygarbiony spuszczał głowę, wpatrując się w trzymany kufel. Tłum za nim falował. Całe pomieszczenie wrzeszczało. Nie musiał się odwracać, by to widzieć. Widział przecież tyle razy. Okrzyki wznosiły się i opadały, śmiech wybuchał, po czym załamywał się i wyciszał. Hieronim odbierał barowe rozmowy nie oddzielnie, a jako jeden dźwięk, jednego bytu, jakim był zlepek ciał, poruszający się… Jak morze. Tak.

Znów ktoś wpadł na niego, przesuwając go razem z zydlem. Hieronim prawie rozlał piwo. Sapnął, poprawił się, lecz w tym momencie znów został popchnięty. Ktoś całą masą wpadł na Hieronima. Jakby fala wtargnęła na plażę.

***

Hieronim opuścił nogi z zydla, wstał i odwrócił się, wciąż podparty jedną ręką o ladę. Ktoś podnosił się właśnie z podłogi. Z nosa krew ciekła wąską, niepohamowaną strużką. Rozbiegany wzrok szukał oparcia, twarz wykrzywiona dezorientacją i złością. Zwyczajna maska głupca, kierowanego złością, pijany umysł odpłynął już jakiś czas temu.

Hieronim uśmiechnął się z politowaniem, kącikiem ust. Gość z rozbitym nosem sprawdził ręką, czy nos w ogóle tam jest. Potem uderzył Hieronima w twarz. Cios spadł gdzieś w okolice policzka. Zgarbiony Hieronim opadł w tył, podpierając się plecami o ladę. Krzesło, na którym siedział, walnęło o podłogę. Ręce powędrowały do twarzy, odruchowo. Na przedramię przyjął jeszcze dwa rozpaczliwe, zamaszyste ciosy. Tyle czasu Hieronim potrzebował przy przeanalizować sytuację. A wyglądała ona tak, że wszyscy w barze albo zwiewali, albo prali się właśnie po mordach. Hieronim nie lubi się bić. Nie chciał, nie bawiły go przejawy agresji. Ale to byłby dobry moment, żeby zacząć. Wiedział, jak to robić, za młodu trenował. Chociaż zawsze przegrywał. To jego zawsze bito. Z radością przyjął to, rzucone przez stwórcę wyzwanie. Dostrzegł w tym planie wyciągniętą od Boga dłoń. Prawie słyszał jego głos, nakazujący mu odrzucić strach, przyjąć doświadczenie.

Bez żadnego zamachu uderzył chłopaka w twarz, w sam środek czoła. Gość z rozkwaszonym wcześniej nosem wylądował na ziemi bezwładnie. Mięśnie całego ciała naprężyły się. Leżący wyprostował się, przyjmując pozę mumii. Jakby chciał udawał kłodę.

Hieronim patrzył na niego przez chwilę z niesmakiem. Nie tego się spodziewał. Przeniósł wzrok w bok, postąpił krok do przodu i znów trzasnął przed siebie. Tamten spojrzał dopiero teraz na Hieronima. Nie widział go wcześniej. Zrobił dziwny, drgający ruch wargami, po czym oberwał drugi prosty. Szczęka omal nie wypadła mu z zawiasów. Mężczyzna spłynął. Zwyczajnie zawalił się, najpierw nogi, potem tułów, potem grawitacja wygięła go w bok i trzasnął łbem o połamany stół.

***

Hieronim stał przed lustrem. Kamery rozstawione wokoło mrugały czerwonymi diodami. Żółte światło punktowe oświetlało jego twarz, nieogolony zarost lśnił kroplami wody. Bicz drżał w dłoni. Ale Hieronim nie robił nic. Patrzył beznamiętnie w swe pozbawione wyrazu, opadające oczy.

W oczach wciąż widział tłum, kotłujących się między stołami i krzesełkami ludzi, darte ubrania i pełne wściekłości wyzwiska. Mężczyźni i kobiety, w różnym wieku, lecz podobnym stanie upojenia kłębili się, opływali meble i filary, pozostawiając na nich ślady w postaci zerwanych dekoracji i rozbitego szkła. Niczym woda rozbijająca się o betonowe bloki falochronu. Widział łysego brodacza, który osunął się przed nim. Stanowił wyrwę w tej ludzkiej masie, jak wybity ząb. Jak skruszona blanka muru, jak nadgryziony kawałek ciasta. I to ciasto Hieronim gryzł jeszcze dwa razy. Za każdym osuwającym się na ziemię, śmiesznym człowieczkiem robił dwa kroki w tył, by przyjrzeć się swojemu dziełu. Kolejnej wyrwie, którą zrobił. A tłum zaczął naśladować jego ruchy, starając się zachować coraz większy dystans.

Na jego boku powstała czerwona pręga. Skóra ustąpiła, czerwona szrama rosła, obrośnięte warstwą tłuszczu ciało przestało drgać, a z nowej wyrwy pociekła strużka.

Wycinając z życia co najlepsze.

Hieronim odłożył bicz. Miał już lepszy pomysł. Potrzebował innej kamery.

***

Pukanie. Chwila przerwy, ponowienie. Mocniej, nachalniej. Po naprawdę dłuższej chwili dało się słyszeć kroki. Ciężki, powolne, ociężałe. Chwila przerwy, potem trzask zamka. Jednego, potem drugiego, na koniec brzęk łańcucha.

- Dzień dobry, Damian Róż, a to Peter Schwarzesberg. Straż miejska.

Mężczyzna, który im otworzył obrzucił ich jakby zmęczonym wzrokiem. Brudny, kremowy szlafrok zawiązany w pasie ledwie okrywał wysoką sylwetkę przypominającą pień drzewa.  Ot, kołek z głową na czubku.

- Chcieliśmy porozmawiać, czy możemy wejść?

Mężczyzna zastanowił się przez chwilę, owinął ciaśniej szlafrokiem.

- Nie. Nie możecie.

Strażnicy spojrzeli po sobie. Damian wzruszył nieznacznie ramionami.

- Przypominam, że rozmowa będzie nagrywana, a…

- Czy może pan powtórzyć nazwisko?

- Damian Róż i…

- Nie, nie pańskie. Pana kolegi. – Mężczyzna przeniósł nieobecne jakby spojrzenie na Petera.

- Peter Schwarzesberg.

Zdawało się, że mężczyzna próbuje coś sobie przypomnieć, albo zanotować w pamięci. Damian nie wyczytał z jego twarzy żadnych emocji. Twarz ta, nieogolona i zroszona potem, była twarzą raczej durnowatą. Przypominała kartofla.

Peter przerwał chwilę ciszy.

- Czy był pan przedwczoraj w barze Błękitna Flaszka?

- To jest klub tenisowy – zauważył mężczyzna w szlafroku.

- Niech się pan tak słówek nie czepia. My też możemy być niemili! Wie pan, o jakim miejscu mowa?

Mężczyzna spojrzał na poirytowanego Damiana.

- Przepraszam, jeśli was uraziłem. Nie chciałem być niemiły. I tak, byłem tam.

- Doszło tam do bijatyki – zauważył poirytowany Damian.

Mężczyzna wpatrywał się w niego tępo i bez wyrazu. Kąciki oczu opadały mu lekko.

- Potwierdza pan?

- Tak.

Damian spojrzał na Petera. Oj, nie będzie to miła rozmowa.

- Czy uderzył pan Irwina Sidorowa?

- Nie znam nikogo takiego.

- A czy zna pan Katarinę, jego żonę?

- Nie znam nikogo, kto był wówczas w barze.

***

- I co myślisz?

- Chłop tam polazł, wywiązała się bójka, w której uczestniczył. Tu nie ma o czym myśleć, mamy nagrania, zeznania, mamy ślad czipów osobistych i transakcje.

- To wiem. Pytam, co sądzisz o tym chłopie.

Peter skrzywił się.

- Nie wiem. Dziwny jakiś. Nieobecny, ale nie powiedziałbym, żeby był takim idiotą, na jakiego wygląda.

- Też mi się tak wydaje. Że tylko zgrywa debila. I to mi się nie podoba.

- Tu się nie ma co podobać. Zbieramy zeznania, załączamy filmy, wrzucamy w komputer i po wszystkim. Jak ktoś wniesie skargę, zajmie się tym ubezpieczenie albo nasi dochodzeniowcy, albo Fantom. Nie my.

Damian potaknął ruchem głowy.

- Ja o czym innym.

- O czym?

- Nie chciałbym mieć takiego sąsiada.

Peter zaśmiał się.

- Nie chciałbyś mieszkać w tej okolicy. Ani nawet tu włazić. Ale niestety, jesteś w straży. Co zrobić?

***

Jakiś wesoły człowieczek, w niebieskich, postawionych w wysokiego jeża włosach, wyśmiewa kolejną ofiarę. W tym odcinku o restauracjach. Zjadłem za was, abyście wy nie musieli. Porównam dla was kotlety do podeszew, a gulasz do gnojówki.

Cholerny głupiec. Ale jeszcze więksi głupcy, którzy tego słuchają. Ludzie, którym trzeba opinie wkładać do łbów, tak jakby sami nie byli sobie w stanie żadnej wyrobić. Tak jak ci tutaj – Hieronim spojrzał w bok, na siedzących przy stoliku młodzieńców. Pijani, pełni energii, brawury. Narwani. Patrzył na nich ostentacyjnie. Nie trzeba długo czekać, aż zauważą.

Kolejne przyziemne porównanie w telewizji powoduje wybuch śmiechu telewizyjnych klakierów. Po chwili ci, którzy słuchają tej parodii telewizyjnego show, również się śmieją. Najłatwiej się jednoczyć w głupocie. Bez zrozumienia, bez litości, przyrównując cudze starania do odchodów. Nawet jeśli jest w tym ziarno prawdy. Nie ma i nigdy nie będzie nikogo skorego do pomocy. Ale butów do deptania całe mrowie.

- Co się tak ciulu gapisz?

Na czyjeś poczucie wyższości zawsze można liczyć. Zawsze znajdzie się ktoś, kto czuje się lepszy.

- Słyszysz? Czy masz gówno w uszach? Masz gębę jak pies dupę. Masz problem? Zaraz ci przywalę zasrańcu.

Po ataku słownym następuje zastraszanie gestami, ktoś wstanie, ktoś popchnie. Może rzuci niedopałkiem, może piwem obleje. Wystarczyło nic nie robić. Lepiej nawet zrobić przestraszoną minę, ale Hieronim nie bardzo lubił się krzywić. Był wielkim człowiekiem, o zwalistej posturze i łagodnej twarzy. To wystarczało.

Nie lubił też biegać, dlatego czekał, aż sami przyjdą do niego. Zawsze we dwóch, trzech. Czasem czterech. Wolał to od bicza. Tylko skóra na kostkach szybko się ścierała, a rany na dłoniach krwawiły obficie. To było złe.

***

Mordownia nazywała się Antresola i faktycznie, zajmowała przestrzeń nad zapuszczonym placem zabaw, który graniczył z cmentarzem. Z placu zabaw korzystali tylko ci bardziej pijani bywalcy Antresoli, wymiotując i kładąc się do snu, pośród porozrzucanych butelek, strzykawek i zardzewiałych huśtawek, którymi nie sposób było poruszyć. Hieronim spoglądał na rozmawiające ochrypłym głosem męty, kontemplując upadek społeczeństwa, gdy nagle ktoś do niego podszedł.

- Szukasz bójki? – zapytał nieznajomy.

Hieronim postanowił go zignorować, tamten indagował jednak.

- Widziałem cię w Kamili, takim burdelu w Okręgu Portowym, jak wodziłeś wzrokiem po najgłośniejszych stołach. W zaułku ktoś zgubił podobno kilka zębów. Potem podobny cyrk odwaliłeś z jakimiś młokosami w… nie pamiętam nazwy tej speluny. Tutaj też masz zamiar czekać, aż ktoś zareaguje na twoje natarczywe spojrzenia?

Spojrzenie Hieronima wróciło do świata rzeczywistego. Gość wyrwał go z zamyślenia.

- Możliwe.

- Mam dla ciebie lepszą propozycję. Ring, niewielka arena, na niej przeciwnicy bardziej wymagający, ale i zarobisz. Jesteś wielki chłop, aparycję masz gladiatora. Powinno ci się spodobać.

Gość, który ostatecznie Hieronimowi się nie przedstawił, miał rację. Kilka bójek, które stoczył w krótkim okresie sprawiło, że zaczął być rozpoznawalny. Właściciele barów spoglądali na niego krzywo. Miał też rację w drugiej kwestii.

Hieronimowi się spodobało.

***

Proboszczał cierpiał. Siedział na balkonie wewnątrz areny, podpierając głowę dłonią. Drewniany stolik lepił się od rozlanych trunków, wgniecionych w szpary między deskami resztek jedzenia i wszelkiego plugastwa, zalegającego tu co najmniej od tygodnia. W powietrzu unosiła się dusząca mieszanina ludzkiego potu, tytoniu i krwi, zakropiona alkoholem do tego stopnia, że można się było wstawić samą inhalacją. Ale nie dlatego cierpiał. Zwyczajnie bolała go głowa. Głośne rozmowy i krzyki, wręcz wrzaski, nie pomagały.

- No, jestem – zwalisty mężczyzna o szerokich barach i ogromnym brzuszysku rozłożył na stole litr aromatyzowanej wódki, ręką odsunął karton królewskiej mieszanki czekoladek i batoników by zmieścić dwa kieliszki, po czym sapnął umęczony. Następnie uwalił się na specjalnie dla niego poszerzony, obitym zieloną wyściółką krzesełku i sapnął ponownie, z wyraźną ulgą. – Niech no tylko odsapnę i możemy rozmawiać.

Proboszczał uniósł na gościa nieco jakby zaspane oczy.

- O czym?

Człowiek zamachał serdelkowatymi rękoma w powietrzu, rozstawił kieliszki, po czym zajrzał w naczynie Proboszczała.

- Pusto – stwierdził, powąchał i skrzywił się z niesmakiem. – Wino. Nigdy was nie zrozumiem. – Temat jest ważny i bardzo istotny, a jego rozwiązanie nie cierpiące zwłoki.

- Jakie znowu zwłoki?

Grubas zaśmiał się, uznając nieprzytomny komentarz za żart, po czym rozlał wódki. Odłożył butelkę i zaczął się rozglądać.

- Automat jest gotowy – mówił w trakcie rozglądania się, i wcierania brudu w dżinsowe spodnie. – Gotowy i wstępnie sprawny. Mamy inkaust, jak byś to określił, przez ludzi świeckich tuszem zwykłym zwany, lecz do zwykłości mu daleko. Mamy folię przewodzącą, mamy programy. – Przestał się rozglądać i oklapł jakby. - Zapomniałem zapojki.

- I tak nie chcę. Głowa mnie boli.

- Wypijesz, to ci przejdzie. No… to pierwsza bez.

Proboszczał spojrzał na towarzysza. Rudolf Lasek, zwany prześmiewczo Ruskiem zatarł ręce i uniósł kieliszek. Wypili. Rozlał ponownie.

- No to jeszcze na drugą nogę.

Wypili. Proboszczał zauważył, że faktycznie, ból jakby zmalał. Złapał za batonik, odwinął z papierka i ugryzł. Papierek odłożył zniesmaczony widokiem, na kupkę śmieci na trzecim krzesełku. Rusek odpalił papierosa.

- Teraz czekamy na ciebie.

- A. A po co? – Proboszczał udał, że nie rozumie. Od początku rozmowy nie wychodziło mu to najlepiej.

- A co to? – Rusek spojrzał mu w oczy. Na chwilę uśmiech zsunął mu się niżej, na jeden z wielu podbródków, pozostawiając na twarzy wyraz niezadowolenia. Ta maska była naprawdę straszna.

- Nie dam ci nikogo – powiedział spokojnie Proboszczał. – A to z tej prostej przyczyny, że aktualnie nie mam.

- Ty! – Rusek pogroził mu palcem. – Ty się teraz nie wymiguj. I nie wciskaj mi kitu. Dobrze wiem, że stadko masz ogromne.

- Ale jest nietykalne Proboszczał wycedził.

Rusek rozparł się wygodniej w krzesełku, splatając ręce na pokaźnym brzuszysku.

- Wytłumacz – wycharczał.

Proboszczał mlasnął, sięgnął po butelkę i tym razem on napełnił kieliszki.

- Mam mnóstwo owieczek, wszystko poniżej ósmego roku życia. Dobrze wiesz, że powyżej tego wieku wszystko dawno rozeszło się… - rozejrzał się i nawet uśmiechnął półgębkiem. – Po rodzinach zastępczych.

- Nie musisz kręcić. Nawet, bym powiedział, odradza się to ludziom twojej pozycji i, nazwijmy to: fachu. Co by to było, gdyby wśród ludzi rozeszło się, że ich pasterz najdroższy mataczy? A to, przypominam, najmniejsze co można ci zarzucić. Ale tutaj, choćbyś zesrał się, nikt nie posłyszy. Sam widzisz, co się dzisiaj dzieje. Całą arenę wrzask roznosi.

- No właśnie i o to miałem pytać. Jakaś okazja?

- A, nagonili nieco nowego mięsa. Popatrz sam.

Proboszczał popatrzył. Na arenie tłumaczono właśnie zasady pojedynku dwóm zawodnikom. Sądząc bo obitej twarzy jednego z nich, nie była to jego pierwsza walka tego wieczoru.

- Punktacja turniejowa? Wygląda na to, że ten misio udręczony dobrze sobie poradził w pierwszym starciu.

- W pierwszych dwóch. Jedna ze świeżynek, jeśli uwierzysz. Dziwny chłop. Całe plecy pokrywają mu szramy po biczu. Umiem to rozpoznać. To też sugeruje, że powinieneś go znać. Samookaleczenia, te sprawy. Nie leżał krzyżem u ciebie?

- Nie poznaję.

Patrzyli przez chwilę na ruchliwego agresora, obskakującego większego od siebie, zwalistego męczennika.

- Młodszych, wracając do tematu, nie mogę ci dać. Do ośmiu lat od okna życia Straż może przyjść i kontrolować. I robią to. Wszystko musi być udokumentowane.

- Ja się do tej pory dziwię, że wszystko zgłaszacie. Kamer nikt nie przegląda.

Proboszczał nalał wódki. Wypili.

Rusek chuchnął. - No dobra, a dziewczynki?

- Co dziewczynki? To się jeszcze szybciej rozchodzi.

Rusek zaśmiał się.

 – Wierzę. Ale przecież właśnie dlatego trzymasz je dłużej. Widziałem nawet szesnastki, osiemnastki.

- Dziewczynki – mruknął Proboszczał, obracając w palcach puste szkło. – A ile ich chcesz?

- Nie wiem. Zobaczymy. Ze cztery na początek.

- Cztery – powtórzył proboszcza jak echo. – A na co one się zdadzą? I tak będziesz musiał je wytrenować.

Rusek wzruszył ramionami.

- Niech będzie moja strata, takie życie. Z resztą, nie ja szkolę, nie moje pieniądze w to idą. A pomyśl sobie! Jeśli te nadruki dadzą radę i taka dziewuszka chudziutka powali takiego hipopotama jak ten tam na dole… Stawki sto do jednego! Ba! Tysiąc!

Proposzczałowi oczy zabłysły. Na arenie potężne ciało dotąd nieobitego wojownika zwaliło się z łoskotem. Proboszczał zmrużył wzrok.

- Chyba, że jego byś chciał?

- Tego skoczka? Znam go, to Rumy. Nie da się namówić.

- Nie, tego co leży. O, popatrz, już wstaje.

- Cienias. Po ryju dostał od Rumiego. Ale widać, lubi to. Skąd go znasz?

- Z kościoła. Zagubiona duszyczka. Bez rodziny, bez znajomych. Tak, to chyba on. Myśli, że nikt nie wie, a on co wieczór pije w barach, potem się chłoszcze.

- Mówiłeś, że go nie znasz. – Rusek wydął wargi. - Nie wiem, czy mi potrzebny ktoś taki.

Proboszczał zaprzestał w końcu zabawy z pustym kieliszkiem. Napełnił.

- Decyduj.

Wypili.

***

W drzwiach ukazał się zwalisty mężczyzna, o beznamiętnej twarzy i przymglonych oczach. Lekarz, tatuażysta operator wzdrygnął się na ten widok. Heinrich zawsze twierdził, że zna się na ludziach. A teraz wiedział od razu, że człowiek ten jest naćpany do nieprzytomności.

- Hieronim.

- Heinrich.

Hieronim rozejrzał się po pomieszczeniu, potem znów spojrzał na Heinricha. Ale przezornie bardziej na gardle niż w oczach zawiesił spojrzenie.

- To gdzie mam się położyć?

- No, nie tak od razu. Musi się pan rozebrać.

- Cały?

- Obawiam się, że tak. Muszę pana okleić taśmą przewodzącą, mniej więcej w miejscach… tak.

Przerwał widząc, że mężczyzna, który nazwał sam siebie Hieronimem posłusznie ściągał z siebie ubrania. Pod swetrem koszula lepiła się do pospiesznie klejonych pianką, wciąż cieknących mieszaniną krwi i osocza ran. A ran było pełno. Heinricha widok ten zmroził, zmusił do odwrócenia wzroku. Dla zamaskowania zmieszania podszedł do komputera.

- Wie pan, że to w zasadzie pionierska technologia i w pewnym sensie eksperyment? Nie do końca wiadomo, jakich efektów może się pan spodziewać.

- Wiem o tym. Ksiądz mi mówił. Ale poprosił, żebym się zgodził. Jestem już nagi, co dalej?

Heinrich pomyślał wtedy, że tylko mu się zdawało, że zna się na ludziach.

***

Gdzieś, nad obrazkiem dziecięcia, nad obrazkiem byłego męża, ni wśród grobów zwieńczeń krzyżowych nie zapłakał nikt, albowiem świat cały w dupie głębokiej miał Hieronima. Czego ten był świadom. Za to rozszczekały się dwa psy, kundle wyleniałe, w walce o terytorialne oznaczanie opony porzuconego wraku ciężarówki.

***

Utworzone po wojnie Megamiasto podzielone było na sektory administracyjne, które wraz z biegiem czasu i rozwojem polityki, rozpadło się na coraz bardziej autonomiczne Dzielnice. Duży wpływ na to miała matka natura, która wysysała ogromne kwoty na utrzymanie części obszarów. I tak Dzielnica Północna, granicząca z morzem, przez co będąca gardłem handlu Megamiasta, stała się nową Dzielnicą Centrum. Centro-Wschód pustynniał w zastraszającym tempie. Naprzemienne burze piaskowe bijące od skażonego wschodu z opadami błota, bo nie deszczu, wyludnił się. Oderniki, czyli zachodni odpowiednik Centro-Wschodu zapadł się pod ziemię i zamienił w mokradła, a epidemia wstrzymała miliony serc tak w Odernikach, jak i Dzielnicy Centrum. Ostatnie wspólne inwestycje ocalałych Dzielnic obejmowały łączenie odciętej prawie Dzielnicy Południe z Dalekim Wschodem i z Dzielnicą Północ, niedługo oficjalnie zwaną Centrum.

Jako osobny twór, Dzielnica Północ, zwana Nowym Centrum, rozwijała się najlepiej. Handel morski, duże uprzemysłowienie i spora automatyzacja umożliwiła wypłacanie pensji terminowej obywatelom, co szybko zwiększyło napływ imigrantów z innych dzielnic, co tak naprawdę zwiększyło segregację mieszkańców.

Część bogata miasta była naprawdę czysta, obrośnięta kilkudziesięciopiętrowymi wieżowcami. Na ulicach sporo samochodów, pod ziemią ogromne parkingi, na estakadach cały ruch pieszy, a nad nimi komunikacja miejska. Bezpłatna, dla mieszkańców bogatych pododdziałów dzielnicy.

Hieronim obserwował ruch widzianych z oddali, niewielkich ludzików. Migające światła pojazdów, neony sklepów i kramów, kolorowe, sztuczne, lecz piękne drzewa nienaturalnej wielkości, pomniki. Szedł mrocznymi ogródkami działkowymi i ze wzniesienia obserwował tę krzątaninę z obrzydzeniem. Widział zapatrzonych w inteligentne aparaty telefoniczne ludzi, w mieniących się kolorami i błyskających przy każdym ruchu ubraniach. Widział, jak stają w zamyśleniu na środku chodników, jak wpadają na siebie i uciekają przed spojrzeniami. Jedna wielka, zamyślona masa. Nie, nie zamyślona, pochłonięta, przez te bardzo inteligentne urządzona w chudych, wypielęgnowanych dłoniach. Gdyby te urządzenia faktycznie były tak inteligentne, jak się o nich mówi, czułyby się urażone poziomem intelektualnym swoich użytkowników.

Hieronim zszedł z górki. Słyszał za sobą powolne kroki. Czuł na sobie spojrzenia. Specjalnie lazł tędy, przez ciemne o tej porze działki, na których gęsto rozmieszczone kamery nie działały, podobnie jak oświetlenie.

Za pierwszym razem, kiedy poczuł się śledzony, z pewnym podekscytowaniem wlazł między te same działki, szedł równie powoli, pozwolił się dogonić naiwnym mścicielom członka rodziny powalonego na arenie, po czym obił i tych. Miał potężną siłę, miał szybkość, miał odporność na ból, z czego tylko to ostatnie było wypracowane. Dwa pierwsze atuty zyskał dzięki wdrukowanych tatuażach hormonalnych. Ale jaka to różnica czy siła jest nabyta ciężką pracą, sterydami, czy wszczepiona tą maszyną do szycia, bo tatuowania zabieg nie przypominał? Kastet nie był mu potrzebny, ale i tak go użył. Oglądanie pogoni, zmienionej w roztrzaskane mięso bardzo go ucieszyło. Szkoda, że ciemno tu strasznie. Kamera nic nie nagrała.

Tym razem pogoń była bardziej roztropna. Zwolnili, kiedy i on zwolnił. Po co więc lezą? Po co cyrk, skoro i tak wiedzą, że on wie? A może nie? Nie podejrzewał ludzi o myślenie, generalnie. Ojciec zawsze wtłaczał mu pasem do łba, aby myślał. O sobie i innych. Aby nie lazł środkiem nie dając się wyprzedzić, aby pomagał starszym osobom. Takie bzdury. Ale obserwacja tej ludzkiej masy doprowadziła go do konkluzji, że w tym zwracaniu uwagi na innych był zupełnie osamotniony. Cały świat oprócz niego był pozbawiony sensu, wartości, rozumu. A on musiał się przemęczyć, bo Bóg nie lubił samobójców. Czasami zastanawiał się, czy to ludzkie bydło mądrzeje po wstąpieniu do nieba, bo jeżeli nie, to niebo musi być strasznie irytującym miejscem.

Okręg średniej klasy powitała go mokrymi dachami samochodów zaparkowanych gdzie się da, oraz ulicami odbijającymi światła reklam i neonów. Wielki wiatrak wolnoobrotowy zasysał świeże powietrze by wtłoczyć je w głąb miasta. Pies szczekał na holograficzną reklamę. Szynobus ze zgrzytem przemknął wzdłuż rusztowania, przyklejonego do obdrapanej kamienicy.

***

- Przeszli – skomentował starszy mężczyzna, siedzący przy barze. Wymiętolona bezzębnymi szczękami kluska wypadła z ust, pozostawiając ślad śliny i sosu na siwym zaroście, i chlupnęła na mokry chodnik. – Ojej.

- Przeleźli, pies ich płodził, na nasze nieszczęście! – Odezwał się siedzący obok mężczyzna, w kaszkiecie. – Do niczego oni tutaj niepotrzebni. Łażą tylko ulicami, darmozjady, z ostrą bronią, jakby to już wojna była. Fantom zasrany!

- Nie gorączkuj się tam! Wszyscy na nich psioczą, a pod samochód wskoczysz, to kogo wołasz? – Zauważył mężczyzna w wymiętym garniturze.

- Nie po nich, tylko po Straż.

- Straż też z bronią chodzi, i co?

- Słuchaj no, panie przemądrzały, po pierwsze to ja nigdy nigdzie nie dzwoniłem, sami się na łeb zwalają. Wszędzie te głupie kamery. Ale tak, Straż, to może i pomoże. Jak zdążą na czas, co im się rzadko zdarza. Ale przynajmniej nie wożą się tak, jak te obszarpane darmozjady z Fantomu.

Starszy mężczyzna oczyścił już kluskę z brudu i na powrót wpakował ją sobie w usta.

- Wojna idzie, a wtedy…

- Zamknij się stary. Wiem co mówię. A wojna będzie przez tych zawszańców właśnie. I kto na tym ucierpi, jak nie my? Normalni ludzie!

Jakaś kobieta stłumiła chichot.

Siedząca obok mężczyzny w kaszkiecie kobieta, o zadbanej twarzy pogłaskała go po ramieniu. – Już synku, spokojnie Bartuś.

- Niech pani chłopaka nie ucisza, bo dobrze mówi! – skomentował ten w pomiętym garniturze, i otarł sobie szmatką usta. Skończył jeść. – Ashe, ten łajdak złotousty, nic tylko podburza. Co tydzień nowa historia: a to, że Południowcy nas szpiegują dronami, a to, że Zachód szykuje nam broń biologiczną, a to zmutowane szczury zarazę następną roznoszą, a to znowu, że tam na ulicach tylko gwałty i rozboje. Że oni głupi i zdegenerowani nas mądrych chcą na dno ściągnąć, dobrobytu pozbawić. Co chwila słyszę tego drugiego, łysego palanta co z Fantomu właśnie w rządzie siedzi, że zaciąg do ich najemnej armii, że oni już sprzęt mają i nas obronią uderzeniem wyprzedzającym. Uderzenie wyprzedzające! Też mi coś!

- Tak trzeba! –wyseplenił starszy człowiek, z nabitą na widelec, kolejną kluską. Sos kapał mu na spodnie.

- Cicho bądź stary! Jest jak mówię. Oni tam na południu normalni ludzie, żyją tak jak i my tutaj, rozmawiają tak samo i oddychają tym samym powietrzem.

- Człowieku! – szedł w rozmowę kościsty mężczyzna w białych włosach postawionych na jeża, i małych, okrągłych okularach. – Co ty telewizji nie oglądasz? Jacy oni tacy sami? Tam śmietniki się palą, ludzie syf z balkonów prosto na ulicę wywalają, kanalizacji nie ma. Tam jak chcesz do pracy podjechać, czy bo bułeczki do sklepu, to chyba wozem opancerzonym! Chuligaństwo i bieda. I na co nam oni? Niczego sobą nie reprezentują, mogą tylko brać. Mamy im pomagać? W imię czego ja się pytam? Możemy tylko na tym stracić. Teraz pracujesz na siebie, chcesz pracować jeszcze na dwóch darmozjadów z Południa czy Wschodu?

- Gadanie! – prychnął ten w krawacie, ręką uciszając dziadka z kluską. – Oglądaj telewizję, to rzeczywiście świat poznasz. Pojedź, sam zobaczysz. Ja nie mówię, że nie. Tam też ich bieda ciśnie, tak jak i u nas. Byłeś u nas na Kamiennej? Tam to jest strefa wojny gangów, permanentnej. Dlaczego z nimi nikt porządku nie zrobi? Bo się nie opłaca! Ale najechać Wschód to już jak najbardziej. Dobrze mówię? – spytał celując wzrokiem w mężczyznę w kaszkiecie, zwanym Bartkiem.

- A ja nie wiem, nie byłem, to nie będę się wypowiadał. Wiem za to, co widzę. I spytam was tak: gdzie ten dobrobyt, co go nam chcą odebrać? Gdzie? Tam, w okręgu bogaczy tylko! Tfu! Złodziei, do której nie wejdziesz, bo cię zaraz wyproszą. Grzecznie przypomną, gdzie twoje miejsce. A za chwilę przyjdzie pacan jeden z drugim dupkiem z Fantomu, i każą ci kamasze ubierać i za nich walczyć. Jeszcze czego!

Gość w krawacie potaknął, ten na jeża machnął ręką.

- Gdzie wasz patriotyzm? – spytał dziadek, sepleniąc i mlaskając. – Jesteście ślepymi niewdzięcznikami. Dzielnica daje wam pracę, odzież, a pan Ashe dobrze mówi. I Zeber, i Munsen, oni wszyscy dbają…

- Dziadek, zamknij się! Czy ty w ogóle słuchasz, co ty mówisz? A dlaczego wszystkie te gęby w rządzie niemieckie mają nazwiska? Nawet się z tym nie kryją! Cała bogata dzielnica, to dzielnica niemiecka!

- Nie ma już narodów! Niczego się nie nauczyliście z historii… ojej. – Dziadek schylił się przerywając przemowę. Tym razem nie mógł znaleźć zaginionej kluski.

Hieronim przysłuchiwał się rozmowie beznamiętnie. Mało go obchodziły plany ludzkiej masy, a jeszcze mniej domysły. Dopił właśnie piwo, kiedy ktoś postukał go w ramię. Rozmowy ucichły. Hieronim ignorował przez chwilę intruza, ale ten poklepał go po ramieniu raz jeszcze.

- Idziemy – usłyszał rozkaz.

Wstał, schował ręce do kieszeni kurtki przeciwdeszczowej i obrócił się. Stała przed nim dwójka Fantomistów, a bronią gotową do strzału.

- Tam – najbliższy wskazał mu drogę.

Hieronim popchnięty, ruszył we wskazanym kierunku.

- Gdzie idziemy? – zapytał beznamiętnym tonem.

- Zobaczysz, to już niedługo. Tuż za rogiem. O już widać. Wskakuj do furgonetki.

Hieronim przystanął przy pojeździe i odwrócił się.

- A po co?

- Zobaczysz – Fantomista uśmiechnął się.

Drugi otworzył już suwane drzwi boczne.

- Wskakuj – ten pierwszy popchnął Hieronima.

Znajome mrowienie ogarniało już jego ciało. Wiedział, że nie będzie się mógł opierać. Nawet gdyby chciał. Olbrzymia pięść wyskoczyła z kieszeni. Fantomista, pomimo karabinu trzymanego w rękach zasłonił się, zamiast strzelać. Pokryty śniedzią kastet uderzył w rękę, łamiąc kości przedramienia. Drugi cios przebił się przez zasłonę, głowa trafionego odskoczyła do tyłu, bezwładne ciało osunęło się na ziemię. Hieronim obrócił się.

 Drugi z Fantomistów krzyknął coś, czego Hieronim nie dosłyszał. Strzał nie był ostrzegawczy, był obezwładniającym postrzałem w udo. Hieronim nie czuł bólu. Poczuł wściekłość. Coś, czego tak naprawdę nie znał, co poczuł dopiero teraz.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kurojad · dnia 20.11.2024 16:28 · Czytań: 63 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
pociengiel
05/12/2024 19:49
Wypracowanie pod założenie, że skoro nie da się zmierzyć z… »
Darcon
05/12/2024 18:03
Zabawne. Lubię absurd, zwłaszcza gdy w braku logiki, jest… »
Leszek Sobeczko
05/12/2024 17:21
Dziękuję ajw Dużo czau od publikacji tego wiersza.… »
ajw
04/12/2024 13:50
Świat oszalał. Tyle w temacie. Pozdrawiam serdecznie :) »
ajw
04/12/2024 13:48
Byś się zdziwił. Jest wielu ludzi, którzy kochają wyłącznie… »
gitesik
04/12/2024 11:45
Bardzo intymna zwrotka. »
ajw
04/12/2024 11:40
Bardzo ładna pełna delikatności miniatura. Lubię Twoją… »
gitesik
04/12/2024 11:39
Rzeczywiście to słowo "grzyby" użyłem cztery razy… »
Wiktor Mazurkiewicz
04/12/2024 10:57
Dziękuję Iwonko, a któż by śmiał nie kochać przyrody,… »
domofon
04/12/2024 10:52
ajw, nie namawiam, nie zniechęcam. ;) »
valeria
03/12/2024 17:36
Ja to się targuję przez cały rok, nie kupuję normalne:) »
pociengiel
03/12/2024 16:10
widziałem ten filmik potykając się o kartony, zagarniam… »
Kristof
03/12/2024 10:17
Dzięki za poświęcony czas, ale całości niestety nie mogę tu… »
ajw
02/12/2024 11:17
Nie smakowałam tych pocałunków i nie zamierzam, ale wiersz… »
ajw
02/12/2024 11:14
Zastanawiam się dlaczego w Twoim portalowym zbiorze tylko… »
ShoutBox
  • Berele
  • 16/11/2024 11:56
  • Siema. Znalazłem strasznie fajną poetkę: [link] Co o niej sądzicie?
  • ajw
  • 01/11/2024 19:19
  • Miło Ciebie znów widzieć :)
  • Kushi
  • 31/10/2024 20:28
  • Lata mijają, a do tego miejsca ciągnie, aby wrócić chociaż na chwilę... może i wena wróci... dobrego wieczorku wszystkim zaczytanym :):)
  • Szymon K
  • 31/10/2024 06:56
  • Dziękuję, za zakwalifikowanie, moich szant ma komkurs. Może ktoś jeszcze się skusi, i coś napiszę.
  • Szymon K
  • 30/10/2024 12:35
  • Napisałem, szanty na konkurs, ale chciałem, jeszcze coś dodać. Można tak?
  • coca_monka
  • 18/10/2024 22:53
  • hej ;) już pędzę :) taka zabiegana jestem, że zapominam się promować ;)
  • Wiktor Orzel
  • 17/10/2024 08:39
  • Podeślij nam newsa o książce, wrzucimy na główną:)
  • coca_monka
  • 14/10/2024 19:33
  • "Czterolistne konie" wyszły na początku września, może nawet gdzieś się wam rzuciły pod oczy ;)
  • coca_monka
  • 14/10/2024 19:32
  • Bonjour a tout le monde :) Dawno mnie tu nie było! Pośpieszam z radosną informacją, że można mnie zakupić papierowo :)
  • mike17
  • 10/10/2024 18:52
  • Widzę, że portalowe życie wre. To piękne uczucie. Każdy komentarz jest bezcenny. Piszmy je, bo ktoś na nie czeka :)
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty