Dwie strony: Hieronim cz.3 - Kurojad
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Dwie strony: Hieronim cz.3
A A A

                Hieronim czekał na swą kolej. Miał wziąć udział w przedostatniej walce. Po nim biły się młode gwiazdy. Bardzo młode, bardzo agresywne, bardzo zajadłe. To już nie ludzie. Widział w swoim życiu wiele zwierząt, w ludzkiej skórze, ale to? Te dzieci, te szczyle były tak zajadłe, że sędziów musiało być czworo, same byki, ubrani w wojskowe, antyprzebiciowe spodnie i ochraniacze, kamizelki kaski. A i tak czasami wychodzili połamani. Całkowite zatracenie w wykonaniu tych podlotków i podlotek nie było rzeczą miłą oku. Ale chodziło tu o Hieronima. Trybuny pełne były błyszczących używkami oczu, podnieconych widokiem, za który płacili spore kwoty.

                Najgorsze, że sam tracił na arenie świadomość. Dla pewności postanowił nie pić i udało mu się przynajmniej ograniczyć. Ale to już coś. Luki w pamięci miał jednak ogromne. I nie było szansy się dowiedzieć. W tym miejscu nie było kamer, nikt nic nie nagrywał, wszystko było ekranowane. Żadnej elektroniki.

                Ale pomysł już miał. Powoli tkał plan. Hieronim podejrzewał, co się z nim dzieje, ale chciał mieć pewność.

                Najbardziej oczywistą i znajomą twarzą, był Proboszczał. Nie siadał na widowni zawsze, ale naprawdę często. Obserwował obojętnie całe zbiegowisko, nie warcząc, nie rzucając śmieciami, nie klnąc i nie rozlewając alkoholu po sąsiadach. On tam siedział i rozmawiał z różnymi ludźmi, których Hieronim nie zdał, i znać nie chciał.

                Ksiądz Proboszczał mu powie, Hieronim wiedział o tym. To były bardzo ciekawe plany. Ktoś, z kim Hieronim naprawdę chciał porozmawiać. Nawet nie tylko wysłuchać, tak jak na kazaniach, ale porozmawiać. Oczywiście dla pewności, Hieronim przygotował się do tej rozmowy. Przygotowania trwały prawie rok. Zakup działki, wykopanie odpowiedniej piwniczki, co było przecież nielegalne. Najwięcej problemów było z wywiezieniem niepotrzebnej ziemi. Ale piwniczka była, ziemianka wzmocniona kradzionymi z kolei szynami. Wyglądała nieco jak loch, ale co z tego, jak wyglądała? W rogu, do pospawanej z kradzionych profili kolejowych konstrukcji stało siedzisko, bez oparcia, ale z poręczami wyposażonymi w pasy do krępowania kończyn.

                Sporo pracy. Hieronim uśmiechnął się sam do siebie i omal nie sięgnął po telefon, aby jeszcze raz spojrzeć na zdjęcie, które sobie zrobił na pamiątkę. Czy dla przypomnienia.

                Dziesięć lat obijania gęb, to było bardzo dobre dziesięć lat. Ale nie podobało mu się przywalenie dzieciakowi. Wtedy zrozumiał, że lubił bić, lub być bitym przez większych. Ale na tym dzieciaku, to był wyrok.

                - Pamiętaj, tu nie wolno filmować, to pomieszczenie jest ekranowane. – mówili.

                - Mamy na ciebie cały materiał. Nie wywiniesz się, musisz działać z nami. – straszyli.

                Jak by było do kogo mówić i czym straszyć.

                Ale kwestia zaników pamięci, plus ta sprawa z Fantomem. W zasadzie nie mógł być pewien kogo i jak obił, bo nie pamiętał. Z niewiadomych przyczyn pamiętał tylko tego dzieciaka. Może dlatego ostatnio, ktoś ciągle za nim łaził?

***

                Hieronim nie wyszedł na arenę. Nie zdążył. Zanim nadszedł ten czas, zwykł drzemać, a piwna ślina bąbelkowała mu z kącika ust w rytm oddechów. Tym razem obudziła go seria głośnych wybuchów. Huk za hukiem, potem krzyk za krzykiem. Głośne rozkazy, paniczne wrzaski. Jakby wszyscy na widowni zaczęli drzeć się trzy razy głośniej niż zwykle, a wrzaski te zlały się w jeden, nieprzyjemny jazgot.

                Żelazne zawiasy odpadły jeden po drugim, trafione specjalnego przeznaczenia śrutem. Mężczyźni ukazali się w świetle wpadającym do pomieszczenia, jak anioły, jak przybywające ze światłości stworzenia. Ale potem Hieronim oberwał ładunkiem elektrycznym z tasera, zesztywniał, zatelepało nim, złapał ręką za kabel.

                - Nie działa, wal jeszcze raz!

                Hieronim wyszarpnął parę kabli, potem drugą i trzecią.

                Wściekł się.

                Jednemu stworowi wbił hełm w czaszkę, drugiemu zęby w kręgi szyjne. Trzeci odwracał się do ucieczki, padł z połamaną potylicą. Tam okazało się, że niechcianych stworów jest całe mrowie. Został zaatakowany przez demony, które przejrzały jego plan. Został zdradzony! Wszyscy chcieli Hieronima, a on był przerażony. Sam jeden, otoczony, osaczony, zdezorientowany. Znów uciekał przed wilkami, które kąsały go boleśnie.

***

                Kapral Borowiec patrzył na pobojowisko. Proboszczał stał obok, prezentując do zdjęcia kajdanki, ale bez efektu. Zrezygnował po chwili i podążył za wzrokiem kaprala.

                - Pięciu nie żyje – stwierdził Borowiec.

                Proboszczał milczał.

                - Osiemnastu pojechało do szpitala.

                Proboszczał milczał.

                Ale gdy milczenie przedłużało się, odezwał się w końcu.

                - Kapralu, dwa lata temu się widzieliśmy, mówiłem. Tłumaczyłem, że na to nie ma siły. Ci ludzie, którzy płacą za to… Za to wszystko. Oni nic nie stracą! Jeżeli nałożysz na nich grzywnę, oni sobie to odbiorą. W podatkach, w cenach. Odbiorą sobie z nawiązką. Dlaczego pan nie słuchał?

                Ale Kapral nie słuchał.

***

                - Jesteś chory, wiesz?

                Cela była niewielka, przeznaczona dla jednego więźnia. Więzień siedział jednak na podłodze. świeże powietrze wpadające z wentylacji poruszało kotarą, przesłaniająca sedes. Więzień opuścił wzrok, by spojrzeć na siedzącego przed nim mundurowego.

                - Nie dziwi mnie, dlaczego tak mówisz - więzień wziął głęboki wdech, jakby delektując się nim przymknął na chwilę powieki. - Według ciebie na pewno tak jest. - Otworzył oczy i patrzył na strażnika. Wzrok był mętny, znudzony, wwiercał się jednak swoją dziwną nijakością w rozmówcę. - Ale czym jest choroba? Czy nie stanem odmiennym od ogółu? Odmiennością od przyjętych kanonów, wyróżnianiem się ze społeczeństwa?

                Strażnik poprawił czapkę z daszkiem i napisem "straż więzienna".

                - Twierdzisz więc, że to nie choroba, tylko oryginalność? Ja to jednak nazywam zwyrodnieniem. Ilu ludzi zabiłeś, co?

                Więzień nieznacznie wzruszył ramionami. Obojętność nie opuszczała jego twarzy.

                - Nie wiem.

                Strażnik nie prychnął, choć chciał to ostentacyjnie uczynić. Obejrzał się, ale w długim korytarzu nie było nikogo.

                - Mówisz to tak, jak gdyby to nic nie znaczyło.

                - Bo nie znaczy. Nigdy ich nie liczyłem. - Więzień nie poruszył się. Nawet opadające kąciki oczu nie drgnęły, zastygłe w smutki usta nie zrobiły żadnego grymasu.

                Strażnik zdjął czapkę i pochylił się na swoim krześle do przodu, podpierając łokcie o własne kolana.

                - Ludzkie życie jest dla ciebie niczym?

                - Oczywiście, że nie - odpowiedział więzień. Spokojnie i wciąż beznamiętnie. - W końcu pan dał nam dusze, i znaleźliśmy się w tych ciałach. Czym więc to, co nazywasz życiem, jest? - Więzień wyprostował się delikatnie. Mówił powoli, głosem cierpliwego belfra, choć ochrypłym i delikatnie bełkotliwym od nadużywanego alkoholu. Jakby język zaczął już zamieniać się powoli w kołek. - Zbiega się w chwili, którą nazywasz śmiercią. Wszystko dąży do śmierci. Wszystko niszczy się, starzeje, obumiera, a po męce i agonii nieruchomieje. Dopiero wtedy pozostaje już tylko spokój i zrozumienie. Boski ład.

                - Co masz przez to na myśli?

                - Czy to nie oczywiste? Jest taka stara opowieść o tym, jak człowiek zabija robaka, i ten odradza się w ciele motyla. A po zabiciu motyla, ten pojawia się na ziemi jako sarna. Czy jeleń, czy cokolwiek. Ostatni etap istnienia na ziemi, to życie w postaci człowieka.

                - Opowiadasz mi teraz o reinkarnacji? Znam tę opowieść.

                - Rozumiesz więc, że życie jest więzieniem? Dusza męczy się uwięziona w tym ciele. W tym worku - więzień spojrzał na siebie. W jego głowie wyraźnie dało się odczuć zniesmaczenie. - Dopiero gdy je opuści jest nareszcie wolna.

                Strażnik palcami potarł nos w okolicach oczu. Potem spojrzał ponownie na więźnia, który powrócił do poprzedniej pozy.

                - Tak to tłumaczysz? Uwolniłeś tych ludzi, których zabiłeś? Coś ci powiem: ta historia nie mówi o uwolnieniu dusz poprzez mord, tylko o ewolucji. To opowieść o tym, że dusza musi się ciała nauczyć, dlatego najpierw odradza się w ciele prostych stworzeń. Najpierw mrówka, potem pies, i tak dalej. I cała ta droga jest po to, by doświadczyć życie na ostatecznym z poziomów, to jest ludzkim.

                Kotara przesłaniająca sedes zafalowała szeleszcząc. Więzień jakby skupił swe znużone spojrzenie na rozmówcy.

                - Proszę, proszę. Strażnik teolog mi się trafił - można było powiedzieć, że więzień delikatnie się uśmiechnął. Ciężko było jednak określić, czy to był ironiczny uśmieszek, czy tylko omam w oczach strażnika. - A więc stworzeniami tu jesteśmy... jakkolwiek byś stwórcę chciał nazwać. Jeżeli mi przyjemność przynosi akurat ból, dlaczego mam go unikać? Tak zostałem stworzony, więc robiąc to, co robię, wypełniam boski plan. Nie nam, ludziom, go oceniać.

                - To, o czym mówisz, to ego. To rozum twojego ciała. A ból, to uzależnienie takie samo, jak uzależnienie od alkoholu. Kładzie kres twojej misji na ziemi a woje życie traci sens.

                Więzień przypatrywał się przez chwilę rozmówcy. Tym samym, beznamiętnym wzrokiem, zasnutym jakby mgłą.

                - Pomyliłem się. Nie teolog, tylko psychiatra. Wiedz jednak, że wiara nie jest rzeczą, którą można odczynić - powiedział w końcu.

                - Teraz twierdzisz, że wiara jest zła? Czy dobrze to rozumiem?

                - Zła, dobra, co za różnica? - więzień wzruszył ramionami. Był wyjątkowo mało gestykulującym osobnikiem. - Jest i już. Ja jednak wiem, co robię, choć dziesięć lat temu, kiedy to się zaczynało błądziłem. Teraz wiem. Mojemu istnieniu przyświecał boski plan i czerpałem, i dalej czerpię z tego radość. Nie wesołość, która jest chwilową tylko reakcją na przyziemne bodźce, tylko radość, prawdziwą i trwałą. Powiedz mi, strażniku, teologu, psychiatro czy kim tam w ogóle jesteś: czy lubisz to, co robisz? Lubisz tu siedzieć i gnić? Liczyć czas na zegarze? Po pracy robić zakupy, jeść, odpocząć przy grze czy telewizji, a po reklamach iść spać? To nazywasz normalnym, nie chorym życiem?

                Strażnik oparł się na powrót, poprawił w krzesełku i nałożył niepotrzebną w pomieszczeniach czapkę z daszkiem.

                - Nikogo nie morduję, nie czerpię z tego radości.

                - Współczuć tylko.

***

                - Wiesz, za co siedzisz?

                Więzień nie poruszył się. Otworzył tylko oczy i wbił smętne spojrzenie w strażnika.

                - Domyślam się.

                Siedział skrzyżnie, obok pryczy z idealnie złożonym kocem i wyrównaną poduszką. Światło w celi oświetlało go, rzucając głębokie cienie na pomarszczoną od alkoholu twarz. Można by odnieść wrażenie, że wory pod oczyma sięgają mu ust.

                - Nie powiedzieli ci? Powinni - stwierdził strażnik. W jego głosie można było usłyszeć smutną nutę.

                - Od dziesięciu lat nie pracuję, od dziewięciu nie pobieram pensji gwarantowanej, a żyję. Pewnie skarbówce to nie odpowiada. Ktoś zadał sobie pytanie: dlaczego ten człowiek nie wrzuca nam forsy do wypchanych, złodziejskich, biurokratycznych kieszeni.

                - Nie lubisz zbytnio biurokratów, co?

                - Nie. Nie lubię. Za co miałbym ich lubić? To narost krwiopijców bezużytecznych. Pasożytniczy system żerujący na obywatelach.

                Nastała chwila ciszy. Więzień zamknął oczy. Wentylator cicho szumiał wtłaczanym powietrzem. Nie wiadomo skąd, do celi wdarła się mucha. Owad hałasował, zakreślając pod lampą kwadratowe wzory.

                - Nie, to nie o to chodzi.

                - Wbiliście się na arenę. Nielegalną. W takim razie jako pojmany tam zawodnik uczestniczę w nielegalnym procesie wymiany niezbyt już legalnej gotówki, której rząd nie może kontrolować a trudno mu ją zlikwidować. Czyżby właściciel klubu nie odprowadził podatków?

                - Tu w ogóle nie chodzi o pieniądze.

                - W to akurat nie uwierzę. Nie ma na mnie skarg, nikomu nie wadzę, nie przeszkadzam, nie kradnę, nie dewastuje, nie awanturuję się. Musi chodzić o pieniądze, bo inaczej palcem byście nie kiwnęli.

                Strażnik pokręcił głową.

                - Nie, tu chodzi o twój tatuaż. To nie jest zwyczajna rzecz.

                - Pierwsze słyszę, żeby modyfikacje ciała były nielegalne, ale pewnie mnie trochę ominęło. Co jeszcze wymyślicie, podatek od farbowanych włosów?

                - Nie, tak jak mówiłem, to nie o pieniądze. To o technologię.

                Więzień otworzył ponownie oczy.

                - Technologia jest kradziona? Czy zakazana? Jakkolwiek by nie było, albo właściciel chce finansowej rekompensaty, albo nie macie z czego ściągnąć mandatu, bo nie mam nic na czipie identyfikacyjnym. Zawsze chodzi o pieniądze.

                Strażnik westchnął, zdjął czapkę i podrapał się po głowie. Odgonił muchę, i założył na powrót nakrycie głowy.

                - W zasadzie, to masz rację. Jak by głębiej kopać, to ostatecznie chodzi o pieniądze. We wszystkim chodzi o pieniądze. A w twoim przypadku, to o nie małą kwotę. To nie jest zwykły tatuaż, prawda?

                - Zwykły, niezwykły, nie wiem. Ja go mam od dziesięciu lat. Dla mnie jest normalny.

                - A widzisz. A dla reszty świata normalny nie jest. Tatuaż to w zasadzie wprowadzony pod skórę barwnik, a to co ty masz, to w zasadzie jakaś zupełnie inna technologia. Nie ozdoba, tylko modyfikacja ciała... Nie wiem jak to ująć nawet.

                - Tak, tatuowania to faktycznie nie przypominało - więzień wziął oddech, podniósł się i oparł o kraty. - Okleili mnie taką taśmą, dzięki czemu robot wiedział dokładnie gdzie jest na moim ciele. Widziałem na monitorze każdy centymetr mojej ręki, gdy się poruszał - więzień przejechał palcami po śladach na skórze, po czym opuścił oba rękawy. - To wyglądało bardziej na maszynę do szycia, taką starodawną maszynę, która zamiast podawać nić, wciska mikroprzewody, nanorurki jakieś pod skórę. To było kilka głowic, jedna nacinała naskórek, potem szła reszta, na końcu rana była zasklepiana.

- To musiało być robione w znieczuleniu. Powinieneś chyba być pod narkozą?

                - Nie wiem, nie znam się na tym. Bolało. Ale nie pamiętam całego zabiegu. Wiem, że tam, pod skórą, mam małą plątaninę rurek i przewodów, malutkie wzory tuszu przewodzącego, takie małe węże i kółka które pochłaniają i wydzielają jakąś chemię, którą organizm i tak wytwarza sam. Tyle, że z tym pod skórą, wytwarza go więcej i na zapas. I jest dystrybuowane szybciej po całym ciele.

                - Aha. Rozumiem. To znaczy nie rozumiem za bardzo jak to działa.

                - Ja też. Jak się przyjrzysz, to widać nie tylko ciemną kreskę, ale plątaninę wzorów. - więzień podwinął rękaw i wystawił przedramię z celi, na ile pozwalały mu na to kajdany. Bo tak, nawet w celi nie zdjęto mu kajdan.

                Strażnik odchylił się na swym krześle, pomimo, iż był poza zasięgiem.

                - Nie, dziękuję. Może kiedy indziej.

                Więzień cofnął się i powrócił do siadu skrzyżnego.

                - I co to daje? – spytał po chwili Strażnik.

                - Na początku dawało siłę, szybkość, niewrażliwość na ból. Taki adrenalinowy szał.

                - A potem?

                - Potem uświadomiłem sobie, że więcej w tym szału. Coraz ciężej było to kontrolować. To jest jakby dodatkowy system, obok krwionośnego, limfatycznego czy nerwowego. Działa sam.

                Strażnik zamyślił się.

                - Na przykład ty, gdy jest ci zimno, dostajesz gęsiej skórki. Kiedy się wystraszysz, stają Ci włosy dęba, gdy się boisz masz ciarki. Ja mam to samo, ale zwielokrotnione. I za każdym razem ciepło i mrowienie w mięśniach, agresja. Ta agresja jest coraz trudniejsza do opanowania. To mi się nie podobało.

                - Ale czekaj - strażnik wrócił do poprzedniej myśli. - Czyli mógłbyś się wkurzyć, i dzięki zwiększonej sile rozgiąć kratę?

                Więzień zaśmiał się. Krótko i oszczędnie. Była to jedna z niewielu okazów emocji, jakie zaprezentował w trakcie swojej dwumiesięcznej już odsiadki.

                - Nie. Połamałbym się. Za dużo się filmów naoglądałeś. Siła może i duża, ale kości i mięśnie wciąż mają swoją standardową wytrzymałość. Sprawdzałem.

                - Jak to sprawdzałeś?

                - Głupio. Na przykład jak ty przywalisz pięścią w ceglany mur, zrobisz sobie siniaka, albo złamiesz kość. Ja sobie złamię wszystkie kości w ręce i jeszcze mięśnie pozrywam. A mur, to mur. Będzie stał dalej.

                - Naprawdę połamałeś sobie rękę?

                - Nie. Nie sprawdzałem tego aż tak głupio.

                - To jak?

                Więzień opuścił głowę, jakby zamyślony. Potem usiadł, a raczej opadł na pryczę.

                - Widziałem jak ktoś inny to robi. Widzisz, ja byłem pierwszy. Potem wyciągnęli skądś dziewczyny, takie same młode siksy. Niepełnoletnie jeszcze, głupie straszliwie. Emocjonalne. A emocje wyzwalają ten wszczep. No i łamały się, urywały sobie ręce w napadach szału. Wtedy przestało mi się to podobać. Wesz, jak otacza cię sama głupota, nijakość i beznadzieja, możesz to w jakiś sposób akceptować. Tak jak ja to tolerowałem. Ale takiego czegoś, jak te gówniary, to już znieść nie mogłem.

                - I co wtedy zrobiłeś?

                - Nic. Nie gadajmy o tym, bo mnie to denerwuje. Opowiedz lepiej, co u twojego Filipka. Jak się udała wczorajsza impreza?

***

                - Jacek, obierzesz kartofle? - Spytała Martyna, sama doprawiając syntetyczne mięso.

                Olej skwierczał już na patelni, z telewizora w rogu kuchni dobiegały ciche odgłosy debaty politycznej.

                - Oni całkowicie chcą odejść od papierowej płatności, tak czy inaczej - stwierdziła poprawiając okulary. - Więc elektroniczny czip identyfikacyjny, to już niedługo będzie konieczność. No, może za kilka lat - wrzuciła kawałek mięsa w rozbełtane żółtka, po czym w drugie naczynie z bułką tartą.

                Strażnik Jacek potaknął, wpatrując się w trzymanego w rękach ziemniaka.

                 - Wiesz, Hania ode mnie z pracy mówi, że to nic nie boli, a mieli rabat, bo jest ta akcja promocyjna. Bo wiesz, rząd promuje teraz czipowanie. Ja wiem, że nie bardzo chcesz, ale ona mówi, że na przykład teraz zamawia już jedzenie prosto do lodówki. Wyobrażasz sobie? Nie musielibyśmy tutaj stać. A ta firma, jejku, jak oni się nazywają? W każdym razie oni przyjmują tylko płatności czipem. Już nawet kartą nie. U nas musiałby paczki dowozić bot, bo w tym budynku... Jacek, obierzesz te ziemniaczki?

                Jacek trzymał kartofla, w kartoflowatych dłoniach i obserwował trzęsącą się obieraczkę w drgającej ręce. Odsapnął, odłożył jedno i drugie i potarł się po twarzy. Dopiero potem spojrzał na żonę.

                - Oj, biedny - spostrzegła, podeszła i przytuliła go mocno uważając, by nie dotknąć ubrania brudnymi dłońmi. - Chcesz o tym porozmawiać? Ja wiem, że mówiliśmy już o tym, z resztą twoje opowieści o pracy, to w zasadzie opowieści o więźniach, ale ja  i tak chętnie posłucham.

                Jacek westchnął głęboko i spojrzał na żonę raz jeszcze, gdy już się odsunęła.

                - Od trzech miesięcy tak naprawdę pilnuję jednego tylko gościa, mówiłem ci o nim.

                - Tak, pamiętam. To ten, co... no głośno o nim było, co...

                - Nie, inny. O nim w ogóle nie jest głośno, i nawet nie mogę z nim rozmawiać.

                - Bo to zabronione, ja wiem. Mówiłeś, że i tak przymyka się na to oko, bo przecież sam byś oszalał. No, i co dalej? - spytała, obracając kotleta i panierując następnego.

                - Dzisiaj zdecydowali, że go gdzieś zabiorą. Przyszło sporo ludzi, z taserami i pałkami elektrycznymi. Otworzyli klatkę i wtedy nagle skoczył na nich. Nigdy nie był agresywny, był tylko smutny i zamknięty w sobie. Ostatnio nawet ze mną nie gadał. Stwierdził, że już mu się nie chce.

                - A ten! Pamiętam! - Martyna uradowana odłożyła gotowego kotleta na talerz, wrzuciła kolejnego. - Ten, co nie lubi nikogo i niczego? Znaczy ludzi, tak generalnie? Pamiętam, mówiłeś mi o nim. Straszny człowiek. To nawet nie odludek to... No ale mów.

                Jacek wzruszył ramionami.

                - Wiesz, szamotał się trochę, to go popieścili prądem, i wtedy stał się agresywny. Ale naprawdę, jak zwierzę.

                - I co? - spytała, gdy przerwał.

                - Sześciu poturbował, nie wiadomo czy z tego wyjdą.

                - Sześciu aż? O matko!

                - Sześciu. Przyszli do niego w szesnastu. ledwo mieścili się w korytarzu, widać wiedzieli co ich może czekać.

                - Ale nie uciekł im? - zadała retoryczne pytanie, odwracając kotleta. Przyjrzała się dokładniej reklamie w telewizji. Traktowała o nowoczesnym automacie do kawy, z urządzeniem odzyskującym fusy. Czterdziestoprocentowy odzysk.

                - Nie, w końcu go obalili. Ale wiesz, mi się wydaje, że on wcale nie chciał uciekać. Wiesz, on obił tych z przodu i wrócił do swojej celi. A ja tam siedziałem cały czas, wcisnąłem się z krzesłem w kąt. I on patrzał na mnie. Wyglądał jak nasz Azorek, jak go pierwszy raz widzieliśmy w schronisku. Rozumiesz, dla niego to był dom, równie dobry jak każdy inny.

                - No ale mówiłeś, że on nie lubił ludzi? - nie to spytała, ni stwierdziła.

                - Nie lubił. Nienawidził nawet.

                Martyna odwróciła w końcu wzrok od telewizji i spojrzała mężowi w oczy.

                - Tacy ludzie nie powinni istnieć. Powinni ich... No nie wiem. Ale nie powinno być tak, że taki chodzi po ulicy i tylko patrzy, żeby komuś zrobić krzywdę.

                - Tak myślę, że jemu w tej celi było dobrze. Jak chciał, to ze mną gadał, a jak nie chciał to siedział sobie sam...

                - Przestań, jak tam się może komukolwiek podobać? Tam ma tylko ściany, łóżko i, wybacz, sedes z umywalką.

                - I nikomu nie wadził - Jacek kontynuował swą myśl. - I to go cieszyło. Ja myślę, że po prostu cała reszta go przytłaczała, i nie miał się gdzie podziać. On po prostu nie miał gdzie się schować.

                - No, to mu się udało dopiero w celi! - Martyna zaśmiała się. - Wiesz co, daj, ja obiorę ziemniaki. Siądź sobie przy stole, odpocznij. Miałeś ciężki dzień.

                Jacek wstał i podszedł do okna.

                - Na tych wszystkich ludzi on patrzył z obrzydzeniem. Denerwowała go głupota, krzyki, wieczne bójki. No, chyba że sam je prowokował.

                - To u nas chyba by zwariował - prychnęła Martyna, obierając sprawnie ziemniaka.

                - Tak, pewnie tak. Wiesz, nie ma miejsca na tym świece dla takich ludzi.

                - A no nie ma - stwierdziła Martyna, znów spoglądając w telewizję.

                - Jak myślisz, czyja to wina?

                Milczała przez chwilę, obierając ziemniaka.

                - Czyja to wina? Że nie ma miejsca dla takich ludzi? – powtórzył. – Przecież to też ludzie, nie?

                - Nie wiem. Powinien się leczyć, są od tego instytucje. Kotku, jak już stoisz wyłącz kuchenkę i zdejmij kotleta.

                Jacek podszedł do płyty grzewczej i wykonał polecenie.

                - Myślę, że to nie jego wina, że takim się urodził.

                - O, zobacz. Właśnie mówią i tych czipach, zobacz!

                Po chwili spojrzała na męża.

                - Oj, wiem, że ci ciężko, ja naprawdę rozumiem. Ale co możemy zrobić? Powinni ci lepiej płacić, musisz przez takie rzeczy przechodzić. Jedzenie będzie za kwadrans, ale mógłbyś przed tym wyjść, wyrzucić śmieci?

                Tak, pomyślał Jacek i wzruszył ramionami. Potem potwierdził i poszedł ubierać buty.

                Te śmieci w worku, to najbardziej oczywista rzecz na ziemi. Śmieć. Wiadomo co z nim zrobić, wiadomo ile jest wart. Westchnął, zeszedł na półpiętro zapuszczonego blokowca i rzucił workiem do przenośnika. Potem oparł się o ścianę, wyciągnął papierosa, uchylił okienko i wychylił się przez nie. Poprawił popielniczkę leżącą pomiędzy ptasim gównem a rozrzuconymi po parapecie niedopałkami. Nie wiadomo, czy to ptaki wydłubywały tytoń z kiepów, czy to wiatr, czy to inni mieszkańcy tego podłego bloku nie trafiali w popielniczkę.

                Jacek westchnął i zapatrzył się w dal. Z tej strony budynku widział ciemne, jakby ponure i gnijące domki działkowe, nad którymi taśmociąg transportował właśnie jego śmieci do spalarni. Hałdy odpadków sterczały na horyzoncie. Z drugiej strony miał widok na miasto, skryte za dymem, smogiem i cholera wie czym jeszcze, zalegającym w powietrzu, wysokie wieżowce, rozświetlone reklamami, neonami, światłami i światełkami. Jak by się dobrze zastanowić, tkwił pośrodku szczytu władzy i przepychu, a dnem śmierdzących odpadków. Dosłownie i w przenośni.

                Piętro niżej Żona krzyczała na męża, obrzucając go stekiem obrzydliwych wyzwisk, piętro wyżej czyjaś żona płakała. Jacek wiedział czyja, i kto ją obił. Dzisiaj, w chwili jego śmierci, mądrości więźnia, którego tyle czasu pilnował, jakoś dziwnie do niego dochodziły. No bo przecież wśród tych krzyków, kłótni i awantur, wśród śmieci i gówna, co by tu lubić?

                Drzwi jego domu uchyliły się.

                - Skończyłeś? - zawołała go żona. - Chodź, podane na stole, chodź!

                No tak, jest co lubić - uśmiechnął się.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kurojad · dnia 05.12.2024 17:50 · Czytań: 117 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
wolnyduch
17/01/2025 22:53
Dziękuję za komentarz, też byłam psiarą, miałam w swoim… »
wolnyduch
17/01/2025 22:49
Dziękuję alos za komentarz, no cóż, trudno mi… »
wolnyduch
17/01/2025 22:38
Nie jestem znawczynią haiku, ale to powyższe do mnie… »
wolnyduch
17/01/2025 22:34
Smutny wydźwięk, msz świniom żyje się dobrze, mam na myśli… »
wolnyduch
17/01/2025 22:26
Wiersz mi się podoba, sądzę, że jest bardzo osobisty. Ten… »
wolnyduch
17/01/2025 22:19
ciekawie, aczkolwiek inne poglądy nie muszą oznaczać tektur… »
wolnyduch
17/01/2025 22:12
Ciekawy, jak dla mnie zaskakujący kontrast dwóch postaci,… »
wolnyduch
17/01/2025 22:07
Jak zwykle nietuzinkowo i ciekawie, choć ostatnie zdanie… »
nicekk
16/01/2025 20:28
O to dużo się za tą "linią" kryło :) »
K.i.r.o
12/01/2025 20:45
Zgodzę się z komentarzem powyżej,aczkolwiek w drugiej… »
retro
12/01/2025 19:52
Spawngamer, coś proponujesz? Myślałam, że się mnie boisz, a… »
Jacek Londyn
12/01/2025 19:20
Czytam dalej, akcja nadal płynie wartko. To plus. Mam trochę… »
ajw
12/01/2025 16:30
Wzory henny robione są między innymi cienkimi liniami. W tym… »
Zdzislaw
11/01/2025 11:47
Janusz, dzięki za komentarz i odniesienie do swoich… »
Jacek Londyn
10/01/2025 20:41
Dziękuję, że w czasach, w których ciągle brak nam czasu,… »
ShoutBox
  • Wiktor Orzel
  • 02/01/2025 11:06
  • Wszystkiego dobrego wszystkim!
  • Janusz Rosek
  • 31/12/2024 19:52
  • Udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku 2025
  • Zbigniew Szczypek
  • 30/12/2024 22:28
  • Iwonko - dziękując za życzenia - kocham zdrowie i spokój oraz miłość, pełną świąt! A Tobie Iwonko i wszystkim na PP życzę Szczęśliwego Nowego Roku, by każdy dzień był święty/świętem
  • ajw
  • 22/12/2024 11:13
  • Kochani, zdrowych, spokojnych i pełnych miłości świąt!
  • Berele
  • 16/11/2024 11:56
  • Siema. Znalazłem strasznie fajną poetkę: [link] Co o niej sądzicie?
  • ajw
  • 01/11/2024 19:19
  • Miło Ciebie znów widzieć :)
  • Kushi
  • 31/10/2024 20:28
  • Lata mijają, a do tego miejsca ciągnie, aby wrócić chociaż na chwilę... może i wena wróci... dobrego wieczorku wszystkim zaczytanym :):)
  • Szymon K
  • 31/10/2024 06:56
  • Dziękuję, za zakwalifikowanie, moich szant ma komkurs. Może ktoś jeszcze się skusi, i coś napiszę.
  • Szymon K
  • 30/10/2024 12:35
  • Napisałem, szanty na konkurs, ale chciałem, jeszcze coś dodać. Można tak?
  • coca_monka
  • 18/10/2024 22:53
  • hej ;) już pędzę :) taka zabiegana jestem, że zapominam się promować ;)
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty