Siedmiozgon - nicekk
Proza » Obyczajowe » Siedmiozgon
A A A
Od autora: Taka próbka, proszę o wyrozumiałość. Pisarz ze mnie marny, ale chciałem opowiedzieć historię. Pisać dalej?
Nicekk Nicowski

                PIERWSZOZGON

 

                To już dziewięć miesięcy, dwieście siedemdziesiąt trzy dni, teraz. Słyszę jej głos. Mama, jej głos jest najmilszy, najbliższy. Budzi mnie i kołysze do snu. Równe serca bicie. Szum pęcherzyków płucnych. Napełnienie Pstryk! Pstryk! Opróżnienie. Coraz więcej słyszę. Taki przytulony, otulony w cieple jestem bliskością najbliższą, bo z wnętrza. Stuk! Puk! Równe bicie. Lekkie terkotanie z boku, z góry. Miłością izolowany, by w spokoju być, żyć i rosnąć.

 Nadszedł czas by opuścić ciemność i iść w stronę światła. Wszystko zaczyna mnie cisnąć i pchać. Początek był miły. Było dużo miejsca. Dziś czuję się przygniatany. Brakuje przestrzeni by się rozwijać. Jest ciężko, muszę wyjść! Chyba uciekać trzeba, bo zgniata mnie ta ciemność. Sam nie wiem, ale czuję potrzebę widzieć, czuć więcej. Zresztą to chyba nie ważne czego pragnę, nadszedł ten moment…

Boli głowa, bolą plecy. Wszystko . Czemu już nie jest przyjemnie? Równy szum, zamienia się w chaos. Szybko, szybciej i przerwa. Co się dzieje? Czemu wszystko wokół faluje? Nie wiem, ja nie wiele rozumiem, ale chcę wiedzieć. Jest jaśniej i ciemniej. Ciaśniej i luźniej. Zimniej i bardzo gorąco. Moje ciało drzy i sunie. Boję się nieznanego i chyba coraz mniej chcę poznawać. Chcę wrócić! Nigdzie nie idę! Rączki, nóżki, próbuję stawić opór, ale zaklinowany, jestem bezsilny. Naprzód kolejny centymetr i coraz mocniej cierpię. Kiedy koniec? Czemu nie słyszę jej głosu?

Boję się. Nagle ciemność przerywa, jasność? Uścisk puszcza. Ból zastępuje dreszcz przeszywający ciało. Czy to co czuję to suchość? Mrużę oczka. Mrugam raz za razem. Chyba widzę. Gęsia skórka i niepokój. Coś nie poszło zgodnie z odwiecznym planem. Czegoś brakuje. Gdzie jest pierwszy wdech? Ciało chce, ale nie może dokonać rozruchu. Już tylko szyja boli. Mgliste otoczenie i coraz ciemniej, w końcu znów zapada mrok.

Jakoś tak czuję, że nie wyszło. Jak bardzo jest źle? Ratunku! Jeśli nastała ciemność to gdzie jest szum? Gdzie rytmiczne bicie. Gdzie jest jej głos!? Mamo!

Puszcza szyi ścisk i jest! Pierwszy, mój własny wdech… Wraca jasność, a ja żyć znów będę. Po raz pierwszy usłyszałem swój głos, inni go usłyszeli. Później znów jej ciepło i znów jej głos… Mamo…

 

                DRUGOZGON 

 

Czas oranżadek w proszku, napojów w woreczku. To już jedenaście lat za mną. Jestem tu, zaraz już tam. Uciekam. Zabawa trwa na całego. Gonią mnie, ale nie potrafią złapać. Szybki jestem, skoczny i chwytny. Znam wiele sztuczek, to nie pierwszy raz, gdy bawimy się na małpim gaju w skocznego berka.  Zasady takie jak w berku, jak berek dotknie to jest się berkiem i goni się. Gdzie rozgrywa się akacja? Blokowisko z lat osiemdziesiątych, betonowa płyta, zlokalizowane w średniej wielkości miasteczku robotniczym. Jak wygląda miejsce zabaw? Wykonane jest z drewna. Cztery duże belki postawione jako słupy podporowe. Między nami zbite z desek piętro, zawieszone na wysokości około 2,5 metra nad ziemią. Prowadzą na nie trzy drogi:

  1. Po łańcuchach, prosta droga, ale dość czasochłonna.
  2. Po rurce – droga dla średniozaawansowanych.
  3. Pochylone podejście, na który można wbiec, ale to tylko dla doświadczonych zawodników. Pozostali muszą wciągać się po linie.

Zejść można czterema drogami:

  1. Łańcuchy, dość niewygodne rozwiązanie i wolne.
  2. Rurka, droga łatwa i najszybsza.
  3. Pochylony podest, zsunięcie po jednej z dwóch lin. Dość proste i szybkie, ale od tarcia pieką ręce.
  4. Lina zawieszona po drugiej stronie gaju tzw. liana, służy do bujania i zeskoku. Droga dla zaawansowanych. Potrzebne są mocne ręce, odwaga i silne nogi, bo ląduje się na ziemi spadając z dość dużej wysokości. Przy berku można wykonać sztuczkę i skoczyć łapiąc linę i udawać, że chce się zeskoczyć na ziemię, ale zamiast tego wrócić z powrotem na piętro.  

Uczestnikami podwórkowej rozrywki jest szóstka dzieciaków w wieku od 9-13 lat. Ola, dwóch Grześków, Piotrek, Adrian i ja.

Zabawa trwa. Wszyscy są mocno zaangażowani. Nie jest to nasz pierwszy raz, a więc są sami zaawansowani zawodnicy. Goni Grzesiek. Chce złapać mnie. Stoję na piętrze, a on chcąc mnie dotknąć. Wdrapuje się pod rurce, łatwo mu to przychodzi, bo jest wysoki i szybki. Muszę uciekać. Wykonuję analizę. Łańcuchy nie wchodzą w grę, bo to najwolniejsza droga i sięgnie mnie pewniakiem. Druga opcja to liana, ale tam wisi już Ola. Zostaje już tylko: Dać się złapać lub skoczyć na pochylony podest i w locie chwycić linę. Jestem szybki, chwytny i doświadczony, robiłem to już nie jeden raz. Sprytnie i instynktownie wykonuję ruch. Skaczę i łapię, ale jak się okazuje tam gdzie powinna być lina, jest tylko powietrze. Kątem oka widzę, że odsunął ją drugi Grzesiek, który stoi na dole. Lecę w dół niczym bohater akacji wyskakujący przez okno w budynku, który zaraz wybuchnie, różnica taka, że u mnie właśnie teraz pojawia się czarny ekran i wyskakują napisy końcowe…

Tak właśnie wygląda drugozgon, ale po ciemności, jednak nastaje jasność. Nie wiem jak długo mnie nie było, ale najpierw oślepiło mnie południowe światło, a później przez mgłę zobaczyłem postacie dzieciaków stojących nade mną. Ich miny mówiły same za siebie. Po chwili podbiegał ktoś dorosły i zapytał jak się czuję. Znów wszystko bolało i jakoś nie miałem ochoty wstawać. Zresztą zalecenie było bym tego nie robił. Chwilę później przyjechało pogotowie, niebieska Nyska. Panowie zabezpieczyli moją rękę, która bolała najmocniej i posadzili mnie na siedzeniu w środku pojazdu. Odjechaliśmy szybko, choć to chyba bez znaczenia, bo trzęsło tak, że z trudem byłem w stanie usiedzieć na fotelu. Kierowca był tak zaangażowany w swoją rolę, że chciał dowieźć mnie do szpitala najszybciej jak to możliwe. Dlatego przejechał na skróty prze mały park, skacząc po krawężnikach. Jak dojechałem do szpitala to wykonano mi prześwietlenie i obdukcję. Wstrząśnienia mózgu nie ma, a więc najgorsze wykluczone. Mam połamaną lewą rękę. Dość paskudnie, bo poszły dwie kości przedramienia, blisko nadgarstka i dodatkowo z przemieszczeniem. Pojawiają się rodzice. Odbywają rozmowę z chirurgiem. On informuje ich, że potrzebny jest zabieg. Nie będzie łatwo, ale zrobi co w jego mocy by złożyć tą rękę do kupy. Jadę na blok operacyjny. Kładą mnie na stole i znów gaśnie światło – narkoza, ale doliczymy to do drugozgonu. Poszło nieźle. RTG pokazuje, że kości zostały nieźle nastawione. Ja mam gips, a chwilę później na nim mnóstwo fajnych podpisów i rysunków, bo każdy chciał na nim coś umieścić! Lewa ręka przyjęła ten cios i wyhamowała cześć uderzenie, które przyjechałaby głowa. Ciekawe, że im jestem bardziej stary tym mocniej czuję się leworęczny i chyba to właśnie wtedy ta moja utajniona leworęczność uratowała mi życie. Ręka jest zdrowa, choć codziennie przy zakładaniu gaci (prawie tylko wtedy!) wyskakuje mi lewy nadgarstek na dowód tego, że kiedyś było blisko, ale na szczęście zapaliło się światło…

 

TRZECIOZGON

 

Żyję już lat piętnaście. Całkiem niezły czas. Radzę sobie, choć nie zawsze jest kolorowo. Muszę ciągle walczyć o swoje i udowadniać swoją wartość. Takie czasy, jak chcesz być szanowany to musisz walczyć. Momenty dyskryminacji i szowinizmu. Wszystko co inne musi być napiętnowane, a ja chyba jestem inny. Myślę inaczej i jakoś tak czuję, że nigdzie w pełni nie pasuję. Zresztą odstaję od ogółu i niestety jestem naznaczony, mam rude włosy, a to powód do bycia zauważonym. Może to młodzieńczy bunt, a może chęć odkreślenia siebie. Nie jestem pewien niczego. Swoją drogą mamy taką modę, że nosimy na szyi linkę wywiązaną w szubienicę. Na obozie uczyliśmy się węzłów i to właśnie wtedy powstał pomysł, by nauczyć się węzła wisielców. Dziwne, ale się przyjęło.

Ogólnie jestem dość lubiany i szanowany choć każdego dnia muszę udowadniać, że nie jestem chłopakiem, któremu można wejść na głowę.  Walczyć o swoje w tych czasach ma dosłowne znaczenie, bo nadal jeszcze część problemów rozwiązuje się przemocą. Prawda bardzo często ugina się przed siłą pięści. Najważniejsze by mieć szacunek i przynależeć do jakiejś grupy. Jak jest się samemu to jest się narażonym bardziej.

                Czasy pełne ideałów. Mamy dostęp do wielu subkultur: punków, skinów, są i sataniści. Ci pierwsi szczerze nienawidzą drugich i na odwrót, a ci trzeci co jakiś czas zabijają kota i bazgrzą tzy szóstki po piwnicach. Skini właściwie biją wszystkich. Hasło: „Polska dla Polaków” i „white power” zobowiązuje, a ich znak rozpoznawczy krzyż celtycki i swastyka, jest na każdym murze w mieście. Oporem dla tej agresywnej bandy są Punki. Hasło: „Punk not dead” w sumie chodzi tylko o to by być przeciwwagą dla „white power”. Nie przynależę, ani do jednych, ani do drugich. Choć bliżej mi do punków.

Duże dzieciaków wychowuje podwórko. Gdzieś trzeba odnaleźć rodzinę, a więc  w dużej mierze to do jakiej subkultury będziesz należeć, zależy od tego gdzie akurat mieszkasz. Od małego poddajesz się większości przejmując jej ideały. Ze skinami mam przechlapane już od dzieciaka. Ile razy dostałem kopa lub parola (strzał w głowę z palca środkowego). Jak wiele razy zostałem opluty, wracając wieczorem z psem do domu. Trudno zliczyć… Dla nich zabawa, a dla mnie część życia. Fakt jest taki, że nie poddawałem się i parłem do przodu. Do dziś dnia nie wiem jak to możliwe, że nie załamałem się, a wręcz rozkwitło we mnie poddawane próbie człowieczeństwo.

                Pomimo tego, że miałem włosy koloru rudego, nigdy nie przywarła do mnie ksywa: rudy. Nikt z rówieśników do mnie tak nie wołał. Wynikało to z faktu, że miałem poważanie. Choć fakt jak doszło co do czego to argument: „bo ty jesteś rudy” zawsze był decydujący, a skoro coś jest inne to musi być gorsze – takie czasy. Ja ciągle udowadniałem, że powinien być traktowany jak pozostali i nikt nie ma prawa mnie poniżać, tylko dlatego, że wyglądam inaczej. Największy problem polegał na tym, że sam nie rozumiałem tego, że nie akceptuję swojej inności. Chciałem być taki jak inni.

                Radziłem sobie całkiem nieźle. Otaczała mnie grupa ludzi, bliskich mi ludzi. Ja byłem idealistą, który mocno wierzył, że świat trzeba zmieniać. Można to tylko osiągnąć czyniąc dobro, a więc starałem się jak mogłem pomagać innym. Z ideałami jest tak, że nie istnieją. Jeszcze bardziej naiwne jest to by wierzyć w idealnych ludzi lub w ogóle ludzi, żyjących według określonych ideałów. Wtedy tego nie rozumiałem i upierałem się mocno, że jak będzie się dawać dobry przykład, to ludzie będą wybierać tylko dobrą drogę. Niestety często bywa tak, że robią dokładnie na odwrót.

                Jak smakuje zawód, gdy naiwnie oczekujesz od ludzi ideałów, poznałem jednego wieczoru. Nie pamiętam już nawet na czym lub na kim się zawiodłem, ale pamiętam doskonale co wtedy czułem i co przeżyłem. Poszedłem na imprezę. Na niej wszystko nie było takie jak powinno. Przygniotło mnie to i postanowiłem opuścić to miejsce. Była już noc. Wracałem smutny do domu wzdłuż lasu. Świecił księżyc i trzeba przyznać, że było bardzo ładnie, romantycznie, ale uczucia, które we mnie wstąpiły nie były pozytywne. Ogarnął mnie smutek tak wielki, że nie wiedziałem co z nim zrobić. Wszystko co do tej pory wiedziałem, przestało się liczyć. Czułem, że moje serce rozerwało się na pół i teraz już nic nie ma sensu. Nastąpił koniec. Przegrałem i już nie ma sensu znowu startować do walki. Łzy wylewały mi się z oczu. Wędrowałem sam i zastanawiałem się czemu dotyka to ciągle mnie? Dlaczego ciągle odstaję?  W końcu czemu w ogóle żyję skoro i tak nic nie mogę zmienić, a jedyne co czuję to ból? Właśnie to był moment kluczowy. Szedłem przez sad czereśniowy i w głowie wyszedł mi wynik równania. Gałąź + szubienica na szyi = koniec bólu. Do tego piękna malownicza noc i intymna samotność wypełniona ciszą. Wszystko się zgadzało. Zamknąłem oczy i byłem gotowy. Tu właśnie umarłem po raz trzeci. Na tym drzewie nie zawisło moje ciało. Tamtej nocy umarła we mnie chęć bycia kimś, kim nie jestem. Byłem tak przepełniony emocjami, że było mi wszystko jedno, ale poczułem w sobie tak dużą moc, która przekonała mnie do tego, żebym zaczął być sobą. Poczułem, że teraz mogę odpuścić i zdjąć maskę. Tego dnia zaakceptowałem swoją inność. Stałem się rudym chłopakiem - sobą i  już nie chciałem być jak inni. Po raz pierwszy poczułem, że moja inność to dar, a nie kara, że widzę i czuję więcej, ale dzięki temu mogę więcej. Tego dnia postanowiłem, że przeżyję każdą chwilę swojego życia dokładnie taką jaka będzie. Wreszcie byłem gotowy być szczerym względem siebie i wreszcie stanąć przed innymi.

                Na tamtej gałęzi został ktoś kto szukał akceptacji. Kto chciał zakamuflować swoje ja, tylko po to by być częścią czegoś. Ktoś kto był gotowy stracić swoją osobność, by być zaakceptowanym przez ogół. Do domu wrócił chłopak, który chciał by ludzi widzieli go takim jakim jest, a chciał być po prostu dobrym człowiekiem. Zamienił chęć bycia idealnym, na zwyczajne bycie sobą. Tego dnia moja nadwrażliwość rozdarła mnie na pół jak szmacianą lalkę, ale gdy dwie połowy zostały oddzielone, wtedy mogłem dopiero dokonać wyboru.

                Przestałem płakać. Powiedziałem pewnym głosem w stronę nieba, że nie odpuszczę i poszedłem do domu. Nowy, silniejszy i wreszcie pogodzony ze sobą. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że droga, którą wybieram to droga smutku i samotności. Wypełniała mnie wielka moc, ale poczułem też w sobie wielką pustkę. Byłem gotowy na to by grać ostro, bo nie mam nic do stracenia. Chciałem czuć dosłownie wszystko. Chciałem być jak mitologiczny Ikar. Lecieć wysoko, a jeśli spadnę to spadnę, ale przynajmniej sprawdzę, gdzie jest granica. W tamtej chwili narodził się we mnie NIC, gość, który nic nie jest wart, o którego nikt niczego nie oczekuje i nie ma nic do stracenia. Byłem gotowy na wszystko… „Per aspera ad astra” to hasło mojej jednoosobowej subkultury.

                Wtedy zacząłem dużo tworzyć. Wylewałem potokami słów swoje przemyślenia. Wtedy moja natchniona uczuciami, ale wyzbyta odpowiedniego warsztatu, „poezja” dawała mi ukojenie i poczucie, że to co zapisane pozostaje na zawsze… chciałem tworzyć…

 

CZWARTOZGON

 

                Minęło kolejne trzy lata. Niedługo będę pełnoletni. Jak się okazuje życie w zgodzie ze sobą i walka za słabościami nie jest najgorsza. Fakt trzeba się mocno napracować by ogarnąć wszystkie uczucia i często bywa skrajnie, ale czego oczekiwać, gdy człowiek decyduje się na życie na krawędzi. Okazało się, że będąc sobą mam dużo do zaoferowania ludziom i co ciekawe oni potrzebują kogoś takiego w swoim otoczeniu. Osoby, która nie boi  się emocji, uczuć, w której można ulokować swoje myśli, oczyścić się. Okazało się, że stałem się pochłaniaczem uczuć. Żywiłem się emocjami i z perspektywy czasu to chyba wtedy, też się od nich uzależniłem.

                Uczęszczam do liceum ogólnokształcącego. Mam grupę kolegów w klasie. Lubimy raz na jakiś czas wyjść w góry, a że góry mamy za oknem to o okazję nie trudno. Jest późna zima, a my idziemy na wędrówkę. Ekspedycja przebiega zgodnie z planem, bez większych problemów. Wchodzimy na górkę, która jest naszym celem. Schodzimy na „dziko” to znaczy poza szlakiem. Piękną starą buczyną. Pokrywa śnieżna jest twarda. Ktoś proponuje, że możemy zjechać jak pingwinki na brzuchach. Podejmujemy próbę i okazuje się, że wychodzi to całkiem nieźle. Chwilę później pędzę na brzuchu głową w dół. Zabawa jest fajna, ale jak się okazuje moi koledzy zostali z tyłu, a ja coraz bardziej się rozpędzam. Jestem najszybszy! Po chwili okazuje się, że nie dość, że jestem pierwszy to, niestety, niezatrzymany. Nie mogę zwolnić! Mijam kolejne drzewa i nabieram prędkości. Nie jestem wstanie hamować, ani skręcać. Widzę przed sobą pień potężnej buczyny. Wiadomo, że jej nie ominę. Lecę głową w dół, a więc wiadomo, że uderzę centralnie swoją łepetyną. Nic nie mogę zrobić. Zamykam oczy i do końca nie wiem, ale chyba instynktownie robię coś rękoma i zamiast uderzyć głową to uderzam w drzewo bokiem ciała, dokładnie prawym biodrem i nogą. Otwieram oczy i widzę kolejne drzewa przede mną. Nadal nie mogę zwolnić. W ogóle nie wiele mogę. Przede mną leży powalony świerk, a ze śniegu stercza jego gałęzie. Zasłaniam głowę i łamię z impetem badyle. Na całe szczęście były dość cienki i skierowane do góry, a nie w moją stronę, wtedy nabiłbym się na nie, jak schab na widelec. Nadal pędzę odbijam się od kolejnego drzewa. W końcu docieram do wypłaszczenia i zatrzymuję się. Koledzy zbiegają z góry przerażeni. Nikt nie wie o co chodzi. Ja sam nie wiem. Macam się i sprawdzam, czy jestem cały. Boli mnie prawa noga i lewa ręka, ale poza tym chyba dobrze. Podnoszę się ze śniegu i wiadomo, że z moją prawą nogą jest źle, ale trzeba wracać do domu.

                Wygrałem ten wyścig. Gdybym wiedział, że stawką jest moje życie to pewnie bym stchórzył i nie wziął w nim udziału. Moja kurtka okazała się najszybsza, kurtki kolegów w ogóle nie bardzo chciały się  ślizgać. Wyszło się, że ścigałem się sam ze swoim losem. Nie to było najważniejsze. Znowu wygrałem życie. W tamtej chwili realnie otarłem się o śmierć. Można powiedzieć, że miałem pecha, ale ja wiem jak wiele szczęścia otrzymałem tego dnia. Gdyby nie udało się ominąć pierwszego drzewa myślę, że nie byłbym dziś w stanie samodzielnie chodzi, pisać. W sumie myślę, że prędkość była na tyle duża, że rozbiłbym głowę na tym drzewie i połamał kark. Gdyby ten świerk upadł kiedyś pod innym kontem i jego gałęzie byłyby obrócone choć o dziesięć stopni w stronę stoku, jedna z nich wbiłaby mi się w płuca, a druga w brzuch. W takim właśnie stanie znaleźliby mnie koledzy. Ciała z pogruchotaną głową nabitego na leżący świerk. Gdy na tą jedną sekundę zgasło światło, tym razem ze strachu, nie wiem, czy to zadziałały dość dobrze rozwinięte odruchy młodego dobrze wysportowanego ciała, czy po prostu dostałem kolejną szansę. Tego dnia poczułem, że jestem strasznie wyjątkowym człowiekiem. Minęło już dwadzieścia lat, a ja dokładnie pamiętam tamte kilkanaście sekund szczęścia.

                Wstałem ze śniegu i obolały, kulejąc zacząłem pięciokilometrową drogę powrotną do domu. Cóż tak robią twardziele, którym właśnie śmignęło się życie. Ta historia też zakończyła się gipsem od kostki do pachwiny. To była naprawdę ciepła wiosna. Karę przyjąłem z pokorą.

 

 

 

 

PIĘCIOZGON

 

                Mam dwadzieścia sześć lat. Od roku mam żonę i za niedługo urodzi mi się dziecko. Mało tego w tym samym czasie zostaję postawiony przed zawodową próbą i mam zostać kierownikiem. Dużo tych wszystkich dorosłych tematów, ale już od jakiegoś czasu zdecydowałem się, nie walczyć ze światem i odpuścić sobie. Doszedłem do wniosku, że nie zmienię go i jedyne na co mam wpływ to moje najbliższe otoczenie. Lepiej działać na mała skalę, ale robić coś, niż marzyć o wielkim wpływanie na całość i ostatecznie bujać w obłokach, tracąc życie na nierobieniu niczego. Stałem się realistą i zacząłem twardo stąpać do ziemi.

                Nie wiem czy dojrzałem, czy może wyczerpała się moja wena? Fakt jest taki, że nie mam już w sobie słów i wypaliłem się. Z innej strony skoro zdecydowałem się na bycie ojcem to muszę zejść z krawędzi i żyć ostrożniej. Być przykładem i wsparciem dla swoich bliskich. Poczułem to najmocniej gdy wziąłem swoją świeżo urodzoną córeczkę na ręce. Odkryłem jaka jest mała i bezbronna. Potrzebuje ojca, opiekuna, a moja żona potrzebuje dobrego mężczyzny, partnera. Odłożyłem „ciemną” część siebie by móc być odpowiedni, dopasowany i nie ryzykować. Choć bycie rodzicem też niesie ze sobą ryzyko. Ważne, że właśnie temu chciałem się teraz oddać. Mroczna część mnie musiała znowu umrzeć. Schować się i dać żyć mi normalnie. Czułem, że zrealizowałem się będąc tamtym kimś i dojrzałem by teraz stworzyć coś naprawdę – nowe życie. Coś za coś, ale skoro słowa się skończyły to może nie ja porzucam pisanie, ale może to właśnie ono mnie zostawiło. Mam nadzieję, że to nie koniec tej przygody, ale teraz pan Nic musiał ukryć się głęboko i dać mi być kimś dla kogoś. Kimś ważnym, może nawet najważniejszym. Presja jest duża. Nie będzie miejsca na błędy.

                Do zobaczenia z kimś innym wieloletni przyjacielu. Dzięki za ratunek i wsparcie. Bez ciebie nigdy nie dotarłbym tak daleko. Zgubiłbym się i pewnie nie byłoby mnie takiego jakim jestem. Silny, zdecydowany, przykładny i nadal pełny ideałów. Prosty, pracowity i szczery. Nie szukający dróg na skróty. Pogodzony ze sobą, świadomy swojej wartości. Zawsze wychodzący naprzeciw problemom. Odważny, bo wszystko można, a jak nie to warto mieć silną wiarę, by próbować. Nauczyłem się ufać w ludziom mimo, że ludzie jak na nich przystało – zawodzą. Teraz jestem na tyle mocny, że nie martwię się, że mogą mnie skrzywdzić.

                Chciałbym wierzyć, że możliwy jest kompromis, ale na razie go nie wiedzę. Mam nadzieję, że może kiedyś jeszcze polatamy gdzie po nieboskłonie, że zatańczymy znów na krawędzi nie martwiąc się o to co będzie gdy przekroczę granicę. Zresztą lina, która nas połączyła nie raz już napinała się mocno, ale nigdy jeszcze nie pękła. Smutno mi, ale dokonałem wyboru… dziękuję…

 

 

 

SZEŚCIOZGON

                Moja córka ma rok. Jako ojciec i mąż chyba daję radę. Nie jestem idealny, ale wytrwały i każdego dnia staram się pracować nad sobą. Nowy dzień to kolejne wyzwania, ale mamy siebie, a więc dajemy radę. Zawodowo też idzie mi nieźle i w sumie nie ma co narzekać. Moje serce wypełnione jest miłością. Dokładnie wiem po co codziennie wstaje i czemu dźwigam ciężar kolejnych dni.

                Rodzicielstwo niesie ze sobą ryzyko. Wiadomo, że są w życiu wyzwania i trzeba starać się jest pokonywać, ale czasem dzieje się tak, że nie można zrobić nic…

                Miesiąc po tym jak stałem się ojcem. Ojcem stał się także mój bliski przyjaciel, kuzyn. Nasze dzieci rosły w równym tempie. Wszystko się zmieniło, gdy po roku życia zdefiniowali u młodego bardzo rzadki nowotwór mózgu i rdzenia kręgowego. Sytuacja momentalnie zmieniła się. Szczęście zamieniło się w tragedię. Oczywiście zrobili wszystko by go uratować, ale nie udało się. Po dwóch latach walki, mały czerwony ninja poddał się i uciekł. Dwa lata mojego szczęścia było dla mojego przyjaciela czasem męki, nadludzkiego wysiłku. Próba, której został poddany była najtrudniejszą. Gdy rozmawialiśmy opowiadał mi o tym co czuje. Mówił o maluchu, który jest poddawany kolejnym nadludzkim próbom, o małym chłopcu, który w swoim nieszczęściu jest bardzo dzielny, w sumie najdzielniejszy. Moja nadwrażliwość ujawniała się, przebijała. Myślenie o tym co może czuć rozrywało mnie nie pół. Nie mogłem zrozumieć, pogodzić się z tym, że ktoś może być poddawany takiemu wyzwaniu. Zacząłem wątpić w dobro, którym zawsze starałem się kierować. Naiwnie próbowałem negocjować z Bogiem, wszechświatem by zabrał mi zdrowie, lata z życia, ale żeby ten maluszek przestał cierpieć. Prosiłem, błagałem, krzyczałem. Znów byłem gotowy na wszystko. Znów chciałem oddać siebie. Nic nie wskórałem… Widziałem bezradność mojego kuzyna, gdy kolejna próba kończyła się niepowodzeniem. Sam nie mogłem zrobić nic. Tak ogromna niesprawiedliwość. Gdy widziałem jego cierpienie czułem jak dużo szczęścia mamy my, ale z innej strony, czy uczciwym było cieszyć się nim, gdy osoba bliska cierpi? Nie mogłem na to patrzeć, nie dawałem rady tak żyć. Bałem się co będzie, jeśli sam stracę wszystko, czy podołam…

                To był maj. Dobry, niedobry maj… męka się zakończyła. Mały czerwony wojownik wreszcie przestał czuć ból, uwolnił się… Wtedy umarłem po raz szósty. Zginęła we mnie pyszałkowata wiara w to, że można wszystko, że wystarczy wierzyć, a wszystko będzie dobrze. Na moim sercu na zawsze pozostanie blizna, po tym małym ninja. Znak, że nie każda próba kończy się dobrze, że życie to ogromne ryzyko i gdy ma się dużo, to dużo można stracić. Jak prostym było być Nic – wtedy nie ryzykowałem wcale…

Do teraz staram się by w okresie oddać hołd jego cierpieniu. Dać choć kilka procent z tego co on znosił przez te dwa lata. Walczyć nawet wtedy gdy nikt już nie ma siły. Staram się być lepszym. Nie najlepszym, po prostu lepszym, niż dzień wcześniej.

Mam nowy tatuaż, wydarty przez życie na moim sercu - mały czerwony ninja zaraz pod „per aspera ad astra”.

 

               

 

 

SIEDMIOZGON

 

                Mam już 39 lat. Minąłem pewnie połowę swojego życia. Jakby ktoś mnie  kiedyś zapytał jak długo będę żył powiedziałbym, że 30 lat maksymalnie. Mam rodzinę, żonę i dwoje dzieci. Kocham ich mocno i to dla nich dziś żyję. Każdego dnia staram się działać tak, by mogli być ze mnie dumni. Próbuję być dobrym człowiekiem. 

                Niedawno odbyłem ciekawą rozmowę ze swoim wieloletnim przyjacielem. Jest to dla mnie ktoś, kogo dobrze nie znam, ale zawsze jak się widzimy rozmawiamy ze sobą tak jakbyśmy widzieli się wczoraj. Jest ode mnie starszy i widzę, że w ostatnich latach sporo przeżył. Zresztą podzielił się ze mną swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi kryzysu wieku średniego. Mówił o tym, że jeśli twoja świadomość do klocki w głowie. To gdy masz małą świadomość to masz ich trzy i wtedy nawet jak się rozsypią to łatwo je złożyć do kupy – nie ma zbyt wiele kombinacji. Problem jest wtedy gdy klocków jest więcej. Można z nich ułożyć ciekawsze kombinacje, ale kosztuje to dużo więcej pracy i trudniej jest to zrobić dobrze. Stwierdził, że ja mam więcej, niż trzy klocki, a więc sporo pracy będzie przede mną. W połowie życia musi dojść do przewartościowania egzystencji. Mówił sporo, ale jedno zdanie dla mnie stało się kluczowe: „Jeśli przy czterdziestce nie umrzesz, nie rozsypiesz się i nie złożysz do kupy to będzie znaczyć, że jesteś kiepskim, głupim człowiekiem”. No i właśnie, dla mnie to jak słowa klątwy. Brzęczą mi w głowie i dokuczając. Czy to już czas? Czy już po? Kiedy będzie ten moment, jak sobie z nim poradzę i wiele innych pytań, które pozostają bez odpowiedzi.   

                Teraz powstaje pytanie: czy przede mną siedmiozgon? Więc ile żyć ma człowiek? Zacząłem podsumowanie i ja już sześć straciłem, jeśli nie jestem głupim człowiekiem to niedługo będę musiał znów umrzeć. Raz ostatni? Ile jeszcze szans, a może uda się bez? Boję się kolejnej próby i jak widać skoro idziemy w nieznane to z ukrycia wychodzi Nic. Przyjaciel, specjalista od spraw nadzwyczajnych. Lęk przed przyszłością, przed próbami i nowościami wymaga wsparcia kogoś, kto weźmie na siebie cały ten balast, trud. Zwiąże się ze mną liną i zaryzykuje. Bez strachu weźmie odpowiedzialność za nasz los. Mam nadzieję, że wystarczy doświadczenia. Uczyłem się przeżywając dokładnie każda przemijającą chwilę mojego życia. Oby wystarczyło zdobytych umiejętności by wykonać kolejny krok, a może skok, ale bez zbędnego ryzyka, bez zgonu. Innego wyjścia nie ma – trzeba iść naprzód.

Do zobaczenia z kimś innym…

 "BEZ ZOBOWIĄZAŃ"
 
Po­leć­my tak bez zo­bo­wią­zań 
Jak kępki puchu lekko
Jak kie­dyś 
Może w górę
A może w prawo
Niech bez­wied­nie po­nie­sie nas wiatr
Nie mar­tw­my się 
O to, że 
Nie myśl­my o tym co gdy
A może...
Po­rzuć­my gdy­ba­nie jakby ktoś obie­cał nam nie­śmier­tel­ność 
Dał pew­ność że bę­dzie do­brze
Ode­pnij­my pasy bez­pie­czeń­stwa nie­wo­li
Jak par­sk­nię­cie kich­nię­cie mru­gnię­cie  od­ru­cho­we szyb­kie 
Dajmy się do­pro­wa­dzić wy­obraź­ni 
Bez ogra­ni­czeń do sa­me­go końca
Jak na­iw­ne dzie­ci z peł­nym za­ufa­niem
Po­zwól­my sobie na wszyst­ko 
Nie zna­jąc póź­niej zaraz potem 
Tak jakby tylko teraz było  
Tylko plus i minus
Po­dziel­ny moż­li­wo­ści upro­ść­my dzia­ła­nia do liczb pro­stych
Mno­gość barw za­mień­my na barwi sza­ro­ści
Od czer­ni do bieli
Od­rzuć­my hi­po­te­zy wy­bierz­my pew­no­ści 
I lećmy jak suche li­ście w je­sień zimię
Ku zie­le­ni nowej wio­sny
Po­rzuć­my hi­po­te­ki prace
Mi­ło­ści ro­dzi­ny przy­jaź­nie 
I po­leć­my bez zo­bo­wią­zań 
Dla świa­ta będąc ni­czym 
Dla in­nych będąc nikim
Na imię mając Nic
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
nicekk · dnia 17.12.2024 15:46 · Czytań: 202 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
wolnyduch
17/01/2025 22:53
Dziękuję za komentarz, też byłam psiarą, miałam w swoim… »
wolnyduch
17/01/2025 22:49
Dziękuję alos za komentarz, no cóż, trudno mi… »
wolnyduch
17/01/2025 22:38
Nie jestem znawczynią haiku, ale to powyższe do mnie… »
wolnyduch
17/01/2025 22:34
Smutny wydźwięk, msz świniom żyje się dobrze, mam na myśli… »
wolnyduch
17/01/2025 22:26
Wiersz mi się podoba, sądzę, że jest bardzo osobisty. Ten… »
wolnyduch
17/01/2025 22:19
ciekawie, aczkolwiek inne poglądy nie muszą oznaczać tektur… »
wolnyduch
17/01/2025 22:12
Ciekawy, jak dla mnie zaskakujący kontrast dwóch postaci,… »
wolnyduch
17/01/2025 22:07
Jak zwykle nietuzinkowo i ciekawie, choć ostatnie zdanie… »
nicekk
16/01/2025 20:28
O to dużo się za tą "linią" kryło :) »
K.i.r.o
12/01/2025 20:45
Zgodzę się z komentarzem powyżej,aczkolwiek w drugiej… »
retro
12/01/2025 19:52
Spawngamer, coś proponujesz? Myślałam, że się mnie boisz, a… »
Jacek Londyn
12/01/2025 19:20
Czytam dalej, akcja nadal płynie wartko. To plus. Mam trochę… »
ajw
12/01/2025 16:30
Wzory henny robione są między innymi cienkimi liniami. W tym… »
Zdzislaw
11/01/2025 11:47
Janusz, dzięki za komentarz i odniesienie do swoich… »
Jacek Londyn
10/01/2025 20:41
Dziękuję, że w czasach, w których ciągle brak nam czasu,… »
ShoutBox
  • Wiktor Orzel
  • 02/01/2025 11:06
  • Wszystkiego dobrego wszystkim!
  • Janusz Rosek
  • 31/12/2024 19:52
  • Udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku 2025
  • Zbigniew Szczypek
  • 30/12/2024 22:28
  • Iwonko - dziękując za życzenia - kocham zdrowie i spokój oraz miłość, pełną świąt! A Tobie Iwonko i wszystkim na PP życzę Szczęśliwego Nowego Roku, by każdy dzień był święty/świętem
  • ajw
  • 22/12/2024 11:13
  • Kochani, zdrowych, spokojnych i pełnych miłości świąt!
  • Berele
  • 16/11/2024 11:56
  • Siema. Znalazłem strasznie fajną poetkę: [link] Co o niej sądzicie?
  • ajw
  • 01/11/2024 19:19
  • Miło Ciebie znów widzieć :)
  • Kushi
  • 31/10/2024 20:28
  • Lata mijają, a do tego miejsca ciągnie, aby wrócić chociaż na chwilę... może i wena wróci... dobrego wieczorku wszystkim zaczytanym :):)
  • Szymon K
  • 31/10/2024 06:56
  • Dziękuję, za zakwalifikowanie, moich szant ma komkurs. Może ktoś jeszcze się skusi, i coś napiszę.
  • Szymon K
  • 30/10/2024 12:35
  • Napisałem, szanty na konkurs, ale chciałem, jeszcze coś dodać. Można tak?
  • coca_monka
  • 18/10/2024 22:53
  • hej ;) już pędzę :) taka zabiegana jestem, że zapominam się promować ;)
Ostatnio widziani
Gości online:71
Najnowszy:Alex Grodhendieck