Ach, gdyby tak życie było komiksem, mieściło się w małych okienkach, z których każde byłoby swoistym, oddzielnym, specyficznym dziełem sztuki, połączone jednak ciągiem przyczynowo-skutkowym, tworzyłyby spójną, nieskomplikowaną całość. Ja natomiast, niczym super bohater, czuwałbym nad bezpieczeństwem pozytywnych postaci, walcząc z wszelkim przejawem zła, kończąc każdy „odcinek/zeszyt”, spokojnym zachodem słońca i nadzieją na kolejny „zeszyt/odcinek”, najważniejszego serialu. Przecież każdy z nas ma ukryte moce, może nie nosi peleryny, nie błyszczy w świetle reflektorów z własnym awatarem – symbolem skrzętnie skrywanych lęków, to jednak ma talent, wyróżniający go pośród innych ludzi – nieprzeciętne poczucie humoru, wrażliwość na ludzkie cierpienie – empatie, siłę woli, by nie poddać się zbyt wcześnie i w końcu miłość, która bardziej niż „moc”, warunkuje, nadaje sens naszemu codziennemu „bohaterstwu”, sprawiając że jesteśmy już nie papierowymi(komiksowymi) ale prawdziwymi „rycerzami”, nie gwiezdnych lecz własnych „wojen”, które codziennie toczymy z samym sobą. Czasem o byciu mniej lub bardziej główną postacią opowieści, decyduje kompletny przypadek – ślepy los, Bóg albo podlegający mu anioł dziwnych przypadków, jak twierdził E.A.Poe. Może to właśnie on, zdecydował się zmienić szare życie mojej głównej postaci, pojawić się tu i tam, niesiony przez dwóch „osobników” – wyjść, w sobie tylko wiadomym momencie, opuścić szafę, zmienić spokojny bieg wydarzeń – czyjegoś życia, zmącić ciszę, wprowadzić chaos, a potem, jak gdyby nigdy nic wrócić do szafy, do morza, do następnego razu – prawdziwy - „mistrz tańca”
Część I – Wigilia Bożego Narodzenia 2024 r.
Patrzył w lustro niespiesznie i bez entuzjazmu wiążąc krawat. Nie cierpiał swojej twarzy, chociaż powoli uczył się ją akceptować, wiedział że to konieczne, by znowu żyć, wyjść z zamkniętej skorupy, jaką się otoczył, rozbić „mury”… dla niej i przecież w końcu dla siebie.
- Łukasz, proszę cię – pospiesz się, nie wypada się spóźnić! Twoi rodzice już przyjechali!
Rodzice?! – pomyślał – Tak, moi rodzice! Znowu muszę ubrać tę cholerną maskę – udawać kogoś, kim nie jestem. Jak ja tego nienawidzę! Ale trudno, niech będzie, może jakoś wytrzymam.
I chociaż wolałby zostać z Magdą w jej mieszkaniu, bez tego całego cyrku – świątecznego zamieszania, swoich i jej rodziców, to dobrze zdawał sobie sprawę, że to konieczność – nie może ciągle uciekać, przecież zrobił już tak duże postępy, musi zrobić kolejny krok – wrócić do ludzi, cywilizacji, prawdziwego świata. – Tylko który jest prawdziwy? Ten tu, czy tam? – krzywo uśmiechną się do swoich myśli.
- Już idę! Daj mi proszę 5 minut – uspokoił dziewczynę, równocześnie błyskawicznie kończąc wiązanie krawatu i zakładając marynarkę, jakby to było „oporządzenie”, a on dostał rozkaz wymarszu.
Drogi prawie opustoszały, liczne światła w oknach świadczyły, że większość społeczeństwa albo zasiadła albo wkrótce zasiądzie do kolacji, tylko nieliczni spóźnialscy, w pośpiechu znikali z ulic. W świetle ulicznych dekoracji Łukasz przyglądał się, spokojnie prowadzącej auto Magdzie. Zawsze była opanowana, niesposób było wytrącić ją z równowagi, to ona zawsze potrafiła zapanować nad nim, nad jego wybuchami, uciekaniem, czy też izolacją. To wreszcie ona, jako jedyna terapeutka, do niego dotarła, łamiąc kolejne bariery nieufności, jedną po drugiej i w końcu stając się jedyną i najważniejszą osobą w jego życiu – miłością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył i dla której postanowił już się nie podcinać i nie wieszać. Tak, kochał ją nad życie, tamto życie – złe, mroczne i jakże odległe dzisiaj, a przecież jeszcze niedawno było dla niego wszystkim. Ona, jakby czytając jego myśli, zmieniła ich tor, wyciągając z mroków nocy – No, to ładna jestem? Tak mi się przyglądasz, że już 5 minut temu oczekiwałam jakiegoś komplementu, a tu nic – cisza. A ja ci powiem komplement – w tym garniturze i płaszczu wyglądasz wspaniale, jak to fajnie, że spotkałam takiego przystojniaka, jeszcze jakby się częściej uśmiechał do mnie, to byłabym wniebowzięta – wesoło zażartowała.
- Sorki kochanie, to znowu jakiś cień kazał mi milczeć, a ty niczym latarnik wskazujesz mi drogę. Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim, najpiękniejszą istotą na świecie. Nie lubię prawić banalnych komplementów, przyglądałem ci się, jak te migoczące, kolorowe światełka, kolejno próbowały wykraść, choć trochę blasku z twojej twarzy, bezskutecznie ślizgając się po niej, a ona świeci tylko dla mnie… Dziękuję - przerwał, bo zgromadzenie łez, zaczęło obrady.
- Och, niczego piękniejszego nie mogłeś powiedzieć. To ja ci dziękuję że jesteś. Głowa do góry – będzie dobrze! Wytrzymaj dzisiaj z naszymi rodzicami, a jutro mamy tylko dla siebie, może pójdziemy na długi spacer – ma być ciepło. – jej także coś zaczęło uwierać pod powieką.
Zaparkowała pod domem rodziców. Przez psa sąsiadów czuli się troszkę jak intruzi, o przybyciu których nieco gwałtownie dowiedziała się okolica. Matka Magdy wyszła im na spotkanie otwierając furtkę i jednocześnie goniąc do środka, odmawiając witania się na dworze. W korytarzu zdjęli płaszcze, przeszli do salonu i wreszcie przywitali się z rodzicami, w miarę spokojnie, tylko matka Łukasza już nie wytrzymała i mimo wielu wcześniejszych próśb męża, Magdy i jej rodziców, zwyczajnie się rozkleiła ściskając syna, jednocześnie płacząc. Dobrą chwilę trwało, zanim się opanowała, przypominając sobie słowa dziewczyny, jak ważne jest to spotkanie, nie chciała by znowu wrócił do punktu wyjścia, to mógłby być jego koniec. Gdyby nie Magda… Tak, to ona była tu „reżyserem”, to jej poświęcenie i determinacja wyciągnęły chłopaka ze szpitala, gdzie trafił niczym zaszczute zwierze, osaczone i w końcu złapane, w ziemiance, w głębokich ostępach Borów Tucholskich, po wielu próbach skończenia z sobą. Co sprawiło, że tak bardzo siebie znienawidził, chcąc odebrać sobie życie, co zrobił lub zobaczył, co nim targało, że zrywał się jak opętany, by uciekać dalej i dalej? Żaden lekarz, najlepszy psychiatra nie potrafił pomóc, skazując Łukasza na długą i bezsensowną wegetację w zamkniętym ośrodku. Czasem matka, patrząc jak siedzi taki obojętny, zamknięty w sobie, zastanawiała się czy dobrze zrobili ratując go, może lepiej było mu pozwolić… Nie!!! Nie!!! On musi żyć! Jest młody, wyjdzie z tego, to mój syn! Gdy wydawało się, że nie ma już nadziei, pojawiła się ona – młoda, drobna dziewczyna – terapeutka, ze zgoła inną specjalizacją – uzależnieniami. Pomagała ćpunom i alkoholikom, przypadkowo miała zastępczy dyżur na dużej sali, Łukasz się przewrócił, a ją zastanowiła jego obojętność na ból i krwawiącą ranę. I tak opatrując mu czoło, cały czas do niego mówiła, wyciągając z jego ust jedno zdanie, a później następne. Po miesiącu rozmawiali już godzinami, dyskretnie obserwowani przez niedowierzających lekarzy. Chociaż młoda terapeutka nie zaniedbywała innych podopiecznych, to niedoszły samobójca stał się dla niej najważniejszym, aż w końcu zdała sobie sprawę, że kimś więcej.
Teraz został jeden krok, by dokończyć dzieło. Jeśli nie uda się dzisiaj, to będą próbować znowu i znowu - do skutku, w końcu się otworzy. Magda miała nadzieję, że wspomnienie radosnych chwil świąt z dzieciństwa oraz obecność rodziców, niczym katalizator, wpłynie na uwolnienie emocji, tylko nie wiadomo w którym momencie i w jakim stopniu. Mieli wówczas zachować spokój i pozwolić Łukaszowi wyrzucić z siebie to, co wywołało traumę.
Wigilię zaczęli tradycyjnie od przeczytania fragmentu Ewangelii(Łukasz 2, 1-14) i pomodlenia się, dziękując Bogu za zdrowie i odzyskane szczęście, nie zapomnieli o zmarłych z rodziny. Następnie podzielili się opłatkiem, składając sobie życzenia. Usiedli do stołu, panie zajęły się znoszeniem barszczu, uszek i wszelkich potraw i przystawek, panowie zaś śpiewali kolędy, ku dezaprobacie pań – momentami fałszując. Magda szybciutko nakładała uszka na talerze, a jej mama dolewała gorący barszczyk. I tak chwilę później Łukasz także mógł nachylić się nad gorącym posiłkiem. Tyle tylko, że zamiast jak pozostali delektować się dziełem rąk gospodyni, siedział przerażony, ze wzrokiem utkwionym w talerzu, a łyżka wypadła mu z ręki, powoli zaczął odsuwać się od stołu. Wszyscy zamarli, liczyli się z tym, że może się coś stać, że chłopak będzie się dziwnie zachowywał, nie sądzili jednak, że to nastąpi tak szybko. Łukasz zaczął się śmiać, jakimś nienaturalnym, wstrętnym, jakby zwierzęcym śmiechem, równocześnie płakał obficie i bezwiednie, z kącika ust leciała mu spieniona ślina, oczy wyraźnie zdradzały objawy szaleństwa. Magda jednym ruchem uciszyła roztrzęsionych rodziców i doskoczyła do chłopaka ściskając mocno jego ramię, równocześnie coś szepcząc, uspokajała. Zaczął coś mamrotać, powoli i coraz wyraźniej – Fffiediaa, Fiedia dokładnie taki, taki jak mówiłeś, taki miał byććć…
Cdn.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt