„Drugi maluch” (51)
Kiedy w pierwszym naszym maluchu zaczęły sypać się progi, jeszcze je ratowałem, wykonując blacharskie zaprawki i nakładając „baranka”. Nie mogłem jednak dopuścić do kolejnej niebezpiecznej sytuacji w momencie zapadania się przerdzewiałej podłogi. Sprzedałem go.
Po kilku miesiącach kupiliśmy drugiego Fiata 126p. Tym razem sześćset pięćdziesiątkę. Nauczony złymi doświadczeniami, tym razem pojechałem z Alinką i wspólnie obejrzeliśmy maluszka. Był ładny, zadbany i chyba naprawdę w dobrym stanie. Kupiliśmy go. Na początku jeździłem nim tylko ja, bo Alinka nie miała jeszcze Prawa Jazdy. Poszła na kurs i czekała na egzaminy. Ja nadal pracowałem w Baumaxie i dojeżdżałem do tej pracy. Od maja remontowali wiadukt na ulicy Kocmyrzowskiej i końca nie było widać. Do pracy i do domu jeździłem naokoło. Ruch w kierunku Wzgórz Krzesławickich był wstrzymany. Nic do góry ani z góry nie jeździło. Przyzwyczailiśmy się do takiego stanu rzeczy i zaczęliśmy jeździć na pamięć. Nikt nawet nie spoglądał w kierunku Wzgórz Krzesławickich. Trzydziestego października, tuż przed dniem Wszystkich Świętych zmieniono organizację ruchu i samochody przejeżdżały prosto na Wzgórza.
Wracałem z pracy po męczącej nocce. Nie zorientowałem się. Spojrzałem jak zwykle w lewo i pojechałem. Wjechałem w ulicę Kocmyrzowską i uderzyłem w jadący z góry od strony Wzgórz Krzesławickich samochód. Polonezem pikapem jechali harcerze, którzy przewozili znicze na Cmentarz Grębałów. Nikomu nic się nie stało, ale kolejny maluch został przeze mnie naznaczony i podrapany. Dogadaliśmy się bez Policji. W maluchu wymieniłem reflektor i jeździliśmy dalej. Coraz bardziej jednak utwierdzałem się w przekonaniu, że nie mam daru do kierownicy i że lepiej będzie ograniczyć moje podróże do tych koniecznych. Alinka zdała egzamin i odebrała dokument. Wprawiała się w jeździe. Z czasem zaczęła jeździć tak dobrze, że bez oporu przesiadłem się z malucha na tramwaj. Mnie najwyraźniej szczęście omijało szerokim łukiem i przyklejało się do mnie, wszystko, czego pragnąłem uniknąć.
Alinka je miała.
„Bez gazu” (52)
Mieszkanie, w którym obecnie mieszkamy otrzymaliśmy z puli zasobów PUSiM Budostal 10. W Przedsiębiorstwie Usług Socjalnych i Mieszkaniowych pracowały zarówno moja żona Alinka, jak i moja teściowa.
Likwidowane hotele robotnicze postanowiono przekształcić w pojedyncze lokale mieszkalne i w pierwszej kolejności rozdysponować je pomiędzy pracowników.
Były w opłakanym stanie i wymagały wielkiego nakładu pracy i środków na przystosowanie poszczególnych pomieszczeń do funkcji mieszkania. Pojedyncze do tej pory izby należało połączyć w jedną całość i uzbroić w instalację wodną, elektryczną i gazową.
Zrobili to pracownicy PUSiM przed przekazaniem lokali. Nam zaś pozostały kwestie odnowienia mieszkania, wyposażenia i umeblowania.
Pamiętam jak dziś. Razem z moim teściem Stefanem drapaliśmy szpachelkami wszechobecną lamperię. Szpachle zagłębiały się w tynk. Wszystko się sypało. Zdenerwowaliśmy się. Teść przyniósł dwa młotki murarskie i skuliśmy cały tynk, aż do cegły. Następnie mając czyste ściany, ułożyliśmy nową instalację elektryczną i teść wytynkował wszystkie ściany. Razem z moim ojcem Józefem wykonali, jak umieli wodne przyłącza pod baterie i do spłuczki toalety. My z Alinką wymalowaliśmy na biało świeżo tynkowane ściany i zaczęliśmy mieszkać. Od teściów dostaliśmy kuchenkę gazową i lodówkę oraz wersalkę. Moi rodzice po narodzinach Kasi postanowili przełamać swoją niechęć do Alinki i wesprzeć nas na nowej drodze życia. Postanowili nam kupić meble do kuchni. Rodzice mojej żony nie chcieli być gorsi i dali mam pieniążki na meble do dużego pokoju. Ciocia Krystyna, siostra teściowej wraz ze swoim mężem podarowali nam środki na zakup mebli do małego pokoju. Potem przez następne dwadzieścia parę lat mocno wspierali nas finansowo, co pozwoliło nam stanąć na nogi.
Na początku jednak było ciężko. Sporo robiliśmy w mało przemyślany sposób z udziałem najbliższej rodziny. Tak było taniej. Kupiliśmy flizy i terakotę do kuchni oraz łazienki, ale o położenie poprosiliśmy męża mojej kuzynki Grażyny. Zrobił nam tanio…
Największym jednak problemem był, przyłącz gazu do kuchni.
Pracownicy Budostalu wykonali przyłącz i zakończyli zaworem. Inni z Administracji budynku mieli podłączyć piecyk gazowy i kuchenkę. Podłączyli i pojechali. Przekonani, że instalatorzy wykonali swoją robotę właściwie, rozpoczęliśmy korzystanie z gazu. Wieczorem powyłączaliśmy wszystkie urządzenia i zauważyliśmy, że licznik nadal się kręci. Jeszcze raz sprawdziliśmy wszystko i nic się nie zmieniło. Piecyki gazowe i kuchenka były wyłączone, a licznik nadal się obracał. Rano zgłosiliśmy nieszczelność instalacji gazowej do Administracji. Nikt się nie pojawił w celu sprawdzenia. Zaniepokojeni zaistniałą sytuacją ponownie zadzwoniliśmy do Administracji. Powiedziano nam, że w zakładzie hydraulicznym nikt już nie pracuje i do poniedziałku nie będzie z nimi kontaktu. Był piątek po południu. Cały weekend przed nami. Z jednej strony baliśmy się mieszkać w lokalu, w którym ulatniał się gaz, z drugiej jednak obawialiśmy się, że po jakimś czasie gaz ten może wybuchnąć i nie będziemy mieli do czego wracać. Zadzwoniliśmy do gazowni. Przyjechali. Posprawdzali urządzenia i nie mogąc zlokalizować nieszczelności, postanowili zamknąć nam gaz do czasu usunięcia usterki. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy do rodziców Alinki. Bez gazu ciężko było kąpać dziecko, czy gotować jedzenie.
W poniedziałek ponownie skontaktowaliśmy się z instalatorami gazowymi. Przyjechało dwóch. Jeden mądrzejszy od drugiego. Zamiast sprawdzać instalację gazową, zaczęli wyliczać możliwości ulatniania się gazu. Pierwszy stwierdził, że najprawdopodobniej nieszczelna jest używana kuchenka gazowa, którą podarowali nam teściowie. Drugi, że może stary licznik być nieszczelny. Tak czy inaczej, muszą ponownie odciąć nam gaz i powiadomić o tym fakcie gazownię. Tak też się stało. Próba szczelności instalacji gazowej w naszym mieszkaniu polegająca na rozrobieniu w kubeczku wody z mydłem i nanoszeniu jej za pomocą pędzelka na połączenia gazowe w poszukiwaniu widocznych bąbelków nie dała spodziewanych efektów i gaz nam odłączono do czasu zakupienia nowej kuchni gazowej. Kupiliśmy nową Amicę. Poprosiliśmy tych samych instalatorów współpracujących z Administracją budynku o fachowe podłączenie do sieci i sprawdzenie szczelności. Przyjechali po trzech dniach. Podłączyli nowiutką kuchnię gazowo-elektryczną Amica, a naszą starą zabrali ze sobą. Kuchnia działała poprawnie. Podobnie jak nowiutki kuchenny piecyk gazowy. Po wyłączeniu odbiorników gazu licznik kręcił się nadal.
Teraz sprawa wydawała się oczywista – stary licznik przepuszcza.
Po raz kolejny zamknięto nam gaz i zgłoszono do gazowni licznik do wymiany. Ustalono datę instalacji nowego. Alinka cały czas z Kasią przebywała u swojej mamy. Zwolniłem się z pracy i pojechałem do domu. Pracownicy gazowni czekali już na mnie. Chcieli wymienić stary licznik na nowy, ale tu pojawił się kolejny problem. Nowy licznik miał inny, węższy rozstaw krzywek i nie można było podłączyć go do starej instalacji. Należało dostosować układ przyłącza gazowego pod nowy licznik gazowy. Było to w gestii właściciela lokalu.
Nie mogąc skontaktować się z właściwym serwisem, pracownicy gazowni zdecydowali, że zabiorą licznik i ustalą kolejny termin podłączenia. Mijał trzeci tydzień bez gazu. Poprzez Administrację budynku ustaliliśmy kolejny termin wizyty instalatorów i pracowników gazowni. Przyjechali prawie równocześnie. W obecności pracowników gazowni instalatorzy sprawnie dopasowali rozstaw rur pod nowy licznik. Tamci zaś zamontowali, sprawdzili i zaplombowali nowiutki licznik gazowy.
Uruchomiono wszystkie odbiorniki gazu. Wszystkie pracowały poprawnie. Po ich zamknięciu okazało się, że pomimo braku odbioru nowy licznik również się kręci. Nie wytrzymałem i przekląłem siarczyści, chociaż do tej pory starałem się być grzeczny. Zdezorientowani instalatorzy zaczęli wspólnie przy pomocy detektora gazu sprawdzać wszystkie połączenia. Okazało się, że podczas podłączania nowego kuchennego piecyka gazowego do instalacji panowie przesadzili z siłą i uszkodzeniu uległ mosiężny śrubunek łączący rurę z piecykiem. Nieszczelność nie była na tyle duża, aby można ją było sprawdzić roztworem wody z mydłem, ale jednocześnie nie na tyle mała, aby nie powodowała ruchu licznika gazowego. Po wymianie wadliwego łącznika licznik przestał się kręcić, a instalację uznano za bezpieczną i nadającą się do użytku.
Za poniesione niepotrzebnie koszty, za nadszarpnięte nerwy, za przymusową ewakuację nikt nigdy nas nie przeprosił. Nikt też nie poczuwał się do winy.
Jedyny plus to nowy licznik, nowa kuchenka i nowy piecyk gazowy.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt