Rozdział I
Odwiedziny
- Rock! Chodź już, spóźnimy się na obiad - zawołał młodszego brata Vida. Chłopiec ze
smutkiem odwrócił się od stoiska myśliwego, gdzie nie mógł oderwać oczu od krótkich łuków na drobną
zwierzynę czy olbrzymich myśliwskich, za pomocą których można upolować choćby bawoła.
- Przecież dopiero przyszliśmy – odpowiedział drobny chłopiec na oku jedenastoletni z wzrokiem
utkwionym w pomalowanym na złoto bojowym łukiem.
- Musimy zrobić zakupy, bo inaczej mama nas zabije – starszy chłopak, który wyglądał na czternastolatka
ponaglił brata, który wreszcie odwrócił się i ruszył w kierunku Vidy.
- Przyjdźcie jutro chłopcy będę miał jutro kuszę – pożegnał się z dumą mężczyzna stojący za kramem.
- Kuszę to nie to samo! - krzyknął Rock – Wujek Zigi mówi, że kusza to dobra broń dla tchórzy.
- Oho, oho – zaśmiał się sprzedawca – Zapomniałem, że pan jest wielkim łucznikiem i pogardza prymitywną
bronią.
- Bo tak jest! - odpowiedział chłopiec i pobiegł do brata.
Chłopcy znajdowali się na targu w centralnej części wioski Parcele, której co jest rzadkością w
tych stronach mieszkali tylko prości ludzie trudniący się głównie polowaniem i rolnictwem oraz żyli z dala
od zmartwień wielkich panów, lecz chętnie gościli handlarzy z różnych części świata i z żywym
zainteresowaniem słuchali opowiadań przybyszów, którzy przynosili ciekawe informacje. Czasami były to
różne opowiadania i plotki ale zdarzały się także cenne informacje z frontu dlatego też goście byli tu bardzo
dobrze traktowani i zbierała się wokół nich spora grupa słuchaczy.
Starszy z braci tłumaczył właśnie, że muszą się pośpieszyć z zakupami bo wieczorem ma się
zjawić w domu jakiś ważny klient ojca i mama chcę zorganizować wykwintny poczęstunek więc muszą
kupić kilka ziół.
- O co to za tłum? - spytał Rock wskazując na grupkę ludzi zbierających się wokół mówcy na podwyższeniu.
- Nie wiem. Chyba jakiś posłaniec. Posłuchamy o czym mówi?
- Pewnie – młodszy z braci natychmiast popędził w kierunku zbiegowiska.
- Dobrzy mieszkańcy Parceli, niech Bless błogosławi tej ziemi – zaczął donośnym głosem – Nazywam się
Vigo, jestem paladynem służącym pod mistrzem Celte z twierdzy Civitas. Nasz oddział dostał rozkaz
przekazania nowiny na całych naszych pięknych ziemiach. Otóż nasz wspaniała wieszczka Etihad dostąpiła
wizji w której wszechmocny Bless przekazał jej, że naszym zbawcą okazać ma się młody chłopak z wilkiem
jako towarzyszem, który uniesie łuk legendarnego Tallesa. Nic więcej nie wiemy, dlatego miłościwie nam
panujący Mendel zarządził, że każdy mężczyzna w wieku 5-16 lat ma się stawić jak najszybciej w świątyni
Orto. Rada królewska dysponuje spisem wszystkich rodzin i każda próba ukrycia syna zostanie surowo
ukarana, lecz nie bójcie się drodzy obywatele, na trasie przemarszu ochronę zapewni wojsko więc wam i
waszym dzieciom nic nie grozi. Ku chwalę Blessowi – zakończył posłaniec, po czym zeskoczył ze skrzyni i
udał się w kierunku pobliskiej gospody, część ludzi z tłumu udała się za nim a pozostali głośno komentowali
lub spoglądali na swoich synów, którzy z kolei wyglądali na przejętych lub wystraszonych kwestią być może
nadchodzących obowiązków.
- O mamo! - młody Rock aż poczerwieniał z emocji – A jeśli to my bracie? Chciałbym dotknąć łuku Tallesa i
wilk! Nasz własny wilk.
- Nie bądź głupi matołku – odpowiedział złośliwie starszy z braci – Ty ledwie umiesz swój dziecinny łuk
unieść, co innego ja. Jestem już prawie mężczyzną więc Bless powinien mnie wybrać.
- A może wybierze nas obu co? - zapytał z nadzieją chłopczyk.
- Może wybierze nas obu – odpowiedział z uśmiechem Vida i spojrzał w dół – Ale tylko pod warunkiem, że
będziesz mnie się od tej pory zawsze słuchał i nie będziesz mi się sprzeciwiać.
- Jeśli to może nam pomóc to zawsze będę się z Tobą zgadzać!
- Więc zacznijmy od tego, że kupisz świeży rozmaryn, tymianek oraz czarny pieprz – Vida wydał polecenie,
któremu Rock ochoczo przytaknął i pobiegł do handlarza.
- Wydaje się, że to wcale nie jest taki zły dzień – pomyślał starszy z braci po czym wszedł również do
gospody.
- Karczmarzu! Szklankę piwa proszę – gospodarz zmierzył go wzrokiem po czym przyjął jedną srebrną
monetę i nalał kufel do pełna ku zadowoleniu Vidy.Gdy tylko Vida zdążył wypić piwo i wyjść na zewnątrz prawie natychmiast dobiegł do niego
zadowolony z siebie Rock z małą torebką w jednej ręce i ryżową kulką w miodzie w drugiej.
- Braciszku, kupiłem wszystko co kazałeś ale zostało mi trochę monet więc kupiłem nam słodycze!
- Musisz wydorośleć młody, nie możesz zawsze kupować kulek – starszy brat pogroził palcem, ale że trochę
już burczało mu w brzuchu a w żyłach płynął alkohol chętnie skorzystał z poczęstunku – Mam pomysł,
ścigamy się do domu, przegrany przez trzy dni będzie służącym.
- Zgoda! - odpowiedział młodszy z braci, zawsze był podekscytowany, gdy mógł konkurować z bratem
chociaż zazwyczaj przegrywał.
- Zaczynamy tu gdzie stoimy. Gotowy? Start.
Obaj bracia wystartowali w tym samym momencie nabierając maksymalnej prędkości. Jednak to Vida
starszy i wyższy po chwili wysunął się na prowadzenie, lecz wypite piwo w wciąż młodym organizmie dało
o sobie znać i potknął się on o wystający z leśnej ścieżki korzeń i upadł jak długi przed siebie co skrzętnie
wykorzystał Rock i wyprzedził go z uśmiechem na ustach.
- Tak być nie może! - pomyślał Vida gdy się podniósł i zorientował, że dom jest tuż tuż – Nie ma mowy, że
będę usługiwał gówniarzowi – chłopak zaczął doganiać swego brata a gdy z nim się zrównał mocno
popchnął go jedną ręką co poskutkowało tym, że młodszy brat wpadł w rosnące obok krzaki jeżyn, których
kolce boleśnie rozcięły mu skórę na każdej odsłoniętej części ciała, nie mógł on znieść bólu więc zaczął
płakać. Na ten widok Vida, już zadowolony z siebie krzyknął.
- I czego płaczesz jak baba? Ty chcesz zostać wybrańcem Blessa? On teraz patrzy na Ciebie i się śmieje.
- Wcale nie płacze! - chłopcu zrobiło się wstyd bo w głębi serca przyznał rację bratu i próbował opanować
łzy jednak ból był zbyt silny i wciąż cicho łkał gdy udało mu się pozbierać i dogonić brata.
- No już już, mazgaju – drwił zwycięzca – Życie zawsze będzie Ci rzucać kłody pod nogi, pozbieraj się i
idziemy do domu, chyba nie chcesz żeby ojciec zobaczył jak płaczesz?
- Nie – odparł Rock i zacisnąwszy pięści ruszył za bratem w kierunku domu.
- Wreszcie jesteście chłopcy! - Hekla szybko przejęła sakwę z ziołami – Wróciliście w sam raz, ojciec
potrzebuje waszej pomocy, biegnijcie do niego a ja z dziewczynkami przygotuje posiłek. Rock co Ci się
stało? - krzyknęła gdy tylko przyjrzała się przetarciom chłopca.
- Nic ja tylko się przewróciłem gdy wracaliśmy do domu – odparł nie patrząc na nią młodszy z synów.
Zanim jednak matka spróbowała się dowiedzieć czegoś więcej, jak na komendę do izby kuchennej wbiegły
dwie małe identyczne czarnowłose istotki o imieniu Rika i Tika i zaczęły obskakiwać matkę
podekscytowane możliwością pomagania.
- A gdzie jest ojciec ? - spytał Vida.
- W kuźni – odpowiedziała Hekla – Sołtys był tu jakiś czas temu i zlecił mu pracę, wiem tylko, że wymaga
waszej pomocy, no biegnijcie już mu pomóc.
- Ja chcę pomóc tacie! - piskliwie krzyknęła Rika a Tika przytaknęła.
- Praca w kuźni to zajęcie dla chłopców a wy pomożecie mi myć warzywa – powiedziała matka tonem nie
znoszącym sprzeciwu a cała czwórka udała się wykonać swoje obowiązki bez ani jednego słowa.
Rock nie lubił tego rodzaju pracy, ponieważ było to dla niego zbyt monotonne , zwłaszcza
pomaganie ojcu przy wykonywaniu podków była dla niego mordęgą. Czasami jednak zajęcia był bardziej
ciekawe jak na przykład asystowanie Frąckowi przy wykuwaniu miecza lub innego rodzaju ostrzy, których
zresztą spora ilość stanowiła wystrój kuźni. Pracy mieli mnóstwo ponieważ senior rodu uchodził w wiosce i
okolicach za najlepszego kowala i jego wyroby cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem. Sam ojciec był
dumny z pracy swoich synów, zwłaszcza Vidy, który był głównym kandydatem do przejęcia interesu, gdyż
młodszy z synów zdecydowanie wolał spędzać czas na polowaniu w pobliskim zagajniku.
- Witaj tato – przywitali się chłopcy, gdy już przybyli do kuźni.
- O i są moi pomocnicy – ucieszył się kowal – Przydacie mi się dzisiaj, muszę wykonać trochę podków, więc
Vida będziesz mi podawać i przytrzymywać materiały, a ty Rocku będziesz je wychładzał i układał na wozie.
Praca ciągnęła się dla Rocka niemiłosiernie długo, w dodatku nie mógł się na niej skupić bo
wyobrażał siebie jako wielkiego wojownika dzierżącego łuk przed którego strzałami wszelcy wrogowie
uciekają w popłochu. W dodatku totalnie wolałby teraz udać się do pobliskiego lasku gdzie mógłby trenować
umiejętności strzeleckie, polując na drobną zwierzynę swoim miniaturowym łukiem.
- Uważaj synu – zwrócił mu uwagę Frącek gdy chłopak upuścił kolejną podkowę – O czym ty myślisz
dzisiaj? Nie mam tu z Ciebie prawie żadnego pożytku.
- O niczym szczególnie ojcze. Wiesz, że nie lubię Ci tutaj pomagać i wolałbym udać się do zagajnika.- Chłopcze rozmawialiśmy o tym wiele razy – mężczyzna załamał ręce – Pragnę tego byś ty i Twój brat
przejęli kuźnie gdy ja już nie będę w stanie pracować. Dzięki temu zapewnicie swoim rodziną godny byt
gdyż kowale zawsze będę potrzebni.
- Tato nie wiesz, że nasz maluszek nie chcę być kowalem? On woli biegać z tą swoją zabawką by w
przyszłości zostać myśliwym a nawet ba! Kto wie, może wielkim wojownikiem? - wtrącił Vida ze złośliwym
uśmiechem spoglądając na swojego młodszego brata.
- Mówiłem Ci, żebyś skończył ze swoimi ironicznymi uwagami chłopcze? - odparł ojciec – Powinieneś
skupić się na swojej pracy bo też nie jesteś idealny – dodał na co Vida tylko się odwrócił wciąż ze złośliwym
uśmieszkiem na ustach.
- Synu, rozmawialiśmy już o tym wiele razy – teraz Frącek zwrócił się do młodszego z braci – Musisz się
skupić na pracy tutaj to jest tak samo ważne jak polowanie. Będziesz się mógł udać do zagajnika jutro jeśli
tylko będziesz mi tutaj pomagał, obiecuję – klęknął obok niego i złapał go za drobne ramiona – Umowa stoi?
- Tak, ojcze. Postaram się być najlepszym pomocnikiem jakiego możesz sobie tylko wymarzyć – odparł
Rock i mocno się przytulił do rodziciela, po czym cała trójka na powrót zabrała się do pracy.
Od tej rozmowy praca szła w dobrym tempie i dość dobrych nastrojach, także zanim nawet
zapadł zmierzch całe zamówienie było gotowe a zadowolony Frącek popatrzył po swoich synach.
- Dobrze się spisaliście chłopcy. Posprzątam jutro bo nie mamy za dużo do roboty a wy jeśli chcecie to cały
dzień spędzicie na zabawie.
- Yohoo – krzyknął Rock skacząc w górę – Z samego rano pobiegnę do lasu i złapię nam coś do jedzenia!
- A ja ojcze wolałbym zostać z Tobą i poznawać nowe techniki sztuki kowalskiej – poważnie odrzekł Vida.
- Będzie tak jak sobie tylko życzycie. A co do jedzenia! Zbierajmy się bo mama i dziewczynki na pewno
zdążyły przygotować coś pysznego! Kto pierwszy dostaje największe kawałek deseru! - dodał i puścił się
biegiem przed siebie, chłopcy natychmiast rzucili się w pogoń.
Pierwszy przy stole z drobną pomocą Frącka, który trochę blokował Vidę pojawił się Rock. Młoda kobieta i
dwie dziewczynki czekały już na swoich miejscach na chłopców, a gdy tylko się zjawili Hekla zmierzyła ich
wzrokiem.
- Do mycia już! Cała trójka, na Blessa gdzie tacy umorusani do stołu – powiedziała spokojnym lecz
stanowczym głosem, nikt z nich nawet nie odważył się zaprotestować. Gdy już wrócili głowa rodziny zajął
swoje miejsce i przystąpił do codziennej modlitwy.
- Wszechmocny Blessie , dziękujemy Ci za dary ,które pozwalasz nam dzisiaj spożywać, prosimy Cię o
szczęśliwe dni i bogate plony oraz błogosław naszym wojownikom, którzy co dzień narażają życia, a także
nie pozwól by nikomu z naszych bliskich stała się krzywda. Chwała Ci panie.
- Chwała Ci panie.
Po tej krótkiej modlitwie rodzina zajęła się posiłkiem oraz rozmowami, jak minął im dochodzący końca
dzień. W ich kochającej się i mocno związanej ze sobą rodzinie najważniejszym elementem dnia był właśnie
wieczorny posiłek i nie kończące się opowieści i wyobrażenia, co bardzo zaciskało więzi między nimi.
Frącek gdy już stwierdził, że jest późno poprosił dzieci o posprzątaniu po posiłku, oraz udanie się na
spoczynek. Gdy w jadalni został już tylko z małżonką ,zwrócił się do niej:
- Miałem jeszcze jeden poważny powód by zostać sam z Tobą. Sama wiesz jak wygląda sytuacja na naszych
ziemiach, że jest coraz bardziej niebezpiecznie a naszym zaczyna brakować żołnierzy. Pojawiła się jednak
nadzieja. Czy wiesz o czym mówię? - spytał poważnie.
- Tak – odparła – Chodzi o wizję wieszczki Etihad, głośno o tym ostatnio, wszyscy o tym mówią. Podobno
król rozesłał posłańców po naszej ziemi w poszukiwaniu chłopca.
- Tak, to prawda. Pamiętasz mojego brata?
- Zygfryda? Tak. Chociaż ledwie, bardzo dawno go nie widziałam, w sumie to widziałam go raptem trzy razy
ostatni raz gdy dziewczynki się urodziły. Należy on do zakonu prawda? - odpowiedziała zaciekawiona.
- Tak jest zastępcą dowódcy swojej fortecy – odparł mężczyzna - Przyjedzie tu niedługo zobaczyć naszych
synów, kto wie może jeden z nich ma dar jak jego wuj. Podobno w rodzinie w której objawi się paladyn, w
każdym następnym pokoleniu będzie również chociaż jeden następca.
- Myślisz, że przepowiednia może dotyczyć naszych synów? - spytała Hekla. Nie wiedziała co ma o tym
sądzić ponieważ wiedziała,że zostanie wybrańcem któregoś z braci będzie wielkim powodem do chwały lecz
zarazem wielkim niebezpieczeństwem.
-Tego nie mogę stwierdzić wiem jednak. że już mnóstwo wojowników zostało poddanych próbie , ale żaden
nie okazał się wybrańcem za to duża część z nich zasiliła siły paladynów. Doradcy królewscy postanowili, że
najwyższa pora zacząć badać najmłodszych chłopców a zwłaszcza z takich rodzin, które już posiadają
wielkiego wojownik.- Zatem naszym obowiązkiem jest przekazanie chłopców pod opiekę Zigiemu – niepewnie odezwała się
Hekla - Kiedy przybędzie i czy będzie miał towarzyszy?
-Zamierza przyjechać w dniu urodzin Rocka. Zigi zawsze wędruję sam, lecz bez obaw już sama jego
obecność sprawi, że każdy zastanowi się dwa razy zanim spróbuje nawet do nich podejść.
- Wiem, ten facet to istny niedźwiedź nie tylko z budowy ale…
- Ale zwłaszcza z owłosienia! Wiem! - zaśmiał się Frącek a małżonka trochę nerwowo zawtórowała i mocno
przytuliła się do męża, który odwzajemnił uścisk i już bez słów ruszył do łoża upewniwszy się po drodze że
dzieci znajdują się w swoich łózkach. Rock długo nie mógł usnąć tej nocy, długo rozmyślał nad co co
usłyszał na ryneczku i marzył o tym, że to właśnie on stanie się tym o którym mówi przepowiednia,
ponieważ chciał być poszukiwaczem przygód jak bohaterowie z książek, które nauczyła go czytać matka.
Lecz gdy tylko uda
Rock tego wieczoru długo nie mógł usnąć ponieważ rozmyślał o tym co powiedział na rynku posłaniec i w
dziecinnej wyobraźni rozmyślał, że to właśnie on zostanie wielkim bohaterem zbawiającym ludzkość.
Widział siebie samego jak z wielkim łukiem na plecach staję na czele ludzi i stawia czoło wrogom. Gdy
wreszcie sen go zmorzył nawiedziła go dziwna wizja. Widział w nim jak znajduję się w swoim ulubionym
zagajniku polując na kolejną lecz nagle usłyszał żałosne skomlenie psa, a gdy tylko udał się w kierunku, z
którego pochodził dźwięk dojrzała malutkiego skulonego wilka. Bez namysłu lecz ostrożnie zbliżył się do
zwierzęcia a gdy tylko go dotknął sen zmienił się w szybko przemijające obrazy. Na jednym bawił się z
towarzyszem by na kolejnym już potężne zwierzę u jego boku gna na tłum potwornych postaci by na
kolejnym pojawiła się wizja siwego wilka siedzącego u boku dwójki dzieci. Gdy tylko ona się skończyła
Rock natychmiast się obudził a gdy ponownie udało mu się usnąć nie widział już żadnych obrazów.
Następnego dnia gdy tylko chłopak otworzył oczy pomyślał, że to co mu się przyśniło nie było
przypadkiem więć postanowił to sprawdzić, więc pełen nadziei oraz siły więc postanowił jeszcze przed
śniadaniem udać się do lasu by potrenować strzelanie a może nawet upolować lub zebrać coś na śniadanie a
przy okazji spełnić sen. Zatem wziął swój łuk ,kilka strzał i pełen werwy ruszył do lasu. Poranna rosa na
mchu i ściółkach leśnych pomagały odnaleźć świeże ślady zwierząt, było ich tak wiele, że chłopak nie miał
pojęcia za którym się udać w dodatku zapach lasu i prześwity nisko stojącego jeszcze słońca utrudniały mu
osiągnięcie koncentracji. Jednakże jako zapalony tropiciel, gdy tylko zamknął oczy i wziął kilka głębokich
oddechów wszystko stało się wyraźniejsze i postanowił udać się śladami chyba całkiem sporego zająca. Idąc
tym tropem chłopaka już wiedział że to dobry kierunek bo ślady wydawały się coraz wyraźniejsze co dawało
jasny znak, że zaraz dojrzy swój cel. Nie mylił się, nie minęła chwila a pod krzakiem maliny dojrzał zająca
pochłoniętego zjadaniem owoców, zdawał się on w ogóle nie zwracać uwagi na otoczenie. Rock stwierdził w
duchu, że nie może zmarnować okazji i ściągnął łuk z pleców.
- Spokojnie, lekki oddech delikatne puszczenie strzały i będzie po wszystkim – pomyślał po czym zwolnił
strzałę, jednak nagły ryk zwierzęcia sprawił, że ramię mu drgnęło a strzała przeleciała tuż nad celem który
momentalnie zniknął w pobliskich zaroślach. Przerażony chłopak zaczął się nerwowo rozglądać
zastanawiając się co mogło wydać taki dźwięk, nie minęło jednak dużo czasu i ponownie usłyszał ten sam
dźwięk, lecz teraz mógł on zorientować się z którego kierunku on dochodzi więc mimo strachu udał się do
źródła hałasu. Im dłużej szedł tym wycie było częstsze ale też coraz cichsze w dodatku Rockowi się
wydawało, że słyszy inne delikatne kwilenie. W końcu doszedł na skraj polany, którą dobrze znał bo często
tutaj z ojcem piekli upolowaną zdobycz, widział jeszcze ślady poprzedniego ogniska i naszły go miłe myśli z
których wyrwało go psie wycie przepełnione strachem i bólem, natychmiast obejrzał się w kierunku dźwięku
i dojrzał źródło. Był to wilk, leżał na bok i nawet z tej odległości Rock widział, że jest ranny więc wyciągnął
za pasa mały sztylet i udał się w jego stronę. Dopiero z bliskiej odległości dojrzał co się wydarzyło, zwierzę
miało paskudną ranne na brzuchu z której wylewała się krew i wnętrzności a w ogół było mnóstwo śladów
racic dużego dzika i kilka mniejszych śladów. Chłopak domyślił się, że wilk chciał upolować jednego z
mniejszych dzików ale w jego obronie stanęła prawdopodobnie matka masakrując przeciwnika. Upewniwszy
się, że nie grozi mu podobny los i że w pobliżu nie ma już lochy zbliżył się do rannego zwierzęcia, które
odsłaniało pożółkłe kły i słabo warczało i próbując zerknąć za siebie. Rock spojrzał w tym samym kierunku i
znieruchomiał, za wilkiem a właściwie samicą kuliło się malutkie szczenię, próbujące ukryć się pod
grzbietem matki. Młodzieniec w głowie musiał podjąć decyzję, ale był szokowany bo nigdy wcześniej nie
widział tu wilków i nie miał pojęcia skąd one się tu wzięły. Jednakże coraz słabsze reakcję matki i żałosne
pojękiwania malucha skłoniły go do działania, wiedział że nie ma innego wyjścia. Ostrożnie obszedł
wilczyce by znaleźć się za jej grzbietem, gdzie jej osłabione szczęki nie miały prawa go sięgnąć i ze
smutkiem ale też z pewnością i wprawą wbił sztylet tam, gdzie powinno być serce. Nie pomylił się, zwierze
cicho zaskomliło, kilka razy zaryło łapami po ziemi jakby chciało zerwać się do biegu po czym całkowicie
znieruchomiało. Rock nie miał pojęcia co jednak zrobić ze szczenięciem, lecz ono pomogło mu dokonaćwyboru gdy szczenię powoli wyszło spod ciała matki i zbliżywszy się do chłopaka polizało go po dłoni,
która przed chwilą zabiła jego matkę. To dodało odwagi chłopakowi więc podniósł szczenię przyglądając mu
się i doszedł do wniosku, że wygląda jak każdy inny wilk, które widział w swoim życiu z wyjątkiem futra,
bo to było wyjątkowe. Szczenię było prawie białe z wyjątkiem prawej przedniej łapy i pyska, te były
całkowicie czarne, tak samo jak wielkie z przerażenia oczy, patrzące prosto w oczy chłopca trzymającego go
w rękach. Po tym spojrzeniu młodzieniec podjął decyzję, zabiera zwierzę ze sobą do domu i nikt nie będzie
w stanie zabronić mu zatrzymać szczenię w domu.
Po drodze do domu oboje się już uspokoili i chłopak był zdziwiony jak łatwo całkowicie dzikie
zwierzę potrafiło pozwolić się zabrać od matki nieznanej wcześniej istocie, jednak zrzucał to na garb
młodego wieku wilka i faktu, że to on był tym co szczenię zobaczyło po śmierci matki więc to może jego
natura nakazała mu traktować chłopca jako członka stada. Dopiero w pobliżu domu chłopak zaczął się
zastanawiać jak wyjaśni członkom rodziny, w jaki sposób wpadł w posiadanie wilka oraz to, że nie ma
zamiaru się pozbywać. Postawił na to, że powie prawdę lecz z dalszych myśli wyrwał go krzyk matki.
- Na Blessa Rock co ty masz w rękach? - szokowana Hekla upuściła wiadro wypełnione wodą z pobliskiego
strumienia – Skąd ty wziąłeś tego szczeniaka?! I dlaczego masz na sobie krew?
Krzyk żony usłyszał Frącek i gdy tylko stanął obok żony i spojrzał na syna, zbladł i znieruchomiał.
- To nie jest pies – jęknął cicho – Rock połóż go na ziemi.
- Co? - jednocześnie zapytali matka z synem, jednak szczenię posłusznie znalazło się na ziemi.
- Więc co to jest? - zapytała Hekla wodząc wpatrując się w zwierzę.
- To jest wilk – powiedział Vida, który wyszedł za pleców rodziców i stanął obok – Widziałem kiedyś stado
gdy profesor zabrał nas do lasu.
Hekla spojrzała pytająco na męża a ten blady kiwnął tylko głową, Hekla musiał się na nim wesprzeć by nie
stracić równowagi. Zarówno ona jak i jej mąż zdawali sobie sprawę co to może oznaczać i ciężko było im to
sobie poukładać w głowie.
- Dobrze, dobrze – zaczął spokojnie i powoli Frącek – Tak synu to jest szczenię wilka choć wyjątkowego
umaszczenia. Musimy się zastanowić co możemy teraz zrobić. Wszyscy znamy przepowiednie Etihad…
- To, że nas syn znalazł to zwierzę nie oznacza jeszcze…
- Ale może oznaczać! - mężczyzna nie dał dokończyć Hekli – Przepraszam, też jestem zszokowany. Rock,
czy jesteś gotowy opiekować się swoim towarzyszem i mieć cały czas na niego uwagę? Jeśli tak to w kwestii
Blessa wilk zostaję i będzie członkiem rodziny a co później to cóż… Czas pokaże.
- Będę najlepszym wilczym opiekunem jakiego tylko Bless może sobie wyobrazić! - krzyknął uradowany
chłopak i na powrót uniósł zwierzę przed sobą przyglądając się mu – W dodatku wczoraj miałem sen, w
którym widziałem jak znajduję wilka a potem inne obrazy jak on rośnie wraz ze mną i mamy przygody a
potem jak jest już stary...
- Spokojnie chłopcze, to tylko sen, jednak fakt, że część z niego się spełniła nic jeszcze nie znaczy. Mimo
wszystko trzeba go zatrzymać przynajmniej na jakiś czas.
- Dobrze ojcze, nieustanie będę miał na niego oko.
- Skoro to mamy już ustalone – dodała Hekla już spokojniejszym tonem – Warto by było nadać mu chyba
jakieś imię prawda?
- Hmmm – chłopak się chwilę zastanawiał aż jego oczy spoczęły na malutkiej łapce – Już wiem! Będzie miał
na imię Czarna Łapa!
- To trochę długie imię – odezwał się Vida a w jego głosie Frącek wyczuł sam nie wiedział co, zazdrość? -
Zwierzęta nie powinny mieć długich imion jak ludzie.
- Masz rację braciszku. W takim razie zostanie tylko Łapą - stwierdził chłopak i mocno przycisnął nowego
towarzysza do piersi a ten odpowiedział polizaniem po twarzy.
- No to witamy nowego członka rodziny – rzekł ojciec i podszedł pogłaskać wilczka – Myślę, że najlepszym
pomysłem będzie jeśli będzie spał razem z Tobą przez jakiś czas a później zbudujemy mu jakiś kącik.
- Ojciec ma rację – dodała Hekla – I skoro podjęliśmy już decyzję, najwyższy czas wrócić do obowiązków,
ale zacznijmy od śniadania – zakończyła na co wszyscy chętnie się zgodzili.
Reszta dnia upłynęła jakby nic wyjątkowego się nie wydarzyło, jedyną różnicą, że do biegającego na
zewnątrz rodzeństwa dołączył właśnie piąty towarzysz i jak na dzikie zwierzę, szybko stracił swój pierwotny
instynkt i bez oparu pozwalał na uściski, które najczęściej padały ze strony dziewczynek zakochanych bez
pamięci w nowym „Piesku”.
Kilka następnych dni minęło w ten sam sposób, Vida pomagał ojcu, dziewczynki pracowały z
mamą a Rock cały dnie spędzał na tresowaniu i zabawie z Łapą. Pewnego dnia postanowił zabrać go ze sobą
na polowanie na którym okazał się być sporym wsparciem bo błyskawicznie potrafił wytropić ofiarę a
później wskoczyć w wysoką trawę lub krzaki wypędzają ją wprost pod wystrzeloną strzałę. Dzięki temusposobowi polowanie stało się o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze dla chłopca a także Łapa zawsze dostał
nagrodę w postaci najmniejszego łupu, który zupełnie mu wystarczał na cały dzień. Gdy po kolejnej udanej
wyprawie Rock oczyszczał mięso królika a wilk wypoczywał u jego stóp rozległo się pukanie do drzwi.
- Rock możesz otworzyć? - zawołała wyraźnie czymś zajęta Hekla, a on bez narzekania spełnił jej prośbę.
- Cześć chłopcze, ale żeś wyrósł – przywitał się mężczyzna przypominający z postury niedźwiedzia.
- Wuj Zygfryd – wykrzyknął szokowany Rock. - To naprawdę ty?
- A kogo się spodziewałeś? Samego Blessa? - śmiech olbrzyma brzmiał tak jakby chciał zburzyć całą chatkę.
- Będziesz z naszym gościem rozmawiał w progu ? - spytała z śmiechem Hekla. - Wpuść go do środka.
Dopiero gdy wuj przekroczył próg chłopak zobaczył go w pełnej krasie. Mężczyzna miał co najmniej dwa
metry wzrostu i ze sto pięćdziesiąt kilogramów a efekt dzikiej bestii potęgowały długie rozwiane przez wiatr
włosy oraz taka sama broda. A potężnie nabijana ćwiekami skórzaną kurtka oraz przewieszony przez plecy
okazały topór i hełm sprawiały wrażenie, że ma się do czynienia z jakimś dzikim barbarzyńcą.
- Ciężka droga? - przywitała się serdecznie z szwagrem Hekla.
- Nawet nie wiesz jak. Tutaj macie spokojnie ale im bliżej morza tym niebezpieczniej, bandy Hundów lub
zwykłych bandziorów wciąż napadają na nasze oddziały albo przypadkowych podróżnych.
- Na Blessa, dobrze że jesteś cały. Straszne czasy nastały, mam nadzieję nigdy ich nie doświadczyć w tych
okolicach i na to, że przepowiednia się spełnił i wkrótce nadejdzie koniec tych mrocznych czasów.
- Ja też kochana, ja też. A gdzież podziewa się Twój niewydarzony małżonek?
- Jak zawsze o tej porze zapewnia byt naszej rodzinie z pomocą Vidy i czasami Rocka.
- No to te czasami to nie jest dziś co chłopcze? - Zygfryd ponownie zwrócił się do bratanka.
- Od jakiegoś czasu mam wolne, ponieważ.. - nie zdążył dokończyć gdyż napotkał mu wzrok matki mówiący
by nie wygadał od razu najnowszej tajemnicy rodziny.
Na te słowa akurat do izby weszli Vida i Fracek, na widok wuja chłopaka zamurowało a ojciec rodziny
uśmiechnął się i przytulił brata.
- Nareszcie przybyłeś olbrzymie, długo kazałeś na siebie czekać.
- Wiesz jak to jest obowiązki i trudne czasy sprawiają, że trudno dotrzymać terminów, cieszę się jednakże bo
mogę was zobaczyć w zdrowiu.
- To my się cieszymy, że nic przykrego Cię nie spotkało – powiedziała Hekla i zawołała – Dziewczynki,
chodźcie mamy gościa.
Na te słowa z pomieszczenia obok wypadły Rika i Tika zatrzymały się na chwilę po czym w pełnym biegu
wskoczył na wuja głośno piszcząc.
- Wuj Zygfryd, wuj Zygfryd – dziko tańcząc wokół niego a on ponownie się roześmiał i podniósł każdą
osobną muskularnymi ramionami i wycałował kłując je brodą.
- Oho i są moje ulubione bratanice! - zawołał i obrócił się parę razy powodując u nich salwy śmiechu.
- Cześć wuju, fajnie Cię w końcu widzieć! - teraz Vida postanowił się przywitać, co zmusiło olbrzyma do
odłożenia sióstr i mocno przytulił bratanka.
- Aleś, żeś wyrósł chłopie – powiedział i złapał go za ramię – Jak tak dalej pójdzie to przerośniesz swojego
mizernego ojca.
Hekla nie wytrzymała i parsknęła śmiechem a już po chwili wszyscy się śmiali, bo to była prawda gdy bracia
seniorowie stanęli obok siebie ciężko było dojrzeć między nimi podobieństwo mimo że Frącek był starszy o
dwa lata były sporo niższy od Zygfryda i z dwa razy lżejszy, niewtajemniczeni nawet by nie pomyśleli, że są
rodziną.
- Taki mam zamiar – odpowiedział chłopak – Poza pracą w kuźni chciałbym zostać wielkim wojownikiem
jak ty!
- Ja też! - wtrącił młodszy z braci – Będę najlepszym łucznikiem w historii!
- No no, chłopcy! Najpierw to nauka i kowalstwo później przygody – pouczył Frącek.
- Ależ braciszku w koszarach to oni się wszystkiego nauczą – odpowiedział olbrzym.
- My też my też – krzyknęły bliźniaczki jakby były jednym organizmem co wznowiło kolejną burze
śmiechu.
- Oho – wtrąciła Hekla – Zaraz uzbierasz nową drużynę, a wiem jak wygląda życie w koszarach chlanie i
mordobicie.
- A czy to nie jest w tym najlepsze? - zapytał Zygfryd najbardziej niewinnym tonem na jaki mógł się zdobyć.
- A co do drużyny – wtrącił Frącek – Gdzie jest Twoja?
- Ja jestem paladynem w tych stronach nie potrzebuje żadnego wsparcia.
- Czy to jest aby na pewno bezpieczne podróżować taki kawał drogi zupełnie samemu?
- W drodze do świątyni nie ma stwierdziliśmy żadnych zagrożeń więc podroż samemu jest bezpieczna.Dalszą dyskusje przerwał Łapa który szczekając cicho wpadł do pomieszczenia ale na widok obcej osoby
cały zapał szybko z niego wyparował.
- Czyżbyście się nawet psa do swojej gromadki dorobili? - Zygfryd spojrzał na wilka i zastygł z zdziwioną
miną, po chwili się zreflektował i dodał patrząc na brata i szwagierkę – Czy to jest to na co wygląda?
Zanim zdążyli odpowiedzieć, Rock postanowił wszystko wytłumaczyć.
- To nie jest pies wuju. To jest wilk Łapa, znalazłem go na polowaniu jakiś czas temu.
- Co to znaczy znalazłeś? - twarz olbrzyma była tak poważna jak nigdy dotąd co sprawiało wrażenie jakby
patrzył nie na swoją rodzinę a na żołnierzy, którzy w dodatku coś przeskrobali.
- No znalazłem… - chłopak trochę się jąkając przedstawił sen i to co wydarzyło się w zagajniku przed
trzema tygodniami. Po usłyszeniu historii Zygfryd rzucił porozumiewawcze spojrzeniu Frąckowi.
- Chłopcze jesteś cholernym szczęściarzem, nie każdy w Twoim wieku może się pochwalić ujarzmieniem
wilka, nawet mi się to nigdy nie udało a wierz mi próbowałem – przyjaźnie mrugnął okiem.
- A co do wilka – zaczął Frącek i spojrzał na żonę – Pewnie jesteś głodny braciszku. Hekla czy mogłabyś
przygotować wieczerzę? Ja w tym czasie oprowadzę Zygfryda po naszej ziemi.
- Oczywiście, wszystko jest już prawie gotowe z pomocą dzieciaków wszystko za chwilę będzie na stole –
odparła i popędziła rodzeństwo w stronę kuchni a mężczyźni wyszli na zewnątrz.
Posiłek był bardzo obfity i spożywanie przebiegło w wybitniej atmosferze głównie dzięki Zygfrydowi, który
opowiadał o swoich przygodach w czym mocno pomagał mu miód pitny, którego Frącek zgromadził spore
zapasy. Rozmowy toczyły się do późna w nocy jednak gdy Hekla spostrzegła dziewczynki śpiące z głowami
opartymi o ramiona wuja, kazała całej czwórce udać się do pokojów a sama została z mężczyznami i toczyli
rozmowę aż do rana.
Tej nocy Rock nie mógł spać, był zbyt rozgorączkowany nagłą wizytą wuja. Nie chciał tego
pokazywać przed rodzicami, że wszystko łączy mu się w całość i jestem bardzo podekscytowany tym co go
czeka w niedalekiej przyszłości. Przepowiednia, znalezienie Łapy, zachowanie rodziców względem niego a
na koniec niezapowiedziana wizyta wuja. Mimo tego uczucia, że jego życie nagle może się zmienić i będzie
musiał opuścić dom rodzinny i udać się w długą podróż tak samo mocno go cieszyło jak i budziło w nim
strach. Najdalej w swoim krótkim życiu był tylko w pobliskiej Parceli a w dodatku istniała szansa, że to on
zostanie wybrańcem. Nad ranem z płytkiego snu wyrwało go wołanie matki by razem z bratem udali się do
izby jadalnej, gdzie czekała już na nich cała trójka dorosłych.
- Witajcie ponownie młodzieńcy – przywitał się Zygfryd – Rodzice powiedzieli mi, że często bywacie w
Parceli gdzie dużo się dzieje. Domyślam się więc, że wiecie coś nie coś co się dzieje na świecie, na przykład
o przepowiedni Etihad,
- Tak – bez namysłu odpowiedzieli chłopcy a zawtórował im szczęknięciem wilk, który właśnie do nich
dołączył.
- Dobrze więc, nie będę owijał w bawełnę. Nie przybyłem tutaj z wizytą rodziną, tylko na rozkaz samego
wielce nam panującego Mendela. Moim zadaniem jest zabrać was do świątyni Orto, byście podjęli próbę
Blessa. Kto wie może to wy właśnie jesteście wybrańcami, ale zanim wyruszymy musimy załatwić kilka
spraw. Na początek, bracie czy mógłbyś?
- Oczywiście – odpowiedział Frącek – Po długiej rozmowie z matką podjęliśmy decyzje, że wyruszacie za
kilka dni w tym czasie wuj sprawdzi wasze umiejętności i przeprowadzi kilka treningów. Lecz najpierw coś
dla was mamy – podniósł się i wyciągnął za szafy dwa podłużnie owinięte skórą pakunki.
- Czy to są? - oczy braci prawie wyszły z orbit gdy odebrali pakunki.
- Tak to prawdziwe miecze, a nie zabawki więc bądźcie ostrożni bo gdy zdecydujecie się dobyć miecza
musicie pamiętać, że jest to wielka odpowiedzialność i macie być pewni tego co chcecie tą bronią zrobić.
Hekli pomimo rozmów te podarunki nie przypadły do gustu i po chwili przeniosła wzrok na Zygfryda.
- Czy to naprawdę potrzebne ? Przecież to jeszcze dzieci, broń nie jest im potrzebna, przecież ty będziesz z
nimi i by ich chronić.
- Posłuchaj Heklo, a Twoi synowie to już nie gołowąsy, powinni umieć posługiwać się mieczem, zwłaszcza
podczas ich pierwszej długiej podróży. Nie martw się, będę ich szkolił w posługiwaniu się bronią.
- Zygfryd ma rację moja droga – wtrącił Fracek – Chłopcy mają już trochę obycia z bronią przez pracę w
mojej kuźni, poza tym Rock już ma spore umiejętności w posługiwaniu się łukiem.
- No dobrze zgadzam się tylko z tego powodu, że będziesz Zygfrydzie miał ich na oku i nie chce by
cokolwiek im się stało.
- Nie martw się kobieto, przy mnie i nic się im nie stanie, to tylko środki zapobiegawcze.
- Dziękuje mamo!- zawołał Rock - Zawsze marzyłem o wielkiej podróży, tym bardziej do świątyni,mam
nadzieję, że to ja zostanę wybrańcem.- Twoje niedoczekanie – żachnął się Vida – Wszyscy wiedzą, że z nas dwóch to ja jestem lepszym
kandydatem.
- To już stwierdzi sam Bless- powiedział zdziwiony reakcją syna Frącek - Macie czyste i ogromne serca,
oraz jesteście uzdolnionymi dobrymi ludźmi.
- To prawda synowie - dodała Hekla - Ale pamiętajcie, przechwałkami nic nie ugracie, Bless lubi pokorę.
- Wszystko to jest szczerą prawdą - podsumował poważnie Zygfryd – Wielu już było pewnych, że nasz bóg
wybierze właśnie ich i zawsze kończyło się to wielkim rozczarowaniem.
- Ale chyba nadzieja to nic złego? - spytał Rock.
- Nadzieja nie, ale licytowaniem się kto jest lepszy nie zyskacie uznania Blessa.
- Teraz rozumiem, że musimy mieć w sobie mnóstwo pokory – wtrącił Vida - Kiedy zaczniemy trening?
- No jak to kiedy? - żachnął się olbrzym – Natychmiast! Lecz na razie zostawicie miecze tutaj a weźmiecie
łuki, idziemy do lasu zobaczyć co potraficie.
Reakcja chłopców była zupełnie różna, Rock się bardzo ucieszył na myśl o tym, że będzie mógł się
pochwalić umiejętnościami przed sławnym wujem z kolei Vidy nie do końca ucieszył ten pomysł bo
łucznikiem był miernym jednak postanowił nie dyskutować i dać z siebie wszystko.
- No na co jeszcze czekacie? Biegiem przygotować się na wyprawę! - wydał komendę Zygfryd.
Chłopcy błyskawicznie byli gotowi to drogi więc cała trójka udała się do lasu, jeszcze bardzo cichego o tej
porze dnia. Dzięki niezawodnemu Łapie błyskawicznie udało się wytropić stado jeleni. Tu znów dała o sobie
znać zawziętość Vidy, który gdy tylko ujrzał zwierzęta momentalnie złapał za łuk i wystrzelił lecz zrobił to
na tyle niechlujnie, że strzała ślizgnęła się po cięciwie i przemknęła tuż obok szyi zwierzęcia. Młody jelonek
gdy tylko usłyszał świst natychmiast rzucił się do ucieczki, a reszta stada popędziła za nim a starszy brat
natychmiast posłał drugą i trzecią strzałę, lecz żadna nie trafiła celu.
- Przestań marnować strzały chłopcze! - krzyknął gniewnie Zygfryd - Nie wolno strzelać w spłoszone
zwierzę, jest to zbyt trudny cel, pozwól jej odbiec , natychmiast wytrop zmęczone zwierzę i wtedy poślij
kolejną strzałę i pamiętaj o wstrzymaniu oddechu, porządnym naciągnięciu cięciwy i płynnym spuszczeniu
strzały - Vida widocznie był zły, nie wiadomo czy na siebie czy na strofującego go wuja ale nic nie
odpowiedział, tylko kiwnął głową a stado zdążyło zniknąć im z oczu.
Teraz nadeszła pora Rocka, który postanowił wstrzymać Łapę i sam wytropić cel. Zanim to uczynił
momentalnie odwrócił się w bok,wypuścił strzałę i pobiegł z kierunkiem lotu do pobliskiego drzewa. Wrócił
po chwili trzymając za nogi wiewiórkę z której karku wystawała lotka, strzał był na tyle precyzyjny, że
przebił ofiarę na wylot. Zygfryd był pod wrażeniem celnego strzału.
- Dobry strzał młody. Jednak pewnie Ci się przyfarciło co?
- To nie był żaden fart wuju, każdy mój strzał jest celny.
- Taki jesteś tego pewien? To może mały zakład co? Tym razem będziesz musiał trafić w ruchomy cel.
- Pewnie. Tylko jak my to zrobimy?
- Na początek Vida znajdzie swoje stadko, no ruszaj – zwrócił się do starszego z braci, który z lekką
trudnością odnalazł ślady po czym ruszył tropem. Niedługo później odnaleźli jelenie w pobliżu małego
strumyka.
- Zrobimy tak – zaczął olbrzym – Ja i Vida wystrzelimy w tym samym czasie, jak już tu jesteśmy to przyda
się zrobić małe zapasy. W tym momencie jest Twoja wielka chwila i gdy tylko zwierzęta zaczną uciekać ty
wybierasz cel i strzelasz.
- A co jest zakładem? - upomniał się Rock.
- Jeśli trafisz to dostaniesz spory zestaw strzał a jeśli nie to czyścisz mojego konia aż do odjazdu i
przejmujesz obowiązki Vidy w sprzątaniu – zaproponował po krótkiej chwili myślenia Zygfryd.
- Hmm nie zbyt uczciwy zakład – odparł chłopak drapiąc Łapę za uchem.
- A co cykasz się, rączka Ci zadrży – zakpił brat.
- Nie. Ja wiem jak się posługiwać łukiem w przeciwieństwie do innych.
- Szkoda, że nie wiesz jak używać mózgu w przeciwieństwie do innych.
- Chłopcy wystarczy – wtrącił się olbrzym gdy zauważył, że Vida zaciska pięść i rusza w kierunku brata –
Masz rację, należy Ci się coś więcej. Dorzucę tą wiewiórkę dla Twojego pupila. Może być?
W odpowiedzi dostał tylko skinięcie głową i na jego rozkaz zajęli pozycje gotowe do strzału. Gdy to
nastąpiło spojrzał na starszego z braci, podniósł dłoń z wyciągniętymi trzema palcami i zaczął je wolno po
kolei zginać. Gdy ostatni palec zniknął oboje wystrzelili do swoich celów, strzały ze świstem przecięły
powietrze i ugodził w dwa ciała, które od razu legły na ziemię a pozostałe zwierzęta rzuciły się do biegu.
Rock przyłożył łuk do twarzy i spokojnie śledził swój cel celując prosto w serce lecz gdy jeleń w pędzie
wyskoczył w górę błyskawicznie przesunął grot przed jelenia i wypuścił strzałę. Na chwilę wstrzymałoddech, widział wszystko jak w zwolnionym tempie a zwierzę, które przed chwilą pędziło z pełną
prędkością teraz leżało na boku z strzała wystając z szyi ryjąc kopytami brzeg strumienia.
- Jeszcze Ci się to strzelanie znudzi chłopcze – powiedział szokowany wuj i rzucił Łapię wiewiórkę, który
złapał ją w locie – Muszę przyznać, że dawno nie widziałem by ktoś tak strzelał to jak istny dar. Vida ty też
się dobrze spisałeś, gdy chcesz się skupić to potrafisz nieźle strzelić.
- Dzięki wuju – odpowiedzieli obaj bracia po czym spojrzeli po sobie i razem wyciągnęli do siebie dłoń w
wyrazie pogodzenia i gratulacji – I co teraz?
- Bez sensu będzie dalej polować i zabijać te biedne istoty. Rock skocz do domu po ojca, niech zaprzęgnie
konie do wozu i tu przyjedzie, musimy zabrać naszą zdobycz.
- A co potem? - spytał starszy z braci.
- A to pomyślimy gdy się uwiniemy z tym tutaj. Leć już chłopcze.
Gdy udało im się zapakować zdobycz i chwilę odpocząć Zygfryd zarządził kolejną aktywność.
- W lesie dobrze się spisaliście więc teraz przyszła pora na coś innego, zobaczymy jak poradzicie sobie z
mieczem. Spokojnie, spokojnie – dodał widząc ich miny – Będziecie walczyć z kukłami i to tylko
drewnianym orężem.
- Gwarantuje, że się nie zawiedziesz – rzekł pewny siebie Vida, teraz sytuacja przedstawiała się zupełnie na
odwrót niż w przypadku polowania, przewagę posiadał tutaj właśnie on.
- Mam na to ogromną nadzieję, chociaż obawiam się że będziecie walić po tej kukle jak patykami po
pokrzywach – zarechotał a pozostała dwójka nie doceniła jego poczucia humoru więc dodał – Dobrze
chodźmy więc do kuźni tam czeka wasz ojciec, który wszystko przygotował.
Udali się w wskazanym kierunku i przed warsztatem dostrzegli przygotowanego manekina a gdy Frącek
usłyszał, że się zbliżają wyszedł w ich kierunku trzymając dwa krótkie treningowe miecze.
- Dobra, najpierw chcę zobaczyć czy coś w ogóle potraficie zdziałać tymi zabawkami, kto zaczyna?
- Ja – rzekł pewnie i ruszył przed siebie Vida. Trzymał miecz jakby z nim się urodził, bardzo szybko i mocno
ciął cel prostymi i skośnymi uderzaniami. Wkładał w każde uderzenie dużo mocy jakby chciał pokazać, że
łuk nie jest bronią dla niego lecz ostrze to jego bajka a dowodem na to były odpadające od manekina kawałki
słomy a finałowym momentem było efektowne mocne uderzenie w głowę po którym manekin runął na
ziemię.
- No, no całkiem niezły pokaz, mocne uderzenia w życiowe punkty szybko by pozbawiły przeciwnika życia
lecz z siłą tracisz na prędkości przez co przeciwnik może łatwo odskoczyć, ale to naprawimy dzięki
treningom – podsumował Zygfryd – W szkole was tego uczą?
- Dziękuje, ale nie w szkole – odparł zadowolony z siebie chłopak – W centrum wioski żyje stary żołnierz,
który trenuje każdego kto jest chętny.
- Oo nie wiedziałem, że mamy tu kogoś takiego – zdziwił się Frącek - Kim on jest?
- Nic w tym nadzwyczajnego, facet nie chcę się ujawniać, uważa że wielu rodzicom by się nie podobał ten
pomysł a sam twierdzi, iż każdy powinien umieć walczyć.
- Mimo wszystko powinniśmy o nim wiedzieć, nie wiemy co to za facet.
- O dajże spokój bracie – wtrącił olbrzym – Dopóki nikomu nie dzieje się krzywda to co to za problem?
Wolałbyś żeby chłopcy włóczyli się po wiosce i rozrabiali? Facet dobrze robi aczkolwiek widocznie brakuje
mu techniki a zamiast tego uczy silnych uderzeń co jest dobre gdy walczysz sam na sam ale w bitwie na
niedużo się przydaje w tłumie przeciwników.
- Właśnie tato, nie chcesz byśmy byli przygotowani w razie potrzeby? - dodał starszy z braci.
- Może i macie racje, nie muszę wiedzieć kim on jest – zgodził się Frącek – Rock teraz ty pokaż co umiesz.
Chłopak nie był już teraz tak pewny siebie jak w lesie, miecz miał w ręce tylko parę razy ale nigdy nim nie
uderzał, widywał tylko jak robią to inni mimo to postanowił dać z siebie wszystko. Chwycił miecz i ruszył
przed siebie. Jego uderzenia były niecelne, nie trafił w żaden ważny organ a w dodatku nie miał pojęcia
gdzie znajduje się pancerz, każdy jego cios lądował na tułowiu gdzie zbroja jest najtwardsza a w dodatku
mała siła ciosu nie sprawiła żadnego ruchu przeciwnika.
- Wystarczy, czeka Cię sporo nauki chłopcze – Zygfryd dość szybko przerwał te marne popisy – Nawet nie
wiesz jak trzymać poprawnie miecz a o postawie, technice i sile nawet nie wspomnę. Gdyby doszło do bitwy
i przeciwnik znalazł by się przy Tobie natychmiast straciłbyś życie, czeka Cię bardzo długi trening.
- Was obu czeka długi trening, ale tam gdzie traficie zajmą się wami odpowiedni ludzie – dodał Frącek.
- Ojciec ma rację. Ale dość tej dziecinady. Kukła to tylko wstęp, nie odda wam ciosu teraz przed wami
ostatni sprawdzian bo muszę wiedzieć co umiecie. Stańcie naprzeciw siebie, będzie walczyć do stracenia
miecza lub pierwszego upadku tylko proszę was nie zróbcie sobie krzywdy bo mnie wasza matka zabije,
ona o niczym nie wie a wasz tata zgodził się z oporem więc bez przesadnej siły. Gotowi? Do boju.Rock i Vida usłuchali wuja bez zbędnych dyskusji, lecz w oczach starszego z braci było widać jakieś
niezdrowe podniecenie. Ruszyli do walki w której od początku przewagę miał Vida, bez większych
problemów jakby od niechcenia blokował i odskakiwał od ciosów Rocka, czasami wybijając go z równowagi
sparowanym ciosem. Po krótkiej chwili impet młodszego z braci opadł co skrzętnie wykorzystał drugi i
zaczął lekko obijać rywala po nogach i ramionach, jednak ten nie zamierzał odpuścić. Vida nie chcąc zrobić
mu nic złego udał, że upadł na kolano, Rock naiwnie dostrzegł w tym szansę i spróbował pozbawić
przeciwnika broni. To był błąd. Rywal natychmiast odskoczył, impet ciosu pociągnął Rocka do przodu co
błyskawicznie wykorzystał Vida, podciął brata ,szybkim kopnięciem pozbawił go broni oraz własną
przyłożył do szyi brata.
- Dość, Vida bardzo dobra robota, Rock nie było źle ale nie żyjesz. Nie możesz pozwalać sobie na takie
błędy – Zygfryd podszedł do braci i pomógł mu wstać.
- Na szczęście teraz się nie pozabijaliście bo wydaje mi się, że w innym przypadku matka zabiła i mnie –
zaśmiał się Frącek i objął starszego syna – Zaimponowałeś mi dzisiaj synu, widzę w Tobie młodego
Zygfryda, też był taki zawzięty jak ty podczas walki.
- Dzięki tato,zawsze staram się dać z siebie wszystko co najlepsze – Vida aż tryskał humorem chwalony
przez obu starszych mężczyzn – Ty braciszku też dałeś z siebie wszystko, może nauczysz mnie kiedyś
władać łukiem z taką samą wprawą jaką posiadasz.
- Jeśli tylko ty będziesz ze mną ćwiczył szermierkę – odparł Rock przytulając brata. Chociaż poczuł
delikatne uczucie zawodu po słowach ojca nie dał tego po sobie poznać.
- Ojej jak się rodzinnie zrobiło – zaszczebiotał Zygfryd robią zabójczą minę gdy objął bratanków – Obaj
chłopcy macie w sobie dar, tylko trzeba odpowiednio dużo czasu ażeby z was go wydobyć. Na dzisiaj wam
wystarczy, musimy jeszcze rozmówić się z waszą matką, wyjedziemy za kilka dni więc musi się
przygotować na wasze wyfrunięcie z domowego gniazdka.
- To znaczy… - zaczął Vida a brat za niego dokończył – Naprawdę jedziemy z Tobą?
- Jeśli tylko wasi rodzice się zgodzą to tak, wy i Łapa, pokazaliście że poradzicie sobie podczas podróży i
muszę was zabrać ze sobą.
Rock aż podskoczył z radości drugi z braci okazał radość z mniejszym entuzjazmem jak przystało na prawie
mężczyznę.
- Znajdźmy więc matkę – zarządził Zygfryd.
- O tej porze powinna się krzątać po kuchni – zauważył Frącek – Chodźmy tam a może uda nam się załapać
na jakiś poczęstunek.
- Wyśmienicie. Jestem głodny jak ten tutaj – olbrzym wskazał na wciąż kręcącego się przy nich Łapę. Po
czym ruszyli w kierunku domu.
Głowa rodziny miała racja Hekla wraz z córkami przyrządzała posiłek w kuchni a dziewczynki
tak bardzo były zajęte pracą, że tylko szybko przytuliły się do czwórki mężczyzn i wróciły do swoich zadań.
Gdy wszyscy już się umyli i najedli przyszła pora na finalny moment wizyty paladyna, więc zwrócił się on
do Hekli.
- Kochana bratowo jak dobrze wiesz nie przyjechałem tu bezcelowo, tylko na rozkaz króla żeby zabrać
Twoich synów do świątyni. Przez te dwa dni obserwacji doszedłem do wniosku, że chłopcy dadzą sobie radę
w podróży jednakże potrzebuję paru dni dłużej by ich na to dobrze przygotować.
- Czy to znaczy, że…? - Hekla mimo że wiedziała, że ten czas nadejdzie trudno jej było przyzwyczaić się do
faktu o wyjeździe swoich synów.
- Że nasi synowie zaczynają swoją własną ścieżkę i tylko Bless wie jaką drogę dla nich wybrał – dokończył
za nią Frącek, który znacznie lepiej radził sobie z tą sytuacją i był pewien, że chłopcom nie grozi żadne
niebezpieczeństwo.
- Dokładnie tak, możecie być pewni tego, że w drodze do i w samej świątyni nic złego im nie grozi będą pod
moją opieką przez ten cały czas. Mnóstwo chłopców pokonało tą i podobne jej drogi w ostatnich miesiącach
i albo spokojnie wrócili do siebie albo zostali na usługach władcy lub Blessa. Tylko od niego i od nich
samych zależy jaki dalszy los ich czeka.
- A może będziemy wam towarzyszyć w podróży? - zapytała Hekla na co jej mąż zaskoczony podniósł brwi.
- Niestety jest to niemożliwe – odparł olbrzym – Są już wystarczający duzi by podróżować bez waszej
opieki.
Hekla chciała się kłócić już otwierała usta, lecz szybciej odezwał się jej małżonek.
- Kochanie nie uważam to za dobry pomysł, mamy mnóstwo obowiązków w domu, musimy się zająć Riką i
Tiką a poza tym chłopcy będą mieć najlepszą opiekę.
Dziewczynki były zbyt zajęte zabawą by zwrócić uwagą na to, że jej imiona zostały wymówione więc
rozmowa była kontynuowana.- Dobrze, zgadzam się na ich wyjazd – Hekla wstała i pozostali zrobili to samo – Zygfrydzie miej ich w
opiece i zadbaj by bezpiecznie dodarli do domu i by Bless prowadził wasze czyny.
- Bracie wszystko w Twoich rękach – dodał Frącek i spojrzał na synów – No to nadchodzi wasz czas,
trenujcie mocno, dbajcie o siebie i jeszcze czegokolwiek będziecie potrzebować macie natychmiast o tym
mówić.
- Tak ojcze – odpowiedzieli razem – Matko dziękujemy wam za pozwolenie na wyjazd, damy z siebie
wszystko co możemy by was nie zawieźć i wrócić tu jako prawdziwi mężczyźni i wybrańcy naszego
wspaniałego boga, dla którego pokonamy wszystkich wrogów – po tych słowach oboje przytulili się do
rodziców i sióstr czego Hekla nie wytrzymałą wylewając łzy strachu i wzruszenia.
- Jeszcze się nie rozstajecie – zaśmiał się lekko Zygfryd dzisiaj tylko podjęliśmy decyzję i cieszę się, że tak
nam łatwo to przyszło. Obiecuję, że zamiast tych chłoptasiów wrócą prawdziwi wojownicy. A teraz skoro
części oficjalne mamy za sobą zróbmy coś wesołego i się napijmy!
Kolejne dni mijały tak samo pobudka, trening podczas których bracia zbliżyli się do siebie jak
nigdy dotąd a gdy mieli czasu dla siebie pomimo zmęczenia bawili się z siostrami próbując im wynagrodzić
zbliżające się rozstanie. iTak aż do dnia wyjazdu, który poprzedziła wykwintna uczta składająca się z
urodzajów pobliskiego zagajnika, który po raz ostatni w najbliższym czasie odwiedzili Rock z Łapą. Po
posiłku emocje znów wzięły górę, tym razem nawet udzieliły się Tice i Rice i nie chciały wypuścić z objęć
swoich braci.
- No dziewczynki – wystarczy powiedział łagodnie Frącek biorąc je na ręce.
- Ale ja nie chce by wyjeżdżali – powiedziała płaczliwie Ricka.
- Z kim będziemy się bawić? - dodała Tica.
- Z mamą i tatą! - odpowiedział Rock – Z nimi są najlepsze zabawy.
- To prawda – potwierdził Vida – A my niedługo wrócimy obiecujemy!
- Naprawdę? - spytała dziewczynka.
- Naprawdę, naprawdę, ja ich tutaj przyprowadzę! - Zygfryd przyszedł z odsieczą – A jak nie to pozwolę
waszej mamie złoić mi skórę – siostry zaniosły się śmiechem.
- A wiecie jak mama potrafi to robić? - dodała Hekla z poważną miną.
- Wiemy! Wuju radzę Ci uciekać przed mamą, nie biega szybko!
- Haha na pewno szybciej niż ja! No dobrze późno już udajmy się do łóżek skoro pożegnanie mamy za sobą.
Jutro czeka nas ciężki dzień – olbrzym ugodowo postanowił skończyć rozmowy i nikt nie zaprotestował.
Chłopcy tym razem nie zostali obudzeni przez Zygfryda lecz przez rżnięcie koni przy których
krzątał się Zygfryd a one niecierpliwiły się do podróży objuczone jukami. Poprzedniej nocy nic prawie nie
spali pobudzeni emocjami zbliżającej się przygody, więc z trudnością zwlekli się z łóżek i zabrali ze sobą
nowe miecze a łuki nałożyli na plecy. Było jeszcze wcześnie rano i reszta rodziny smacznie jeszcze spała
więc próbowali zachowywać się jak najciszej oprócz olbrzyma, który upewnił się, że na pewno wszystko
wzięli ze sobą co potrzebne w podróży po czym cała trójka wskoczyła na wierzchowce i opuściła teren
rodzinnego domu. Ich drużyna przyciągała wzrok mieszkańców, którzy jak każdego dni ruszali na pola zając
się zbożami oraz wypasać bydło. Rzadki był widok uzbrojonych ludzi w tym miejscu, a zwłaszcza ludzi o
takim wyglądzie jak Zygfryd z wielkim toporem na plecach i z równie sporych rozmiarów tarczą
przytwierdzoną do boku wierzchowca, a największą sensację wywoływał Łapa bo nikt nie widział
oswojonego wilka. Każdy mijany człowiek przesyłał im wyrazy szacunku i uśmiech ponieważ ludzie
wiedzieli kim są i dokąd zmierzają a i co niektóry częstowali ich jedzeniem lub napitkiem. Wioska jednak
nie była sporych rozmiarów więc już po chwili znaleźli się na otwartym trakcie wśród pól na których
przeważały różne zboża ale można było dostrzec też ziemniaki, seler czy marchewki. Podróżnicy rozmawiali
radośnie bo pogoda też była wybitna i jechało się bardzo przyjemnie w promieniach słońca.
- No czas na krótką przerwę chłopcy – zarządził Zygfryt – Nie wiem jak wy ale ja już zgłodniałem.
- Ja też! - odpowiedział Rock – Ale gdzie?
- Może tu? - zaproponował Vida wskazując na niewielką polanę z sporym starym dębem na środku.
- Chyba lepszego miejsca nie znajdziemy – olbrzym skierował konia pod drzewo i zgrabnie z niego
zeskoczył – Zbierzcie trochę drewna na ognisko, a ja naszykuję resztę.
Bracia tylko kiwnęli głowami po czym, zeskoczyli ze swoich wierzchowców i wzięli się do pracy. Po paru
minutach usypali ładny kopczyk a olbrzym już z naszykowanych zapasów wyciągnął dwie hubki i zaczął
nimi o siebie pocierać a lecące z niej iskry wskrzesiły ogień. Chwilę później nad ogniskiem pojawiły się trzy
spore kawałki mięsa a przyjemny zapach i słońce dumnie wiszące nad lasem napawały optymizmem i czas
upływał na rozmowie.
- Ile dni będziemy podróżować wuju? - spytał Rock.- Po pierwsze nie mówcie już do mnie wuju – odpowiedział Zygfryt – Tylko po imieniu, nie lubię sztywnych
tytułów.
- To czemu nic w domu nie mówiłeś?
- Bo Hekla jest konserwatywną osobą i woli jak się mówi ładnie i z szacunkiem do starszych.
- Dobra w… to znaczy Zygfrytzie – poprawił się Vida – Ale właśnie daleką mamy podróż?
- Tak, czeka nas parę dni jazdy na szczęście po drodze miniemy parę wiosek w których zatrzymamy się na
noc. Znajdujemy się w bezpiecznej okolicy i powinno obyć się bez wszelkich przygód.
- O to szkoda, liczyłem na jakieś – westchnął młodszy z braci i dodał – O chyba nasz posiłek jest już gotowy.
Reszta odpoczynku upłynęła w milczeniu i na delektowaniu się jedzeniem. Gdy już wszyscy się posilili i
odpoczęli wsiedli na konie na których podróżowali aż do zmierzchu kiedy zmęczenie nie pozwoliło im na
dłuższą drogę więc gdy tylko natknęli się na małą wioskę, wynajęli pokój w gospodzie rozbili i udali się na
spoczynek.
Kolejny dzień minął im bez żadnej przygody, pogoda była typowa jak na czerwiec czyli sucho i
gorąco, na trakcie mijali mnóstwo podróżnych głównie byli to kupcy ciągnący we wszystkich kierunkach.
Trzeciego dnia Zygfryd postanowił, że skrócą drogę przez las, w tych stronach nie było jeszcze żadnych
Hundów i dzikich zwierząt więc okolica była względnie bezpieczna.
- Wuju daleko jeszcze do końca tego lasu? - zapytał Rock gdy wydawało mu się, że jadą bardzo długo przez
las gdyż każde drzewo wydawało mu się takie same.
- Właśnie, przez te wszystkie drzewa robi się coraz zimniej – dodał Vida.
- Jeszcze tylko… - lecz odpowiedź Zygfryda przerwał krzyk słyszalny za zakrętu.
- Trzymajcie się z tyłu chłopcy , pojadę zobaczyć co się stało.
Olbrzym dobył topór i ruszył na przód. Ukazał mu się przerażający widok, wóz kupiecki był przewrócony ,
na ziemi leżał przebity mieczem mężczyzna a czterech bandytów szarpało dwie kobiety, najwidoczniej żonę
i córkę zamordowanego mężczyzny. Zygfryd nie myśląc długo, siadł z konia i ruszył w stronę pierwszego
zbója, zanim ten się zorientował co się dzieje leżał już martwy, cięty przez plecy potwornym ciosem. Reszta
widząc co się dzieje zaczęła okrążać mężczyznę , a on miał każdego z nich na oku.
- Bij łajdaka! – krzykną najbliższy przypominający nieco trolla bandyta po czym rzucił się w biegu na
Zygfryda, ten bez większego problemu odbił lecący na niego z góry cios po czym jednym wprawnym
ruchem powrotnym przeciął go od pasa aż po pierś. Ranny mężczyzna spojrzał w dół i z przerażeniem
zauważył jak wnętrzności zaczęły wylewać mu się na zewnątrz i próbował je łapać, lecz nic to nie dało gdyż
drugi cios odciął mu głowę, która poleciała wysoko w górę. Widząc to pozostała dwójka rzuciła się na
pogromcę swoich towarzyszy, zasypując go gradem uderzeń. Zygfryd parował ciosy, ale nie mógł
wyprowadzić żadnego kontrataku, wtem usłyszał jak jeden z nich przeraźliwie krzyknął, bo nagle z brzucha
bandyty buchnął strumień krwi gdy ktoś przebił go mieczem na wylot, zrobił kilka kroków do przodu po
czym upadł na twarz i znieruchomiał. Ostatni zobaczywszy miecz wystający z pleców towarzysza na chwilę
stracił impet ataku, skrzętnie to wykorzystał Zygfryd uderzając go od góry na skos rozciął go od obojczyka
do mostka tak potwornie, że ręka prawie odpadła od ciała, a on tak jak reszta jego towarzyszy padł martwy
na ziemię. Pomocnikiem w walce okazał się Vida. Zygfryd szybko ogarnął okolice wzrokiem i
zorientowawszy się, że nic im więcej nie grozi spojrzał na swojego bratanka, który wpatrywał się w swoje
dzieło ogłupiałym wzorkiem po czym zaczął dygotać i zwymiotował.
- Kazałem się wam trzymać z tyłu!- krzyknął Zygfryd. Patrząc jednocześnie zmartwiony i przerażony na
Vide, nie spodziewał się, że tak łatwo mu przyjdzie zabić człowieka.
- Miałeś kłopoty – stanął w obronie brata przestraszony Rock, mocno trzymając Łapę który warczał i
próbował mu się wyrwać jakby chciał się upewnić, że bandyci na pewno nie żyją.
- Poradziłbym bym sobie z tymi dwoma, ale jak się czujesz Vida?
- Dobrze, nie przypuszczałem że tak łatwo przyjdzie mi zabić innego człowieka – odpowiedział i stopniowo
zaczął się uspokajać powstrzymując kolejny odruch wymiotny.
- Nie opowiadaj bzdur chłopcze! - zdenerwował się Zigi – Zabicie człowieka zawsze jest trudne, pamiętam
swoją pierwszą ofiarę. Był to młody bandyta, zabiłem go cięciem w szyje , do tej pory pokazuje mi się on w
snach. Przez tydzień ledwie funkcjonowałem, nie jadłem, nie spałem. Teraz może wydawać Ci się to
normalne ale zobaczysz wieczorem gdy już emocje opadną, zrozumiesz o czym mówię,
- Może i masz rację, ale przecież jedziemy żeby przekonać się czy jesteśmy wybrańcami, a to oznacza, że
mamy stać się liderami w odparciu Hundów czyli mamy ich zabijać.
- To co innego chłopcze. Tam będzie wojna a tu trafiliśmy przypadkiem. Kazałem wam zostać z tyłu,bo nie
potraficie walczyć, miałeś szczęście, że to były zwykłe niedorajdy i udało Ci się go podejść gdyby Cię
usłyszeli albo zobaczyli nie chcę nawet myśleć co Ci mogli zrobić. A jak ojciec wspominał o wybrańcu niepamiętasz? Wybraniec ma być opanowany i nie podejmować pochopnych ruchów – ciągnął paladyn - Jego
serce ma być czyste i pełne współczucia, a tymczasem nie wahałeś się zabić tego człowieka.
- Bo stanowił on zagrożenie! - powtórzył Vida a Zygfryd pokręcił głową – Dobrze już ani razu nie machnę
nawet pięścią choćby nie wiem co by się działo.
- Może i tak będzie lepiej – wtrącił Rock i chcąc zażegnać wymianę zdań wskazał na dwie kobiety – A co z
nimi?
- Chociaż jeden myśli racjonalnie – powiedział Zygfryd i podszedł do pochylonych nad ciałem swojego
męża i ojca przerażonych kobiet – Drogie panie czy wy jesteście całe?
Obie kobiety natychmiast się obejrzały i zauważywszy olbrzymiego zakrwawionego mężczyznę, a za nim
kolejne zwłoki i chłopca zabrudzonego krwią obie kobiety zemdlały.
- Przyzwyczajcie się do tego panowie, takie są właśnie najczęstsze reakcje na naszą pomoc, ludzie nie
przyzwyczajeni do brutalności i krwi tak reagują na śmierć, chodźcie musimy doprowadzić damy do
porządku. - rzekł wojownik po czym podszedł do kobiet i wlał im jakiś płyn do ust a obie po chwili doszły
do siebie.
- Kim jesteście? - zapytała trzęsącym się głosem starsza z kobiet.
- Jestem Zygfryd Paladyn Światła z twierdzy Parcele, a to moi dwaj bratankowie Vida i Rock. Jesteśmy w
drodze do świątyni Blessa. A panie kim są?
- Jestem Rela, to moja córka Nela, byłyśmy rodziną szanowanego kupca Valdiego, ale ci nikczemnicy
pozbawili go życia. Na Blessa kiedyś te okolice były tak spokojne, lecz wojna zmienia cały świat.
- Niestety w ostatnich czasach samotne podróżowanie stało się niebezpieczne, ludzie zaczęli wariować w
strachu przed Hundami, chociaż do tej pory myślałem, że chociaż te okolice są jeszcze bezpieczne – odparł
smutno Zygfryd – Powiedz pani co tu się stało?
- Jechaliśmy do świętego miejsca, gdy spomiędzy drzew wypadli Ci bandyci – odpowiedziała Nela,
wyglądała na bardziej opanowaną od swojej matki – Zażądali byśmy oddali im wszystko co znajduje się
cennego na wozie, lecz ojciec kategorycznie odmówił. Zaczął ich wyzywać od darmozjadów co powinni
pójść bronić naszych ziem a oni na to ryknęli śmiechem. Ten co był cały w pryszczach uderzył go w twarz i
powiedział, że skoro nie chce po dobroci to wezmę sami a za karę jeszcze wezmą się za mnie. I gdy ten
wyglądający jak troll zaczął mnie szarpać, ojciec wpadł w szał i rzucił się na niego bijąc gdzie popadnie.
Reszta zaczęła się śmiać a gdy ten ugodził ojca nożem zawyli ze śmiechu, a gdy dobił ojca cała czwórka
rzuciła się na mnie i matkę a resztę… - zalała się łzami i nie mogła nic więcej z siebie wydobyć.
- Spokojnie spokojnie – cicho odpowiedział Rock delikatnie ją obejmując, było mu bardzo żal dziewczyny –
Wiemy co się stało dalej.
- Mówiłam mężowi , byśmy się wstrzymali z podrożą jeden dzień, wtedy z okolicy wyrusza większa grupa
handlarzy, ale Valdi wyczuł interes a wtedy nic go nie powstrzyma. Mó-mó-mówiłam mu a on teraz nie żyje
-zaszlochała z wielkim żalem Rela.
-Te drogi tyle lat były bezpieczne , ojciec zawsze powtarzał, że prędzej spotka tu egzotyczne zwierzę niż
bandytów - zawtórowała matce Nela z płaczem, chowając twarz w piersi Rocka, który mimo całej sytuacji
poczuł się miło będą oparciem dla dziewczyny.
- Możemy mieć nadzieję, że wkrótce raz na zawsze rozwiążemy problem Hundów i wszystko wróci do
normy - ciepłym tonem odpowiedział Zigi. - Możemy wam jakoś pomóc?
- Drodzy panowie, możecie pomóc nam z dotarciem do domu i pochowaniem ojca? - wtrąciła drżąca z żalu
Nela.
- Oczywiście Pani - odpowiedział szybko Rock - Dokąd droga prowadzi?
- Nie daleko stąd chłopcze- dodała Rela – Pół dnia drogi stąd jest mała wioska w której mieszkamy, jeśli
panowie pozwolicie poprowadzę was.
- Wuju pojedziemy? - spytał Rock – Nie możemy zostawić je same po tym co tu się wydarzyło.
- Jeśli panie tak sobie życzą nie możemy postąpić inaczej. Lecz najpierw musimy posprzątać ten bałagan –
Zygfryd wskazał na martwych bandytów. Vida znalazł przy wozie kobiet łopatę i zaczął kopać dół a Rock z
Zygfrydem wrzucili zwłoki do przygotowanego grobu po czym Vida z powrotem ich zakopał.
- Słuchajcie jeszcze wszyscy, wiem że to byli źli ludzie – przemówił Zygfryd – Wypada nawet nad ciałami
takich kanalii złożyć modlitwę, każda nawet najgorsza istota na tej ziemi zasługuje na godny pochówek.
- Przyznaję to z ciężkim sercem panie, ale masz rację. Pozwól, że to ja ją poprowadzę – powiedziała Rela,
która się uspokoiła gdy ciała zniknęły sprzed jej oczu.
- Jak sobie życzysz – zgodził się olbrzym a kobieta złożyła nad grobem słowa modlitwy pełne żalu, lecz
powierzyła oprawców męża ku opiece Blessa.
Po tym jak już wspólnie postawili wóz na koła, złapali konie, które pasły się nieopodal a ciało
zabitego mężczyzny ułożyli na jednym z koni a Zygfryd pomógł Reli a Rock Neli wsiąść do wozu po czymruszyli w kierunku domu Reli, która dobrze wytłumaczyła jak przebiega droga. Do celu dotarli jeszcze przed
mrokiem. Dom Reli i jej córki znajdował się na skraju w niewielkiej odległości od centrum miejscowości,
która choć niewielka wydawała się być zamieszka przez zamożnych ludzi.
- Dziękuje wam zacni panowie za ratunek i bezpieczne odprowadzenie do domu – powiedziała Rela gdy
wyszła z wozu – Zapraszam was na kolację oraz nocleg.
- Miło będzie spędzić noc pod dachem – odpowiedział Zygfryd biorąc na ręce ciało zabitego mężczyzny –
Tylko najpierw musimy zając się Twoim mężem.
- Ułóż go proszę w sienni, tylko pozwól mi najpierw przynieść kilka koców dla niego – odpowiedziała
kobieta z po jej policzkach ponownie popłynęły łzy.
- Matko ja to zrobię, ty może trochę odpocznij – wtrąciła Nela.
- Ja pomogę – dodał Rock a dziewczyna uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Macie rację dzieci, ja może zrobię coś do jedzenia, pewnie jesteście głodni.
- To ja pomogę Tobie jeśli pozwolisz – zgłosił się Vida.
- Dziękuję – odpowiedziała Nela i wszyscy się zabrali do swoich zajęć. Gdy wszyscy spełnili swoje
obowiązki usiedli do stołu i po prostej kolacji zjedzonej w milczeniu udali się na spoczynek.
Następnego dnia nad ranem śpiących mężczyzny obudziła Nela.
- Drodzy panowie, wiemy że wam się śpieszy ale matka poprosiła byście razem z nami pożegnali ojca i
zostali na tradycyjnym poczęstunku na uczcie ku jego pamięci.
- Zostaniemy by uczcić pamięć Twego ojca pani – odpowiedział Rock, teraz dopiero zauważając jak piękna
jest młoda kobieta – Prawda wuju?
- Oczywiście, że tak. Nie można odmawiać uczestnictwa w pochówku, tym bardziej po tym co zobaczyliśmy
odparł Zygfryd.
- Będzie to dla nas zaszczyt - dodał Vida również się jej przypatrując.
- Będziemy wdzięczne naszym wybawcą – odpowiedziała dziewczyna – Teraz wybaczcie muszę z matką
przygotować pochówek.
- Oczywiście – odparł olbrzym – My również się w tym czasie przygotujemy. Chłopcy przynieście nasze
odświętne szaty.
Przed południem cała piątka udała się do pobliskiej skromnej świątyni gdzie odbywała się ceremonia
pogrzebowa na którą przybyli wszyscy mieszkańcy wioski u których był widoczny taki sam wyraz smutku i
niedowierzania jak na obliczu kobiet. Najpierw łamiącym się głosem Rela pożegnała swojego męża, Nela
nie była w stanie wydobyć z siebie słowa, wyglądała jakby miała zaraz zemdleć więc Rock wsparł ją
ramieniem. Natomiast wielu innych ludzi zabrało głos by oddać cześć swojemu długoletniemu
przyjacielowi. Rock pomyślał, że musiał to być naprawdę wspaniały człowiek bo żal i rozpacz były
ogromne, zrozumiał także jak bolesne jest odejście bliskiej osoby czego nigdy wcześniej nie doświadczył. W
jego głowie oprócz smutku na widok całej rozpaczy pojawiła się również złość na świat, na wojnę i na tych
którzy do niej doprowadzili sprowadzając tyle cierpienia na niewinne osoby. Postanowił sobie, że za wszelką
cenę będzie chronił wszystkich i nie pozwoli by na jego oczach miała zginąć choćby jedna osoba, nawet za
cenę życia. Spojrzał jeszcze na zapłakaną Nelę i objął ją mocniej a ona spojrzała na niego z wdzięcznością.
Ceremonia pogrzebowa trwała aż do późnego wieczoru,gdyż tradycją w tych stronach oprócz
pożegnania zmarłego polegały również na wznoszeniu toastów za jego pamięć i skromnym poczęstunkiem
by dusza opuszczająca ciało mogła usłyszeć jak wiele znaczyła dla swoich bliskich aby spokojnie udać się na
spoczynek. Olbrzym jednak gdy zauważył pierwsze oznaki ciemności postanowił pożegnać się z
żałobnikami aby móc z samego rana udać się w dalszą drogę. Zanim wrócili do domu Reli i Neli nasi
bohaterowie musieli pożegnać się i jeszcze raz usłyszeć od niemal każdego mieszkańca osobiste
podziękowania za opiekę nad dwójką kobiet. Rockowi najdłużej zajęło rozstanie się z Nelą, której
towarzyszył prawie, że przez cała uroczystość.
- Jeszcze raz muszę podziękować Ci za ratunek i opiekę – zaczęła dziewczyna – Bez was Bless tylko wie co
mogłoby się wydarzyć.
- To nie mi należą się podziękowania ale mojemu wujowi i bratu. To oni was uratowali – odpowiedział nieco
zmieszany chłopak.
- Ale to ty podczas podróży i przez cały dzisiejszy dzień przy nas czuwałeś i Twoja ręka była dla mnie
oparciem. Nie zrozum mnie źle, nigdy nie spłacę długu wdzięczności jaki mam wobec Zygfryda i Vidy,
jednak zarazem serce i rozum podpowiadają mi, że to za Twoją przyczyną znaleźliście się w porę przy nas i
dzięki przeznaczeniu wciąż żyjemy.
- Taki jest nasz obowiązek by zawsze podać ramię damie w potrzebie i jestem zaszczycony, że pomimo
okoliczności mogliśmy się poznać i mogłem posłużyć Cię pomocą – Rock czuł, że odrobina wina, którą
dzisiaj wypił dodała mu nieco odwagi – Dziękuje za słowa Twojej wdzięczności i przekaże je towarzyszą.Mam nadzieję, że będzie dane nam się jeszcze kiedyś spotkać – dodał i zbliżył się odrobinę do niej. Nela
również zrobiła dwa kroki i stanęli tak blisko siebie, że prawie dotykali się nosami. Chłopak rozejrzał się
jeszcze nerwowo czy nikogo nie ma obok i przybliżył usta do jej warg, dziewczyna niepewnie odpowiedziała
tym samym i ich usta złączyły się w pocałunku aż do momentu gdy poczuł na ustach smak jej łez. W tym
momencie Rock mimo smutnych okoliczności poczuł najlepsze uczucie w swoim życiu bo nigdy do tej pory
nie był tak blisko z dziewczyną, jednak ta chwila nie trwała długo gdyż dziewczyna po chwili odsunęła się
od niego.
- Przepraszam – powiedziała – Nigdy wcześniej tego nie zrobiłam ale poczułam, że to jest odpowiedni
moment na mój pierwszy pocałunek oraz odpowiednia osoba.
- Nie masz za co przepraszać, też tego chciałem chodź znamy się tylko jeden dzień myślę, że jesteś najlepszą
osobą jaką do tej pory poznałem. Chciałbym Cię kiedyś jeszcze raz spotkać.
- Pragnę tego samego Rock, mam nadzieję, że będzie nam to dane.
- Tu jesteś chłopcze – rozległ się głos Zygfryda – Musimy udać się na spoczynek, wyruszamy o świcie.
- Dobrze wuju – chłopak spojrzał jeszcze raz na dziewczynę i ruszył za wujem.
Tak jak Zygfryd obiecał cała trójka wyruszyła świtem w drogę, mieli jeszcze przed sobą dwa
dni podróży więc bardzo cieszyli się z zapasów naszykowanych przez kobiety, które zawierały pieczywo
oraz suszone mięso. Doświadczony wojownik znał tą okolicę i wiedział, że najlepszym wyborem będzie
udanie się w drogę często uczęszczanym gościńcem. Pogoda dopisywała im całą drogę więc podróż
upływała na cieszeniu się widokami oraz wesołymi rozmowami z napotykanymi podróżnymi.
W połowie następnego dnia ujrzeli na wzgórzu ogromne białe mury.
- Widzicie chłopcy te mury przed nami na wzgórzu? - spytał Zygfryd - Jest to cel naszej wędrówki. Miasto
Ovia a w niej znajduję się świątynia Blessa Orto. Jest to dzieło pierwszych zamieszkujących tutaj
krasnoludów, którzy również czczą naszego boga. W całości składa się ona z marmuru , nawet te wielkie
mury i wieże. Budowa zajęła im niemal dwieście lat. To co jest w tym niesamowitego, że podczas całego
tego okresu nie wydarzył się żaden wypadek, krasnoludy są przekonane ,że to za sprawą Blessa, którego
ustanowiły zarazem bogiem i królem wszystkie co znajduję się na tej pięknej ziemi. Również pokochaliśmy
naszego boga gdy nasi przodkowie przybyli do tych ziem, który dba o to ,żeby nigdy niczego nam nie
brakowało. I teraz wieszczka Blessa Etihad przekazała nam jego wolę o znalezieniu wojownika, który
pomoże nam pokonać wrogów, którym może okazać się jeden z was. Nasi władcy ufają tej przepowiedni
bezkrytycznie więc nie dziwicie się jeżeli zobaczycie mnóstwo mężczyzn z synami u bram świątyni.
- Skoro jest taki potężny to dlaczego dopuścił do najazdu Hundów ?- spytał z przekąsem Vida.
- Ponieważ Bless jest bogiem miłości i pokoju którego te bestię nie potrafią zrozumieć i w niego uwierzyć, z
tego powodu ma on ograniczony wpływ na te straszne czasy- wyjaśnił Rock.
- Słuchaj młodszego brata Vida- uśmiechnął się Zygfryd po czym dodał – A ja i moi bracia to co? Jesteśmy
Paladynami Światła naznaczonymi przez Blessa, przez to mam dużą większą możliwość do bronienia
naszych ziem, więc sam widzisz, że jednak nie zostaliśmy sami, prawda?
- Niby to prawda, ale ile osób zabiły już te bestie, gdzie był wtedy Bless?
- Nie może być wszędzie chłopcze – zdenerwował się Zygfryd – Zaraz będziemy na miejscu to zadasz te
pytania kapłanom. Skoro tak mocno wątpisz w jego moc to po co udajesz się z nami w drogę ? Nie lepiej
było Ci zostać z ojcem ?
- Ponieważ to ja będę tym wybrańcem i pozbędę się bestii raz na zawsze.
- Nie wiem bracie, wątpisz w naszego boga , to dlaczego miałby Cię wybrać? - wtrącił Rock
- Ponieważ w moim sercu jest tylko dobro mieszkańców naszej krainy i będę w stanie zrobić wszystko by
pozbyć się Hundów – odpowiedział zarozumiale Vida.
- Koniec tej dyskusji dojeżdżamy do bramy, a takie dyskusje nie są tu mile widziane – rzekł Zigi - Widzicie
ile tu jest osób? Krasnoludy i ludzie, długo przyjdzie nam czekać na naszą kolej.
Rzeczywiście , przed bramą znajdował się mały obóz przybyłych , znajdowały się tam różnokolorowe
namioty, wokół rozlegał się gwar rozmów i rżenie koni. Zygfryda rozpoznawało wiele osób i co rusz ktoś do
niego wesoło zagadywał. Dla braci był to niemałe przeżycie ponieważ nigdy nie widzieli w jednym miejscu
tak wielu osób, tym bardziej innej rasy, z ogromną ciekawością przyglądali się brodatym krasnoludom.
Chłopcy po rozbiciu własnego namiotu oddalili się od opiekuna, który rozmawiał z mężczyznom prawie tak
ogromnym jak on sam.
- Jak tam wieści z frontu Alex?
- Nie najgorzej w ostatnim tygodniu znów wypędziliśmy bestie na statki, ale ponieśliśmy straty zginęło
trzech naszych i trochę żołnierzy. Na szczęście obstawiliśmy port, reszta Hundów nie ma szans zejść na ląd,
więc przez jakiś czas jesteśmy bezpieczni.- Dobrze, obawiałem się, że dotrą ich kolejne zastępy i nas złamią, ale tym bardziej potrzebujemy naszego
wybawcy, kolejna fala może przyjść lada dzień.
-To prawda i przy okazji. Rozbiłeś już swój obóz ? Jestem tu drugi dzień i dopiero zbliżam się do bramy z
moim chłopakiem. Każdego nowego przybyłego czeka przynajmniej dzień koczowania pod murami a jak
sam widzisz jest tu masa chłopców, a kapłani mówią , że nie mogą przyspieszyć selekcji a żaden z
kandydatów nie był nawet blisko okazania się wybrańcem.
- Niedobrze, wolałbym by być już na froncie, ale rozbiłem już z chłopcami namiot.
- Ja też bracie, ja też … - Rock nie słyszał dalszej części rozmowy bo minął mężczyzn i szedł dalej
rozglądając się z zaciekawieniem. A było na czym zawiesić oko, bo wyczuwszy okazję do zarobku pod
świątynie przybyli różni kupcy oferujący jedzenie, alkohol, broń ale również medaliony błogosławione przez
Blessa, które niby miały zjednać jego przychylność. Chłopcy nie mogli się napatrzeć na ogrom towaru, i
nęcące z każdej strony smakołyki, już po chwili obaj raczyli się słodką bułką z nieznanym im nadzieniem.
- Rock patrz! - krzyknął w pewnym momencie Vida pokazując palcem na klatkę obok młodego mężczyzny.
Klatka była przykryta płachtą a coś w środku bardzo gwałtownie się ruszała i wydawała dźwięki jakich
chłopcy jeszcze nigdy w życiu nie słyszeli. Od razu ich zainteresowanie dostrzegł właściciel klatki.
- Witam młodych wojowników czy chcecie zobaczyć to wspaniałe egzotyczne stworzenie złapane na pustyni
za Kolorowymi Górami? Tylko dwa srebrniki za osobę!
- Czemu nie? - spytał zaciekawiony Vida – Proszę panie cztery monety za mnie i brata.
- Napatrzcie się młodzieńczy , długo takiego cudu nie zobaczycie! - krzyknął mężczyzna i odsłonił klatkę.
Vida i Rock cofnęli się przerażeni. Ich oczom ukazała się istna szkarada. Był to obślizgły stwór
przypominający węża, tylko że był sporo większy a jego skóra była czarna, miał krótkie odnóża a z głowy
wystawały wściekle kłapiące żuwaczki.
- Tak jest drodzy panowie, Szczypawa! Śmiertelnie niebezpieczna bestia, wystarczy jedno ukąszenie
szczypiec by powalić dorosłego mężczyznę. Są one istnym utrapieniem mieszkańców pustyni.
- Jak panu udało się go złapać? - spytał pełen wrażenie Rock.
- Dobry łowca nie zdradza swoich technik - odpowiedział dumnie mężczyzna.
- Tu jesteś chłopcy - zawołał nadchodzący Zygfryd – Co tu oglądacie?
- Szczypawę wuju !
- Szczypawę? - prychnął spoglądając na klatkę paladyn – Przecież jest to zwykły skron.
- Ależ co to wielmożny pan opowiada! Spójrz na te śmiercionośne żuchwy.
- Te żuchwy jeden co mogą zabić to mysz i to małą – odpowiedział Zigi a wokół ich zebrała już się mała
grupa gapiów.
- Wuju to nie jest Szczypawa za Kolorowych Gór? - wtrącił się Vida.
- Skądże Szczypawy mają wypustki na całym swoim ciele a ten tu jest całkowicie gładki.
Sprzedawca zaczął z powrotem nakładać płachtę na klatkę.
- Rock czy daliście temu oszustowi jakieś pieniądze?
- Tak Vida zapłacił mu cztery srebrne monety.
- Radzę Ci – Zygfryd spojrzał gniewnie na mężczyznę, który pod tym wzrokiem jakby skurczył się w sobie-
oddać to co dostałeś. W przeciwnym razie zamknę Cię w klatce razem z tym stworem.
Właściciel klatki, który już był poważnie przerażony oddał chłopcom ich monety, po czym szybko
zapakował cały swój dobytek na wóz i nikt już w okolicy świątyni nigdy o nim nie usłyszał.
- To jest dobra nauczka dla was – zwrócił się do braci Zygfryd – Nigdy nikomu pochopnie nie ufajcie, tym
bardziej nie oddawajcie za szybko monet.
- Będziemy pamiętać tą lekcję wuju!Rozdział II
Świątynia Blessa
Po jednym i połowie dnia spędzonych pod murami świątynnej wioski mocno zmęczeni już
upałem i nudą Zygi, Vida i Rock doczekali się swojej pory przekroczenia bramy. Gdy tylko z ulgą ją
przekroczyli ujrzeli oszałamiający widok ukryty za murami. Od bramy ciągnął się szeroki plac i tu również
były stragany kupieckie ale tutaj w przeciwieństwie do kupców pod murami sprzedawcy mieli sprzęt o
ogromnej wartości. Za placem ciągnęła się aleja od której w każdym kierunku odchodziły węższe uliczki. Na
końcu aleja rozchodziła się w dwie strony. Prawa ścieżka wiodła w górną część wioski tam gdzie znajdowała
się świątynia a lewa natomiast kierowała w dalsze części miasta, Zygfryd jednak poprowadził w prawo
wprost do świątyni. Droga ta już z daleka odznaczała się bogatszym wzorem budownictwa oraz tym, że stała
przy niej kolejna brama a stacjonowało przy niej czterech strażników gotowych na każdą ewentualność.
Wszystko tutaj było zadbane oraz utrzymane w dużym porządku, a budynki były różnych kształtów i
kolorów, a uliczki przyozdabiały przepiękne rośliny z najróżniejszych stron świata. Picie alkoholu było tutaj
surowo wzbronione zakaz nie obejmował tylko świąt i ważnych wydarzeń a kto próbował ten zakaz ominąć
zostawał skazywany na dożywotnie wygnanie i zakaz wstępu na teren świątyni, porządku pilnowali strażnicy
miejscy, ubrani w lekki wytrzymałe zbroje oraz hełmy zakrywające całą głowę w przeciwieństwie do tych
przy bramach miejskich którzy ubrani byli w ciężkie płytowe zbroje z również zasłoniętymi twarzami.
- Nigdy w życiu nie byłem w takim pięknym miejscu! - krzyknął Vida – Rock a Tobie jak się podoba?
- Nie wiem co powiedzieć, słyszałem opowieści ale nikt nie myślałem, że się tutaj znajdę - odpowiedział
oczarowany, rozglądając się po okolicy.
- To jest najbardziej okazałe miejsce w naszym królestwie, równie okazałe są tylko pałace królów - dodał
Zygfryd, który jako Paladyn Światła właśnie tutaj przyjął święcenia.
- A gdzie one się znajdują ? - zaciekawił się Rock.
- Każdy król ma własną posiadłość na swoich ziemiach.
- Chciałbym je kiedyś odwiedzić – rozmarzył się Rock.
- Jeśli zostaniesz wybrańcem lub choćby członkiem paladynów to na pewno odwiedzisz wszystkie te miejsca
– odparł poważnie Zygfryd.
- Mam taką nadzieję – odparł z nadzieją w głosie - Wuju czy Ci potężni strażnicy to paladyni? - zapytał nie
mogąc oderwać wzroku od strażnika przy bramie do której się zbliżali.
- Nie wszyscy, ale w większości to paladyni weterani, którzy zasłużyli na służbę przy świątyni i są gotowi na
wszystko.
- Wyglądają na takich – odparł Vida, patrząc w oczy jednego z nich gdy się zbliżyli do bramy świątyni. Jego
wzrok był zimny i skoncentrowany, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku, takie same wrażenie
sprawiali jego towarzysze.
Jednak wzrok ten złagodniał gdy tylko przeniósł spojrzenie na olbrzyma, który podszedł i wyciągnął do
niego rękę, Rock mógłby przysiąść, że pod hełmem pojawił się uśmiech.
- Zygfryd! Dawno Cię tu nie było, jak żyjesz?
- Hey Pot, całkiem dobrze, nie narzekam na brak zajęć a Tobie chyba się spodobała ciepła posadka?
- Haha jak zawsze uszczypliwy. Widzisz polubiłem się z chłopcami – wskazał na swoich towarzyszy – A na
nudę nie narzekam, odkąd poszukujemy wybrańca przybywa tu masa ludzi i ktoś musi ich kontrolować a
często zdarzają się oszuści co by tylko chcieli pokręcić się koło kapłanów i uniknąć wojska zaniżając swój
wiek, roboty mamy od kupy.
- Ludzie nigdy się nie zmienią co? Mnie właśnie sprowadziła tu ta dwójka – oparł wielki dłonie na głowach
chłopców – Moi bratankowi Rock i Vida oraz ich pupilek Łapa – teraz dopiero Pot i towarzysze spojrzeli w
dół i dostrzegli za chłopcami wilka, jeden z nich mocniej chwycił włócznię i cofnął się o parę kroków, czym
spowodował wybuch śmiechu Zygfryda – Spokojnie młody, on jest tutaj tak samo groźny jak ja.
- Nie wiem czy to dobrze – również strażnik się zaśmiał i spoważniał – Czy to wilk?- Tak, panie – odpowiedział Rock, czym ożywił stojących mężczyzn.
- Chłopiec i wilk? - zapytał jeden z nich i dodał z nadzieją – Czy to oznacza…?
- Na razie nic to nie oznacza – odpowiedział olbrzym i wskazał na świątynię – Tam się przekonamy.
- Oby to był dobry znak – powiedział Pot – Jeszcze nigdy nie mieliśmy tak wyraźnego sygnału.
- Dlatego powinniśmy tam iść jak najszybciej – odparł już lekko zniecierpliwiony olbrzym – Przepuścisz
nas?
- Ależ oczywiście – strażnik nakazał strażnikom zrobić przejście – Bless z wami.
- Niech jego płomień Cię prowadzi – odpowiedzieli przybysze po czym ruszyli przed siebie.
Ledwie przekroczyli bramę a podbiegł do nich jeden z kapłanów.
- Wyczekiwaliśmy was – zaczął – Już od jakiegoś czasu chodzą słuchy o chłopcach z wilkiem. Musicie udać
się ze mną, pani Etihad życzy sobie was zobaczyć.
- A kto to jest? - zapytał Vida, a Zygfryd obrzucił go uważnym spojrzeniem.
- Naprawdę synu nie słyszałeś nigdy o największej wieszcze Blessa naszych czasów? To dzięki niej tu
jesteśmy, ona przepowiedziała, że naszym ratunkiem będzie młody chłopak.
- Znam tę historię wuju, ale nie zapamiętałem imienia wielkiej pani – zmieszał się starszy z braci –
Przepraszam.
- Tym razem postaraj się zapamiętać. Dokąd mamy iść? - olbrzym zwrócił się do kapłana.
- Do głównej świątyni, wieszczka czeka w swojej komnacie, zaprowadzę was.
- Słyszeliście chłopcy idziemy. Uspokójcie myśli, i nie zróbcie mi wstydu przed wieszczką.
- Dobrze wuju, nie możemy się doczekać zaszczytu wkroczenia do świątyni! - odkrzyknęli razem bracia.
wiątynia była imponującym budynkiem, na każdym narożniku znajdowała się wieża z
dzwonem, całość była wykonana z białego marmuru, a szczyt dekorowała kopuła z czystego złota. Wejście
stanowiły olbrzymie dębowe drzwi, przyozdobione rzeźbą boga siedzącego na tronie a w jego rękach
spoczywał kostur i miecz. Kapłan wprowadził ich do środka, a to zrobiło jeszcze większe wrażenie. Ściany
były tak wyczyszczone, że odbijające się od nich promienie słońca powodowały, że budynek zdawał się
świecić i jakimś sposobem nie oślepiał przybyłych. Samo wnętrze było ogromne, pomieszczenie z wysokim
sufitem z którego zwisały liczne żyrandole a przez sporej wielkości witraże wpadało światło słoneczne,
które odbijało się od wypolerowanych ścian sprawiając tym samym sposobem, że wnętrze było tak jasne
jakby nie otaczały ich ściany.,dzięki czemu można było podziwiać elfickie ryciny przedstawiające
pierwszych przybyszów a nad nimi Blessa, który wskazywał im kierunek na bogato zdobiony ołtarz
znajdujący się naprzeciw drzwi.
Gdy Zygfryd, Rock i Vida znaleźli się w środku dostrzegli, że znajduje się tu mnóstwo kapłanów, którzy
próbują zapanować nad hałaśliwym tłumem kandydatów na przyszłego wybrańca, nie było to łatwe zadanie
ponieważ w środku był spory tłum ludzi i krasnoludów, zwłaszcza Ci ostatni byli sprawcami największego
chaosu. Rock z podziwem patrzył jak ich przewodnik sprawnie manewruje między tłumem, jakby całe
wnętrze było puste jednak Zygfrydowi nie szło równie dobrze i co chwila potrącał kogoś na swojej drodze.
Po chwili znaleźli się tuż przy ołtarzu jednak przewodnik nie zatrzymał się tylko udał się na prawo w stronę
zamkniętych drzwi po czym w nie delikatnie zapukał.
- Proszę wejść – rozległo się za drzwi i kapłan zrobił tak jak kazano. Gdy tylko otworzył młodym chłopcom
zabrakło tchu w płucach a Łapa stanął jak wryty, w środku znajdowała się najpiękniejsza osoba jaką w życiu
było danie im spotkać, a obok niej stał ubrany w biała szatę młody mężczyzna. Była to Etihad, która pomimo
to, że była dużo starsza od Zygfryda sprawiała wrażenie dziewczyny, która ledwie co weszła w dorosłe
życie. Blond, kręcone włosy oraz ciemna cera nadawały jej szlachetnego wyglądu, czego obraz dopełniał
wysoki wzrost jak na kobietę oraz tak szczupła talia, że dorosły mężczyzna mógłby ją objąć samymi tylko
dłońmi przy czym sprawiała wrażenie osoby tak silnej, że nie obawiała się żadnego ataku.
- Panowi otoczcigodna Etihad, wieszczka wielkiego Blessa, a towarzyszy jej nowy paladyn. Każdy chłopak
który wraz z wieszczką wyjdzie za tych drzwi w białej szacie staję się uczniem Paladynów, niewielu
doświadcza tego wyróżnienia.
- I co go teraz czeka?
- Szkolenie w jednej z naszych warowni, pod pilnym okiem doświadczonych wojowników.
W tym momencie Etihad wstąpiła na niewielkie podwyższenie i ruchem ręki uciszyła zebranych.
- Vida, syn Fracka. Synu proszę podejdź do mnie.
- Powodzenia, pamiętaj jasny umysł , zero myśli – poradził Zygfryd.
Lekko zdenerwowany Vida coś wymamrotał po cichu po czym udał się w kierunku wieszczki i oboje
zniknęli za drzwiami znajdującymi się za kobietą. Po pewnym czasie, który Rockowi wydawał się
wiecznością Vida wrócił wraz z Ethiad, ale nie miał na sobie nowych szat, za to miał widocznie
zawiedzioną minę i szybko ruszył w stronę wyjścia.- Co się stało bracie? - krzyknął za nim Rock.
- Ten wasz Bless nawet nie raczył się mną zainteresować! - krzyknął Vida – Ta wyrocznia powiedziała, że
nie mam wystarczająca czystego serca i odwagi w sobie żeby nawet zostać paladynem.
- Tak myślałem synu, że jesteś trochę zbyt porywczy – smutno powiedział Zygfryd.
- Nie, coś mi się wydaje, że ten wasz bóg nie umiał się na mnie poznać – odparł Vida po czym wybiegł na
zewnątrz.
- Zostaw go Zygfryd – zawołała zbliżająca się wieszczka, gdy olbrzym chciał ruszyć za nim – Musi sobie
sobie przemyśleć odrzucenie.
- Może masz rację wyrocznio ale to nie jest zachowanie godne członka nawet naszej armii.
- Nie bądź dla niego tak surowy Zygfrydzie, jest młody musi tylko przełknąć gorycz porażki.
- Masz rację pani, krew jest zawsze gorąca w młodym ciele i nie może przełknąć goryczy przegranej.
- Twoja kolej synu, chodź ze mną – kobieta zwróciła się do Rocka.
Chłopak posłuchał i razem z wyrocznią przeszedł przez mniejsze drzwi.
Po przekroczeniu progu oczu chłopca ukazała się ciemna sala bez ognia i źródeł światła, jedynie
lekką poświatę stanowiły trzy podesty na środku sali. Pierwszy z nich był osłonięty całunem, obok drugi na
którym znajdowała się tarcza i miecz a ostatni podest był pusty.
- Rock tutaj odbywaj się trzy próby : błogosławieństwa, przeznaczenia oraz męstwa i uczciwości - odezwała
się wyrocznia – wejdź proszę na miejsca z lewej strony.
- Czego mogę się spodziewać ?
- Nie wiem synu, każdy kandydat doświadczył czegoś innego, wszystko zależy od Ciebie.
Rock pamiętał słowa Zygfryda, ale mimo to w jego głowie pojawiło się wahanie i niepewność lecz wstąpił
za całun. Momentalnie otoczyły go ciemności lasu. Zewsząd dobiegały go szepty, jedne były przyjazne,
wołające go do opuszczenia ścieżki i udania się w głąb lasu, inne natomiast przerażające groziły, że na
ścieżce czeka go śmierć w okropnych męczarniach. Pamiętając rady Zygfryda by nigdy w życiu nie zbaczać
ze ścieżki, przejęty lękiem ruszył się naprzód.
Nagle z widocznej na końcu ścieżki polany rozległ się żałosny jęk rannego psa. Chłopak zapominając o,
stresie dobył miecza i ruszył biegiem przed siebie. Na polanie ujrzał rannego Hunda ze strzałą w łapie.
Bestia była ranna i błagalnie spoglądała na Rocka. W głowie młodzieńca toczyła się bitwa strachu,
współczucia, złości oraz łaski. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że jest to jedna z bestii, która przyniosła
do jego ojczyzny śmierć i cierpienie, ale jednak była to tylko ranna bezbronna istota. Dobre serca, wygrało
walkę. Chłopak odłożył miecz, zbliżył się ostrożnie do bestii po czym wyciągnął grot. Bestia momentalnie
rozmyła się we mgle, na jej miejscu ukazał się szczeniak wilka , który polizał go po ręce. Rock już wyciągał
rękę w kierunku zwierzęcia ale i tym razem obraz się rozmył a on sam znów znajdował się w pomieszczeniu
z Etihad, która natychmiastowo nakazała unieść mu tarczę i broń znajdującą się na podeście. Tarcza
momentalnie poszybowało w górę pod wpływem jego ruchu, sprawiała wrażenie lekkiej jak piórko a miecz
idealnie pasował do jego dłoni.
- Niesamowite - powiedziała sam do siebie Etihad – Teraz czeka Cie synu ostatnia próba, spotkanie z samym
Blessem , wejdź proszę na ostatni podest.
Tym razem niezwykle podekscytowany chłopak bez wahania wykonał polecenie wieszczki.
- Rock, syn Fracka – usłyszał dochodzący z góry głos – Jestem Bless pierwszy pan tych ziem, obrońca
krainy oraz opiekun wszystkiego co żywe. Widzę, że Twoje serce oraz umysł są godne mojego
błogosławieństwa. Wyczuwam w Tobie same szlachetne cechy, godne obrońcy krainy. Czy jesteś gotów
przyjąć moją łaskę dające Ci nadludzkie umiejętności ale również będziesz gotowy zareagować i poświęcić
życie w obronie ojczyzny?
- Tak mój panie, przyrzekam służyć wiernie oraz nigdy nie zwątpić w Ciebie a w razie potrzeby poświęcić
się w obronie naszej każdej istoty na tych ziemiach.
- Namaszczam Cię Rocku synu Fracka, byś z dumą nosił moje imię i korzystał z mocy, którą Cię
obdarowuje. Błogosławię w Tobie mojego ducha oraz naznaczam Cię jako mojego duchowego spadkobierce,
za którym pójdą tłumy ku obronie ojczyzny. Niech światło Cię prowadzi,
Po tych słowach światło rozjarzyło się jeszcze bardziej a chłopak poczuł miłe ciepło rozchodzące się po
całym ciele, a jego ubranie przemieniło się w złotą szatę. Po chwili znów znajdował się w okrągłej sali, a
gdy tylko zszedł z podestu na jego miejscu ukazał się wspaniały łuk.
W tym momencie Etihad padła na kolana odrzucając głowę do tyłu w jej oczach były widoczne
tylko białka. Z jej ust wydobył się głos całkowicie inny niż chłopak słyszał do tej pory.
- Oto dotarł do mej świątyni wojownik godny najwyższego błogosławieństwa, zaliczyłeś wszystkie próby.
Dowiodłeś, że Twoja wiara, czystość oraz odwaga są tym co może uratować naszą krainę przed strasznym
losem. Przeznaczone są Ci wielki czynny ale ścieżka Twojego życia będzie pełna zwątpienia i bólu orazdumy i radości. Od teraz aż po wieki będzie w Tobie moja cząstka duszy, a w dowód mega uznania unieś łuk
, który należał do mojego najwierniejszego sługi.
Po tych słowach Etihad wróciła do przytomności.
- W końcu przepowiednia się spełniła – powiedziała lekko drżącym głosem – Wracamy do Zygfryda.
Gdy ludzie znajdujący się w głównej sali zauważyli Rocka zapadła cisza po której cały budynek
rozbrzmiał od krzyków radości, wiwatów oraz gratulacji. Każdy spostrzegł, że to on, bratanek Zygfryda
został wybrańcem,a wraz z tym wzrosła nadzieja na ocalenie. W tym wszystkim Zigi stał nieruchomo
wzruszony oraz pełen obaw czy chłopak udźwignie brzemię, jakim obdarzył go los. Towarzyszący mu młody
kapłan przywołał go do świadomości.
- Chodź Zygfrydzie, musisz wysłuchać wyroczni co ma Ci do powiedzenia jako opiekunowi wybrańca.
- Tak, masz rację, muszę się dowiedzieć co nas teraz czeka - odrzekł olbrzym wzruszonym głosem.
Po chwili obaj znajdowali się już przy wyroczni a chłopak sprawiał wrażenie, jakby do końca nie wierzył w
to co się wydarzyło.
- Wuju widziałem Blessa! Błogosławił mnie oraz oraz obdarzył mieczem i tarczą oraz łukiem Talessa –
pochwalił się Rock unosząc broń wysoko w górę.
- Jestem z Ciebie dumny synu, wiedziałem że Twoja skromna natura i upór daleko Cie zaprowadzą.
- Rock jest Twoją krwią Zygfrydzie, co czyni Cię jego opiekunem i obrońcą. To ty będziesz wskazywał
drogę jego początkowym ruchom na drodze do zostania paladynem a później los zdecyduje o naszych
losach. Jest też kwestia wilka. Nigdy nie może on was opuścić obaj, musicie dbać o niego jak o członka
rodziny, tego wymaga od was Bless.
- Co ma być naszym pierwszym krokiem pani? - spytał uniżenie Zygfryd.
- Udacie się to twierdzy Wycombe gdzie ty i Twoi towarzysze nauczycie go walki, następnie wrócicie do
mnie i rozpoczniemy naukę zaklęć.
- Tak jest pani – odpowiedział Rock schylając głowę – Jest coś co powinniśmy jeszcze wiedzieć?
- Musicie wyruszyć jak najszybciej to możliwe licząc od jutrzejszego dnia. Sytuacja jest niepewna, nie
możemy czekać. Do tej pory, zorganizujemy wam eskortę i zapasy.
Oboje skinęli głowami i już chcieli odejść gdy Rock zdobył się na jeszcze jedno pytanie, które zadał
nieśmiałym tonem.
- Czy mogę odwiedzić przed tym moją rodzinę pani?
- Z tego co wiem , Twoja wioska znajduję się w kierunku twierdzy Wycombe, nie widzę przeszkody do
krótkich odwiedzin.
- Dziękuje pani – ucieszył się chłopak bo pomyślał, że jeszcze uda mu się spotkać Nele i spojrzał na wuja
oczekując jakie będą ich następne kroki.
- Rock wyruszymy następnego dnia, ja zostanę jeszcze porozmawiać z Etihad a ty idź poszukaj Vidy, żeby
nie zrobił nic głupiego w gniewie czego później może żałować.
- Wiesz gdzie on może się znajdować?
- Na pewno jest na terenie świątyni, nikt nie opuści jej terenu bez swego opiekuna – odpowiedział paladyn
Idź już, gdy go znajdziesz czekajcie na mnie pod bramą, którą przyszliśmy.
Rock wciąż podekscytowany, że to właśnie o nim mówiła przepowiednia, udał się na
poszukiwanie Vidy. Najpierw pokręcił się trochę przy samej świątyni z myślą, że brat na pewno nie uciekł
daleko, lecz niestety się zawiódł, nie było po nim ani śladu. Ruszył dalej w kierunku bramy wyjściowej,ale
że był to spory teren z mnóstwem ludzi kręcącym się po nim pobłądził wśród kapliczek i budynków
należących do kapłanów. Dopiero po czasie udało mu się dojrzeć wśród uliczek plac powitalny. Udał się w
tamtym kierunku i z oddali rozpoznał blond głowę brata rozmawiającego z strażnikami, lecz po chwili
odszedł zawiedziony i w tym momencie dojrzał uśmiechniętego Rocka w nowym ubiorze oraz z nowy
uzbrojeniem , które ponownie rozbudziło w nim gniew i poczucie zazdrości.
- Czy ty okazałeś się wybrańcem?- jego twarz wyrażało mnóstwo emocji od podniecenia po zazdrość i
gniew.
- Sam do końca tego nie rozumiem, wszedłem do sali razem z Etihad , spłynął na mnie jakby dziwny sen po
którym bez problemu podniosłem oręż Blessa oraz Talessa, który jak sam wiesz znajdował się na sali a na
sam koniec błogosławił mnie sam wielki bóg.
- I co teraz Cię czeka?
- Wrócimy do domu, a następnie udam się z Zygfrydem do twierdzy Wycombe. A co ty zamierzasz bracie? -
zapytał Rock zaniepokojony wyrazem twarzy brata.
- Zamierzam pomagać ojcu w kuźni i szkolić się w walce a gdy przyjdzie pora wstąpię do wojska.
- Mam nadzieję, że kiedyś będziemy stać ramię w ramię przeciwko Hundom! - Rock mocno objął Vidę – A
teraz wracajmy do Zygfryda, oczekuje nas.Obaj bracia ruszyli, po chwili ujrzeli wuja, który zmierzał w ich kierunku.
- Tutaj jesteście chłopcy – ucieszył się na ich widok Zygfryd. - Jak tam Vida w porządku już?
- Tak wuju już mi lepiej – odpowiedział twarzą bez wyrazu starszy z braci – cieszę się, że to Rock będzie
naszym bohaterem. Ale możemy Zygfrydzie udać się na osobność? Mam parę pytań do Ciebie.
- Chodźmy chłopcze. Rock została nam przydzielona kwatera, przed bramą którą weszliśmy, znajdziesz ją
bez problemu. Udaj się tam i odpocznij.
- Dziękuję wuju padam już z nóg – teraz dopiero Rock zdał sobie sprawę, że dzień chyli się ku końcowi a
jego samego ogarnia zmęczenie. Udał się więc do wskazanej kwatery, która okazała się całkiem elegancka.
Była w niej jadalnia oraz dwa oddzielne pokoje, jego zmęczenie pogłębił panujący tam półmrok
rozpraszany tylko przez łunę świec. Gdy tylko rzucił swoje ubranie zasnął w mgnieniu oka.
Następnego dnia obudził go Zygfryd. Chłopak domyślał się, że jest już późny poranek.
- Chłopcze wszystko już gotowe, musisz się oficjalnie pokazać zgromadzonym, wszyscy czekają by ujrzeć
przyszłego zbawcę Ovi.
- Co? Jaki pokaz? I gdzie jest Vida?
- Posłuchaj – rzekł z uśmiechem olbrzym przykucając przy łóżku – To są już Twoje pierwsze obowiązki,
musisz wlać w tych ludzi nadzieję, pokażesz im miecz i tarczę oraz łuka oni uwierzą, że mają szansę
pokonać wroga stając do walki razem z Tobą. Vida wstał bardzo wcześnie rano i poszedł pomóc w
przygotowaniach.
Nie wierząc nadal w to wszystko Rock zaczął ubierać elementy swojego wyposażenia by po chwili być
gotowy do wyjścia, tylko jedna rzecz nie dawała mu spokoju.
- Wuju, ale czy oni naprawdę uwierzą w to, że jestem wybrańcem? Spodziewają się zupełnie kogoś innego.
Nie kogoś takiego jak ja, dziecko jeszcze, które pierwszy raz opuściło dom i teraz ma być ich nadzieją -
wizja występu przed masą ludzi napawała chłopaka niepewnością.
- Posłuchaj starego paladyna - odrzekł łagodnie olbrzym – Ci ludzie uważają Blessa za najwyższą mądrość,
nigdy w niego nie zwątpili i jego decyzja jest niepodważalna, przyjmą Cię jako prawdziwą nadzieję, której z
każdym atakiem Hundów mają coraz mniej. Więc chodźmy tłum Cię oczekuje.
- Dziękuję wuju – odpowiedział natchniony słowami Zygfryda, po czym zawołał Łapę, który jak zawsze
zareagował na każde jego polecenie opuścił izbę i ruszyli w drogę za Zygfrydem.
Na placu przed świątynie zebrał się spory wiwatujący tłum. Można było w nim dojrzeć
doświadczonych wojowników wraz z ich podopiecznymi sporo było również kapłanów. Ludzie przewodzili
w liczbie wojowników, to właśnie oni stanowili główną siłę krainy. Natomiast krasnoludy stanowiły tylko
małą liczbę w tym gronie, przez ich porywczą naturę Bless rzadko wybierał ich jako swoje sługi. Nie
stanowiło to jednak dla nikogo przeszkody, wszyscy stali ramię w ramię jak jeden mąż. Wrzawa wzmogła się
gdy na podest ustawiony przed drzwiami świątyni weszła Etihad.
- Zapewne każdy z was usłyszał, że nasz czcigodny Bless wskazał oczekiwanego zbawcę naszej krainy –
zaczęła donośnym głosem - Wbrew temu czego wszyscy się spodziewaliśmy, został nim nie wspaniały
wojownik, a chłopak ledwie jedenastoletni Rock, bratanek Zygfryda którego wszyscy znacie - wśród
zebranych powiódł się pomruk zadziwienia,że to właśnie dziecko ma być ich nadzieją.
-Bless doskonale wie co robi obdarzając go złotą szatą, jak wszyscy wiemy jeszcze nigdy nas nie zawiódł
jako nasz duchowy drogowskaz. Dodatkowo Zygfryd ręczy, że chłopak mimo młodego wieku, dobrze radzi
sobie z łukiem i miecz też nie jest mu obcy, a w Wycombe zadbają o jego prawidłowy rozwój – ciągnęła
Etihad i skinęła na chłopaka - Rock przybliż się do mnie niech nasi bracia i siostry ujrzą Twe oblicze.
Stając u boku wyroczni, nie usłyszał wrzawy i wiwatów gdy tłum ujrzał jego poświęcone szaty, a on całą
swoją uwagę skupił na Vidzie, który przyglądał mu się wśród tłumu z zazdrością wymalowaną na twarzy.
Dopiero lekkie pchnięcie do przodu przypominało mu gdzie się znajduje.
- Witajcie! - przemówił głośnym lecz wciąż dziecinnym głosem - Jestem dumny z tego, że to ja będę mógł
was prowadzić do boju. Ślubuje, że nie spocznę dopóki Hundowie będą wciąż nas atakować, będę bronił
bezpieczeństwa mieszkańców naszej wspaniałej krainy aż po kres moich dni – Łapa zawtórował mu
głośnymi szczęknięciami a wśród zebranych uniosło się gromko „Rock! Rock! Rock!” a na twarzy chłopca
pojawił się uśmiech. Zrozumiał albowiem, że oni wszyscy pójdą z nim do walki, poczuł to bardzo mocno w
sobie, serce zaczęło mu szybciej bić, wzbierała w nim ogromna radość, która pozwoliła mu na chwilę
zapomnieć o bracie. Cieszył się chwilą. Nagle poczuł na sobie rękę Etihad, która patrzyła na niego z
uśmiechem.
- Znacie więc naszą nadzieję, teraz bawcie się, świętujcie i radujcie się spokojnymi dniami! - po czym
chwyciwszy chłopaka ze rękę zeszła z podestu i w kierunku Zygfryda, który oczekiwał ich w pobliżu.
- Zygfryd, wszystko jest przygotowane do drogi i konie czekają na was w stajni, gdy tylko słońce stanie
wysoko na horyzoncie, wyruszycie w drogę powrotną.- Jak sobie życzysz pani. Będę miał na niego baczenie.
- Nie wątpię w Ciebie Zygfrydzie tak samo w to, że nie postanowisz wmieszać się w tłum i razem z nimi
świętować i spożywać alkohol, gdyż czeka Cię najważniejsza podróż w życiu.
- Skądże – zaśmiał się olbrzym ale przestał gdy tylko napotkał wzrok rozmówczyni.
- Nie możemy sobie pozwolić na to, że wybraniec będzie podróżował z jednym skacowanym paladynem –
powiedziała surowo.
- Pani, te drogi są bezpieczne. Już nimi podróżowaliśmy – wtrącił Rock.
- I wdaliście się w bijatykę z bandą rabusiów, nie chłopcze te ziemię nie są bezpieczne w dopóki trwa wojna.
- Masz pani całkowitą rację – paladyn głęboko się ukłonił – nie tkniemy nawet kropli alkoholu aby nie
rozpraszać naszej uwagi.
- Mam taką nadzieję, a teraz wybaczcie drodzy panowie bowiem mam jeszcze sporo obowiązków, niech was
Bless prowadzi.
- I będzie Twoim światłem w ciemnym tunelu – odpowiedzieli równo i odeszli na poszukiwania drugiego z
braci, z czym sobie świetnie poradzili bo Vida stał oparty o pusty już podest nadal z markotną miną.
- Uśmiechnij się chłopcze, wielu zostało odrzuconych przez Blessa a mimo to zrobili świetnie kariery jako
żołnierze lub rzemieślnicy. Może Bless wybrał Cię na spadkobiercę rzemiosła ojca?
- Łatwo Ci tak mówić wuju, ty i Rock zostaliście wybrańcami a mnie ten zaszczyt ominął. Przynajmniej
będę miał więcej czasu by poświęcić się dla ojca a w razie potrzeby stanę z wami wszystkimi przeciwko
wrogom.
- I takie podejście mi się podoba, głowa do góry i przyjmuj wszystkie drogi losu, które stwórca dla nas
przygotował. Razem będziemy gotowi by odebrać wszystko co przed nami stanie.
- I pamiętaj braciszku, że zawsze możesz na nas liczyć, jesteśmy rodziną – dodał Rock, kładąc mu dłoń na
ramieniu, co wyraźnie poprawiło humor Vidy bowiem się uśmiechnął i objął młodszego brata.
- Skoro mamy już wszystko wyjaśnione to co wy na to by wyruszyć w drogę? Im szybciej ruszymy tym
szybciej będziemy u celu.
- Masz rację wuju, jedźmy – odpowiedział Rock i w trójkę ruszyli w kierunku wierzchowców.
Zygfryd zamienił tylko kilka słów z strażnikami przy bramie i ruszyli w podróż. Na drodze
również obyło się bez zbędnego zamieszania na wieść o wybrańcu wielu ludzi wróciło do swoich domów
więc i miasto i teren pod nim były już nie tak bardzo zatłoczone mimo to, że wciąż można było dostrzec
ojców z synami, z nadziejami na zostanie paladynem. Gościniec jak za pierwszym razem pełen był
podróżnych, którzy jeszcze bardziej serdecznie ich pozdrawiali widząc chłopaka w złotych szatach, który
zwiastował kres wojny. Wraz z końcem dni ujrzeli nareszcie dom Neli i Reli. Na ich szczęście kobiety
dopiero zasiadały do posiłku Nela nie posiadała się, że szczęścia na tak szybkie ponowne spotkanie a Rela
przyjęła ich z szeroko otwartymi ramionami zapraszając na nocleg i poczęstunek. Rock z ulgą przyjął
zaproszenie, dopiero teraz sobie uświadomił jak bardzo jest zmęczony i głodny, z nadmiaru emocji
zapomniał o czymś tak prozaicznym jak jedzenie.
Obie gospodynie był pod ogromnym wrażeniem, że to właśnie on został wybrany. Po posiłku Rela nieśmiało
poprosiła młodszego z braci na wspólną przechadzkę, co nie umknęło uwadze Vidy, który jednak nic nie
powiedział.
- Niesamowite, że najpierw ty, Vida i Zygfryd uratowaliście nas przed śmiercią a parę dni później wracacie
tutaj z taką wiadomością!
- Ja również, jestem podekscytowany tym co mnie czeka, wszystkie przygody, podróże i możliwość
bronienia naszej ojczyzny, lecz najbardziej jestem szczęśliwy ponieważ znów możemy spędzić ze sobą
trochę czasu.
- Też bym chciał zaznać przygód, ale jestem skazana na zostanie w tej wiosce – powiedziała ze smutkiem
Nela - A teraz gdy ojciec nie żyje, wszystko stanie się trudniejsze. Nie wiem jak damy sobie radę same z
matką. Ja chciałam stąd wyjechać, pójść na uczelnię a teraz nie mogę zostawić matki, chociaż to, że znów tu
jesteś napawa mnie wielką radością – Nela ze smutkiem opuściła głowę a po policzkach popłynęły jej łzy.
Rock domyślał się, że są to łzy smutku pomieszane z radością więc ją mocno przytulił i pocałował w
policzek czym odpowiedział pocałunkiem w usta i znów chłopak poczuł motylki w brzuchu i błagał by ta
chwila trwała wiecznie
- Dziękuję – powiedziała podnosząc głowę – Nie powinnam Ci mówić o moim żalu ale stałeś się mi
najbliższą osobą na świecie, lecz wiem, że masz ważniejsze sprawy na głowie niż problemy obcej
dziewczyny i możesz nie być gotowy na te wszystko.
- To nie prawda, odkąd wam pomogliśmy już nie jesteśmy dla siebie obcy, żałuję tylko, że nie zjawiliśy się
wcześniej by uratować również Twojego ojca.
Po tych słowach w oczach dziewczyny znów pojawiły się łzy.- Przykro mi, że nie dane mi będzie poznać Twego ojca, był to bardzo dobry człowiek, jednakże udało nam
się was uratować, więc spotkałem najpiękniejszą dziewczynę w moim życiu. Czuję żal, że nie możemy
spędzić więcej czasu razem – dodał ze smutkiem.
- Będę Ci za to wdzięczna do końca życia i nie możesz się obwiniać za śmierć mego ojca – uśmiechnęła się
przez łzy patrząc na jego zakłopotaną twarz.
- Dziękuję Ci za te słowa, będę o nich zawsze pamiętać. Wracajmy już do domu, jest już bardzo późno a ze
świtem musimy ruszyć dalej.
- Masz rację, wyglądasz na mega zmęczonego więc lepiej będzie jak porządnie się wyśpisz – po tych
słowach w doskonałych humorach udali się do domu, gdzie reszta domowników udało się już na spoczynek
więc również oni poszli w ich ślady.
Nazajutrz rano mimo że Rock liczył na ostatnie pożegnanie Nela nie wyszła ku nim. Chłopak
poprosił wuja by jeszcze trochę poczekali i ich dobrodziejki wyjdą ich pożegnać nic takiego się nie
wydarzyło. Zygfryd popatrzył na niego ze współczuciem.
- Przykro mi chłopcze, nie możemy już dłużej czekać. Panie z jakiegoś powodu nie mogą do nas wyjść.
Trzeba się pogodzić z tym, że nawet gdy dzień wcześniej spędzać ze sobą wspaniale czas, na drugi dzień a
czasami i nawet dłużej będą Cię ignorować bez wyraźnego powodu. Lecz pamiętaj, trzeba to cierpliwie
znosić i nie być zbyt nachalnym, gdyż o nienawidzą tego najbardziej na świecie.
- Może i masz wuju rację, lecz czuje się potraktowany niesprawiedliwe gdyż nic złego jej nie zrobiłem, ale
dziękuje za radę i będę próbował się jej trzymać – odpowiedział smutno chłopak, bo mimo tego co mu
powiedział Zygfryd było mu niezmiernie przykro gdyż bardzo liczył, że Nela znajdzie dla niego chodź
trochę czasu.
- Głowa do góry chłopcze, w końcu jesteś wybrańcem i Nela na pewno będzie na Ciebie czekać gdy
ponownie tu zawitasz a jak nie ona to inna się zaopiekuję Twoim sercem – powiedział Zygfryd i dziarsko
wskoczył na konia – No to w drogę!
Gdy już opuścili wioskę Vida widocznie w złym humorze na wspomnienie tego, że dziewczyna chciała iść
na spacer z Rockiem a nie z nim zaczął się naigrywać się z brata.
- O nasz nowy wybraniec tak szybko został odtrącony przez swoją wybrankę?
- Nikt mnie nie odtrącił, słyszałeś co wuja powiedzia ł- odpowiedział cały czerwony na twarzy.
- Oho chyba trafiłem w czuły punkt, zobacz wuju jak ładnie nam się zaczerwienił.
- Vida daj spokój bratu, skoro ty jeszcze nie poznałeś dziewczyny nie musisz dokuczać innym –
odpowiedział Zygfryd.
- Oho nasz wielki wybraniec jest już tak ważny, że nawet nie można z niego pożartować – zdenerwował się
Vida – Co braciszku może Ci jeszcze nosek wytrzeć bo najwyraźniej Nela o tym zapomniała. Albo nie czuję
się wystarczająco szlachetna by dotykać bohatera.
To przelało cierpliwość Rocka, błyskawicznie podjechał do konia na którym jechał Vida i rzucił się na brata,
zrzucając go na ziemię. Początkowo młodszy brat radził sobie dobrze i okładał przeciwnika pięściami lecz
po chwili większa siła Vidy dała mu przewagę i teraz on siedział do góry okładając chłopca. W tym
momencie Zygfryd postanowił się wtrącić i podniósł obu za karki, zanim do walki dołączył szczerzący kły
Łapa.
- Co wy sobie wyobrażacie? - krzyknął, a jego głos i dziki wyraz twarz sprawił, że braciom
momentalnie przeszła ochota do bójki – To wy macie stanowić siłę tych ziem a nie próbować się zabić
nawzajem. Vida twoja dziecinna zazdrość do niczego nie prowadzi, tylko sprawia, że czuję że Bless co do
Ciebie się w ogóle nie pomylił - chłopak zrobił się czerwony ze złości wyrwał się z uścisku i bez słów
dosiadł swego konia.
- Po Tobie zaś chłopcze spodziewałem się czegoś więcej. To co dostałeś zobowiązuje Cię do godnego
zachowania, od wybrańca wymaga się odporności na takie zaczepki, będziemy nad tym dużo pracować -
Zygfryd wypuścił Rocka z uścisku, on w przeciwieństwie do brata zawstydził się i przeprosił.
Reszta drogi do domu przebiegła w napiętej sytuacji ale już bez żadnych komplikacji.
Trzeciego dni w południe pojawili się w Parceli. Mieszkańcy nie zwracali na nich większej uwagi bo
ekwipunek Rocka był schowany w tobołku a jedynie Łapa truchtający obok wierzchowców zwracał ich
uwagę. Chwilę później byli już na swoim podwórku a pierwszy zobaczył ich wciąż krzątający się po kuźni
Fracek.
- Chłopcy! - krzyknął radośnie – W końcu wróciliście! Opowiadajcie jak było. Witaj Zygfrydzie.
- Witaj braciszku – odparł olbrzym ściskając go mocno. Lecz w tej chwili Fracek dostrzegł dwa różne
oblicza synów i spytał lekko zaniepokojony.
- Czemu tak wyglądacie, czy coś się stało?
- Tak tato – odpowiedział nieśmiało Rock – Lepiej będzie jak coś zobaczysz.- Dobrze…Pokazuj – ojciec patrzył na niego podejrzliwie – Boję się, że – urwał bo zobaczył co Rock
wyjmuje z juków swojego konia.
- Skąd ty to masz? - wykrzyknął gdy zauważył co znajdowało się w bagażu chłopaka.
- Tato dostałem te dary bo zostałem…
- Wybrańcem! - krzyknął Frącek zdając sobie sprawę, co to wszystko oznacza.
- Tak – odpowiedział chłopak stojąc prosto przed ojcem.
- Nie mogę w to uwierzyć, jestem z Ciebie taki dumny – przytulił ostrożnie syna by nie zniszczyć szaty i po
chwili dojrzał Vidę patrzącego się na nich z nietęgą miną i podszedł do niego – A co z Tobą synku?
- Jeszcze nie wierzę w to co się stało- odezwał się pierwszy Rock – Lecz gdy zobaczyłem nadzieję w tych
wszystkich twarzach poczułem, że nie mogę ich zawieść.
- Bless się na mnie nie poznał - odpowiedział bez wyrazu starszy z braci - Cieszę się jednak,że będę mógł
zostać i nadal pomagać w kuźni, a gdy przyjdzie potrzeba stanę w obronie naszych ziem.
- To jest tak samo ważne synu, pamiętaj o tym! Bez Ciebie nasi dzielni obrońcy nie będą mieć broni, ja nie
daję rady sam realizować zamówień armii, które wciąż do nas spływają. A gdy przyjdzie czas wszyscy
będziemy dumni widzieć Cię u boku Rocka.
- Wasz ojciec to bardzo mądry człowiek – rzekł poważnie Zygfryd – Nic też dziwnego ,że ma takich synów.
Frącek skinął głową objął obu synów i ruszył w kierunku domu a w ślad za nimi ruszył Łapa, który jak
zawsze nie odstępował na krok swego pana.
W środku pierwsza dojrzała ich Hekla, a gdy złapała w uścisk obu synów przez długi czas nie chciała ich
wypuścić z objęć. Po chwili z piskiem dołączyły do nich Rika i Tika , które jeszcze nie do końca rozumiały
gdzie podziali się ich bracia. Obaj chłopcy z trudem wstrzymywali emocje, wyjeżdżając nie spodziewali się,
że tak bardzo mogą się stęsknić za rodziną
Aż do późnego wieczora młodzi wędrowcy opowiadali o swoich przygodach. Hekla zalała się
łzami słysząc o sytuacji z bandytami, Fracek natomiast zachował spokój. Gdy doszło do wyznania do czego
doszło w świątyni oboje rodzice przyjęli tą informację z dumą i spokojem. Na szczęście dla Rocka Vida tym
razem nic nie wspomniał o Neli. Już po kolacji wszyscy poczuli zmęczenie od nadmiaru emocji i udali się
na spoczynek, nawet Łapa padł bez sił i z przejedzenia gdyż ludzie zajęci sobą nie zwracali uwagi gdy sięgał
sobie po kolejne porcje mięsa.
Następnego dnia Rocka obudził jakiś harmider na zewnątrz. Gdy wyjrzał przez okno ujrzał tam mały tłum
ludzi. Okazało się, że Hekla wybrała się do centrum wioski i pochwaliła się swoim synem i każdy chciał
ujrzeć wybrańca. Chłopaka coraz większe zainteresowanie jego osobą wprawiało w zakłopotanie, a gdy
wyszedł do ludzi wszyscy zgromadzeni chcieli go dotknąć, poklepać a dziewczyny wpatrywały się w niego
jak w obrazek natomiast z oczu młodych mężczyzn podobnie jak z Vidy dało się wyczytać spore pokłady
zazdrości.
- No dość tego, rozstąpcie się ludzie, dajcie chłopakowi spokój, teraz bardzo go potrzebuje - Zygfryd
uratował go z krępującej sytuacji wciągając go do środka. Resztę dnia zaś bracia i siostry spędzili razem ku
wielkiej radości całego rodzeństwa, a wieczorem znów siedli wszyscy do posiłku, rozmawiając do późna w
nocy a Frącek za zgodą żony przyniósł trochę pitnego miodu i nalał synom co wprowadziło w atmosferę
bardzo dużo wesołości.
Tę parę dni, które Rock spędził w domu były dla niego wspaniałym czasem, teraz dopiero
zdawał sobie sprawę jak dużo dla niego znaczy rodzina i cała wioska. Ostatniego dnia dopiero znalazł trochę
czasu dla siebie, gdy mógł tylko z Łapą wybrać się na polowanie do swego ulubionego lasu z nowym
łukiem i tym razem udał mu się upolować zwierzynę na pożegnalną kolację, która okazała się bardzo
emocjonalna.
Tylko Vida był znowu wycofany i milczący, ale tego wieczoru to Rock był w centrum zainteresowania i
tylko Zygfryd dostrzegał dziwne zachowanie starszego z braci. Poprosił go o wyjście na zewnątrz gdy
rodzice, Rika i Tika żegnali się z Rockiem, gdyż nazajutrz musieli wyjechać. Po chwili obaj wrócili i tym
razem Vida wyciągnął rękę i serdecznie pożegnał się z bratem, widocznie rozmowa z wujem przemówiła mu
do rozsądku.
Tym razem droga okazała się dla Rocka wyjątkowo męcząca, ponieważ Wycombe znajdowało
się w odległości około dziesięciu dni drogi od wioski Parcele. Chłopak tęsknił za rodziną ale nie dawał tego
poznać po sobie, uważał, że teraz gdy jest wojownikiem nie wypada mu się mazgaić . Zygfryd to widział,
ale postanowił również nie odzywać się na ten temat. Im podróż robiła się dłuższa tym bardziej trakt stawał
się pusty, w przeciwieństwie do lasu, który robił się coraz gęstszy. W końcu za drzewami można by dostrzec
skrawki budowli. Po wyjechaniu z lasu, chłopak ujrzał olbrzymi mur twierdzy. Było to dla niego
niesamowite uczucie, zobaczyć własnymi oczami Wycombe, fortece nie do zdobycia założoną przez
pierwszych przybyszów i stanowiącą jedną z głównych linii obrony ludzi.- Witaj w nowym domu chłopcze – Zygfryd poklepał chłopaka po barku gdy brama twierdzy się otwarła.
Rozdział III
Trening
Po przekroczeniu bramy Wycombe Rocka przywitało mnóstwo wojowników, ktoś zabrał konia, zapasy też
gdzieś zniknęły a dłoń Rocka znajdował się w coraz innym uścisku i nawet dobrze nie słyszał imienia
kolejnego witającego go żołnierza. Chłopak coraz bardziej czuł jaką ważną jest postacią dla tych ludzi i
przyrzekł sobie, że nie może ich zawieść. W oczach żołnierzy młody wybraniec dostrzegał, ból i strach
powoli rozbijane przez błysk nadziei na koniec wojny natomiast w obliczach doświadczonych paladynów
widział tylko nadzieję, że może uda im się dożyć spokojnej starości. On sam zaś pragnął skończyć to jak
najszybciej.
Tłum w jednym miejscu rozstępował się z szacunkiem. Po chwili do Zygfryda podeszła trójka równie jak on
olbrzymich i zarośniętych mężczyzn, wyróżniali się jak on wyglądem oraz uzbrojeniem, nosili na sobie
lekkie i długie kolczugi ale było w nich coś niezwykłego a przez plecy mieli przełożone bogato zdobione
ogromne miecze.
Zygfryd przywitał się z nimi bardzo serdecznie po czym wskazał na podopiecznego.
- A to jest sprawca całego zamieszania i nowy członek naszej załogi.
- Witamy w Wycombe - odezwał się mężczyzna z purpurową szatą przypiętą do zbroi, przez jego twarz
przebiegała poszarpana blizna zniekształcająca nos i usta. - Jestem Gomez, dowodzę tym miejscem, nic się
tutaj nie może wydarzyć bez mojej zgody.
- To jest Akki – Zygfryd wskazał na widocznie najstarszego wojownika – Jest on naszym najlepszym
nauczycielem, wszyscy pobieraliśmy u niego naukę – doświadczony wojownik obdarzył chłopaka ciepłym
uśmiechem.
- Ja zaś jestem Bron – mężczyzną wyglądający na jeszcze bardzo młodego wyciągnął do Rocka dłoń -
będziemy razem trenować posługiwanie się Twoim boskim łukiem – ta wiadomość sprawiła, że chłopak
lekko się rozluźnił.
- Zobaczysz Bron, że to on będzie Ciebie uczyć – powiedział z uśmiechem Zygfryd, a zgromadzeni
zareagowali śmiechem – On się urodził z łukiem w ręce, prawda? - spojrzał na chłopaka , który miał kolor
piwonii.
- Myślę, że tak może się zdarzyć – odpowiedział nieśmiało czym wywołał jeszcze jedną falę śmiechu a ktoś
z tłumu lekko popchnął młodzieńca, co spowodowało, że chłopak poczuł się pewniej i roześmiał się wraz z
innymi.
- Zygfrydzie myślę, że dobrym pomysłem będzie pokazanie Twojemu bratankowi naszą twierdzę, oraz
krótkie wyjaśnienie zasad – zwrócił się do niego Gomez – Rzeczy chłopaka wkrótce będą w jego izbie.
- Tak jest dowódco – odpowiedział Zigi – Chodźmy .
Twierdza robiła niesamowite wrażenie. Była otoczona przez wysokie mury z których był doskonały widok
na całą okolice. Na środkowej części placu znajdowała się siedziba paladynów a za nią stały koszary dla
pozostałych żołnierzy. Pod wschodnim murem ciągnęła się strzelnica, co i rusza któryś z łuczników trafiał w
cel. Na prawo od niej znajdował się pusty plac zieleni na którym żołnierze szlifowali fechtunek. Z
północnego końca dochodziły krzyki i przekleństwa, Rock z strachem spojrzał na wuja.
- Lazaret synu, tam leczymy naszych rannych, ale nie będziemy oglądać tego miejsca z bliska.
Dla Rocka wystarczył sam widok zmęczonych żołnierzy, nie miał ochoty patrzeć na rannych i cierpiących.
- A tu synu, mamy miejsce w którym spędzisz sporo swego czasu - Zygfryd wskazał na ustawione w okrąg
drewniane konstrukcje – Jest to najlepsze miejsce na utrzymania naszego ciała w dobrej kondycji – w tym
momencie ktoś spadł potrącony ruchomą belką po czym stracił przytomność – On nie był w dobrej formie -
powiedział zmieszany olbrzym, zmartwił się tym, że Rock to widział, jego z kolei przerażała już sama wizja
dostania się na górę, o bieganiu nawet nie chciał myśleć.
Zygfryd podczas pokazywania reszty obozu zaczął opowiadać o panujących zasadach.- Po pierwsze nikt nie może stąd wyjść nie mówiąc o tym Gomezowi, jeśli się wymkniesz czeka Cię tydzień
w dziurze. Po drugie musisz tu pracować, opróżniać latrynę, zajmować się końmi, dbać o sprzęt, każdy jest
odpowiedzialny za stan obozu. Po trzecie i najważniejsze swoje wyposażenie masz zawsze ze sobą. Mamy
stan ciągłego zagrożenia atakiem, każdy ma obowiązek być w ciągłej gotowości. Nie mamy wiele zasad
więc nie powinno być dla Ciebie problem w przestrzeganiu ich.
- Obiecuję wuju, że będę tutaj najpilniejszym uczniem.
- I jeszcze jedna zasada, nazywaj mnie Zygfryd, tutaj nie ma tytułów tak samo jak na trakcie.
- Jasne Zygfryd – uśmiechnął się chłopak.
Po obejściu całego obozu i wytłumaczeniu zasad działania wewnątrz twierdzy, Zygfryd
zaprowadził Rocka do jego pokoju, który dzielił z początkującymi paladynami. Pokój był mały, ale posiadał
wszystko co potrzebne do życia.
- Teraz Cię tu zostawię chłopcze , odpocznij bo jutro czeka Cię ciężki dzień – Zygfryd klepnął Rocka w
ramię po przyjacielsku tak mocno, że az pod chłopakiem nogi się ugięły po czym opuścił pomieszczenie.
Teraz dopiero do Rocka dotarło, jak bardzo jego życie będzie się różnić od dotychczasowego. Przede
wszystkim teraz, będąc w pokoju tylko z Łapą uświadomił sobie jaki jest samotny nie mając obok siebie
nikogo z bliskich. Jednak dodawała mu otuchy myśl o przygodzie oraz nadzieja na ponowne spotkanie z
Nelą, a wilk wyczuwając jego uczucia położył mu łeb na kolanach. Okazało się jednak, że nie był długo sam
bo po chwili wpadli do środka dwaj zziajani i poobijani młodzi mężczyźni a gdy go ujrzeli od razu
uśmiechy rozpromieniły ich twarze.
- Cześć, jesteśmy szczęściarzami dzieląc z Tobą izbę – przywitał się jeden z nich – Wołają na mnie Kot bo
chyba jak one mam dziewięć żyć.
- Rock – odparł chłopak wyciągając rękę – Dlaczego tak na Ciebie wołają?
- Bo powinienem umrzeć już dwa razy, pierwszy raz gdy jeden z Hundów rąbnął mnie w pierś ale
szczęśliwie zbroja wytrzymała cios a za drugim razem spadłem z huśtawki i wszyscy myśleli, że już po mnie
ale wróciłem do formy niespodziewanie szybko. A to jest Młot – wskazał na kolegę – Na Blessa nikt nie wie
co tu robi taki imbecyl.
- Chyba ty – odpowiedział drugi z chłopaków a Rock ledwie wstrzymał wybuch śmiechu i wyciągnął do
niego rękę.
- Uważaj na niego – powiedział Młot ściskając jego dłoń tak mocno, że poczuł ból – Będzie próbował zrobić
z Ciebie głupka przy każdej okazji.
- Z niego nie bo to wybraniec, a z Ciebie nie trzeba, wystarczy że się odezwiesz – nie zdołał dodać nic
więcej bo drugi z chłopaków rzucił się na niego i obaj zaczęli się tarzać po podłodze obrzucając się
bluzgami, przestali dopiero wtedy gdy Łapa groźnie szczeknął.
- Czy to jest? - zapytał Młot dopiero dostrzegając wilka.
- Mój przyjaciel - odparł Rock chwytając go za kark i odciągając od towarzyszy, którzy otworzyli usta z
podziwu.
- Więc, naprawdę przepowiednia nie kłamała i wszystko okazuje się prawdą – powiedział zdumiony Kot a
towarzysz pokiwał głową.
- Miejmy taką nadzieję.
Reszta wieczoru minęła na rozmowach i żartowaniu, a Rock bardzo polubił nowych kolegów i cieszył się, że
może mieszkać razem z nimi.
Jednak od nadmiaru emocji, chłopak spał źle. Przewracał się z boku na bok w wyniku czego
dzień rozpoczął w nie najlepszym humorze, gdy wczesnym rankiem zapukał do niego Zygfryd, Młota i
Kota już nie było, najwyraźniej nad ranem udało mu się zasnąć snem tak mocnym, że nawet nie usłyszał jak
wyszli.
- Witaj Rock, jak minęła pierwsza noc?
- Nie mogłem spać, nowe miejsce i dużo emocji.
- To zrozumiałe, każdy z nas przez to przechodził chłopcze odpowiedział łagodnie olbrzym - Ale jesteś tu w
konkretnym celu a teraz nadszedł czas Twojego treningu, jeszcze przed posiłkiem udamy się na tor
szkoleniowy.
- To jest to miejsce z którego wczoraj spadł chłopak?
- Tak, ale ty nie wejdziesz na łamacza kości, jeszcze nie jesteś gotowy na takie wyczyny.
Rock stwierdził, że nie zareaguje na zaczepkę Zygfryda, tylko założył na siebie ubrania oraz broń i obaj
ruszyli ku drzwiom. Na miejscu ujrzeli już całkiem sporą grupę ćwiczących na „Łamaczu kości” . Chłopak
nie mógł się napatrzeć jak kolejny mężczyzna pokonywał zwinnie ruchome belki, które próbowały go
zrzucić na ziemię lub wykonywał unik przed obrotową belką z wbitą w nią pałkami.- Jesteśmy świadkami szlifowaniem zwinności i szybkości przez młodych paladynów, są to najważniejsze
umiejętności, jeżeli udaje Ci się unikać wszystkich przeszkód na „Łamaczu” tym bardziej unikniesz ciosów
na polu bitwy.
- A mnie co tu dzisiaj czeka?
- Widzisz małe otwory w ziemi oraz te trochę większe za nimi z belką na środku i skalną półkę na samym
końcu? - zapytał Zygfryd - Dzisiaj będziesz biegał na tym torze. Po prostu rób to co ja.
Olbrzym z nieprawdopodobną jak na swoje rozmiary gracją przeskakiwał kolejne dziury, przebiegł po
belkach nawet na chwilę nie tracąc równowagi i paroma podciągnięciami znalazł się na górze, po czym
zeskoczył na dół z efektownym przewrotem.
- Teraz ty.
Na te słowa dość pewny siebie Rock rozpoczął bieg, pierwsze dwie przeszkody nie stanowiły dla niego
żadnej przeszkody, lecz podczas wspinaczki spadł i poczuł, że się czerwieni.
- Od początku chłopcze! - krzyknął Zygfryd.
Rock skupiony na ostatniej przeszkodzie tym razem spadł z belki, boleśnie uderzając się w rękę.
- Skup się Rock, jeszcze raz!
Tym razem wszystko szło po myśli chłopaka, tym razem wdrapał się na półkę skalną i z uśmiechem wzniósł
ręce w górę .
- Widziałeś wu… e Zygfryd? Udało się!
- Dobra robota chłopcze, ale jedna udana próba nic nie znaczy.
Rock oponował swoją taktykę, dzięki czemu pokonywał trasę coraz szybciej. Zigi był zadowolony ze
swojego podopiecznego do tego stopnia, że zarządził przerwę na posiłek gdy Rock zeskoczył z belki lądując
z perfekcyjnym przewrotem. Udali się razem do jadalni w której roiło się od wojowników, którzy byli w
dużo lepszych nastrojach niż wczoraj. Gdy tylko chłopak zajął miejsce przy stole, nie mógł do końca skupić
się na posiłku bo co i rusz któryś z żołnierzy zagadywał go wesoło jak to jest być paladynem oraz jak podoba
mu się pierwszy dzień w twierdzy. Rock mimo że był głodny chętnie rozmawiał z każdym kto tylko tego
pragnął, lecz Zygfryd zauważył, że wielka atencja jest męcząca dla jego bratanka i po jakimś czasie zaczął
odpędzać żołnierzy ku wielkiej uldze chłopaka.
- No jak tam młody najadłeś się i nabrałeś sił?
- Tak wuju, dziękuję.
- No to się zbieramy. Bron już na Ciebie czeka, musisz mu pokazać co potrafisz.
- Nie mogę się już doczekać – odpowiedział Rock i dziarsko poderwał się na nogi.
Młody łucznik rzeczywiście na niego czekał z naszykowanym sprzętem i uśmiechnął się
szeroko na widok nadchodzącego chłopaka.
- Witaj Rock, mam tutaj Twój łuk, nigdy nie widziałem tak doskonale wykonanej broni i jestem bardzo
ciekawy tego co mi zaprezentujesz – chłopak jakby tylko czekał na te słowa i podekscytowany tym, że ma
szansę pokazać się z najlepszej strony, wziął łuk, naciągnął cięciwę po czym wypuścił strzałę, która
minimalnie minęła wskazany przez nauczyciela cel.
- Przed wypuszczeniem strzały nie zapominaj o wstrzymaniu oddechu oraz nie męczeniu ręki zbyt długim
celowaniem – doradził spokojnie Bron.
Młody wybraniec nie odpowiedział nic, wolał się skupić na celu.
- Pozycja, cięciwa, oddech i wypuść strzałę – powtarzał w myślach. Druga strzała utkwiła w celu, tak samo
jak trzecia siódma i dwudziesta.
Bron był pod ogromnym wrażeniem umiejętności nowego rekruta, rzadko kiedy zdarzał mu się tak
doskonały strzelec, postanowił więc spróbować czegoś innego.
- Rock, fantastyczne strzelanie, jednak myślę, że to dzięki dużej pomocy Twojej broni. Spróbuj tym łukiem i
w wtedy będę wiedział co potrafisz.
- Oczywiście – odparł pewny siebie chłopak i chwycił za podaną broń i zaczął strzelać nie chybiając ani
razu.
- Nadal twierdzisz, że to kwestia broni? - zapytał dumny z siebie chłopak a Zygfryd spojrzał na niego z
nieukrywanym podziwem a Bron tylko z niedowierzaniem kręcił głową.
- Pierwszy raz widzę, żeby ktoś tak dobrze radził sobie z łukiem. Bless się nie mylił obdarzając Cię tym
łukiem. Mam na Ciebie kolejną, choć bardziej skomplikowaną próbę. Ciekawy jestem jak sobie poradzisz z
ruchomym celem – powiedziawszy to młody łucznik zaczął kręcić pobliską korbą a w trawie pojawiały się i
znikały małe cele.
- Gdy tylko dojrzysz cel, strzelaj im więcej trafisz zanim się schowają tym lepiej. Gotów?
Zygfryd słysząc to tylko pokręcił głową z uśmieszkiem przypominając sobie pierwsze polowanie z
bratankiem. Chłopak był gotowy, wysyłał przed siebie strzałę za strzałą, ale bardzo szybko się zmęczył imimo to, że pierwsze pociski trafiały w cel to następny już nie dosięgały celu. Nie był on z siebie
zadowolony w przeciwieństwie do Brona.
- Dobra robota młody, masz w sobie spory talent, który razem wydobędziemy na zewnątrz.
- Dziękuję to wszystko dzięki tacie, który kupił mi łuk oraz pozwalał chodzić na polowania, jednak nie
wszystkie strzały były celne.
- Tak, bo się śpieszyłeś i za słabo naciągałeś cięciwę. Musisz zapamiętać, że im szybciej strzelasz tym zasię
jest krótszy – odpowiedział nauczyciel klepiąc go po po plecach - Na polowanie mówisz? Co ty na to, że
teraz udamy się razem do pobliskiego lasu? - zapytał z chytrym uśmiechem Bron.
Rockowi bardzo spodobał się ten pomysł, ale przypomniały mu się słowa Zygfryda, że nikt nie może
opuszczać murów twierdzy o czym poinformował nauczyciela.
- O Zygfryd już Cię wtajemniczył w nasze zasady - zaśmiał się łucznik – Polowania jednak ten zakaz nie
dotyczy, nawet my musimy coś jeść, więc jest to jedno z naszych zadań, nie pracujesz nie jesz.
- Nie tym razem chłopcy – wtrącił się paladyn słysząc o czym rozmawiają – Jest tutaj dopiero drugi dzień a
ty już próbujesz skłonić go do łamania zasad?
- To nie tak Zygfrydzie – odpowiedział zmieszany łucznik – Sam wiesz najlepiej, że to praktyczny trening
czyni mistrza.
- I dlatego jesteśmy tutaj, jeśli chcecie wyjść to tylko ze mną.
- Naprawdę? - zapytał Rock.
- Tak, możesz zapuszczać się do pobliskiego lasu ale tylko w towarzystwie starszego paladyna – Ja akurat
nie mam co robić więc mogę iść z wami jak tak bardzo tego pragniecie.
- Wspaniale – krzyknął Bron – No to bierzcie broń i w drogę. Byłbym zapomniał, bierzecie wilka?
- Tak. Ta dwójka jest nierozłączna a Łapa to wspaniały towarzysz to polowania. Gotowi?
- Tak, bardzo chętnie zobaczę co tak naprawdę młody potrafi – powiedział Bron i chwyciwszy za łuk ruszył
ku bramie.
- Kto idzie? - krzyknął jeden ze strażników przy bramie.
- Zygfryd – odparł paladyn podchodząc do niego wyciągając rękę – Jak tam służba?
- Spokojnie, od kilku dni nie mieliśmy żadnego kontaktu z wrogiem. Chyba po ostatnim starciu oni też mają
dosyć, pewnie ich bardziej przetrzebiliśmy niż oni nas.
- To dobrze, przyda się trochę wytchnienia. Otwórz bramę, idziemy na polowanie.
- Idziecie? - strażnik spojrzał na towarzyszy olbrzyma – Przecież żaden z młodych…
- Nie może wyjść z twierdzy, ale chyba zapomniałeś o wyjątku gdy chodzi o ich opiekuna.
- Hmm masz rację, wybacz – odparł zmieszany po czym krzyknął – Otwierać bramę.
Dwóch innych żołnierzy zdjęło z bramy drewnianą zasuwę i otworzyli wrota, a Zygfryd skinął swoim
towarzyszą i śmiało ruszył przed siebie. Rock ponownie poczuł na sobie pełen nadziei oraz lekko
zaniepokojony wzrok żołnierzy gdy Ci zwrócili ku niemu głowy. Dziwnie się z tym czuł, gdyż część z nich
wyglądała na doświadczonych, a to właśnie wierzyli, że to on poprowadzi ich do boju.
Gdy weszli do lasu do Bron odezwał się jako pierwszy zdejmując łuk z pleców i nakładając strzałę.
- Widzicie? - wskazał palcem – Jest tam zając, zatrzymajcie się a ja spróbuję go trafić.
Strzała łucznika trafiła tak perfekcyjnie w cel, że zwierzę nawet nie zdążyło zareagować, a Łapa
błyskawicznie wyskoczył i wrócił ze zdobyczą w pysku czym zaimponował łucznikowi.
- Co za mądre zwierzę – mruknął odbierając zdobycz i drapiąc wilka za uchem – Teraz ty pokaż co umiesz
R… - lecz zanim dokończył zdanie to Zygfryd błyskawicznie się obrócił i wypuścił strzałę.
- Patrzcie co stary Zygfryd potrafi – powiedział paladyn i z miejsca gdzie zniknęła strzała podniósł
dorodnego lisa – Chyba ktoś dzisiaj dobrze zje.
- Tak patrząc na Ciebie olbrzymie, to byś potrzebował z dwa takie liski by dobrze zjeść.
- To chyba nie będzie problem, skoro mamy tutaj tyle zwierzyny – dodał śmiejąc się Rock i ruszył przed
siebie, a towarzysze ruszyli za nim. Nagle stanął jak wryty i się nachylił patrząc się na ziemię z Łapa
błyskawicznie do niego doskoczył i zaczął się węszyć – Dzik. Łapa szukaj – wilk powoli ruszył przed siebie
z ciągle węsząc by po chwili stanąć jak wryty z łapą wyciągniętą naprzód.
- Patrzcie tam – szepnął Rock ręką – Tam jest mój cel.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł – wyszeptał Bron, to zwierzę jest naprawdę potężne i strzały mogę go nie
powalić. Myślę, że lepiej będzie jeśli znajdziemy coś innego dla Ciebie.
- Nie mów, że się boisz – zakpił Zygfryd – Widziałeś już co chłopak potrafi. Daj mu działać.
Łucznik niechętnie ale kiwnął głową i dał znak chłopakowi by strzelał. Rock skupił się najbardziej jak mógł
i naciągnął cięciwę, chociaż czuł już ból w ręce spowodowany wcześniejszymi treningami. Jednak pewien
swego zwolnił strzałę, która pomknęła ku dzikowi, trafiając go gardziel. Zwierzę głośno zaryczało i upadło
lecz po chwili zerwało się na nogi próbując uciec lecz na na próżno gdyż momentalnie doskoczył do niegoŁapa również wgryzając się w gardziel a dzik znów legł na ziemię mocno ryjąc glebę ale znieruchomiało
gdy wilk mocniej zacisnął szczęki i przegryzł mu tętnice.
- Łapa, do nogi, już – krzyknął dumny z siebie Rock i ruszył ku zdobyczy.
- A niech mnie – westchnął Bron – Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem by dzik padł tak szybko.
- Mówiłem Ci, ten chłopak zadziwi was wszystkich. No dobra starczy już tej zabawy. Zabierajmy to cośmy
upolowali i wracamy – powiedział dumny z bratanka Zygfryd po czym bez problemu podniósł dzika, czym
wywołał niemałe zdziwienie u towarzyszy.
- Ale jak? - łucznik teraz już kompletnie nie wierzył swoim oczom – Jak to jest możliwe?
- Tak samo jak wszystko inne na tej ziemi, gdyby byłoby to niemożliwe Bless by z pewnością dał o tym znać
. A teraz zabierajcie resztę i wracamy, stary już jestem nie dla mnie takie bieganie po lesie.
Gdy tylko wrócili za mury twierdzy Rock i jego towarzysze zabrali się za oprawianie zwierzyny a widząc,że
szykuje się uczta część żołnierzy w tym Kot i Młot dołączyła do nich rozpalając ognisko. Siedzieli tak do
późnego wieczoru opowiadając różne historię i żartując z siebie nawzajem a Rock czuł, że chyba znajduję
się we właściwym miejscu i wierzył, że naprawdę z tymi ludźmi może zrobić wspaniałe rzeczy, które na
zawsze zapiszą się w historii krainy, lecz gdy tylko rozeszli się do swoich izb a przyjaciele usnęli, leżąc w
ciszy zaczął znów rozmyślać o Neli i długo nie mógł usnąć tej nocy.
Dni mijały mu na codziennym doskonaleniu się w walce oraz zdobywaniu nowej wiedzy. Powoli stawał się
jednym z najlepszych łuczników i tropicieli w Wycombe. Po upływie dwóch lat już wcale nie przypominał
chłopaka, który tu przybył. Mimo, że miał tylko czternaście lat wzrostem i muskulaturom dorównywał dużo
starszym wojownikom. Jedni sądzili, że to kwestia tego, że został wybrańcem Blessa inni z kolei byli zdania,
że to kwestia genów i tak samo jak Zygfryd tak i on są potężnej postury i jest to naturalna kolej rzeczy. Sam
chłopak uważał obie wersje za prawdziwe, gdyż jego ojciec również był postawnym mężczyzną, lecz
wydawało mu się przerósł nawet jego. Przez ten czas również bardzo mocno poprawił swoje umiejętności.
Bez problemu potrafił znaleźć i rozróżnić trop wszelkiej zwierzyny, trafić w cel nie ważne czy statyczny,
ruchomy czy żywy a dzięki fechtunkowi prowadzonym z Gomezem, który postanowił, że najlepszą bronią
dla niego będzie, krótki miecz jednoręki również posługiwał się z wielką wprawą niszcząc kolejne kukły
oraz powalając lub pozbywając broni kolejnych przeciwników. Jednak nigdy nie dorównał w tym Kotu i
Młotowi, którzy za każdym razem bezlitośnie go obijali a Rock nie mógł znaleźć na nich żadnego sposobu,
tak naprawdę poza doświadczonymi paladynami nikt nie mógł im sprostać. Dzięki nauką teoretycznym,
których niemalże nienawidził bo musiał na nich siedzieć kilka godzin dziennie praktycznie bez ruchu i w
ciszy, którą przerywał monotonnym głos Akkiego dyktując kolejne ważne, lecz dla chłopaka mało istotne
informację o świecie. Nabrał również sporo doświadczenia oraz stał się bardziej zdecydowany i opanowany
w podejmowaniu decyzji w których nie kierował się już emocjami tylko przemyśleniami i logiką . Przyjaźń z
Bronem, Kotem i Młotem zrobiła się tak mocna, że rzadko kiedy można było całą ich czwórkę zobaczyć
osobno w wolnym czasie, a Łapa który przez ten czas wyrósł na prawdziwego olbrzyma zawsze im
towarzyszył, jakby chciał mieć Rock bez przerwy na oku, co miało dobre strony bo stał się on wyjątkowo
posłuszny a na każdą komendę jaką wydawał chłopak reagował natychmiastowo. Ulubionym zajęciem
chłopców było sprawianie figli Akkiemu, podczas wspólnych zajęć gdyż stary nauczyciel jak wspominali
starsi koledzy strasznie przynudzał na lekcjach a czasami nawet sam usypiał więc podczas zajęć, więc
przyjaciele chętnie wykorzystywali sytuację by uciec z lekcji lub rzucali w profesora kawałkami papieru
śmiejąc się gdyż nawet to nie mogło zbudzić głośno chrapiącego Akkiego, wydawało im się, że jest to wina
alkoholu bo nauczyciel bardzo często był czerwony na twarzy i często gubił wątek, co sprawiało, że nauka
szła wyjątkowo topornie. Natomiast innymi dniami był blady i pobudzony ciekawiej prowadząc zajęcia,
często nawet na zewnątrz by teorię podpierać praktyką. Jednak chłopcy lubili swojego nauczyciela, nie był
dla nich surowy a nawet często z nimi żartował, gdy czasami widział, że są zainteresowani tym co opowiada,
a już szczególnie gdy była to historia konfliktu z Hundami, jakiej broni wtedy używali oraz w jakich
formacjach było ustawione wojsko. Jednak ich ulubionym zajęciem było w czasie wolnym napadanie na inne
grupy wojowników co było w twierdzy dozwolone a nawet chwalone, gdyż nic tak nie przygotuje do walki
jak nagły atak grupy przeciwników, a oni byli w tym najlepsi i nigdy nie zostali pokonani, nawet jak
przeciwnicy łączyli się w większe grupy by mieć większe szanse im udawało się obronić. Była to głównie
zasługa Młota, którego ciosom nikt nie mógł się długo opierać a Kot bezproblemowo obezwładniał wrogów
uderzając precyzyjnymi ciosami w ich czułe punkt co często wywoływało lepszy efekt niż brutalna siła
Młota. Rock i Bron natomiast używali standardowych technik walki bazując na tym, że jako łucznicy mieli
bardzo dobry refleks i balans ciała co sprawiało, że ciosy przeciwników nie mogły ich dosięgać. Stanowili
więc doskonale zgraną grupę i bardzo dobrze czuli się w swoim towarzystwie czy na zajęciach poza nimi.
Jednak gdy przychodziła noc i Rock zostawał sam na sam ze swoimi myślami, często długo nie mógł zasnąć
gdyż martwił się czy u jego bliskich wszystko dobrze bo nie docierały tu żadne wiadomości poza tymi zrozkazami wojennym u pragnął znów spędzić z nimi czas a przede wszystkim ze swoimi młodszymi
siostrami, które kochał nad życie. Lecz najbardziej rozmyślał czy Nela jeszcze o nim pamięta, czy na niego
czeka a może to, że go nie pożegnała była wyrazem tego że nie chce mieć z nim do czynienia chociaż nie
rozumiał dlaczego tak się stało. Wydawało mu się, że świetnie spędzali ze sobą czas i z przyjemnością
wracał to wspólnych rozmów i spacerów, z biegiem czasu jednak stawało się to dla niego mniej istotne, lecz
wciąż miał nadzieję, że gdy opuści wreszcie mury twierdzy będzie mógł z nią porozmawiać i wyjaśnić to co
się stało, gdyż to przy niej dowiedział się co to znaczy kochać.
Po kolejnym dniu pełnym zajęć zagadnął go wesoło Bron.
- Może wybierzemy się we dwójkę na polowanie?
- We dwójkę? - zdziwił się chłopak – Czy coś się zmieniło w zasadach?
- Daj spokój – roześmiał się łucznik – Jesteś tu dwa lata, zaraz będziesz miał egzaminy i wyruszysz w dalszą
drogę, poza tym przy bramie dzisiaj są moi przyjaciele na pewno nas wypuszczą.
- Skoro tak twierdzisz, to chętnie z Tobą wyjdę.
- Świetnie chodź, powiemy chłopakom przy bramie – odparł beztrosko Bron.
Rzeczywiście miał rację, zamienił kilka słów ze strażnikami a ci bez problemu żołnierze otworzyli bramę.
- Teraz zachowajmy ciszę, nie chcemy spłoszyć zwierzyny, jesteśmy blisko.
Podekscytowany faktem, że opuszcza twierdzę pierwszy raz bez opieki Rock nawet nie
zauważył, że zbliżyli się do lasu. Drzewa rosły tak gęsto ,że miejscami przechodzili z trudem a gałęzie
sprawiały wrażenie jakby las się przed nimi zamykał. Rock odnosił wrażenie, że wygląda tu inaczej niż
zwykle, jest ciszej i mroczniej. Znajdujące się wysoko korony drzew całkowicie przysłaniały promienie
słońca powodując wrażenie półmroku. Chłopakowi wydawało się, że słyszy jakieś niezrozumiałe pomruki w
gęstwinie o czym poinformował Brona .
- Jesteś w lesie , myślałem że przywykłeś do jego dźwięków – odpowiedział łucznik lekceważąco.
- Nie wiem, te dźwięki są jakieś dziwne.
- Ciiiiii – uciszył go Bron. Paręnaście metrów przed nimi pojawił się jeleń – Pokaż co potrafisz.
Rock powoli ściągnął łuk, napiął cięciwę i wypuścił strzałę. Nie było to czyste trafienie, strzała utknęła w
brzuchu zwierzęcia, które uciekło w głąb lasu a łowcy udali się jego tropem.
Idąc po śladach usłyszeli tym razem jakieś nietypowe wycie, które nie należało to żadnego ze
znanych im mieszkańców lasu. Bron udał się w kierunku dźwięku, po chwili przywołał do siebie Rocka.
- Patrz, tam w oddali coś się pali, chodźmy to sprawdzić.
- Myślisz, że to Hundowie? - spytał przerażony chłopak.
- Nie wiem, mogą to być jacyś podróżni, wypoczywający w cieniu lasu, przygotuj lepiej łuk - Po tych
słowach obaj ruszyli w kierunku ognia.
Po chwili im oczom ukazała się polana na której wypoczywali…
- Na Blessa to Hundowie! - wyszeptał Rock.
- Niedobrze, nie powinno ich tu być – odpowiedział Bron - Jest ich czterech, nie spodziewają się nas. Każdy
z nas zabije dwóch.
Na te słowa Rock zamarł.
- Zabiję? Ja nigdy nikogo nie zabiłem, nie mogę…
- Posłuchaj chłopcze! - syknął Bron – To są bestię my albo oni, jesteś wybrańcem czy nie? Musisz zacząć
walczyć, możemy ich zaskoczyć i musimy to wykorzystać.
W głowie chłopaka wirowało mnóstwo wątpliwości i strachu przed zabiciem istoty rozumnej, pamiętał jak
źle się czuł podczas podróży do Ovii a tam był tylko świadkiem. Zdawał sobie sprawę, że bestię by nie miały
żadnego oporu na wbicie ostrza w ich ciało. Co prawda zabił już wiele zwierząt ale to jedno a zaatakowanie
kogoś kto mówi i rozumie to zupełnie coś innego. Lecz coraz bardziej jasna stawała się myśl, że to właśnie
na pokonanie tych istot wyznaczył go Bless.
- Zróbmy to – powiedział po chwili.
- Ty pozbądź się dwóch z lewej i pamiętaj celuj na wysokość piersi.
Rock drżącą dłonią nałożył strzałę na cięciwę, Bron zrobił to samo. Wystrzelili w tym samym czasie.
Chłopak jak w zwolnionym tempie widział upadającego Hunda na ziemię, naprzeciwko niego padł ten
trafiony przez Brona. Dwaj pozostali zaczęli się oglądać dokoła, po chwili zauważyli napastników i ruszyli
biegiem w ich stronę, po chwili jeden z nich już leżał z strzałą wystającą z brzucha.
- Rock! Szyj! - jakby przez mgłę dobiegały chłopaka krzyki łucznika. Ale on jak sparaliżowany patrzył na
bestię biegnącą prosto na niego nie mogąc zrobić żadnego ruchu. Hund już szykował się do skoku gdy nagle
upadł na ziemię i tarzał się w konwulsjach, a za nim stał Bron a w ręku trzymał miecz czerwony od krwi.
- Co ty kurwa wyprawiasz? - krzyknął na niego Bron. - Mówiłem dwóch moich dwóch Twoich. Nie możesz
się wahać, gdy wróg na Ciebie biegnie musisz go zabić!Rock nic nie powiedział, zwymiotował po czym padł nieprzytomny.
Ocknął się przy ognisku, Bron właśnie przeszukiwał martwych wrogów.
- Wróciłeś do siebie? - spytał ostrym tonem łucznik.
- Chyba tak – odpowiedział nadal biały jak ściana chłopak.
- Wstawaj musimy stąd się wynosić, może być ich tutaj więcej – Bron wciąż się rozglądał dookoła.
Droga powrotna nie była tak łatwa jak początkowa. Zdenerwowany łucznik co chwilę się zatrzymywał i
nasłuchiwał. Chłopak wciąż szokowany tym co się właśnie stało czuł straszne zmęczenie i wciąż potykał się
o kamienie i haczył o gałęzie. Do fortecy dotarli późnym popołudniem. Strażnicy widząc ich wychodzących
z lasu od razu posłali po Zygfryda i Gomeza
- Bron gdzie wy do diabła byliście? - zapytał wściekły Zigi chwytając łucznika za szyję.
Rock jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie, twarz miał czerwoną a oczy prawie wychodziły mu z
orbit, wyglądało na to, że chce zmiażdżyć szyję Brona, który swoją drogą też zaczął robić się purpurowy.
- Zygfrydzie byliśmy tylko na polowaniu.
- Na polowaniu? Tak długo? Gdzie wasza zdobycz?
- Puść go Zygfryd! - rozkazał Gomez chwytając olbrzyma za ramię.
Zygfryd zwolnił uścisk a Bron wciąż się krztusząc wylądował na ziemi. Rock był wciąż w szoku nie mogąć
wydobyć z siebie ani słowa.
- Poszliśmy na polowanie – zaczął młody łucznik podnosząc się z ziemi – Chłopak nieczysto trafił jelenia i
ruszyliśmy jego tropem, na polanie w środku lasu natknęliśmy się na czterech Hundów, postanowiłem że
pozbędziemy się ich wspólnie. Na początku poszło dobrze, zastrzeliliśmy dwóch z nich, ja zabiłem trzeciego
ale wtedy Rock stracił panowanie i nie potrafił zabicie ostatniego ,który narobił sporo hałasu i ruszył na nas,
w ostatniej chwili zabiłem go mieczem. W drodze powrotnej baliśmy natknąć się na kolejnych i
poruszaliśmy się bardzo wolno.
- Co Ci odbiło żeby porywać się na taką akcję? Mogło być ich więcej, a Rock nigdy nikogo nie zabił –
krzyknął Zigi.
- Zostaw go Zygrfyd. Ja też chciałem to zrobić – skłamał Rock - Stwierdziłem, że to jest dobra okazja żeby
się przełamać w walce z wrogiem, ale to ja nie dałem rady, Bron mnie do niczego nie zmuszał.
- W takim razie obaj poniesiecie konsekwencje za nie potrzebne narażenia życia- zarządził Gomez.
Codziennie przed i po zajęciach będziecie sprzątać stajnie aż do odwołania.
Obaj przyjęli karę skinieniem głowy i bez słowa.
- Ole – Gomez zwrócił się do jednego z paladynów przy bramie - Zbierz dziesięciu chłopaków i
przeszukajcie las, uważajcie bo może być tam więcej.
- Rozkaz – skinął głową Ole, a po chwili na czele oddziału opuszczał twierdzę.
- Chodź chłopcze, odprowadzę Cię do Twojego pokoju. - zwrócił się Zigi do Rocka.
- Jak skończysz z chłopakiem przyjdź do mnie Zygfryd - zwrócił się do niego Gomez. - Musimy w cztery
oczy porozmawiać o tym co się wydarzyło.
- Z młodym nie zejdzie mi długo, niedługo u Ciebie będę odpowiedział Zigi.
- Jak się masz chłopcze? - zapytał Zygfryd gdy odeszli już na wystarczającą odległości od
innych a głos miał spokojny a twarz wyrażała troskę o swojego bratanka.
- Nienajlepiej, wciąż ciężko mi uwierzyć, że kogoś zabiłem. Wiem, że to był Hund ale to jednak coś innego
niż zabić zwierzę.
- Wiem chłopcze, pamiętasz reakcję Vidy jak zabił tamtego bandytę? To było złe, zabicie nie powinno
przychodzić tak łatwo. Gdy ja pierwszy raz pozbawiłem życia przeciwnika przechodziłem to tak samo jak ty,
to są normalne ludzkie odruchy.
- A ty wciąż odczuwasz żal przy każdej ofierze?
- Tak, szkoda każdego życia – odpowiedział dziwnym tonem Zygfryd - Pamiętaj tylko jedno. Nigdy nie
możesz się wahać, bo wykorzysta to wróg i zada pierwszy cios, który ugodzi Ciebie lub kogoś obok,
zazwyczaj nie walczysz sam. Podczas walki, jesteś ty i wróg oraz towarzysze broni nie ma nic więcej.
- Będę o tym wszystkim pamiętał wuju, wiem że wszyscy na mnie liczycie i muszę stanąć na wysokości
zadania.
- To mi się podoba chłopcze, pierwsza ofiara jest najgorsza, ważne jest podjąć pierwszy krok a później już
stajesz z braćmi do boju ramię w ramię i pragniesz tylko zwycięstwa.
- Mam nadzieję, że tak będzie. Dziękuję Ci za wszystko – dodał Rock gdy już doszli do siedziby rekrutów.
- Od tego mnie masz, a teraz idź spać jutro Bron po Ciebie przyjdzie, bo kara Cię nie ominie.
- Jestem na to gotowy wuju – odrzekł po czym wszedł do izby a Zygfryd zamknął za nim drzwi.
Tej nocy Rock nie mógł spać, przewracał się z boku na bok, a jak już usnął miał koszmary, że
stoi nad stosem trupów mieszkańców krainy a wśród nich rozpoznaje członków rodziny oraz przyjaciół.Bron obudził go wcześniej niż się spodziewał, swoją drogą też nie wyglądał najlepiej.
- Bezsenna noc co? - kwaśno się uśmiechnął.
- I to jeszcze jak, nic prawie nie spałem.
- Nawet mi nie mów, ale kara to kara, zbieraj się idziemy.
Gdy obaj weszli do środka stajni Rock dopiero dojrzał jaka ona jest ogromna.
- Będziemy tu do końca życia - powiedział zrezygnowany zakrywając noc i usta, smród końskiego łajna był
nie do wytrzymania.
- Nie będzie tak źle, za trzy godziny będzie po wszystkim jeśli się pośpieszymy – rzekł pocieszająco Bron –
A teraz łap się za widły i zasuwaj.
Praca ta była bardzo ciężka i monotonna. Po upływie dwóch godzin gdzie dopiero mieli za sobą połowę
pracy a Rock był już kompletnie wyczerpany lecz po łuczniku nie było widać zmęczenia.
- Jak ty to robisz, że wciąż nie jesteś zmęczony a pod nosem się uśmiechasz? - spytał chłopak.
- No wiesz, ja już jestem paladynem więc mam sporo siły no i to nie jest moja pierwsza praca za karę tutaj.
- Poważnie ? Za co tu wcześniej byłeś ? - spytał zaciekawiony Rock.
- Nie byłem pilnym uczniem, często płatałem figle naszym mentorom…
W tym momencie do ich uszu dobiegły odgłosy zamieszania i krzyki. Natychmiast wybiegli na zewnątrz by
sprawdzić co się dzieje. Mnóstwo wojowników biegło w kierunku bramy. Bron złapał jednego z nich, był to
ich przyjaciel Kot.
- Co się dzieję? Atakuję nas ktoś?
- Podobno oddział wysyłany do lasu natknął się na spory oddział Hundów, wszyscy mają stawić się na
stanowiskach, nie wiem co z Młotem, pobiegł z nimi – odpowiedział żołnierz.
- Cholera! Rock biegniemy do zbrojowni, ruchy!
W głowie chłopaka znów pojawił się strach, ledwie co poradził sobie z sytuacją z dnia wczorajszego a tu
kolejna wizja walki przed nim, ale posłusznie udał się za łucznikiem. Po chwili już obaj stali pośród
żołnierzy czekający na rozkazy.
- Obrońcy Ovi! - rozbrzmiał donośny głos Gomeza – Jesteśmy poddani kolejnej próbie, tym razem wróg
czaił się w naszym lesie. W wyniku zasadzki straciliśmy czterech braci. Nie możemy pozwolić na to by ich
ofiara poszła na marne. Zajmijcie pozycję na murach, pokażmy tym bestią , że atak na naszą twierdzę to
największy błąd w ich życiu. NIE MIEJCIE LITOŚCI !
- Nowi rekruci również macie zająć pozycję bojowe, będzie to dla was chrzest bojowy – dodał Akki.
Wśród zgromadzonych rozległy się głośne okrzyki i po chwili mury były pełne łuczników.
Rock zajął pozycję tuż obok Brona. Po chwili już widział setki bestii wyłaniających się z lasu w pełnym
biegu, towarzyszył im przerażający skowyt, który sprawiał że włosy stawały dęba.
- Pozwólcie się im zbliżyć na odległość strzału ! - krzyczał Gomez.
Młody wybraniec popatrzył na twarze towarzyszy. Na większości z nich bladych i przestraszonych malowała
się chęć zemsty za poległych towarzyszy, co chwilę ktoś wymiotował albo głośno przeklinał.
- Trzymać chłopcy, niech podejdą bliżej! - kontynuował dowódca.
- Pokażcie im, że zadarli nie z tą twierdzą co trzeba! - dodał Zygfryd.
- Szyj! Szyj! Szyj! - rozległo się po murach jak echo.
Na atakujących padł deszcz strzał, wielu z nich padło martwych a pozostali zrewanżowali się ostrzałem,
Rock kątem oka widział padających towarzyszy i wzrosła w nim ogromna wściekłości do tych bestii. Był to
dla niego moment przełomowy pozbył się z głowy strachu i wahania, posyłał w Hundów strzałę za strzałą.
Nie czuł już żalu, w jego głowię była już tylko chęć zemsty.
-Paladyni! - usłyszał jakby z oddali – Ognia!
Mury rozbłysnęły światłem ognistych kul wydobywających się z rąk potężnych wojowników w tym z rąk
Brona…
Ostatnią rzeczą jaką podczas tej bitwy zobaczył Rock to jak strzała trafia prosto w twarz młodego łucznika, a
jego kula rozbija się na blankach odrzucając do tyłu znajdujących się obok wojowników po czym stracił
przytomność.
Odzyskał ją będąc w lazarecie, spróbował się podnieść ale nie miał na to sił, głowę miał całą w
bandażach podobnie jak resztę ciała.
- Chodź Zygfryd, obudził się – zawołał nieznajomy głos.
Rock usłyszał pośpieszne kroki, po chwili ujrzał trochę niewyraźnie swojego wuja.
- Jak się czujesz chłopcze? - spytał z zatroskanym tonem Zigi.
- Źle, dlaczego nie mogę się ruszać i czuję jakby moje ciało płonęło? - Po chwili sobie przypomniał przebieg
bitwy – Co z Bronem?
Zygfryd, popatrzył gdzieś w bok, po czym westchnął i z smutkiem odpowiedział.- Przykro mi chłopcze Bron nie żyje dostał strzałą prosto w twarz, a przygotowana przez niego kula ognia
wysadziła część muru w wyniku czego śmierć oraz ranny poniosło wielu naszych. Była to jedna z gorszych
bitew jakie widziała ta twierdza. Ledwie zdołaliśmy się obronić, dzięki Twoim kumplom się udało, jako
pierwsi dopadli do dziury w murze i przytrzymali wroga na zewnątrz, gdyby nie oni mogło by być ciężko.
- Przeklęte bestię, mam nadzieję że zabiliśmy wszystkie. Należy im się za to co zrobiły - krzyknął wściekły
Rock, w jego głowię kipiało od nienawiści, ale momentalnie opadł na łóżku, czują jak głowa mu pulsuje –
Dlaczego one tak żyją, dlaczego nas wciąż atakują ?
- Co do Twojego pierwszego pytania to tak, znaleźliśmy ich siedzibę w lesie i wybiliśmy ich co do nogi,
nawet jednego jeńca nikt nie miał zamiaru chwytać – powiedział Zygfryd. Wiedział, że Rock potrzebuje
takiej odpowiedzi, ale coś w tym chłopcu budziło zaniepokojenie – Tego chłopcze nie wie nikt, chociaż są
niepewne przesłanki, że jest to rasa łupieżców którzy żyją tylko z wojny i napadania na inne krainy.
- Powinniśmy my ich znaleźć i wytępić co do ostatniego! - krzyknął coraz bardziej wzburzony Rock
próbując wstać. Ale natychmiast tego pożałował, uczucie bólu prawie pozbawiło go przytomności.
- Uspokój się chłopcze, sam sobie robisz krzywdę, lekarz powiedział, że nie możesz się denerwować a tym
bardziej gwałtownie się ruszać. Ledwie przeżyłeś bitwę, dojdź do siebie i wrócimy do treningu.
Rock wiedział, że wuj ma rację, czuł to każdym kawałkiem swojego ciała, ale wydarzenia ostatnich dni,
strach, tęsknota za domem i Nelą sprawiały, że czuł w sobie coraz więcej złości i potrzeby działania.
Rock wrócił do zdrowia dopiero po paru tygodniach, jego obrażenia okazały się poważniejsze
niż na początku myśleli medycy, jedna z rąk została poważnie złamana i teraz czuł, że nie jest tak silna jak
poprzednio. Podczas pobytu odwiedzał i pocieszał innych rannych zwłaszcza dużo czasu spędził u boku
swoich bohaterskich przyjaciół, którzy mocno ucierpieli podczas obrony wyrwy w murze. Jednakże nie
przeszkadzało im to nawzajem sobie dokuczać więc humory szybko się poprawiły co sprzyjało także innym
żołnierzom, którzy widząc swojego wybawiciela w coraz lepszej formie również szybko wracali do zdrowia.
Zaraz po wyjściu z lazaretu wzrok Rocka przykuł mur zniszczony w jednym miejscu, oraz to jaka cała
twierdza jest jakby opuszczona. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak wielu ludzi zginęło w wyniku ostatniej
bitwy. Ten widok jeszcze bardziej wyzwalał olbrzymie pokłady złości w jego umyśle. Teraz był dostatecznie
zmotywowany by stanąć na czele armii do ostatecznego zwycięstwa nad Hundami, lecz mimo to czekała go
dalsza część treningu w twierdzy.
Któregoś dnia gdy skończył zajęcia podszedł do niego Zygfryd.
- Rock nauczyłeś się już wiele w naszej twierdzy – zaczął – Ale nie jesteś jeszcze doskonałym wojownikiem,
wiesz o tym, lecz musisz wiedzieć, że nasz władca przysłał rozkazy. Na froncie nie dzieje się najlepiej,
Hundowie zadają nam coraz większe straty i nasi królowie widzą nadzieję w Tobie. Masz jak najszybciej
stawić się w Orto na poznanie tajników magii, do której przygotują Cię tamtejsi kapłani.
- Nie spodziewałem się, że to nastąpi tak szybko - odpowiedział zamyślony chłopak – Kiedy ma to nastąpić?
I czy ta nauka boli?
- Za parę dni, najpierw jednak Gomez zdecydował, że musisz udowodnić umiejętności które posiadłeś tutaj,
bez nich nikt Cię w świątyni nie przyjmie. Nie, magia nie boli powiedziałem bym, że powoduje przyjemne
uczucie i satysfakcje, zresztą sam zobaczysz jak poznasz pierwsze tajniki.
- Mam nadzieję, że będzie jak mówisz. A tutaj czekają mnie jakieś egzaminy?
- Na tym wszystkim co do tej pory tu ćwiczyłeś, teraz idź odpoczywać, egzaminy zaczynają się jutro. Ja będę
również Cię obserwował, powodzenia - powiedział spokojnie Zygfryd i ruszył w swoją stronę
- Nie zawiodę Cię wuju – odpowiedział pewny swego Rock.
W nocy chłopak nie mógł spać, mimo już pewnej dojrzałość znów był podekscytowany na myśl
o nowym szkoleniu. Zawsze był pod wrażeniem gdy widział paladynów używających magii, wcześniej
słyszał tylko opowieści, że są osoby które potrafią to robić. Teraz nie dość, że przebywał wśród nich to
jeszcze w dodatku miał się sam tego nauczyć. Jednak z drugiej strony trochę się obawiał egzaminów, z
praktyką radził sobie dobrze, miał obaw tylko co do nauk od starego Akkiego lecz był myśli że i z tym da
sobie radę. Dużo czasu minęło zanim udało mu się usnąć.
Gdy następnego dnia rano miał wrażenie, że w ogóle nie spał obudziło go pukanie do drzwi.
- Wstawaj Rock – powiedział sucho Zygfryd – Egzaminy niedługo się zaczynają. Słaba noc co?
- Wydaje mi się, że nic nie spałem – odpowiedział zaspanym głosem chłopak, ledwie mógł otworzyć oczy.
- Nie przejmuj się, każdy się stresował tak samo jak ty – Rockowi wydawało się, że słyszy lekkie
wzruszenie w głosie wuja.
- Łatwo Ci teraz mówić – delikatnie się uśmiechnął – Gdy jesteś już jednym z najbardziej doświadczonych
wojowników.
- Ale to ty masz nas prowadzić do zwycięstwa wybrańcze – pokłonił się Zygfryd z uśmiechem.
- Poprowadzę, nawet sam zabiję te wszystkie bestię.- Skoro jesteś w tak bojowym nastroju to chodź, pokaż nam wszystkim czego się nauczyłeś.
- A kto będzie oceniał moje posługiwanie się łukiem ? - Rock przypomniał sobie o przykrych wydarzeniach.
- Monro - rzekł ze smutkiem Zigi – Poznałeś już go. To ten wysoki blondyn co codziennie trenuje z kuszą.
Może nie jest tak wprawnym strzelcem jak Bron, ale na kuszach zna się jak mało kto.
Razem udali się do głównej sali gdzie już czekali na nich wszyscy nauczyciele.
- Witaj Rock jak wiesz jest to dla Ciebie wielki dzień – zaczął Gomez -Właśnie dzisiaj zaprezentujesz nam
wszystko czego Cię do tej pory uczyliśmy. Wszyscy mamy nadzieję, że nas nie zawiedziesz i pokażesz nam,
że Bless się nie mylił i wskazał nam odpowiednią osobę do zakończenia tej wojny. Na początek udasz się z
Akkim, na sprawdzenie Twojej wiedzy, następnie zaprezentujesz swoje wyszkolenie na torze gdzie to ja
ocenię Twoją sprawność. Kolejnym testem będzie łucznictwo i strzelanie z kuszy pod okiem Monro.
Ostatnim egzaminem będzie to jak dobrze posługujesz się mieczem gdzie sprawdzi Cię Zygfryd.
Rock przyjął to większość informacji spokojnie, ale myśl że to właśnie z wujem odbędzie się ostatni
egzamin zasiało w nim ziarno niepewność ponieważ Zygfryd jest bardzo wymagającym nauczycielem.
Spojrzał na olbrzyma ale jego twarz odwróconą w drugą stronę nie wyrażała żadnych emocji co upewniło go
w przekonaniu, że nie będzie taryfy ulgowej.
- Wszystko w porządku? - zapytał Akki.
- Tak, tylko lekko się stresuje.
- Nie daj się ponieść zwątpieniu, teraz jest Twoja chwila prawdy, pokaż na co Cię stać i za dwa dni już
będziesz w drodze do Orto. A teraz chodź ze mną, zobaczymy co zapamiętałaś z moich lekcji.
Razem udali się do pomieszczenia Akkiego, gdzie stary paladyn miał zamiar dokładnie przepytać chłopaka.
Po upływie dwóch godzin nauczyciel i uczeń wyszli z komnaty w dobrych nastrojach, Akki
miał wyraźnie zadowoloną minę.
- Jak mu poszło stary druhu? - zagadał klepiąc siostrzeńca po ramieniu Zygfryd.
- Tak samo jak Tobie lata temu, widać że macie to samo podejście do nauki – zaśmiał się Akki.
- No miałem nadzieję, to usłyszeć – roześmiał się Zigi – Nauka nie jest dla nas co chłopcze?
- Dzięki Blessowi to już za mną, wolę praktyczne zajęcia.
- Jednak co więzy krwi do więzy krwi – podsumował kręcąc głową stary mentor.
Droga na test sprawności przy rozmowie minęła bardzo szybko. Jednak śmiechy surowo przerwał Gomez.
- To jeszcze nie pora na śmiechy i wygłupy Rock, przygotuj się na tor.
Po krótkiej chwili Rock już stał na pierwszej przeszkodzie czekając na znak do rozpoczęcia biegu. Gdy już
nastąpił chłopak pewnie ruszył przed siebie. Z wielką gracją lawirował pomiędzy wirującymi palami i unikał
próbujących go strącić wahadeł. W końcu nadeszła pora na największą przeszkodę czyli „Łamacza szczęk” .
Chłopak głęboko odetchnął i ruszył przed siebie. Szło mu dobrze, aż prawie na ostatniej prostej noga mu
spadła z belki lecz zmysł równowagi ćwiczony przez dwa lata dał o sobie znać i chłopak szybko dostawił
nogę z powrotem. Gomez i inni nauczycieli byli pewnie, że po tej pomyłce Rock straci pewność siebie i
spadnie, lecz nic takiego nie miało miejsca, chłopak bezproblemowo dokończył tor.
- Brawo chłopcze, nie mam nic do powiedzenia oprócz tego, że był to prawie idealny bieg, mimo potknięcia
jestem zadowolony z Twego wyniku i zapraszam do dalszego etapu z Monro.
Łucznik już ustawił broń i cel, Rock musiał i z łuku i z kuszy trafić co najmniej osiem na dziesięć celów.
- Gotowy młody? - spytał żywo strzelec - Znasz zasady nie będę się powtarzał, ruszaj do łuku i załatw to
szybko.
Rock po dwóch egzaminach już był pewny siebie i wiedział, że zaliczenie strzelania to już tylko formalność.
Chwycił więc swój łuk i szybko osiągnął próg dziesięciu trafień. Z kuszą natomiast poszło mu gorzej, już
pierwszy strzał okazał się chybiony a z nerwów zaczął mieć problemy z ładowaniem kolejnego bełtu, przy
czym zmęczona ręka przypominała o sobie pulsującym bólem. Przy ósmym strzale również się pomylił i
poczuł już jak pot wstępuję mu na kark. Jednak mimo nerwów dał radę trafić w dwa pozostałe cele.
- Miałeś szczęście chłopcze – rzekł chłodno Monro. - Łuk to nie wszystko, musisz opanować również kuszę.
- Chyba Bless nad Tobą rzeczywiście czuwa, najpierw przeżycie na murze, teraz potknięcie na belce i ledwie
zaliczone strzelanie – również chłodno dodał Gomez.
- Jak już opuścisz naszą siedzibę nie zapominaj o codziennym treningu – sucho dopowiedział Zygfryd. - A
teraz idziemy na arenę, czas byś się zmierzył ze mną.
W głowie Rocka znów zawitało zwątpienie po tych słowach oraz złość bo przecież nie poradził sobie znów
tak słabo. Wiedział, że cały ten gniew musi przekierować teraz na wuja, musi mieć w sobie jak najwięcej siły
i skupienie na arenie. Wszedł na nią skoncentrowany jak nigdy, lecz widok olbrzymiego wuja z wielkim
toporem wzbudzał w nim strach, wiedział że wuj nie ustąpi i musi szukać chodź minimalnej szansy na
zwycięstwo.Gdy Gomez dal znak do walki Zygfryd od razu ruszył to mocnego natarcia. Ciosy na Rock sypały się jeden
po drugim, chłopak po krótkiej chwili zdał sobie sprawę, że prawię już nie czuję lewej ręki i nie da rady
dłużej odbijać ciosów olbrzyma, zaczął więc wykonywać uniki, miał nadzieję że wuj się zmęczy goniąc go.
- To nie jest balet chłopcze! Walcz! - krzyczał Zygfryd wymachując toporem kolejny raz.
Tym razem podczas uniku chłopak stracił równowagę i upadł, Zygfryd chciał to natychmiast wykorzystać,
kopnął bratanka w bok, który mimo bólu wykorzystał impet ciosu by się odturlać od ciosu topora
wymierzonego przez wuja i błyskawicznie wstać na nogi. Kompletnie tym zaskoczony Zygfryd poleciał
razem z impetem broni do przodu co błyskawicznie wykorzystał Rock wytrącając mu kopniakiem oręż z
dłoni, po tym ciosie olbrzym gruchnął na ziemie z głośnym jękiem a młodszy z wojowników natychmiast
położył mu stopę na głowę a miecz przystawił do karku.
- Starczy chłopcze, pokazałeś na co Cię stać, a teraz łaskawie zejdź z Zygfryda - rozkazał Gomez z
uśmiechem.
Rock natychmiast usłuchał nakazu i gdy spojrzał na podnoszącego się wuja, pożałował że wygrał, jego twarz
wyrażała jakby połączenie wściekłego niedźwiedzia oraz rannej sarny i ruszył w kierunku przerażonego
bratanka. Chłopak pomyślał, że wuj go udusi wyciągając w jego kierunku olbrzymie ramiona, ale wręcz
przeciwnie objął chłopaka w pasie i porwał w górę.
- Ty mała spryciulo udała Ci się mnie pokonać za pomocą mojego ciężaru, gratuluję – krzyczał roześmiany
Zigi. Natomiast Rock z niedowierzaniem patrzył na wuja, który nigdy wcześniej się tak nie zachowywał.
- Zygfryd stary druhu Twój własny bratanek wysyła Cię na emeryturę – zawołał i roześmiał się Monro przy
czym zawtórowali mu pozostali zebrani.
- Młody się wyszkolił przez ten rok – odpowiedział Zygfryd trzymając bratanka w objęciach - Jestem dumny
z Twoich postępów synu, widzę że Bless nie pomylił się co do Ciebie.
Wciąż trochę oszołomiony i onieśmielony chłopak zrobił się czerwony na twarzy i coś nie wyraźnie
wymamrotał.
- Co tam jęczysz Rock? - zawołał Monro ze śmiechem – Jesteś jednym z nas więcej pewności chłopaku.
- Dziękuję za to wszystko czego mnie każdy z was nauczył – w końcu Rock zebrał się w sobie - Dziękuję, ze
nikt z was nigdy we mnie nie wątpił, że poświęcaliście mi tyle czasu ile tylko mogliście. Chciałbym również
uczcić poległych w ostatniej bitwie a przede wszystkim mojego nauczyciela i przyjaciela Brona.
- Wszystko to co osiągnąłeś, to dzięki ciężkiej pracy którą włożyłeś w każde zajęcia. Ale chciałeś nam
podziękować a na to nie ma lepszego miejsca niż sala biesiadna! Chłopaki dzisiaj uczcimy pamięć poległych
oraz fakt, że ten o to młodzieniec został jednym z nas! - rozporządził Gomez.
- Tak jest! Chodźmy bo egzaminy były też tak stresujące dla mnie, że zachciało mi się pić i jeść! -
zawtórował Zygfryd.
- Miodu i mięsa! - rozległy się po całym placu chóralne okrzyki.
Sala biesiadna była ogromnym miejscem, z mnóstwem stołów teraz już suto zastawionymi
jedzeniem oraz alkoholem. Zabawa szybko się rozkręcała z każdym kolejnym toastem „Za Wycombe! Za
poległych! Za Ovie i za Rocka!” Atmosfera robiła się coraz bardziej luźna. Lecz po chwili można było już
dojrzeć jak tu i tam jeden z wojowników wstawała, wymiotowała i padał pod stół. Co i raz również
wybuchały jakieś bójki i przepychanki. Rock bawił się wyśmienicie, co chwilę ktoś do niego podchodził z
gratulacjami i nadzieją na to, że uratuje on całą krainę.
- Jak chłopcze się czujesz z tym co na Tobie ciąży? – niespodziewanie podszedł do niego mocno już
podchmielony Gomez - Wiesz ja jestem dowodzący tej twierdzy i nie jest to prosta robota. A ty masz
poprowadzić wszystkich wojowników naszych ziem do zwycięstwa. Jesteś gotowy na to, że nie będzie to
łatwe, że wielu z nich polegnie a ty jako smarkacz będziesz musiał zmierzyć się z tym wszystkim. Nie
możesz pęknąć mimo śmierci przyjaciół, podwładnych musisz iść naprzód – kontynuował coraz bardziej
natarczywie a Rock nie wiedział jak ma się zachować - Ja mam ciągle w głowie, każdą śmierć mojego
żołnierza, pamiętam imiona, Dycha, Marian, Malutki, Lak, Bron i wielu innych wspaniałych chłopaków…
- Dobra Gomez wystarczy – nagle znikąd pojawił się Zygfryd - Daj chłopakowi spokój powiedział chwytając
go za ramię.
- Nie wystarczy Zygfrydzie, chłopak musi wiedzieć jak wielka odpowiedzialność go czeka – odpowiedział
bełkotliwie dowódca.
- On to wie, brał udział w bitwie widział co się dzieje. Daj mu spokój.
- Co daj spokój! - krzyknął Gomez – Boisz się, że coś powiem, że chłopak dowie się prawdy o Tobie jak…
Nie zdołał dokończyć zdania, ogromna pięść Zygfryda uderzyła go w skroń głowy i natychmiast padł
nieprzytomny na ziemię.
- Coś ty wuju zrobił ? - krzyknął przerażony chłopak.
- Musiałem to zrobić, Gomez jak jest pijany gada to co mu ślina na język przyniesie.- Ale o czym on mówił , co ty zrobiłeś? - zapytał wciąż lekko skołowany Rock.
- Nie mogę Ci o tym teraz powiedzieć, dowiesz się tego w swoim czasie – odpowiedział sucho Zygfryd,
podnosząc wciąż nieprzytomnego Gomeza.
- Ale czy to było coś strasznego, że aż musiałeś go znokautować?
-Powiedziałem dość! Zamilcz chłopcze! - teraz Rock był poważnie przerażony pierwszy raz w życiu wuj
naprawdę był wściekły na niego, popatrzył jeszcze chwile po czym odwrócił się gwałtownie i wyszedł z
sali.
Rockowi zupełnie przeszła ochota na dalszą część zabawy, miał w głowie tylko to co takiego zrobił jego wuj,
że na samo wspomnienie wpadł w furię. Po chwili udał się do swojej izby na odpoczynek, jutro musiał się
naszykować na podróż do świątyni Orto.
Dzień nie należał do najłatwiejszych, już wcześnie rano obudził go ubrany Kot, kazał mu się
pośpieszyć, żeby zdążyć na odprawę przed podróżą.
- Ale zaraz, co to ma znaczyć? Czemu to ty mi o tym mówisz? - zapytał zaspany Rock.
- A co myślisz głupku, przecież my też zaliczyliśmy testy, może nie będzie z nas paladynów ale zostaliśmy
wojownikami. Jedziemy z Tobą – odpowiedział szczerząc się Kot.
- Myślałeś, że tak szybko się nas pozbędziesz? Niedoczekanie, jesteśmy Twoją obstawą – dodał Młot
podnosząc się z łóżka.
- Ale wy będziecie przeszkadzać a nie chronić, ale mimo to cieszę się, że spędzimy parę dnie razem –
odpowiedział chłopak po czym zeskoczył i szybko naszykował się do wyjścia.
Po chwili już trójką stawili się w głównej sali, gdzie czekali na nich Gomez i Zygfryd było po
nich widać, że wciąż nie zapomnieli o wczorajszym zdarzeniu a dowódca miał sporego siniaka pod okiem.
- Wyjeżdżacie jutro o poranku. Rock spakuj wszystkie Twoje rzeczy i pamiętaj, łuk na plecy, miecz na pas.
Jak wiecie mamy dzisiaj niespokojny czas dlatego, będzie wam towarzyszyć grupa moich najlepszych ludzi,
wśród nich tych dwóch – wskazał palcem Młota i Kota - Odstawią oni was pod sam drzwi, i odjadą dopiero
jak Rock przekroczy drzwi świątyni. Zygfryd ty masz natychmiastowo tutaj wrócić z oddziałem, wyruszacie
nazajutrz rano. Wszystko jasne?
- Tak jest – odpowiedział Rock, który nie mógł już się doczekać tego co czeka go w świątyni. Zygfryd tylko
nieznacznie skinął głową, nie wypowiedział ani jednego słowa.
- Moja drużyna przygotuje wasze konie, chłopcy wiedzą jak ma przebiegać podróż i to oni będą dowodzić,
rozumiesz Zygfryd? Nie chce słyszeć o żadnych problemach lub nie zgadzaniu się z ich decyzjami. Wiem, że
będzie to dla Ciebie trudne, ale nie możemy ryzykować w tych czasach - kontynuował Gomez.
- Tak jest, znasz mnie jestem częścią drużyny i dobrze wiesz, że nigdy nie łamie rozkazów.
- Wiem, musiałem Ci tylko o tym przypomnieć… A co do Ciebie chłopcze - dowódca znów zwrócił się do
Rocka - Dziękuję, za to wszystko co tu robiłeś i za postępy, które osiągnąłeś. Mam nadzieję, do zobaczenia
wkrótce i nie daj się tym starym zrzędą z świątyni - zakończył śmiejąc się, Rock zauważył że nawet Zigi się
uśmiechnął.
- Właśnie a zwłaszcza uważaj na starego Miltena, on jest jeszcze gorszy niż nasz Akki – dodał Zygfryd.
- No no czego ja się tu dowiaduję – powiedział z udawaną obrazą wchodzący właśnie stary nauczyciel.
Gdybyście mieli choć trochę ochoty do nauki to bym nie miał powodów do marudzenia i karania.
- Spokojnie marudo, my tylko żartujemy – roześmiał się Gomez - Bez Ciebie nie bylibyśmy w tym miejscu
gdzie jesteśmy.
- Wiem, ale teraz nie chodzi mi o was, przyszedłem pożegnać się z naszym najmłodszym uczniem.
Więc Rock, pamiętaj tego co się tu nauczyłeś, bądź zawsze gotowy się obronić i przyłączam się do rady, nie
daj się dziadom ze świątyni, a Miltenowi przypomnij jaki numer mu zrobili Gomez i Zygfryd.
- A co to był za numer ? - zapytał zaciekawiony chłopak.
Doświadczeni paladyni się tylko roześmiali po czym Zygfryd dopowiedział:
- Nie możemy Ci zepsuć niespodzianki, pozdrów tylko starego drania od nas.
- Tak zrobię. Pozwólcie zatem, że pójdę się naszykować na nową podróż i pożegnać z przyjaciółmi. A wam
wszystkim dziękuję bardzo za to co dla mnie uczyniliście i do zobaczenia wkrótce.
- Żegnaj chłopcze.
Rock był zajęty do końca dnia, po sto razy się upewniał czy na pewno wszystko naszykował i
mimo to wciąż był pewien, że czegoś zapomniał. Nie pomagało mu w skupieniu to, że co chwilę podchodził
do niego ktoś z wojowników na ostatnią rozmowę i życzyć mu powodzenia.
Na koniec dnia chłopak poszedł jeszcze na cmentarz pożegnać zmarłych, najwięcej czasu spędził na grobie
Brona, cały czas męczyła go myśl, ze mógł zrobić coś więcej by uratować swojego przyjaciela. Po upływie
dłuższego czasu gdy już poczuł mocne znużenie udał się do swojej izby, gdzie momentalnie usnął mocnym
głębokim snem.Rodział IV
Znów w świątyni
Tym razem Rock wyspał się dobrze i wziąwszy swoje rzeczy ruszył do stajni po której już
kręciła się ekipa Zaca oraz Zygfryd.
- Witaj chłopcze - przywitał go wuj - Dobrze, że już jesteś zaraz ruszamy. To jest Zac – wskazał na
niewielkiego mężczyznę z strasznie pokaleczoną twarzą - On będzie dowodził wyprawą.
- Miło mi Cię poznać Zac – wyciągnął do niego rękę Rock – Mam nadzieję, że nasza wyprawa obędzie się
bez żadnych komplikacji i bezpiecznie osiągniemy nasze cele.
- W końcu będę miał szansę trochę pobyć z wybrańcem – uśmiechnął się Zac. -Moi ludzie przysięgli oddać
za Ciebie życie, a wierz mi że jesteś w najlepszym towarzystwie.
- To samo słyszałem od Gomeza, więc kiedy ruszamy?
- Kończmy objuczać konie i ruszamy, droga zajmie nam około piętnastu dni bezpiecznym traktem, Zygfryd
poprosi by po drodze odwiedzić Twoją rodzinną wioskę oraz dwie kobiety, które uratowaliście przed
śmiercią, Gomez się zgodził więc ja też nie mam nic przeciwko. Myślę, że nie powinno się wydarzyć nic
złego podczas podrózy.
- Obyś miał rację – westchnął Gomez – Po tym co się tutaj ostatnio wydarzyło nie potrzebne nam są żadne
problemy. Jeszcze nie wylizaliśmy ran, a czasy nadchodzą ciężkie.
- Masz rację – odpowiedział Zygfryd – Dobrze, że jedziemy sporą ekipą gdzie młodość jest wymieszana z
doświadczeniem, nikt nie powinien na nas napaść.
Rock przysłuchiwał się tej rozmowie oddając się swoim myślą, które powędrował do każdej śmierci, którą
widział, wciąż jak przez mgłę widział strzałę w twarzy Brona i rozbryzg światła. Gdyby wiedział z czym się
wiąże rola nie byłby pewny czy znów tak chętnie by gnał do świątyni i Wycombe. Najchętniej by wrócił do
do domu, do sióstr i nadal wiódł beztroskie życie, lecz z drugiej strony miał w sobie tyle nienawiści do tych
bestii, że chętnie napotkał by jakiś patrol by go zupełnie wybić.
- Ej a ty nie słyszysz co się do Ciebie mówi? - szturchnął go Kot – Czy nie jesteśmy godni byś nas słuchał?
- Przestań pajacu – uciszył go Gomez – Pytałem się Ciebie czy jesteś gotowy na drogę?
- Tak, tak – odpowiedział trochę speszony chłopak – Przepraszam zamyśliłem się.
- Zdarza się, nie przejmuj się. Twoja przygoda tutaj dobiegła końca. Konie już gotowe więc pozwól, że będą
wam towarzyszyć aż do bramy – powiedział i ruszył za ekipą Zaca, która zaczęła opuszczać stajnie i podjął
temat dalej - Zrobiłeś olbrzymie postępy i myślę, że naprawdę jesteśmy w stanie dzięki Tobie odwrócić losywojny, to był honor gościć Cię tutaj i doskonalić Twoje umiejętności – dowódca uśmiechnął się i poklepał go
po ramieniu.
- To był zaszczyt dla mnie zmężnieć w tej potężnej twierdzy i poznać was wszystkich – odpowiedział czując,
że łzy mu się wzbierają gdy popatrzył wokół i zobaczył tak wiele twarzy z którymi spędził ostatnie dwa lata
życia, w niektórych z nich dojrzał nadzieję za to w innych smutek, zdawali sobie bowiem sprawę, że może
już nigdy go nie zobaczą. Również tak samo jak gdy pierwszy raz stanął przy bramie tak i teraz poczuł na
plecach mnóstwo klepnięć i ktoś potrząsał jego dłonią – Mam nadzieję, że wszyscy się spotkamy w ostatniej
bitwie i po zwycięstwie razem zatańczymy na ciałach wrogów i wypijemy za poległych!
Po tych słowach twierdza zatrzęsła się od potężnych krzyków i wiwatów wojowników, i trochę to potrwało
gdy chłopak mógł pożegnać się z dowódcą.
- Dziękuję panie za wszystko gdyby nie ty i inni na pewno nie był bym tym kim się stałem przez cały
spędzony tu czas – powiedział wciąż wzruszony i wyciągnął rękę do Gomeza, który mocno nią uścisnął po
czym przytulił chłopaka.
- Niech Bless ma Cię w swojej opiece – powiedział i nakazał strażnikom otworzyć bramę.
Gdy tylko przekroczyli bramę Zac wysforował się na przód i momentalnie uformował oddział
który zamknął Rocka między wszystkimi jeźdźcami, chłopakowi nie specjalnie spodobało się to specjalne
traktowanie ale postanowił zostawić to dla siebie.
Rock od pamiętnej bitwy nie opuszczał murów twierdzy, ostatni raz to miało miejsce gdy poszedł na
polowanie z Bronem. Był bardzo rad, gdy znalazł się na zewnątrz mimo początków jesieni i niezbyt
sprzyjających warunków pogodowych, ale wystarczyło że mocniej otulił się płaszczem i mógł podziwiać
piękno natury. Jak zawsze o tej porze roku drzewa i krzewy były kolorowe oraz pełne owoców z których
członkowie drużynie ochoczo korzystali, zrywając jabłka, gruszki oraz śliwki. Po niebie powoli przelatywały
wrony, wróble oraz sikorki, dla chłopaka było niesamowitym znów zobaczyć spory kawał natury a
zwłaszcza lasów, które mijali po drodze a czasami przejeżdżali przez gęste knieję dając się zamknąć w
półmroku gęstych drzew. Jego towarzysze przez większość czasu rozmawiali i śmiali się jednak chłopak nie
brał w tym udziału topiąc się we własnych myślach. Skoncentrowany na treningu zapomniał, jak to miło jest
znaleźć się poza Wycombe. Również do głowy wróciły mu myśli o rodzinie, strasznie za nimi tęsknił i
zastanawiał się jak sobie radzą w tych nie najłatwiejszych czasach i nie mógł się doczekać aż w końcu znów
ich ujrzy. Najbardziej myślał o bracie, czy nadal jest taki arogancki i złośliwy, czy pomaga ojcu i czy nadal
mu zazdrości przeznaczenia oraz Neli. Właśnie Nela… Rock ze smutkiem pomyślał, że dziewczyna już o
nim nawet nie pamięta przecież tyle czasu minęło od ich ostatniego spotkania. Nie mogła ona przecież
wiedzieć, czy on wciąż żyje a jeśli tak to czy ją kocha, więc na pewno poznała już innego chłopaka.
- Rock, Rock! - Zygfryd szturchnął go w ramie.
- Co się stało? - zapytał jakby wyrwany z transu chłopak i teraz dopiero spostrzegł, że słońce jest wysoko na
niebie, tak bardzo zamknął się w sobie podczas podróży, że stracił poczucie czasu.
- Robimy przerwę, zaraz nam uśniesz na koniu a naszym towarzyszą też się przyda odpoczynek.
- Nie będziemy obozować długo, jest jeszcze wcześniej, robimy mały odpoczynek na posiłek – dodał Zac –
Z koni chłopcy. Jego rozkaz był widocznie wyczekiwany bo wojownicy momentalnie zeskoczyli z
wierzchowców i zabrali się za jedzenie.
- Dobrze, ja pójdę trochę rozprostować kości – oznajmił Rock, po czym również przywiązał swego konia do
pobliskiego drzewa i oddalił się od reszty idąc przed siebie a za nim pomaszerował zawsze wierny Łapa.
Zygfryd popatrzył za nim za nim zastanawiając się z czego bierze się jego osowiałość i chciał ruszyć za nimi
lecz poczuł na swoim ramieniu czyjąś rękę i usłyszał głos Zaca,
- Daj mu spokój – powiedział – Nie pamiętasz jakie Tobą uczucia targały gdy opuściłeś Wycombe po takim
czasie? Odpuść mu, to jeszcze młody chłopak i mimo wszystko ma dużo więcej na głowie niż my
kiedykolwiek mieliśmy. Jak będzie chciał porozmawiać to sam przyjdzie.
- Mądrze mówisz druhu, ciężko było tu wrócić po morderczych treningach w twierdzy, niech pobędzie sam
jeśli tak woli – odpowiedział Zygfryd i razem dołączyli do reszty oddziału by się posilić.
Postój rzeczywiście trwał krótko chwilę i teraz wszyscy spowrotem dosiedli swoich koni.
W głowie Rocka znów pojawił się myśli o jego przeznaczeniu i jak to się stało, że to właśnie do niego trafił
Łapa patrząc na swego przyjaciela. Czy to był przypadek czy wszystko od początku do końca Blessa zapisał
w gwiazdach. Jednak mimo ogromnej odpowiedzialności jaka wisiała na jego barkach czuł się szczęśliwy, a
to że poznał tych wszystkich ludzi a Łapa będąc gotowy pójść za nim wszędzie bez żadnego polecenia
sprawiał, że czuł w tym wszystkim nutę magi i przeznaczenia, w końcu nie każdemu trafia się tak wyjątkowe
szczenię wilka. Myśli te sprawiły, że wrócił mu humor i nieśmiało zaczął dołączać do rozmów a po chwili
wiódł prym w opowiadaniu dowcipów przy których każdy zaśmiewał się na głos a roześmiany Młot prawiespadł z konia w ostatniej chwili chwytając się za uzdę przez chwilę mając głowę przy końskim zadzie co
wywołało kolejne salwy śmiechu.
Tymczasem dzień chylił się ku końcowi, a Zac nakazał rozbić obóz na noc. Wszyscy czekali na tą decyzję,
całodniowa podróż dała im się mocno we znaki. Każdy z wojowników momentalnie usnął, oprócz Rocka a
gdy sen w końcu znużył i jego był on pełen dziwnych snów z psami, które przemawiały w dziwnym języku,
którego chłopak nie słyszał nigdy wcześniej. Gdy nadszedł poranek, czuł się jakby w ogóle nie zmrużył oka.
Kolejne dwa dni przebiegły tak samo spokojnie jak pierwszy. Lecz w połowie trzeciego dnia
podczas postoju, do uszu wojowników dobiegło wycie.
- Słyszycie to chłopaki? - zapytał czujny Zac - Jak myślicie pies czy Hund?
Zanim którykolwiek z jego podwładnych zdołał odpowiedzieć rozległo się następne wycie z innej strony i
kolejne za nimi po chwili wszelkie dźwięki zostały zagłuszone przez upiorne wrzaski.
- Nie – pomyślał Rock ściągając łuk i nakładając strzałę.
- Panowie! Do broni, zamknąć koło, Rock do środka.
Żołnierze jakby ćwiczyli to zawsze ustawili ciasny okrąg prawie, że przylegając do siebie barkami, była to
dobra formacja ponieważ byli gotowi na atak z każdej strony. Nagle wycie ucichło a zamiast niego dało się
usłyszeć pęd kilkudziesięciu istot. I nagle z każdej strony lasu wypadli na nich Hundowie, jedni trzymali
jakąś broń a inni z kolei groźnie unosili łapy z długimi szponami. Rock zauważył jak dwóch chłopaków
zrobiło krok w tył lecz szybko przypomnieli sobie kim są i wrócili do prawidłowej postawy. Wybraniec
spróbował wycelować łukiem w któregoś z wrogów ale w tak szczelnie zamkniętej formacji było to
niemożliwe, natomiast zobaczył jak kilku z jego towarzyszy poderwało włócznię i rzucili nią w
nacierających powalając kilku z nich. Na widok padających towarzysz bestię wydały z siebie gardłowe
warknięcia i wyskoczyły do ataku, kilka z nich zginęło przebitych włóczniami pozostałych żołnierzy a te
które zdołały dopaść żołnierzy szybko zginęły od ciosów mieczem. Zygfryd i Zac zdołali wysłać w kierunku
kulę ognia, paląc część z nich żywcem. Bestię jednak były nieustępliwe i atakowały broniących się ludzi
depcząc po truchłach poległych. Kątem okiem Rock dojrzał jak jeden z jego kolegów się wywraca pod
naciskiem atakującego Hunda lecz zanim zdołał cokolwiek zrobić, Łapa rzucił się na wroga łapiąc go za
gardziel i odciągając od wojownika by po chwili przerwać mu aortę z nieprzyjemnym mlaskiem
rozrywanego ciała i ponownie znalazł się przy panu a powalony żołnierz wrócił do walki. Po chwili Rock
znów zauważył, że jeden z jego towarzyszy zostaje uderzony w głowę i padając na ziemię traci przytomność
a bestia unosi topór by dobić przeciwnika, jednak po chwili sama upada z strzałą wystającą z oka, a chłopak
błyskawicznie wskakuje w miejsce powalonego kolegi dobywając miecza i teraz dopiero widzi z jak bardzo
licznym wrogiem muszą walczyć. Obecność Zaca i Zygfryda przechyla szale na ich stronę, gdyż co jakiś
czas zdołają skorzystać ze swoich mocy spopielając wrogów, Młot i Kot masakrują przeciwników jednego za
drugim a gdy wojownik obok zobaczył kto przy nim stanął zyskał nowe moce i z jeszcze większą zajadłością
na twarzy ciął bestię przed sobą.
- Za Rocka! - krzyknął a reszta odkrzyknęła chórem.
- Łamią się – zawołał Zygfryd – Naprzód.
Stało się coś czego Rock jeszcze nigdy nie widział, każdy z wojowników zadał ciosem mieczem i ruszył
krok do przodu powalając kolejnego wroga, kolejny cios i kolejny krok, teraz już nie wyglądali jak zbity
krąg tylko jak samotni wojownicy, jednak i on był już dość wprawnym wojem zdołał zabijać wroga jeśli do
niego podszedł ale towarzysze nie dopuszczali do tego zbyt często. Na kontrakt Hundowie nie byli
przygotowani i zaczęli chaotyczną ucieczkę nie patrząc na wojowników, żaden z nich nie ruszył za nimi w
pogoń, byli zbyt zmęczeni by ich gonić, jedyny tylko Rock wysyłał strzałę za strzałą powalając kolejnych
wrogów.
- Wystarczy chłopcze – powiedział Zygfryd spychając jego łuk w dół by uniemożliwić mu dalsze strzelanie.
- Przecież jeszcze mogę ich trafić – odpowiedział wściekle próbując unieść broń.
- Uczyliśmy Cię, że nie powinniśmy stać się jak oni i gdy uciekają to nie zawsze jest sens wybijacie ich co
do jednego. Czasami nawet lepiej dać odpocząć swemu sumieniu i pokazać sobie, że nie jest się bezlitosnym
rzeźnikiem.
- Hundowie nigdy tak nie myślą, gdy mają okazję to zabijają nas co do jednego – odpowiedział wzburzony
chłopak, nie mógł zrozumieć, że Zygfryd chce im okazywać łaskę.
- To nas od nich właśnie odróżnia, mamy w sobie człowieczeństwo – tłumaczył cierpliwie olbrzym.
Gdy ostatni z Hundów znikł im z pola widzenia dalszą dyskusję przerwał Zac.
- Chłopcy w szeregu zbiórka wciąż w gotowości – znów wojownicy zrobili to automatycznie i stanęli
frontem do dowódcy. Zanim ktoś zdołał wydobyć kolejne słowa z krzaków za Zaciem wypadło dwóch
Hundów biegnących prosto na niego, zanim którykolwiek zareagował obie bestię już leżały martwe naziemi, jedna z nich miała strzałę w torsie a druga została zabita przez wilka. Wyraźnie pobladły dowódca
skinął głową w kierunku swego wybawcy.
- Chyba te wszystkie przepowiednie o Tobie to prawda, nie sposób zginąć mając Cię przy boku – powiedział
z trudem łapiąc oddech.
- Dziękuję dowódco, jednak nie zrobiłem tego sam, on jest tutaj bohaterem – odpowiedział chłopak
wskazując na Łapę – O tym mówiłem Zygfryd, dlatego chciałem ich wybić co do jednego.
- Racja! - zawołał żołnierz powalony przez Hunda – Ten wilk również mnie uratował!
- I poszarpał kilka bestii – dodał Młot.
- Tym razem chłopcze miałeś rację, ale to nie znaczy, że zawsze musimy być bezlitośni mimo to.
- Spokój chłopcy! - Zygfryd wystąpił przed szereg mając już dość rozmowy z bratankiem - To, że nie uciekli
nie znaczy, że jesteśmy bezpieczni – Musimy się stąd ewakuować.
- Olbrzym ma rację – dodał Zac, który już uspokoił oddech – Czy ktoś jest ranny?
Na te pytania dowódca usłyszał tylko zaprzeczające odpowiedzi, pomimo tego, że prawie połowa z ludzi
krwawiła najwidoczniej były to na tyle lekkie rany, że mogli zająć się sami sobą.
- Zatem na koń i w drogę. Rock i Łapa do środka bez dyskusji! - zarządził Zac i osobiście pilnował by
najważniejsza osoba w królestwie była osłaniana z każdej strony.
Jechali powoli nawet mimo to, że co rusz jeden z żołnierzy wypadał na przód sprawdzając
dalszą drogę lub zostając z tyłu upewniając się, że Hundowie nie ruszyli ich tropem. Szczęśliwie wydawało
się, że na razie są bezpieczni chociaż zbliżająca się noc nie zapowiadała się dobrze, żołnierze szykowali się
na krótkie, lekkie sny przerwane pobudkami na wartę, więc droga mijała w pełnym skupienia milczeniu.
- Dowódco! - szepnął Kot, który pełnił rolę szpicy zbliżając się do Zaca – Jakieś światło w lesie.
- Gdzie?
- Jakieś sto stóp przed nami wśród drzew po lewej stronie.
- Kto to może być? - zapytał Zygfryd, a pozostali słysząc jego zaniepokojony głos i pamiętając co się stało
parę godzin temu znowu się spięli i dobyli broni.
- Trzeba to sprawdzić po cichu. Zygfryd zabierz trzech chłopaków i idźcie.
- Rozkaz. Rock, będę miał Cię na oku chodź, Kot i Młot też idziecie. Zobaczymy co tam się dzieję.
- Dziękuje Zygfryd – powiedział Rock i zeskoczył z konia – Łapa ty tu zostajesz.
Czwórka wojowników ostrożnie ruszyła przed siebie a miejscu, które wskazał Kot skręcili w gęste knieje.
- Uważajcie chłopcy, nic tu nie widać zatem łatwo upaść, a tego byśmy nie chcieli.
Rock miał złe przeczucia co do tego miejsca, momentalnie myśli wróciły mu do wypadu z Bronem, który
ostatecznie zakończył się tragicznie zarówno jak i dla młodego mistrza łucznictwa i wielu innych ludzi.
- Staaaaaaać! - cała czwórka stanęła jak wryta gdy usłyszeli spośród drzew niski tubalny głos – Kto idzie?
- A kto pyta? - odkrzyknął Zygfryd bacznie się rozglądając.
- To my tu zadajemy pytanie – zawołał drugi głos tym razem z innej strony – Radzę, odpowiadać jeśli nie
chcecie by któraś ze strzał wycelowanych prosto w was przypadkiem wystrzeliła.
- Nie jesteśmy waszym wrogiem – spokojnym lecz z nudą agresji głosem powiedział paladyn – Jesteśmy
siłami królewskimi, atakując nas atakujecie naszego władcę.
- Siły królewskie? - powtórzył głos a po lesie poniósł się szmer – Co was sprowadza w te strony i skąd
idziecie?
- Idziemy do Orto a ruszyliśmy z Wycombe, jeden z naszych zwiadowców dojrzał ognie więc
postanowiliśmy je sprawdzić. A wy do kto?
- Krasnoludy z góry Hekos idziemy wesprzeć siły na wybrzeże, podobno nie jest tam kolorowo.
- Skoro już wiemy kim jesteśmy to może się pokażecie? I tak na froncie robi się nieciekawie, straciliśmy
kilka twierdz.
Tym razem nikt nie odpowiedział, lecz rozległy się trzaski gałęzi i odgłos kroków, po chwilę przed Rockiem
i jego towarzyszami stanęło kilku krasnoludów, w mroku chłopak nie mógł ich dokładnie zobaczyć
- Zeiden – powiedział jeden z nich i wyciągnął rękę w kierunku Zygfryda a olbrzym ją uścisnął – Dowódca
tej hałastry, ilu was jest?
- Zygfryd, paladyn. Z nami piętnastu, reszta jest na szlaku.
- Zawołajcie ich i pójdziemy za ogrodzenie, dość niespokojny te okolice.
- Zdążyliśmy się przekonać – odezwał się Kot i głośno gwizdnął a chwilę potem pojawili się tutaj Zac ze
swoją drużyną a krasnoludy zaprowadziły ich do obozu.
Obóz okazał się sporych rozmiarów, Rockowi wydawało się, że jest tutaj co najmniej
trzydzieści namiotów i z trzy razy tyle samych krasnoludów. W świetle latarni mógł się im dobrze przyjrzeć i
to co o nich słyszał sprawdzało się doskonale. Byli od niego niżsi ale za to bardzo szerocy w ramionach i
każdy z nich miał długą brodę zwisającą luźno lub związaną w wszelkiej maści warkocze oraz tak samoprezentujące się włosy. Żaden z nich nie rozstawał się z toporem lub mieczem trzymanymi na plecach lub w
rękach a głowę osłaniał im stalowy okrągły hełm z osłoną na nos. Co dla chłopaka było dziwne to, że dawali
im minimalne zainteresowanie spoglądając na nich tylko przelotnię.
Zygfryd pod drodze opowiedział Zacowi o tym jak zostali zaskoczeni podczas zwiadu a ten zwrócił się do
Zaidena.
- Mówisz, że nie są to spokojne okolice, po czym to wnosisz?
- Po czym wnoszę? - prychnął krasnolud i wskazał na kompana z opatrunkiem na głowię – Może po tym?
Nie dalej jak wczoraj nasze czoło zostało zaatakowane przez grupę Hundów, nie było ich wielu więc chłopcy
sobie poradzili lecz kilku z nich odniosło rany.
- A bestię? - zapytał Rock.
- W większości zabite a reszta uciekła. Co z wami robi dzieciak? - zawołał Zaiden jakby dopiero teraz się
zorientował, że on też tu jest i zmierzył go wzrokiem i chciał coś dodać ale spojrzał na Łapę, przeniósł wzrok
na Zygfryda i tylko niemo poruszył ustami.
- Jak się już zorientowałeś to nie jest taki zwykły dzieciak – zaśmiał się olbrzym.
- Wybaczcie, ja nie poznałem, że to sam wybawiciel uraczył nas wizytą.
- To raczej ty nas przyjąłeś do siebie – uprzejmym głosem odparł chłopak.
- Na grzeczności przyjdzie czas – przerwał im Zac – Musimy ustalić co się tu dzieję bo też zostaliśmy
zaatakowani parę godzin temu, dlatego też postanowiliśmy sprawdzić światła waszych pochodni.
- Dziwnę – sapnął Zaiden – Dwa ataki w ciągu kilkunastu godzin. Brzmi to jak zaplanowana akcja, ale z tego
co wiem to Hundowie raczej działają pod wpływem impulsu a nie planu a po drugie dziwi mnie ich
obecność aż tutaj.
- Niestety zalewają nas swoją liczebnością, ciężko jest żołnierzom pilnować całego frontu i raz po raz
znajdują dziury przez które przebijają się w głąb lądu – odpowiedział Zygfryd.
- Źle się dzieje – mruknął krasnolud – Ale gadaniem nic nie zdziałamy, dobrze że trafiliśmy na siebie nam
się przydadzą dodatkowe ręce w razie nocnego ataku a wy może spokojnie odpocząć w naszym obozie.
- Czyli pozwolisz nam zostać na noc? - zapytał dowódca drużyny.
- Oczywiście, niech reszta waszych ludzi dołączy do was i znajdźcie sobie miejsce na spoczynek.
- Dzięki jesteśmy wdzięczni, Młot zawołaj chłopaków a reszta za mną, znajdziemy sobie miejsce. Jeszcze
raz dzięki krasnoludzie, potrzebujesz ludzi do warty?
- Nie, żołnierze doskonale widzą w nocy czego nie można powiedzieć o Twoich chłopcach. Miejcie spokojną
noc i zobaczymy się rano – powiedział Zaiden i oddalił się w kierunku bramy.
- Naprawdę Bless nad nami czuwa – odezwał się Zygfryd podczas rozstawiania namiotu – Nikt nie zginął i
możemy się spokojnie przespać.
- To prawda – przyznał Zac – Myślę więc, że jest to idealny moment na otworzenie naszych bukłaków z
winem, bo gdyby nie młody z wilkiem mogło by być ciężko, mało brakowało a by się przebili.
- Zrobiłem tylko to co miałem – odpowiedział skromnie Rock – Wy wszyscy poświęciliście życie dla mnie.
- Bo jesteś najcenniejszym co mamy chłopcze – uśmiechnął się olbrzym – Gdzie to wino?
Nie musiał długo czekać na odpowiedź bo Kot i Młot już się zajęli alkoholem i rozlewali swoim towarzyszą
ku ich ogromnej radości.
- Hurrra, Rock, Rock, Rock! - żołnierze nie mogli ukryć radości, lekkie rany których nabawili się podczas
walki zdawały się im nie przeszkadzać gdy tylko upili pierwszy srogi łyk to każdy z nich poklepywał
chłopaka po plecach i targał za futro Łapę, który chętnie poddawał się pieszczotą.
- Drodzy towarzysze ! - krzyknął Rock - Jak sami widzicie przepowiednia się spełnia i przy mnie nie grozi
wam śmierć. Wszystko wskazuje na to, że Bless się nie mylił! Ja i Łapa poprowadzimy was do wielkiego
zwycięstwa!
Wywołał tymi słowami kolejne fale wiwatów tak duże, że zaciekawieni odgłosami nowo przybyłych ludzi
zaczęli do nich dołączać krasnoludzcy wojowie a gdy zobaczyli, że odbywa się tu tęga popijawa sami zaczęli
przynosić swój samogon. Był on o wiele mocniejszy niż wino do którego byli przyzwyczajeni towarzysze
Rocka więc po chwili tu i ówdzie ktoś walił się na ziemię i usypiał jak padł a w końcu alkohol też znużył
chłopaka, który udał się do swego namiotu mijając po drodze bratających się wojowników.
Następnego dni wszyscy obudzili się mocno skacowani, ponieważ impreza trwała do bardzo
późna. Rock ledwie mógł otworzyć oczy przez ból głowy, ale wiedział że to żadna wymówka i pomagał w
przygotowaniach do dalszej drogi. Krasnoludy nie mogły powstrzymać śmiechu patrząc na ledwie żywych
kompanów.
- Wasze głowy nie są tak mocarne jak ręce – zaśmiał się Zaiden podając dłoń Zacowi – Jak wy na konie
wsiądziecie?
- Jakoś nam się to uda – odparł zielony na twarzy dowódca – Im szybciej ruszymy tym lepiej.- Racja – dodał Zygfryd – Nic tak nie pobudza człowieka jak twardy koński grzbiet.
- No nie wiem – wybełkotał Kot, kończąc wymiotowanie – Może ruszymy przed zmierzchem?
- Mowy nie ma, musimy wyruszyć teraz, sporo drogi jeszcze przed nami– odparł Zack – Zeiden dziękujemy
za gościnne, mam nadzieję, że spotkamy się podczas jakieś bitwy.
- Oj na pewno, trzeba dać tym chujkom porządnie popalić a wy wyglądacie na takich co są w tym całkiem
dobrzy.
- Jeszcze nie wiesz jak – uśmiechnął się Zygfryd – Czas na nas, wszystko już gotowe, panowie wyjeżdżamy
- zarządził i uścisnął rękę Zaidenowi i jego towarzyszą – Powodzenia, nie dajcie się zabić.
- I to samo wy!
Szlak był bardzo spokojny i ku radości drużyny deszczowy co trochę pomogło im się pozbyć
oznak wczorajszej popijawy. Cała droga aż do Parceli obyła się bez nowych przygód. Dziewiątego dnia
pojawili się w wiosce gdzie w gospodzie zostali wszyscy oprócz Rocka i Zygfryda, którzy udali się do domu
Hekli i Frącka. Reakcja była podobna jak za pierwszym razem.
- Na Blessa, to wy! - wykrzyknął Frącek gdy wychylił się z kuźni usłyszawszy rżenie koni i wziął w ramiona
najpierw syna a potem brata – Hekla, dziewczynki mamy gości!
Kobieta z córkami natychmiast wyszły z domu i znieruchomiały patrząc to na Zygfryda a to na Rocka jakby
nie mogły uwierzyć własnym oczom, z kolei Rock wzruszony patrzył jak wyrosły jego siostrzyczki przez
dwa lata. Rozglądał się również za bratem lecz nigdzie nie mógł go dojrzeć.
- Synku – cisza przerwała Hekla, która objęła chłopaka – Ale ty się zrobiłeś olbrzymi, przerosłeś już nawet
ojca! Jak ja się za Tobą stęskniłam. Musisz nam wszystko opowiedzieć co się z Tobą działo przez te dwa lata
gdzie nie było z nami.
- Opowiem ale chcę również wiedzieć co się działo tutaj oraz na wiosce bo nigdzie nie widzę Vidy oraz
wielu chłopaków z którymi spędziłem dzieciństwo – nie zdołał nic więcej powiedzieć bo dopadły go Rika i
Tika, uwieszając się na jego szyi i ramionach.
- W końcu wróciłeś braciszku, tak bardzo tęskniłyśmy za Tobą i Łapą, nie miałyśmy bez was z kim się
bawić.
- Cóż, byli ty posłańcy królewscy i zwerbowali ochotników do wojska. Vida i wielu jego rówieśników,
którzy dobrze czuli się z bronią w ręku ruszyli z nimi, ale do tej pory nie mam od nich żadnych wiadomości.
- Naprawdę? - spytał zdziwiony Zygfryd – Nikt z Wycombe nie dostał takich informacji.
- Tak, razem z posłańcami przybyła tutaj dość spora grupa młodych mężczyzn, którzy wydawali się bardzo
podekscytowani możliwością przeżycia wojskowej przygody i stawienia się w służbie króla.
- To są naprawdę dobre wiadomości, przyda nam się każda chętna osoba do pomocy.
- Też jestem tego zdania, lecz martwię się o los obu moich synów, nic nie może przygotować ojca na to, że
jego synowie przywdzieją mundury i ruszą w bój – powiedział Frącek – Lecz z obu jestem bardzo dumny.
- Może wystarczy już tego gadania na zewnątrz idźcie chłopcy się umyć i przebrać a ja zajmę się waszymi
wierzchowcami a Hekla naszykuje poczęstunek.
- To jest bardzo dobry pomysł – zgodził się Zygfryd – Przyda nam się odświeżenie po podróży, chodź
chłopcze.
Gdy wojownicy wrócili do reszty rodziny, już na nich czekał obfity poczęstunek, za który chętnie się zabrali.
Kiedy, wszyscy się już porządnie najedli przyszła pora na rozmowę, którą zaczął Frącek.
- Więc opowiadaj synu co to się z Tobą działo przez cały ten czas.
Rock zaczął opowiadać, wahał się czasami, by nie zostawić niektórych wspomnień tylko dla siebie, lecz pod
przenikliwym spojrzeniem wuja, opowiedział wszystko ze szczegółami, począwszy od samej podróży a
kończąc na spotkaniu z krasnoludami. Przez całą opowieść reszta rodzinny słuchała go z zapartym tchem i z
coraz bardziej powiększającymi się oczami, dziewczynki aż zaczęły piszczeć gdy opowieść dotarła do
zdarzenia w lesie i bitwy następującej po niej. Gdy doszło do spotkania z Hundami podczas wędrówki Hekla
wyprowadziła je do innego pomieszczenia by nie musiały dłużej słuchać o tych okropnych wydarzeniach.
- Czyli podsumowując, parokrotnie byłeś bliski śmierci, straciłeś przyjaciół, zabiłeś wielu wrogów,
wyszkoliłeś w tym młodego wilka i to wszystko mając ledwie piętnaście lat? - zapytała zszokowana Hekla a
jej oczach wezbrały łzy – Mój biedny synku, na co myśmy Cię skazali.
- Daj spokój żono – wtrącił Frącek – Taki jest los wojownika i bardzo dobrze wiedzieliśmy z czym do może
się wiązać zgadzając się by wyruszył z Zygfrydem. Spokojnie olbrzymie nikt nie ma do Ciebie pretensji –
dodał gdyż paladyn spojrzał na niego nieprzychylnym wzrokiem.
- Możesz nam pokazać jak wygląda Twoje ciało? - zapytała Hekla.
- Ja nie… - odpowiedział niepewnie Rock, nie chcąc by rodzice zobaczyli blizny jakie go pokrywają.
- Spokojnie chłopcze, blizny w naszym fachu to powód do dumy a nie wstydu, śmiało zdejmij koszulę.Rock mimo że niechętnie posłuchał wuja i ukazał swój nagi tors poznaczony licznymi bliznami i
poparzeniami, a Frącek patrzył nie go milcząco ze współczuciem lecz Hekla zalała się łzami.
- Na Blessa synku, co ty musiałeś tam przeżyć, to był błąd żeśmy się na to zgodzili.
- To nie był błąd mamo, to przeznaczenie, wciąż żyję i mogę z Tobą rozmawiać, czego niestety wielu moich
przyjaciół nigdy nie powie to swojej matki. Zostałem wybrany by jak najwięcej matek mogło wciąż
rozmawiać ze swoimi synami i proszę Cię nie martw się o mnie i mego brata, nic nam się nie stanie.
- Twój syn dobrze mówi Heklo, chociaż bardzo dobrze Cię rozumiem gdyż żadna matka nie wyślę
dobrowolnie syna na wojnę, ale taki nas los, ktoś musi chronić naszych ziem i naszych matek – wtrącił
Zygfryd – Bądź pewna, że gdy ja będę przy Twoim synu zasłonię go swoim ciałem, choćbym miał zginąć.
- Dziękuję Ci Zygfrydzie – Hekla otarła łzy – Chciałbym by te straszne czasy już minęły.
- Miną, już wkrótce – pocieszyła ją Frącek, jednak nawet w jego obliczu było widać niepewność – Nie jest
możliwym to by Bless tak długo skazywał swój lud na takie cierpienia.
- Obyś miał rację. No dobrze a na jak długo tu przyjechaliście?
- Wyruszymy za dwa dni, oczekują nas w Ovii. Do tego czasu spędźmy razem jak najwięcej czasu bo nie
wiadomo kiedy znów będzie dane nam się spotkać. I dość zamartwiania się na zapas, Frącek polej więcej
miodu, trzeba do tego domu wprowadzić trochę radości. Dziewczynki chodźcie tu – zarządził olbrzym i gdy
tylko siostry wbiegły do środka natychmiast porwał je w muskularne ręce ku uciesze obu i zaczął się obracać
wokół własnej osi przy wtórze radosnych pisków, co wywołał śmiech u pozostałych domowników.
Ten dzień długo się nie kończył, a im więcej miodu przelali tym humory dopisywały i teraz przyszła pora na
wesołe opowieści minionych dwóch lat zarówno ze strony Rocka i Zygfryda jak i reszty obecnych, aż w
końcu wszystkich zmorzył sen i udali się na spoczynek. Kolejnego dnia mimo mocnego kaca, wstali bardzo
wcześnie by wyruszyć wspólnie na długi spacer po okolicy wspominając wydarzenia związane z każdym
odwiedzonym miejscem. Jak do zawsze bywa, że im ktoś bardziej pragnie by dana chwila nie kończyła się
nigdy tak ten dzień skończył się wyjątkowo szybko i tuż po zmroku po emocjonalnym pożegnaniu z
członkami rodziny Rock i Zygfryd udali się na spoczynek by nazajutrz dołączyć ze świtem do reszty
drużyny czekającej w gospodzie.
- Jak tam chłopcy minął pobyt, dobrze się bawiliście? - zagaił wesoło Zygfryd gdy dołączyli do oddziału
juczącego konie, Rock zauważył, że część z nich była bardzo blada a Młot i Kot mieli siniaki na twarzach.
- Jak możecie zauważyć, część z nas bawiła się za dobrze – odpowiedział zirytowany Zac, który również
miał podbite oko – Te durnie uchlały się jak świnie i wszczęli burdę z miejscowymi o jakąś dziewkę. Gdy
tutejsi zobaczyli, że Kot dobiera się do jednej z nich, któryś z nich powiedział, że to jego kobieta i ma dać jej
spokój, a ten tylko go wyśmiał i dalej obłapywał dziewczynę, na co jej amant dał mu po łbie a na taki obrót
sytuacji czekał Młot, który jak zawsze nie wiele myśląc powalił go jednym ciosem a po tym rzuciła się na
niego zgraja od chłopa i zaczęła się bijatyka. Jak wiesz nasi chłopcy do spokojnych nie należą i zaczęła się
bijatyka, miejscowi szybko uciekli ale wrócili z kijami i sztachetami więc zaczęło się od nowa i znów
daliśmy im wycisk, lecz lepiej będzie jak uciekniemy stąd jak najprędzej gdyż nie jesteśmy tu mile widziani.
- Zostawić was na chwilę samych – Zygfryd z niedowierzaniem pokręcił głową – No to w drogę bo ja nie
mam zamiaru dostać przez was po łbie.
- Ani tym bardziej ja – dodał śmiejąc się Rock – Kot ty jednak jesteś tak samo głupi jak Młot, zawsze
wiedziałem, że macie wspólną matkę, a tu proszę jaki nam się dowód trafił – na te słowa Kot spojrzał na
niego spode łba szykując jakąś odpowiedź ale wybuch salwy śmiechu wybił mu to z głowy.
- Jazda stąd – krzyknął Zac rozglądając się niepewnie bo dało się usłyszeć krzyki grupy ludzi z niedalekiej
odległości. Skacowanym oddziałowi nie było trzeba tego powtarzać bo również usłyszeli, że ktoś się zbliża a
gdy tylko ostatni z żołnierzy wskoczył na konia, za stajni wybiegła grupa mężczyzn z pałkami w rękach.
Gdy tylko żołnierze ich dostrzegli popędzili swoje wierzchowce do galopu zaśmiewając się na głos.
- Na razie wsiowe chłopki – zawołał w ich kierunku Kot – Do zobaczenia następnym razem, znowu damy
wam popalić więc już wcześniej naszykujcie swoje kobiety by poznały co to znaczy prawdziwy mężczyzna –
czym wywołał salwę śmiechu wśród jeźdźców a w ich kierunku poleciało kilka kamieni, lecz żaden nie trafił
celu, a gdy tylko stracili goniących z pola widzenia, zwolnili konie do cwału i zaległa cisza.
- Myślałem, że dowodzę elitami naszych sił a tutaj co widzę? Grupę idiotów, którzy zamiast bronić tych
ludzi wszczynają z nimi pijackie awantury, gwarantuję wam, że jak tylko wrócimy do Wycombe do odechce
wam się takich zabaw na kolejne lata, a będziecie tak przegnili smrodem latryny, że żadna kobieta nawet nie
spojrzy na żadnego z was. Każdy z was pochodzi z jakieś zapomnianej dziury a zachowuję się jak wielki
pan, bo dostał mundur i znalazł się w Wycombe, bić to się może i umiecie ale w myśleniu to wam nie idzie.
- Daj już spokój Zac – powiedział Zygfryd po widział, że dowódca zrobił się tak czerwony jakby miał się
zaraz udusić – Chłopaki potrzebowali trochę rozluźnienia, nic finalnie się nie stało.- Właśnie panie dowódco, a znając ludzi z Parceli to nawet dobrze, że trochę im się oberwało, zasługiwali na
to choćby za całokształt życia, tych co widziałem to były same nieroby i miejscowe rzezimieszki.
- Macie może rację, ale i tak przyda im się trochę dyscypliny, chociaż nie powiem, sam się przy tym dobrze
bawiłem. Przypomniały mi się młode lata życia, gdy często sam brałem udział w takich rozróbach.
- A kto się tak za młodu nie bawił – zaśmiał się Zygfryd – Ale teraz chłopaki czujność, wracamy do
rzeczywistości, oczy dookoła głowy. Jedziemy odwiedzić dwie kobiety, które z Rockiem na początku jego
przygody uratowaliśmy przed bandytami. Cieszysz się chłopcze?
- Sam nie wiem. Dawno ich nie widziałem i nie wiem czy one będą z tego zadowolone – odpowiedział
chłopak a w głowie zaczęły kołatać mu różne myśli. Z jednej strony miał nadzieję na miłe spotkanie ale z
drugiej obawiał się, że Nela o nim zapomniał i związała się z kimś innym. W tych myślach minęła mu reszta
dnia a gdy zapadł zmierzch Zac zarządził postój na nocleg.
Noc spędzili pod gołym niebem zmieniając tylko warty, lecz obył się bez żadnych
niespodzianek. W dalszą drogę wyruszyli z samego rana i gdy tylko zbliżyli się do znajomej wioski Rock
poczuł jak ogarnia go panika i chciał się wycofać w ostatniej chwili, lecz baczne spojrzenia wuja nadało mu
otuchy i wciąż z duszą na ramieniu pojechał do domu Reli i Neli podczas gdy reszta towarzyszy rozłożyła
się w pobliskim zagajniku by schronić się przed słońcem. Zygfryd jak zawsze pewny siebie zapukał do drzwi
i odsunął się by pierwszą osobą, która ukaże się gospodyni był Rock. Drzwi otwarły się a chłopakowi serca
prawie wyskoczyło z piersi gdy ujrzał w nich Nelę. Czas uczynił z niej niezwykle piękną kobietę i Rock
ledwie był w stanie rozpoznać dziewczynę, którą tu zostawił niemal trzy lata wcześniej. Natomiast
dziewczyna bezwiednie otwarła usta a jej oczy tak bardzo urosły, że stały się prawie w całości źrenicami.
- Rock?! Czy to naprawdę ty? Tyle czasu się nie widzieliśmy, nie wiedziałam co się z Tobą dzieje.
- Tak to ja, tyle rzeczy się wydarzyło od naszego ostatniego spotkania… Co się z Tobą działo, jak się ma
Twoja szanowna matka?
- Wszystko dobrze, ludzie z wioski bardzo nam pomogli a mama przejęła interesy po ojcu i żyje nam się
godnie, nie mam żadnych problemów a okolica dzięki sporemu ruchowi ludzi ze świątyni stała się
bezpieczna. Co się z Tobą działo przez ten czas? - teraz kobieta dojrzała Zygfryda – Jak dobrze widzieć Cię
w zdrowiu panie, jeśli chcesz porozmawiać z matką musisz udać się do centrum wioski.
- Ciebie też miło widzieć w zdrowiu – odparł z uśmiechem olbrzym – Chętnie zamienię z nią parę słów.
- Ja przeszedłem szkolenie w Wycombe, nie mogłem opuścić twierdzy przez cały ten czas a też nie
wiedziałem, czy chcesz mnie widzieć po tym jak rozstaliśmy się ostatnim razem.
- Wiesz ja… To był trudny dla mnie czas i to wszystko co się wtedy wydarzyło…
- Nela, kto to przyszedł? - z wnętrza domu dobiegł męski głos i w drzwiach pojawił się młody mężczyzna
obejmując dziewczynę ramieniem i gdy dojrzał dwóch mężczyzn momentalnie zastygł w bezruchu – Czy
to… Czy ty jesteś Rock wybraniec?
Chłopak znieruchomiał i poczuł się jakby coś mu pękło w klatce piersiowej ale Zygfryd postanowił wybawić
bratanka z niezręcznej sytuacji, wiedział co czuję jego podopieczny.
- Tak, właśnie tego młodzieńca wybrał Bless. On nas wybawi od wojny.
- To zaszczyt Cię poznać – powiedział młodzieniec wyciągając rękę – Jestem Moe.
- Ciebie również – odpowiedział chłopak ściskając dłoń.
- Może wejdźcie do nas na chwilę – zapytał nieśmiało Nela – Matka powinna niebawem wrócić.
- Nie dziękujemy, musimy jak najszybciej znaleźć się w Ovii – odpowiedział sucho Rock – Miło było Cię
spotkać i cieszę się, że jesteś cała i zdrowa. Żegnajcie więc.
- Też raduję mnie to, że jesteś cały i zdrowy Rock – odpowiedział Nela, która nie mogła spojrzeć mu w oczy
– Pozdrowię również matkę i przekaże jej, że nas odwiedziliście. Do zobaczenia.
Po tych słowach Rock odwrócił się bez słowa i ruszył w kierunku towarzyszy a Zygfryd podążył za nim,
chłopak spojrzał jeszcze raz na Nelę i wydawało mu się, że dojrzał w jej oczach łzy, chciał z nią
porozmawiać dłużej, lecz nie śmiał o to poprosić w obecności Moe, po raz pierwszy w swoim życiu poczuł
co to znaczy złamane serce miał wrażenie, że to jedno z najgorszych uczuć jakich doznał.
- Wszystko dobrze synu? - zapytał ze współczuciem olbrzym.
- Nie, ale nie chcę o tym na razie rozmawiać – odpowiedział głosem bez wyrazu Rock i przyśpieszył kroku
zostawiając wuja za sobą.
Po dwóch dniach wędrówki zameldowali się pod brami miasta omijając sporą grupę
oczekujących gdyż strażnik poznał Zygfryda i Rocka i przepuścił oddział poza kolejnością. Gdy tylko
przekroczyli bramy Orto strażnicy dostrzegli kto idzie przy nodze Rocka. Zawyli z zachwytu i mało by
brakowało a rzucili by się pod nogi chłopaka. Po chwili już całe miasto wiedziało kto znów zawitał w ich
progi. Zewsząd było słychać wiwaty i co i rusz ktoś podbiegał do Rocka i Łapy by ich dotknąć lub przytulić.
Chłopak czuł się ponownie zakłopotany, przyzwyczaił się do ułożonego życia w fortecy i takie zamieszaniabyło dla niego kłopotliwe, natomiast Łapa szedł z dumnie podniesioną głową i co rusz nastawiał ją pod ręce
kolejnego świętującego. Również Zac i jego drużyna doświadczała wielu zachwytów co im widocznie
chełpiło a Zygfryd jak zazwyczaj w takiej sytuacji szedł niewzruszony przed siebie jakby cała sytuacja go
nie dotyczyła, a do wiwatującego tłumu co chwilę ktoś dołączał.
Po upływie chwili cała drużyna była już przed bramą świątyni przed którą wyszła Ethied w towarzystwie
dwóch kapłanów. Kapłanka ponownie zrobiła na zgromadzonych ogromne wrażenie swoim pięknem, Rock
miał wrażenie, że od ostatniej wizyty nic się ona nie zmieniła a Kot aż musiał szturchnąć Młota gdyż ten
otwarł usta i wgapiał się w nią bez ruchu.
- Witajcie moi drodzy wojownicy! Miło was widzieć ponownie w bramach mojej świątyni – zaczęła Ethiad. -
- Witaj pani – odpowiedzieli przybyli klękając – Bądź pozdrowiona!
- I wy również panowie, niech wam Bless zawsze błogosławi - Teraz wyrocznia dojrzała Rocka i jego
towarzysza. - Witaj mój drogi chłopcze, mam nadzieję, że nie dali Ci za bardzo w kość?
- Nie pani, to wspaniali wojownicy i nauczyciele.
- Bardzo mnie cieszą Twoje słowa. Widzę również, że również Twój towarzysz, przestał być małym
szczeniakiem.
- Tak jest pani – odpowiedział dumnie Rock – Nieraz uratował nam życie.
- Niech Bless będzie błogosławiony, za to jakiego przyjaciela ustawił u Twego boku. Zac dawno nie
widziałam Ciebie i twoich wojowników, jak się ma sytuacja w twierdzy?
- Jest ciężko pani, ale się nie poddajemy mimo strat. Gomez trzyma wszystko w swoich rękach, bez niego
wszystko by wyglądało inaczej – odpowiedział dowódca pokornie spuszczając głowę.
- Ah stary Gomez, dawno go nie widziałam i niezmiernie mnie radują wieści, że wciąż trzymacie się dzielnie
pod jego rządami mam nadzieję, że dotrwacie do końca w zdrowiu.
- Dziękuję pani, Twoje błogosławieństwo jest nam bardzo miłe.
Wyrocznia obdarzyła wszystkich przyjemnym uśmiechem, wyprostowała się i poważnie przemówiła.
- Dobrze, czas naszego ostatecznego zwycięstwa wydaję się zbliżać małymi krokami ale mamy wiele do
zrobienia. Przede wszystkim musimy wciąż walczyć w imię Blessa, którego krew płynie w żyłach każdego z
nas. Musimy jednak pamiętać, że bez was żołnierzy jesteśmy bezbronni a waszą siłę stanowią paladyni
których musicie chronić ze wszystkich sił, to oni stanowią waszą potęgę. Jednak kluczem jest wyszkolić tego
młodego wojownika – ponownie spojrzał na Rocka, a on nie uciekł spojrzeniem co przypadło jej do gustu –
Nabiera on pewności siebie a z tego co słyszałam pod waszą opieką stał się potężnym wojownikiem. Teraz
przyszła nasza kolej by przejąć pieczę nad nim by mógł dokonać swego przeznaczenia. Dziękujemy Ci Zac i
Twoim wojownikom za bezpieczne przyprowadzenie go w nasze skromne progi. Jednakże dobrze wiem, że
jesteście potrzebni u siebie. Prześpijcie się i najedźcie tyle ile potrzebujecie, niczego u nas wam nie
zabraknie i wracajcie bezpiecznie w swoje strony by walczyć w imię Blessa i nasz wszystkich.
- Twoje życzenie jest naszym rozkazem pani – odpowiedział Zac – Jednakże nie możemy zostać długo, jak
zauważyłaś nasze miecze są potrzebne w Wycombe, więc wyruszymy za dwa dni a do tego czasu będziemy
korzystać z dobrodziejstw świątynnych.
- Niech tak się stanie, Bless wam błogosław, a teraz muszę zostać sama z chłopcem i jego wujem, cieszcie
się gościnnością do woli.
Po tych słowach dowódca skinął na swoich żołnierzy i odmaszerowali w kierunku miasta by udać się do
tawerny. A Etihad nakazał pozostałej dwójce ruszyć za nią i zwróciła się do Rocka.
- Pamiętasz chłopcze moje słowa?
- Tak pani. Nigdy nie wątp w naszego boga, on się nigdy nie myli.
- I ty jesteś jak do tej pory tego dobrym przykładem, mimo obrażeń w bitwie, których niejednego by zabiły
ty wyszedłeś niemal bez szwanku.
- To zasługa Blessa pani.
- To prawda, że nasz bóg Cię wybrał, ale ty spełniasz pokładane w Tobie nadzieję, miejmy nadzieję, ze to się
nigdy nie zmieni.
- Ja o to zadbam pani – wtrącił z uśmiechem Zygfryd.
- Wiem o tym Zigi – odwzajemniła uśmiech wyrocznia. - Pod Twoim okiem wyrósł on na mężczyznę.
Zygfryd odpowiedział głębokim skłonem.
- Chłopcze to czego nauczyłeś się w Wycombe to dopiero początek, teraz zaczyna się najbardziej istotny
moment Twego szkolenia. Twój wuj dobrze wie co Cię czeka, prawda Zygfrydzie?
- Tak pani, ale w nic go nie wtajemniczyłem, ponieważ słabo pamiętam co się wtedy działo, było to bardzo
dawno temu. Nawet nie pamiętam ile czasu potrzebowałem by ponownie opuścić świątynie.- Zapomniałeś już ile to trwało w Twoim przypadku olbrzymie? - zaśmiała się Ethihad . - Pół roku co
najmniej ale w Rocka przypadku może to być nawet rok, będzie on musiał przejść bardziej skomplikowany
system szkoleń.
- Co to znaczy bardziej skomplikowany? - zapytał Rock.
- To znaczy, że będziemy musieli mieć wyjątkową pewność, że w pełni opanowałeś to czego będziemy Cię
tu uczyć.
- Rozumiem pani – razem odparli wuj i bratanek.
- Cieszy mnie to, Zygfryd możesz dołączyć do Zaca i reszty i razem z nimi wrócić. Teraz przedstawię
Rockowi naszych kapłanów-nauczycieli a jak wiesz do tego miejsca nikt nie ma wstępu oprócz kapłanów i
kandydatów żeby mogli oni osiągnąć maksymalne skupienie.
- Wiem to wyrocznio. Mogę się jeszcze pożegnać z chłopakiem ?
- Proszę bardzo – z uśmiechem odpowiedziała Etihad.
Zygfryd chwycił bratanka w ramiona ale tym razem już nie miał na tyle sił by go poderwać w powietrze
więc go mocno przytulił z przykazaniem by dbał o siebie i pamiętał o tym co usłyszał w swoim pierwszym
dniu w świątyni oraz to co przekazali mu nauczyciele w Wycombe. Rock odpowiedział uśmiechem i życzył
wujowi szczęścia. Po chwili Zygfryd również się oddalił. Natomiast wybraniec i wyrocznia ruszyli w
kierunku auli szkoleniowej znajdującej się w budynku kawałek za świątynią. Wyglądał jak olbrzymia
uczelnia w każdym mieście a wokół niego spacerowali kapłani wraz ze swoimi podopiecznymi.
- Słuchaj drogi chłopcze – zaczęła wyrocznia - Czeka Cię kolejny ciężki rok szkoleń, naszym zadaniem jest
nauczyć Ciebie magii, która odrobinę pomoże w walce. Polega ona na opanowaniu wszystkich czterech
żywiołów, od każdego z nich jest inny nauczyciel, z którym będziesz miał lekcje sam na sam.
- Czy to znaczy, że będą mógł w każdej chwili wytworzyć ogień a następnie go ugasić ? - zapytał czerwony
z wrażenia Rock.
- Nie zupełnie, magia jest bardzo wyczerpująca, zwłaszcza dla was paladynów, którzy nie macie w sobie
daru magicznego. Wasze zaklęcia są mocno ograniczone w działaniu. Nie spodziewaj się wielkiej potęgi,
umiejętność użycia zaklęcia wynika z małej cząsteczki Blessa, którą otrzymałeś przy święceniu. Zdarzają się
wyjątki jak zmarły Bron, który perfekcyjnie potrafił używać magii ognia, ale nie potrafił opanować
pozostałych żywiołów.
- To na czym polega użycie naszych zaklęć?
- Dużą zasługą tego jak dane zaklęcie będzie efektywne jest obecność źródła, z którego chcesz zaczerpnąć
mocy. Dla przykładu użycie czaru powietrza jest tym bardziej efektywny w im bardziej otwartej przestrzeni
się znajdujesz. Musisz też wiedzieć, że jeśli nie będziesz maksymalnie skoncentrowany i nie opanujesz
odpowiedniego gestu nie pomoże Ci w zaklęciu wody nawet stanie na środku oceanu.
- Jakie są to gesty? - wciąż zadawał pytania zaciekawiony chłopak.
- O tym opowiedzą Ci już nauczyciele, którzy już nas oczekują.
Wyrocznia pchnęła dębowe brzmi, które otworzyły się wyjątkowo lekko jak na swoje rozmiary. Przed
Rockiem ukazało się imponujące pomieszczenie. Naprzeciw drzwi wejściowych znajdowały się schody
prowadzące na piętro, na pierwszym stopniu stali w oczekiwaniu na gościa dwie kapłanki oraz dwóch
kapłanów a po obu stronach rozciągały się długie korytarze.
- Witajcie – zwróciła się do nich wyrocznia. - Nadszedł ten czas gdy dotarł pod nasz dach długo oczekiwany
gość. O to Rock, bratanek Zygfryda. - Etihad delikatnie pchnęła chłopaka do przodu.
- Dzień dobry czcigodni kapłani – powitał ich głęboko się skłaniając.
- Witaj w naszych skromnych progach chłopcze – odezwał się mężczyzna wyglądający na najstarszego
wśród zebranych. - Jestem Manus, tak jak ziemia jest najstarszym żywiołem tak ja jestem jej nauczycielem.
Dzięki niej będziesz mógł powodować lekki trzęsienie ziemi, dzięki któremu Twoi przeciwnicy będą tracić
równowagę przez co będą podatni na Twój atak.
- Ja jestem Szmer – odezwała się cicho kobieta obok Manusa, była niewiele młodsza od niego - Moją
specjalnością jest zaklęcie powietrza. Dzięki szmerom wiatru będziesz mógł odrobinę wpływać na umysł
przeciwnika nakazując mu np. upuścić broń lub zaatakować kompana.
- Aqua – powiedziała tajemniczym głosem młoda kobieta spod niebieskiego kaptura. Dzięki mnie nauczysz
się znaku wody, przez który możesz wywołać strumień wody, który natychmiastowo obejmuje cel dusząc go
i obezwładniając.
- I w końcu nadszedł ostatni najbardziej destrukcyjny żywioł, ogień – odezwał się ostatni najmłodszy kapłan
- Jestem Ifryt, nauczę Cię czerpać energię z płomieni i przekierowanie jego mocy na Twoich przeciwników.
- Cieszę się, że mogę was wszystkich poznać i czekam niecierpliwie na rozpoczęcie nauki – powiedział
Rock a Łapa zawtórował mu szczęknięciem. Cała szóstka zdziwiona spojrzała na wilka zupełnie o nim
zapomnieli będąc pod wrażeniem siebie nawzajem.- Dzięki Blessowi – krzyknął Manus i padł na kolana po chwili w jego ślady poszli pozostali kapłani,
dziękując bogu za zesłanie im wybrańca i jego towarzysza.
- Wstańcie przyjaciele, takie zachowanie wprawia w zakłopotanie tego młodzieńca. Wszyscy jesteśmy
wdzięczni Blessowi ale teraz chłopak jest w waszych rękach i to jak szybko pomożecie Rockowi i Łapie
sprawi, że pozbędziemy się wrogów. Właśnie gdzie jest Cebor? Musimy oddać mu do szkolenia Łapę.
- Ale jak to? - wtrącił Rock – Sam nie mogę go trenować?
- Nie jest to możliwe chłopcze, tym musisz skoncentrować się na sobie. Ale będziesz mógł odwiedzać pupila
raz w tygodniu lecz nie martw się bo po roku z Ceborem Łapa będzie najbardziej wytrenowanym wilkiem w
całej krainie nie ma lepszego psiego tresera niż on.
- Dziękuję Ci pani za opiekę nad moim towarzyszem – powiedział z szacunkiem chłopak.
- Pozwól więc, że jedna z moich uczennic odprowadzi Twojego psa - powiedział Etihad po czym przyzwała
jedną z adeptek znajdujących się na zewnątrz, która zabrała ze sobą psa tęsknie patrzącego na Rocka.
- Spokojnie Łapo, niedługo się zobaczymy – jeszcze dogonił pupila chłopak a pies polizał go po ręce i
widocznie uspokojony ruszył za dziewczyną.
- Teraz chłopcze wróćmy do Ciebie – zarządziła wyrocznia. -Skoro już poznałeś nauczycieli , trzeba Ci
przedstawić plan zajęć.
- Tak to prawda dodał – Manus - Na początku będziesz pod opieką Aquy ponieważ woda to najłatwiejszy do
opanowania żywioł, wytłumaczy Ci ona na czym polega używania znaków i czerpanie z źródła. Zajęcia
zaczniecie jutro i będziecie ćwiczyć razem codziennie przez następny miesiąc.
- Oczywiście do Twojej dyspozycji jest również arena i tor treningowy – żebyś zachował sprawność fizyczną
dodała Szmer.
- Nie zapominaj też o modlitwie w świątyni, jest to również ważny aspekt życia w świątyni jak nauka i
trening.
- A co z wychodzeniem poza teren świątyni? - zapytał już trochę skołowany natłokiem informacji chłopak.
- To możesz robić tylko ze mną – odpowiedziała Aqua odkrywając twarz, była ona najpiękniejszą kobietą
jaką Rock zobaczył w swoim życiu. Jej długie blond twarzy, smukła biała twarz, oraz tajemniczy uśmiech
sprawiały, że ciężko było oderwać od niej wzrok - Ja odpowiadam za bezpieczeństwo wybrańca na terenie
oraz poza terenem świątyni. Jeśli będziesz chciał wyjść na zewnątrz to musisz przyjść po mnie.
- Rozumiem, a gdzie będę mógł Cię znaleźć pani ?
-W izbie mieszkalnej gdzie mieszkamy wszyscy. Skoro o tym mowa.Wyrocznio mogę już pokazać
wybrańcowi gdzie ma się udać?
- Tak, jest to dobra pora na odpoczynek. Wszystkie podstawowe sprawy mamy omówione. Rock
dziękujemy Ci za przybycie i życzmy przyjemnego pobytu oraz szybkiej nauki.
- Dziękuję, nie mogę się doczekać jutrzejszej lekcji – odpowiedział chłopak. Teraz poczuł jak bardzo jest
zmęczony i bardzo się ucieszył, że może uda się na spoczynek.
Aqua poprowadziła Rocka do sąsiedniego budynku na pierwsze piętro. Był to długi korytarz
na którym znajdowało się mnóstwo drzwi prowadzących do kolejnych sypialni , a na ścianach znajdowały
się portrety kapłanów opiekujących się szkoleniem uczniów od momentu powstania uczelni.
- Tutaj śpimy, ostatni pokój po prawej należy do Ciebie – wskazała nauczycielka.
- Z kim jutro zaczynam zajęcia ?
- Ze mną – odparła z uśmiechem – Manu przecież Ci o tym powiedział, ale to zostawimy na jutro teraz udaj
się na spoczynek.
- Wybacz z nadmiaru emocji zapomniałem prawie o wszystkim – Rock zaczerwienił się ze wstydu a Agua
nic nie odpowiedziała tylko się uśmiechnęła i ruszyła do swojej izby.
Rock obudził się następnego dnia wcześnie rano. Teraz gdy już się znalazł w tym miejscu nie
mógł do końcu zrozumieć jak to się wszystko szybko wydarzyło. Jeszcze niedawno był synem zwykłego
kowala, a teraz jest wojownikiem, który pozna arkana magii oraz wybrańcem, którego przeznaczeniem jest
wybawienie ojczyzny. Te myśli bardzo go oraz kolejna rozłąka z rodziną wywołała potężne uczucie tęsknoty,
gdyż te dwa dni, które z nimi spędził były zdecydowanie zbyt krótkim okresem czasu po tak długiej rozłące.
za bliskimi. Dużo zmartwienie powodowały również u niego myśli o bracie, zastanawiał się jak radzi sobie
we wojsku i czy uda mu się przetrwać wojenną zawieruchę. Również w regularnym śnie nie pomogło mu
świadomość, że Nela wcale na niego nie czekała i znalazła sobie towarzysza życia, nie mógł sobie
wybaczyć, że jednak niemal trzy lata temu nie zrobił nic by się z nią pożegnać ostatni raz.
Z ponurych myśli wyrwało go pukanie do drzwi.
- Rock, wstawaj, idziemy na śniadanie i zaczynamy zajęcia – usłyszał za drzwiami głos Aquy.
- Jasne, zaraz jestem gotowy – opowiedział chłopak. Cieszył się, że ktoś go wyrwał z ponurych myśli.Ogrom jadalni sprawił na nim ogromne wrażenie. Była to olbrzymia sala której ściany i dach pokrywały
malowidła prawie identyczne jak w innych świątynnych budowlach, które przedstawiały głównie Blessa oraz
walkę z Hundami. Na środku sali znajdował się długi stół przy którym posiłek spożywali kapłani. Pod
ścianami stały stoły suto zastawione jedzeniem, którego Rock nigdy nie widział na oczy, a w porównaniu do
racji wojskowych z twierdzy wyglądały wręcz nierealnie. Śniadanie kapłanów stanowiły jajka rozmaitych
ptaków w różnych formach, mnóstwo dań mlecznych oraz niezliczone ilości owoców i warzyw. Chłopak nie
był pewien od czego ma zacząć.
- Robi wrażenie co? - wesoło zagadała Aqua - Polecam wziąć Ci przepiórcze jajka na miękko oraz ciemny
chleb z masłem, nic lepszego tu nie ma.
Rock ucieszył się, że nie musi nadal się zastanawiać nad wyborem i posłuchał rady nauczycielki. Podczas
nakładania ostatniej kromki chleba zdał sobie sprawę, że znów przyciąga niemałą uwagę, ale nauczył się to
ignorować dopóki ktoś nie zacznie go wychwalać lub zagadywać. Więc tym razem mógł w spokoju cieszyć
się śniadaniem i rozmową z Aquą , która wydawała się niewiele starsza od niego i niespodziewanie dobrze
mu się z nią rozmawiało nie tylko o sprawach nauki i przyszłości.
- Na Blessa my tu rozmawiamy a już powinniśmy zacząć lekcje! - zawołała i zerwała się na nogi - Chodź
musimy udać się nad rzekę, tam zaczniemy od podstaw.
Chłopak trochę żałował, że przez gapiostwo Aquy i skoncentrowanie się na rozmowie, nie zdołał dokończyć
swojego posiłku i nadal trochę burczało mu w brzuchu, ale posłusznie udał się za nauczycielką.
Po opuszczeniu jadalni mentorka i uczeń szybkim krokiem przebyli pusty jeszcze plac świątynny po czym
udali się w kierunku którego chłopak jeszcze nie znał. Była to targowa część miasta, znajdowało się tu
mnóstwo stoisk głównie z pożywieniem, bronią oraz różnymi wisiorami i amuletami. Po opuszczeniu murów
przez zachodnią bramę znaleźli się w terenie rolniczym, na którym chłopi uprawiali przeróżne warzywa oraz
zboża wokół unosił się zapach pola, który w połączeniu z czystym niebem i płynącej nieopodal rzeki
sprawił, że Rockowi poprawił się humor i był bardzo podekscytowany kwestią poznania natury magii wody.
- Piękną mamy dzisiaj pogodę do nauki – zwróciła się do niego Aqua gdy stanęli na brzegu.
- To prawda – odparł chłopak – Więc od czego zaczniemy?
- Od teorii. Magia wody jest łatwa do opanowania, ponieważ w naszej krainie jak wiesz jest sporo
zbiorników wodnych, z których można czerpać moc a dodatkowo woda znajduję się również w ziemi i
roślinności lecz użycie jej w tym przypadku już nie jest tak efektowne a w dodatku sprawia, że ziemia się
jałowa a roślinny umierają w związku z tym z tego źródła korzystamy tylko w wyjątkowej sytuacji. Dużą
pomocą jest deszczowy dzień, w którym możemy używać ten rodzaj magii z pełną mocą z dala od źródeł
wody. Jednakże z wymienionych cech łatwo wyciągnąć wniosek, że korzystanie z tego żywiołu jest
uzależniony od kilku czynników co czyni go łatwym ale kapryśnym rodzajem magii.
- Ale to znaczy, że z ludzi też można czerpać moc?
- Nie – głośno roześmiała się Aqua - Pierwszy raz słyszę to pytanie ale jest to dobre pytanie. Otóż gdy Bless
wtajemniczył w swoje arkana pierwszych czarowników, zaznaczył że nie jest możliwe czerpać mocy z
żywych istot. Jednak zdarzyło się paru co spróbowało to uczynić czym zyskali olbrzymi gniew naszego
boga, który natychmiast ich zabił a reszta była tym tak przerażona, że postanowili zniszczyć wszelką pamięć
o możliwości użycia tego rodzaju czaru. Nikt z obecnie żyjących już nic nie wie na ten temat.
- Lepiej że tak się stało – Rock się delikatnie wzdrygnął gdy usłyszał odpowiedź.
- Wracając do tematu. Żebyś mógł używać magii wody musisz jak wspomniałam wcześniej nauczyć się
czerpać ze źródła – powiedziała mentorka po czym wykonała bardzo szybki ruch dłonią nad wodą i
skierowała ją w stronę chłopaka po czym energicznie machnęła dłonią w dół. Z rzeki wyskoczył strumień
wody, który ugodził prosto w twarz młodego adepta.
- Ale jak ty to zrobiłaś? - zapytał szokowany Rock wycierając głowę.
- To jest właśnie moje zadanie, żeby Cię tego nauczyć.
- To polega tylko na machnięciu ręką? - spytał z lekką kpiną.
- Oczywiście, że tak spróbuj – zachęciła go Aqua.
Rock podszedł do rzeki i spróbował naśladować ruchy kapłanki. Po chwili coś się w wodzie zakotłowało.
- Widzisz, mam do tego dar! - zawołał dumny z siebie Rock, jednak po chwili cały poczerwieniał okazało się
bowiem, że ten ruch wody to był tylko szczupak, który wyskoczył z wody i nurkując spowrotem opryskał
chłopaka.
- Rzeczywiście prawdziwy z Ciebie władca żywiołu – roześmiał się Aqua - Czerpanie z źródła nie polega na
wymachiwaniem bezsensownie nadgarstkiem. Ruch dłoni jest akurat najmniej ważnym elementem mocy.
Żeby wykorzystać wodę, musisz całą swoją uwagę skoncentrować na tym co chcesz uzyskać. Możliwość
zaczerpnięcia z źródła zaczyna się w Twoim umyśle, rozumiesz?
- Nie do końca… W Twoim przypadku wyglądało to jakbyś nawet przez chwilę nie myślałaś o tym co robisz.- Ponieważ to była prosta sztuczka. Dla poważniejszego użycia wody trzeba maksymalnego skoncentrowania
a dłoń sama wykona gest, spójrz na to – Aqua na chwilę zamknęła oczy i powtórzyła gest, z rzeki jak z
gejzeru wyleciała w górę olbrzymia struga wody.
- Widzisz już o co chodzi?
- Zaczynam rozumieć – chłopak pomyślał, że zdecydowanie wolał uczyć machać się mieczem, było to o
stokroć łatwiejsze.
- Więc spróbuj, pamiętaj maksymalnie skupienie i powoli powtórz ten gest – kapłanka zamknęła pięść,
wysunęła palec wskazujący i środkowy, odwrócił dłoń i zamknęła powtórnie pięść. Z wody ponownie
wydobył się tym razem mały strumień wody.
Rock zamknął oczy, w głowie miał tylko wodę nic nie zakłócało jego skupienia. Nagle poczuł w dłoni
mocne mrowienie, a palce jakby same wiedziały co robić, chłopak jeszcze bardziej się skupił i…
- Dobrze Rock! O to chodzi – usłyszał głos mentorki, po otworzeniu oczu ujrzał unoszący się słup wody.
- Powoli przesuń rękę w prawo – poleciła Aqua, jednak wybraniec stracił koncentrację i jego starania spadły
z powrotem do rzeki.
- To nic spróbuj jeszcze raz – kapłanka ponownie uniosła wodę, ale tym razem ruchem ręki przywołała ją do
siebie. Rock skupił się ponownie i również udało przyciągnąć mu się wodę do siebie.
- Miałaś rację, to nie… AAA! - chłopaka poczuł jakby mu głowa miała eksplodować i upadł na ziemię, po
chwili ból ustał. - Co się stało ? - zapytał zdezorientowany.
- O czym pomyślałeś ?
- O tym, że dzięki tej umiejętności mógłbym zatopić całą flotę Hundów – delikatnie głos mu dygotał.
- Specjalnie Ci o tym nie mówiłam. Był tu Twój sprawdzian. Pamiętasz jak mówiłam, że nie można czerpać
z żywych stworzeń ?
- Tak ale co to ma wspólnego z tym co zrobiłem?
- Bless jest Bogiem o dobrym sercu jak sam wiesz, chwała mu. Dlatego nie pozwala również na korzystanie
z jego mocy w gniewie i zamiarze zadania komuś krzywdy. Dał nam moc ale tylko do czynienia dobra i
obronny, nigdy pamiętaj nigdy nie możesz korzystać z żadnego z żywiołów jako środka agresji.
- To jak on ma mi się przydać w boju? - zapytał coraz bardziej rozżalony na wszystkie zakazy, nakazy i
zasady - Mam czekać aż ktoś się zamachnie na mnie mieczem?
- Nie, nie słuchasz mnie – odpowiedziała gniewnie Aqua. - Podczas walki żywioły, wiedzą o zagrożeniu ich
użytkownika i są w pełni gotowe do użytku. W tym przypadku woda wyczuła, że myślisz u czynieniu
krzywdy, dlatego Cię ukarała.
- Ale co to znaczy, że „Żywioły wiedzą?”
- Nasz bóg, uczynił je niby rozumną istotą. Pozwala im korzystać tylko istotą o czystym sercu i myśli, Twoja
myśli poszła od razu w stronę wyrządzeniu krzywdy.
- Dobra zrozumiałem o co chodzi. Możemy kontynuować naukę? - spytał z zapałem Rock.
- Tak spróbuj znów przyciągać wodę, oby tym razem udało się to za pierwszym razem.
Chłopak mimo kilku następnych niepowodzeń kończących się bólem głowy, nie odpuszczał i
dopiero gdy zaczęło się ścieminać, Aqua postanowiła, że pora już wracać do świątyni. W przeciwieństwie do
poranka uliczki teraz były pełne a z licznych mijanych chatek roznosił się aromatyczny zapach jedzenia,
dopiero teraz Rock zdał sobie sprawę jak bardzo jest głodny.
- Aquo czy udamy się teraz na posiłek ? Czuję, że mógłbym zjeść całego konia.
- Tak, właśnie się tam udajemy, zasłużyłeś na porządną strawę oraz kufel miodu – odpowiedziała z
uśmiechem. Nie dawała tego po sobie poznać ale była bardzo dumna z podopiecznego.
- Naprawdę? Jak ja dawno nie piłem miodu! Czy napijesz się ze mną?
- Wiesz, nie powinnam tego robić, ale też dawno tego nie piłam, więc co mi szkodzi.
Rockowi wydawało się, że kapłanka się lekko zaczerwieniła, lecz nie mógł się jej przyjrzycie ponieważ
schroniła twarz pod kapturem, a chłopak poczuł jakieś dziwne szarpnięcie w żołądku.
Gdy tylko weszli do tawerny poza murami świątyni od razu uderzył ich trzask sztuców i gwar rozmów tak
głośnych, że trudno było wychwycić choćby jedno słowo.
Po pewnym czasie sala prawie opustoszała a przy pomocy miodu czuli się przy sobie coraz bardziej
swobodnie. Aqua trochę sama sobie się dziwiła, ponieważ wyszkoliła już paru paladynów, ale jeszcze żaden
nie wpływał na nią w ten sposób. Zazwyczaj była dla nich tylko nauczycielką ale Rock wywołał w niej
sympatię i poczuła w sobie coś innego do tego młodzieńca, sama nie wiedziała czy to przez to, że jest on
wybrańcem czy to przez jego osobowością mogła czuć się przy nim swobodnie. Chłopak również widział, że
może w niej mieć nie tylko nauczycielkę ale również przyjaciółkę.
- I wtedy udało mi się go ze mnie zepchnąć, złapałem go za nos i musiał się poddać, nie miał żadnych szans
– Rock zakończył opowieść.- Twój brat to musi być dopiero łobuz – odpowiedziała z śmiechem dziewczyna. - Często sobie dokuczaliście
nawzajem?
- Tak, bardziej on mi niż ja jemu. Ale wystarczyło, żeby tylko pojawiły się w pobliżu nasze siostrzyczki i
obaj stawaliśmy się łagodni jak baranki, mają one na nas bardzo uspakajający wpływ.
- Zazdroszczę Ci, że mogłeś się wychować w takich warunkach – powiedziała smutnym głosem Aqua.
- Dlaczego? - spytał trochę zdziwionym głosem Rock.
- Ponieważ ja nie miałam tyle szczęścia, gdy byłam dzieckiem mieszkałam bardzo blisko wybrzeża.
Pewnego słonecznego dnia, rodzice wysłali mnie do lasu, żebym pozbierała grzyby, gdy już uzbierałam
sporą liczbę owoców lasu powoli chciałam wrócić do domu, lecz będąc na skraju lasu usłyszałam krzyki
dobiegający ze strony wioski i zobaczyłam grupę Hundów, które rzuciły się do ataku i zabijały mieszkańców.
W tym momencie jeden z nich mnie zauważył i rzucił się w moim kierunku. Zacząłem przed nim uciekać,
lecz on był coraz bliżej, nagle jednak usłyszałam przeciągły skowyt, odwróciłam się do tyłu a bestia właśnie
upadała do tyłu z strzałą w piersi a z kierunku w którym biegła wyłoniło się mnóstwo wojowników, jeden
osłonił mnie swym ciałem, a reszta pobiegła w kierunku wioski. Tym człowiekiem był Manus.
O tym co się stało później dowiedziałam się od niego. Hundy zaskoczone pojawieniem się odsieczy zaczęły
panicznie uciekać, lecz nasi byli zacięci i wybili co do jednego, jednak żołnierze pojawili się chwilę za
późno. Bestię zabiły już połowę wioski w tym moich rodziców i siostrę. Po tych wydarzeniach Manus,
przyprowadził mnie tutaj i otoczył opieką. Po moim pierwszym spotkani z Blessem okazało się, że mam dar
do magi wody i reszta mojego pobytu tu to nauka i uczenia innych. Ot cała moja historia zaprowadziła mnie
do tego, że mam pod opieką nadzieję na uwolnienie naszej krainy od bestii raz na zawsze.
- Strasznie Ci współczuję, jak to zniosłaś?
- Źle, przez pierwszy tydzień nic nie jadłam i ciągle płakałam, nic nie pamiętam z tamtego czasu. Miesiące
minęły zanim odważyłam się wyjść poza świątynie. Bez pomocy Szmer myślę, ze nadal bym z tym się
zmagała, ale dzięki jej mocą pozbyłam się koszmarów związanych z tamtymi wydarzeniami i przyrzekłam
sobie, że od tamtej pory zrobię wszystko by zwalczyć Hundy, ale nie z nienawiści lecz z troski o ludzi a
Bless będzie mnie w tym prowadził
- Jestem pod ogromnym wrażeniem, tego co mówisz i jak sobie z tym poradziłaś .
- Dzięki, słyszałam że podczas Twojego pobytu w twierdzy również spotkałeś się z podobnym przeżyciem.
- Tak, straciłem swojego przyjaciela Brona, ale wiem że jego śmierć nie poszła na marne, a wkrótce
wszystkie ofiary bestii zostaną pomszczone, cześć ich pamięci! - z zawzięciem powiedział Rock i wzniósł
swój puchar.
- Za poległych – dodała Aqua i również uniosła puchar po czym oboje je opróżnili - A ty jak sobie poradziłeś
ze stratą?
- Dzięki Zygfrydowi, sam odniosłem wtedy poważne obrażenia i przez pewien czas byłem nieprzytomny, do
tej pory mam problem z lewą ręką a medycy mówią, że będę odczuwał te rany aż do końca życia. Lecz po
przebudzeniu się wuj nie opuszczał mnie ani na chwilę, pomagał w powrocie do zdrowia fizycznego i
psychicznego. Również siły dodawała mi myśl o rodzinie.
Nagle drzwi wejściowe gwałtownie się otwarły i wszedł Zygfryd w towarzystwie kilku
kapłanów, czuć od nich było alkohol a chód mieli niepewny.
- Ooo mój ulubiony brraaateankek – wybełkotał olbrzym. - Jak się asz?
- Bardzo dobrze, wuju właśnie odpoczywamy po lekcji z panią Aquą.
- Widzę, że odpoczynkowi towarzyszy miód – ucieszył się jeden z kapłanów.
- Możemy się dołączyć ? - dodał drugi, w tym momencie ostatni z towarzyszy upadł i usnął.
- Uuupss, chyba nasz trening okazał się zbyt ciężki dla Janusza - zarechotał Zygfryd. Po czym złapał
poległego towarzysza za nogi i zaczął się z nim obracać wokół własnej osi, na co obracany zareagował
potężnym pawiem, którym obryzgał wszystko wokół.
Na ten widok, nauczycielka się gwałtownie roześmiała i stwierdziła, że to już pora na nią i Rocka, po czym
opuściła karczmę a za nią posłusznie udał się Rock.
- Naprawdę myślę chłopaku, że wystarczy na dziś, bo jutro czeka Cię ciężka przeprawa.
- Myślę, że masz rację – przyznał Rock, następnie udali się do własnych sypialni życząc sobie dobrej nocy.
Następnego dnia rano Rock obudził się w dobrym nastroju i wypoczęty udał się do jadalni gdzie
już czekała na niego Aqua, razem zjedli posiłek i ponownie udali się nad rzekę. Droga minęła im nadzwyczaj
szybko dzięki wesołej rozmowie. Chłopak myślał, że jest to niesamowite, poznał dziewczynę zaledwie parę
dni wcześniej a czuł się jakby ją znał od bardzo dawna. Dzięki niej chociaż na chwilę mógł odpocząć od
gnębiących go myśli i rozczarowaniu wiążącego się z Nelą, lecz nie chciał jeszcze nic o niej mówić, dopóki
sam sobie tego nie ułoży w głowie jak i również nie czuł by komukolwiek ufał na tyle mocno aby się
zwierzyć ze swoich odczuć. Jego rozmyślania szybko przerwała nauczycielka.- Dobrze, jesteśmy na miejscu, chciałabym zobaczyć czy pamiętasz coś z wczorajszych lekcji.
- Dałaś mi taki wycisk, że nie ma żadnych opcji bym mógł to zapomnieć – odparł z uśmiechem po czym
podszedł do rzeki, skoncentrował się i wykonał gest ręką, jednak znów się nic nie wydarzyło.
- Nie zawsze pewność siebie idzie razem z umiejętnościami – skomentowała kapłanka – Od początku,
spróbuj się skoncentrować i powtórzyć moje ruchy.
Rock próbował raz za razem, jednak podobnie jak wczoraj z minimalnym skutkiem, czuł jakby jego ciało
odmawiało posługiwaniu się żywiołem i był bliski podania się, jednak Aqua nie dawała za wygraną.
- Rock skup się. Nie możesz myśleć o niczym innym tylko o wodzie. Nie myśl o walce, o zadawaniu ran.
Pomyśl, że możesz dzięki temu ugasić pożar, albo nawilżyć suchą glebę.
- Wiem! Próbuję to robić, ale nie przynosi to skutków. Może się do tego nie nadaję? - spytał z rezygnacją.
- Bzdura, każdy kto zostaję naznaczony przez Blessa, zdolny jest posługiwać się tym rodzajem magii.
Jeszcze raz, zostaniemy tu tak długo aż poczynisz jakieś postępy. Mamy miesiąc na początkowe szkolenie a
później, będę musiała Cię oddać w ręce Szmer.
- Daję z siebie wszystko co mogę, spróbujmy jeszcze raz – powiedział Rock i ponownie podjął próbę z takim
samym skutkiem lecz pomimo porażki próbował raz za razem by chociaż osiągnąć to samo co pierwszego
dnia lecz z miernym skutkiem. Trenowali do wieczora, aż oboje padali ze zmęczenia i tak było następnego
dnia i kolejne dwa tygodnie. Po tym czasie, chłopak rozumiał na czym to polega i coraz częściej udawało mu
się unieść strumień wody a czasami nawet pokierować go w wybranym kierunku. Dopiero pod koniec
trzeciego tygodnia robiło to już bezbłędnie. Aż nadszedł ostatni dzień ich wspólnego treningu, przez ten czas
zbliżyli się do siebie i czuli się w swoim towarzystwie bardzo swobodnie, prowadząc długie rozmowy i
często żartując.
- Cóż i oto nadszedł dzień, po którym Szmer mi Cię zabierze – zagadała przy śniadaniu kapłanka.
- A może spróbujemy zyskać jeszcze trochę czasu, mówiąc Manusowi, że nie jestem gotowy na zmianę
nauczycielki? - zaproponował Rock.
- Nic z tego, nawet Ci najbardziej oporni po miesiącu przechodzą w jej ręce, ale tak jak mówiliśmy Ci na
początku, po wstępnym miesięcznym szkoleniu z każdego żywiołu, wracasz ponownie w moje ręce na
kolejny tym razem trzy miesiące, które powinny Ci pomóc w mistrzowskim opanowaniu żywiołu.
- Szkoda – odrzekł rozczarowany – Więc niecierpliwie będę czekał na nasze kolejne zajęcia.
- Daj spokój – roześmiała się Aqua – Przecież będziemy się spotykać, wszak to ja mam się Tobą opiekować
przez cały pobyt, będziemy się widywać nader często.
- No tak, masz rację i bardzo mnie to cieszy, że akurat wypadło na Ciebie. Ale wpadłem na pomysł, czy
dzisiaj też moglibyśmy pójść do Łapy? Te dwie wizyty w tygodniu to bardzo mało – bardzo tęsknił za swoim
przyjacielem lecz Etihad nie zgadzała się nic więcej niż krótka wizyta w psiarni co kilka dni, co dodawało
kolejny powód do smutku, co widocznie odczuwał również Łapa, który gdy tylko chłopak się zjawił
wariował jakby go nie widział cały rok.
- To zależy od tego co mi dzisiaj pokażesz – odpowiedziała kapłanka – Jeśli uznam, że dobrze wykonałam
swoją pracę i mogę oddać Cię bez wyrzutów sumienia Szmer, to będziesz mógł odwiedzić swojego pupila,
lecz jeszcze mnie zawiedziesz, osobiście polecę wyroczni, by jeszcze bardziej ograniczyła wasze spotkania.
- Naprawdę mogłabyś to zrobić? - zapytał z niedowierzaniem.
- A czemu nie? Uczysz się tutaj i tak samo jak w każdej innej uczelni za dobre wyniki nagradzamy a za złe
karzemy. Więc radzę Ci się przyłożyć.
- Dam z siebie wszystko. To co idziemy skoro zjedliśmy? - zapytał zauważając, że tak jak on Aqua nic sobie
nie dokłada na pusty już talerz.
- Chodźmy, im wcześniej to załatwimy tym więcej czasu będziemy mieli czasu później.
Wkrótce ponownie znaleźli się w znajomym miejscu, a gdy tylko Rock ujrzał wodę, zamknął oczy. poruszył
palcami i poczuł przepływając przez niego moc, to dodało mu pewności siebie i dał znak Aqule, że jest
gotowy a ona skinięciem dała mu znak by rozpoczynał. Najpierw spokojnym ruchem podniósł odrobinę
wody i uczynił z niej coś na wzór małej fontanny, następnie pokierował strumień na pobliską roślinność
delikatnie ją skrapiając. Teraz przyszedł moment na najcięższą próbę, maksymalnie się skupił by wyobrazić
sobie, że jest atakowany gdy poczuł, że moc za chwilę rozsadzi mu palce skierował strugę na kopczyk
kamieni rozsadzając go z potworną mocą.
- Tak, brawo Rock! - ucieszyła się kapłanka obejmując go, poczuł się lekko speszony ale chętnie
odwzajemnił uścisk – Jestem z Ciebie dumna. Udowodniłeś mi, że moje wysiłki nie poszły na marne i bez
wyrzutów sumienia mogę Cię oddać w ręce Szmer.
- A to jeszcze nie wszystko – odpowiedział śmiejąc się i cisnął strugiem wody w nauczycielkę – Zemsta jest
piękna.
- Oh doprawdy? - odparła mokra i również skierowała moc w stronę jego twarz tak mocno, że aż upadł -I kto się teraz śmieje? - zapytała zginając się wpół ze śmiechu.
- Poddaje się, nie mam z Tobą szans – odparł wstając – To co dalej?
- No jak to co? Idziemy do Łapy, skoro opanowałeś żywioł zasłużyłeś na nagrodę.
- A no tak, jak mogłem o tym zapomnieć, biegnijmy a kto ostatni ten stawia wino!
- Zapomnij, że cokolwiek dostaniesz – odparła kapłanka i zaczęła biec bez żadnego sygnału, była jednak bez
najmniejszych szans, dzięki długim treningom w Wycombe Rock był niezwykle szybki i mógł pokonywać
sporę odległości biegnąc sprintem więc po chwili przegonił rywalkę i chwilę musiał na nią poczekać przed
psiarnią, a gdy już dotarła była mocna zziajana i wyglądała na ledwie żywą.
- No masz szczęście, że nie jestem w najlepszej kondycji, inaczej też bym Ci tutaj zlała tyłek.
- Tak, tak masz oczywistą rację, bo to ty biegałaś przez dwa lata w upale i mrozie – zaśmiał się Rock – To co
wchodzimy?
Nie zdążył nawet jednak złapać klamki, gdyż drzwi nagle się otworzyły i stanął w nich Cebor.
- Oo witajcie, znowu wpadliście odwiedzić wilka?
- Zgadłeś, jak zawsze daje Ci on do wiwatu?
- Boję się tej bestii jak cholera, jest wielka i nieprzewidywalna, jednak chętnie się uczy nowych komend a
jak dobrze się naje to nawet udaję mi się z nim trenować ataki na komendę. Jednak wciąż jest na tyle
porywczy, że za każdym razem gdy powali kukłę to nie odpuszcza zanim nie rozerwie jej na strzępy.
- Zawsze był porywczy, ale Tobie nic złego nie zrobił?
- Nie, nawet nie próbował mnie atakować, pod tym względem jest bardzo ułożony. To co, idziemy do niego?
- Prowadź.
Łapa czekał na nich w swoim kojcu i dojrzawszy Rock z wielkim impetem wpadł na drzwi prawie ich nie
wyważając.
- Spokojnie Łapo, już Ci otwieram – zaśmiał się chłopak i gdy tylko otworzył drzwi kojec wilk rzucił się na
niego i razem przewrócili się na ziemię, gdzie przez chwilę razem się tarzali do czasu aż chłopak przygniótł
zwierzę swoim ciężarem nie dając mu możliwości ruchu.
- Jak dzieci – Aqua pokręciła głową ze śmiechem.
- Bo jesteśmy dziećmi, prawda wilczku? - odpowiedział również wesoło chłopak.
- Jak chcesz, możesz wziąć go na przechadzkę – powiedział Cebor – Jeszcze go dziś nie wyprowadzałem.
- Z przyjemnością. Chodź Łapa, do nogi.
Wilk momentalnie go posłuchał i w trójkę udali się na spacer. Była to przyjemna przechadzka pełna
wygłupów i żartów, oboje przyjaciele stęsknieni za sobą wykorzystywali dany im czas najlepiej jak mogli a
Aqua przyglądała się im z przyjemnością dołączając do wygłupów, jednak zmrok przyszedł bardzo szybko i
musieli już wracać do psiarni. Po pożegnaniu z wilkiem, który bezlitośnie ich wymęczył udali się w dobrych
nastrojach do swoich pokoi wcześniej serdecznie się żegnając i życząc sobie dobrej nocy.
Następnego poranka Rock udał się na spotkanie z Szmer, która oczekiwała go przed drzwiami
budynku mieszkalnego.
- Witaj chłopcze – przywitała go cichym głosem, nie odsłaniając twarzy spod kaptura – Jak dobrze wiesz,
dzisiaj zaczynamy zajęcia z kontroli cudzych myśli. Oklumencja polega na bronieniu umysłu przed
wpływem innych osób a także na wpływaniu na ich czyny. Jednak my przez ten pierwszy miesiąc będziemy
próbować drugiej opcji. Nauczę Cię, jak kontrolować myśli innych osób i skłaniać ich do tego by robili to co
od nich wymagamy wbrew swojej woli. Chodź za mną.
Rock podążył za kapłanką, która prowadziła go budynku lekcyjnego gdzie weszli do jednego z otwartych
pomieszczeń. Znajdował się tam stolik a na nim klatka w której znajdowało się kilka myszy.
- Jest to trudna sztuka – kontynuowała kapłanka – Niewielu osobą udaję się ją opanować, ponieważ wymaga
ona maksymalnego skupienia i umiejętności, ponieważ ludzki umysł nie pozwala na swobodne przejęcie nad
nim kontroli. Wchodzenie w czyjś umysł sprawia również, że możemy przejrzeć wszystkie wspomnienia,
myśli i emocje danej osoby, nie każdy jest w stanie udźwignąć tego co znajduję się w ludzkim umyśle.
- Brzmi to na bardzo ciężki rodzaj magii – zauważył podekcytowany Rock – Jak można się tego nauczyć?
- Jak wiesz w momencie namaszczania Cię przez Blessa przyjąłeś część jego mocy, która pozwala Ci
posługiwać się czterema żywiołami. Jednakże, to czego się tu uczymy jest bardziej rodzajem energii umysłu
jednak moc, której do tego potrzebujemy czerpiemy z otaczającego nas tlenu, który jest podstawowym
składnikiem życiowym każdego człowieka i dzięki naszej woli możemy skłonić człowieka by wdychał
powietrze odpowiednio zmodyfikowany przez nas co daje nam możliwość wglądu w umysł naszego celu.
Spójrz jak to działa – Szmer zbliżyła się do klatki z myszami po czym wzięła jedną z nich w ręce. Zamknęła
oczy i wzięła kilka głębokich wdechów i położyła mysz na stole wypuszczając powietrze oraz wykonała
kilka gestów dłonią. Wtem stało się coś niesamowitego, co zaparło chłopakowi dech w piersiach. Zwierzę
poderwało się na tylne łapy poruszając się w sposób jakby było to zupełnie naturalne a następnie wykonałoefektowny skok z przewrotem do klatki w której mysz wróciła do swojego naturalnego trybu życia –
Oczywiście zaklęcie jest tym bardziej efektywne im bliżej jesteś swego celu również nie możesz zapominać
o tym, że nie możesz stracić koncentracji nawet na krótką chwilę bo stracisz kontrolę.
- To jest najbardziej niesamowita rzecz jaką w życiu widziałem – Rock prawie wykrzyknął będąc pod
niesamowitym wrażeniem umiejętności kapłanki - A co jeśli nie możemy zbliżyć się do naszego celu?
- Dla w pełni wykwalifikowanego zaklinacza wystarczy, że widzi on swój cel i jest w stanie przesłać energię
do swojego celu. Jednak ważne jest by przy pomocy palców wspomóc kierunek energii. Tak samo jak w
przypadku magii wody tak samo powietrza musisz zapamiętać sekwencję ruchów, powtarzaj je za mną –
odpowiedziała Szmer po czym bardzo powoli zaczęła zginać oraz prostować palce by na końcu stykając
opuszki, stworzyła symbol trójkąta
Rock próbował za nią nadążyć jednak już w połowie pogubił się w skomplikowanej sekwencji.
- To nie jest takie proste jak mi się wydawało – powiedział, sapiąc z wysiłku przy następnej próbie, która
również skończyła się niepowodzeniem.
- Nie powiedziałam, że takie będzie – odparła z ledwie widocznym spod kaptura uśmiechem – Dzisiaj
będziemy koncentrować się tylko na tym byś dobrze zapamiętał gest.
- Mam nadzieję, że mi się uda – odpowiedział Rock pilnie przypatrując się ruchom kapłanki próbując je
powtórzyć. Z każdym kolejnym niepowodzeniem rosła w nim frustracja bowiem uświadomił sobie, że jest to
powtórka sprzed miesiąca, gdzie również miał problemy z symbolem magii wody.
- Spokojnie chłopcze – powiedziała kapłanka dostrzegając coraz bardziej nerwowe ruchy – Pośpiech i nerwy
nie doprowadzą Cię nigdzie, tylko dzięki opanowaniu będziesz mógł opanować to czego próbuję Cię uczyć.
- Dobrze, spróbuję się opanować – odparł chłopak i spróbował przywołać przyjemne wspomnienia, dzięki
czemu miał nadzieję, że uda mu się rozjaśnić umysł i skoncentrować się na tym co pokazuję mu kapłanka.
Jednak pomimo wielu prób dopiero na sam koniec zajęć parę razy udało mu się utworzyć znak trójkąta.
- W końcu załapałeś o co chodzi – pochwaliła go Szmer – Całkiem nieźle, ale miałam uczniów, którym ta
sztuka udała się wcześniej, jednak mimo to jestem zadowolona z Twoich postępów. Jestem z Ciebie
zadowolona więc możemy na dzisiaj kończyć zajęcia i pójść odpocząć. Mam nadzieję, że mnie nie
zawiedziesz i jutro od rana będziemy mogli skoncentrować się na kontroli nad myszami.
- Obiecuję nie zawieść Cię pani – odparł zadowolony z siebie Rock – Będziesz ze mnie dumna.
- Oj gdybym dostawała złotą monetę za każdą taką obietnicę, byłabym bardzo bogata. Dobrze chłopcze na
dzisiaj starczy i do zobaczenia jutro.
Tak samo jak poprzedniego dnia Szmer oczekiwała go na zewnątrz i razem udali się do tej
samej sali w której nic się nie zmieniło przez noc.
- Jesteś gotowy chłopcze? Pokaż mi co zapamiętałaś z wczorajszej lekcji – Rock nie chcąc zawieść kapłanki
do późnej nocy powtarzał symbol, aż doszedł do momentu, w którym każda próba wychodziła idealnie.
Odetchnął głęboko, zamknął oczy i wykonał po kolei wymagane gesty.
- Dobrze, o to chodzi – pochwaliła go kapłanka – O to chodzi, powtórz to jeszcze parę razy żebyśmy mieli
pewność – chłopak posłuchał polecenia i jak za pierwszym razem tak samo kolejne powtórzenia wykonał w
idealny sposób więc Szmer postanowiła przejść dalej.
- Dobrze, ruch ręką mamy opanowany więc możemy przejść do próby przejęcia kontroli nad żywym
stworzeniem – powiedział po czym podeszła do stołu i wyjęła dwie myszy jedną podając Rockowi – Musisz
skupić się maksymalnie na przeniesieniu przez powietrze swoich myśli to umysłu myszy. Jest to
najłatwiejsze do kontroli zwierzę, ponieważ jest to prosty umysł, koncentrujący się tylko na przetrwaniu nie
myślący o niczym innym oraz nie posiadający żadnych wspomnień. Niczego więcej oprócz gestu i teorii nie
jestem w stanie Cię nauczyć.
- A skąd będę wiedział, że zwierzę jest pod moją kontrolą?
- Poczujesz to, mogę to porównać do zanurzenia się w tafli wody, poczujesz się jakbyś przebił cienką taflę
wody. Pokaże Ci jeszcze raz, jak to powinno wyglądać – odpowiedziała Szmer i powtórzyła wczorajsze
czynności pod uważnym wzrokiem Rocka a mysz już po chwili zaczęła chodzić na dwóch łapach – Teraz
Twoja kolej chłopcze.
Rock wzorem nauczycielki zamknął oczy i skupił się najbardziej jak mógł, żeby również jego mysz stanęła
na tylnych łapach, dmuchnął w nią mocnym wydechem i wykonał znak, lecz nie poczuł nic nadzwyczajnego
a zwierzę nawet nie drgnęło.
- Spodziewałam się tego – skomentowała Szmer a Rock poczuł ogromną ochotę by spojrzeć pod kaptur gdyż
zdał sobie sprawę, że nigdy nie widział jej twarzy i nie miał pojęcia ile ona ma lat, po chwili sam siebie
skarcił w myślach i ponownie skupił się na mysz.
- Naprawdę nie masz dla mnie żadnych wskazówek?- Naprawdę, oprócz próśb o maksymalne skupienie się na mocy i zwierzęciu nie mogę Ci pomóc w żaden
sposób, chociaż… Mam pewien pomysł – odpowiedział tajemniczo i wykonał szybki wydech po czym
wykonał znak a chłopak poczuł, że ma wielką ochotę by stanąć na rękach i zacząć chodzić po całym
pomieszczeniu a chwilę potem gdy znalazł się z powrotem na nogach, był bardzo zdziwionym tym co
właśnie zrobił.
- Dlaczego chodziłeś na rękach? Pomaga Ci to w stresie?
- Nie wiem – odpowiedział lekko skołowany – Nigdy w życiu tego nie robiłem.
- A nie poczułeś, że ktoś Cię do tego przymusił? Albo nie poczułeś się jakoś dziwnie?
- Nie, ale dlaczego… Zaraz, czy to ty pani mnie do tego zmusiłaś?
- Tak, chciałam żebyś zobaczył jak to jest gdy tracisz nad sobą kontrolę. Jak sam zauważyłeś, pewny byłeś,
że jest to tylko i wyłącznie Twoja wola. Pokazałam Ci to dlatego, że wielu początkujących użytkowników
żywiołu powietrza obawia się podświadomie, że jego obecność zostanie wykryta i blokuje własne myśli,
które chce przekazać.
- Ale ja nawet o tym nie pomyślałem! - oburzył się Rock.
- Ty nie, ale Twoja podświadomość prawdopodobnie tak. Jest to częsta przypadłość, więc teraz posiadając te
wiedzę, spróbuj jeszcze raz przejąć kontrolę nad myszą.
Chłopak się ponownie skupił na przekazaniu mocy w kierunku mocy po czym wykonał znak i tym razem
poczuł jakby przełożył twarz przez taflę wody więc pomyślał by mysz zaczęła gonić właśny ogon co zwierzę
uczyniło. Był tak wielkim wrażeniem, że udało mu się to zrobić za pierwszym razem, ale tracąc na moment
skupienie utracił również możliwość sterowania gryzoniem.
- Widzisz? O to właśnie chodzi – ucieszyła się Szmer a chłopak pierwszy raz dojrzał uśmiech wydobywający
się spod kaptura – Jednak jak każdy za pierwszym razem straciłeś kontrolę. Musisz trenować tak długo aż
dojdziesz do momentu w którym wyłącznie świadomie będziesz zrywał kontakt.
- Dziękuje, było to wspaniałe uczucie – Rock był dumny z samego siebie – Ile może kontakt trwać?
- Tak długo, aż nie stracisz skupienia lub zdecydujesz, że nadszedł na to czas, ale wymaga to wielu tygodni
ćwiczeń i cierpliwości.
- Marzy mi się też, żeby spróbować tego z innym zwierzęciem lub człowiekiem.
- Twoje pierwsze marzenie być może uda nam się zrealizować w ciągu następnego miesiąca, aczkolwiek z
człowiekiem to nie jest tak samo łatwe zadanie więc tym zajmiemy się dopiero gdy opanujesz pozostałe
żywioły i wrócisz do mnie na główne szkolenie.
- Dobrze, zatem będę dawał z siebie wszystko co najlepsze – powiedział z zacięciem i znów skupił się na
mysz tym razem ponownie nie nawiązując połączenia.
Tak Rockowi minął niemal kolejny miesiąc, prawie całe dnie spędzał w sali razem z Szmer
przejmując kontrolę nad myszą aż po upływie tygodnia miał nad nią całkowitą kontrolę, tak samo było z
szczurem, jednak uparty i cwany umysł kota nie pozwolił przejąć mu kontroli pod żadnym względem.
Chłopaka irytowało gdy widział jak kapłanka kontroluję zwierzę tak samo łatwo jak dwa poprzednie jednak
nie dawał tego po sobie poznać, podejmując próbę raz za razem.
- Widzisz chłopcze, umysł umysłowi nie jest równy w jednym gatunku życia a co innego jeśli chodzi o
zupełnie inną istotę – uczyła go kapłanka.
- Zdołałem to zrozumieć, ale czy to znaczy, że musimy uczyć się umysłu każdej żyjącej istoty?
- Tak i nie. Tak bo, każdy umysł jest złożony inaczej i musimy go poznać, nie natomiast bo jeśli opanujesz
już wejście do jednego umysłu każdy następny będzie łatwiejszy do opanowania.
- Chyba teraz już rozumiem o co w tym chodzi. Nie jest to tak trudne do opanowania jak na początku
myślałem aczkolwiek wciąż jest to dla mnie skomplikowane.
- To nic dziwnego chłopcze, nikt tego w pełni nie opanował w przeciągu miesiąca. Przyjdzie czas, kiedy
będziesz miał wpływ na każdego kogo tylko zapragniesz, a teraz skoncentruj się na kocie. Może tym razem
Ci się uda – nie udało się tak samo tym razem jak z każdym poprzednim, lecz Rock się nie poddawał
próbując raz za razem aż w końcu opadł z sił i kapłanka postanowiła zakończyć naukę w tym dniu.
Czas umilały mu jak zawsze wspólne chwilę spędzone z Aquą. Po zajęciach z Szmer często
chodzili razem na spacery lub spędzali czas tylko we dwójkę, również tradycją było, że codziennie wspólnie
jedli posiłki. Z każdym kolejnym dniem odczuwał, że zakochuję się w swojej nauczycielce, lecz bał się
cokolwiek z tym zrobić. Po pierwsze bo była jego mistrzynią i kapłanką i nie miał pojęcia czy jest to w
świątyni w ogóle dozwolone a nie śmiał nikogo o to zapytać. Również wciąż pamiętał o uczuciu i zawodzie
jakie łączyły go z Nelą i nie chciał ponownie tego przeżyć bo nie wiedział co sama Aqua o nim myśli.
Bywały jednak momenty, kiedy tak dobrze się czuł w jej towarzystwie i widział, że ona w jego również i
wtedy był blisko powiedzieć jej prawdę, lecz strach przed odrzuceniem i stratą przyjaciółki były dla niego
silniejsze niż jego własne uczucia, więc nie potrafił zebrać się na odwagę by wyznać swoje uczucia. Czasamijednak gdy te myśli go przytłaczały wolał udać się do Łapy, który jeszcze nigdy go nie zawiódł i opowiadać
mu o wspaniałych przygodach jakie przeżyją wspólnie oraz o tym, że niedługo może wspólnie znów
odwiedzą rodzinny dom, za którym tęsknił każdego dnia a w dodatku wciąż nie wiedział co się dzieje z jego
jedynym bratem. Wilk był dobrym słuchaczem, potrafił odczytać jego emocję i mocno się w niego wtulić lub
podgryzając zmusić do zabawy by zapomniał o swoich troskach.
I w końcu nadszedł ostatni dzień nauki z Szmer. Rock obudził się pełen sił i zdeterminowania
by w końcu przejąć kontrolę nad kotem. Po wspólnym posiłku z Aquą udał się do sali gdzie oczekiwała go
nauczycielka trzymająca na rękach zwierzę drapiąc je za uchem, które głośno mruczało z zadowolenia.
- Jesteś gotowy na ostateczną próbę zanim się rozstaniemy na pewien czas?
- Tak pani, gotowy jak nigdy – odpowiedział z pewnością.
- No to zaczynaj, mam nadzieję że miesiąc spędzony razem przyniesie oczekiwane efekty – powiedziała i
odłożyła na stolik kota, który tylko się przeciągnął i wygodnie ułożył do snu. Chłopak skoncentrował na nim
cała swoją uwagę i perfekcyjnie wykonał wyuczony znak, lecz nie przyniosło to efektu, więc oczyścił swój
umysł ze wszelkich myśli i spróbował jeszcze raz. Kot wstał zrobił parę kroków i zaczął gonić własny ogon
obracając się wokół własnej osi a po chwili ponownie ułożył się do snu.
- Brawo Rock, w końcu to opanowałeś! - zawołała radośnie Aqua – Mogę z spokojnym sumieniem oddać
Cię w ręce Manusa i mam nadzieję, że będziesz ćwiczył by nie zapomnieć czego się nauczyłeś ze mną.
- Dziękuje, niezwykle miło jest mi słyszeć Twe słowa uznania i obiecam nie zawieść Cię!
- Oby, synu oby. Na ten moment nie mogę nauczyć Cię nic więcej, więc spędź resztę dnia jak tylko zechcesz.
Dziękuje za to, co mogłam Cię nauczyć i do zobaczenia.
- Dziękuję pani, to była dla mnie przyjemność uczyć się od Ciebie, z niecierpliwością będę czekać na kolejne
zajęcia – odrzekł Rock i zadowolony z siebie wyszedł z sali i udał się w kierunku psiarni.
- O ty już tutaj? - zagadał lekko zdziwiony Cebor – Myślałem, że odwiedzasz nas dwa razy w tygodniu.
- Bo to prawda, ale dzisiaj miałem ostatnie zajęcia z Szmer, a że dobrze mi poszły zwolniła mnie wcześniej.
- Gratuluje, cieszę się razem z Tobą, każdy Twój postęp przybliża nas do zwycięstwa.
- Dzięki za wiarę we mnie, mam nadzieję, że to wszystko bardzo szybko się skończy.
- Niech tak się stanie na Blessa. Poczekaj, przyprowadzę Twojego pupila.
Łapa gdy tylko wrócili skoczył na Rocka i obaj ruszyli na przechadzkę. Chłopak nie dowierzał jak on szybko
rośnie, sięgał mu niemal do pępka a gdy stanął na dwóch łapach dorównywał mu wzrostem. Jak zawsze
Rock opowiadał swojemu pupilowi jak mu minął dzień i co planuje. Długo chodzili po terenie świątyni bo
wciąż samotnie nie mógł jej opuszczać. Dzień, jednak szybko zbliżał się do końca i po godzinach spaceru i
zabawy ponownie oddał wilka pod opiekę Cebora. Następnie udał się jak zawsze do jadalni gdzie po chwili
dołączyła do niego Aqua.
- I jak Ci poszło?– zapytała zaciekawiona widząc nic nie wyrażającą twarz chłopaka.
- A jak mogło pójść najzdolniejszemu uczniowi na świecie? - odparł rozciągając się na ławie.
- Nie zdałeś, wiedziałam – Aqua popatrzyła na niego z zażenowaniem – Przede mną nie musisz udawać.
- A właśnie, że zaliczyłem, kot robił co tylko chciałem.
- Tak samo jak woda? - zadrwiła kapłanka.
- Otóż nie. Byłem tak samo perfekcyjny jak w ostatni dzień z Tobą – przechwalał się dumny z siebie – Już
zapomniałaś jak nie mogłaś wyjść z podziwu gdy woda słuchała mnie prawie tak samo jak Ciebie?
- Nie pamiętam takiej sytuacji – droczyła się nadal Aqua by po chwili wybuchnąć śmiechem – Jednak się do
Ciebie nie pomyliłam, są w Tobie zadatki na paladyna i wybawcę.
- Powiedz mi coś czego nie wiem. Naprawdę było mi trudno to opanować i z wysiłkiem udało mi się, jednak
gdyby nie Twoje wsparcie mógłbym temu nie podołać.
- Oh już przestań. Przejdźmy się do tawerny, trzeba świętować Twój kolejny sukces, bo nawet ja nie byłam
w stanie opanować znaku umysłu, gratuluję.
- Dużo dla mnie znaczy Twoja wsparcie i obecność więc ja dziękuje, Twój pomysł jest genialny, chodźmy.
Tak jak postanowili udali się razem do tawerny, która była już bardzo zatłoczona o tej porze, ale Rock już nie
czuł takiego dyskomfortu jak na początku gdy wszyscy wlepiali w niego oczy. Po upływie dwóch miesięcy
każdy w mieście już przyzwyczaił się do jego obecności i pozdrawiał go skinięciem głowy, jedynie tylko
przyjezdni chcieli z nim wymienić parę słów, lecz przyzwyczaiwszy się do tego nawet to polubił bo również
od nich mógł się dowiedzieć co słychać w świecie lub posłuchać niesamowitych historii. Tym razem jednak
dwójce gości nikt nie przeszkadzał i mogli zająć się sobą pogrążając się w dyskusji i żartach. Czas z każdym
wypitym trunkiem mijał coraz szybciej i nawet nie zorientowali się gdy zrobiło się bardzo późno.
- Myślę, że to już czas na nas – powiedział Rock po chwilowym milczeniu – Jest już późno a oboje mamy
jutro zajęcia. Myślę, że Manus nie byłby szczęśliwy gdybym kazał mu na siebie czekać.
- Masz rację – przyznała kapłanka – Zbierajmy się do izb a jutro znów się zobaczymy.- Tak jak zawsze?
- Tak jak zawsze – odparła Aqua i poszli w kierunku sypialni.
W drodze powrotnej Rock zbierała się w sobie na odwagę lecz i tym razem nic z tego nie wyszło, co sobie w
nocy mocno wypominał, nie mogąc z tego powodu usnąć. Postanowił jednak z całą siłą, że raz się żyje i
powie jej wszystko na wspólnym śniadaniu i z tym postanowieniem udało mu się usnąć.
Jednak wbrew oczekiwaniom nie dojrzał Aquy na stołówce, pomyślał że coś nieoczekiwanie jej
wypadłi więc szybko zjadł posiłek i udał się przed wejście do świątyni gdzie oczekiwał na Manusa, który
jawił się on chwilę po chłopaku.
- Witaj chłopcze, mam nadzieję że Aqua i Szmer nauczyły Cię podstaw naszych mocy?
- Tak mistrzu, wytłumaczyły mi wszystko o źródłach i jak ważna jest koncentracja.
- Dobrze, w takim razie możemy od razu przejść do działania, chodź za mną.
Stary nauczyciel udał się w stronę głównej bramy świątyni która wychodziła poza tereny miasta, a po
przekroczeniu jej skierował się w stronę wzgórza na którym znajdowało się mnóstwo większych i
mniejszych głazów oraz kamieni. Po dotarciu na szczyt ,mężczyzna usiadł i wskazał miejsce obok siebie,
gdzie chłopak zajął miejsce.
- Posłuchaj, teraz będziesz uczył się korzystać z najbardziej złożonego czaru kontrolującego ziemię. To co
uczyły Cię Aqua i Szmer to podstawy do opanowania znacznie trudniejszych znaków ziemi i ognia.
Największą różnicą jest to, że do pierwszych dwóch wystarczy wola i koncentracja oraz znak. Z ziemią jest
trochę inaczej, ponieważ jest to żywioł ciężki i wymagający ogromnej ilości skupienia oraz siły fizycznej,
która przydaje się do unoszenia większych głazów lub trzęsienia ziemi. Drugą sprawą jest to, że nie można
zwłaszcza jako początkujący adept używać jej zbyt często.
- Ale dlaczego mistrzu?
- Ponieważ, jest to magia pozwalająca poważnie ranić wrogów, a jak już wiesz nie jest to mile widziane w
oczach Blessa oraz dlatego, że jest to wyczerpujący rodzaj magii, który może łatwo doprowadzić do
przeciążenia organizmu a w konsekwencji do omdlenia lub śmierci.
- Zatem po co tak mocno się narażać na niebezpieczeństwo? - spytał już trochę skołowany Rock.
- Widzisz chłopcze, czasami dochodzi do takich sytuacji w życiu w których trzeba łapać się każdej opcji -
wyjaśnił cierpliwie Manus - Skoro mamy już wyjaśnione na czym polega, czas przejść do trudniejszej części
nauki czyli praktyki, zasady są takie same jak z wodą i powietrzem, uważnie obserwuj moje ruchy.
Stary kapłan zamknął oczy i wykonał szybki ruch ręką, gotowy na to Rock zapamiętał gest. W następstwie
czaru jeden z średnich kamieni poderwał się w górę i z ogromną prędkością pomknął w stronę pustkowia,
które znajdowało się za wzgórzem.
- Teraz ty, wiesz jak to działa – zachęcił go kapłan – Skoncentruj się i zbierz siły.
Rock zamknął oczy, napiął mięśnie a w głowie miał tylko tylko jeden cel. Tym razem udało mu się za
pierwszym razem, mały kamień uniósł się delikatnie i przeleciał parę metrów.
- Dobra robota chłopcze, o to chodzi. Jak się czujesz?
- Dobrze, jestem gotowy na to by podnieść większy kamień – odpowiedział pewny siebie.
- Tylko pamiętaj co mówiłem, mierz siły na zamiary.
- Dam sobie radę mistrzu, nie martw się – Rock miał już upatrzony cel na którym postanowił się skupić, był
to sporych rozmiarów głaz na szczycie wzgórza. Ponownie więc zamknął oczy, wykonał gest ręką, poczuł że
kamień drgnął i nagle ogarnęła go ciemność…
Jego oczom ukazał się straszny obraz. Zobaczył Wycombe płonące, mnóstwo martwych ciał paladynów i
innych wojowników, wśród nich leżał Zygfryd z pustymi oczodołami, w pobliżu jeden z Hundów podniósł
Aque i wgryzł się jej w gardło. Na środku pobojowiska ujrzał widok, który zmroził mu krew w żyłach. Stał
tam Vida wyszarpując miecz z ciała jednego z paladynów a obok stał olbrzymi człowiek, który upiornie się
śmiał, nagle skierował swoje oczy w kierunku chłopaka.
- Wybraniec! - mężczyzna rzucił się w jego stronę a on sam poczuł jakby spadał i nagle wszystko znikło.
Leżał w ciemności a w oddali pojawiło się światło chyba pochodnia, która coraz bardziej zbliżała się w jego
kierunku. Gdy łuna była wystarczająco blisko rozpoznał w nim tego samego człowieka co w Wycombe.
Rock próbował wstać, ale powaliło go ciało, które zrzucił na niego olbrzym, a z ust chłopaka wyrwał się
pełen ból krzyk bo ciało należało do jednej z jego sióstr.
- Za późno bohaterze, Twoja kraina jest zgubiona, a ty sam pogrążysz się w obłędzie ale najpierw zobaczysz
jak zabijemy każdą bliską Ci osobę a całą Ovię pokryje krew i pożoga. Nic was nie ocali.
Potworna postać się rozpłynęła a jej śmiech roznosił się upiornym echem…
- Rock, Rock, żyjesz chłopcze? Mówiłem, że…
- Ratujmy ich! Moja rodzina, oni … Vida! - krzyknął Rock.
- Co? O czym ty mówisz? - zapytał zadziwiony Manus.- Miałem wizję, widziałem w niej płonące Wycombe, martwą siostrę … Rychły koniec Ovii.
- Ale to nie możliwe, dopiero co przyjechał posłaniec z twierdzy i nic tam się nie dzieje.
- A co z moją rodziną? - pytał przerażony chłopak.
- Nie wiem, dopiero jutro mają przyjechać posłowie z tamtych stron, ale to jest głąb lądu, nic im nie grozi.
- Jedźmy tam, mam złe przeczucia, widziałem wśród Hundów mego brata i jakiegoś olbrzymiego mężczyzne
- Olbrzymiego mężczyzne? - spytał już na poważnie przerażony Manus – Jak on wyglądał?
- Miał długie blond włosy, szczupłą pociągłą twarz i wyglądał na kogoś w sile wieku.
- To nie możliwe, brzmi to jak opis Periego, brata króla ale on zaginął dawno temu, gdy wyruszył jak sam to
mówił na poszukiwanie wiedzy – mówił stary kapłan – Każdy myślał, że dawno już umarł i nie powiem,
większości z nas ulżyło, ponieważ sprawiał nam sporo kłopotów. Ciągle miał pretensję, do tego jak król
zarządza krainą.
- Czy to jest więc możliwe, że to on właśnie za wszystkim stoi?
- Na razie nic nie wiadomo, ale musimy zebrać ludzi i posłać ich do Twego domu i Wycombe.
- Ja też muszę jechać! To moja rodzina!
- To nie moja decyzja, musimy biec do świątyni.
Po chwili stali już przed obliczem Ethiad i Rock szybko zdał jej relację czego doświadczył.
- Jesteś pewien, że to nie był koszmar spowodowany przeładowaniem? - spytała przerażona wyrocznia.
- Nie, było tak tak samo realistyczne jak to, że stoję tutaj i rozmawiam z Tobą pani – odpowiedział chłopak.
- Zatem nie ma na co czekać, Manus zbierz ludzi, przede wszystkim Zygfryda i resztę kapłanów.
- Tak jest pani – odrzekł kapłan i oddalił się pośpiesznie.
- Mój wuj tu jest? - spytał Rock.
- Tak, przybył tu chwilę temu na czele małego oddziału z wiadomościami z twierdzy.
- Jeśli naprawdę będzie tam Vida on może na niego wpłynąć i zapobiec tragedii.
- Bless nad nami czuwa – zgodziła się Etihad – Czekajmy tylko aż wszyscy się zbiorą.
Nie musieli długo czekać, gdyż Manus szybko przekazał straszne informacje i zewsząd nadbiegali żołnierze
oraz najważniejsi kapłani.
- To prawda? - zapytał zdyszany Zygfryd gdy dotarł jako jeden z ostatnich.
- Musimy uwierzyć chłopakowi, nie ma na co czekać – powiedział Manus.
- Zatem działajmy. Cenk, bierz pięćdziesięciu ludzi i udajcie się do Wycombe, może zdążycie na czas.
A reszta niech gna do Parceli – wydała rozkazy wyrocznia – Ja tutaj zostanę i będę oczekiwać na wieści.
Wśród zebranych poniosły się głosy poparcia i ludzie przystąpili do wyznaczonych zadań udając się do
zbrojowni i stajni, gdzie czekał już Cebor z Łapą.
- Dzięki przyjacielu, że o nim pamiętałeś – powiedział z ulga Rock wskakując na konia – Nie wyobrażam
sobie walczyć bez niego.
- To dzięki Manusowi, on przysłał posłańca – odpowiedział psiarczyk – Powodzenia!
- Dzięki, wszyscy gotowi? Zatem wyruszamy – krzyknął Zygfryd i popędził rumaka w kierunku bramy a
podlegli mu żołnierze ruszyli w ślad za nim. Podczas gdy Manus objaśniał do czego doszło podczas treningu
ku ogólnej trwodze towarzyszy tak chłopak miał w głowie tylko myśl, żeby jak najszybciej być w domowej
wiosce i modląc się, żeby nie było już za późno i aby jego bliscy jeszcze żyli. Wbrew w sobie przeczuwał, że
Vida dał się przeciągnąć na złą stronę.
Drużyna nie oszczędzała koni i nie udała się nawet na spoczynku bez przerwy gnając przed siebie. Pod
koniec drugiego dnia podróży, prawie całkowicie wyczerpani dojrzali w oddali ogień, który wydobywał się z
kierunku, w którym znajdowały się Parcele, co spowodowało zastrzyk adrenaliny, która dodała im nowych
sił więc popędzili konie do galopu.
- Nie, nie, nie – zaczął krzyczeć Rock, w głowie mu szumiało tak, że nawet nie słyszał co mówią jego
towarzysze. Liczyło się tylko to, aby zdołać dotrzeć do domu na czas, nic innego nie miało znaczenia, nawet
wilk, który biegł łapa w łapę z jego koniem.
Pierwszy do wioski wpadł rozpędzony Rock, jego oczom ukazał się makabryczny widok, każdy dom
dogorywał w płomieniach, na ulicach leżały ciała bestialsko zabitych mieszkańców z ranami od broni, kłów i
pazurów a niektóre z ciał miały skrępowane ręce.
- Na Blessa – wyszeptała Aqua i zwymiotowała, za jej przykładem poszło kilku żołnierzy. Zygfryd i Manus
przyjrzeli się zwłokom.
- Nie żyją już od pewnego czasu , krew w ich żyłach już zastygła.
- Biedaki nie mieli żadnych szans , nikt z nich nawet nie zdołał sięgnąć po broń – zauważył kapłan.
W ten w niedużej odległości dało się słyszeć potworny krzyk zabijanej kobiety, Rock popędził konia w
tamtym kierunku i okazało się, że prawdziwa makabra stała się tutaj. Nad grupą martwych ludzi krążyło
kilku Hundów, którzy co chwilę rzucali się na ciała przegryzając gardła lub przebijając ich ostrzami. Krzykpochodził od pewniej wciąż żywej kobiety, której w tym momencie jedna z bestii wyszarpywała kłami
tętnicę szyjną. Rock i reszta z wściekłością rzucili się na wrogów, którzy byli totalnie zdezorientowani i
zaskoczeni atakiem. Kilku rzuciło się do ucieczki ale natychmiastowo stanęli w ogniu za sprawą Ifryta,
reszta stawiała daremny opór, po chwili wszyscy już byli martwi nie znajdując ratunku od wściekłych
ciosów Rocka i Zygfryda. Znienacka spomiędzy pogorzelisk w kierunku Manusa wybiegła jedna z bestii
potwornie wyjąć, lecz ziemia pod nią zadrżała a tracąc równowagę bestię ciął jeden z żołnierzy.
- Brawo, brawo , brawo – drużyna usłyszała głos z wzgórza znajdującego się za wioską.
Rock nie dowierzał oczom, na szycie stał ubrany w czarne szaty Vida, a towarzyszyła mu gromada Hundów.
- Cześć bracie! Widzę, że dotarła do Ciebie wiadomość mojego przyjaciela – rzekł z szyderczym uśmiechem
starszy z braci.
- Vida chłopcze co ty najlepszego wyprawiasz? - zapytał z wściekłością Zygfryd.
- Witaj wuju, proszę cała rodzina w komplecie! - Vida odwrócił się do tyłu – Śmiało przywitajcie się z
wybrańcem i wielkim paladynem, byliście z nich tacy dumni.
Popychani przez Hundów obok Vidy stanęli rodzice i siostry Rocka, na ten widok chłopak spiął konia i
ruszyła galopem w kierunku brata.
- Aa aaa, nie tak prędko – krzyknął starszy z braci i skinął głową na swoich towarzysz, którzy przystawili
noże do gardeł krewnym chłopców. Dziewczynki i matka głośno płakały i błagały Vide o opamiętanie,
natomiast Frącek patrzył na starszego syna z bólem, nie wiedząc w którym momencie zawiódł jak ojciec.
- Rock stój! - jednocześnie zawołali Zygfryd i Aqua.
- Bracie co ty robisz? - zawołał wybraniec.
- Co ja robię?! - krzyknął gniewnie Vida – Zawsze słyszałem to pytanie, „Vida co ty robisz”, „Przestań
chłopcze, nie możesz tak postępować”. Miałem już tego dość a w dodatku okazało się, że ty jesteś
wybrańcem a ja nikim. Uciekłem z armii gdy wystarczająco oddaliliśmy się od Parceli, chciałem odnaleźć
miejsce w którym ktoś mnie doceni. I wtedy odnalazł mnie Peri, powiedział że z jego pomocą zostanę kim
tylko chcę. Wysłuchałem jego propozycji i zdecydowałem się na przyłączenie ponieważ mam w nim
prawdziwego przyjaciela oraz towarzysza i obiecał, że jak pokonam Ciebie to wszystko będzie stało przede
mną otworem.
- Chłopcze on Cię oszukał – przerwał mu Manus – Peri nie ma przyjaciół, on pragnie tylko zemsty na
naszym ludzie, za to że nie został królem ludzi. Nastawił Cię przeciwko bratu, żeby osiągnąć swój cel.
- Powiedział mi, że tak powiesz, ale ja już nie chce słuchać waszych kłamstw – krzyknął głośno Vida.
- Synu proszę Cię, wypuść nas, albo chociaż własne siostry – załkała Hekla – Uwolnij chociaż siostry, one
nie są niczemu winne.
- Vida przecież mówiłeś, że lubisz pracować w mojej kuźni – dodał Frącek.
- Chłopcze, pobłądziłeś ale odpuść póki jeszcze nie jest za późno – powiedział spokojnie Zygfryd – Nikt Ci
za to nic nie zrobi, tylko się poddaj.
- Bracie chodź do nas, nie dam zrobić Ci krzywdy – przekonywał go Rock – Przepraszam, że tak Cię
traktowałem, wypuść ich.
W głowie Vidy toczyła się zażarta walka, wahał się czy dobrze postępuje ale chciał mieć władzę a jego
rodzina go nigdy nie doceniała, ustawiając mu życie jako kowal, czego nienawidził. Rozmyślania przerwał
mu szept Periego wewnątrz głowy.
- Wahasz się chłopcze? Co Ci mówiłem, wahają się tylko słabi. Musisz zrobić to na co się umówiliśmy
inaczej nie przejmiemy kontroli. Jeśli się im podasz oni zamkną Cię w lochu do końca Twych marnych dni a
Twój brat zostanie bohaterem za jakiś czas. Tego chcesz?
Rock naglę poczuł gwałtowny ból głowy, jakby szła na niego lawina kamieni, pod wpływem
tego uczucia chłopak upadł na kolana i zaczął głośno krzyczeć.
- Rock co się dzieje? – zapytał zaniepokojony Zygfryd a oczy wszystkich skupiły się na nim.
W tym momencie zaszła również zmiana na twarzy Vidy, już wiedział co zrobi, pomógł mu w tym widok
brata, tego jak coś sprawia mu ból a on poczuł olbrzymią przyjemność na ten widok.
Rock, odpowiedziawszy Zygiemu, że to nic takiego wstał na nogi by zobaczyć jak Vida daję znak swoim
towarzyszom, którzy bez chwili wahania poderżnęli gardła całej rodzinie. Rock i jego kompani widzieli jak
każdy z nich po kolei pada a z ich oczu uchodzi życie. Nie mogli w to uwierzyć, przez chwilę stali jak wryci.
Vida przerażony tym co zrobił, rzucił się do ucieczki, dopadł konia i pogalopował przed siebie. Zygfryda i
innych wyrwał z otępienia nagły pełen bólu i nienawiści głos wybrańca.
- Vidaaaaa! - zawołał za bratem i rzucił się w pogoń.
Drogę jednak zagrodziły mu Hundy szczerząc kły i dobywając broni. Chłopak wpadł jakby w amok bez
opamiętania siekał wrogów, przy pomocy towarzyszy, którzy właśnie do niego dobiegli. Zygfryd w
podobnym szale dosłownie zgniatał wrogów na miazgę za pomocą toporwa, którego trzymał w swoichmocarnych ramionach. Te bestię, których jeszcze nie dosięgnęła broń, ginęli w męczarniach w Ifrytowym
ogniu, który miał z czego czerpać moc albo byli rozgniatani przez ściany ziemi, które przywoływał Manus.
- Rock, Ziggi gońcie Vidę – krzyknęła Aqua – Ja i inni poradzimy sobie z wrogiem. Nie musiał tego dwa
razy mówić, wuj i bratanek biegli co sił w by dopaść Vide, jednak on już siedział na koniu i odwracając
głowę w kierunku swoich krewnych i potwornie się roześmiał.
- I co braciszku ? Miałeś okazję się wykazać i zawiodłeś, jak zawsze okazałem się lepszy od Ciebie –
powiedzial Vida i popędził konia do galopu a Zigi i Rock byli zbyt daleko żeby go powstrzymać, Zygfryd
rzucił jeszcze sztyletem lecz dzielił ich zbyt duży dystans i broń z brzękiem opadła na ziemię. Gdy Rock i
Zigi odwrócili się by skontrolować co się dzieje okazało się, że walka wciąż trwała , niedobitki Hundów w
panice biegły w ich kierunku. Jednak pełne złości wybraniec bezlitośnie ich szatkował a Zygfrydowi udało
się złapać i unieszkodliwić jednego z nich.
- To już koniec, Vida uciekł a Hundy wybiliśmy poza tym jednym, którego pochwyciłem do przesłuchania –
powiedział olbrzym po czym przywiązał więźnia do drzewa.
- Szybko zobaczymy czy jeszcze ktoś żyję! - krzyknął Ifryt po czym wyciągnął ręce w kierunku pożogi
gasząc płomienie czym ułatwił pracę Aquie, która właśnie lała wodę czerpiąc z pobliskiego strumienia na
płonące budynki.
Rock, Zygfryd i Manus pierwsi znaleźli się przy ciałach Fracka, Hekli i dziewczynek. Widok był straszny,
ich ciała nosiły ślady tortur, a szyję mieli tak mocno podcięte, że głowy ledwie trzymały się ciał. Na ten
widok chłopak padł na kolana i zwymiotował a Zygfryd wydał zwierzęcy krzyk i ruszył z rządzą mordu w
kierunku bestii, lecz powstrzymał go Manus.
- Zostaw go na razie, musimy zająć się Twoją rodziną.
- Masz rację druhu – Zygfryd przyznał mu racje po czym chwycił ciało swego brata w objęcia i zapłakał
gorzko.
- Nie, nie nieee – zawodził Rock, waląc pięściami w ziemię a zawtórował mu Łapa siadając obok niego
żałośnie wyjąc – Dlaczego on to zrobił? Dlaczego? Mamo, Tato.To moja wina przepraszam, przepraszam
was siostrzyczki – chłopak nie mógł się opanować a jego ciałem wstrząsały potężne drgawki. Aqua
podbiegła do niego i go przytuliła. To sprawiło, że Rock trochę się opanował lecz wciąż szlochał w jej
objęciach.
- Słuchajcie to straszne, co się tutaj wydarzyło, ale nie możemy tutaj zostać – zauważył Ifryt – Bestię mogą
wrócić w każdej chwili, wiedzą że jesteśmy rozbici i może będą chciały to wykorzystać.
- Trafna uwaga, ale co ze zmarłymi? - słusznie zauważył Zygfryd – Nie możemy ich tutaj tak zostawić.
- Zwłaszcza mojej rodziny – dodał Rock wciąż klęcząc nad ciałami.
- Tutaj pogrzebiemy mieszkańców – zarządził Manus –Twoją rodzinę chłopcze weźmiemy na konie i
pochowamy ich na terenie świątyni.
- Dziękuję mistrzu – z wdzięcznością w głosie w jednym momencie odezwali się Zygfryd i Rock.
- Zatem nie ma na co czekać – odezwała się Aqua i wstała po czym podała dłoń chłopakowi.
- Dobrze więc, ja z żołnierzami zajmę się mieszkańcami – powiedział Manus po czym zamknął oczy i
ruchem rąk uniósł spory kawał ziemi tworząc w jego miejscu głęboki dół i zwrócił się do wojowników –
Panowie, przynieście to ciała i ostrożnie złóżcie je w dole, to będzie ich mogiła.
- Rozkaz – rozległa się odpowiedź i jedno po drugim ciała został ostrożnie złożone w dole.
W tym samym czasie reszta zajęła się przygotowaniem do transportu ciał bliskich wybrańca i paladyna.
Rock i Aqua zajęli się dziewczynkami, Zygfryd na swoim koniu złożył ciało swego brata natomiast ciało
Hekli Manus ułożył na swoim wierzchowcu po czym przygotował tablicę ku pamięci ofiar brutalnej zbrodni.
W tym czasie żołnierze zdążyli złożyć wszystkie ciała do grobu więc kapłan ziemi przysypał ja wcześniej
przygotowaną glebą i gdy wszyscy byli już gotowi do drogi naglę…
- Gotować się, idą!!! - krzyknął jeden z żołnierzy i razem zresztą ruszył galopem na grupę Hundów, które
najwyraźniej się przegrupowały i wściekłym rykiem rzuciły się do ataku. Zanim Rock, Zygfryd i kapłani
zdążyli zaaregować, dwie grupy wpadły na siebie z pełnym impetem, najpierw uderzenie konnicy
rozproszyło bestię, lecz po chwili zaczęły ściągać jeźdźców na ziemię przebijając ich bronią lub zadając rany
pazurami i kłami. Nie trwało to jednak długo, ponieważ reszta z rządzą mordu w oczach ruszyła na pomoc.
Widok był przerażający, co sekundę pod wpływem uderzenia topora Zygfryda i miecza Rocka czy mocy
Manusa i Ifryta w górę unosiła się odcięta kończyna przeciwnika, swoje również robił Łapa rozrywając co
rusz kolejnego wroga. Aqua w tym czasie w środku tumultu odciągała rannych i udzielała im pierwszej
pomocy co w ogólnym zamieszaniu nie było łatwym zadaniem. Jakby ktoś stał sto metrów dalej nie mógłby
uwierzyć w to co widzi, ponieważ widok ten był niedorzeczny. Kilku ludzi stawało czoło gromadzie bestii, a
w powietrzu co chwilę ukazywała się fontanna krwi i kolejna bestia z strasznym krzykiem upadała i miotała
się w konwulsjach a reszta walczących po niej stąpała wbijają ciało w ziemię. A niesamowitości dodawałyrozpryski płomieni, które również pochłonęły parę ofiar. Po dłuższej chwili już było po wszystkim, Rock i
towarzysze zdołali zatoczyć wokół przeciwników okrąg i bezlitośnie ich wyrzynali. Tym razem nikt nie
przetrwał, wszystkie bestię leżały martwe.
- Nie rób mi tego skurwysynu słyszysz? Zostań, walcz!!! - krzyczała Aqua klęcząc i bijąc pięścią w klatkę
piersiową jednego z żołnierzy, który już nie oddychał. W miejscu w którym jeszcze chwilę temu szyja
łączyła mu się z barkiem była teraz krwawa miazga z strzępami mięsa.
- Aquo nie pomożesz mu – powiedział smutno Zygfryd kładąc jej rękę na ramieniu – Inni bardziej potrzebują
Twojej pomocy – olbrzym wskazał na trzech rannych, jęczących wojaków, którym pozostali próbowali
pomóc – Bez Ciebie nie dadzą sobie rady.
- Cholera! Dlaczego tak jest! My ich ratujemy a oni i tak umierają! - zawołała kapłanka i podbiegła do
rannych. Ci byli tylko w trochę lepszy stanie. Jednemu z nich dłoń został niemal odcięta, drugi miał
zdruzgotaną twarz po uderzaniu pazurami a trzeci na środku czoła miał sporych rozmiarów pęknięcie, tu
Aqua prostym zaklęciem zdołała zabliźnić ranne. Przy pozostałych dwóch bardziej się namęczyła, lecz
doprowadziła ich do stanu w którym mogli jechać konno.
- Skoro wszyscy już gotowi, ruszajmy. Nie chce zostać w tym paskudnym miejscu ani chwili dłużej –
zawołał Manus jak już wszyscy dosiedli koni.
- Jeszcze nie – odpowiedział Ziggi i wskazał na związanego Hunda, który cicho skamlał.
- Zaraz to załatwię – warknął Rock i ruszył z wściekłością, cały ociekający krwią w kierunku jeńca.
- Nie! Czekaj Rock, musimy go wziąć ze sobą! - krzyknął Zygfryd.
- A niby po co chcesz zachować przy życiu tę nędzną kreaturę ? - wrzasnął chłopak.
- Mamy okazję go przesłuchać, rzadko to się zdarza.
- Przecież te przygłupy nie potrafią nawet… - przerwał bo ciszę przerwał świst powietrza i krótki głośny
skowyt, w ciele bestii znajdował się krótki oszczep, który przytwierdził ją do drzewa.
- Nie mamy czasu na takie pierdoły – powiedział Ifryt wsiadając na konia. - Mało wam wrażeń? Poza tym
myślę, że obecność żywej bestii przyciąga inne a ja nie mam ochoty na kolejną walkę. Marzę by być już w
świątyni i udać się na spoczynek – po tych słowach dało się słyszeć szmer zadowolenia wśród zebranych.
- To prawda ja i chłopcy mamy już dość – dodał dowódca wojowników – Następnej walki moglibyśmy nie
przetrwać, jesteśmy kompletnie wyczerpani. Podziękujmy Blessowi za opiekę i ruszajmy.
- Święta racja bracie! Wracajmy więc – zarządził Zygfryd, żołnierze jeszcze zabrali ze sobą ciała poległych
towarzyszy i w milczeniu udali się w drogę powrotną. Dopiero gdy w względnie bezpiecznej okolicy rozbili
obozu i opadła z Rocka adrenalina zdał sobie sprawę co się stało. Stracił całą rodzinę, już nigdy ich nie
zobaczy a brata, który do tego dopuścił zabiję przy pierwszej nadarzającej się okazji. Długo nie mógł zasnąć
dręczony twarzami członków rodziny i zabitych przyjaciół, a gdy wreszcie mu się udało był to słaby sen nie
pozwalający się zregenerować. Podczas podróży był milczący i nie odzywał się nawet to Aquy, która
próbowała wyrwać go z otępienia, wolał sam w sobie przetrawić cały ból i cierpienie.
Przy bramie miasta oczekiwała na nich spora grupa zaniepokojonych i przygotowujących się do
wyjazdu kapłanów i strażników świątynnych a wśród nich stała zaniepokojona Etihad. Do grupy pierwszy
dobiegł Łapa wysłany przez Rock gdy tylko dojrzał mury miasta.
- Czy to wilk wybrańca? - zapytał jeden z kapłanów najbliżej wyroczni.
- Tak to jego wierny towarzysz – potwierdziła – Gdzie jest Twój pan? - spytała gdy zwierzę się zbliżyło.
- Pani ktoś nadjeżdża – zawołał jeden ze strażników. Miał rację coraz wyraźniej było słychać galop koni.
Z ciemności wyłoniła się grupa konnych tych samych co dwa dni wcześniej wyruszyli na ratunek rodzinie
Rocka.
- Szybko potrzebujemy pomocy! Mamy rannych i martwych – zawołał Ifryt, pośród zgromadzonych rozległy
się zduszone okrzyki przerażenia gdy jeźdźcy stanęli w blasku pochodni. Każdy z nich okropnie był
zmęczony i obryzgany krwią przez co wyglądał jak trup na koniu.
- Słyszeliście? - krzyknął sierżant dowodzący żołnierzami przy bramie. Natychmiast grupa rzuciła się ku
koniom by pomóc wycieńczonym wojownikom. Gdy pomogli rannym i ostrożnie złożyli ciała na ziemi
Etihad podeszła do Rocka i jego towarzyszy.
- Na Blessa co się tam wydarzyło? - zawołał gdy ujrzała ich z bliska – Kim są Ci martwi ludzie? O nie, tak
mi przykro – wieszczka szybko się zreflektowała na widok umęczonej twarzy i płynących po niej łzach.
- Mój brat ich zabił po czym uciekł – odpowiedział łamiącym się głosem chłopak i wskazał na cztery ciała
leżące przy koniach.
- Zygfryd, co się stało? - wyrocznia zwróciła się do paladyna, który wyglądał na najbardziej opanowanego.
- To był pułapka pani – odpowiedział smutno Zigi zsiadając z konia – Vida czekał na nas z zastępem
Hundów. Zdołali wybić całą wioskę i wziąć rodzinę chłopaka na zakładników. Niestety nie udało nam się ich
uratować bo chłopak jest pod wpływem Periego, który wykorzystał jego wahanie i zazdrość w stronę brata.- Peri? - krzyknęła przerażona Etihad, na ten widok większość zgromadzonych cofnęła się o krok. Pierwszy
raz zobaczyli strach na twarzy wyroczni.
- Tak pani, on wrócił z armią tych nikczemnych bestii, on za tym wszystkim stoi – wyjaśnił Manus.
- Obawiałam się tego, że może on wrócić, musimy działać od razu. Sierżancie?!
- Na rozkaz – skłonił się wojownik, który wyglądał na doświadczonego w walce.
- Słyszałeś to wszystko ? Wyślij natychmiast oddziały do króla ikażdej fortecy w krainie.
- Osobiście dobiorę ludzi do tego zadania! - odpowiedział z zapałem – Pasy, za mną! - zawołał i ruszył z
całym swoim oddziałem w kierunku koszar. Okazało się później, że każda z jego drużyn spełniła powierzony
rozkaz. Każda również wróciła z odpowiedziami w mniej lub bardziej uszczuplonym składzie wskutek
ataków wroga.
- Rock, przykro mi z powodu Twojej rodziny, jest to dla nas niepowetowana strata. Dla Ciebie ważne jest
teraz by nie zatracić się w gniewie i chęci zemsty. Wiem, że jesteś wykończony lecz nie ma czasu i musimy
działać bez zwłoki. Czy jesteś w stanie wrócić do treningu? - wyrocznia zwróciła się do wybrańca, który
zszedł z konia ale wyglądał na kompletnie pozbawionego sił.
- Tak jestem – odpowiedział z wysiłkiem i wyczuwalną złością chłopak – Chcę uwolnić ten świat od zła i
przemocy. Przyrzekam, że nie będę się kierował osobistą zemstą. Mogę wrócić do treningu natychmiast.
- Nie synu, najpierw to musisz odpocząć a później zajmiemy się pochówkiem naszych bliskich i poległych
towarzyszy broni – wtrącił uspakajającym tonem Zygfryd.
- Masz rację przyjacielu – dodał Ifryt – My zajmiemy się przygotowaniem pogrzebu a wy możecie udać się
na spoczynek, ty też udaj się na spoczynek – zwrócił się do Aquy.
- Również wezmę udział w przygotowaniach – zaprzeczyła kapłanka.
- Nie Aquo – wtrącił Rock – Padasz z nóg razem udamy się na spoczynek, a do obowiązków wrócimy jutro.
- Ale… - zaczęła dziewczyna.
- Żadnego ale – ostro powiedział Etihad – Udasz się na spoczynek, zasłużyłaś na to.
- Wygląda na to, że nie mam wyboru – westchnęła kapłanka i zwróciła się do swego ucznia – Idziemy?
- Tak, jutro czeka nas ciężki dzień. Łapa chodź.
Dołączył jeszcze do nich Zygfryd i razem udali się w głąb wioski do swych komnat.
Tej nocy nikt na terenie świątyni i miasta nie spał spokojnie, przejęty wydarzeniami z
poprzedniego dnia i z niepokojem patrząc na to co przyniesie przyszłość i ze strachem zdając sobie sprawę,
że bestię zapuszczają się coraz bardziej w głębi lądu i trzeba podjąć wszelkie kroki by jak najszybciej
rozwiązać ten problem. Gdy tylko Rock pozostał sam w ciemnościach i otoczyła go głucha cisza oddał się
wezbranej fali smutku, który wbijał w niego falę rozpaczy jedną za drugą a chłopak bez skrępowania
wyrzucał z siebie wszystkie emocje, które się w nim skumulowały. Podświadomie chciał, żeby ktoś do niego
przyszedł Zygfryd, Kot lub Młot lub Aqua. Właśnie to jej chciał obok siebie, żeby go przytuliła i pocieszyła
ale wiedział, że to się nie wydarzy, że jest tylko jego nauczycielką, mimo wszystko marzył by pewnego dnia
to się zmieniło, bo czy życie ma sens gdy przemierzasz je samotnie bez towarzysza obok siebie? Chciałby
też zobaczyć Nelę, długo jej nie widział, że nie był pewien czy jeszcze żyje, a to spowodowało kolejną falę
smutku gdyż ona miała dla niego ogromne znaczenia. To przy niej po raz pierwszy poczuł pierwszy
prawdziwy strach i wydaję mu się, że również miłość. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że tak długo nie
było go w jej życiu, że na pewno nie zwróci na niego uwagi nawet gdy przejdą obok siebie. Tak, chciałby
mieć przy sobie Aque, to przy niej czuje się bezpiecznie i może przy niej być sobą. Mógłby wyrzucić siebie
cały gniew i złość na świat, które czuł w sobie. To nie on pragnął zostać wybrańcem to Bless go wybrał w
zamian za co odebrał mu rodzinę i dzieciństwo, sprawiając, że zamiast cieszyć się młodością musi zabijać i
tracić bliskich. Teraz w ciemnościach duża część jego gniewu była skierowana w kierunku Blessa, którego
obwiniał za to, że dopuścił do tego wszystkiego, pełen złości i żalu zasnął a w snach mierzył się w walce z
zastępami wrogów a na końcu z samym Blessem.
Rodział IV
PogrzebRock długo nie mógł się obudzić gdy w końcu po wielu pobudkach serwowanych koszmarami z
poprzedniej nocy udało mu się zapaść w głęboki sen z którego wyrwał go dopiero Manus, który delikatnie
zapukał w drzwi gdy słońce zajmowało się już dość wysoko na nieboskłonie.
- Czas pożegnać Twoją rodzinę – przekazał mu smutnie kapłan – Żałuje, że nie było dane mi ich poznać.
- Dziękuję mistrzu, myślę że bardzo byś ich polubił – odpowiedział chłopak – Czy wszystko jest
przygotowane?
- Tak, ciała są gotowe do pochówku, szczerze to już tylko czekamy na Ciebie i Zygfryda.
- Dobrze, daj mi się tylko przygotować i dołączę do zgromadzonych – powiedział Rock i ruszył do swojego
kufra. Wyciągnął z niego bawełnianą koszulę, którą dostał od matki na ostatnie urodziny oraz ciemne
spodnie i eleganckie buty, które były prezentem od ojca.
-To ja może poczekam na zewnątrz aż będziesz gotowy – powiedział Manu z lekkim zmieszaniem i wyszedł.
Chwilę zajęło zanim wybraniec opuścił pokój a w międzyczasie do Manusa dołączyła Aqua,
którą stary kapłan chwilę wcześniej również obudził.
- Jeszcze nie wyszedł?- zapytała.
- Nie, dajmy mu jeszcze chwilę. Ale wiesz co, ja pójdę jeszcze po Łapę, myślę że będzie lepiej jeśli sama na
niego zaczekasz, będzie się lepiej czuć będąc z Tobą, patrząc na to jaką macie więź między sobą.
- Racja mistrzu, Rock na pewno lepiej się poczuję rozmawiając ze mną i widząc swego towarzysza u boku.
Po tych słowach stary kapłan odszedł a prawie jednocześnie w tym samym czasie z izby wyszedł Rock.
- Witaj Aquo – przywitał się zdziwiony – Co ty tutaj robisz?
- Manus poszedł czegoś jeszcze przypilnować a ja stwierdziłam, że przyda Ci się towarzystwo.
- Dziękuję to dla mnie wiele znaczy. Jak ty się masz? Wczorajszy dzień był straszny.
- Nie najgorzej, ale nie spałam prawie nic – odpowiedziała trochę zmęczonym głosem – Ciągle w uszach
miałam krzyk rannych i ryki umierających bestii oraz widok wszędzie latających kończyn.
- Mam dokładnie tak samo, ale jeszcze bardziej prześladuje mnie los mojej rodziny. Nie rozumiem jak do
tego doszło, nie dociera to do mnie, że że… - słowo Rocka przerwał szloch a z jego oczu pociekły łzy.
- Cii, spokojnie – Aqua go przytuliła wciskając jego twarz w swój bark – Wiem, jak boli taka strata, wypłacz
się tutaj ze mną i pójdziemy na pochówek – stali tak dobrych kilka chwil aż Rockiem przestały wstrząsać
drgawki i uwolnił się z uścisku kapłanki.
- Chodźmy, nie chce się spóźnić na pogrzeb.
Gdy dotarli na miejsce Rock był wzruszony z jakim szacunkiem ciała jego bliskich zostały
złożone na stosie. Dodatkowej otuchy dodał mu widok wuja oraz Łapy, czekających przed wejściem do
świątyni.
Zygfryd wydał się Aqule trochę zabawny w swoich odświętnych szatach, był zupełnie nie do poznania w
ułożonych włosach i schludnie uczesanej brodzie, jednak wyraz jego twarzy nie przedstawiał radości.
- Witaj wuju, dobrze Cię widzieć – przywitał się Rock a kapłanka ukłoniła się.
- Ciebie też synu – odpowiedział również skinięciem – Wilk nie mógł się Ciebie doczekać.
- Cześć Łapko, dobrze że tu jesteś – powiedział chłopak przytulając się do towarzysza.
- Chodźmy już, kapłani czekają tylko na nas z rozpoczęciem pochówku – przypomniał paladyn.
- Prowadź – odpowiedział Rock, czując jak oczy znów napełniają się łzami, gdy ponownie spojrzał na swoją
rodzinę i pomyślał –Zostali mi już tylko Zygfryd i Łapa, przysięgam odnajdę Vidę i go zabiję za to co zrobił.
Wnętrze świątyni, zazwyczaj rozjaśnione płomieniami świec, które odbijały się od białych ścian
teraz pogrążone było w półmroku a ściany przykryte zostały czarny atłasem. Nadawało to charakteru
zadumy i smutku, które panowały wśród zgromadzonych. Na środku znajdował się pomnik Blessa wokół
którego stanęli kapłani wraz z Aquą, która do nich dołączyła. Na widok wkraczających Rocka i Zygfryda
Manus przystąpił do modlitwy a szmer w świątyni ustał.
- Błogosławiony Blessie, zgromadziliśmy się w Twej świątyni z powodu tragicznego odejścia naszych sióstr
i brata. Modlimy się do Ciebie byś przyjął ich w swoim gronie i pozwolił na wieczne życie wśród innych
zmarłych, którzy radują się beztroskim życiem w Twoich rajskich ogrodach. Bestię odebrały życie dwóm
delikatnym, niewinnym istotą, które nie zdążyły zaznać długiego życia – po tych słowach większość
zgromadzonych zaniosła się łzami a Zygfryd ukrył twarz w dłoniach – Ich matka Hekla była wspaniałą
matką i kobietą, która uczyniła wiele dobrego dla swojej rodziny oraz dla nas rodząc naszego wybrańca.
Ostatnią ofiarą jest Frącek, głowa rodziny oraz brat znanego nam Zygfryda oraz rodzicielem wybrańca, był
on wymagającym lecz kochającym ojcem, oraz dzielnym i pomocnym mężczyzną. Był on również dumą
naszych stron znany przez wszystkich jako wybitny kowal, którego wyroby pomogły wielu z nas. Jest to dla
nas niepowetowana strata, i tym bardziej, że wszyscy oni mieli jeszcze długie życie przed sobą. Módlmy się
o to, żeby ich dusze zaznały spokoju w otoczeniu innych dobrych ludzi u progu domu Blessa. Dajmy teraz
zabrać głos Zygfrydowi.Słysząc to Rock bardzo się zadziwił ponieważ wuj nigdy nie lubił publicznych przemów a tym bardziej gdy
targały nim smutek i złości widocznie wymalowane na jego twarzy lecz gdy podszedł do Manusa i
przemówił trzęsącym się głosem, nie przypominał tego opanowanego i gniewnego olbrzyma do widoku
którego wszyscy przywykli.
- Dziękuję, że przyszliście pożegnać moich bliskich tak licznie, chociaż mało kto z was ich znał. Są to
kolejne niepotrzebne ofiary niepotrzebnej wojny, która wyrządziła już tak wiele krzywd i bólu. Obiecuję, że
zrobimy wszystko by były to ostatnie niewinne ofiary tego konfliktu. Nasza armia jest potężna zwłaszcza jak
w ramię w ramię stoi człowiek i krasnolud, jestem pewien, że razem jesteśmy w stanie ich pokonać, trzeba
do tego tylko przekonać naszych władców. Chwała poległym! - zakończył, a wśród zgromadzonych rozległy
się ciche głosy poparcia. Rock pod wpływem tego przemówienia stwierdził, że również chciałby coś dodać
od siebie i ruszył na środek świątyni.
- Jest to ogromna strata dla mnie, przez długi czas nie widziałem swojej rodziny a gdy ją ujrzałem mój brat
pod wpływem Periego bezlitośnie ich zabił. Przysięgam na Blessa i wszystkich tu zgromadzonych, że
zakończę tę wojnę najszybciej jak się tylko da. Osobiście znajdę i pozbawię życie obu zdrajców oraz będę
się modlił o każdą ofiarę napaści. Wydaję mi się jednak, że cała uwaga została skoncentrowana na żalu za
moją rodzinę, zapomnieliśmy jednak o wspaniałych wojownikach – w tym momencie do Rocka podbiegł
Łapa i mierzył wzorkiem wszystkich zgromadzonych - Którzy ponieśli śmierć w obronie mnie i moich
bliskich, o tych trzech żołnierzach, którzy ponieśli śmierć z rąk bestii należy pamiętać. To oni są
prawdziwymi bohaterami ponieważ bez wahania stanęli do walki z przeważającymi siłami wroga. Cześć ich
pamięci!
Nie zapominajmy również o piątce pozostałych żołnierzy, którzy w tej samej walce odnieśli ranny dzielnie
walcząc oraz o naszych wspaniałych kapłanach, bez których nie wróciłbym tutaj żywy. Każdego z nas od
początku konfliktu spotkała jakaś tragedia, śmierć syna, ojca, brata albo męża, matki czy siostry każda z tych
śmierci była nie potrzebne ale nie poszła na marne. Wiem, że mamy do czynienia z kimś kto nie zna litości
ale my nie możemy być tacy jak oni – ludzie patrzyli się w niego jak w obrazek, teraz dojrzeli dlaczego
właśnie Rock został wybrany na obrońce krainy – Chociaż w każdym z nas jest złość i chęć zemsty nie
możemy dopuścić by nami zawładnęły. Musimy je przekuć w miłość i troskę o bliźniego i to da nam siłę by
pokonać wrogów! - tłum wiwatował, świątynia trzęsła się od krzyków na cześć poległych, żywych i Rocka,
Łapa wył długo i doniośle.
- Niech Bless nam błogosławi – krzyknął Manus – A teraz nadeszła pora by pożegnać poległych.
Na zewnątrz już wszystko było gotowe by oddać ostatni hołd zmarłym. Wszystkie stosy były
równo ułożone a zmarli wyglądali jakby znajdowali się w głębokim śnie. Uczestnicy pogrzebu po kolei
podchodzili by pożegnać się z poległymi. Ostatni razem podeszli Zygfryd, Rock i Łapa, pochylali się nad
każdym ciałem szepcąc modlitwę w ogromnym skupieniu i wrócili do Manusa.
- Przekazujemy Ci naszych braci i siostry w opiekę miłościwy Blessie, niech dusza ich zazna pokoju –
powiedział kapłan po czym dał znać i Rock oraz reszta wyznaczonych sięgnął po pochodnię i razem
podeszli do stosu podpalając łuczywo. Wszyscy na znak Manusa starannie podpalili przygotowane stosy
przy którym się znajdowali. Momentalnie ciała poległych stanęły w ogniu a w powietrzu rozniósł się zapach
płonących ziół i olejków skutecznie maskujących woń palących się zwłok.
Teraz dopiero Rock i Zygfryd zupełnie się rozkleili i padli płacząc na kolana. Widok ten uzmysłowił im, że
naprawdę stracili bliskich i nic już nie będzie takie same jak wcześniej. Do chłopaka podeszła z
pocieszeniem Aqua a do Zygfryda Etihada, która wcześniej nie była widoczna na pochówku. A widok jej
budził szacunek gdyż odziana w czerń sprawiała wrażenie potężniejszej niż zwykle lecz jejtwarz wyrażała
smutek i żal.
- Przepraszam, że zjawiłam się dopiero teraz, lecz moim obowiązkiem było zadbanie o to by by Bless przyjął
poległych w swoje progi. Jest to dla nas niepowetowana strata i współczuję wam z całego serca –
powiedziała do Rocka i Zygfryda – Pamiętajcie, że macie u nas wsparcie i zawsze jesteście tutaj mile
widziani - po tych słowach podeszła do każdego z płonących stosów i rzuciła wianek kwiatów.
- Dziękujemy ci pani za wsparcie jest to dla nas bardzo ważne – odpowiedział ze łzami w oczach Zigi.
- Musicie też pamiętać, że to nie jest pora tylko na smutek. Nasi bliscy chcieli by byśmy się radowali życiem
i jest też z czego, ponieważ ich duszę zawędrowały do niebios. A my powinniśmy uczcić ich pamięć w auli
jadalnej, która jest już przygotowana na tą okazję, chodźcie ze mną.
Rock i reszta słysząc te słowa bez żadnej dyskusji ruszyli za wyrocznią. Aula podobnie jak świątynia
przyozdobiona była w barwy żałoby tak samo ściany jak i stoły, które były suto zastawione jedzeniem i
alkoholem a pośród nich lawirowały ciągle kucharki donosząc wciąż nowe potrawy. Chłopak na ten widok
oraz przez to jak wszyscy go tu traktują i z jakim zaangażowaniem starają okazać mu wsparcie poczuł się, żeteraz to jest jego dom gdyż jego prawdziwy nie istnieje i obroni świątynie go choćby nie wiadomo co się
miało wydarzyć. A tego wieczoru by ukoić rozpacz wypił parę kielichów wina ku czci poległych.
- Rock może Ci już wystarczy? - zapytał Aqua kiedy sięgnął by nalać kolejną dawkę trunku.
- Daj spokój, muszę godnie pożegnać moich bliskich – odparł bełkotliwie chłopak.
- Godnie to nie znaczy upijając się do nieprzytomność, chcesz by Twoi rodzice z góry widzieli jak się
zataczasz?
- Może i masz rację. To będzie już ostatni – powiedziawszy to Rock przechylił kielich i opróżnił go jednym
pociągnięciem – Wystarczy, chodźmy już do swoich łóżek.
- W końcu podjąłeś dobrą decyzję – ucieszyła się kapłanka i wstała od stołu po czym oboje ukradkiem
wydostali się z sali.
Rock objął swoją nauczycielkę w pasie i mocno przytulił patrząc jej w oczy.
- Dziękuję, że jesteś dla mnie największą opoką w tym trudnym czasie, nie wiem jakbym zniósł wszystko
bez Ciebie.
- Po to tutaj jestem – odparła i odwzajemniła uścisk – Chcę być Twoim wsparciem bo wiem, że ty również
zapewniasz mi bezpieczeństwo i opiekę.
- Od dłuższego czasu, prawie od naszego pierwszego spotkania – zaczął Rock nie wiedząc jak myśli ubrać w
słowa – Poczułem mimo tego, że jest to niedozwolone coś więcej do Ciebie. Nie mogłem przestać o Tobie
myśleć i we śnie i na jawie, towarzyszyłaś mi przy każdej myśli. Chciałbym tylko powiedzieć, że jesteś dla
mnie kimś wyjątkowym i… - Aqua przerwała potok słów przykładając swoje usta do jego ust, czym
kompletnie zaskoczyła chłopaka, który jednak po chwili odwzajemnił pocałunek czując się najszczęśliwszą
osobą na świecie.
- Nic więcej nie mów – powiedziała odrywając od niego usta, na których znajdował się ogromny uśmiech –
Masz rację jest to zakazane ale tylko gdy jesteś tu uczniem a to już długo nie potrwa i będziemy mogli być
razem. Jednakże teraz nie możemy nikomu pokazać naszych uczuć więc proszę Cię odprowadź mnie do
mojej izby i bądź cierpliwy – dodała i znów ich usta się połączyły z szczerym uczuciem.
Rozdział V
Wizyta u króla
Dni po pochówku mijały spokojnie. Nastroje w mieście się poprawiły bo i na razie nie słyszano
o kolejnych atakach bestii. Przez Parcele przechodziło mnóstwo pielgrzymek do świątyni ochranianych
przez paladynów i żołnierzy, Etihad nie chciała narażać bezbronnych ludzi na atak. Z Wycombe wrócili
posłańcy, z radosną nowiną że twierdza wciąż stoi cała a jej załoga ma się dobrze, wszystkim z zwłaszcza
Rockowi kamień spadł z serca bo chociaż jedna straszna wizja się nie spełniła. Dzięki temu ze świątyni
wyruszyli do Wycombe świeżo pasowani paladyni, którzy wyjątkowo przyciągali wzrok, ponieważ serce
każdego mieszkańca za każdym razem raduję się gdy widzi, że szeregi obrońców krainy wciąż są zasilane. Z
tą grupą wyruszył również Zygfryd jako opiekun bo on tak jak i Rock czuł się już lepiej i mógł wrócić do
swoich zajęć, również dlatego, że Ethiad chciała by to właśnie Zigi miał pieczę nad nowymi rekrutami.
Zatem szóstego dnia po pochówku nastał wreszcie czas rozstania Rocka i wuja. Zygfryd przyszedł do izby
bratanka, który odpoczywał raz z Łapą po ciężkim treningu.
- Chłopcze – Rock usłyszał głos wuja i pukanie do drzwi.
- Wejdź Zygfrydzie – odpowiedział przez zamknięte drzwi.
- Jak tam minął trening? - zapytał wesoło olbrzym głaszcząc psa.
- Bardzo dobrze, Łapa stał już się dużym, silnym oraz mądrym wilkiem. Psiarz powiedział, że niedługo
będzie on już prawdziwie gotowym do każdej podróży i że wyróżnia się na tle innych zwierząt.
- Wspaniale to słyszeć. A jak Twoje postępy w szkoleniu i z Aquą ?
- Opanowałem już podstawy dwóch żywiołów, za parę dni mam spotkać się z wyrocznią i ona przekaże mi
jakie czeka mnie kolejne zadanie. A co do Aquy – tu chłopak się lekko zaczerwienił – Jak wiesz spędzamy ze
sobą sporo czasu i zostaliśmy parą, właśnie wczoraj wszystko sobie wyznaliśmy.
- Gratulację synu! - krzyknął Zygfryd i poklepał go po plecach - Masz już siedemnaście lat więc uważaj,
żeby naszej kapłance brzuch nie urósł – rubasznie zarechotał Zygfryd.
- Zygfrydzie czy mógłbyś sobie darować – ze wstydem zapytał Rock, teraz czerwony jak piwonia.
- No dobrze, żarty na bok. Tak naprawdę przyszedłem w ważnej sprawie. Jak wiesz, niedawno nasze szeregi
zasiliło paru paladynów. Etihad przydzieliła mnie do zapewnienia im ochrony w drodze do Wycombe.
Wyruszamy jutro rano, więc przyszedł czas się pożegnać synu – zakończył z żalem Zygfryd.
- Przykro mi to słyszeć czasy w Twoim towarzystwie były ważnym oparciem dla mnie po strasznych
wydarzeniach ostatnich dni i wiele się od Ciebie nauczyłem. Wiedziałem również, że w końcu przyjdzie
dzień w którym będziesz musiał ponownie wyruszyć w ze swoimi zadaniami bo jesteś wuju największymwojownikiem naszych ziem. Lecz nie ukrywam, że mimo wszystko odczuwam smutek przez Twoje odejście
– odparł chłopak.
- Ja również będą za Tobą tęsknił, przez ostatnie trzy lata byłeś mi jak syn, którego nigdy nie miałem.
Pamiętaj Rock. Ucz się pilnie i nie daj sobą pomiatać i słuchaj się we wszystkim Etihad. I był bym
zapomniał, pamiętaj o właściwym zachowaniu przy naszym władcy ponieważ mocno ceni sobie etykietę
królewską ale jest on dobrym królem, od lat troszczy się on o nasze ziemię, więc uważnie słuchaj co mówi.
- Dziękuje wuju za cenne rady ty również uważaj na siebie i powodzenia na szlaku!
- Mam nadzieję, że nam obu ono dopiszę – powiedział Zygfryd po czym mocno złapał w objęcia Rocka i
dodał – Czas już na mnie do zobaczenia wkrótce.
- Do zobaczenia i rychłego zwycięstwa! - odparł Rocka i również mocno przytulił się do wuja.
Zygfryd jeszcze przed wyjściem z izby również przytulił Łapę, na co on odpowiedział liżąc go po twarzy.
- Żegnaj wilczku, pilnuj swojego pana, żeby nic mu się stało – rzekł olbrzym, po czym odwrócił się i jeszcze
raz spojrzal na bratanka po czym zamknął za sobą drzwi. Dopiero teraz gdy wuj zniknął Rock sobie
uświadomił, że kolejna osoba opuściła go w ostatnim czasie i zdał sobie sprawę, że robi się coraz bardziej
samotny gdyż po raz kolejny nie miał przy sobie nikogo z rodziny, a ten krótki czas, który spędzili razem po
pogrzebie był dla niego bardzo miły, gdyż wspólna żałoba zbliżyła do siebie ich obu. Przez to do czego
doprowadziła wojna poczuł w sobie ogromną nienawiść do Hundów i miał olbrzymią ochotę spotkać ich na
swej drodze by wszystkich pozbyć się ich raz na zawsze. Lecz w tym samym momencie przyszły myśli o
Aqule, że zdobył się na odwagę a ona odwzajemniła jego uczucia co było chyba najlepszym momentem jego
życia więc jego umysł momentalnie się uspokoił, poza tym wciąż pamiętał Tike, miał nadzieję, że ona oraz
jej matka wciąż żyją i mają się dobrze. Tęsknił za nimi ale na wszelki wypadek wolał nie ryzykować i nie
spotykać się z nimi, to było zbyt ryzykowne zwłaszcza, ze Vida na pewno pamiętał, że Rock poczuł coś do
niej ze wzajemnością, lecz nie wiedział nic o ich ostatnim spotkaniu.
Rozmyślenia przerwało mu pukanie do drzwi, za którymi usłyszał głos Aquy.
- Rock jesteś? Spotkałam Zygfryda i wiem, że wyjeżdża pomyślałam, że przyda Ci się towarzystwo.
- Oczywiście, wejdź proszę – odpowiedział chłopak wstając z łóżka i otworzył drzwi, jej sprawił, że troski
odleciały zupełnie i mocno ją przytulił – Dziękuję, że przyszłaś.
- Musiałam, jestem szczęśliwa, że mogę być u Twego boku. Kocham Cię, ale nigdy się nie spodziewałam, ze
zostanę partnerką samego wybrańca Blessa, jest to niesamowity zaszczyt.
- Przesadzasz – Rockowi zaczerwieniła się twarz – To dzięki Tobie wciąż zdobywam nowe umiejętności.
Bez Ciebie nie dałbym radę przejść przez to wszystko, jesteś moim największym wsparciem, kapłanko.
- Oh, przestań już mnie tak nazywać, wiesz jak tego nie lubię – z udawanym oburzeniem powiedziała Aqua
po czym zbliżyła twarz do twarzy chłopaka i usta dwójki młodych ludzi stały się na krótki moment
jednością. Rock chętnie odwzajemnił pocałunek, lecz przerwał go na chwilę by otworzyć drzwi Łapie, który
sprawiał wrażenia, że natychmiastowo chcę opuścić to pomieszczenie. Po pozbyciu się wilka wrócił do
kapłanki i zdjąwszy z niej ubrania i bez żadnego słowa połączyli się w długim miłosnym uścisku. Chłopak
nigdy wcześniej nie czuł się tak wspaniale, pierwszy raz w życiu doznał tak niesamowitego uczucia a ciało
Aquy wzbudzało w nim zachwyt więc jego ręce badały każdy skrawek jej ciała. Aqua kochała się już
wcześniej lecz nigdy nie sprawiło jej to takiej przyjemność i mruczała z rozkoszą oddając się pod kontrolę
chłopakowi. Po zakończeniu przyjemności dwoje kochanków leżało wtulając się w siebie a uśmiechy nie
schodziły im z twarzy.
- To było niesamowite Aquo, jestem niesamowicie szczęśliwy gdy mam Cię obok siebie.
- Czuję się tak dobrze chciałabym by ten dzień się nigdy nie kończył, może to powtórzymy? - zapytała po
czym znów się na nim położyła, lecz w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Kochankowie jak
rażeni piorunem błyskawicznie wstali i założyli szaty, a pukanie się powtórzyło.
- Rock, jesteś tam? Rock? - za drzwiami dało się usłyszeć ponaglający głos Ifryta.
- Jestem wejdź proszę – odparł Rock. Drzwi otworzył się a Ifryt na widok kapłanki stanął zakłopotany w
progu, lecz po chwili się zreflektował i wyjaśnił po co przybył.
- Przepraszam że nachodzę ale, przybyli królewscy posłańcy od a Ethiad wzywa Cię natychmiastowo do
siebie.
- Dziękuje mistrzu za informację, czy znasz rozkazy króla ? - zapytał Rock.
- Nie, wyrocznia rozmawia z nimi już pewien czas i nie dzieli się informacjami – odparł kapłan wciąż
zerkając ukradkiem na Aque, która unikała kontaktu wzrokowego.
- Wygląda to na ważną rzecz, ruszam natychmiast może dowiem się czegoś ciekawego, co wam później
przekaże – odparł Rock po czym wybiegł z pokoju a w ślad za nimi wyszli kapłani, którzy wyglądali jakby
chcieli ze sobą porozmawiać na osobności.Rock zapukał do drzwi siedziby Etihad,które otwarł jeden z posłańców, a w środku chłopak
dojrzał oprócz Etihad grupę paladynów i kapłanów. Każdy z obecnych miał poważną minę.
- Witaj wybrańcze dobrze że już jesteś. posłańcy przynoszą ważne wieści. Dorianie mógłbyś przekazać
słowa króla naszemu młodzieńcowi? - Ethiah zwróciła się do paladyna, któremu liczne blizny pokrywały
twarz.
- Oczywiście pani – odpowiedział Dorian i zwróciło się do chłopaka – Z rozkazu króla w trybie
natychmiastowym, Rock nazywanym wybrańcem Blessa zobligowany jest do wyruszenia do stolicy w
towarzystwie drużyny wojowników, którzy odprowadzą go aż do drzwi pałacowych.
- Wiecie panowie o co chodzi z tym wezwaniem? - spytał zaskoczony Rock.
- Tak, królewscy zwiadowcy pojmali jedną z bestii, która wyznała że jest planowany olbrzymi najazd wroga
w którym będzie uczestniczył sam Peri na naszą granicę lądową. Król po długich naradach z doradcami
zdecydował o wydaniu im otwartej bitwy i zbiera wszystkie siły z królestwa. Następnie pragnie przejąć
okręty i wykonać kontruderzenie na ziemię wroga. Chce w ten sposób rozwiązać raz na zawsze kwestię
najazdów na naszą ziemię – odpowiedziała Ethiad.
- Dlaczego wzywa mnie do pałacu a nie na front?
- Życzeniem władcy jest spotkaniem się z panem przed bitwą i omówienie strategi – odpowiedział Dorian.
- Życzenie króla to najważniejsza kwestia w naszym kraju, zatem Rocku sposób się do drogi, wyruszacie
wkrótce gdy tylko ustalimy z dowódcą szczegóły dotyczące podróży. Kapłani zdali mi raport, że Twoje i
Łapy umiejętności są gotowe na najważniejszy sprawdzian w waszym życiu. Życzę wam błogosławieństwo
Blessa, szczęśliwego i zwycięskiego powrotu z wyprawy.
- Dziękuje pani, pozwól zatem, że udam się do izby przygotować się do podróży.
- Spakuj tylko najpotrzebniejsze przedmioty, nie możemy tracić czasu. Wilka i konia przygotują kapłani.
Rock natychmiastowo udał się do swej izby spakował najpotrzebniejsze rzeczy i pobiegł
pożegnać się z Aquą, która niecierpliwie oczekiwała wieści.
- Wiem już o po co było to wezwanie – natychmiast zaczął tłumaczyć kapłance – Posłańcy przynieśli wieści
że zbliża się ostateczna bitwa i król chce mnie osobiście poznać zanim ruszymy do walki. Ruszam w drogę
natychmiast.
- Wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie i byłam na przygotowana, ale jednak strasznie się o Ciebie boję
mój miły – odparła smutnym głosem z łzami w oczach.
- Nie bój się, nic mi nie będzie, pokonamy przeciwników a później będziemy mogli bezpiecznie żyć razem –
odparł chłopak całując ją w czoło i przytulając.
- Mam taką nadzieję i również na to, że wezmę udział w bitwie by ratować rannych i być u Twego boku.
- Z pewność razem osiągniemy zwycięstwo – odrzekł Rock i uwolnił się z uścisku – Czas na mnie, do
zobaczenia moja droga.
- Uważaj na siebie! - kapłanka teraz zupełnie zalała się łzami na widok odchodzącego ukochanego.
W głowie Rocka było mnóstwo myśli, czy osiągną sukces, czy zobaczy jeszcze kiedykolwiek Aque i
świątynie, co się wydarzy w trakcie bitwy i czy będzie dane mu się zmierzyć z bratem. I z tymi myślami udał
się do punktu zbiórki.
Rozdział VI
W podróży
Rock dotarł na miejsce na gdy już wszystko było gotowe do drogi a Łapa cierpliwie czekał u
boku wierzchowca i na widok przyjaciela natychmiast rzucił mu się do nóg.
- Cześć przyjacielu – powiedział chłopak drapiąc go za uchem – Wyruszamy w podróż cieszysz się? - wilk
odpowiedział radosnym szczęknięciem i polizał go po twarzy.
W tym momencie do stadniny wszedł dowódca oddziału, paladyn Mori.
- Witaj wybrańcze, jesteśmy gotowi do drogi, czekamy już tylko na Ciebie – przywitał się – Czeka nas pięć
dni podróży więc doradzam wyjechać jak najszybciej by zminimalizować ryzyko kontaktu z wrogiem.
- Witaj Mori, dzięki że to właśnie z Twoim oddziałem przyjdzie mi podróżować – odparł Rock – Jestem już
prawie gotowy, za chwilę do was dołączę – Mógłbyś mi pomóc? - wskazał na swoje toboły.
- Jasne – odpowiedział Mori – Po czym razem przywiązali rzeczy Rocka do konia i wyszli z stajni.
- Żołnierze ruszamy! - zarządził paladyn a oddział składający się z trzydziestu ludzi ruszył w kierunku
bramy zachodniej. Rock i Mori jechali na przedzie.
W tym miejscu trakt był spokojny ponieważ bestię nie zapuszczały się w tę strony więc podróż
mijała w wesołej atmosferze i wśród oddziału dało się słyszeć ożywione rozmowy. Dobrego humorudodawała również pogoda, pomimo wczesnego lata pierwsze promienie słońca wychodziły za horyzontu
zapowiadając kolejny ciepły dzień. Również okolica miała swój urok. Podróżujących otaczały sady licznych
owoców jabłek, śliwek, gruszek, które roztaczały przyjemny dla nosa zapach, co rusz jeden z żołnierzy
sięgał po owoc natury.
- Słuchaj chłopcze, pojedziemy przez nieprzyjemny trakt na którym możemy natknąć się na Hundów lub na
pospolitych bandytów, musimy być bardzo uważni i stale obserwować okolice.
- Przywykłem do podróży w tych ciężkich czasach – odparł spokojnie Rock i dodał – Od wykrywania
zagrożenia mamy Łapę.
- Wiele słyszałem o Twoim towarzyszu. Podobno już brał udział w walce i ma parę bestii na sumieniu?
- Tak gdyby nie on, moglibyśmy ze sobą nie rozmawiać, podczas bitwy w mojej miejscowości ściągnął ze
mnie jednego z Hundów czym uratował mi życie.
- Dobrze mieć tak wiernego towarzysza – Mori z podziwem spojrzał na Łapę – Nie chciałbym być jego
wrogiem.
- Uwierz mi ja też nie. Pamiętam Cię panie z bitwy o Wycombe - powiedział chłopak.
- Tak, również każdy z tych chłopaków brał w niej udział. Była to ciężka bitwa – na twarzy paladyna Rock
dostrzegł smutek – Straciłem tam piętnastu ludzi, każdego z nich jak i ich rodziny znałem osobiście. Ich
śmierć była ciężka dla mnie i ciężko mi jest uzupełnić straty w tym oddziale, na razie mam trzech nowych
żołnierzy – Mori odwrócił się i wskazał jeźdźców którzy jechali ostatni – To dobrzy wojownicy ale
chłopakom ciężką ich zaakceptować, gdyż ten oddział jest jak rodzina a oni są trochę obcy, ale to tylko
kwestia wykazania się w boju. Przykro mi z powodu Brona, słyszałem że się przyjaźniliście.
- To jak się znaleźli w Twoim oddziale? - zapytał Rock spoglądając na wojowników i dodał – Tak Bron był
moim najlepszym przyjacielem w Wycombe i jego strata zabolała mnie najbardziej.
- Tak, też bardzo go sobie ceniłem, nikt z nas nie potrafił tak strzelać jak on – przyznał Mori i wskazał na
trójkę żołnierzy - Podczas jednego z rutynowych patroli napadł na nas oddział Hundów. Walka była ciężka,
kilku chłopaków było już rannych i zacząłem się obawiać, że stracę kolejnych ludzi, lecz nagle nie wiadomo
skąd wzięła się ta trójka i rzuciła się na bestię od tyłu siekając ich bezlitośnie w czym walnie przyczynili się
do braku ofiar wśród nas. Okazało się, że są to niedobitki z twierdzy Lamy, która została zdobyta przez
Hundów. Chłopaki mieli zamiar udać się na służbę do świątyni, postanowiłem ich przyjąć do oddziału i od
tego czasu są z nami.
- Rozumiem, że nie są oni częścią tego oddziału jak inni ale czy chłopaki nie mogą traktować ich lepiej? -
spytał Rock.
- Nie, mamy zasady, że każdy z nas musi się wystarczająco wykazać, a ich pomoc nie była jeszcze
dostatecznym dowodem ich przydatności, nasz oddział to elita więc muszą się wykazać w kolejnym starciu.
- Ciężkie macie zasady w oddziale więc pewnie one tworzą waszą siłę.
- Dokładnie tak. Dyscyplina i męstwo to podstawowe wartości.
- Wracając do Wycombe. Jaką pełniliście tam rolę?
- Początkowo mieliśmy tam odpocząć tylko parę dni, przed udaniem się w dalszą drogę do siedziby króla z
miasta portowego. Ale, że wydarzyło się to co się wydarzyło, zostaliśmy przydzieleni do obrony
południowej bramy, gdzie uderzyły dość liczne oddziały wroga. Początkowo obrona szła dobrze, bestię nie
mogły się przebić na mury. Ale po wybuchu sytuacja diametralnie się odwróciła. Nasz oddział został
skierowany na miejsce wybuchu i stanęliśmy jako pierwsza linia, napór był potężny a częś z nas musiała się
zająć się rannymi w tym Tobą. Zanim opanowaliśmy sytuację wielu z nas już zginęło. Była to jedna z
najcięższych bitew w jakich brałem udział – zakończył Mori a jego poznaczona bliznami twarz wyrażała ból
jaki czuje ktoś kto był świadkiem tragicznych wydarzeń.
- Dziękuję za ratunek. Na szczęście odparliśmy wroga i możemy teraz ze sobą rozmawiać a ty masz wciąż
swoich wiernych ludzi do których dołączają kolejni by uczyć się od was męstwa i fachu bitewnego. Mam
nadzieję, że to co planuje król zakończy ten konflikt raz na zawsze – odrzekł Rock – Lecz obawiam się, że
nie będę na polu bitwy tą osobą której się wszyscy spodziewają – dodał po chwili z lekkim wstydem.
- Co masz na myśli chłopcze? - stary paladyn przyjrzał mu się badawczo.
- To, że ludzie widzą we mnie nadzieję i chcą za mną podążać w bitwie. A ja nigdy nikim nie dowodziłem i
nie mam za dużego doświadczenia w boju – szczerze wyznał chłopak.
- Nie zawsze chodzi o dowodzenie, ale o to że Twoi ludzie widzą jak idziesz do boju. Twoja legenda jest tak
zakorzeniona w ludziach dzięki opowiadaniom bardów i bajarzy, że każdy ruszy za swoim wybrańcembez
mrugnięcia okiem.
- Żeby tak tylko było jak mówisz i dopóki mam obok siebie Łapę – odpowiedział Rock wskazując na wilka,
który nie odstępował swego pana na krok podczas podróży – Myślę, że żaden wróg nie jest nam straszny.- Tak trzymać – uśmiechnął się Mori – Musisz wiedzieć, że każdy chłopaków którzy tu jadą z dumą zgodził
się uczestniczyć w Twojej eskorcie. Prawda chłopy? - pytanie już wykrzyczał do oddziału.
- Tak jest! – zawołali głośno wszyscy żołnierze, co na Rocku wywarło spore wrażenie, tym bardziej że nie
usłyszeli nawet o co zapytał dowódca.
- Widzisz chłopcze, jeśli przekonasz do siebie swoich podwładnych przyznają Ci oni rację w każdej sprawie
- powiedział Mori z dumą, cieszył się bo widział, że imponuje młodemu wybrańcowi.
- Dzięki taki żołnierzom jestem pewien, że rozprawimy się z wrogiem – rzekł z podziwem Rock.
- Wojny wygrywa się tylko dzięki takim wojownikom! Żołnierze po co idziemy w bój?
- Po zwycięstwo! - odpowiedział chór – Idziemy dla naszych matek, żon, ojców a przede wszystkim dla
brata który stoi obok mnie dla którego krew i życie poświęcę! - w tych ludziach Rock widział olbrzymi zapał
do walki, braterstwo i wiarę w to co robią, dodało mu otuchy, że podróżuje w tak doborowym towarzystwie.
Dzięki temu czuł się pewnie i mógł podziwiać piękno przyrody która im bardziej oddalali się od Parceli tym
stawała się bardziej dzika i zachwycająca różnorodnością. Już jakiś czas temu oddział opuścił sady i
znajdował się na łąkach na których bez ludzkiej ingerencji rósł mak, żyto czy rzepak. Żółć i czerwień tych
łąk w połączeniu z błękitem nieba sprawiał, że wszystkie troski uciekały z głowy a zastępowały je miłość i
nadzieja. W oddali słychać było prąd rzeki i Rock od razu pomyślał, że Aqua była by zachwycona tym
krajobrazem, przyrzekł sobie, że po wszystkim zabierze ją w długą podróż po najpiękniejszych zakątkach
krainy. Z rozmyśleń wyrwała go dwójka konnych, którzy przybyli z kierunku w którym oddział się kierował.
- Dowódco! - obaj zwiadowcy ukłonili się przed Morim i Rockiem – Znaleźliśmy miejsce w którym aż roi
się od zwierzyny. Przy rozstaju dróg musimy zboczyć z naszej drogi i udać się kawałek na wschód.
- Co to są za zwierzęta i czy będziemy musieli nadłożyć drogę? - zapytał paladyn.
- Spore stado jeleni panie – zameldował drugi z żołnierzy – Nie nadłożymy drogi a myślę, że jest to
odpowiednie miejsce by upolować zwierzynę i nabrać wody której czysto źródło jest w pobliżu stada.
- Dobrze więc, udajemy się na polowanie – tą odpowiedią Rock ucieszył się tak samo jak zwiadowcy. Po
pierwsze stęsknił się już za polowaniem a po drugie prawie zapomniał jaki smak ma świeżo upolowana
dziczyzna.
- Chłopy zaraz robimy przerwę na polowanie – oznajmił Mori donośnym głosem na co odezwała się masa
zadowolonych z decyzji dowódcy okrzyków. Chwile później dojechali do rozstaju drogi gdzie zgodnie z
planem udali się w prawo a po przejechaniu krótkiego dystansu w oddali dojrzeli spore stado zwierząt.
- Dobra panowie, stójcie – zarządził Mori – Tutaj się zatrzymamy. Rozpalajcie ognisko, uzupełnijcie wodę a
ja Rock i nowi pójdziemy upolować parę jeleni. Wśród wojowników rozległy się okrzyki zgody i chmara
żołnierzy zaczęła się krzątać po okolicy.
- Słyszałem chłopcze, że wybitny z Ciebie strzelec, pokaż teraz na co Cię stać – zwrócił się do Rocka z
uśmiechem,
- Żebyś wiedział, że pokażę – odrzekł chłopak z pewnością w głosie – Czekałem na to od dawna.
Po tych słowach ściągnął z pleców łuk i pogładził go z wyraźną tęsknotą i nałożył na cięciwę strzałę. Łuk
nadal idealnie leżał w jego rękach a strzały były perfekcyjnie wyważone.
- Zatem czyń honory, wszyscy jesteśmy ciekawi Twoich umiejętności.
Rock ruszył ostrożnie przed siebie by tylko nie przepłoszyć zwierzyny. Po chwili znalazł się w
wystarczająco bliskiej odległości od stada by oddać strzał. Ręce naciągnęły cięciwę i podniosły łuk do oka,
strzała trafiła w szyję jednego z jeleni, który natychmiast padł martwy.
- Jednak ludzie mają rację, umiesz posługiwać się łukiem – pochwalił go Mori klepiąc po plecach.
Lecz Rock nie tracił skupienia błyskawicznie wypuścił następną strzałę, która również powaliła zwierzę.
Towarzysze gwizdnęli z podziwem.
- Z takim łucznikiem to głód nam nie straszny – zawołał wesoło jeden z żołnierzy, po czym on i pozostali
również wypuścili strzały powalając kolejne sarny.
Łowy okazały się bardzo owocne bowiem udało się upolować siedem sztuk zwierzyny a przy ognisku, które
już trzaskało płomieniami panowała radosna atmosfera, na widok zdobyczy kilku z ludzi poderwało się na
nogi i błyskawicznie zabrali się za obrabianie zwierzyny a z każdej strony co i rusz wybuchały głośne
śmiechy. Rock chętnie dołączył się do reszty i wdawał się w dyskusje tym bardziej, że żaden z tych wojów
nie pytał się jak to być wybrańcem, widocznie przywykli do obecności ważnych osobistości, dzięki czemu
czuł się wśród nich bardzo swobodnie.
- I wtedy wyobraźcie sobie wyciągnęli miecze – opowiadał jeden z żołnierzy – Na co Termi spojrzał na mnie
i się roześmiał mówiąc „Chłopcy schowajcie te miecze zanim stanie się wam krzywda”. Ale jeden z nich
chyba głupszy nie wiedział z kim mają do czynienia i zamachnął się na mnie ostrzem, tak nie poradnie, że
gdy odskoczyłem by uniknąć ciosu stracił równowagę i uderzył czołem w moje kolano tracąc przytomność.Mój przyjaciel widząc to rąbnął drugiego pięścią w twarz, który poszedł w ślady kolegi a na widok poczynań
towaryszy ostatni z tych głupków wrzasnął jak baba rzucił miecz i uciekł.
- Wyobrażacie to sobie ? - dodał Termi – Słysząc jego krzyk wystraszyłem się bo brzmiał zupełnie jak moja
kobieta – przy ognisku poniósł się gromki śmiech.
- Mięso już gotowe – zawołał jeden z żołnierzy czym wywołał kolejne wesołe pokrzykiwanie a przy
ogniskach ustawiła się kolejka głodnych ludzi a chwilę później wszyscy leżeli płaskiem na ziemi trawiąc
pokarm a co niektóry cicho pochrapywał.
- Panowie dość tego dobrego, mamy zadanie do wykonania, gasimy ognisko i ruszamy w drogę, następny
obóz rozbijemy po zmroku – zarządził Mori a Rock wciąż nie mógł wyjść z podziwu z poziomu
zdyscyplinowania oddziału bo nie usłyszał nawet jęknięcia sprzeciwu a po upływie chwili drużyna była już
gotowa do wznowienia podróży.
Dalsza część podróży przebiegała spokojnie i z pozytywnym nastawieniem. Gdy słońce
schowało się za horyzontem a księżyc wysoko wisiał na niebie dowódca zdecydował, że jest to pora na
rozbicie obozu i udaniu się na spoczynek. Cześć z żołnierzy od razu udała się na sen a reszta rozpaliła
ognisko i zajęła się posiłkiem a wartę wzięła trójka nowych ludzi wyznaczonych przed dowódcę oraz Rock,
któremu jeszcze nie chciało się spać i chciał poznać towarzyszy.
- Nie mieliśmy jeszcze okazji rozmawiać panowie, jak pewnie wiecie jestem Rock a to jest Łapa.
- Wiemy i jestemśmy zaszczyceni zleconą nam misją – odezwał się jeden z wojów – Ja jestem Tork a to moi
bracia Kork i Dork pochodzimy z Koziego Boru.
- Naprawdę? - zadziwił się Rock – Byłem tam kiedyś, mieszkałem wioskę dalej. Czy znacie Rikę i Tikę ?
- Rika i Tika, hmmm coś mi to mówi – odezwał się drugi z braci.
- Czy to nie są żona i córka tego bogatego kupca? - dodał Dork.
- Tak to one – odpowiedział Kork – Znamy tą rodzinę ale niezbyt dobrze. Dlaczego pytasz?
- Bardzo polubiłem się z Rikę i jestem ciekaw jak się jej wiedzie. Uratowałem ją z wujem i bratem przed
bandytami ale niestety nie zdołaliśmy obronić jej ojca. Może wiecie co u nich słychać?
- Wiedzieliśmy o śmierci starego, ale z tego co też wiemy w naszej wiosce jest spokojnie i jak do tej pory nie
było żadnej napaści w tamtych stronach.
Rockowi spadł kamień z serca, ucieszyła go wiadomość, że jego młodzieńca miłość ma się dobrze, nie
mógłby znieść straty ostatniej bliskiej mu osoby z okresu dzieciństwa.
- A wiecie czy Rika wyszła za mąż? - zapytał niepewnie.
- Czyżby ta panna to była miłość naszego wybrańca – zaśmiał się Dork a bracia mu zawtórowali.
- Tak to młodzieńcza miłość, nie mogę się dowiedzieć co u niej się dzieje? – odpowiedział ze złością Rock,
spowodowaną żalem, że przez czas w których przyszło mu żyć tak dawno nie widział swojej ukochanej z
dawnych lat.
- Ależ można, również można być mniej spięty Rock – odpowiedział z udawaną skruchą Kork – Z tego co
mi wiadomo nasza Rika stała się piękną kobietą ale każdego z kandydatów odrzuca bez mrugnięcia okiem.
- Podobno czeka na powrót jakiegoś wielkiego wojownika – Dork nie mógł powstrzymać śmiechu na widok
miny Rocka, który miał ochotę uderzyć go w twarz, lecz myśl o tym, że dziewczyna jest bezpieczna i wolna
ukoiła jego gniew. Trwała w nim mała bitwa ponieważ z jednej strony kochał Aque ale tęsknił za Riką a
wiadomość, że znów jest sama trochę go mimo wszystko ucieszyła i tak stał zamyślony nie zwracając uwagi
na śmiechy nowych kompanów.
- Cisza! - szepnął nagle Tork – Słyszeliście to?
- Niee… zaczął Dork ale przerwał bo Łapa zawarczał i zwrócił się w kierunku lasu. Na ten widok pozostali
wartownicy chwycili za broń i czekali. Wśród gęstwin lasu dał się słyszeć jakiś szelest który coraz bardziej
zbliżał się do nich w szybkim tempie.
- Wyciągnijcie broń chłopcy – zarządził Kork, sięgając po łuk i naciągnął cięciwę. Pozostali uczynili tak
samo. W tym samym momencie rozległ się donośny pisk i z lasu wypadł sporych rozmiarów dzik, który
pędził na wprost Torka, pochylając łeb ukazując potężne kły. Żołnierz jednak wykazał się refleksem i zdołał
uskoczyć przed zwierzęciem, które zawróciło i tym razem szarżowało na Rocka. Chłopak spokojnie
przymierzył, miał już wypuścić strzałę lecz Kork jak błyskawica doskoczył do dzika i powalił go potężnym
uderzeniem w kark, zwierz próbował się jeszcze podnieść ale skutecznie uniemożliwił mu to miecz wbity
prosto w serce przez Dorka.
- Cholera blisko było - powiedział Tork – Bydlę prawie mnie staranowało.
- Nigdy nie widziałem jeszcze takiego olbrzyma – dodał zdumiony Rock. To była prawda dzik był
ogromnych rozmiarów nawet jak na dorosłego samca.
- W tych stronach jest mnóstwo takich okazów ponieważ, tutejsze lasy są bardziej dzikie gdyż na tych
odludziach wędrowcy rzadko kiedy zapędzają się między drzewa – wyjaśnił Kork.- Co to za hałasy do cholery? - zapytał Mori, widać było że zerwał się z głębokiego snu.
- To tylko dzik dowódco – zameldował najstarszy z braci wskazując na truchło
- Spory okaz, dobrze sobie z nim poradziliście, mógłby narobić sporo strat w obozie. Zasłużyliście na
odpoczynek, idźcie spać, zmiana warty.
- Dziękuję dowódco – odpowiedział Rock a bracia mu zawtórowali. Chłopak ucieszył się z rozwoju
wydarzeń ponieważ ledwo stał już na nogach. Chwilę jeszcze porozmawiał z towarzyszami i udał się na
spoczynek a sen przyszedł natychmiast.
Następnego dnia nad ranem obudziła go trąbka grająca na pobudkę i gwar powoli budzącego się
do życia obozu. Nowy dzień Rock zaczął w dobrym humorze miał mnóstwo sił mimo krótko trwającego lecz
dobrego snu, widział w nim koniec wojny i jednak trochę żałował, że była to tylko senna mara lecz miał
nadzieje, że w niedługim czasie marzenia ziszczą się w prawdę.
- Chłopcy przed nami już tylko pięć dni drogi do zamku – przywitał się Mori – Zwijamy obóz i ruszamy,
zapowiada się piękny dzień - faktycznie miał rację ponieważ słońce mocno grzało a wiatr tylko lekko
poruszał liśćmi okolicznych drzew. Żołnierze szybko uwinęli się z obozowiskiem i raźno ruszyli w dalszą
drogę.
- Dowódco powiedz szczerze ile możemy zebrać wojska na bitwę, którą król planuje wydać bestią? - zapytał
Rock.
- Nasz armia liczy około czterdziestu kapłanów, pięciuset paladynów, dwa tysiące konnych i około
trzydziestu tysięcy piechurów. Ale też ktoś musi pilnować twierdz i innych miejscowości więc do walki jest
gotowe około siedemdziesiąt procent tych liczb oraz ochotnicy, których ciężko zliczyć.
- Więc powinniśmy odnieść zwycięstwo – z ulgą w głosie rzekł Dork.
- Powinniśmy, ale nie możemy tracić czujności, nikt z nas nie zna dokładniej liczby wroga – mądrze
zauważył Kork.
- To prawda – dodał Mori – A do tej pory król jeszcze nie powołał pod broń ochotników ale nawet jakby
powołał trzeba pamiętać o tym, że nie są oni dobrze wyszkoleni i nie mają dobrego morale więc w razie
kłopotów mogą szybko zawinąć manatki.
- Eeee tam dowódco – stęknął Tork – Z naszym pięknym chłopcem u boku każdy będzie walczył jak lew.
- Nie był bym tego taki pewien – żachnął się Mori – Gadanie o walce a rzeczywisty udział w bitwie to dwie
różne rzeczy i nie jeden dzielny wojak uciekał przed wrogiem jakby goniła go chmara czartów. Z resztą sami
dobrze powinniście to wiedzieć bo jesteście doświadczonymi wojami.
- Niby prawda, ochotnicy często uciekali – przyznał rację Dork – Ale nigdy nie mieli przy sobie wybrańca w
którego tak mocno uwierzyli, a jego wilk wzbudza szacunek – z podziwem spojrzał na okazałego Łapę -
kKtóry tak samo dobrze radzi sobie i w podróży i walce.
- Myślicie, że naprawdę ludzie we mnie wierzą? - zapytał Rock, którego coraz bardziej przytłaczała myśl o
możliwość zbliżającej się bitwy i pokładanych w nim nadziejach.
- Ty chłopie nie widzisz co się dzieje gdy tylko ludzie Cię widzą? - odpowiedział zirytowany Kork - Gdy
dziewki usłyszą Twoje imię to ściągają pantalony, bardowie piszą już epopeje na Twój temat a mężczyźni
łapią za broń i przysięgają stanąć u boku wybrańca.
- Rock, Twoje objawienie wywołało taką ekscytację w kraju, że wszyscy są pewni rozwiązania kwestii
Hundów w niedługim czasie – dodał Dork.
- Chłopaki mają racje – dopowiedział Mori – Gdy tylko Etihad weszła powiadomić nas o rozkazie
eskortowania Ciebie do króla, każdy oddział chciał to uczynić. Panuje przeświadczenie, ze u Twego boku
ryzyko śmierci zmniejsza się o połowę i każdy chcę Cię poznać.
- Wciąż mnie to zadziwia jak wy we mnie wierzycie – odpowiedział zmieszany chłopak, ale wiedział, że
jeśli nawet tak doświadczeni wojownicy w niego wierzą to musi poprowadzić tych ludzi do zwycięstwa -
Obiecuję, że was nie zawiodę i razem z Łapą doprowadzimy nas do zwycięstwa.
- Na to liczymy od momentu, kiedy po raz pierwszy wyszedłeś z świątyni Blessa – powiedział Mori.
- Na Blessa, przecież to już było tak dawno temu, wiele rzeczy się od tego wydarzyło... – Rock na chwilę się
zamyślił po tych słowach wracając do przeszłości. Od Zygfryda wchodzącego do domu, przez poznanie Tiki
i Riki, wybrania przez Blessa, pierwszego starcia z Hundami, nauki magii, śmierci rodziny, zbliżenie z Aquą
aż do miejsca w którym się teraz znajduje. Targały nim mieszane uczucia związane z tymi wydarzeniami od
miłości do Aquy po nienawiść do bestii i bezsilność związaną z zbrodnią Vidy, wierzył że to Peri go opętał i
zrobił to pod wpływem jakiegoś czaru.
- Wybraniec a coś ty tak zamilkł ? - zauważył jego milczenie Tork.
- Właśnie do mnie dotarło jak wiele przeżyłem w ostatnich latach i nie są to łatwe wspomnienia.
- Doskonale o tym wie każdy z nas, wszystkich nas spotkały lepsze i gorsze losy a łączy nas nienawiść do
bestii – dodał Kork.- Jak pewnie wiecie ja straciłem rodzinę, a co wywołało w was nienawiść do Hundów?
- Prawie to samo co Ciebie – westchnął smutno Dork – Mieliśmy jeszcze dwóch braci, to było dawno temu
byliśmy jeszcze w Twoim wieku. Służyliśmy w Rauda całą piątką, chwała dowódcą za to, że uważają
braterstwo krwi za najlepszą linię obronny i nigdy nie rozdzielają krewnych. Pewnego zimowego dnia
dowódca, wysłał nas z wiadomością do twierdzy oddalonej o dwa dni podróży konno.
- Była to naprawdę ciężka zima, byliśmy przygotowani nawet na czterodniową podróż – dodał
Kork - Zork najstarszy z nas zawsze trafnie potrafił ocenić warunki podróży i przygotować się na dłuższą
drogę. Chwała mu za to.
- Zork był z nas najmądrzejszy, kto wie gdzie byśmy teraz byli gdyby wciąż żył – kontynuował Dork - Tak
samo było tym razem przewidział co może nas czekać i mimo potwornej pogody dotarliśmy do celu w
wyznaczonym czasie, przemęczeni i przemarznięci ale cali, strażnicy którzy nas wpuścili do Grove byli w
szoku, że w ogóle udało nam się do nich dotrzeć . Od razu zabrali nas do dowódcy, który dał nam odpowiedź
i rozkaz o wyjeździe następnego dnia.
- I tutaj okazała się przydatna gadatliwość Borka – roześmiał się smutno Tork – On był najmłodszy i
najbardziej pyskaty wśród nas i często sprowadzał na nas problemy a jego wybuchowy charakter, często
prowokował sytuację z których ledwie uchodziliśmy z życiem, lecz bez niego życie stało się nudne.
- Tak, strasznie młodego brakuje, niestety szczęście opuściło również jego – Dork dalej snuł wspominki –
Bork przegadał dowódce, który pozwolił odpocząć nam dwa dni w ciepłej i przytulnej warowni.
Trzeciego dnia dowódca osobiście przyszedł wysłać nas z powrotem więc wyruszyliśmy z samego rana w
tak samo potwornych warunkach, ale cóż mieliśmy zrobić, rozkaz to rozkaz. Podróż mimo dwudniowego
opóźnienia przebiegała spokojnie aż do trzeciego dnia w którym pogoda prawie uniemożliwiała poruszanie
się, więc postanowiliśmy rozbić obóz w lesie, udało nam się znaleźć polankę dokoła której rosły potężne
drzewa dając sporą ochronę przed śniegiem i wiatrem. Mi i Torkowi nawet udało się rozpalić ognisko w
wykopanej dziurze dzięki czemu było nie najgorzej. Zork upolował dwa zające więc mieliśmy świeże
pożywienie więc humor się poprawił i ulegliśmy rozluźnieniu co ostatecznie sporo nas kosztowało.
- Do tej pory nie wiem jak daliśmy się tak łatwo podejść, to było do nas niepodobne.
- Byliśmy zbyt pewni tego, że w taką pogodę las jest opuszczony i nikogo nie ma tam oprócz nas, był to
olbrzymi błąd, że nie wystawiliśmy warty – wtrącił z poczuciem winy Kork.
- Wszyscy wtedy popełniliśmy błąd – Dork kontynuował opowieść – Po posiłku każdego zmorzył sen a
dzień chylił się ku końcowi. Nic nie wskazywało na to, że coś nam grozi, lecz Bork nagle gwałtownie się
zbudził i przekonywał nas, że coś usłyszał , my się zaśmialiśmy, że na pewno mu się przesłyszało i przyda
mu się porządnie przespać.
- To był błąd, że mu nie uwierzyliśmy, może nadal byśmy podróżowali w piątkę gdybyśmy wzięli młodego
na poważnie – wtrącił Tork.
- Ale kto miał wtedy wiedzieć, że w tym przeklętym lesie siedzą bestię? Byliśmy w miejscu gdzie Hundowie
się nigdy wcześniej nie pokazali.
- Hundowie was zaatakowali w tamtym miejscu? - z niedowierzaniem zapytał Rock.
- Tak – odpowiedział poważnie Dork – Bork poszedł sprawdzić miejsce w którym usłyszał hałas, my go
usłyszeliśmy niestety za późno, zorientowaliśmy się, że coś się dzieje dopiero jak z krzaków wyskoczyły
Hundy zwalając z nóg młodego a biedak nie zdołał nawet krzyknąć gdy bestia błyskawicznie przegryzła mu
gardło. My staliśmy jak w szoku, gdy zza drzewa wypadli kolejni wrogowie. Pierwszy oprzytomniał Zork,
chwycił broń i rzucił się do ataku a my za nim. Byliśmy jak w transie siekaliśmy bez opamiętania nie
zważając na własne rany, bestie padały jedna po drugiej najwięcej od ciosów Zorka, który bił tak potężnie,
że praktycznie każdym, ciosem odcinał bestią części ciała. Niestety bestię się na niego niesamowicie
uwzięły, ranny Hund złapał go za nogę i ukąsił wyrywając kawał mięsa, Zork zdołał jeszcze odciąć jego
pysk, lecz to spowodowało, że upadł na plecy i kolejna bestia wbiła mu miecz prosto w brzuch. To wywołało
w nas jeszcze większy gniew i z rykiem rzuciliśmy się do obrony naszego brata, kolejne bestię padały od
ciosów aż w końcu ostatnia z nich znalazła się poza naszym zasięgiem uciekając w panice.
- Wygraliśmy braciszkowie? - spytał słabnącym głosem Zork.
- Tak bestię pokonane, ale Bork nie żyje – odpowiedziałem łamiącym się głosem, w tym czasie Kork
próbował tamować krwawienie a Tork tulił ciało poległego.
- Nie, nie, nie na Blessa co my powiemy matce – Zork nie zdawał sobie sprawy jak poważnie jest ranny.
- Nie wiem bracie, nie wiem – jęknął Kork.
- Nie ruszaj się teraz spróbuje Ci pomóc – Korkowi udało się już zatamować krwawienie w nodze, ale gdy
tylko podniósł ręce Zorka, którymi mocno zaciskał ranę, buchnęła krew, na której widok Kork zaniósł się
płaczem, próbując pomóc bratu.- Spokojnie braciszku to tylko draśnięcie, zdołasz mi pomóc – powiedział Zork zamykając oczy.
- Nie zamykaj oczu, nie umieraj mi tutaj – zawołałem przerażony.
- Nie umrę, tylko na chwilę zamknę oczy, prześpię się i too … - najstarszy z braci jęknął zacharczał i
znieruchomiał.
- Zork, Zork obudź się – Kork z całej siły szarpał bratem, wyjąć z rozpaczy – Zork, mówiłeś, że nie umrzesz,
dotrzymaj słowa słyszysz? Słyszysz ?!
- Bracie, on nie żyje, zostało nas trzech, nic nie możemy już zrobić – Zorkowi oczy zaszły mgłą, a z ust nie
wydobywała się już para.
- To niemożliwe, to tylko zły sen – szeptał Tork kiwając się w przód i w tył.
- To się nie dzieje, oni zaraz wstaną ze śmiechem i powiedzą, że to żart – wtórował z zamkniętymi oczami
Kork.
-Ja byłem zrozpaczony, nie wiedziałam co robić dwóch moich braci poległo a dwóch było w kompletnym
szoku. Jakimś cudem zdołałem się opanować, spojrzałem na pobojowisko i wiedziałem, że nie możemy tu
zostać. Jakimś cudem z walki trzy konie wyszły cało, udało mi się wsadzić braci na konie i odjechaliśmy z
tego strasznego miejsca, na nasze szczęście Hundowie nie podjęli próby dobicia nas, co przyszłoby im z
dużą łatwością.
- Ja nie pamiętam z tamtych wydarzeń prawie nic – wtrącił Kork.
- Ja tak samo, dopiero się opanowałem jak zobaczyłem znajome zabudowania twierdzy i dotarło do mnie co
się wydarzyło. Ty Kork dopiero się opanowałeś gdy za murami otoczyli nas inni żołnierze. Oni również nie
mogli uwierzyć, że zostało nas już tylko trójka.
- Ale dzięki nim doszliśmy szybko do siebie, opatrzyli nasze rany i nakarmili. Dowódcy przekazałem
rozkazy i wysłał w dalszą podróż kolejną drużynę a nam pozwolił odpocząć i pochować naszych braci.
- I tak się kończy nasza historia – wtrącił Tork – Pojechaliśmy jeszcze tylko do matki przekazać wieści,
biedulka zmarła z żalu parę miesięcy później. Następnie udaliśmy się do Wycombe a resztę już znasz i
jesteśmy tu z Tobą – zakończył.
- Współczuję wam straty, los was strasznie sponiewierał, cieszę się jednak, że mogę mieć przy
sobie tak doświadczonych wojowników.
- Widzę, że chłopaki dobrze się dogadujecie i nie zwracacie uwagi na otoczenie – rzekł poważnie Mori –
Zbliża się noc, a zwiadowcy znaleźli już dogodne miejsce na obóz – miał rację, przez rozmowę z braćmi
Rock nawet nie zauważył kiedy zaczęło się ściemniać i poczuł, że robi się głodny.
- Masz rację dowódco, masz wspaniałych żołnierzy z którymi ucieka dzień za dniem.
- Wiem, dlatego zostali z nami. Swoją drogą prawie już jesteśmy na miejscu, jutro w okolicach południa
powinniśmy ujrzeć mury zamku a w po zmroku będziemy w mieście.
- Dobrze to słyszeć nie mogę się doczekać spotkania z królem – ucieszył się Rock.
- Król z pewnością równie niecierpliwie czeka na Twoją wizytę chłopcze – odparł z uśmiecham Mori.
Tej nocy macie wolne chłopcy, więc gdy rozbijemy obóz, możecie się czegoś napić albo od razu udać się
spać – dowódca zwrócił się do braci, których bardzo to ucieszyło – To samo tyczy się Ciebie Rock.
- Dziękujemy dowódco – zawołali razem Dork, Tork i Kork po czym ten ostatni zwrócił się do chłopaka –
Napijesz się z nami ?
- Nie dzięki, zjem posiłek i udam się na spoczynek, czuję się wykończony – szczerze odpowiedział Rock –
rzeczywiście poczuł olbrzymie zmęczenie na które wcześniej nie zwracał uwagi. Tak naprawdę nie czuł się
nawet bardzo głodny więc zjadł tylko kawałek mięsa i udał się w wcześnie przygotowany namiot, gdzie sen
natychmiast po niego przyszedł.
Rozdział U Króla
Tak jak mówił Mori w południe ujrzeli już majaczące na wzgórzu mury zamku. Już z tej
odległości budowla robiła imponujące wrażenie. Rock nie mógł spuścić z niej oczu.
- Poczekaj chłopie jak się znajdziesz w środku, dopiero Ci szczena opadnie – zaśmiał się Kork – Nasz król
nie szczędził sobie nigdy wygód i stylu. Łoża z baldachimem w pałacu, złote i marmurowe posągi, suto
zastawiony stół, wytrawny alkohol, kto tam wejdzie to już nigdy nie chce wyjść. Prawda bracia?
- I to jeszcze jak, tylko nie wiadomo co z Twoim wilkiem – Tork odpowiedział i spojrzał na Łapę –
powszechnie wiadomo, że jaśnie nam panujący Mendel nie jest fanem zwierząt w swoim cennym pałacu.- Może uda dla niego zrobić się z wyjątkiem – odpowiedział z nadzieją Rock – W końcu jest towarzyszem
wybrańca.
- Patrzcie go jak już przywykł i sam siebie nazywa wybrańcem – zarechotał Dork – Najpierw doprowadź nas
do zwycięstwa a później zobaczymy co z Ciebie za bohater - Rock poczuł się trochę dotknięty tą uwagą a
Dork miał pecha, że wędrowali obok rzeczki z której chłopak szybkim ruchem poderwał strumień wody i
chlasnął nią prosto w twarz kompana ku uciesze towarzyszy.
- Widzisz bracie? Zawsze mówiłem, żeś cham niemyty a wybraniec Ci to ładnie o tym przypomniał – zawył
ze śmiechu Tork, po czym zarówno on jak i trzeci z braci również przywitali się z chłodną wodą i nie było
im już do śmiechu w przeciwieństwie do reszty oddziału.
- Widzę, że nas młodzieniec zaczyna się robić coraz bardziej zuchwały – zauważył głośno Mori – To dobrze,
takiego natchnienia nam potrzeba. Miał rację podczas tej krótkiej podróży morale oddziału było bardzo
wysokie, byli wypoczęci, najedzeni, pewni siebie a obok mieli swoją nadzieję.
- Dowódco! - zwiadowcy pędzili na złamanie karku – Konni się zbliżają, mały oddział i nie widać
sztandarów – zameldował jeden z nich.
- Grupa jeźdźców? Dziwne nikt mnie nie uprzedzał o przysłaniu eskorty. Panowie broń w pogotowiu i
ściskamy szyk uderzeniowy – zarządził Mori a żołnierze natychmiast ustawili się w klin idealnie nadający
się do rozbijania zastępów wrogów.
Oddział powoli ruszył przed siebie, czekali na kontakt wzrokowy z drugą grupą wojów, która wkrótce
pojawi się na wzgórzu znajdującym się między nimi.
- Mieli rację – pomyślał Rock, widząc pierwszych konnych pojawiających się na wzniesieniu w luźnej
formacji, było to około piętnastu zbrojnych.
- Broń w pogotowiu – rozkazał i przyśpieszył krok konia – Widzi ktoś kto to?
- Nie – rozległo się wśród oddziału – Są za daleko.
Rock im bardziej zbliżali się do obcej grupy zdawał się rozpoznawać znajomą postać wśród konnych.
- To chyba nasi – powiedział któryś z żołnierzy.
- Tak, to Zygfryd! - krzyknął radośnie chłopak i porwał konia do cwału.
- Stój – Dork próbował go powstrzymać ale było już na to za późno, Rock gnał już w kierunku wuja a u boku
jego wierzchowca pędził Łapa.
- Zygfryd! - Rock głośno krzyczał pędząc na złamanie karku.
- Rock! Wracaj! Słyszysz? Wracaj do swoich – odkrzyknął paladyn a chłopak zauważył nerwowe ruchy
wśród jego oddziału, a po chwili wiedział dlaczego. Usłyszał wycie a na wzniesieniu po jego prawej stronie
najpierw rozległo się wrzaski a potem ukazali się Hundowie, pędzący prosto na niego a przed sobą i za sobą
usłyszał donośne krzyki towarzysze, którzy zerwali się do galopu.
Chłopak zdał sobie sprawę, że nie wie co ma począć ponieważ do oddziału Zygfryda miał za
daleko i bestię zdołałyby go dopaść a o zawróceniu nie było mowy, więc pokierował swego konia w lewo i
ruszył przed siebie, aż usłyszał zgrzyt broni i wycie ranionych i zabijanych bestii, gdy z dwóch stron wpadły
w nich rozpędzone oddziały konne i w tym momencie postanowiły zawrócić. Gdy to uczynił zobaczył jak
oddział Zygfryda odłącza się od wroga by zacząć kolejną szarże a Mori i jego ludzie siekają wściekle bestie.
Momentalnie rozpędził wierzchowca do galopu i z wrzaskiem wpadł w Hundy, które atakowały Moriego
powalając kilka, czym dał szansę odpiąć się od walki paru żołnierzom, którzy tak samo jak ludzie Zygfryda
wbili się w szyki wroga lecz bestię ściągnęły jednego jeźdźca z konia błyskawicznie przebijając go mieczem.
Rock w tym momencie poczuł jak coś uderza go w głowę i jak w zwolnionym tempie widział jak kolejni
towarzysze podzielają los zabitego żołnierza, a ze wzgórza nacierają kolejne zastępy wrogów i jak przez
mgłę słyszał dźwięki bitwy. Zdołał się jednak utrzymać w siodle by zobaczyć jak obok niego gna smuga
kolorów i bestię zaczynają wyć ze strachu i uciekać, po czym wrócił do trzeźwości. Okazało się, że to
Zygfryd przełamał linię wroga i ruszył im na pomoc a Rock natychmiastowo do niego dołączył. Bitwa była
przesądzona, bestię przeliczyły swoje siły na dwie zbrojne konne grupy, które zdołały odebrać ich atak a
teraz bezlitośnie siekali ich po plecach. Tym razem żołnierze nie pozwoli na ucieczkę żadnemu Hundowi a
prym w tym wiodła trójka nowych przyjaciół Rocka, którzy walczyli z uśmiechem na ustach. Gdy już opadł
kurz bitewny chłopak nigdzie nie mógł dostrzec Moriego, a żołnierze z jego oddziału zaczęli tworzyć ciasną
grupę w jednym miejscu, gdzie słychać było ciche jęki. Wśród zgromadzonych panowała prawie że martwa
cisza z wyjątkiem słabego szeptu, Rock jednak stał zbyt daleko by usłyszeć co ranny mówił, więc podszedł
do grupy i stanął jak wryty ponieważ pośrodku kręgu leżał ciężko ranny Mori, który stracił już sporo krwi a
starania oddziałowego medyka nie zdawały się na nic,z przeciętego brzucha sączyła się krew a wygięty
blachy uniemożliwiały pomoc rannemu.
- Dziękuję wam panowie za lata wspólnej służby – z trudem przemawiał dowódca – To był dla mnie zaszczyt
mieć pod komendą tak mężnych wojów z którymi z nie jednej zwady wyszedłem cało aż przyszedł czas namnie. Nie martwcie się chłopcy, poradzicie sobie lecz radujcie się jak ja ponieważ zobaczę naszych
poległych towarzyszy Corina, Cahira, Siódemkę, Brona i całą resztę, mam nadzieję że godnie mnie
przywitają w salach biesiadnych Blessa. Żałuję jednak, że kończy się nasza wspólna przygoda, jednak mam
jeszcze obowiązek póki żyje wyznaczyć mojego zastępce – Mori skierował wzrok na ponurego rycerza, z
którym Rock nie miał okazji się zapoznać - Noil, znam Cię na od dawna i wiem, że najbardziej nadajesz się
do dowodzenia tymi wojami. Proszę przyjmij moje obowiązki,
- Jest to dla mnie zaszczyt dowódco – pierwszy raz w tej bezwyrazowej twarzy można było dostrzec łzy
smutku oraz blask dumy i poczucie obowiązku w słusznej sprawie – Przyrzekam, wziąć chłopców pod
opiekę oraz to, że oddam życie za każdego z nich i zrobię wszystko by w razie potrzeby zasłonić każdego
własną piersią i to właśnie mnie zobaczysz jako pierwszego u swego boku.
Po tych słowach Mori pokiwał tylko głową na nic więcej nie starczyło mu sił, a każdy z przetrzebionego
oddziału zalał się łzami i błagał bezradnego medyka o pomoc, lecz on nic nie mógł zrobić dla Moriego. Rock
na ten widok poczuł co to znaczy oddział widząc tych załamanych i płaczących mężczyzn w plamach krwi i
piasku którzy chwilę wcześniej byli pewnymi siebie i dumni wojami, podróżujący w nienagannym szyku.
Chłopak nagle poczuł na ramieniu mocny ucisk ogromnej dłoni, która należała do Zygfryda, który tylko
skinął głową w odpowiedzi na pytający wzrok.
- Rock czy to ty chłopcze? - usłyszał ledwie głos Moriego – Podejdź do mnie.
Bez zastanowienia przystąpił do dowódcy swej eskorty.
- Nic nie nabawiło mnie większą dumą niż możliwość zapewnienia Ci ochrony, lecz mam do Ciebie dwie
prośby. Zrób wszystko co w Twojej mocy by żaden więcej z moich chłopców do mnie nie dołączył, spraw
by przeżyli wojnę i mogli chwalić się zwycięstwem u Twego boku. Drugą prośba jest trudniejsza – głos
coraz bardziej słabł a oczy gasły – Nie mam już sił walczyć z bólem i czekać aż się wykrwawię, proszę skróć
moje męki.
- Przepraszam Mori nie mogę Cię zabić – odpowiedział przerażony Rock ledwie dowierzając uszom – Nie
będę zadawał śmierci towarzyszom.
- Proszę – jęknął Mori.
- Zrób to chłopcze – cicho rzekł Zygfryd – Dla takich wojowników jak on jest dumą by ostatni cios zadał mu
podwładny, jest to odwieczna tradycja naszego ludu – dodał a milczące spojrzenia i kiwnięcia głowy
pozostałych żołnierzy potwierdzały jego słowa, Dork podał mu miecz należący do Moriego.
- Zrób to bracie – powiedział cicho.
- Nie wiem czy dam radę – w głowie Rock było tylko przerażenie myślą, że ma zabić kogoś kogo poznał
zaledwie parę dni temu.
- Błagam, nie chcę być zabity przez te bestię, ulżyj mi w cierpieniu – szeptał Mori a dwóch jego
podwładnych pomogło dźwignąć mu się na kolana, co spowodowało zwiększenie krwawienia – Szybciej.
Rock podszedł do swego dowódcy na trzęsących się nogach po czym uniósł miecz i całym swoim ciężarem
wbił go w bark Moriego aż po rękojeść a on tylko słabo jęknął zakołysał się i opuścił głowę.
Chłopak nie mógł uwierzyć, że się na to zdecydował, czuł że wyrzuty sumienia będą go prześladować aż do
końca życia i bał się spojrzeć na towarzyszy. Pierwszym, którym przerwał straszny moment był Tork, który
klepnął go po plecach a w jego ślad poszli bracia po czym wspólnie ułożyli ciało na koniu zmarłego.
- Postąpiłeś słusznie chłopcze – Zygfryd mocno go przytulił a on odwzajemnił gest.
- Bestię tutaj? Co się dzieje Zygfrydzie ? - zapytał podchodząc do nich Noil.
- Padła jedna z mniejszych twierdz, a niedobitki skierowały się tutaj a w ślad za nimi przyszły Hundowie.
- Jak dużo ich jest ? Mocno dają się we znaki?
- Tyle ile ich widzisz z tego co się orientuję, właśnie ich wybiliśmy do nogi – odpowiedział Zygfryd –
Przybyły one parę dni temu, to był pierwszy ich taki atak, wcześniej nasze oddziały dołączały do podróżnych
zanim Hundowie się do nich zbliżyły i przez to nie ośmielały się nas atakować.
- Czyli jechaliście jako nasz osłona? - pytał zaskoczony odwagą bestii Noil.
- Tak, widzieliśmy parę razy jak robiły podchody do traktu ale zawsze na czas udało się ich przepędzić.
- Tym razem się nie udało, zaatakowały i spowodowały straty, w sumie poległo trzech naszych ludzi i jeden z
Twoich.
- Tak, to był młody chłopak, dopiero co się zaciągnął do wojska, ale wiedział na co się piszę.
- Jak my wszyscy – westchnął Noil – Jak my wszyscy. Niedobrze się dzieje, mam nadzieję, że uda nam się
zrealizować pomysł króla o pozbyciu się ich raz na zawsze.
- Prawie wszystko jest już gotowe – odparł Zygfryd – W gruncie rzeczy czekamy tylko na Ciebie chłopcze.
- Wiem, Etihad mi wszystko przekazała – Rock był już trochę zmęczony tym, że wszyscy z czymś na niego
czekają a ludzie giną u jego boku. Humoru nie poprawiał mu widok pobojowiska oraz martwych żołnierzy.- Zatem czym prędzej powinniśmy ruszyć na spotkanie – zarządził Zygfryd – Noil czy Twoi ludzie są
gotowi?
- Dork! Czy możemy ruszać? - krzyknął nowy dowódca.
- Czekam tylko na Twój rozkaz! - odpowiedział jeden z braci, który właśnie kończył zawiązywać bandaż na
ramieniu towarzysza. Cała ta grupa wydawała się stracić zapał po śmierci Moriego, nikt się nie śmiał. Nikt
nawet nie nic mówił, wszędzie można było tylko dostrzec pokryte krwią ponure twarze.
- W takim razie nie ma czasu do stracenia, noc nadchodzi. Na koń! - zarządził Noil.
- Ruszajmy – dodał Zygfryd i pomimo swoje wieku i sporych rozmiarów lekko wskoczył na swego ogiera.
- Łapa, Łapa do nogi – wołał ze siodła Rock a wilk z pyskiem we krwi posłusznie przybiegł i ruszył za swym
przyjacielem.
- A niech mnie – pomyślał Zygfryd na jego widok. Ledwie już poznawał tego wilka. Jeszcze nie tak dawno
było to mały wilczy szczeniak a teraz, jest to sporych rozmiarów budzące respekt wilk z widocznymi
śladami po walce w postaci blizn na pysku oraz ułamanym górnym kłem.
- Urósł Ci ten potwór – zwrócił się do bratanka – Jak się sprawiał na treningu?
- Tak, ale jest jeszcze bardziej posłuszny niż był. Cebor mówił, że jeszcze nigdy nie miał pod opieką wilka z
taką samodyscypliną słuchającego każdego polecenia.
- Nie ma co się dziwić w końcu wybrał Ci go sam wszechmocny Bless, wiadomym było, że to nie będzie
byle kundel – powiedział Zygfryd – A jak Ci minął czas od naszego rozstania?
- Nie najgorzej – westchnął chłopak – Czas upływał mi głównie na nauce, dzięki Aqule nauka wody przyszła
mi bardzo łatwo, ale gorzej było z Szmer, ciężko przychodziła mi kontrola nad powietrzem.
- A jak tam te no… sprawy z Aquą ? - zapytał z udawanym wstydem olbrzym.
- Zostaliśmy parą – Rock wybuchł śmiechem na reakcję wuja, który pijąc wodę zakrztusił się i zakaszlał.
- Co ty powiedziałeś chłopcze ? - teraz jego zadziwienie nie było udawane – A co z Ifrytem? On i Twoja
luba kiedyś tworzyli ze sobą zgrany duet a nawet byli parą.
- Co? Teraz to chyba Ty wuju żartujesz – oburzył się chłopak – Aqua nic mi takiego nie wspominała.
- Może nie chciała sprawić, byś się do niego zraził, w końcu ma Cię nauczać – odrzekł Zygfryd.
- Masz rację, ciekawy jestem co ona mi na to powie.
- Tego nie wiem, ale swoją drogą nie jest on łatwą osobą do współpracy dla nikogo.
- Też tak słyszałem już od innych osób – przyznał Rock – Swoją drogą Aqua ma również dotrzeć do króla w
niedługim czasie, żeby móc dołączyć do walki z Hundami.
- Przyda nam się taka pomoc, jest bardzo wykształconą medyczką – przyznał Zigi – Mniejsza już o nich a
jak tam się podróżowało z Morim i resztą ?
- W porządku, pogoda nam dopisała, zapasów nie brakowało i poznałem kilku znakomitych wojów w tym
trzech braci Dorka, Korka i Torka.
- Słyszałem o nich – rzekł w zadumie olbrzym – Ale nie pamiętam gdzie. Czy mieli innych braci?
- Tak, dwóch – odparł Rock – Lecz zginęli oni w zasadzce Hundów już jakiś czas temu.
- A to oni byli w Wycombe – przypomniał sobie Zygfryd – Ich dowódca myśli, że nie zyją.
- Naprawdę, bo oni myślą, że to on nie żyje – zdumiał się Rock – Trzeba im to powiedzieć. Dork! - chodźcie
no tu – zawołał jednego z nich, a oni bez dyskusji podjechali.
- Co tam chłopie, dlaczego nas wołasz? - zapytał Kork.
- Mam dla was dobrą wiadomość – zawołał z uśmiechem Rock – Zygfryd powiedz im.
- Chłopak powiedział mi kim jesteście i mam dla was myślę, dobra wieści.
- A co to za wieści przynosisz olbrzymie?
- Otli żyje, gdy kurz bitewny opadł udało się go znaleźć wśród ciężko rannych. Lecz jego stan był krytyczny
przez dwa tygodnie nie otworzył nawet oczu, lecz gdy tylko to zrobił szybko doszedł do siebie i jest w
zamku szykując się do bitwy.
- Niemożliwe! - krzyknął uradowany Tork.
- Zawsze wam mówiłem, że tego starego drania tak łatwo się nie pozbędą – dodał uśmiechnięty Kork.
- Czy jest on w zamku ? - spytał Dork.
- Jest, ale wasza wizyta może wywołać w nim mały szok, ponieważ jest pewny, ze polegliście.
- To się stary ucieszy kiedy go zobaczymy. Widzisz młody? Mówiłem, że zawsze trzeba mieć nadzieję.
- To prawda, chętnie poznam Otliego , może się od niego również czegoś nauczę.
- Z pewnością to bardzo doświadczony paladyn – wtrącił Zygfryd – Pamiętam go jeszcze ze szkolenia,
razem poznawaliśmy arkana walki i bardzo się wyróżniła w tej dziedzinie.
- W takim razie nie mogę się doczekać na spotkanie z nim. Kiedy będziemy u króla?- Myślę, że nie prędzej niż rankiem – odpowiedział Zygfryd patrząc na słońce, które powoli chyliło się ku
zachodowi – Zanim tam dzisiaj dotrzemy Mendel będzie już spał więc nie będziemy go niepokoić i
odwiedzimy go rankiem.
- Brzmi to rozsądnie – przyznał Rock – Mam nadzieję, że będziemy mieli gdzie odpocząć.
- Właśnie Zygfrydzie – dodał Tork – Jesteśmy zmęczeni po podróży i walce, chyba będzie na nas czekać
ciepła strawa i gorąca kąpiel ? A no i wino, wina mi najbardziej potrzeba.
- Czy ktokolwiek z was słyszał kiedyś, żeby Zygfryd czegoś nie załatwił? – spytał dumnie olbrzym –
Oczywiście, że wszystko na was czeka, zadbałem o to razem z królewskim szambelanem.
- Zawsze wiedziałem, że te opowieści o Tobie nie są wyssane z palca – wyszczerzył zęby w uśmiechu Dork.
Ta wiadomości, wyraźnie poprawiły humory wśród jeźdźców, którzy rozmawiali między sobą o różnych
sprawach i opowiadali sobie nawzajem historię, które przeżyli zarówno te wesołe jak i straszne.
Podróż przebiegała w takim klimacie do czasu aż na wzgórzu przed nimi pojawiła się sylwetka
potężnego zamku na tlę zachodzącego słońca robiąca ogromne wrażenie.
- Nie spodziewałem się, że siedziba króla jest aż tak wielka.
- A czego się spodziewałeś chłopcze? Mendel lubi się chełpić swoimi możliwościami oraz dbać o swoje
bezpieczeństwo a nie ma nic bardziej pasującego do wymagania króla jak stara warownia Nealihe –
wyjaśnił Zygfryd – Ale jesteśmy jeszcze daleko, oczy Ci wyjdą na wierzch kiedy będziemy pod murami.
Nie mylił się, gdy tylko podjechali dostatecznie blisko chłopakowi opadła szczęka ponieważ
całe wzniesienie było otoczone przez fosę po której przeciwnej stronie unosiły się wysokie na siedem
metrów mury, skąd strzelcy mieli doskonały widok na całą okolicę, co sprawiało wrażenie jakby zamek był
niemożliwy do zdobycia, a na murach znajdowało się kilka pustych koszy.
- Widzisz te kosze na górze chłopcze? - zapytał Zygfryd oniemiałego na ten widok Rocka.
- Tak, do czego one służą? - odparł z zainteresowaniem chłopak.
- To są tak zwane koksowniki, służą one do podpalenia terenu w sytuacji kryzysowej. Pod murami całe pola
są oblane smołą a jedna podpalona strzała sprawia, że cała okolica staje w płomieniach.
- A to stąd te ślady gołej ziemi – odpowiedział chłopak z zrozumieniem.
- Tak, ale na razie zdarzyło się to tylko tylko raz i to już dawno temu, ale pożar był tak potworny, że nic na
zniszczonej ziemi już nie chcę rosnąć – dodał Noil.
- Słyszałem, że był to tak straszny widok, że nawet niektórzy współczuli Hundom, gdy oszalałe z bólu
biegały wśród płomieni a niektóre rzucały się w wodę gdzie wiele z nich się potopiło – wtrącił Dork.
- A dziwisz się? - żachnął się Kork – Wyobraź sobie, że nie masz czym oddychać a twoja skóra spala się na
popiół? Ale mieli to na co zasłużyli i jak widać dostali tęgą nauczką, bo nigdy więcej nie podeszli pod mury.
- Dobra starczy tego – krzyknął nagle rozeźlony Zygfryd a jego oczy dziwnie zaświeciły – Nie macie o czym
rozmawiać, nie macie dość gadania o bitwach i śmierci? - towarzysze spojrzeli na niego zdumieni a pierwszy
odezwał się Noil.
- On ma rację. Też nie chcę już dzisiaj wracać do takich tematów, lepiej milczcie jak macie tak mówić.
- Poza tym patrzcie, strażnik otwiera przed nami most – rzekł Zygfryd i rzeczywiście miał rację ponieważ
drewniana klapa zamykająca mury zamku powoli opadała, a przed nimi ukazało się wejście za mury.
- Czołem Noil, cześć chłopaki dobrze was widzieć – przywitał się wartownik – O i jest nasz… - przerwał bo
dojrzał ciała zabitych a wśród nich Moriego – Nie sądziłem, że kiedykolwiek uda im się go dostać –
powiedział ze smutkiem zdejmując hełm – Wielokrotnie wałczyłem z nim ramię w ramię.
- Wiemy bracie, też bolejmy nad tą stratą, ale wiedz że zabrał ze sobą masę tych skurwysynów – powiedział
pocieszającym głosem Zygfryd – Jego ofiara nie poszła na marne.
- Dobra chociaż tyle – przyznał strażnik – Marzę o tym by tu podeszli na kolejny pogrom. Oczy mnie nie
mylą czy to jest właśnie ten sławny wybraniec a obok niego wierny towarzysz? - wskazał na Rocka, który
właśnie wyjechał z bramy i podziwiał to co znajdowało się między pierwszym a drugim murem, który
znajdował się już na wzniesieniu. A było na co patrzeć. Obszar ten zajmowały powiem masy pól uprawnych
i sadów owocowych, jabłoni, orzechów, gruszek, ale również były jakieś owalne owoce, które zdawały się
mieć futro, brązowej barwy wyrastające z drzewa z rozłożystymi liśćmi. Dalej dało się słyszeć dźwięki
wydawane przez co najmniej tysiące zwierząt nawet Łapa nie zwracający nigdy do tej pory uwagi na takie
błahe sprawy stanął jak wryty i nastawił uszy.
- Nigdy nie słyszałeś tylu dźwięków naraz co wilczku? - zapytał go równie zdumiony Rock.
- Nie spodziewałeś się takiego widoku za murami co chłopcze> – zagaił wesoło Dork – Nie martw się, każdy
tak wygląda gdy tu wejdzie, założę się o dwadzieścia koron , że nawet ten olbrzym był pod wrażeniem.
- Nie gadaj głupot młody albowiem, ten olbrzym nawet ani razu się nie obejrzał gdy przyjechał tu po raz
pierwszy – rozległ się głos z górnej bramy, Dork z powodu zmroku nie mógł rozpoznać mężczyzny do
którego należał głos.- Pheon, to ty się tam odzywasz stary draniu? - zawołał wesoło Zygfryd.
- A kto inny mógłby tu widać młodego paladyna? - mężczyzna odpowiedział pytaniem – Tym bardziej, że
jest to Twój bratanek a pamiętam jakby to było wczoraj gdy to ty wkraczałeś tutaj z tą swoją obojętnością.
- Również pamiętam, jak się nadąłeś jak nie zszedłem z konia na Twój widok. Jak ty to możesz pamiętać?
Wyglądasz przecież na stulatka, który nie wie gdzie jest wychodek a gdzie jadalnia – Rock i jego towarzysze
stłumili w sobie chęć parsknięcia śmiechem.
- Ale to Tobie było trzeba zmieniać bieliznę, gdy po raz pierwszy zostałeś ranny – odbił Pheon na co
towarzysze Zygfryda ryknęli śmiechem – Pamiętaj choćby nieważne jakbyście się bardzo starali to ja i tak
was wszystkich przeżyje, a nawet teraz pokonałbym każdego z was – na dowód tego mężczyzna z muru
rzucił płomieniem w kierunku Zygfryda , który bez problemu go odbił.
- Nic z tego stary durniu – odkrzyknął trochę rozeźlony olbrzym – A wy co się tak śmiejecie? Chyba nie
myślicie, że to prawda? - dodał urażony.
- Skądże wuju, taki wielki wojownik i mógłby przejąć się raną? Niemożliwe – zaśmiał się Rock.
- Wchodźcie do środka – odezwał się strażnik z pierwszej bramy ponieważ zauważył, że sytuacja robi się
napięta – W sali jadalnej czeka was poczęstunek ale najpierw radzę, skorzystać z źródeł wody znajdujących
się na górze, przyda się to większości z was – zauważył uszczypliwie.
- Dobrze, otwieraj bramę – krzyknął Zygfryd, a nim brama zupełnie się podniosła ukazał się za nią
mężczyzna zwany Pheonem, był on wysoki ale miał zarazem dobrze widoczny u starszych paladynów zarys
okrągłego brzucha, jednak nie ujmowało to wrażeniu, że ma się do czynienia z kimś sprawnym i bystrym.
Błysk w oku, sprężysty krok, długie ciemne włosy tu i ówdzie przeplatane siwizną oraz wyraźne rysy
twarzy sprawiały, że wyglądał on na osobę co najmniej dwadzieścia lat młodszą niż był w rzeczywistości.
- Witaj ponownie Zygfrydzie, panowie – serdecznie przywitał się z olbrzymem, skinął głową na resztę
oddziału po czym swoje jastrzębie oczy utkwił w Rocku.
- Dobrze Cie w końcu tu mieć chłopcze, król ma wobec Ciebie wielki plany – rzekł wyciągając rękę.
- Też się cieszę, że tu jestem nigdy nie myślałem jako dzieciak, że odwiedzę zamek i poznam władcę.
- Nie zbadane są ścieżki, które wybrał dla nas wspaniały Bless, jednak jak sam wiesz, nie są proste.
- To prawda, ale wiem, że każda zła przygoda czyni mnie i Łapę silniejszym i nie gasi zapału. Każda
krzywda wyrządzona mi i moim bliskim motywuje mnie do dalszego działania.
- Podoba mi się ten chłopak Zygfrydzie – zawołał Pheon z błyskiem w oku – przypomina mi Ciebie w
młodości wielkoludzie, ten sam hart ducha, który potwierdza to co ty i Aqua mówiliście o nim.
- Krew z krwi co? - wtrącił z dziwnym uśmiechem Tork, ale umilkł pod miażdżącym wzorkiem Zigiego.
- O i są nasi sławni bracia, zawsze z ciętą ripostą. Jednak słyszałem, że zły los się od was nie odwrócił – tym
razem stary paladyn zwrócił się w ich kierunku – Cieszę się jednak, że dotarliście tu cali i zdrowi.
- Masz niestety racje, gdzie się pojawimy to zawsze ktoś umiera, tym razem ten przykry los spotkał Moriego,
więc może będzie lepiej jak nie zabawimy tu długo.
- Bzdury gadacie, poczęstunek i wasze kwatery już czekają. Ale jak to Mori nie żyje? - zamarł Pheon.
- Zginął w ostatniej walce – powiedział Noil wysuwając się naprzód i wskazał na swego konia – Tutaj jest
jego ciało.
- Jest to dla nas niepowetowana strata, taki dobry wojownik i człowiek, niezmiernie mi przykro z tego
powodu.
- Taki już nas los, jedni umierają by inni mogli żyć – westchnął Noil – Teraz to na mnie przyszła pora na
dowodzenie tym małym oddziałem.
- Mam nadzieję, że Mori przekazał Ci wszystko co najlepsze i będziesz dowodził jeszcze dłużej niż on.
- Dziękuję mistrzu, a ja mam nadzieję, że wybraniec sprawi, że nie zginie żaden z chłopców – odpowiedział
Noil a po plecach Rocka znów przeszedł ten trudny do określenia dreszcz, który towarzyszył mu za każdym
razem, gdy ktoś pokładał w nim takie nadzieje, lecz tym razem się nie odezwał ani słowem.
- To co długo tu jeszcze będziemy gadać jak stare baby? Czy może w końcu nas wpuścicie do środka? -
zapytał Zygfryd przeciągając się – Bez obrazy druhu, ale jesteśmy zmęczeni walką i podróżą i marzymy już
tylko o zmyciu z siebie śladów bitwy i o porządnej strawie – rozległy się pomruki potwierdzające słowa
paladyna.
- Racja, jak już sam zauważyłeś do młodzieniaszków nie należę i czasem zapominam o ważniejszych
rzeczach – z chytrym uśmiechem odpowiedział Pheon puszczając oczko do Rocka – Zatem ruszajmy!
Po tych słowach ruszył rześkim krokiem w kierunku bramy a za nim podążyli przybyli. I tym
razem po przekroczeniu murów Rock nie mógł dowierzać własnym oczom. Wiele słyszał o tym co znajduję
się za wysokim murem, ale to co zastał przekroczyło jego wyobrażenia. Od bramy prowadziła ulica po
bokach której znajdowały się kolorowe ceglane budynki z balkonami, na których znajdowała się bujna
roślinność, drzwi wejściowe były z solidnego dębowego drewna a przy nich znajdowały się marmuroweposągi przedstawiające Blessa oraz różnej maści zwierzęta. Na zewnątrz spacerowało mnóstwo ludzi w
bogatych szatach, damy wyglądały jakby brały udział w zawodach, która z nich założy na sobie więcej
drogocennej biżuterii, za to mężczyźni mogli się pochwalić sygnetami, pierścieniami oraz bogato
zdobionymi kapeluszami. Ludzi Ci byli zupełnym przeciwieństwem tego co Rock myślał o bogatych
damusiach i młodych zadufanych szlachcicach, każdy z nich bowiem miał przyjazny wyraz twarzy oraz z
chęcią zagadywał do każdego kto pragnął rozmowy. Byli tu również strażnicy ale nie tacy jakich do tej pory
widział Rock, ponieważ nie byli oni ubrani w lekkie skórzane pancerze lecz były to porządne kolczugi z
metalowymi płytami zakrywającymi bardziej narażone na uderzenia częściami ciała a przy pasie każdy z
nich miał porządny hełm, który zakładał w przypadku zagrożenia. Z drugiej strony pasa wystawała bogato
zdobiony klingi półtora ręcznych mieczy, których ostrza wyglądały jakby mogły bez trudu przebić każdy
pancerz. Jak do tej pory chłopak widział takie wyposażenie u paladynów ale to i tak nie u wszystkich. Pheon
prowadził ich w kierunku centrum zamku jak myślał Rock ponieważ budynki stawały się coraz większe i
bogatsze a nad nimi górowały imponujące baszty siedziby Mendela. Za kolejnym zakrętem Rockowi ukazał
się widok, który odjął mu dech. Znajdował się tu kolorowy park, który tworzyło masę tutejszych i
egzotycznych drzew, kwiatów i krzewów a między nimi można było dostrzec okazy zwierząt, których Rock
nie widział jeszcze nigdy dotąd a tylko o nich słyszał, były tam oswojone lwy, żyrafy, słonie, tygrysy
wszystkie on prezentowały się majestatycznie w magicznie wyglądającym ogrodzie. Ludzie zdawali się
kompletnie nie zwracać na nie uwagi, poza paroma wyjątkami, nie ma w sumie w tym nic dziwnego
ponieważ mieszkańcy tego miasta widywali większe dziwy, lecz Rock i niektórzy jego towarzysze nie mogli
przestać wlepiać oczu w ten zajmujący widok.
- Nie spodziewałeś się zobaczyć tu takich cudów co chłopcze? - zagadał Zygfryd, który sprawiał wrażenie
znudzonego, jakby mieszkał to cały życie i dość się napatrzył.
- Ja nawet nie wiem co to są za stworzenia – rzekł ze wstydem chłopak. W książkach nigdy nie natknął się na
takie okazy.
- I nie ma w tym nic dziwnego – uśmiechnął się do niego Kork – Kupcy przywieźli te cuda z odległych krain
i to jest jedyne miejsce w naszym pięknym kraju gdzie można nimi nacieszyć oko.
- Przynajmniej nie sfajdałeś się w gacie na widok tej bestii – Dork wskazał na lwa leniwie wygrzewającego
się w promieniach słońca – Tork tak się przestraszył tego kocura, że jak się tylko zebrał na nogi uciekał gdzie
pieprz rośnie, dawno nie słyszałem by ludzie tak głośno się tu śmiali jak wtedy – Tork udawał, że nic nie
usłyszał i z zapałem przyglądał się zabawie dwóch małych słoni, które wzajemnie oblewały się wodą.
- Teraz wiem czemu ludzie się tak zachwycają tym miejscem – przyznał Rock – Chciałbym tu zamieszkać
kiedy to wszystko się wreszcie skończy.
- Już nie długo Rock i przepędzimy wszystkie bestię z naszych ziem a następnie wybijemy je do nogi.
- To wszystko prawda moi cni panowie, nasze zwycięstwo zdaję się bliskie, a teraz proszę zostawcie tu konie
– Pheon wskazał na ogromną stadninę z której w ich kierunku podążało już kilku chłopców stajennych –
Dalej pójdziemy już pieszo, tak jak mówiłem jest już późno więc nie będziemy niepokoić naszego władcy,
lecz zapewnił wam on jadło i spoczynek w najlepszej karczmie „Guarana” do której dzieli już nas jedna
przecznica, jednak wcześniej udamy się do łaźni, proszę za mną.
Raźnym krokiem skierował się w stronę parku i zagłębił się między drzewa a za nim bez oporu ruszyła
reszta. Po wkroczeniu do parku Rockowi od razu wpadł do nosa słodko kwaśny zapach dojrzewających
egzotycznych roślin, dzięki któremu wpadł w błogi nastrój odprężenia i z ciekawością przyglądał się
kolorowym ptakom, które naśladowały mowę ludzką.
- O to jesteśmy u naszego celu – rzekł Pheon a ich oczom ukazała się spora polana na środku której
znajdowała się drewniany dom z którego wydobywało się sporo dymu – Śmiało zapraszam do środka.
Wewnątrz, mogli rzucić z siebie ubrania, które od razu zabrało ze sobą paru pachołków. Rock był
zszokowany tym jak mocno poznaczone bliznami są ciała jego towarzyszy, znać było na nich przecięcia
mieczem, ślady po uderzeniach młotem lub brzydki szarpane blizny od pazurów, tylko jego ciało było prawie
idealne z wyjątkiem paru blizn, śladów po pierwszej bitwie w Wycombe.
- Skoro panowie są już gotowi zapraszam za drzwi, tam są naszykowane dla was balię z wodą – powiedział
Pheon wskazując na przejście za jego plecami, gdzie udała się grupa wojowników. Po wejściu do kolejnej
izby Rock trochę się zaczerwienił ponieważ dla każdego z nich oprócz misy z wodą czekała piękna kobieta
gotowa zmyć z nich wszystkie ślady podróż, chłopak spojrzał po towarzyszach ale żaden z nich nie
wykazywał nawet najmniejszego śladu zawstydzenia a nawet przeciwnie bo z uśmiechem na ustach witali
się z paniami po czym ochoczo wskakiwali do balii i oddawali się ich delikatnym dłonią.
Rock czuł się bardzo zrelaksowany siedząc w ciepłej wodzie i czując dotyk łagodnych rąk na ciele, a ono
zmęczone podróżą momentalnie się rozluźniło. Powiódł przymkniętymi oczami po towarzyszach i każdy z
nich wyglądał tak jak on się czuł a trzej bracia wyglądali jakby oddali się w objęcia snu.Chłopak był tak odprężony, że nawet nie zauważył i nie usłyszał jak do środka wszedł Pheon.
- Moi panowie, podziękujcie naszym pięknym dziewczyną i załóżcie na siebie naszykowane szaty- rzekł
głosem idealnie wpasowującym się w klimat łaźni a zawiedzeni podróżni poczęli wstawać z swoich balii a
bracia byli wyraźnie zasmuceni tym, że muszą pożegnać się ze swoimi towarzyszkami. Tork nawet próbował
namówić swoją damę do towarzyszenia mu podczas kolacji, ta jednak z uśmiechem odmówiła tłumacząc, że
jakby korzystała z zaproszenia każdego klienta to zapewne po jakimś czasie nie wzbudzała już by takiego
zainteresowania a inne dziewczyny ze śmiechem potwierdziły te słowa, zatem panowie grzecznie
podziękowali i przymierzyli swoje nowe szaty, które wyraźnie ich zachwyciły. Zwłaszcza drużynie Rocka,
która od niemal tygodnia dźwigała na sobie ciężkie zbroje niezmiernie przyjemnie było ubrać lekki
jedwabne szaty i wygodne pantofle, same szaty były równe, każda z nich bowiem miała kolor czystego nieba
rozjaśnionego przez promienie słońca. Ubrania te były tradycyjne dla szanowanych wojowników, którzy
właśnie stoczyli bitwę lub odwiedzali miasto po długiej podróży.
- Pheon, udamy się w końcu na posiłek czy masz dla nas jeszcze jakąś niespodziankę ? - zapytał Zygfryd,
który jako ostatni opuścił łaźnie.
- Właśnie przez zapach tych wszystkich kadzideł i mydlin zrobiłem się strasznie głodny – dodał Kork.
- Ależ oczywiście, że idziemy jeść i pić. Podczas waszego relaksu przybiegł do mnie chłopak z kuchni
przekazując, że stoły już są tak zastawione, że aż się uginają pod ciężarem potraw.
Rzeczywiście miał rację, bo już po chwili ukazał się wędrowcom budynek bardziej okazały niż reszta
otaczających budowli, a przed wejściem tłoczyło się mnóstwo ludzi.
- Witaj Pheon a cóż to za towarzyszy przyprowadziłeś do mojej kuchni? - zagadał go mężczyzna w
eleganckim stroju, który właśnie wyszedł z jadalni po czym jego wzrok utkwił na olbrzymie. – O Zygfryd,
miło Cię widzieć, prawie Cię nie poznałem bez zbroi.
- Jak już zauważyłeś jest ze mną Zygfryd i jego towarzysze broni, oraz jego bratanek Rock i jego eskorta.
- Rock to znaczy.. Wybraniec? Na Blessa! - krzyknął gdy spojrzał na chłopaka i na stojącego obok niego
Łapę – Miło Cię w końcu poznać przyjacielu i Twojego towarzysza, zapraszam was wszystkich na posiłek.
Król uprzedził mnie o ważnych gościach ale nie spodziewałem się samego pana Rocka.
- Mi też miło pana poznać – odpowiedział chłopak po czym dodał – Chętnie skorzystam z zaproszenia, bo
umieram już z głodu.
- Ciebie też dobrze widzieć Kri, masz jeszcze Twoje specjalne wino? Stęskniłem się za nim – odparł Zygfryd
z uśmiechem.
- Ależ oczywiście, że mam dalej chodźcie za mną, nie będziemy rozmawiać przecież z pustymi żołądkami –
powiedział Kri i zginając się w pół zaprosił przybyłych do środka.
Jadalnia różniła się od tych w których Rock do tej pory bywał, ściany były przyozdobione wielką ilością
obrazów przedstawiających różnej maści zwierzęta, portrety królów a ścianę naprzeciw wejścia przykrywał
ogromny obraz przedstawiający Blessa zsyłającego swoją moc na pierwszego człowieka. Goście
zachowywali się cicho i wszyscy posługiwali się sztućcami a przy jednej z ścian usadowiła się grupa
muzyków grających przepiękne melodie, chłopakowi wydawało się, że melodia na chwilę przycichła gdy
przeszedł obok, ale nie przejął się tym nazbyt. Stoły zaś były z potężnego dębowego drewna tak samo jak
ławy pod nimi, a naczynia i sztućce były srebrne lub kryształowe. Jednak to jedzenie wzbudzało największy
zachwyt, od samego zapachu człowiek czuł, że powoli robi się syty. Owoce, których nigdy w życiu nie jadł,
ale niektóre znał już z ogrodu, dziwne duże czerwone istoty wyglądające jakby pająki z szczypcami
wystającymi z głowy, obok nich duże białe robaki i owalne skorupy. Rock zastanawiał się czy to jest w ogóle
pożywienie czy też rodzaj ozdoby, jednak te wątpliwości przerwał Zygfryd nakładając sobie na talerz porcję
robaków.
- Zygfrydzie co to jest? - zapytał, pamiętając by się zwracać do niego po imieniu przy obcych ludziach.
- To są akurat krewetki, a to co przykuło Twoją uwagę to małże i raki, uchodzą one za rarytas dostępny tylko
tutaj i w królewskiej kuchni ponieważ Kri musi je przywozić aż z dalekich morskich wód. Śmiało spróbuj, a
sam się przekonasz co traciłeś przez całe życie.
- Ale to wygląda obrzydliwie – odpowiedział krzywiąc się chłopak.
- Może i tak, ale jak dobrze smakuje – powiedział Kork otwierając nożem jedną z małży po czym pokropił ją
sokiem z cytryny i głośno wysiorpał zawartość, z błogością na twarzy.
Rock postanowił zaryzykować i sięgnął po jedną ze skorup jak uczynił to poprzednik i prawie wypluł
zawartość na swój talerz, w ostatniej chwili zdołał się zmusić do połknięcia galaretowatej zawartości, która
ześlizgnęła się do żołądka.
- To ma być rarytas? - zapytał wciąż wykrzywiając twarz po czym wypił wino ze swojego kielicha duszkiem
aż smak całkowicie ustąpił z ust.
- Nie każdy ma książęcy język – zaśmiał się Zygfryd podsuwając mu krewetki – To jest o wiele lepsze.- Czy aby ze mnie nie kpisz? - zapytał podejrzanie ale wziął krewetkę i ostrożnie odgryzł kawałek lecz tym
razem się zadziwił – Ależ to jest dobre, smakuje prawie jak kurczak.
- A nie mówiłem? - powiedział Zygfryd nakładając mu sporą porcję – Polecam do tego również białe wino.
Rock postanowił, że spróbuje innych potraw i każda z nich smakowała mu jeszcze bardziej niż poprzednia a
wino było wręcz wyborne i dość szybko jego towarzysze i on sam zaczęli sypać żartami jakby nie niepomni
już co wydarzyło się pół dnia wcześniej, ciesząc się posiłkiem i towarzystwem.
Jakiś czas później, gdy bracia opowiadali historię o tym jak najmłodszy z nich musiał uciekać
przez okno od swojej kochanki gdy do domu wrócił jej mąż i gonił go przez połowę miasta a Rock zanosił
się śmiechem nagle poczuł na ramieniu delikatny dotyk, odwrócił głowę i nie mógł uwierzyć własnym
oczom.
- Aqua? - krzyknął zadziwiony po czym chwycił ją w ramiona odrywając od ziemi i kręcił nią po całej sali –
Ależ się za Tobą stęskniłem, nie spodziewałem się Ciebie dzisiaj zobaczyć – powiedział po czym pocałował
jej czerwone usta i położył na ziemi.
- Ja za Tobą też mój kochany – odpowiedziała i odwzajemniła pocałunek – Ale widzę, że towarzystwa i wina
Ci nie brakuje, boję się, że od samego pocałunku mogę być pijana.
- Przekonajmy się – odparł przekornie Rock i znów ją pocałował, czuł w sobie dużo odwagi dodanej przez
wypity alkohol i zdecydował powiedzieć głośno – Słuchajcie ludzie, to jest moja kochana pani, której nie
zamierzam wypuszczać z rąk, ponieważ to ona sprawiła, że zdołałam się oswoić ze swoim przeznaczeniem.
- Nasz wybraniec, nigdy o Tobie nie wspominał pani. Ale teraz rozumiem, że nie chciał się dzielić
informacjami, że po naszej planecie żyje taka piękna istota – powiedział Nori głęboko się skłaniając.
- Nie dziwię się zatem, że Rock jest taki pokorny – powiedział z uśmiechem puszczając oczko Dork.
- Miło Cię widzieć ponownie Aquo, również się za Tobą stęskniłem – dodał Tork całując ją w dłoń.
- Was panowie też jest mi niezmiernie poznać – odparł i odwzajemniła ukłon – A Ciebie Zygfrydzie rada
jestem zobaczyć w zdrowi i humorze. No panowie ile mam jeszcze czekać na wino?
- Ja Ci naleje moja pani – rzucił natychmiast Rock i z entuzjazmem począł wymieniać wina, które osobiście
poleca, mimo że mało znał się na winie, ale widocznie Aqua była pod wrażeniem recenzji chłopaka i wybrała
to, które najbardziej jej polecał i musiała przyznać po pierwszym łyku, że wybrał naprawdę smaczne.
Przez resztę wieczoru w całej sali było słychać głośne rozmowy i śmiechy. Wino pomogło całemu
towarzystwo na całkowite rozluźnienie się i obcy ludzie rozmawiali ze sobą jak starzy przyjaciele a tu i
ówdzie rozlegały się wesołe piosenki oraz żywe pieśni żołnierskie. Gdy księżyc świecił już swoim
maksymalnym promieniem to na sali zostali się już tylko najtrwalsi a na ziemi walały się ciała pijanych
ludzi, którzy nie mieli sił nawet dojść do własnego domu a Kork, Dork, Tork, Pheon tańczyli razem z Kri na
środku parkietu w rytm muzyki granej przez trubadurów a Rock, którego Aqua nie odstępowała na krok
rozmawiał z Zygfrydem i dwoma doświadczonymi paladynami, których zbawiły tutaj dźwięki zabawy.
- Możemy już udamy się do mnie - wyszeptała mu do ucha kapłanka zalotnym głosem.
- Świetny pomysł – chłopak chętnie przystał na jej propozycję – Wybaczcie panowie, czas już na nas –
zwrócił się do towarzyszy wstając – U króla muszę być w dobrej formie.
- Święto słowa chłopcze, zaopiekuj się Aquą – odpowiedział Zygfryd puszczając oczko.
- To ja się nim będę opiekować – odparła kapłanka z zadziornym uśmiechem.
- Ooo jaka nam się ostra kobieta trafiła – zarechotał jeden z wojowników.
- Nawet nie wiesz jak bardzo bracie, dziękuje jednak za towarzystwo i do zobaczenia nazajutrz – powiedział
Rock kierując się w stronę wyjścia trzymając Aque pod ramię.
Noc była piękna, na niebiosach lśniły liczne gwiazdy, wiatr przynosił przyjemną uczucie chłodu, a okolica
po której się poruszali po zmroku wyglądała jeszcze lepiej.
- Tak więc moja droga jak się tutaj dostałaś? - Rock nie chciał zadać tego pytania przy innych ludziach.
- Nie było to trudne, dwa dni po Twoim wyjeździe z Parceli wyruszyła grupa kapłanów więc postanowiłam
zabrać się z nimi, mieliśmy w straży dwudziestu żołnierzy i podróżowaliśmy najszybszym i
najbezpieczniejszym szlakiem bez żadnych przygód a dotarliśmy tutaj dzień przed Tobą.
- Cieszę się, że nic wam się nie stało bo teraz nawet te bezpieczne szlaki nie są jednak bezpieczne, o czym
mieliśmy okazję się przekonać tuż pod samym zamkiem zaatakowani przez Hundów.
- Słyszałam i współczuję Ci straty towarzyszy, chociaż Tobie tym razem nic się nie stało. Obiecaj mi, że
następnym razem też nie dasz się zranić tym potworą.
- Przysięgam na miłość do Ciebie. A co do miłości… Zygfryd powiedział mi o Tobie i Ifrycie.
- Ahh ten Zygfryd, sam chciałam Ci o tym powiedzieć gdy przyjdzie na to odpowiedni moment.
- Więc myślę, że teraz jest idealny moment, jesteśmy sami a wokół nas tylko wiatr, zwierzęta i drzewa –
ponaglił ją chłopak, zdziwiony tonem swego głosu.- Masz racje – powiedziała Aqua przygryzając wargi – Po pierwsze to było już dość dawno, chwilę po tym
jak przybyłam do świątyni po nauki a on już tam był dwa lata starszy ode mnie. Często widywaliśmy się
pomiędzy zajęciami lub podczas posiłku. Któregoś dni zaprosił mnie na spacer i dobrze nam się rozmawiało
więc zaczęliśmy się częściej spotykacie a jakiś czas później już wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem.
Rock po tych słowach nic nie mówił, lecz wpatrywał się w nią swoimi niebieskimi oczami a jego twarz nie
wyrażała żadnych emocji więc kontynuowała.
- Na początku było wspaniale, myślę że nawet go kochałam – tutaj dojrzała delikatny tik na twarzy
towarzysza coś między grymasem bólu a złości – Jednak długo to nie trwało i zaczął mnie kontrolować,
wypytywał gdzie byłam, chciał żebym cały czas wolny spędzałam z nim i nie lubił gdy się spotykałam z
innymi chłopakami, nawet dla samej nauki. Szmer zaczęła mi mówić, że zaczyna to dziwnie wyglądać i
powinnam bardziej mu się sprzeciwiać i nie godzić się na wszystko – Aqua zaczerpnęła powietrza i
odwróciła twarz ale Rock zauważył, że kątem ręki ociera oczy. Ten widok złagodził jego twarz i pozwolił
zrozumieć, że Aqua nie mówiła mu wszystkiego ponieważ wciąż są to dla niej krwawiące rany.
- I posłuchałaś jej? - zapytał najbardziej delikatnym i miękkim głosem, na który mógł się zdobyć.
- Tak i wtedy zaczęło się najgorsze – kąciki ust znów jej zadrżały – Gdy nie robiłam tego co chciał to albo
głośno na mnie krzyczał lub co jeszcze gorsze nie odzywał się do mnie przez cały dzień. Gdy tylko
próbowałam z nim porozmawiać o tym, że potrzebuję trochę miejsca to mówił, że to rozumie, ale na drugi
dzień było to samo. Mówił, że rozumie moje potrzeby i się odsuwał na jakiś czas, ale na drugi dzień czasami
wracał z podwójną mocą zazdrości więc miałam już tego dosyć i poważnie myślałam zgodnie z radami
Szmer by odejść od niego bo tylko wtedy bym się poczuła wolna. Pewnego dnia jednak wydarzyło się coś co
utwierdziło mnie w tym postanowieniu – Aqua znowu zamilkła na dłuższą chwilę a Rock dostrzegł
błyszczącą strugę na jej kościstym policzku.
- Jeśli nie chcesz to nie mów – powiedział łagodnie Rock łapiąc ją za rękę.
- Chcę Ci to opowiedzieć do końca. Więc pewnego dnia poszłam się spotkać z przyjacielem Aorem,
spędzaliśmy ze sobą miło czas na spacerze i rozmowach do czasu aż drogę zastąpił nam Ifryt. Zaczął
strasznie krzyczeć, próbowałam go uspokoić ale on był jakbym w amoku odepchnął mnie tak silnie, że aż
upadłam na to mój przyjaciel uderzył go pięścią, jednak Ifryt zdołał uchylić się przed ciosem i rzucił się na
niego. Ifryt był większy i silniejszy więc po chwili bezlitośnie bił Aora, a gdy próbowałam go odciągnąć
również mnie uderzył i wtedy na ratunek przyszli nam dwaj paladyni, którzy zaniepokojeni hałasem
postanowili sprawdzić co się dzieje, we dwóch złapali Ifryta i go odciągnęli gdy Aor był już nieprzytomny.
Nasi obrońcy zawołali kapłanów, którzy się nami zajęli i pozwolili dojść do siebi, a Ifryt trafił do lochów na
pół roku. Po tym czasie zupełnie się zmienił ale mnie to już nie obchodzi, w trakcie jego kary odwiedziłam
go tylko raz aby powiedzieć mu, że nie możemy być dłużej razem, a on przyjął to w swoim milczącym stylu
– zakończyła z wyraźną ulgą Aqua.
- Ale jak wy po takich wydarzeniach możesz ze sobą współpracować lub walczyć ramię w ramię?
- Oboje jesteśmy profesjonalistami, świątynia nie chciała stracić tak zdolnego władcy ognia, a tak jak
mówiłam, zmienił się on przez czas zamknięcia w lochach i byłam w stanie zaakceptować jego obecność.
- Nie wiem czy ja bym tak potrafił – powiedział Rock z niedowierzaniem kręcąc głową. Dziękuję Ci jednak,
że potrafiłaś mi zaufać i opowiedzieć co się między wami wydarzyło. Obiecuję, że nie poruszę przy nim tego
tematu.
- Dziękuję za zrozumienie i naprawdę nie chciałabym, żebyś przeze mnie miał nieprzyjemne sytuację z
Ifrytem to co się wydarzyło to jest przeszłość i należy o niej zapomnieć zwłaszcza w tych trudnych czasach –
dodała kapłanka patrząc mu głęboko w oczy.
- Tak jak mówiłem, przysięgam na Blessa i mój honor, że to co mi powiedziałaś zostaję między nami.
- Dziękuję Ci kochany – powiedziała Aqua mocno się do niego przytulając i całując w usta, Rock nadal czuł
słony smak łez na jej wargach i widział delikatne strużki na twarzy– Właśnie doszliśmy do mojego domu czy
chcesz wejść do środka?
Rock nic nie powiedział tylko przytulił ją jeszcze mocniej i odwzajemnił pocałunek, po czym przeszli przez
drzwi i długo nie szli spać niesieni przez miłosne uniesienie.
Następnego dnia Rock obudził się w doskonałym humorze obok swojej ukochanej, i za nic nie
miał ochoty na spotkanie z królem, najchętniej nie wypuszczał by Aquy z ramion do końca życia.
- Ależ mój drogi wybrańcze, musisz iść na to spotkanie, po to tu właśnie przybyłeś – pouczyła go kapłanka.
- Nie prawda – droczył się chłopak – Przybyłem tu tylko z nadziei, że znów spotkam Ciebie i jak widać los
był dla mnie łaskawy.
- Taaaak? A jakże byłeś wczoraj zdziwiony gdy mnie ujrzałeś.
- Ponieważ Twój widok jest zawsze dla mnie niespodzianką jaka ty jesteś przepiękna – odpowiedział z
cwanym uśmiechem.- I dlatego Cię kocham, za to jak zawsze zręcznie wychodzisz z każdej sytuacji – odparła ze śmiechem –
Ciekawa jestem czy z królem pójdzie Ci tak samo gładko.
- Król przy Tobie to będzie mały pikuś. Jeśli Ciebie przekonałem do siebie to z królem pójdzie jak z płatka.
- Mam nadzieję, swoją drogą chyba już jest czas, Zygfryd pewnie się zamartwia gdzie tak zniknąłeś.
- Masz rację, ale jestem pewien, że ma on jeszcze mniejszą ochotę na to spotkanie niż ja.
- Tak, Zygfryd jest znany ze swojej niechęci to oficjalnych spotkań zwłaszcza po suto zakrapianych ucztach.
- Wujek, to jednak zawsze potrafił się zabawić. Zechcesz mi towarzyszyć przy tym spotkaniu ?
- Z chęcią, ktoś musi Cię przypilnować, żebyś nie palnął czegoś nieodpowiedniego.
- I od tego mam właśnie Ciebie – zaśmiał się chłopak a Aqua mu zawtórowała – To co idziemy?
- Daj mi chwilę, tylko się odpowiednio wystroję, i to samo ty powinieneś zrobić.
- Nigdy nie odpuszczasz ze swoimi radami co?
Aqua nic nie odpowiedział tylko uśmiechnęła się szelmowsko.
Po chwili razem już wędrowali do sali gdzie wczoraj rozstali się z Zygfrydem i resztą. Dzień
tym razem nie był taki piękny jak poprzedni. Niebo było zasłonięte chmurami z których kropił delikatny
deszczyk, tworząc na alejkach małe kałuże. Jednak nie przeszkadzało to młodej parze w wesołym i
spokojnym spacerze, po dotarciu do celu zastali czekających na nich towarzyszy, na których widok kapłance
opadły ręce. Zygfryd stał blady opierając się o mur a trzej bracie nie mieli nawet siły stać na własnych
nogach, każdy z nich wyglądał jakby w każdym momencie mógł zwrócić cała zawartość żołądka z
poprzedniego wieczora. Nawet dostojny Pheon nie wyglądał najlepiej a towarzysząca im milcząca atmosfera
sprawiała wrażenie jakby to była grupa żołnierzy, którzy stoczyli przed chwilą śmiertelnym bój z hordą
wrogów.
- I co wyście ze sobą zrobili, za moment spotkanie z władcą a wy wyglądacie, jakbyście mieli się spotkać ale
z latryną – powiedział ostro Aqua.
- Daj nam spokój kobieto, wczoraj stoczyliśmy potworną bitwę, mieliśmy prawo się napić – odpowiedział
słabym głosem Zygfryd, próbując oderwać się od ściany z marnym skutkiem.
- Macie w tej chwili wszyscy iść do łaźni i odziać się w nowe szaty, te które macie na sobie nie nadają się do
niczego a poza tym cuchniecie jak cała zapijaczona armia – kapłanka aż kipiała ze złości.
- Panowie, radzę wam jej posłuchać, nie chcecie bardziej jej zdenerwować, możecie mi uwierzyć wiem co
mówię – powiedział Rock ledwie powstrzymując się od śmiechu na widok zmęczonych twarzy towarzyszy.
- A może my nie musimy się stawić u króla, przecież jesteśmy tylko prostymi wojami – powiedział Tork, a
bracia ochoczo mu zawtórowali.
- Ależ oczywiście, że musicie. Rozkaz dotyczył całego oddziału. Noil i reszta są gotowi i czekają już na was
pod bramą zamkową. – żachnął się Pheon
- O to może… - zaczął Dork lecz Aqua przerwała mu gwałtownie.
- Dosyć tego – krzyknęła i wykonała ruch rękoma od pobliskiej fontanny w kierunku braci. Z fontanny
natychmiast podniosły się trzy strumienie wody przypominające węże, które z wściekłością rzuciły się na
dyskutujących, oblewając ich strumieniami lodowatej wody. Bracia zaczęli piszczeć jak niedorostki i błagali
Aque, żeby przestała.
- Pójdziecie już bez zbędnego narzekania? - zapytała ostro, nie przerywając.
- Tak, tak tylko proszę przestań to robić – błagali na przemian bracia, którzy bardzo żałowali, że udało im się
sprowokować kapłankę.
- Dobrze, widzicie? Trzeba było tak od razu i wszyscy bylibyśmy szczęśliwi a teraz marsz do łaźni –
powiedziała ostro - Ty też Zygfryd – dodała a wielki paladyn potulnie udał się do celu, nie miał ochoty
podzielić los towarzyszy.
- Mówiłem wam chłopcy, że lepiej jej nie denerwować, nie wierzyliście – śmiał się Rock, a bracia tylko coś
odburknęli w jego kierunku.
- No to skoro już wysłaliśmy naszych zabawowych towarzyszy do higieny to może coś zjemy zanim wrócą –
zaproponowała kapłanka.
- Chętnie, jeszcze nic dzisiaj nie jadłem – przystał Rock uświadamiając sobie, że jest straszliwie głodny.
Kucharze jednak nie byli w zbyt dobrej formie więc jedynym na co było ich stać to podgrzać kurczaka, który
pozostał się z wczorajszej uczty oraz podać im lekko twardy już chleb, ale kapłance i wybrańcowi to nie
przeszkadzało więc ze smakiem zjedli podany posiłek podczas którego naigrywali się z kucharzy.
Akurat zdążyli spałaszować kapłona, gdy do środka wpadli ich towarzysze w nowych wspaniałych szatach,
które mocno kontrastowały z ich jeszcze bladymi twarzami i podkrążonymi oczyma.
- Jak tam panowie, gotowi już na wizytę? Nie możemy pozwolić królowi na nas czekać – zagadała wesoło
kapłanka.
- Nie, ale starczy mi już Twoich orzeźwień pani – odpowiedział ze złością w głosie Tork.- Przyjacielu, ale nasza droga kapłanka wyświadczyła Ci ogromną przysługę, przynajmniej jesteś w stanie
utrzymać się na nogach – zadrwił z niego Pheon.
- Dobra panowie, starczy już tych uprzejmości – powiedział Zygfryd – Pheonie prowadź nas na spotkanie.
- W końcu jakiś głos rozsądku – rzekła z ulgą Aqua, ona też już nie miała ochoty na dalsze dyskusje.
- Pamiętajcie, że król lubi etykietę salonową – pouczył ich Pheon – Więc po wejściu macie się ukłonić w
rzędzie z głową spuszczoną ku dołowi, powstać możecie tylko na wyraźne życzenie naszego umiłowanego
władcy. Każde zdanie ma się kończyć „ Miłościwy królu”. Mendel nie lubi kłamstwa i łatwo potrafi wyczuć
nawet najmniejszą próbę zatajenia prawdy. Jednak z drugiej strony jest on tak samo podekscytowany na
spotkanie z Tobą mój chłopcze – zwrócił się do Rocka.
- To może nasz wybraniec poprosi go, żeby poczęstował nas winem, które postawi nas na nogi, jeśli nie chcę
bym upadł zemdlony przed... - umilkł na widok porażającego spojrzenia Aquy i coś jeszcze wymamrotał lecz
zarówno ona jak i Pheon nie zwrócili na niego większej uwagi.
Dalsza części drogi minęła już w milczeniu, aż do momentu gdy stanęli przy pałacowych
schodach szczerzonych przez dwóch zakutych w czarne zbroje rycerze którzy mieli przewieszone przez
ramię złote peleryny z herbem lwa oraz dzierżyli w pochwie na plecach wielkie, dwuręczne miecze a u pasa
przytroczone sztylety z bogato ozdobionymi rękojeściami, o klinkach tak ostrych, że przypadkowe
dotknięcie groziło poważnym skaleczeniem. Na głowach mieli odbijające promienie słońca czarne hełmy
przyozdobione pióropuszem tako samo złotym jak płaszcz. Rock nie mógł wyjść na ich widok z podziwu a
Zygfryd jak to miał w zwyczaju przywitał się z nimi jak ze starymi przyjaciółmi.
- Mój wuj jest naprawdę bardzo sławny a ja tak naprawdę mało o nim wiem – pomyślał Rock – Ciekawe czy
dowiem się o dokonaniu przez niego jakiś wielkich czynów o których nie chce jeszcze mówić.
- Witajcie cni rycerze stawiam się na wezwanie jaśnie nam panującego Mendela – przywitała się Aqua –
Przepraszam za spóźnienie ale napotkały nas drobne poranne problemy.
- Dobrze, że przybyliście, król już się bardzo niecierpliwi – odezwał się jeden z nich – Pani nie ty powinnaś
przepraszać, jesteś jedyną damą w tym męskim towarzystwie – powiedział spokojnie po czym zwrócił się do
Rocka - Panie wiem, że jest pan wybrańcem namaszczonym przez naszego Boga pana ale, nawet Ciebie
obowiązuję etykieta królewska. Wierzę, że wiesz jak się zachować przed obliczem naszego władcy i
przeprosisz go za wasze spóźnienie, a wilka musisz zostawić z nami. Pheonie, czyżbyś pierwszy raz w życiu
nie dał rady przypilnować swoich towarzyszy? - dodał wesołym głosem.
- Daj spokój Clayne, już nie mam na to sił – odezwał się wciąż blady stary paladyn.
- Masz rację panie, nie powinniśmy kazać królowi czekać – odpowiedział lekko onieśmielony Rock
kłaniając się przed rycerzem, wciąż zapominał, że jako wybraniec powinien być bardziej pewny siebie.
Jednak gdy usłyszał, że musi zostawić tu wilka, stracił część swojej odwagi. Zawsze jednak gdy nie miał
obok siebie Łapy czuł jakby nie miał połowy duszy. Czasami czuł, że on jest Łapą a Łapa nim, nie potrafił
jeszcze tego sam przed sobą wytłumaczyć.
- O a tutaj mamy braci Borsodych – zaśmiał się drugi ze strażników – Teraz już wiem dlaczego przybyliście
tak późno. Co chłopaki wy się nigdy nie nauczycie dworskich manier?
- Spierdalaj Sandor – powiedział gniewnie Kork, spacer w dusznym wilgotnym powietrzu wyraźnie nie
służył tak samo jemu jak i pozostałym bracią, Rock modlił się w duchu by nie zwymiotowali, reszta braci się
nawet nie odezwała.
- Oj Kork, Kork – chyba już zapomniałeś, że nie ładnie jest się odzywać w taki sposób do człowieka, który
uratował Ci życie. Następnym razem, ręka może mi się omsknąć i Cię przypadkiem trafię w kutasa.
- Myślę, że w mojego byś trafił, ale słyszałem, że z Twoim mógłby być problem, podobno to naprawdę
bardzo mały cel, przynajmniej chodzą takie pogłoski.
Po tych słowach Dork i Tork zrobili przerażone miny ponieważ drugą rzeczą z której słyną sir Sandor był
brak humoru w poszczególnych kwestiach a jedną z nich właśnie Kork poruszył. Rycerz wykonał dwa kroki
w przód stając przed braćmi, lecz między nimi stanęła Aqua.
- Nie prowokujcie mnie – ostrzegła takim tonem, że Clayne złapał towarzysza za ramię i przeciągnął na
poprzednie miejsce a Kork sam z siebie wrócił między braci.
- No myślę, że na nas już czas – powiedział Zygfryd – Nie dajmy królowi większych powodów do chęci
zastosowania wobec nas jakieś srogiej kary.
- Po raz kolejny w ostatnim czasie muszę się z Tobą zgodzić Zygfrydzie – Aqua uśmiechnęła się do niego po
czym dodała – Dobrze chłopcy pobawiliśmy się już wystarczająco, w drogę!
Rock dopiero jak znalazł się na szczycie pałacowych schodów i ujrzał przed sobą solidne, bogato zdobione
drzwi zamku królewskie zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy w życiu nie widział tak długich schodów, które
liczyły trzysta stopni. U ich szczytu również stało dwóch strażników z złotymi pelerynami na ramionach.- Król was oczekuje, wchodźcie powiedział jeden z nich otwierając drzwi, ukazując wnętrze okrągłej sali
królewskiej.
Nie była ona tak olbrzymia jak chłopak sobie to tej pory wyobrażał i nie aż tak bardzo ozdobiona, wręcz
przeciwnie w porównaniu do innych wielkich sal w których przebywał ta wydawała się nazbyt skromna, co
prawda naprzeciw wejścia znajdował się olbrzymi bogato zdobiony tron na tle okna za którym roztaczał się
piękny widok na góry Foden, które w blasku promieni słońca z wiecznie ośnieżonymi szczytami robiły
piorunujące wrażenie. Przy ścianach zawsze znajdowały się regały wypełnione księgami i mapami oraz barki
wypełnione wszelkiej maści alkoholem, a pośrodku stał potężny dębowy stół przy którym władca i jego
doradcy na co dzień spożywali swoje posiłki. Na tronie siedział sam Mendel, był to mężczyzna w kwiecie
wieku, lecz ciało wciąż emanowało sprawnością a na po twarzy dało się poznać, że jest to dumny i mądry
lecz niezbyt urodziwy mężczyzna ponieważ szpeciła ją blizna rozciągająca się od ucha aż po brodę, szpecąc
wargi potwornym przecięciem sprawiającym wrażenia jakby były podzielone na cztery osobne organy.
Również nie dodawał mu urody fakt, że włosy miał już całkiem siwe, które w większości i tak już opuściły
głowę tworząc na środku, idealnie zaznaczony przez koronę świecący placek łysiny. Korona zaś, która na
tym zamku zgonie z tradycją była przekazywana z króla na króla, pomimo swego wieku wciąż robiła
ogromne wrażenia złotym blaskiem i odblaskiem z szafirów, onyksów, diamentów, które znajdowały się
dokoła w równych odległościach. Szaty natomiast idealnie były dopasowane do korony, swym błyszcząco
zielonym kolorem z wyhaftowanym na piersi stojącym na dwóch łapach czerwonym niedźwiedziem, herbem
rodu Taboretów. Oprócz króla w sali przebywał również tuzin zakutych w czarne zbroje rycerzy, z hełmami
pod pachą oraz drugi tuzin paladynów prawie tak samo ogromnych jak Zygfryd, wszyscy oni stali parami w
takich samych odstępach.
- Mendel musi się bać o swoje życie, skoro jego gwardię tworzą ludzie, którzy wyglądają na nie do zabicia –
pomyślał Rock.
Natomiast samego króla otaczało grono jego doradców, którzy nie wyglądali na wybitnych wojowników.
Jeden z nich łysy starzec z długą białą brodą, stał najbliżej władcy i właśnie coś pokazywał na pergaminie i
mówił podniecony, pozostali przyglądali się temu milcząco kiwając głową. Lecz gdy tylko usłyszeli odgłos
otwieranych drzwi wszyscy w środku spojrzeli w kierunku gości, jedni sprawiali wrażenie
podekscytowanych widokiem Rocka a inni, zwłaszcza rycerze twarz mieli niewzruszoną, natomiast paladyni
szeroko rozszerzyli usta w uśmiechu, ale chłopak domyślał się, że to akurat było skierowane do Zygfryda.
Sam król natomiast pozostał na swoim miejscu nie wzruszony.
- Królu, przybył Rock syn Frącka oraz jego towarzysze – oświadczył rycerz a Mendel skinieniem dłoni
zaprosił ich do środka. Każdy z nich po znalezieniu się w odpowiedniej odległości od władcy oddał mu
pokłon ze słowami.
- To dla mnie zaszczyt ujrzeć Cię panie, jestem do Twoich usług – odpowiedzią Mendela było skinięcie
głową a gdy drzwi sali zamknęły się za ostatnim z gości podniósł się ze swojego tronu.
- Długo kazałeś na siebie czekać chłopcze – zaczął król, a jego głos idealnie pasował do jego fizjonomii
dumny i donośny – Jednakże rad jestem, ujrzeć Ciebie i Twoich towarzysz całych i zdrowych szczególnie
naszą zdolną kapłankę i sławnego paladyna.
- Wszyscy jesteśmy zaszczyceni Twoim zaproszeniem panie – odpowiedział Rock.
- A gdzieś jest Twój sławny towarzysz? - zapytał król.
- Został na szczycie schodów, jeśli zechcesz to przyprowadzę go na Twój rozkaz miłościwy panie.
- Nie trzeba, może po spotkaniu udam się tam razem z Tobą, jeśli moja straż wyrazi zgodę – spojrzał na
wysokiego chudego mężczyznę po swojej lewej stronie, który w odpowiedzi wskazał palcem na sześć par
gwardii królewskiej.
- A Tobie jak minęła podróż Aquo?
- Dziękuję za pytanie panie, całkiem przyjemnie, pogoda nam dopisała i zawsze jest dla mnie honorem móc
się z Tobą spotkać miłościwy panie. W dodatku brakowało mi wyjazdu z naszej świątyni, potrzebowałam
zażyć znów przygody i oddychać pełnią piersią.
- I wcale Ci się nie dziwię dziecko, kapłani i starzy profesorowie potrafią być bardzo męczący. Przynosisz
jakieś nowe wieści ?
- Nie, mój królu moim zadaniem było tylko dotarcie tutaj a po drodze nic dziwnego nie zaobserwowałam.
- Wspaniale, wspaniale – ucieszył się król na dobre wiadomości – Cieszę się, że dotarłaś bezpiecznie.
Jednakże widzę, że nie wszyscy mieli tyle samo szczęścia, bo nie widzę wśród was Moriego, a zamiast tego
odwiedzili mnie jego zastępca i niesforni bracia. Noil wytłumacz mi co się wydarzyło.
- Wszystko szło bez problemu, z wyjątkiem ataku dzików, lecz nikt w nim nie ucierpiał.
- Dzików? Poradziliście sobie z nimi? Czy może były też tam jelenie i musieliście salwować się ucieczką? -
zapytał jeden z zakutych w zbroję strażników a niektórzy zawtórowali mu śmiechem.- Wiem Arturze, że jesteś dzielnym wojownikiem, ale chyba zapomniałeś już jak wybiegłeś z opuszczonymi
portkami i brudnym zadkiem z lasu goniony przez małego wilczka. Ja Cię natomiast rozczaruję ponieważ
zdołaliśmy z obecnymi tutaj kompanami ubić zwierzęta i przyrządzić kolację –odparł Noil a cała sala
ryknęła śmiechem nawet sam król, ale rycerz nazwany Arturem szybko pożałował swych słów i schował
zarumienią twarz pod osłoną hełmu.
- I po co Ci to było Artur? Opowiadaj Noil – powiedział król.
- To jak mówiłem, podróż przebiegała bardzo spokojnie, nie natknęliśmy się na żadną zbrojną grupę więc
wyprawa przebiegała w dobrych nastrojach. Piątego dnia gdy słońce chyliło się ku zachodowi ujrzeliśmy
mury miasta i Mori zdecydował, że jak rozbijemy teraz obóz to nazajutrz bez problemów dotrzemy za mury
miasta, ludzie byli zmęczeni po całodniowej jeździe więc z chęcią przyjęli tę propozycję.
- Wtedy nastąpił atak? - rzekł zmartwiony król.
- Jeszcze nie panie, noc również przebiegła spokojnie, lecz myślę, że wtedy zwiadowcy bestii mogli nas
wyczuć lub zauważyć. Jednakże, nazajutrz ruszyliśmy w dalszą drogę i zgodnie z oczekiwaniem Moriego
gdy słońce było w zenicie dotarliśmy pod wzgórze Osti,z którego zauważyliśmy grupę Zygfryda, która
wysłana przez Pheona, ruszyła nam na spotkanie.
- Wiem, nakazałem tak uczynić, gdy doszły mnie wieści od zwiadowców, że zauważyli pojedynczych
Hundów w okolicach miasta. Dwie drużyny rycerskie lepiej sobie poradzą niż pojedyncza.
- To prawda panie, jednakże nie mieliśmy pewności co to za zbrojni jadą w naszym kierunku, więc
jechaliśmy powoli w formacji bojowej. Lecz zanim się zorientowaliśmy, że to Zygfryd i jego chłopcy bestię
wypadły na nas i na nich za wzgórza, prawdopodobnie zgromadzili w pobliskim lesie spory oddział zdolny
do gnębienia podróżnych. Rozgrzała zatem walka, a nasze szeregi wpadły w chaos, spanikowane konie nie
chciały nas słuchać i zrzucały nas z grzbietów. Jednak Zygfrydowi udało się odpędzić napór i ruszył nam na
pomoc, niestety dla Moriego i jeszcze kilku chłopaków było za późno, padli od ciosów. Ranny dowódca
jeszcze tylko poprosił Rocka o zadanie mu śmiertelnego ciosu, który pozwoli mu na połączenie się z naszym
Panem.
- Więc tak skończył mój stary druh i jeden z lepszych wojowników jakiego nosiła ta ziemia. Jest to
niepowetowana strata dla nas wszystkich. Musimy wyprawić mu pogrzeb i powiadomić rodzinę. Merynie –
król zwrócił się do bladego jak ściana młodego paladyna, gładko ogolonego chłopaka z długimi złotymi
włosami uczesanymi w ładny kok, mógł mieć co najwyżej siedemnaście lat – Idź do matki i sióstr, odbierz
ciało ojca, jak już tylko tu skończę dołączę do was.
- Dziękuję panie – rzekł chłopak nie roniąc łzy ale ton jego głosu i trzęsący się podbródek, zdradzał że
ledwie powstrzymuje łzy, ale udało mu się opuścić salę królewską tak jak nakazywała etykieta.
- Biedny chłopak – powiedział jego rycerski partner, niedawno stracił brata w boju a teraz znowu ojca.
- Mori zawsze mnie prosił, żeby mieć jego synów na oku z Merynem się udało ale Yarpen, był zbyt narwany
i chciał walczyć na pierwszej linii, ostatnio jego oddział wpadł w zasadzkę, nikt nie przeżył
- A reszta rodziny? - spytał z współczuciem Zygfryd.
- Matka i dwie młodsze siostry, ledwie się pogodziły z jedną stratą a teraz jeszcze poległ Mori. Athestenie,
udaj się po moją żonę i pójdźcie razem po kapłanki a następnie zorganizujcie dla nich pomoc.
- Tak jest panie – odparł rycerz - Czy mam także zadbać o przygotowania ciała?
- Dopilnuj tego osobiście, był to ceniony rycerze i należy mu się pochówek z honorami.
- Możesz na mnie liczyć królu, zadbam żeby wszystko był gotowe na jutrzejszy poranek.
- Dziękuję bracie, możesz odejść – rzekł król a rycerz zniknął za masywnymi drzwiami.
- Zaprawdę straszne czasy nastały, dzieci chowają przedwcześnie ojców a rodzice synów, wojna to straszna
rzecz – westchnął ze smutkiem Mendel – Noil, jesteś moim zaufanym człowiekiem i zostaniesz dowódcą
oddziału, jutro wybierzesz sobie chłopaków do uzupełnienia strat.
- Dziękuję panie, zaszczyt to dla mnie chronić naszą ziemię – wojownik odpowiedział z dumą i oddał
pokłon.
- Dobrze to słyszeć. Zatem teraz poproszę Cię o opuszczenie sali z swoimi chłopcami. Muszę omówić
sprawę z gościem głównym, który rzekomo ma ocalić nas przed podobnymi tragediami.
- Rozkaz panie – odpowiedział Noil z lekkim wyrzutem w głosie, spodziewał się że teraz będzie miał
większy dostęp do ważnych narad i zgromadzeń, jednak bez sprzeciwu opuścił salę tronową a za nim udali
się bracia, którzy wiedzieli, że nic tu po nich.
- Możemy więc przejść do rzeczy – zaczął Mendel uważnie lustrując wzrokiem chłopaka – Razem z moimi
doradcami doszliśmy do wniosku, że koniec już z defensywą i pojedynczymi potyczkami z małymi
oddziałami wroga. Chcemy wysłać posłów i zgromadzić wojska wokół portu i czekać na kolejną falę
wrogów, jednakże powinniśmy zająć się Hundami którzy wciąż znajdują się na naszym terenie.- Ale czy to jest możliwe? - zapytał Zygfryd – Wszakże nasze tereny są olbrzymie, a bestie po ostatnimi
lądowaniu rozpierzchły się po całym królestwie, gdy tylko uporały się z strażą wybrzeża.
- Wiele z nich zginęło już atakując pomniejsze twierdze i forty, które były gotowe na odpieranie ataków.
Nasi chłopcy zadali im ogromne straty i gonili ich do momentów, gdy ostatnia bestia nie uciekła lub nie
padła pod naszymi ciosami. Jednakże straciliśmy sporo dobrych ludzi i ludzie są zmęczeni ciągłą wojną
podjazdową i życiem w strachu, że z każdego zakamarka może wybiec wściekły Hund – wtrącił Pheon.
- Miałeś rację żeby wzmocnić warownie – pochwalił go król, co wyraźnie połechtało jego ego, twarz jego się
rozjaśniła a ciało niemłodego już wojownika po tych słowach odżyło, prostując się i napinając mięśni,
Rockowi wydawał się on zawsze wysokim mężczyzną ale teraz jakby uzyskał parę cali – A czy ty Ramzanie
wydałeś rozkazy o grupach wypadowych w celu wybicia ocalałych wrogów? - król zwrócił się do
mężczyzny o długich ciemnych włosach, prawie tak samo odzianym jak władca i takim samym zimnym
bystrym spojrzeniu, jednak było coś takiego w nim, że ludzie czuli się niepewnie w jego obecności.
- Tak ojcze – odparł niskim głosem, Rock spojrzał w kierunku towarzyszy, jednakże żaden z nich nich nie
sprawiał wrażenia szokowanego tym, że król ma syna, chyba tylko on dowiedział się o tym po raz pierwszy.
Podobieństwo między nimi było łatwo zauważalne jak się już posiadło o tym wiedzę, oprócz spojrzenia i
głosu byli prawie tej samej budowy i mieli tak samo wydatne kości policzkowe – Z naszego miasta
wyjechało dziesięć drużyn liczących po sto mieczy dowodzonych, przez doświadczonych paladynów i
rycerzy. Również wysłałem gońców na najszybszych koniach by przekazali rozkazy do wszystkich dużych
twierdz i miast.
- Więc ilu żołnierzy zajmie się tym zadaniem? - spytał król.
- Z tego co mi wiadomo możemy liczyć na około tysiąc dobrze dowodzonych żołnierzy, którzy będą
patrolować krainę wzdłuż i wrzesz oczyszczając naszą krainę z bestii i bandytów.
- Ci przeklęci bandyci, cholerni durnie – zdenerwował się Zygfryd – Jak można być tak głupim by w obliczu
wojny, atakować swoich rodaków. Mamy z nimi problem od dawna. Rock pamiętasz naszą pierwszą podróż
jak ocaliliśmy Rikę i Tikę ?
- Tak, dobrze to pamiętam, nienawidzę ich tak samo jak Hundów – jakże miałbym zapomnieć, pomyślał. Do
tej pory śnię o tamtej sytuacji i zastanawiam się czy one żyją i nas pamiętają – Vida był wtedy bardziej
opanowany niż ja.
- Dlatego Zygfrydzie nakazałem, żeby nasi chłopcy nie brali tych głupców do niewoli – zaznaczył Ramzan –
Skoro są na tyle odważni by atakować swoich ale brak im chęci do wstąpienia do wojska, nie ma dla nich
żadnej litości.
- Zgadzam się – król z zadowoleniem pokiwał głową – Te szumowiny dla naszych ludzi nie będą stanowić
żadnego zagrożenia, więc mało ryzykujemy.
- Królu czy wyrazisz zgodę na dołączenie do polowania? Mój topór już dawno nie zakosztował ludzkiej krwi
i jest jej spragniony – po tych słowach Zigi z czułością pogładził ostrze broni.
- Nie, jesteś potrzebny tutaj. Ty i Twoja drużyna przydacie się na miejscu nie mogę pozwolić byś udał się
gdzieś indziej. Pamiętaj też, że jesteś członkiem rady i pragnę Cię widzieć na każdej naradzie.
- Tak jest – odpowiedział olbrzym z zawodem w głosie, a Rock dojrzał w jego oczach coś co mu się nie
spodobało.
- Skoro mowa już o bandytach i głupcach. Chłopcze czy wiemy coś o Twoim bracie? - Ramzan zwrócił się
do Rocka – Wiesz gdzie bywa?
- Czy myślisz panie, że gdybym wiedział co z moim bratem to bym tutaj spokojnie stał? - odparł gniewnie
chłopak, Aqua spojrzała na niego zdziwiona – Nie mam pojęcia, ostatni raz widziałem go jak zabił moją
rodzinę a obok niego był Peri.
- Nie zapominaj gdzie przebywasz i do kogo się zwracasz – upomniał go Mendel – Nawet wybrańca
obowiązuje kodeks honorowy i zwracanie się z szacunkiem do królewskiej rodziny i rady – jednak po chwili
twarz mu zbladła i dodał z przeciągłym westchnięciem – Zatem to prawda, mój brat żyje i wrócił w
towarzystwie nowych przyjaciół, to diametralnie zmienia sytuacje.
- Nie sądzę panie – odezwał się Zygfryd – Jest to tylko dodatkowo głowa, która spadnie od mojego ciosu.
- Co ty możesz wiedzieć – Ramzan spojrzał na niego z politowaniem – Zanim zdołał byś się na niego
zamachnąć, ty i Twój topór tańczylibyście w płomieniach. Za mało go znałeś by pamiętać jak to było
ostatnim razem, gdy on i banda jego popleczników chciała dokonać zamachu stanu. Spalał on każdego z
żołnierzy, który stanął w zasięgu jego wzroku, żaden z nich nie miał z nim najmniejszych szans i ginął w
potwornych męczarniach. Dopiero gdy kapłani na czele z Manusem go otoczyli, zrozumiał że nie ma szans i
zniknął. Duża część z nas myślała, że uciekł ponieważ został ranny i w końcu zginie, jednak jak widać
myliliśmy się. Razem z jego zniknięciem jego siły poszły w rozsypkę, część uciekła a pozostali złożyli broń
przysięgając wierność.- Pamiętam tych łajdaków – wtrącił Zygfryd z pogardą – Oddaliście ich pod moją opiekę. Niektórzy tylko z
nich nadawali się do czegokolwiek, większość z nich zgniła albo do tej pory gnije w lochach.
- Dobrze uczyniłeś Zygfrydzie, nie zasłużyli oni na lepszy los – zgodził się z nim Ramzan.
- Wracając do Periego, pamiętasz chłopcze co on Ci wtedy powiedział? - król ponownie zwrócił się do
Rocka.
- Niestety moja miłość, byłem szokowany tym co zobaczyłem i prawie nic nie pamiętam z tamtego dnia.
- Szkoda, mogło by to nam chociaż trochę pomóc – westchnął król.
Nagle Rocka olśniło.
- Panie, wiem że to dziwnie brzmi, ale mam sny – zaczął nieśmiało – Widziałem w nim Periego, który mówił
mi, że do niego dołączę i pokazywał mi straszne czasy miecza i ognia, lecz nie wiem czy to przyszłość czy
przeszłość. W tych snach widziałem rzeź ludzi i krasnoludów oraz moje spotkanie z Łapą.
Reakcje zgromadzonych zaskoczyły chłopaka, Zygfryd spojrzał na niego zdziwiony, Aqua przerażona
natomiast na oblicze króla i jego syna wstąpił grymas wściekłości.
- Naprawdę? Znów próbuję mieszać ludziom w głowie – krzyknął Mendel – Nie wierz w to co Ci próbuje on
pokazać synu. Po naszej audiencji udasz się z Ramzanem do jego komnaty, pomoże Ci walczyć z imitacjami
mojego brata. Dawno zaczęły się Twoje wizje?
- Pierwszą miałem, kiedy padły na mnie promienie Blessa. Najpierw widziałem, odnalezienie Łapy i nasze
zwycięstwo, jednak później ukazała mi się śmierć i pożoga – odpowiedział Rock chociaż już ledwie pamiętał
tamte czasy, tyle się wydarzyło od tamtej chwili – Następnie objawiła mi się śmierć moich bliskich.
- Niedobrze, świadczy to, że urósł w siłę i próbować przeciągnąć Ciebie lub innych na swoją stronę.
- Wasza wysokość – Aqua postąpiła niepewnie na przód – Myślę, że wybraniec jest odporny na takie
sugestie, ja i moi towarzysze wyczuliśmy w nim mocną aurę magiczną a Szmer zaczęła nad nim pracować.
Twój pomysł by oddać go pod opiekę Ramzanowi jest trafny, trzeba mimo wszystko zabezpieczyć głowę
naszej nadziei przed wrogami.
- Nie bardzo rozumiem o co chodzi – Zygfryd miał głupią minę, a Rock zawtórował mu pytającą miną.
- Jak wiesz, część z nas posługuję sięoklumencją – wyjaśnił Ramzan – Jest to stara nauka, prawie zupełnie
już zapomniana przez żyjących, jednak wciąż kilku z nas potrafi się nią posługiwać.
- Więc jednym z nich jesteś ty? - zgadał Zygfryd.
- Tak, rodzina Taboretów ma to we krwi, mają ją również mój ojciec i wuj, jednak Mendel jako król musiał
się jej wyrzec. Zatem tylko ja, dlatego że to wrodzony dar mogę zablokować próby mieszania w głowie
wybrańca. Jeśli zawiodę, Peri może zupełnie przejąć kontrolę nad Rockiem i obrócić go przeciw nam, a ja
nie mogę na to pozwolić.
- Nie, nie, nie, to jest niemożliwe, że mógłbym was zdradzić – krzyknął przerażony Rock.
- Niestety jest to możliwe, zatem proszę Cię o opuszczenie sali i zaczekanie na Ramzana na zewnątrz –
zarządził król, głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Jeśli to jest Twoim życzeniem panie, chętnie je spełnię – Rock uklęknął na jedno kolano i udał się w
kierunku dębowych drzwi, zanim je pchnął znalazł jeszcze oczy Zigiego i Aquy, które wyrażały miłość i
wsparcie, mimo miał do nich do nich trochę żalu, że nie wstawili się za nim, lecz postanowił zachować to dla
siebie.
Pogoda na zewnątrz uległa poprawie i znów świeciło słońce a po ulewie zostały już tylko
parujące kałuże, a białe i złote wykończenia blanek i wież lśniły jasno mokrym blaskiem.
U podnóży schodów chłopak dostrzegł czekających braci Grosby i Athestana, udało im się skądś
zorganizować bukłak wina, którym radzili się wspólnie i widocznie lepiej się czuli.
- O jesteś w końcu – zawołał radośnie Kork – A gdzie reszta rodzinki?
- Król ma im coś jeszcze do powiedzenia, niestety również nie dla moich uszu – odpowiedział z goryczą –
Mogę się do was przyłączyć?
- Pewnie, że tak bracie w niedoli – Dork podał mu bukłak – Co nas ominęło?
- Nie mogę wam o tym opowiedzieć – odpowiedział chłopak i wypił spory haust wina – Król stwierdził, że
to co usłyszałem nie może wyjść poza ramy sali.
- Typowe dla starego Mendela, wiele tajemnic i im mniej ludzi coś wie tym lepiej – rzekł Athestan a Rock
zauważył, że nie do końca mu to odpowiada – A chociaż wiemy coś o planach walki?
- Nic poza tym co sami usłyszeliście. Widział ktoś mojego wilka?
- Sandor zabrał go do psiarczyka, ponieważ był on bardzo niespokojny– odpowiedział Tork – Może
pójdziemy do karczmy? Wino się kończy.
- Idźcie ja muszę tutaj poczekać, później do was dojdę z Łapą i chętnie się napiję.
- Nie martw się na pewno coś dla Ciebie zostawimy – uśmiechnął się Dork i poszli w swoją stronę żartując i
dopijając wino.- Czasami żałuję, że nie jestem zwykłym żołnierzem, miałbym o połowę mniej zmartwień i obowiązków –
pomyślał Rock patrząc za nimi i rozmyślając o swoich dziecięcych latach, gdy miał cała rodzinę przy sobie –
Rodzinę… Czy Vidę mogę nazwać jeszcze moim bratem? Wszakże to przez niego rodzice nie będą
świadkami moich dokonać a dziewczynki nie poznają uroków życia. Czy będę mógł go zabić? - Te myśli
pochłaniały go coraz bardziej i nie zauważył nawet kiedy za plecami pojawili się Aqua i Zygfryd.
- Długo kazaliśmy Ci czekać co chłopcze? - paladyn położył mu rękę na ramieniu – Król miał wiele do
powiedzenia, ponieważ przez Twoją sytuację zmieniliśmy plany. Nie będziemy się bronić na wybrzeżu.
- Zygfryd! - Aqua krzyknęła a jej oczy urosły ze strachu i wściekłości – Coś ty zrobił? Mendel mówił, że nikt
a zwłaszcza on nie może jeszcze się o niczym dowiedzieć.
- Nieee – olbrzym jakby skurzył się o parę centymetrów a jego skóra na twarzy widoczna przez gęsty zarost
stała się tak blada, że mogła dorównać śniegowi widocznemu na szczycie odległych gór – Ramzan odetnie
mi język jak się o tym dowie – w głosie słychać była przerażenie.
- Nie dowie się – twarzy Aquy aż kipiała z wściekłości, co w swój sposób czyniło ją w oczach chłopaka
jeszcze piękniejszą – Nie może, nasz sytuacja jest wystarczająca skomplikowana, nie utrudniajmy jej.
- Ale jeśli Peri spojrzy w głowę chłopaka, jeśli spróbuję się z nim połączyć – Rock pierwszy raz słyszał, że
Zygfryd się jąka, wywołało to u niego spore niedowierzanie.
- Ale co się stało? - zapytał zaniepokojony – O co chodzi?
- Czy ty naprawdę jesteś tak głupi i nie rozumiesz co zrobił Twój wuj? - Aqua była tak zdenerwowana, że
nawet strażnicy u podstaw i szczycie schodów spojrzeli na nią zaniepokojeni i odsunęli się dwa kroki dalej.
Chłopaka rozjaśniło i dopiero poczuł strach
- Wuju coś ty zrobił? Przecież dobrze wiedziałeś, że nie możesz mi tego powiedzieć.
Kapłanka sprawiała wrażenie, że zaraz podniesie z fosy całą wodę i po prostu ich utopi.
- Musisz o tym zapomnieć, słyszysz? Nic nie usłyszałeś, myśl o Łapie, o nauce i … - chłopak dostrzegł, że
kapłanka się lekko zaczerwieniła – Jeśli to Ci pomoże myśl o mnie i o naszych chwilach.
- A co to za hałasy? - zapytał Ramzan pokazując się na szczycie.
- Małe nieporozumienie – Zygfryd spojrzał na niego niewinnie – Wiesz jak to jest, młoda krew buzuje i
czasami ich ponosi, a że chciałem pomóc to i mnie się dostało.
- Nie przystoi na tych schodach załatwiać w ten sposób swoich spraw, zapamiętajcie to sobie – Ramzan
wyglądał na mocno zdenerwowanego i Rock się zastanawiał czy tylko za ich sprawą.
- Przepraszam panie, masz rację jako kapłance i wybrańcowi nie przystoi nam takie zachowanie.
- Masz moje słowo panie, że to już się nie powtórzy – przyrzekł chłopak trochę zdziwiony tym, że królewski
syn nie jest wobec niego tak samo lizusowaty jak reszta ludzi, których do tej pory spotkał.
- Mam nadzieję, że Twe słowa coś rzeczywiście znaczą chłopcze – odpowiedział chłodno – A teraz proszę za
mną, spróbuję się pozbyć Twego problemu.
- Powodzenia Rock – naraz powiedzieli Zygfryd i Aqua po czym spojrzeli na siebie z uśmiechem – Pamiętaj
zawsze jesteśmy z Tobą – paladyn posłał mu pełen wsparcia uśmiech.
- Nic mu nie będzie, nie musicie się martwić – powiedział sucho Ramzan i ruszył w dół schodów a
wybraniec ruszył za nim.
Królewski syn zszedł po schodach, skręcił w prawo i długo szedł wzdłuż ścian pałacu aż w
końcu znalazł stare drzwi z potężną mosiężną klamką, włożył w zamek klucz przekręcił i pchnął drzwi.
Gestem zaprosił Rocka do środka i minęła chwila gdy jego oczy przywykły do ciemności i mógł bezpiecznie
zejść po znajdujących się w wewnątrz schodach. Jednak gdy tylko dotarł na sam dół Ramzan zdążył już
zapalić pochodnię, która rozświetliła całe pomieszczenie. Był to mały ciemny pokoik, ściany tworzył kształt
równego kwadratu a na środku znajdowały się dwa wąskie łoża pomiędzy którymi stał niewielki stolik a na
nim znajdowała się miska, dwa puchary oraz parę flakoników z nieznanymi chłopakowi płynami, jedne z
nich były niemal przezroczyste a inne z kolei miały barwę intensywnej czerwieni.
- Tutaj chłopcze pozbędziemy się Twojego problemu – zaczął spokojnie Ramzan podchodząc do stolika -
Z tych płynów zrobię eliksir, który pomoże mi wejść do Twojego umysłu i wypędzić Periego, jedynym
warunkiem jest to, że musimy wypić go oboje i nie zwymiotować ani kropelki, uprzedzam jednak, że jest to
najgorsza rzecz jaką w życiu włożysz do ust to proszę postaraj się nic nie oddać bo nie mam już więcej
składników, a tych tutaj starczy tylko na dwie porcję.
- Możesz być o to spokojny – powiedział Rock chociaż czuł, spory niepokój na myśl o tym co go czeka – A
co ja mam w tym czasie robić?
- Ułożyć się na łóżku, zrelaksować się i byłbym wdzięcznym gdybyś mi nie przeszkadzał.
Chłopak bez słowa posłuchał towarzysza i zajął miejsce na lewym łożu, które było bardziej wygodnie niż się
tego spodziewał. W milczeniu przypatrywał się jak Ramzan wlewa po kolei każdy ze składników co chwilęmieszając by nie stracić nawet najmniejszej kropelki. Chłopak już prawie spał gdy towarzysz wlał ostatni
składnik, zamieszał, powąchał i z satysfakcją w głosie powiedział:
- Gotowe, usiądź chłopcze – Rock usłuchał jego nakazu a on w tym czasie wlał powstały płyn do pucharów i
jeden wręczył w dłoń wybrańca – Musisz go wypić za jednym razem bez żadnej przerwy, najlepiej zamknij
oczy i wstrzymaj oddech.
- Postaram się – zawartość kielicha przybrała barwę zgniłego jaja i potwornie cuchnęło wciąż bulgocząc.
Rock popatrzył na nią chwilę, przytknął puchar do ust i przechylił. Od razu jego usta, gardło i żołądek
wypełnił gorący płyn przypominający w smaku zgniłe mięso podlane moczem, mimo że czuł że oczy mu
łzawią, a z nosa lecą smarki pił nadal, nawet wtedy gdy napitek zaczął wędrować z powrotem by opuścić
ciało chłopaka, lecz ten nie poddał się pił uparcie aż do chwili gdy w pucharze nic nie zostało i odrzucił go
na bok. Natychmiastowo poczuł zawroty głowy i ostatkiem sił zdołał położyć się na łożu i kątem oka
zauważył że Razman zrobił dokładnie to samo.
- Teraz poddaj się mocy eliksiru, daj mu się zaprowadzić tam gdzie będzie chciał Cię zabrać, nie reaguj na
nic co się będzie działo, możliwe że Peri wyczuję naszą obecności i będzie chciał przeciągnąć na swoją
stronę, będziesz się bał, będziesz widział sztuczne wizje, nic Ci jednak nie grozi, ja będę obok i wyzwolę Cię
z tego koszmaru. Ufasz mi? - Ramzan mówił spokojnym i pewnym tonem.
- Ufam Ci panie – odpowiedział, chociaż nie był co do tego przekonany, nie znał go a w jego obecności czuł
jakiś dziwny chłód, jednak postanowił pozwolić mu działać. Nie miał powodu by mu nie wierzyć, w końcu
jest królewskim synem.
Z upływem czasu, stawał się coraz bardziej senny, minął ból brzucha i coraz bardziej zagłębiał się w materac
a jego ciało stawało się luźne i umysł spokojny. Zanim zasnął pozwolił sobie na wspomnienie chwil jak
bawił się z siostrami i bratem jako dzieci, jak z ojcem chodziło na polowanie, jak matka czytała mu do snu,
było to piękne czasy, później pierwsza miłość którą poczuł do Neli, poznanie Aquy z nią wspomnienia były
najsłodsze bo to ona pokazała mu najgłębsze rozkosze ciała i z tą myślą w głowię pogrążył się we śnie.
Biegł z łukiem po łące na której rosły źdźbła dzikich zbóż, maki, różne kwiaty, po lewej stronie
płynęła spokojnie rzeka, z prawej zaś w niewielkiej odległości od niego rósł się zagajnik pełen brzóz i dębów
a urokowi temu miejscu dodawało jasne słońce odbijające się w nurcie wody przy której pasło się stadko
jeleni.
- Jestem największym szczęściarzem pod słońcem – pomyślał odwracając się z uśmiechem do Aquy i dzieci,
które bawiły się na skraju zagajnika rzucając patyki Łapie – Brakuje nam tylko jelenia na obiad pomyślał
nakładając strzałę na cięciwę, wstrzymał oddech naciągnął łuk tak mocno aż białe lotki znalazły mu się koło
ucha i wypuścił pocisk ze delikatnym świstem powietrza. Strzał ugodziła jelonka prosto w serca, który padł
bez wydania żadnego dźwięku.
- Czysty strzał, biedne zwierzę nie wiedziało nawet co się stało – pomyślał z ulgą.
- Piękny strzał mężu – Aqua krzyknęła radośnie – Zrobię z niego pyszny gulasz.
- Koniecznie dodaj marchwi i grzybów kochana – odpowiedział z uśmiechem i ruszył po swoją zdobycz,
która z bliska była jeszcze okazalsza niż się z początku spodziewał. Ustrzelił dorodnego byka, chociaż po
wyglądzie poroża wywnioskował, ze nie był starszy niż 3-4 lata a z takich samców mięso jest najlepsze.
Rock przywiązał liny do poroża zwierzęcia przerzucił je sobie przez barki i udał się w kierunku domu gdzie
razem z Aquą przyrządzą posiłek. Ona i dwójka ich dzieci zbierali w tym czasie warzywa na obiad. Wracając
przez łąkę wybraniec dojrzał, że powoli zbiera się na burze i przyśpieszył kroku, nie chciał by deszcz zastał
go zanim schowa się pod bezpiecznym dachem.
- Tato, tato szybciej, jesteśmy już takie głodne – słodkimi głosami pognaliły go dzieci Massa i Dennin.
- Nie popędzajcie starego ojca, już nie ma tyle sił co kiedyś – roześmiała się Aqua wręczając rodzeństwu po
marchewce – Zjedźcie, napełnicie sobie brzuszki przed posiłkiem.
- Ty też już nie jesteś taka dobra w te swoje czary mary – odgryzł się Rock na co ona machnęła ręką a
strumień wody uderzył go po twarzy.
- Więc tak się bawimy? - spytał po czym mocno tąpnął nogą i machnął dłonią co sprawiło, że Aqua straciła
równowagę wywracając się na co dzieci wybuchnęły śmiechem, uwielbiały gdy rodzice bawili się czarami.
On również się roześmiał ale nie Aqua, ona nawet nie podniosła się z ziemi.
- Nie udawaj już stara kapłanko, zbyt dobrze znam Twoje sztuczki – zawołał.
- Mamo, pójdziemy do domu? - zapytała Massa podbiegając do rodzicielki i szarpnęła ją z ramię, lecz Aqua
nie reagowała i dwójka rodzeństwa zaniosła się płaczem. Rock rzucił liny i pobiegł w kierunku żony.
Gdy jednak był tuż przy niej niebo gwałtownie zaciemniało a obok uderzyła błyskawica rozrywając mrok w
blasku której Rock zauważył klękając przy żonie, że jest ona trupio blada a w oczach widać tylko białka.- Aquo, Aquo nie… nie… - w panice próbował znaleźć na jej ciele najmniejszą oznakę życia, lecz na darmo
kapłanka była martwa i nic nie mógł zrobić.
- To Twoja wina – usłyszał demoniczny głos – Ona nie żyje przez Ciebie.
- Wszystko przez Ciebie, zginęliśmy bo zawiodłeś, nie zrozumiałeś – strasznym echem niósł się kolejny
głos.
Rock ze strachem odwrócił głowę i prawie oszalał.
- To nie możliwe, to się nie mogło stać. Proszę panie, Bless pomóż mi – wyszeptał gdy zauważył swoje
dzieci. Z gardeł lała się krew, w oczodołach ziajała pustka a bezzębne usta wykrzywiły się w przerażającym
uśmiechu i kontynuowały obwiniającą go modlitwę.
- Wierzyliśmy w Ciebie, a ty nas zabiłeś, próbowaliśmy Ci pokazać – z ziemi wstawały trupy ludzi, Hundów
i krasnoludów wyciągając ku niemu martwe ręce z oskarżycielską wyciągniętym palcem.
- Rock! – świat zawirował nogi oderwały się od podłoża i poleciał w nicości kręcąc się wokół własnej osi,
przed oczami migały mu rozmyte kształty i głosy, których nie rozumiał. Nagle twardo wylądował na ziemi.
Rozejrzał się oszołomiony dookoła rosło mnóstwo grzybów, które często widział w lasach a niekiedy się
nimi posilał. Za sobą usłyszał warczenie i poderwał się na równe nogi dobywając miecz, ku niemu biegł
człowiek z głową psa, który zamachnął się a Rock stanąłjak wryty gdyż głowa zamieniła się w
najpiękniejszą twarz jaką kiedykolwiek widział w życiu.
- Tu jest odpowiedź, grzyb jest odpowiedzią – powiedziała istota a Rock nie zdołał pojąć znaczenia tych
słów, z nieba rozległ się gwałtowny krzyk i świat znów zawirował. Teraz rozróżniał pojedyncze słowa.
- Zdrajca! Zostaw go! Kłamca i oszust! Mordercy!
Ponownie poczuł twardość ziemi i jego oczom ukazał się widok jak Hundowie rozrywają wieśniaków, zaraz
to jednak rycerze zabijają Hundów, nie to walczą ludzie z spiczastymi uszami z ludźmi. Rock nie miał
pojęcia kim są spiczastouszy. Świat się zmieniał raz za razem, krew broczyła ziemię, dookoła niósł się huk i
krzyk, w powietrzu latały grzyby, Hundowie znów zamieniły się w piękne istoty masakrowane przez
ludzkich wojowników i nagle.
- Aaaaaa, nieeeeeeee – cisza i ciemność otoczył go z każdej strony.
Rock! Rock! Rock! - głosy w końcu znajome głosy, powoli otwarły oczy w pierwszym
momencie nie wiedział gdzie się znajduje – Wróciłeś kochany, tak się bałam myślałam że już nigdy nie
odzyskasz świadomości – zapłakana twarz Aquy znajdowała się zaraz nad nim i przypomniał sobie gdzie się
znajduję.
- Co się stało? - zapytał zdezorientowany, głowa potwornie go bolała i nie czuł reszty ciała – Co ty tu robisz,
gdzie jest Ramzan?
- Usłyszeliśmy krzyki – odpowiedziała kapłanka – Trwały one zbyt długo, więc przyszliśmy zobaczyć co się
dzieje, Ciebie nie mogliśmy obudzić a Ramzan… - kapłanka odwróciła głowę.
- Nie żyję – dodał kolejny znajomy głos a koło twarzy Aquy pojawiła się olbrzymia twarz Zygfryda – Bracia
byli tu z nami ale pobiegli po króla.
- Ta wizja… To był zły pomysł ale króle i jego doradcy nie chcieli słuchać – mówiła Aqua – Ramzan wyczuł
obecność Periego w Twojej głowie i postawił silny opór, lecz nie miał szans, zdrajca ugotował jego mózg na
papkę.
- Wiedziałem, że coś jest nie tak, ta cała wizja to był jeden wielki koszmar. Widziałem wasze martwe ciała –
mówił słabym głosem chłopak – Słyszałem krzyki, świat wirował ukazały mi się bitwy w których było coś
dziwnego, coś niepokojącego.
- Pamiętasz co to było chłopcze?– zapytał Zygfryd, znów miał ten dziwny wyraz twarzy.
- Tak, najpierw bestię zabijały ludzi, później ludzie bestię a na końcu… - drzwi rozwarły się z hukiem.
- Co się tutaj dzieje – zabrzmiał głos króla Mendela – Czy to prawda, że mój syn nie żyje?
- Tak panie to prawda – powiedział Zygfryd wskazując na ciało Ramzana na której malował się strach i ból.
- Tork ty i bracia przyprowadźcie tu medyka, wytłumaczcie co się stało i pomóżcie mu we wszystkim co
sobie zażyczy – król wydał rozkazy i zrozpaczony przypadł do ciała Ramzana – Synu, cóż tyś uczynił, że
umarłeś w ten sposób – Mendel pochylił się nad jego twarzą i zamknął mu oczy – Co tu się wydarzyło? -
zwrócił się do zgromadzonych.
Rock, Aqua i Zigi przedstawili mu przebieg zdarzeń, władca po każdym zdaniu coraz bardziej posępniał.
Człowiek, który jeszcze rano wyglądał na silnego mężczyznę w sile wieku teraz sprawiał wrażenia o
piętnaście lat starszego. Wybraniec długo się zastanawiał lecz ostatecznie nie wspomniał nic o grzybach i
dziwnych istotach.
- Było trzeba Ciebie posłuchać kapłanko – król spojrzał na nią a następnie na chłopaka – A ty jak się
czujesz?
- Nie najgorzej, czuję że mój organizm wraca do pełnej władzy – skłamał z wysiłkiem.- Chociaż jedna dobra wiadomość – nagle król spojrzał na niego badawczo – A było coś jeszcze w Twoim
śnie?
- Nie panie, albo nie pamiętam – skłamał ponownie – Gdy sobie coś przypomnę od razu pana poinformuje.
- Mam taką nadzieję – odparł król i zwrócił się w kierunku Zygfryda – Pomóż dostać się chłopakowi do jego
izby i zapewnijcie mu opiekę razem z kapłanką, ja zostanę z synem.
Rock spróbował wstać, lecz gdy tylko podniósł się na nogi zakręciło mu się w głowie i z powrotem usiadł.
- Spokojnie chłopcze, jesteś osłabiony po sesji – powiedział król a Zygfryd chwycił go pod ramię i pomógł
mu wstać natomiast kapłanka chwyciła go z drugiej strony i razem udali się w kierunku wyjścia.
- Rock jeszcze jedno – byli już prawie przy drzwiach kiedy Mendel zwrócił się w ich stronę – Czy na pewno
powiedziałeś mi o wszystkim? Nie chciałbym, żebyś pominął jakąś istotną informację.
- Tak panie – mimo że w głowie mu huczało i nie rozumiał tego co widział jakaś część jego samego i ton
głosu króla mimo widocznej rozpaczy sprawiały, że wolał te rzeczy zostawić dla siebie – Szkoda, że
Ramzan odszedł może on by mógł coś więcej powiedzieć o moim śnie.
- Taak, wielka szkoda – twarz króla była była wykrzywiona w ogromnym smutku – Idźcie już, Rock źle
wygląda, jak medyk skończy tutaj, przyślę go do was .
- Dziękuję królu – odpowiedziała Aqua sprawiając wrażenie jakby chciała jak najszybciej wyjść z tego
pomieszczenia, twarz miała bladą a minę niepewną.
Po dotarciu na szczyt schodów Zygfryd pchnął drzwi, a promienie światła gwałtownie uderzyły
ich w twarz chwilowo oślepiając, gdy minął już pierwszy świetlny szok Rock uświadomił sobie, że słońce
chyli się powoli ku zachodowi nadając światu krwawo–pomarańczowej barwy.
- Jak długo byłem nie przytomny? - zapytał przyglądając się zmartwionym twarzą towarzyszy.
- Kilkanaście minut, czekałam przy drzwiach od momentu jak wszedłeś tam razem z Ramzanem –
odpowiedziała kapłanka – Zygfryd przyszedł chwilę później i gdy tylko usłyszeliśmy krzyki wpadliśmy do
środka ale było już za późno, ty się trząsłeś jak galareta a królewski syn już nie żył. Ledwie udało nam się
Ciebie obudzić.
- Dla mnie to trwało dosłownie chwilę – odpowiedział zdziwiony chłopak – Dziękuję, że się zjawiliście nie
wiem co by się stało bez was.
- Jestem pewien, że nic bo Bless ma Cię pod opieką i dlatego pozwolił nam do zejść do Ciebie. Jednakże
Peri to potężny przeciwnik i nie możesz pozwolić by odwiedzał Cię w snach – Zygfryd spojrzał na niego
uważnie – Mam nadzieję, że nie ułatwiasz mu zadania?
- Nie robię wszystko by o nim nie myśleć, zawsze przed snem staram się mieć umysł wolny od trosk.
- Bardzo dobrze – pochwaliła Aqua – Nie możemy pozwolić byśmy również Ciebie stracili. Od dzisiaj
każdej nocy będzie pod naszymi drzwiami czuwał wartownik, nie możemy pozwolić by cokolwiek mogło
nas zaskoczyć.
- Czy ten strażnik jest naprawdę potrzebny? - stęknął chłopak, nie chciał by ktoś stał pod drzwiami izby gdy
będzie tam sam z kapłanką.
- Tak to nie ulega żadnej dyskusji przynajmniej do momentu aż pozbędziemy się Periego raz na zawsze.
Rock pomyślał, że nie ma sensu więcej dyskutować więc pogrążył się we własnych myślach, co to było
trudne ze względu na swój stan i że wciąż nie miał sił by samodzielnie stawić krok, przez to droga mijała im
powoli i zanim dotarli do ich wspólnego domu zdążyło porządnie ściemnieć, lecz w świetle księżyca
zauważyli męską sylwetkę przy drzwiach wejściowych izby.
- Kto tam jest? - zawoła Zigi dobywając topora i wysuwając się naprzód – Pokaż twarz!
- Uspokój się olbrzymie to ja – usłyszeli w odpowiedzi dziwnie znajomy głos – Możesz schować broń - Ifryt
ściągnął kaptur i zwrócił ku nim twarz. Aqua stanęła jak wryta, Rock poczuł przypływ gniewu a Zygfryd nie
sprawiał wrażenia jakby miał ochotę odłożyć ostrze do pochwy.
- Co ty tutaj robisz? - zawołała Aqua - Skąd wiedziałeś jak nas znaleźć?
- Dobrzy przyjaciele z gwardii królewskiej powiedzieli gdzie mogę znaleźć wybrańca. Usłyszałem też, że
mogę się spodziewać Ciebie u jego boku, ale wiedz że bynajmniej mnie to nie obchodzi.
- To po co tutaj przyszedłeś? - Rock spróbował stanąć o własnych siłach lecz silny uścisk kapłanki mu to
uniemożliwił.
- Słyszałem o tym co się stało, przyszedłem zobaczyć czy potrzebujesz jakieś pomocy – odpowiedział
niewinnie Ifryt – Jestem tu by mieć Cię na oku na polecenie samego Mendela zlecił mi żebym dopilnował by
w ciemności Twoje światło nie zgasło.
- Dziękuję za troskę, ale obędzie się bez tego – chłopak odparł z niechęcią.
- Przestań chłopcze, daj mu mówić – pouczył go Zygfryd – Wasze prywatne sprawy muszę odejść na bok.
- Też mi ta sytuacja nie odpowiada, lecz posłuchaj przynajmniej Zygfryda bo ma sporo racji. To co się
wydarzyło świadczy o potędze Periego i musi mieć Cię na oku kapłan.- Ma już swojego kapłana, więc możesz wrócić do Mendela po nową misję – żachnęła się Aqua.
- Ty dziewuszko w starciu z Perim mogłabyś jedynie podlać kwiaty na grobie wybrańca – odgryzł się ognisty
kapłan – Tylko ja mogę zadbać o to by umysł chłopaka był zablokowany przed nieprzyjacielem.
- On ma rację Aquo – uprzedził ją Zygfryd – Tylko nieliczni kapłani mogą zapewnić ochronę przed rodzajem
magi jakim dysponuje królewski zdrajca.
- Posłuchaj paladyna, zapomnij o tym co się wydarzyło tak ja i razem zajmij się naszym wspaniałym
chłopcem – Ifryt spojrzał z pogardą na osłabionego Rocka, ale nie był przygotowany na że chłopak
błyskawicznie wyrwie się spod rąk towarzyszy i zdoła zadać mu potężny cios w twarz niemal zwalający go
na ziemię, następnie kopnąć go pod żebro i obalić na ziemię. Zanim Zygfryd lub Aqua zareagowali chłopak
siedział na kapłanie okładając go pięściami.
- Nigdy więcej nie będziesz odzywał się do niej w ten sposób – powiedział Rock gdy stwierdził, że Ifryt
dostał wystarczającą nauczkę i podźwignął się na nogi. Zbity kapłan też powoli doprowadzał się do pionu
lecz sprzeczka z wybrańcem kosztowała go jednego zęba.
- Poniosło Cię chłopcze, będziemy musieli poprawić Twoje opanowanie, nie możesz dawać się prowokować
każdą marną próbą – Zygfryd mówił spokojnym i lodowatym tonem Aqua natomiast nie powiedziała nic a
na jej twarzy mieszała się dziwna mieszanka podziwu, strachu i satysfakcji.
- Daj spokój Zigi zasłużyłem, chłopak jest młody ma prawo do gwałtownych reakcji.
- Jednakże, wuj ma rację wybacz kapłanie – Rock wyciągnął do niego rękę a on uścisnął ją – Przyszedłeś tu
by zapewnić mi spokój a ja Cię pobiłem, zrozumiem jak porzucisz swe zamiary.
- Nie mogę tego zrobić, rozkaz z góry– na jego twarzy pojawił się w jego mniemaniu przyjacielski uśmiech
ale brak zęba, pokrwawiona twarz oraz słowa, które wypowiedział chwilę wcześniej psuły cały efekt – Nie
chcę Cię również zostawiać bez opieki.
- Może się jeszcze pocałujecie na zgodę? - zapytała zgryźliwie Aqua a Zigi odwrócił twarz z dziwnym
dźwiękiem pomiędzy chrapnięciem dzika a zgrzytem otwieranej bramy.
- To moja droga wolałbym zostawić dla Ciebie – skontrował Rock co widocznie zadowoliło kapłankę bo ze
śmiechem poczochrał go po gęstych blond włosach sięgających już ramion – Dzięki kapłanie, ale dzisiaj już
nie mam sił na nic, możemy zająć się tym jutro?
- Jak sobie życzysz, ale pozwól że zostawię u was nie gasnącą świece, zapewni Ci małą ale, myślę że
wystarczającą ochronę po dzisiejszych wydarzeniach, Peri z pewnością odczuł skutki dzisiejszego starcia.
- Tu się z nim zgodzę – wtrąciła Aqua – Słyszałam, że świece kapłanów ognia mają potężną moc ochroną.
- Zatem działaj Ifrycie – Rock otworzył drzwi wejściowe, poczekał aż wszyscy wejdą do środka po czym
zamknął drzwi.
- Ładne mieszkanko dostaliście – dostrzegł z podziwem Zygfryd – Ja śpię w koszarach razem zresztą
ważniejszych żołnierzy od wielu lat. Widać nawet król ma swoich ulubieńców.
- Widzisz Zygfrydzie było trzeba urodzić się wybrańcem, też może byś dostał swoją izbę i towarzystwo
pięknej kobiety – dodał złośliwie Ifryt.
- Co niektórzy mieli taką okazję i ją zmarnowali przez swoją dumę i kłamstwa – odgryzła się Aqua a
uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy – Późno już jest, mógłbyś się pośpieszyć.
- Możesz mi uwierzyć, że nie chce tu być tak samo jak ty nie chcesz mnie tu widzieć dłużej niż to jest
potrzebne – kapłan odpowiedział chłodno rozglądając się po wnętrzu – Moglibyście zgasić świecę? Żeby
zaklęcie zadziałało potrzebuję ciszy i ciemności.
Rock spełnił jego życzenia i obserwował tańczące w ciemności wyraźne płomienie w rękach Ifryta, który
obchodził powoli całe pomieszczenia ciągle coś szepcąc i rozsiewając intensywny zapach. Chłopakowi
wydawało się, że w blasku światła widzi jakieś ruchy na ścianach i podłodze, ale nie odważył się odezwać.
- Gotowe – po paru minutach kapłan stanął przy nim wręczając mu świece – Teraz już tylko musisz położyć
ją przy łożu.
- Dziękuję Ci – odpowiedział chłopak – Czy czegoś sobie życzysz?
- Nie, pójdę już. Pamiętaj o jutrzejszej lekcji, będę na Ciebie czekał wczesnym południem w mojej izbie –
przypomniał jeszcze na koniec, otwierając drzwi – Żegnajcie.
- Poczekaj zawołał Zygfryd, późno już na mnie też już czas i wiem, że idziemy w tę samą stronę.
- Chodź zatem, może po drodze znajdziemy jakąś tawernę? - wesoło zapytał kapłan.
- Widzę, że mogę trochę bardziej Cie polubić – krzyknął ze śmiechem olbrzym – Żegnajcie młodzieży,
zobaczymy się jutro.
- Miłej nocy Zygfrydzie – odparli razem a Aqua odetchnęła z ulgą gdy zamknęły się za nimi drzwi.
- Myślałam, że już nigdy się ich nie pozbędziemy.
- Ja też, na szczęście zostaliśmy sami. Widziałaś coś w świetle świecy? Nie chciałem o tym wspominać
wcześniej ale wydawało mi się, że widziałem na ścianach wilki albo jakieś duże psy.- Wilki? - spytał zdumiona kapłanka – Mi się zdał nurt spokojnej rzeki, do której mogłabym wejść i płynąć
bez przerwy do końca życia.
- Ciekawe co widział w takim razie Zygfryd, mogłem go zapytać gdy miałem ku temu sposobność.
- Znając Zygfryda widział pewnie swoich towarzyszy broni, nic go tak nie cieszy jak obecności wśród
swoich ludzi i powrót do domu po zwycięskiej walce.
- Wydaje mi się - zaczęła kapłanka - Że każdy z nas widział to przy czym czuje się bezpieczny i wie, że
może spokojnie usnąć.
- Pewnie masz rację, ale ja widziałem coś jeszcze – powiedział Rock zbliżając się do niej.
- Co takiego ? - zainteresowała się Aqua.
- Chodź pokaże Ci – Rock chwycił ją nad pośladkami mocno przyciągnął do siebie i pocałował, po czym
oderwał usta – Widziałem piękną kobietę, która stała nago u mego boku – zaczął powoli zsuwać ramiączka
jej sukni i rozplątał więzy znajdujące się na plecach a kapłanka chichotała i obdarowywała go pocałunkami –
Całowała mnie tak mocno, że aż mi brakło tchu – ponownie ich usta się połączyły, a suknia już prawie
całkowicie zsunęła się z jej ciała – Ściągnęła mi koszulę oraz spodnie – dziewczyna wciąż całując go po szyi
rozwiązała mu sznur spodni, które opadły na kostki i zdjęła z niego koszulę – Po czym padła razem ze mną
na łożu i kochała mnie tak namiętnie aż całkowicie opadła z sił i usnęła na mojej piersi – nie czekał już na jej
reakcję, tylko podniósł ją w górę i rzucił na łoże by po chwili położyć się na niej i zabrać ją w świat nie
kończącej się przyjemności a w odpowiedzi usłyszał przyśpieszony oddech i jęki rozkoszy.
- Kocham Cię tak mocno jak jeszcze nikogo na świecie – wyznała mu Aqua gdy już oboje całkowicie opadli
z sil – Chciałbym zostać tu z Tobą do końca świata.
- Również nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie – odparł chłopak całując ją w nagie ramię – Żadna siła nie
zmusi mnie do tego bym opuścił Cię ponownie, pragnę Cię mieć u boku do końca mego życia.
Aqua ponownie nic nie odpowiedziała tylko pocałowała go długo i namiętnie po czym usiadła na nim
okrakiem i ponownie udali się w krainę przyjemność, aż w końcu zmorzył ich sen.
Następnego dnia Aqua obudziła chłopaka pocałunkiem, a on z przyjemnością go odwzajemnił,
przez okno wchodziły ciepłe promienie słońca, a on wyspał się tak dobrze jak nigdy dotąd.
- Wstań kochany, niedługo masz spotkanie z Ifrytem a musisz coś zjeść – gdy wypowiedziała imię kapłana
ognia wzdrygnęła się mimowolnie.
- Nie mam na to ochoty, wolałbym nie wychodzić dzisiaj z łóżka – odparł i przyciągnął ją do siebie.
- Nie dzisiaj, pragnę byś był bezpieczny przed atakami Periego więc proszę udaj się na spotkanie – Aqua tym
razem stanowczo wyswobodziła się z jego objęć.
- Masz rację, w końcu jestem wybrańcem i muszę spełniać swoje obowiązki – odparł z przekąsem.
- Och, nie bądź dziecinny – kapłanka spojrzała na niego z politowaniem – Wszyscy chcą dla Ciebie dobrze.
- Wiem, wiem. Jednakże bierzemy ze sobą Łapę, stęskniłem się za nim.
- Nie wiem czy pozwolą Ci go wpuścić na salę jadalną.
- Pozwolą, w końcu obaj jesteśmy wybrańcami – Rock uśmiechnął się cwaniacko.
- Zatem chodźmy jeśli chcemy by coś dla nas zostało po Zygfrydzie i braciach.
- Racja – odparł chłopak i naciągnął na siebie szaty, które miał na sobie poprzedniego dnia, Aqua postąpiła
tak samo i razem ruszyli w kierunku psiarni.
Nie wiadomo kto się bardziej ucieszył na ich widok, Łapa czy psiarczyk.
- Panie ten wilk jest nie do opanowania – poskarżył się młody chłopak – Nie dał się wprowadzić do klatki a
gdy mi się już to udało to cały czas wył i próbował wydostać się na zewnątrz.
- Mogłem się tego domyślić – odpowiedział Rock – Zbyt długo mnie nie widział i jest to w końcu wilk a nie
zwykły pies i postanowiłem, że od tego momentu będzie on ze mną, nie zostawię go więcej u Ciebie.
Chłopak wyraźnie odetchnął z ulgą i wyprowadził wilka z klatki, które natychmiast rzucił się na wybrańca
opierając mu łapy na barkach i zaczął lizać go po twarzy, a ten zrewanżował się drapaniem za uchem, co
jeszcze bardziej rozweseliło czworonoga. Następnie przywitał się w taki sam sposób z Aquą, która nie
wytrzymała jak skoku i legła razem z nim na ziemię śmiejąc się i siłując z wilkiem, Rock przyglądał się
temu ze śmiechem by po chwili zlitować się nad kapłanką, którą wilk przygniótł całym ciężarem i delikatnie
podgryzał oba przedramiona próbujące go odepchnąć.
- No już wiemy, że jesteś silny Łapko, nie musisz tego co chwilę udowadniać - zaśmiał się pomagając
kapłance stanąć na nogi. Po czym gdy wilk był spokojny i rozluźniony rzucił się na niego cały ciężarem i
przygniótł Łapę do ziemi. Ten totalnie zaskoczony nie stawiał żadnego oporu i gdy chłopak wypuścił go z
uścisku potulnie złożył uszy ku sobie i usiadł zaraz obok nogi właściciela. Psiarczyk patrzył na to w niemym
oszołomieniu.
- Wilk jest zwierzęciem stadnym – wyjaśnił Rock – Jeśli członek stada pokaże mu miłość, będzie
najwierniejszym towarzyszem, jednak gdy tylko wyczuje słabość będzie próbował dominować, więc zawszetrzeba mu pokazywać, kto dowodzi stadem, żeby uzyskać jego szacunek. Kto nie miał do czynienia z
wilkiem od szczeniaka temu będzie trudno nad nim zapanować.
- Więc to wszystko wyjaśnia dlaczego nie chciał mnie on w ogóle słuchać – odpowiedział głosem pełnym
podziwu chłopak – Sporo nauki przede mną, dziękuje panie za cenę rady.
- Masz rację więc opiekuj się psami na wilki przyjdzie czas, Łapa idziemy jeść – na te słowa wilk oparł mu
łapy na klatce piersiowej polizał po twarzy i zajął miejsce koło nóg.
Teraz we trójkę ruszyli już w kierunku jadalni, Rock jeszcze nie poznawał uliczkę i zakątków przez które
prowadziła go kapłanka, lecz ona pewnie pokonywała kolejne zakręty jakby spędziła tutaj całe życie a każdą
alejkę znała od pojedynczej kostki aż po każdy bogato zdobiony dom.
- Powiedz szczerze, jak dużo czasu spędziłaś w tym mieście? - zagaił Rock.
- Dużą część dzieciństwa ponieważ ojciec był rycerzem króla i często musiał stawiać się na wezwanie
władcy i czasami brał mnie ze sobą. Zazwyczaj byłam zostawiona sama sobie, więc czas mi mijał na
zwiedzaniu i zabawie z innymi dziećmi, których jak widzisz jest tutaj całkiem sporo.
To była prawda teraz dopiero chłopak zauważył, że po uliczkach biega sporo dzieci, wcześniej nie zwrócił na
nie uwagi. Ale to nie były dzieci jak w mniejszych miasteczkach czy wioskach, tutaj dzieci były zadbane i
czyste. Najwyraźniej były to dzieci tutejszej bogatej szlachty lub przybyłych handlarzy lub rycerzy. Były tu
ładne dziewczynki w ślicznych sukienkach a także chłopcy, w lekkich koszulach i cienkich spodenkach,
które często były podciągnięte za kolana. Najbardziej jednak zadziwiające była cisza z jakim się te dzieci
bawiły nie było słychać głośno krzyków i pisków albo płaczu, za to wszędzie był obecny wesoły ale nie za
głośny śmiech i chichot.
- Mówisz, że byłaś jednym z tych zadbanych dzieciaków co tu biegają – zaśmiał się wybraniec patrząc na
Aque bo nie mógł sobie jej sobie wyobrazić, jako cichego dziecka, zawsze miał przed oczami, że już jako
dziecko była pewna siebie, głośna i dominowała nad innymi.
- Tak ale niestety nie trwało to długo – odpowiedziała bez cienia uśmiechu – Pewnego zimowego dnia, który
spędzałam tutaj ojciec przytulił mnie i powiedział, że musi jechać ratować królestwo i niedługo wróci, a mną
zajmą się tutejsze opiekunki tak jak innymi dziećmi, których ojcowie wyjeżdżali na bitwy – tutaj westchnęła
a oczy napełniły jej się łzami na samo wspomnienie tamtej chwili – Ale ty razem mój kochany tatuś mnie
okłamał, nie wrócił tak samo jak setki innych ojców. Jego oddział wpadł w zasadzkę, bestię wyrżnęły prawie
wszystkich, garstce udało się przebić i uciec. To był mroczny dzień dla naszej armii, w ten dzień zginęło
mnóstwo dobrych ludzi i wiele dzieci zostało bez ojców albo jak ja sierotami, ponieważ moja matka umarła
na zarazę niedługo po moich narodzinach i wychowywał mniej sam ojciec, który nie znalazł sobie nowej
kobiety. Po jego śmierci poprzysięgłam sobie, że się zemszczę a król mi na to pozwolił wysyłając do
świątyni jak wiele innych sierot.
- Nigdy mi o tym nie opowiadałaś – Rock był wyraźnie zdziwiony tym co usłyszał – Dlaczego?
- Nigdy nie pytałeś o moją przeszłość – zauważyła kapłanka – A poza tym nie lubię o tym mówić, ale cieszę
się, że mogłam Ci o tym powiedzieć.
- Ja się cieszę, że mi ufasz i umiesz mnie wysłuchać i doradzić, zarazem mówiąc o swojej przeszłości. A co
było dalej? Jak narodziła się kapłanka wody?
- To było parę dni po walce, ja i wiele innych sierot zostaliśmy eskortowani do świątyni przez spory oddział
zbrojnych ponieważ okolica była wciąż niebezpieczna a bestię cały czas ponawiały ataki na ludzi
znajdujących się poza murami, my na szczęście uniknęliśmy kłopotów i wkrótce potem przekroczyliśmy
mury Ovii i znaleźliśmy się w świątyni. Jako dziecko uwielbiałam to miasto i wspaniałą siedzibę Blessa,
więc byłam pomimo ogromnej straty byłam szczęśliwa gdy łaska Blessa spłynęła na mnie i odkryła moc,
byłam jedną z niewielu uchodźców, którzy dostąpili tego zaszczytu i trafiłam pod opiekę kapłanów a reszta
sierot stała się zwykłymi kapłanami albo wstąpiła do straży świątynnej i służą tam do tej pory – Aqua
odetchnęła – Resztę historii mojej nauki i znajomości z Ifrytem już znasz.
- Tak, dobrze pamiętam wszystko co mi opowiadałaś – przyznał Rock – Nie wiedziałem tylko, że spotkał Cię
los podobny do mojego albo nawet gorszy.
- To już jest przeszłość kochany i teraz musimy skupić się na obecnych czasach i pokonaniu Hundów, które
już zbyt długo nękają naszą piękną ziemię, ale najpierw śniadanie bo umieram z głodu – dodała gdy w końcu
ujrzeli drzwi gospody.
- Ooooo kogo my tu mamy - usłyszeli znajomy głos i przed drzwiami zauważyli Pheona.
- Witaj panie, jak minęła noc? - Aqua zagadała przyjaźnie – Gdzie są Twoi nowi przyjaciele?
- A bardzo dobrze, dziękuję że pytasz. Tego samego nie mogą powiedzieć bracia, wczoraj cały dzień
opiekowali się bukłakami wina aż w końcu sen zmorzył każdego z nich po kolei i nie sądzą, że są dzisiaj w
wybitnej formie, myślę że przyda im się porządny wypoczynek.
- Tego się właśnie obawiałem – zaśmiał się Rock – Czasem myślę, że matka karmiła ich Ale.- Jest to całkiem możliwe – dodała kapłanka – Król musi wymyślić jakieś zajęcia dla nich bo inaczej zapiją
się na śmierć, a szkoda by było stracić tak silnych i doświadczonych wojowników w tak głupi sposób.
- Ja się im nie dziwię, są młodzi a przeszli już bardzo dużo – odpowiedział stary paladyn – Ale masz rację,
poproszę króla by przydzielił im zadania.
- Oni się w ogóle rozdzielają? - zapytał Rock.
- Nie, jeszcze przed tragedią która ich spotkała, nie trzymali się razem przez cały czas lecz na misjach byli
jak jeden organizm, ale po śmierci braci coś się w nich zmieniło i nie opuszczają się na krok a w bitwach
zrobili się dwa razy groźniejsi niż byli wcześniej. Chodzą pogłoski że przyrzekli sobie nawzajem, że jak
umrze choćby jeden z nich to reszta popełni samobójstwo a żadnemu z nich do grobu się nie śpieszy, jeszcze
mniej chcą posłać na spotkanie z śmiercią kolejnego brata.
- Odkąd ich poznałem czułem, że w tych chłopakach jest coś specjalnego – rzekł Rock, zamyślonym głosem
- Mogliby być wzorem dla młodych wojowników.
- Owszem, mogliby gdyby mniej czasu poświęcali na picie alkoholu.
- To nie nasz sprawa co oni robią Aquo – Może wejdziemy już do środka? Jestem strasznie głodny.
- Chodźmy - zgodziła się kapłanka – Pheonie zechcesz nam towarzyszyć?
- Dziękuję, ale muszę zająć się moimi obowiązkami, ale na kolację dam się chętnie zaprosić.
- Będę zaszczycona – Pheon odpowiedział ukłonem i ruszył w swoją stronę, a wybraniec i jego towarzyszka
weszli do środka jadalni, która była jak zawsze o tej porze wypełniona wojownikami, którzy pochłaniali
ogromne ilości pokarmu a część z nich pomagała sobie winem w przełykaniu potraw, które składały się
głównie z owoców morza oraz pieczywa.
Aqua nałożyła sobie kawałek ośmiornicy i pajdę ciemnego pieczywa oraz kiść winogron, Rock natomiast
skusił się na średniej wielkości łososia oraz kawałek chleba. Posiłek minął im w milczeniu, oboje pogrążyli
się we własnych myślach. Chłopak z zamyślenia wyrwał cichy pisk Łapy, który uderzył go nosem w kolano i
wpatrywał się w rybę, którą chłopak pochłaniał z apetytem lecz na widok wilka przerwał czynność by rzucić
mu znajdujące się nieopodal dzwoneczki z dorsza, które wilk błyskawicznie pochłonął, lecz czworonóg
nadal wpatrywał się w niego olbrzymimi ślepiami.
- Nie przesadzaj już – powiedział do niego – Cud, że możesz tutaj być, a ty chcesz jeszcze jeść mimo że
psiarczyk Cię solidnie nakarmił, wstydź się.
Łapa sprawiał wrażenie jakby zrozumiał wszystkie wypowiedziane słowa i położył się pod stołem
podwijając ogon i kładąc uszy ku sobie.
- Czasami myślę, że to nie jest zwykły wilk i rozumie wszystko co do niego mówisz – zaśmiała się kapłanka.
- Bo to prawda, jesteśmy razem namaszczeni do wykonania wielkich rzeczy, zobaczysz jeszcze trochę i
nauczy się nawet mówić – chłopak odpowiedział, drapią przyjaciela za uchem.
- A co do rozmowy. Myślę, że już czas żebyś poszedł do Ifryta, nie warto go denerwować.
- Taaak, zobaczmy cóż takiego on dla mnie przygotował – Rock wstał od stołu – A ty co będziesz robić?
- Mendel przykazał udać mi się dzisiaj do tutejszej świątyni i sprawdzić czego im potrzeba, a następnie
wysłać gońca do Ovi.
- Wygląda na to, że oboje nas czeka dzień pełen obowiązków – odparł Rock, po czym skinął na Łapę –
Zatem do zobaczenia kochana – dodał i schylając się pocałował ją w policzek.
Po wyjściu na zewnątrz przeklinał pod nosem ponieważ całe niebo zaszło ciemnymi chmurami,
podczas gdy konsumowali posiłek i z góry lał się gęsty deszcz.
- Cholerny deszcz, kolejna rzecz przy której się zgadzamy – powiedział do wilka, który zmarszczył nos i
próbował gryźć spadające krople.
Miejsce spotkania z Ifrytem było niedaleko więc nawet nie zdążył porządnie zmoknąć zanim dotarł do
pomieszczenia w którym już czekał na niego obrócony plecami kapłan.
- Witaj, jak Ci minęła noc? - przywitał się wybraniec najbardziej naturalnym głosem na jaki mógł się zdobyć.
- Całkiem dobrze, ale myślę że nie aż tak dobrze jak Tobie – w odpowiedzi usłyszał zimny głos.
- Co masz na myśli? - Rock był delikatnie zbity z tropu.
- O to, że pozbawiłeś mnie miłości życia, a ja mam Cię teraz ochraniać.
- Przecież sam wczoraj powiedziałeś, że chciałbyś zapomnieć o przeszłości i pomóc wygrać wojnę – Rock
instynktownie złapał za rękojeść miecza, który znajdował się u pasa.
- Tak, ale nie powiedziałem której stronie i nie dodałem, że chcę się pozbyć Ciebie z przyszłości! –
wybraniec zdążył się uchylić w ostatniej chwili przed kulą ognia, rzuconą przez Ifryta, który błyskawicznie
się odwrócił, rzucił kolejnym pociskiem, który rozbił się o ścianę za chłopakiem. Łapa nie czekał na dalszy
ciąg wydarzeń, tylko rzucił się do przodu skacząc w kierunku maga, lecz ten szybkim ruchem chwycił
świecznik i uderzył nim w pysk wilka, który runął sztywny na ziemię.Na ten widok, Rock głośno krzyknął i rzucił się agresywnie naprzód, potężnie zamachując się mieczem nad
głową, lecz cios ten kapłan z łatwością odbił własnym mieczem, który zdążył dobyć z pochwy. Gdy ostrza
spotkały się ze sobą rozległ się potężny zgrzyt stali i posypały się iskry z skrzyżowanych broni, oręż
chłopaka przeważał i był coraz bliżej twarzy wroga, lecz ten zwinnie się wywinął i odskoczył na bezpieczną
odległość.
- Kochałem ją a ty mi ją odebrałeś – rzucił wściekle Ifryt.
- Nie znałem jej jak Cię zostawiła, sam sobie jesteś winny.
Kapłan rzucił się naprzód wymachując wściekle mieczem próbując trafić w szyję lecz Rock wywinął się
zwinnym piruetem i ostrze przecięło ze świstem powietrze.
- Nie chcę z Tobą walczyć – stęknął wybraniec parując kolejny cios i odskakując do tyłu.
- Ale ja chcę Cię zabić, skoro nie mogę jej mieć to ty nie będziesz miał tym bardziej – i kolejny ognisk
pocisk uderzył w ścianę, która zaczęła się delikatnie tlić.
- Znęcałeś się nad nią, biłeś ją i się dziwisz, że Cię zostawiła? - tym razem on schylił się i spróbował uderzyć
w pachwinę, ale Ifryt zdołał zablokować uderzenie i zadał cios pięścią trafiając w szczękę, odrzucając Rocka
na kilka metrów w tył.
- Bo nie chciała stanąć po stronie Periego, nikt w niego nie wierzy, ale to on ma rację – Wszyscy jego
wrogowie zginą dzisiaj!
- Oszalałeś, odbiło Ci i jesteś niebezpieczny – chłopak odzyskał równowagę i ciął z półobrotu znajdując się
za plecami kapłana trafiając w w bark, Ifryt głośno krzyknął po czym odwrócił się i ciął w nogi lecz Rock
zdążył odskoczyć i ponownie zaatakował lecz miecze znów złączyły się w syczącym zwarciu. Po chwili
wybraniec zdołał podbić miecz przeciwnika i z impetem powrotnego ciosu ciął od boku lecz miecz przeszył
z sykiem powietrze i kapłan zdołał w ramach rewanżu kopnąć go w brzuch odrzucając w kierunku płonącej
już coraz mocniej ściany. Kapłan wyczuł okazję i rzucił się do przodu zasypując wybrańca gradem szybkich
ciosów spychając go w kierunku płomieni. Rock na plecach czuł coraz bardziej gorąco żaru, lecz nie mógł
się uwolnić spod nawałnicy ciosów i ogarniało go coraz większe przerażenie a w oczach przeciwnika widział
wyraz tryumfu, który po chwili zmienił się w strach i zaskoczenie albowiem Łapa odzyskał świadomość i
rzucił się na Ifryta wbijając kły w jego łydkę i wyrywając spory kawał krwawego mięsa. Szok i ból sprawiły,
że gwałtowne ataki ustały co Rock wykorzystał i celnym uderzeniem w szyję prawię odciął mu głowę a
krew, która trysnęła z rany opryskała chłopaka i ścianę za nim wzmagając pożar, który objął już całą ścianę a
dym powoli ogarniał całe pomieszczenie przez co wybrańcowi ciężko było dojrzeć drzwi. Oczy zaszły mu
łzami i z każdą chwilą ciężej było mu oddychać, chodził po całym pomieszczeniu lecz nigdzie nie mógł
znaleźć wyjścia. Wilk również był oszołomiony i nie potrafił odnaleźć drzwi. Gdy Rock myślał, że dokona
życia w tak głupi sposób usłyszał huk i do pomieszczenia wdarło się światło.
- Rock! Rock! Jesteś tu? - usłyszał jak ktoś woła ale nie był w stanie odpowiedzieć.
- Na Blessa on tam leży – ledwie dotarło do jego uszu po czym zemdlał.
Do życia przywróciło go uderzenie w twarz i powiew świeżego powietrza, lecz wciąż nie mógł się ruszyć.
- Obudź się chłopcze! Nie możesz tak umrzeć – usłyszał po czym poczuł kolejny cios, a jakby obok usłyszał
zwierzęcy skowyt.
- Łapa, wilczku – wyjąkał słabo.
- Wrócił! Jest z nami na Blessa aleś napędził nam strachu – usłyszał kolejny głos i poczuł jakiś mokry i
ślizgi dotyk na twarzy.
- Otwórz oczy jesteś już bezpieczny – ktoś złapał go za ramię i delikatnie potrząsnął.
Po upływie momentu zdołał otworzyć oczy, które strasznie go piekły a jasność dnia była nie do
wytrzymania. Jednak zdołał dojrzeć sylwetki trzech osób i wilka, który wciąż lizał go po twarzy.
- Co się stało? - zapytał wciąż oszołomiony a do bólu oczu doszedł ból szczęki.
- Jakby Ci to powiedzieć – rozpoznał głos Dorka – Mieliśmy zdrajcę w naszych szeregach.
Po tych słowach wszystko sobie przypomniał, plan nauki z Ifrytem, którego zabił podczas walki i płomienie,
które trawiły salę i ciemność.
- On chciał mnie zabić – wyszeptał – Ale to ja go zabiłem.
- Wiem, widzieliśmy zwłoki gdy przyszliśmy po Ciebie – powiedział łagodnie Kork.
- Czy on, czy też udało wam się wynieść ciało?
- Nie, Tork próbował ale było to zbyt niebezpieczne, ogień trawił już dosłownie wszystko.
- Był mistrzem ognia i został strawiony przez płomienie, cóż za ironia – dodał Tork.
- Taak, ale skąd wiedzieliście gdzie mnie szukać? - zapytał chłopak ze zdziwieniem.
- Musisz podziękować kapłance, ona rozkazała mieć Ciebie na oku – wyjaśnił Kork – Nie miała do niego za
grosz zaufania i jak widać po raz kolejny się nie pomyliła.
- To gdzie jest Aqua w takim razie? - zapytał Rock.Bracia wymienili się ponurymi spojrzeniami i nic nie mówili.
- O co chodzi? Czy coś jej się stało? - chłopaka ogarniał strach.
- Nie, jej nic nie dolega ale…
- Ale co? - ponaglił.
- Jest na zewnętrznych murach.
- Co ona robi? Czy spodziewamy się jakiegoś ataku? - zapytał coraz bardziej zirytowany omijającymi
odpowiedziami.
- Właściwie – bracia spojrzeli na siebie ponowie i Tork zaczął mówić – Właściwie to atak zacznie się lada
moment, bestię zgromadziły się na wzgórzach Atłasu, jest ich tam prawdziwa zgraja, nigdy dotąd nie
widzieliśmy ich aż tylu.
Rock się poczuł jakby dostał obuchem w głowę.
- To co my tu jeszcze robimy? - krzyknął i poderwał się na nogi – Biegiem na mur.
- Nie jesteś w pełni sił, mamy rozkazy by trzymać Cię z daleka od bitwy – Dork złapał go mocno za ramię.
- Puść mnie – warknął chłopak próbując się wyrwać lecz uścisk był zbyt silny.
- Nie możemy tego zrobić chłopcze – Tork i Dork stanęli przed nim zagradzając drogę z przepraszającymi
minami.
- Chyba zapominacie kim jestem – wycedził przez zęby – To ja mam ich pokonać.
- Tutaj jesteśmy nie do ruszenia, niemożliwe jest by bestię przebiły się przez mury a obrońcy poradzą sobie
bez Ciebie i nie możemy pozwolić by trafiła Cię jakaś zbłąkana strzała.
- Pożałujecie tego. Łapa do mnie – zanim bracia zdążyli zorientować się co się dzieje, wilk skoczył na plecy
Dorka, złapał go kłami za kaftan i odciągnął do tyłu. Zaskoczony mężczyzna puścił chłopaka i pod
naciskiem Łapy padł na ziemię przygnieciony cały jego ciężarem. Rock natomiast błyskawicznie złapał boki
głów pozostałych braci i uderzył nimi o siebie pozbawiając ich przytomności. Przez chwilę przypatrywał się
swojemu czynowi i powiedział do Dorka.
- Jeśli nadal będziesz próbował mnie powstrzymać lub za mną biec, wilk przegryzie Ci gardło, rozumiesz?
- Tak rozumiem, ale weź tę bestię bo nie mogę oddychać – odpowiedział z trudem łapiąc dech.
- Łapa, zostaw go biegniemy na mur – odwrócił się gwałtownie i pobiegł przed siebie a wilk za nim.
Gdy przebiegał przez miasto mijał biegnących ku murom pojedynczych wojowników albo
zorganizowane oddziały na których przedzie biegł oficer, każdy zbrojny na jego widok przyśpieszał kroku
jakby sama jego obecność wzmacniał w nich morale i zapał do walki, co niektórzy wykrzykiwali Rock!
Rock! Rock! Za wybrańcem po zwycięstwo!
Gdy wspiął się na pierwsze mury dojrzał hordy Hundów, którzy zajeli pobliskie wzgórza, ciągnące się aż po
horyzont. Pomiędzy nimi można było dostrzec machiny oblężnicze, tarany, drabiny oraz wysokie drewniane
wież służące do zdobywania murów.
- To bestię potrafią prowadzić oblężenie? - zapytał zszokowany jednego z żołnierzy z wielkim łukiem.
- Odkąd przewodzą nimi ludzie to i owszem potrafią – odpowiedział łucznik - Spójrz tam na najwyższe
wzniesienie, widzisz?
Rzeczywiście w miejscu które wskazywał żołnierz można było rozróżnić parę ludzkich sylwetek, lecz były
zbyt daleko by mógł je dostrzec.
- Potrafisz ich rozpoznać?
- Ja nie mam tak dobrego wzroku, ale Sokół ma najlepszy wzrok wśród nas, to ten co tam stoi w czerwonej
zbroi z skorpionem na piersi – wskazał na olbrzymiego mężczyznę opierającego się na kuszy – Sokół
podejdź tu – olbrzym się odwrócił i odkrzyknął:
- Jak coś chcesz to sam tu przy… - gdy spojrzał na Rocka słowo utknęło mu w gardle i stanął jak wryty –
Wybraniec? Jestem na Twoje rozkazy panie.
- Nie będę Ci rozkazywał, od tego masz dowódcę - odpowiedział chłopak – Odpowiedz mi tylko, czy
rozpoznajesz ludzi, którzy znajdują się między bestiami.
- Chwila – Sokół wytężył wzrok i po chwili z powrotem spojrzał na Rocka i rzekł za strachem wyczuwalnym
w głosie – To on, Peri królewski brat.
Żołnierze którzy to usłyszeli albo jęknęli albo głośno przeklęli.
- A pozostali? - dopytywał.
- Rozpoznaje część z nich, są to byli kapłani, rycerze i paladyni, których przeciągnął na swoją stronę.
- Czy to potężni przeciwnicy?
- Większość z nich to silni wojownicy z ogromnymi umiejętnościami, czeka nas potworna walka.
- Kto jest tutaj dowódcą? - zapytał Rock.
- Ja – usłyszał znajomy głos za plecami i ujrzał Pheona – To moi ludzie. Co ty tutaj robisz?- Dobrze Cię widzieć panie całego, Ifryt okazał się zdrajcą, zabiłem go. A gdy usłyszałem co się tu dzieję
musiałem tu przybyć i wziąć udział w obronie.
- Nie powinno Cię tu być…
- Tak, tak, jednak jestem i nikt nie zabroni mi walczyć. Czy możesz wysłać jednego z ludzi do króla? Musi
wiedzieć, że jest tu jego brat i inni zdrajcy.
- Król o tym już wie, zbiera oddziały do pierwszego wypadu.
- To znaczy, że chce on…
- Tak wyjechać tylną bramą i zaatakować wroga – Pheon nie wyglądał na zadowolonego z takiej decyzji.
- Coś jest nie tak z tym planem? - zapytał się Rock trafnie odczytując jego myśli.
- Tak, mamy tutaj niewielu jezdzców i powinniśmy wstrzymać się z takimi posunięciami ze względu na
olbrzymią przewagę liczebną bestii.
- Nikt nie próbował przemówić mu do rozsądku?
- Oj próbowali, Aqua, Zygfryd, jego doradcy i ja, ale nikogo z nas nie słucha – stary wojownik zmarszczył
czoło – Jest zdecydowany by samodzielnie zabić Periego i nie chce żeby wyprzedziła go jakaś zbłąkana
strzała. Plan jest szalony ale zbiera wokół siebie narwańców jak bracia Wess i ma dość spory oddział, nawet
ludzie schodzą z muru by do niego dołączyć.
- Może mnie by posłuchał – zastanowił się chłopak – Wiesz gdzie on jest?
- Podejrzewam, że przy bramie z tyłu, ale ostatnia z nim rozmawiała Aqua – Jest ona na wschodnim skrzydle
murów, dowodzi grupie kapłanów a obok niej jest Zygfryd ze swoimi paladynami.
- Muszę się tam udać – Rock spojrzał na ruch przeciwnika lecz nic nie wskazywało by mieli szybko
zaatakować więc pobiegł we wskazany kierunek. Każdemu kroku towarzyszyły okrzyki ulgi zgromadzonych
na murach wojów którzy na widok swojego wybrańca i jego towarzysza, wznosili modlitwy do Blessa,
wysokie morale unosiły się w powietrzu tak samo jak poklepujące go ręce. Zygfryda dojrzał pierwszego,
olbrzym zakuty w zbroję z wielkim toporem na plecach rzucał się w oczy, cześć jego oddziału dobywało
takiej samej broni a inni natomiast woleli używać łuków i kuszy, Rock natychmiast przyśpieszył tempa by
przywitać się z wujem.
- Zygfrydzie! Dobrze Cię widzieć - krzyknął.
- Mówiłem im, że bracia Cię nie zatrzymają, dobrze Cię tutaj mieć – rzekł wesoło olbrzym.
- Tu nie ma z czego się cieszysz Zygfryd – powiedziała gniewnie nadchodząca Aqua – Co ty tutaj robisz?
Gdzie są bracia?
- Ciebie też miło widzieć – uśmiechnął się Rock – Oni uratowali mi życie ale nie mogłem z nimi zostać i
zdołałem im uciec.
- Uratowali Cię? Niby jak? - kapłanka sprawiała wrażenie równocześnie przerażonej i zmartwionej – Gdzie
jest Ifryt?
Rock nie wiedział jak wyznać to co się wydarzyło parę chwil wcześniej, pomyślał jednak że nie jest to pora
miana kłamstwa.
- Nie żyje, był zdrajcą próbował mnie zabić, ale udało mi go pokonać, chociaż sam ledwie uszedłem z
życiem z płonącej izby, bracia zdołali wyciągnąć mnie i Łapę z pożaru – mówił cicho i spokojnie, nie chciał
żeby treść rozmowy dotarła do innych uszu.
- Wiedziałem, żeby mu nie ufać – powiedział Zygfryd – Nigdy go nie lubiłem – Aqua natomiast nic nie
powiedział na początku tylko oczy jej przygasły a skóra zbladła i zzieleniała.
- Czemu to zrobił? Powiedział Ci?
- Tak, był zazdrosny o Ciebie moja droga bo nie… - dalsze słowa zagłuszyły jednak dźwięk rogu i
następującym po nim przerażający ryk i pierwsze kamienie uderzyły w mury nie wyrządzając żadnych
szkód. Na odpowiedź nie było trzeba długo czekać, część paladynów i kapłanów spróbowało odpowiedzieć
ogniem jednak wrogie oddziały znajdowały się zbyt daleko. Na murach rozległy się głośne głosy wydające
rozkazy i dodające otuchy swoim ludziom.
- No w końcu się zaczęło – krzyknął Zygi szykując kolejny pocisk – Dawajcie skurwysyny!
- O Blessie – jęknęła kapłanka, lecz po chwili odzyskała rezon – Tutaj jesteśmy bezpieczni. Mów dalej –
nalegała, a wyraz jej twarzy nie tolerował żadnej odmowy.
- Krzyczał, że to Twoja wina bo go zostawiłaś i nie dołączyłaś do Periego, że to on ma rację i muszą zginąć
wszyscy którzy nie popierają jego poglądów. O co tu chodzi?
Aqua spojrzała na Zygfryda i oboje głośno westchnęli i pierwszy odezwał się paladyn.
- Peri uważał, że Hundy nie chcą wojny i nie powinniśmy z nimi walczyć bo oni również nie chcą naszej
śmierci więć należy im pomóc oddając część naszej krainy – tutaj prychnął z pogardą i splunął za mur -
Znalazło się również kilku takich co popierali jego poglądy i razem z nim opuścili twierdzę po czym ślad po
nich zaginął aż do momentu, kiedy ujrzałeś brata mordującego siostry i rodziców.- Dla nich wszystkich zapadł wyrok śmierci – Zigi wskazał na środek wrogich zastępów – Dla zdrajców nie
ma łaski – Rock dawno już nie widział stryja z wyrazem mordu na twarzy.
- Pierwszy raz całkowicie się z Tobą zgadzam Zygfrydzie - dodała Aqua – Ci ludzi wyrządzili tutaj dużo
szkód i trzeba się ich pozbyć raz na zawsze. Byli jednymi z nas a teraz stanęli ramię w ramię z wrogami, nie
będzie dla nich litości – Rock również u niej nie widział nigdy tak wściekłego wyrazu twarzy – Macie tylko
te kamyki? - krzyknęła w kierunku atakujących, po czym podniosła wodę z fosy próbując sięgnąć
najbliższych Hudnów, Ci jednak byli zbyt daleko i strumień ich ledwie zmoczył – A niech was! - krzyknęła
zawiedziona efektem swojej próby.
- Aquo, co się z Tobą stało? - zapytał Rock widząc zawziętość na jej twarzy.
- Co miało mi się stać? Te bestię zabiły już wystarczającą dużo moich bliskich i nie pozwolę by skrzywdzili
kogoś jeszcze.
Odpowiedź Rocka zagłuszyły jednak głośne bębny i oddziały bestii stojących na najwyższym wzniesieniu
zaczęły się rozstępować a do uszu obrońców dobiegły głośne ryki nieznanych istot. Po murach rozległy się
głosy trwogi. Po chwili było wiadomo co wydaję tak straszne odgłosy. Na wzniesieniu pojawiły się
olbrzymie potwory poruszające się na czterech nogach, ich ciała o odcieniach szarości i brązu pokrywały
gęsta warstwa futra a na ich grzbietach umieszczony było coś na wzór wieży strzelniczej w której
znajdowało się kilku Hundów z łukami. Najsłabszym punktem wydawały się sporych rozmiarów uszy, które
nie były chronione w żaden sposób, oraz coś na kształt ogona wyrastającego z miejsca gdzie powinien
znajdować się nos. Było ich tak wiele, że Rock nie mógł ich zliczyć a ludzie na murach aż zrobili krok w tył
na ten widok, jednak paladyni i rycerze szybko opanowali sytuację na murze i tchnęli odwagę na nowo w
swoich podwładnych, którzy zaczęli wykrzykiwać.
- Rock! Rock! Mendel! Ovia!
- Co to są za potwory? - zapytał niespokojnie Zygfryd.
- Mumakle, nigdy ich tutaj nie widziałem, tym bardziej żeby ktoś na nich jeździł, z reguły są to zwierzęta
płochliwe i dzikie, najwyraźniej nasi drodzy przyjaciele znaleźli jakiś magiczny sposób by nakłonić je do
swojej woli.
- Nie ważne co to jest i co potrafi – Aqua chodziła w tą i z powrotem - Zabijemy wszystko co podejdzie pod
te mury. Kto jest ze mną?
- Aqua, Aqua, Aqua! - rozległy się krzyki.
- Czy pozwolimy im zdobyć mury? - krzyknęła.
- Niech próbują! – odpowiedziały głosy.
- Po co tu jesteśmy?
- Po zwycięstwo ku chwalę Blessa!
- Kto jest z nami? - zawołała wskazując na wybrańca.
- Rock! Wybraniec! - znów się powtórzyły gromkie wiwaty, chłopak był pod wrażeniem jak szybko kapłanka
podniosła morale wśród obrońców.
- Z takim nastawieniem nikt nie będzie nam straszny – skwitował Zygfryd i sięgnął po kuszę zwisającą mu z
pasa , wymierzył i wystrzelił pocisk w kierunku najbliższego Mumakla, rozległ się głośny jęk i jeden z
Hundów zwalił się ze stwora i po murach rozległy się okrzyki wiwatu.
- Ładuj – dowódcy zaczęli wydawać komendy – Wymierz, puść!
Fortyfikacje twierdzy przysłoniła chmura strzał wzbijająca się w górę by po chwili pikować w dół jak
chmara drapieżnych ptaków, lecz tylko część z nich dosięgnęło celu powalając nawet jednego z
wierzchowców, który przewracając się zgniótł strzelców znajdujących się na jego grzbiecie, ku radości
obrońców, którzy błyskawicznie naciągnęli broń do kolejnej salwy.
- Czekaj, czekaj, czekaj… - dowódcy wyczekiwali odpowiedniego momentu aż wróg znajdzie się w zasięgu
-Szyj! Szyj! Szyj! - rozległo się po murach i słońce ponowię zniknęło ponad ciemną chmurą błyskawicznie
sunącą ku wrogom. Tym razem ostrzał był skuteczniejszy i Mumakle padały jeden po drugim, jednak ich
szeregi nie miały końca a w dodatku Hundowie zbiegli ze zboczy odpowiadając strzałami, większość z nich
rozbiła się na murach zamku lecz część z nich dosięgnęło celu i co rusz któryś z ludzi padał martwy lub
ranny na ziemię. Rock żałował, że nie ma przy sobie swego ukochanego łuku(nie pomyślał, że może mu być
potrzebny, w końcu szedł się spotkać tylko z Ifrytem) jednak widok jak jednego z łuczników bełt trafia
prosto w twarz i spada do fosy zdecydował, że nie może dłużej tak stać.
- Łapa przynieś łuk, biegnij do domu – zawołał do towarzysza, a wilk popatrzył na niego mądrze i skinął
łbem jakby doskonale zrozumiał każde słowo po czym zbiegł w dół.
- Jak przyniesie Ci ten łuk to stawiam piwo – zaśmiał się Zygfryd lecz szybko umilkł ponieważ strzała
przemknęła mu tuż obok ucha – Nie jest tak łatwo zabić starego Zigiego! - ponownie napiął kuszę i trafił w
wybrany cel.- Mury słabną! - krzyknął ktoś – Strzelają coraz celniej – dodał kolejny, a Rock musiał przyznać mu rację
ponieważ sam czuł ciągłe drżenie i zauważył, że tu i ówdzie w murze brakuje całkiem sporych elementów.
Coraz więcej bestii znajdowało się tak blisko muru, że większość z nich swobodnie poruszało się wzdłuż
niego a Hundowie prowadzili gęsty ostrzał z grzbietów bestii wspomagany przez piechurów, którzy również
podeszli ze swoimi łukami na odległość strzału i trup po obu stronach padał gęsto, ludzie przynajmniej mieli
przewagę wysokości i osłony przez co prowadzili skuteczną obronę.
W końcu wrócił Łapa a w pysku trzymał łuk, w całej tej poważnej sytuacji widok wilka z bronią
powodował niemałe zdziwienie i miejscami śmiech.
- Dobry wilk – Rock z uczuciem go pogłaskał podnosząc łuk, i szybko pobiegł po kołczan ze strzałami.
Gdy tylko poczuł w dłoniach strzałę a ręka automatycznie naciągnęła cięciwę poczuł w sobie pewność z
dawnych lat gdy z ojcem chodził na polowanie do ulubionego zagajnika i potrafił przynieść do domu zapasy
na kilka dni.
- Hund to jeleń, tylko że groźniejszy – powtarzał sobie wstrzymując oddech – Wybierz tylko jeden cel i się
na nim skup – w końcu dojrzał dogodną okazję do strzału, jeden z Mumaklów znalazł się na wprost jego
oczu i ujrzał wychylającego się z grzbietu Hunda. Rock wypuścił strzałę, a zdziwiona bestia spojrzała na
pióra wystające z jej piersi i runęła w dół ginąc wśród ogromnych stóp.
- Ładny strzał – pochwalił go Zygfryd – Ale koniec tej zabawy, trzeba dać im porządny wycisk – paladyn
sięgnął po kolejną strzałę i ruszył w kierunku koksownika.
- Kto kolejny? - krzyknęła Aqua po tym jak udało się jej zmyć konstrukcję z grzbietu jednego z olbrzymich
wierzchowców – Podejdźcie bliżej, zapraszam.
Zygfryd w tym czasie zdążył owinąć naoliwioną szmatę wokół grotu strzały i włożył ją do koksownika po
czym nałożył na cięciwę i …
- Płońcie skurwysyny – uwolnił strzałę. Czas na chwilę się zatrzymał Rock jak i inni obrońcy obserwował
wzbijającą się strzałę, która zakręciła łuk i spadła kawałek za fosą. Przez krótką chwilę chłopakowi
wydawało się, że wiatr zdmuchnie płomień, lecz nic takiego nie miało miejsca. Pierwsze iskry polizały trawę
nasiąkniętą oliwą i rozpętało się piekło. Najpierw niewielki płomień rozchodził się pomału by nagle buchnąć
wysokimi płomieniami pochłaniając wszystkich, którzy znaleźli się na jego drodze. Powietrze wypełniło się
krzykami i potępieńczym wyciem ofiar płomieni, które przenikały się z rykiem mumaklów. Wiele z
olbrzymów stanęło w płomieniach i próbowały biegiem ugasić płomienie pochłaniające ich ciała, z bólu
biegły na oślep nie zwracając uwagi na pobratymców wpadające na nich i przewracając a Hundowie
wyskakiwali z ich grzbietów rozbijając się o ziemię. Ci którzy jeszcze nie płonęli zostali rozdeptani prze
wierzchowce. Rock na ten widok połączony z smrodem palących się ciał zwymiotował zresztą jak wielu
innych obrońców.
- Biedne skurwysyny – powiedział Zygfryd, a na jego twarzy można było dostrzec cień współczucia i
przerażenia tym co uczynił – Co innego zginąć od ostrza a co innego spłonąć w cierpieniu.
- Lepiej, oni niż my – odrzekł jeden z żołnierzy – Mimo wszystko nikt nie zasługuje na taką śmierć.
Hundowie wycofali się spod murów i zaprzestali ostrzału, próbując ratować towarzyszy i
odciągać rannych od płomieni lecz nagle rozbrzmiały bojowe rogi od strony bramy, która została otwarta i
wysypał się z niej oddział konnych, których prowadził Mendel. Słońce odbijała się od ich czarnych
płytowych zbroi, po przejechaniu bramy ustawili się w klin i ruszyli w stronę uciekającego wroga.
- Wstrzymać ogień! - rozległo się na murach i strzelcy odłożyli swoją broń na bok i bacznie przyglądali się
wydarzeniom na dole.
- Oho – westchnęła Aqua – Nasz król wyczuł szansę na pokazanie się w boju.
- Czy on jest naprawdę tchórzem i próbuje zyskać chwałę na uciekających i rannych przeciwnikach? -
zapytał z zażenowaniem Rock, nie mogąc uwierzyć w to co widzi.
- Zawsze próbuje coś dołożyć od siebie do każdej bitwy, zazwyczaj jest to dobijanie rozbitych wrogów –
odpowiedział kapłanka – Lecz nie można nazywać go tchórzem, za dużo osób tu jest żeby podważać jego
odwagę. Nie mogę już słychać tego wycia – dodała i wykonała gwałtowny ruch rękoma i woda ponownie się
uniosła opadając na pobojowisko gasząc szalejące pożary.
Na murach dało się usłyszeć głosy sprzeciwu.
- Oni też żyją i czują, musimy być lepsi od nich – odkrzyknęła – Król i tak ich pozabija w szybszy sposób.
Miała rację, rozpędzona kawaleria wpadała w grupy uciekających wrogów bezlitośnie ich miażdżąc w szarży
lub nabijając na kopię, niektórzy z jeźdźców na swoją broń nabili kilku wrogów naraz i unosili ich w górę
potwornie rozrywając ciała. Gdy kopię były już nie do użytku wyrzucali je z ręką łapiąc za wielkie miecze i
bezlitośnie tnąc bestię. Teraz do wycia Hundów dołączyły głośne krzyki i śmiechy kawalerzystów którzy
najwidoczniej świetnie się bawili zabijając kolejnych wrogów. Nieprzyjacielscy łucznicy próbowali z
bezpieczniej odległość uszczuplić królewski oddział ale nie przynosiło to żadnych skutków ponieważ grubepancerze nie pozwalały żeby pociski wyrządzały noszącym je jakiekolwiek szkody. Czasami tylko padł,
któryś z koni rażony strzałą, ale dosiadający go jeździec szybko wstawał i kontynuował walkę na piechotę.
Po krótkiej chwili było już po wszystkim, bestię albo padły albo znalazły się na tyle blisko towarzyszy, że
oddział nie odważył się ścigać ich dalej.
- Oto kolejna nauczka dla naszego wroga– zawołał Mendel, zawracając konia w kierunku murów –
Hundowie po raz kolejny przekonały się, że nie ma tu dla nich miejsca. Niech te niedobitki wracają do siebie
by przekazać wieści o porażce – gwardia królewska wzniosła okrzyki radości nie przejmując się
oddalającym się wrogiem.
- Patrzcie tam! - zawołała Aqua wskazując na wzgórza na które uciekały resztki atakujących.
- Co tam widzisz? - odpowiedział Rock wytężając wzrok lecz nic nie mógł zobaczyć przez unoszące się
kłęby dymu.
- Wydaję mi się, że wśród Hundów pojawiały się ludzkie sylwetki – Zygfryd pytająco spojrzał na Aque.
- Tak jest ich co najmniej kilka, lecz nie widzę co oni robią. O nie – jęknęła Aqua i krzyknęła – To Peri oraz
jego sprzymierzeńcy. Rock jeszcze bardziej wytężył wzrok i również zauważył to co kapłanka. Kilku ludzi
znalazło się na szczycie wzniesienia i podniosło ręce do góry, które rozbłysły mocą, a jego głowa
eksplodowała bólem, co zmusiło chłopaka do padnięcia na ziemię.
- Wiedziałem, że mój brat nie przepuści okazji by się popisać – usłyszał w myślach pełen pogardy głos –
Zawsze był głupcem.
- Panie uciekaj – z murów poniosły się okrzyki a w kierunku wzgórza poleciały różnego rodzaju magiczne
pociski i chmura strzał, jednak żaden nie dodarł do odległego celu. Zanim Mendel zorientował się, co
właśnie dzieje się za jego plecami było już za późno. Każdy z wrogich kapłanów cisnął w jego oddział
ognistą kulą powodując wielki wybuch pośród konnych, których ogarnęły płomienie a ku murom dotarły
krzyki rannych i płonących żywcem ludzi oraz koni. Zwierzęta ogarnione przerażeniem zaczęły się dziko
ciskać zrzucając z siebie oraz tratując jeźdźców.
- Gdzie jest król? Czy ktoś go widzi? - krzyknął przerażony Pheon.
- Do cholery nic nie widzę – odkrzyknął któryś z żołnierzy wychylając się za blanki po czym spadł w dół
gdy kolejny pocisk z katapulty wstrząsnął murem.
- Nie możemy tu tak stać – wrzasnął Zygfryd – Musimy ruszyć im na pomoc.
- Zaczekaj. Oni na to właśnie liczą, chcą nas ściągnąć z murów i…
- Patrzcie! - wrzasnął Rock a Łapa zaskomlał gdy zobaczył co przykuło wzrok jego przyjaciela. Na szczycie
wzniesienia ponownie pojawiła się chmara Hundów gotowych do walki, najwidoczniej to co pokazali do tej
pory to była tylko pułapka by wybawić króla za murów, teraz mogli go zabić lub porwać co wydawało się
chłopakowi pierwotnym wrogim planem.
- Nie możemy tu zostać bo stracimy króla! - wrzasnął Pheon, który właśnie do nich dobiegł ze swoim
przybocznym – Borsuk bierzemy połowę ludzi z murów i wybiegamy w pole!
- Rozkaz panie. Setnicy! Wybrać połowę ludzi na ratunek królowi.
Na murach natychmiastowo poniosły się głosy nawoływań, każdy z setników wezwał do siebie dziesiętnika i
rozkazał zbieranie oddziałów. Rock dojrzał wśród zbierających znajome twarze , Kota i Młota, Korka, Dorka
i Torka, Noila, wokół każdego z nich gromadziły się gromady ludzi gotowych wyjść w pole by uratować
króla. Gdy oddziały były już gotowe do wymarszu na ich czele stanęli Pheon, Zygfryd Aqua oraz Rock wraz
z Łapą, na zebranych widać było strach i niepewność więc Rock pomyślał, że musi w nich tchnąć odwagę.
- Dzielni wojownicy! Nadszedł dzień w którym stajemy potężnym siłą przeciwnika naszym zadaniem jest
pokonanie ich i pozbycie się raz na zawsze ich zbuntowanych przywódców, którzy stoją na tamtym
wzniesieniu – wskazał na grupę dowodzącą atakiem – Lecz najpierw musimy ruszyć na ratunek naszemu
władcy, obiecuję przeć na przedzie aż do utraty życia i starać się chronić was za wszelką cenę! Bless
wyznaczył wilka na mojego towarzysza który ruszy u mego boku ku waszej ochronie. Kto jest z nami?
Na murach rozległ się wrzask, który wstrząsnął murami potężniej od każdego kamiennego pocisku a setki
wojowników ruszyło ku bramie za swoim wybawicielem wśród brzdęku zbroi i bojowych okrzyków a z
murów wystrzeliły setki pocisków w kierunku wroga. Gdy tylko bramy się rozwarły i obrońcy wypadli na
pole z wrogiej strony ostrzelali ich łucznicy, część z nacierających padła ugodzonych strzałą lecz reszta nie
bacząc na nic nacierała ku wrogowi który właśnie zbiegał z zajętych wzgórz. Ludzie na murach dokładnie
mogli się przyjrzeć jak dwie atakujące się wzajemnie strony złączyły się w zabójczym zwarciu ręka przy
ręce a oręż z głuchym jękiem zgrzytał obijając się o pancerze walczących. Na widok rozgorzałej na nowo
walki Ci którzy ocaleli z królewskiej straży poderwali się ponownie do walki próbując zlokalizować wśród
zgiełku króla. Rock znajdował się pośrodku walki gdzie w towarzystwie przyjaciół powalał wroga za
wrogiem. Pomimo tego, że nigdy nie walczyli wszyscy razem działali jak zgrany oddział tworząć ciasny
krąg od którego odbijały się kolejne oddziały wroga a pozostali wojownicy, również powalali kolejnychwrogów a sytuacja robiła się coraz bardziej przychylna obrońcom, część z nich zlokalizowała króla i powoli
przebijała się w jego kierunku, co bardzo ułatwiały im zaklęcia rzucane przez paladynów oraz kapłanów.
Jednak wrogowie zorientowali się w jakim kierunku porusza się część oddziałów i wysłali ku nim ocalone
Mumakle, które zasiały panikę w grupie ratunkowej, która zaczęła się cofać wpadając w okrążenie tracąc
wojownika za wojownikiem.
- Mumakle! - wrzasnął Zygfryd dostrzegając niebezpieczeństwo i chwiejące się siły sojuszników.
- Pomóżmy im – krzyknął Rock.
Jeden po drugim zaczęli wyskakiwać z ciasnej formacji i nacierając zostawiali za sobą ciała Hundów nie
mogących stawić im czoła, gdy tylko jeden z towarzyszy chłopaka popadał w kłopoty Łapa natychmiast
rzucał się na ratunek bezlitośnie rozrywając wroga. Gdy jednak zbliżali się w kierunku króla ich oczom
ukazał się przerażający widok ponieważ straż królewska i wojska które do niej dołączyły były bezlitośnie
wybijane przez łuczników znajdujących się na mumaklach, a ludzie nie mieli sposobu na to by powalić
bestię. Wtem żołnierze, którzy zostali na murach dojrzeli co się dzieję i wystrzelili z łuków w kierunku
potężnych wierzchowców powalając kilka z nich a na ten widok u walczących żołnierzy powrócił duch
bojowy i z krzykiem rzucili się na wroga rąbiąc go po nogach co spowodował upadek kolejnych bestii a
szala zdawała się przechylać na korzyść Rocka i towarzyszy którzy zdołali pobić resztę panikujących
potworów i rozejrzawszy się wokół nie dostrzegli zagrażającym im wrogów więc biegiem udali się do króla.
Pierwsi przy nim znaleźli się gwardziści których chłopak kojarzył z audiencji.
- Co z nim żyje? - spytał zasapany Zygfryd.
- Tak, ale ledwie – odpowiedział jeden z przybocznych – Jest nieprzytomny, ma rozerwaną rękę i chyba
pęknięte żebra.
- Trzeba mu natychmiast pomóc – zawołał Pheon – Aqua szybko zajmij się nim.
- Zróbcie miejsce – kapłanka klęknęła przy rannym – Jest źle, musimy zdjąć z niego zbroję, Rock, Kot i
Zygfryd pomóżcie, a reszta niech nas osłania.
Gdy tylko Rock dopadł do władcy zobaczył w jak złym jest stanie. Z ręki wystawała kość, zbroja na piersi
była powgniatana a z nosa ciekła mu krew. Gdy tylko z pozostałymi zaczął ostrożnie odpinać zapięcia
pancerza zauważył jak pozostali utworzyli wokół nich ciasny krąg i bacznie obserwowali w każdej chwili
gotowi na atak. Jednak tego co się stało, nikt nie przewidział.
- Kryć się! - wrzasnął ktoś z okręgu a Rock usłyszał furkot lotek gdyż od strony wzniesienia leciała chmura
strzał. Najwidoczniej Peri stwierdził, że mimo tego, że na polu bitwy wciąż znajdują się setki Hundów
rozkazał wystrzelać obrońców znajdujących się poza murami. Chłopak gdy tylko padł poczuł że jakieś ciało
przygniata go swoim ciężarem a po chwili poczuł na plecach mokrą ciecz a dookoła słyszał tylko odgłos
wbijających się w ziemię lub ciała strzały i krzyki rannych i umierających walczących. Tak długo jak trwał
ostrzał tak długo nawet nie próbował nawet wstać, jednak nagle poczuł wibrację w ziemi i zrzucił z siebie
wyjątkowo ciężkie ciało wstając by zobaczyć co się dzieje i poczuł jak serca w nim zamiera gdyż jego
oczom ukazał się widok kolejnej fali zbiegających z wściekłym wyciem Hudnów. A ciało które go
przygniotło było…
- Zygfryd!!! - wrzasnął tylko ale nie miał czasu nic zrobić gdyż wrogowie byli coraz bliżej a z pola bitwy tu i
ówdzie również podnosił się człowiek lub Hund i rzucali się sobie do gardeł. Chłopak unosząc broń ze łzami
w oczach przepraszał w myślach każdego kogo zawiódł godząc się z myślą, że za chwile umrze. Już
pierwszy z Hundów dobiegł do niego by po chwili paść w walce a obok stanęli Kot i Młot oraz Tork i Aqua
również gotowi na śmierć w walce.
- Jesteśmy z Tobą do końca wybawicielu – powiedział Tork a przed niego wyskoczył Łapa dodając otuchy
chłopakowi. Gotowi na śmierć wojownicy ponownie obrócili głowy ze zdziwienia gdy ziemia znów zadrżała
a ze wzgórza po zachodniej stronie nacierała krasnoludzka kawaleria na niskich potężnych konikach a każdy
z jeźdźców trzymał w rękach topór bojowy lub wielki młot. Hundowie nie były w stanie zareagować gdy
klin wpadł w ich szeregi, każdy z brodaczy wymachiwał swoją bronią na lewą i prawo rąbiąc i tłukąc
przeciwników na miazgę a tego którego nie sięgnęła broń rozgniatały kopyta rumaków. Rozpędzone
krasnoludy w morderczym pędzie zbliżały się do wzniesienia na którym znajdował się Peri i jego
towarzysze. Widząc morderczą szarżę wrodzy kapłani szykowali się do rzucenia zaklęcia jednak nie zdawali
sobie sprawy z tego, że pośród brodaczy znajdują się również łucznicy którzy wystrzelili w ich kierunku
chmurę strzał, zabijając trzech i raniąc czterech w tym Periego, który natychmiast się teleportował nie
widząc już szans na odniesienie niczego innego oprócz śmierci. Na ten widok reszta jego sił poszła w
rozsypkę wybijana bezlitośnie przez szalejących na rumakach krasnoludy. Na murach i wśród kawalerii
poniosły się wiwaty i okrzyki radości czego nie można powiedzieć o ludziach na ziemi w większości
martwych, rannych lub opłakujących śmierć towarzyszy. Gdy tylko kurz bitewny opadł a na polu nie było
widać, żadnego z wrogów Ci którzy byli w stanie dopadli do rannych towarzyszy próbując ich ratować.Rock i Aqua natychmiast rzucili się ku Zygfrydowi z którego ciała wystawało mnóstwo strzał, jednak
olbrzym wciąż żył lecz był na skraju przytomności. Kapłanka gdy tylko zobaczyła jak bardzo jest on ranny
tylko ze smutkiem pokręciła głową patrząc Rockowi prosto w oczy.
- Nic nie możemy dla niego zrobić, gdy tylko wyjmiemy jedną strzałę zacznie on obwicie krwawić i umrze
zanim zdołam opatrzyć ranny.
- A jakbyś użyła magii jak przy innych rannych? - zapytał załamany.
- Przy tak rozległych ranach żadna magia nie jest w stanie go uleczyć. Jego organy są zbyt mocno
uszkodzone.
- To nic nie możemy zrobić?
- Niestety, chciałbym ale nie mogę – odpowiedział Aqua chowając twarz w dłoniach i zalała się łzami.
- Już dobrze synu, daj spokojnie odejść staremu wojownikowi – ledwie słyszalnym głosem powiedział
Zygfryd – Dość się już nawalczyłem w tym życiu, czas na spotkanie z Blessem.
- Wuju – żałośnie załkał chłopak przypadając do jego piersi – Byłeś dla mnie najlepszym nauczycielem
jakiego mogłem sobie wyobrazić.
- Robiłem co mogłem – Zygfryd próbował się uśmiechnąć ale tylko wyraz bólu przemknął przez jego twarz
– Jeszcze tylko jedno mogę dla Ciebie zrobić, proszę przyłóż czoło do mego czoła a dowiesz się wszystkiego
co musisz wiedzieć.
Rock bez zastanowienia usłuchał wuja jeszcze zdołał zobaczyć jak kapłanka drgnęła i spojrzała na nich
zaskoczonym wzrokiem ale zanim zdołała zrobić cokolwiek więcej chłopak poczuł jak ulatuje z tego świata i
ogarnęła go ciemność.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt