Przemiany 18
Mijały miesiące. W życiu Andrzeja zaczęło się dziać. Alina zaszła w ciążę i spodziewali się dziecka w drugiej połowie następnego roku. Za namową teściów Andrzej w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia udał się w odwiedziny do swoich rodziców. Wierzył, że informacja o spodziewanym wnuku albo wnuczce poprawi relacje pomiędzy nimi i wszystko wróci na właściwe tory.
Spotkali się. Nawet było miło. Andrzej z radością w sercu oznajmił rodzicom, że w przyszłym roku zostaną dziadkami i że dobrze by było, gdyby zaakceptowali jego wybór i pokochali Alinę.
Zapadła cisza. Andrzej nie wiedział, co o tym sądzić.
— Nie cieszycie się z naszego szczęścia? — zapytał zdezorientowany Andrzej.
— A ty jesteś pewien, że to twoje? — zapytała mama Andrzeja i zaczęła liczyć miesiące.
— Kto ją tam wie, ilu chłopów miała przed tobą — dodała.
— No wiesz mamo, tego się nie spodziewałem od ciebie usłyszeć — wydukał Andrzej.
— Za kogo ty ją uważasz, za jakąś wywłokę, szmatę?
— Tak, właśnie tak, uważam ją za szmatę! — wykrzyczała matka Andrzeja.
— Znalazła głupiego Jasia i tak się wybieliła — kontynuowała.
— Miałem nadzieję pogodzić nasze rodziny i liczyć w przyszłości na wasze wparcie — powiedział Andrzej, wstając od stołu.
— Widzę jednak, że daremny mój trud.
— Wy się nie zmienicie.
— Radosnych świąt i szczęśliwego Nowego Roku.
Andrzej wyszedł z domu rodziców i nawet nie oglądając się za siebie, wrócił do Nowej Huty. Nie opowiedział Alinie o podejrzeniach swojej matki i o nienawistnej postawie wobec jej osoby.
Przemilczał również wskazówki, jakich udzielali mu jego rodzice pod kątem organizacji życia w rodzinie. Ich zdaniem to mężczyzna decyduje o wszystkim, a kobieta ma się podporządkować. Wiedział doskonale, że tak nie jest, że ich rozumowanie nie jest właściwe i wcale nie chciał takich zależności. Pragnął stworzyć rodzinę opartą na wzajemnym zaufaniu, szacunku i współpracy.
Coraz rzadziej Andrzej odwiedzał rodziców, ale nie zrywał z nimi kontaktów. Spotkali się w kwietniu na cmentarzu w rocznicę śmierci babci Andrzeja i w czerwcu na weselu jego kuzynki.
W lipcu 1990 roku urodziła się Wiktoria. Andrzej zaprosił swoich rodziców na chrzest dziecka. Przyjechali. Matka Andrzeja co rusz spoglądała na maleńką Wiktorię i na Andrzeja jakby chciała dopatrzyć się podobieństw i ostatecznie utwierdzić w przekonaniu, że dziewczynka jest faktycznie jego dzieckiem. Rozsiedli się i rozgościli. Andrzej poczuł swego rodzaju satysfakcję z postawy swoich rodziców. Pogodzili się.
Mijały kolejne miesiące. Ciasne mieszkanie przy powiększającej się rodzinie zaczynało dawać się we znaki. Wraz z pojawieniem się małego dziecka pojawiły się również nieznane do tej pory potrzeby. Wiktorię trzeba było gdzieś kąpać, pielęgnować, przebierać. Karmić o różnych porach dnia i nocy. Zdarzało się, że płakała wtedy, kiedy inni chcieli spać. Było ciężko. Rodzice Andrzeja wspominali nawet o możliwości zamieszkania w ich domu, ale Alina nie chciała. Tutaj czuła się bezpiecznie, miała pomoc i wsparcie ze strony swojej rodziny. Dodatkowym argumentem pozostania w mieście był szybki dostęp do aptek, przychodni i sklepów. Na wsi tego nie było. Pozostali u rodziców Aliny jeszcze przez ponad rok.
W lipcu 1991 roku pojawiła się możliwość pozyskania mieszkania z puli Przedsiębiorstwa Usług Socjalnych i Mieszkaniowych, w którym do niedawna pracowała Alina. Podobnie jej mama.
Młodzi złożyli wniosek o przyznanie im zakładowego mieszkania w jednym z hoteli robotniczych na terenie Nowej Huty. Wpłacili kaucję i czekali na odpowiedź.
Z początkiem sierpnia zakończono procedury i wydano Decyzje. Alina otrzymała mieszkanie.
Wraz z Andrzejem udali się pod wskazany adres, aby odebrać klucze i podpisać umowy. Kilkuosobowa komisja oglądała każdy z lokali przeznaczonych na mieszkania i spisywała szczegółowe protokoły. Wszystkie braki i wskazane usterki miały być usunięte przez grupę remontową Budostal 10.
Mieszkanie wyglądało strasznie. Parkiety powypalane od zestawianych na podłogę garnków, szyby zatłuszczone i popękane, kable elektryczne zwisające ze ścian i wszechobecne, paskudne rdzawo żółte lamperie. Brak mediów w poszczególnych pomieszczeniach.
Wszystko trzeba było zrobić od nowa i kupić cały sprzęt, gdyż ostał się jedynie stary piec gazowy w łazience i żeliwna wanna. Nawet toalety nie było.
Jadąc tramwajem w kierunku hoteli, Andrzej wyobrażał sobie gotowe do zamieszkania lokum. Wystraszył się ogromu prac, jakie trzeba będzie wykonać przed przeprowadzką i kosztów z tym związanych. Nie ucieszyła go również lokalizacja tego mieszkania na peryferiach miasta. Za tymi blokami kończy się miasto i zaczynają wsie. Tutaj nawet ptaki zawracają — pomyślał Andrzej.
— Gdzie my się pchany Alinko? — zapytał przerażony Andrzej.
— Masz lepszą propozycję? — zapytała Alina.
Nie miał. Pokręcił głową ze smutkiem i podpisał protokół. Wrócili do domu rodziców. Andrzej ze szczegółami referował im wszystkie braki i niedociągnięcia, jakie zauważył podczas przekazania. Nie potrafił wyobrazić sobie czasu i kosztów, jakie pociągnie za sobą remont tego mieszkania.
— Nie ma tam nic — podkreślał Andrzej.
— Puste ściany pomalowane emulsją i lamperie — kontynuował.
— Wszystko musimy kupić i zamontować. Nie mam na to kasy.
Rodzice Aliny spokojnie wysłuchali Andrzeja i tata odpowiedział:
— Nie martw się. Damy radę.
Nie przekonał Andrzeja tymi słowami, ale potwierdził chęć pomocy. Dwa dni później razem z Andrzejem udał się do nowego, starego mieszkania. Zabrał ze sobą niezbędny sprzęt do usuwania lamperii. Ku wielkiemu zdziwieniu Andrzeja jego teść bardzo sprawnie zaczął zdrapywać całe płaty farby ze ścian. Andrzej poszedł w jego ślady. Do południa usunęli farbę z całego przedpokoju. Z pokojami było gorzej. Farba nie chciała odchodzić od ścian, szpachelki co jakiś czas wbijały się w miękki, osypujący się tynk.
— Do dupy z taką robotą! — wrzasnął ojciec Aliny
— Idę po młotki!
Nie zważając na ilość kurzu, jaki powstał podczas skuwania tynku, Andrzej z teściem w ekspresowym tempie uwolnili ściany od paskudnej lamperii. Wieczorem przy wydatnej pomocy brata Aliny Ksawerego wywieźli cały gruz i przywieźli gotową zaprawę tynkarską. Ojciec Aliny zabrał ze sobą duże pęto miedzianego drutu na instalację elektryczną. Skąd go miał? — Andrzej wolał nie pytać. Pojedyncza żyła 2,5mm² w szarej otulinie.
Następnego dnia od rana Andrzej z Władysławem usuwali starą alundową instalację elektryczną i zamieniali ją na nową miedzianą we wszystkich pomieszczeniach lokalu.
Nowe kable, nowe puszki elektryczne, gniazdka, wyłączniki, lampy. Andrzejowi spodobała się taka zmiana. Ochoczo zabrał się do roboty. Tej zaś nie brakowało, a kilka dni urlopu, jakie Andrzej wygospodarował na ten remont, mogło nie wystarczyć.
Z podziwem patrzył na sprawne ręce Władysława mocujące wiązki elektrycznych kabli za pomocą gipsu budowlanego do ściany, rozprowadzające kable najpierw do puszek elektrycznych, a następnie do gniazd i wyłączników. Nie znał swojego teścia od tej strony. Wiedział jedynie, że pracuje na Koksowni w Hucie im. Włodzimierza Lenina. Tego dnia zobaczył energicznego, sprawnego człowieka wykonującego zupełnie inne czynności. Nic o nim do tej pory nie wiedział, oprócz tego, że jest dobrym człowiekiem. Podbudowany tempem prac Andrzej coraz śmielej myślał o przeprowadzce.
W czasie ich zmagań ze ścianami i prądem elektrycznym instalatorzy doprowadzili gaz ziemny do jednego z pomieszczeń przeznaczonego na kuchnię, szklarze wymienili popękane, tęczowe szyby, a hydraulicy powymieniali zawory wody zimnej i odpływ w łazience. Wszystko to na koszt przekazującego mieszkanie. Zostały powypalane parkiety, ale kto by się teraz tym przejmował. Po wytynkowaniu przez teścia, ściany pokoików i kuchni wyglądały świetnie. Surowo, ale czysto.
Andrzej wraz z Aliną pomalowali te ściany białą emulsją i można by było zamieszkać. Po wysprzątaniu pomieszczeń, umyciu dębowych parkietów i założeniu firanek mieszkanie wyglądało jak nowe.
Był listopad 1991 roku. Alina i Andrzej rozważali możliwość przeprowadzenia się do własnego mieszkania przed świętami Bożego Narodzenia. Od rodziców otrzymali najpotrzebniejszy sprzęt.
Kuchenkę gazową, lodówkę i wersalkę. Mieli również drewniane łóżeczko dla Wiktorii. Więcej nic. Decyzja była trudna, ale chcieli spróbować. Być na swoim choćby przez święta.
Andrzej pracował teraz w Muzeum Narodowym W Krakowie. Codziennie przechodził koło Domu Towarowego „Jubilat”. Dostrzegł tam piękną, okazałą, sztuczną choinkę i bez wahania ją kupił. Następnego dnia na Placu w Bieńczycach zakupił na sztuki kilkadziesiąt bombek od „ruskich”, jakieś światełka i dwa srebrne łańcuchy. Wracając do domu, przepuścił w drzwiach do klatki dwóch mężczyzn wnoszących meble. Poszedł za nimi. Okazało się, że weszli do jego mieszkania. Zdziwił się.
W mieszkaniu stało kilka elementów segmentu meblowego, przygotowanych do zmontowania.
— Co to jest? — zdziwionym głosem dopytywał Andrzej.
— Ciocia z wujkiem zrobili nam prezent na święta — odpowiedziała Alina.
— Podobają ci się? — zapytała.
— Są piękne — odpowiedział Andrzej.
Wtedy właśnie w jego głowie pojawiła się myśl. Złota myśl.
— Zaprośmy na święta moich rodziców, niech zobaczą — powiedział Andrzej.
Znał ich doskonale. Wiedział, że nie będą skłonni wspierać finansowo syna i niechcianej synowej, ale za żadne skarby nie pozwolą się przebić, przelicytować. Zawsze tak było. Mieli aspiracje równać się z najbogatszymi ludźmi we wsi. Nigdy nie chcieli być gorsi. Zastaw się, a się postaw. Taka idea przyświecała ich dążeniom. Alina nie popierała tego pomysłu, ale ostatecznie zgodziła się na ich wizytę. Andrzej wysłał do rodziców list z zaproszeniem na Wigilię Bożego Narodzenia, jaką planowali urządzić w swoim nowym mieszkaniu.
Czy było warto?
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt