Zbigniew najchętniej poleżałby przed telewizorem, ale żona znalazła dla niego inne zajęcie. Nigdy się jej nie sprzeciwiał. To zdecydowanie lepsza postawa niż stawianie głupiego oporu. Wiedział o tym z doświadczenia.
Wyszedł z psem na spacer. Mogłaby wyjść córka, ale nie było jej w domu – przygotowywała się do kolejnej ważnej klasówki. Od koleżanki miała wrócić później, więc małżonka postawiła na niego.
Wziął smycz z wbudowanym w czerwonym uchwycie automatem „rozwiń-zwiń”, który daje zwierzęciu więcej swobody, a człowieka nie zmusza do biegania za pupilem, gdy ten ma potrzebę, by powęszyć w trawie lub zrobić coś innego, co jego właściciela do wąchania nie zachęca.
Do usuwania psich wytworów smycz była również profesjonalnie przygotowana, posiadała mały pojemnik z foliowymi torebkami.
Zbigniew wyszedł pogrążony w rozmyślaniach o swoim tułaczym losie, który dzielił z ratlerkiem o wdzięcznym imieniu Pimpek, co najmniej trzy razy na dobę. Tym razem wyjątkowo było to dopiero ich drugie w tym dniu wyjście na spacer. W pracy, tuż przed fajrantem, natknął się w korytarzu na szefa, i niechcąco zeszło mu w biurze prawie do wieczora.
Szedł dość żwawym krokiem, bo pies był wyjątkowo spokojny i nie ciągnął jak zwykle. Nie można powiedzieć, żeby nie był tym zdziwiony, ale pomyślał, że wreszcie udało się go ułożyć. Od dłuższego czasu ćwiczyli chodzenie przy nodze, widać załapał, o co chodzi.
Wyjął z kieszeni cukierka, żeby wynagrodzić psiaka i wyciągnął rękę w kierunku jego rezolutnego pyszczka. Zawisła w próżni.
Pimpka nie było. Przez pośpiech spowodowany chęcią niezwłocznego wypełnienia prośby żony Zbigniew zapomniał zabrać go ze sobą.
Przestał się dziwić, że nie ciągnął. Zdziwienie zastąpił niepokój, co zrobi jego druga połowa, gdy pierwsza stanie w progu. Przez głowę przeleciała mu niepokojąca myśl, że Pimpek długo nie wychodził, a on na domiar złego zabrał z domu smycz i torebki.
Postanowił pospacerować samotnie (już nie pamiętał, kiedy zdarzyło mu się to po raz ostatni) i ukoić wzrok pięknymi widokami, żeby zapomnieć o rzeczach nieprzyjemnych i oddalić moment powrotu do domu.
Opuścił ogrodzony teren osiedla domków jednorodzinnych, gdzie mieszkali i ruszył w kierunku morza.
Przy wejściu na deptak zaczęło się.
***
Ruchem bioder rozkołysała cały chodnik. Zbigniew o mały włos nie stracił równowagi. Dobrze, że był sam. Pies powinien być mu wdzięczny, że został w domu. Z chodzenia przy nodze nic by nie wyszło.
Próbował skupić wzrok na kwiecistym wzorku ledwo zakrywającej jej piękny tyłeczek sukienki, ale nie było to możliwe. Cały czas huśtało.
Choć trzymał się jak mógł, utrzymując stały dystans, zrozumiał, że dłużej tego nie zniesie. Niedługo poczuł się mocno wyczerpany ciągłym góra, dół, dół, góra i niespodziewanym podnieceniem, które temu towarzyszyło.
Zauważył, że inni faceci mieli te same problemy. Ich spojrzenia usiłujące zogniskować się w jednym punkcie najwyraźniej paliły dziewczynę, bo zdecydowanym ruchem dłoni strzepnęła je na ziemię. Musiało jej ulżyć, bo ruch bioder jeszcze bardziej się wzmógł.
Chodnikiem kołysało jak pokładem statku. Zbigniew nie miał sposobności, by zapytać lekarza lub farmaceuty, czy spacer w jego wieku nie zagraża życiu lub zdrowiu. Musiał radzić sobie sam.
Pomyślał, że należy zacząć od sprawdzenia, jaki jest zakres oddziaływania fali uderzeniowej. Gdyby się okazało, że ewentualne zagrożenie dotyka tylko idących za dziewczyną, miałby szansę ukryć się przed nim gdzieś na jej froncie.
Poderwał się do biegu i wyprzedził ją, naciskając mocno na oczy czapeczkę, by się nie rozkojarzyć.
Po przebiegnięciu kilkunastu kroków uchylił na chwilę daszek, dzięki czemu w odległości niecałych stu susów wypatrzył solidne drzewo. Mógł skryć się za jego tarczą, objąć kurczowo przyjazny pień, uspokoić oddech i spokojnie ocenić sytuację.
Taki miał zamiar. Niestety, z przodu kołysało jeszcze bardziej. Ruch bioder nie pozostawał również bez wpływu jej piersi. Zbigniew nie mógł utrzymać równowagi wzroku, gdy mijała zastygłych w chwilowym bezruchu i wpatrzonych w nią mężczyzn. Powoli zaczął dostawać oczopląsu. Z drzewem było podobnie, Zbigniew czuł jego drżenie i szybciej krążące soki.
Dobrze, że słomkowy kapelusz i duże okulary przeciwsłoneczne przysłaniały twarz blondynki, bo jej siła rażenia mogłaby być większa. Skrzyżowania spojrzeń pewnie by nie zniósł. To wymagało odpowiedniego przygotowania.
Teraz musiał mu wystarczyć widok pięknie zarysowanego podbródka i kuszących ust w barwie jaskrawej czerwieni, które zdawały się szeptać: „Jestem stworzona po to, byś mógł sobie pofantazjować”.
Przez krótką chwilę miał wrażenie deja vu.
Podniecenie rosło, poczuł suchość w gardle i łopotanie serca. Dziewczyna była coraz bliżej, zdrowy rozsądek podpowiedziałby zapewne, żeby nie igrać z losem i zapomnieć o niej, ale on gdzieś go zapodział. Może zguba została w domu wraz z Pimpkiem?
Zbigniew zaczął myśleć, co zrobić, by jak najdłużej cieszyć się towarzystwem dziewczyny. Kiedyś też już tak kombinował, gdy po raz pierwszy zobaczył swoją obecną żonę.
No risk, no fun. Takie powiedzenie. Niby w obcym języku, a człowiek wszystko rozumie. Trzeba było przygotować plany działania!
Oderwał się od drzewa i pobiegł w kierunku molo, coś mu mówiło, że dziewczyna tam skieruje swoje kroki.
Nie mylił się, za chwilę rozkołysała pomost.
Tłum mężczyzn za jej plecami zgęstniał. Zbigniew siedział przycupnięty na drewnianej barierce i napawał się widokiem. Łza zakręciła mu się w oku, wydawało mu się, że zobaczył swoją małżonkę spacerującą ćwierć wieku temu na molo w Juracie.
Zerwał się lekki wiaterek, zwiewna sukienka filuternie figlowała, co jakiś czas podrywając się ku górze. Zbigniew wzdychał wtedy bezwiednie, a jego westchnienie zwielokrotniały westchnienia innych podglądaczy.
Słońce było ich sprzymierzeńcem, prześwietlało to, co było trzeba. Jej piersi miały piękny kształt. Żona Zbigniewa kiedyś mogła pochwalić się podobnymi. Westchnął znowu przywołując w pamięci jej obraz sprzed wielu laty.
Tłum mężczyzn idących za dziewczyną powtórzył to za nim, sukienka znów podfrunęła w górę. Poprawiła ją niespiesznym ruchem.
Szła dalej świadoma wrażenia, które wywołuje, choć wydawało się, że patrzy daleko przed siebie, ścigając spojrzeniem ledwo już widoczny na horyzoncie żaglowiec.
Zbigniew spuścił wzrok, a potem rzucił go do jej stóp…
Że też go podkusiło! Zobaczył przed nią na deskach pomostu to, co kulturalni właściciele psów ukrywają w foliowych torebkach. Co prawda nie było duże, ale nie mógł pozwolić, by weszło jej w drogę.
Zerwał się z barierki, by ją ostrzec. Zaczepił niefortunnie o coś nogą i wyrżnął przed dziewczyną jak długi.
Jego prawa ręka, ta która nie trzymała smyczy z automatem w pozycji „zwiń” i zbiorniczkiem z foliowymi torebkami, trafiła w obiekt, przed którym chciał ostrzec blond piękność.
Widział kątem oka, jak przestraszona odgłosem upadającego cielska zatrzymuje się nagle, unikając zderzenia z przeszkodą. Towarzyszyło temu głośne westchnienie ulgi tłumu obserwatorów.
Zbigniewowi było wstyd, że tak nisko upadł. Pomyślał, że nawet nie ma możliwości, by podać jej dłoń przedstawiając się i przepraszając za nachalne zachowanie.
Leżąc na deskach, próbował wymruczeć coś na swoje usprawiedliwienie, gdy nagle poczuł solidne kopnięcie w bok. Obrócił nieprzyjemnie zaskoczony głowę w kierunku oprawczyni.
Pochyliła się nad nim i poczuła najwyraźniej nieprzyjemny zapach tego, co trzymał kurczowo w dłoni. Na jej twarzy pojawił się grymas obrzydzenia. Zdegustowana zdjęła gwałtownie ciemne okulary, szybkim ruchem zerwała mu z głowy bejsbolówkę i zastygła w bezruchu. Nie mogła przez dłuższą chwilę pogodzić się z tym, co widzi.
***
Zbigniew wrócił do domu, nie mówiąc żonie o swoich przygodach. Spojrzał tylko ukradkiem, sondując jej nastrój i natychmiast wyszedł z psem.
Na spacerze nie wydarzyło się nic szczególnego. Pimpek trochę pokręcił się, tu i tam, coś powąchał i tyle. Nie miał żadnych potrzeb. Nawet nie podniósł nogi przy swoim drzewku.
Zbigniew zdążył w sam czas na transmisję meczu ekipy Nawałki z reprezentacją Niemiec, której żona nie pozwoliła mu obejrzeć. Pół godziny później córka wróciła od koleżanki.
Zdążył jej szepnąć, żeby usunęła z ust resztki wyzywającej czerwonej szminki. Lepiej było uniknąć eskalowania rodzinnego konfliktu.
Żona uważała, że na ogłupiające mężczyzn kobiece czary-mary ich mała Madzia ma jeszcze czas.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt