Przestałem istnieć, ale jednak istnieję, bo pozostałem goryczą w ustach ludzi, żółcią w ich przełykach. Czuję, jak wypluwają mnie ciepłą, lepką flegmą na chodnik. Jak mieszam się z maleńkimi drobinkami betonu zdrapywanymi podeszwami butów, jak wsiąkam w wypełnione piaskiem przestrzenie pomiędzy ciężkimi płytami, jak przykrywają mnie papierowe opakowania po frytkach z Maka, zmięte paragony oraz gnijące liście. I wszystko jest w porządku, bo wydaje mi się, że właśnie tym przez całe życie miałem być – odrobiną dyskomfortu, gorącem w przełyku, sekundą satysfakcji, gdy zniknę i minę; myślą, która wyleci z głowy, nim zdąży dostrzec, że się w niej znajduje.
Leżę więc i gniję. Czekam aż wsiąknę w panele i przecieknę do sąsiada.
Myślę o tym, co po sobie zostawiam. Dziesiątki po stokroć przedeptanych śladów (dwa kroki do przodu, potem pięć do tyłu). Drżenie kącika ust i wrażenie uśmiechu, który nigdy się nie pojawia, u starych znajomych, gdy widzą mnie na Facebooku. Siwe włosy na głowie matki. Cieniutkie białe blizny u podnóża ud ukochanej osoby. McCartneya but (tak naprawdę to nie).
Rozdrapaną tkankę na mózgach osób, które miały przyjemność mnie poznać. Wylewały słoiki potu do wielkiej dziury, którą wykopałem sobie do przezimowania życia, żebym mógł kiedyś z niej wypłynąć, chwycić je za ręce i wsiąść z nimi na grzbiet gęsi, odlecieć wspólnie w cudowną podróż z dala od wszystkich zmartwień. Naiwnie wierzyły, że tak się stanie, że to syzyfowe topnienie zda się na coś dobrego, bo naopowiadałem im kiedyś kłamstw, że potrafię pływać.
Czuję się zbyt malutki, żeby dało się we mnie rzeźbić. Nieważne, w co ich czary zmienią mnie na moment – ja wiem, że i tak nie zmienię się na lepsze.
Będą myśleć, że są jakoś winni i z jednej strony uwiera mnie to strasznie, ale z drugiej to tak naiwne wierzyć, że ich joysticki były podłączone do konsoli. Ja też potrafię wstrzymać oddech, gdy przechodzę obok bezdomnego. Powiedzieć, że wcale nie śmierdzi, że ani troszkę mi nie przeszkadza, że zasnął na mojej klatce. Może sprawdzić nawet, czy jeszcze nie umarł, gdy przestanę słyszeć chrapanie (bo w końcu przestanę, tak jak pociągi za oknem, sunące samochody i wiatr grający na suchych gałęziach). Ale nie odkleję go od podłogi. Nie odkroję gnijącej skóry z ran ropiejących mu pod kurtką. Po prostu pozwolę mu wnikać powoli w krajobraz, stać się częścią czegoś żywego – klatki schodowej, skrzynki na listy i parapetu. Wrastać w świat głębiej z każdym chrapliwym oddechem, który pozostał mu jeszcze w płucach. I on nie będzie przez to mniej umierał. Ja będę przez to mniej zaparowany w lustrze.
Nie potrafiłem uwierzyć w żadne imię, które ktoś mi nadał, nieważne jak proste lub miękko wymruczane. Zawsze czułem, że jego dźwięk podróżuje wewnątrz mnie cichutko, szeptem po mojej ogromnej, zupełnie pustej przestrzeni. Bo gdybym miał się jakoś nazwać to chyba właśnie szeptem. Ulotnym, zanikającym mozolnie, zamkniętym w rozpadającej się gablocie.
Teraz jestem już szumem spływającym przez rysy w drewnianych panelach, przenikającym między ziarnami pyłu, z których sklejone są cegły. Przemierzającym swoją kamienicę. Mijającym bezdomne koty w piwnicy, zapamiętującym w tej ostatniej podróży pierwsze miauknięcia ich kociąt, żeby mieć jednak za czym tęsknić, a potem znikającym w chłodzie ciemności pod ziemią.
I już, i po wszystkim, i pękam w waszych głowach jak bańki mydlane.
Nie musicie mnie pamiętać. Ja sam wolę zapomnieć.
09.09.2024
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt