Rano Łukasza czekała koszmarna przeprawa na tyły, teoretycznie do „cywilizacji”, jak zwykle sobie żartowali ale to był tylko „przedsionek piekła”, dla ludzi cywilizowanych, którzy jeszcze wojny nie znali. Zostawił Fiodorowi cały „sprzęt łowiecki”, oprócz DSW i jednej ładownicy z nabojami – musiał się czymś bronić jakby co. Nie szedł jednak sam, towarzyszył mu młody rekrut, którego rana w ramieniu paskudnie się goiła i mogła grozić amputacja, równa śmierci w tych warunkach. Po około 6 godzinach przedzierania się, a później męczącego marszu, dotarli w końcu do dowództwa korpusu. Łuki zameldował się u majora, przekazał raport i rozkazy od sierżanta i odprowadził rannego, czekając równocześnie na dyspozycje. Te nadeszły bardzo szybko – dostał czas na odpoczynek i kwaterę, na drugi dzień miał odebrać sprzęt i krótkie przeszkolenie z obsługi oraz niewielkie zaopatrzenie dla drużyny, no i miał wracać z dwoma nowymi, jako uzupełnieniem. Tak, tu można było odpocząć, niby blisko frontu, a jednak tak daleko, jakby tu był inny świat, no i czyste łóżko, jak w domu, nawet pachniało płynem do płukania… Dom? Gdzie to jest?!
Na drugi dzień od rana męczyli go instruktorzy zagraniczni, z państw wspierających Ukrainę. Był w małej grupie, ćwiczących już kilka dni – on miał jeden i to musiało wystarczyć. Gdy wreszcie przeszli do zajęć praktycznych, mógł pokazać co potrafi. Jak jednak szybko się przekonał – nikogo to nie obchodziło, a sprzęt którym odtąd miał operować, był tak wyrafinowany w technice zabijania na odległość, że pokornie słuchał instruktorów. Nie załapał się na większy kaliber, musiałby zostać dłużej, miał posługiwać się polskim karabinkiem BOR, z nadwyżek jednostki GROM. Szybko go polubił, rozumiejąc nowe możliwości i ciesząc się na myśl, że będzie szkolił Fiedie – ciekawe, jak on szybko opanuje tę broń - pomyślał. Następnego dnia zbudziło go dwóch nowych, z którymi miał wracać. Niesamowite, jak szybko przyzwyczaił się do „luksusu” i zwyczajnie zaspał.
Ze złożonym sprzętem, amunicją i zaopatrzeniem wracali do oddziału. Po drodze widział zwiększony ruch żołnierzy i sprzętu – podobno ruskie przełamali front ale zostali odparci. Coś nie do końca zrozumiałego, zaczęło kołatać się gdzieś w głowie – obawa, czy chłopakom nic się nie stało? Zrobiło się chłodniej i zaczął padać śnieg, coraz intensywniej.
Gdy dotarli na miejsce nie było już okopów, osłoniętej ziemianki i prymitywnych umocnień, a tam gdzie 3 dni temu pili wódkę, ziała teraz okopcona – czarna dziura. Łuki spojrzał na plamy, „rozsmarowane” strzępy ciał, mundurów – były wszędzie oraz krew – szkarłatna, na brudnym od wybuchu śniegu, jak na wielkim talerzu, świeżo nałożonego barszczu, przyprószonego teraz „kremową śmietaną”. Zrzucił z ramion bagaż i objął rękami głowę, łkając cicho, płacząc, jak tylko może płakać prawdziwy mężczyzna, wreszcie zdając sobie sprawę z tego, co się stało, zdając sobie również sprawę ze straty, bezpowrotnej utraty towarzyszy broni, braci, na których zawsze mógł polegać. Objął szklistym wzrokiem pobojowisko, nie miał wątpliwości – wszyscy nie żyją – „sagan” pełen był zupy w idealnym kolorze. Jego barwa, ostatecznie zakończyła spór – uśmiechnął się krzywo, do tej okropnej refleksji, a później zaczął się drzeć, tracąc zmysły…
EPILOG:
W czarnym Audi Q8 dwóch mężczyzn zdjęło słuchawki.
- Wystarczy, wyłącz! Dobra, chyba możemy się zwijać, nic nie powiedział – odezwał się jeden, równocześnie odpalając silnik.
- To już nie nam oceniać, my zrobiliśmy swoje, jutro stary zdecyduje, co dalej. Wracamy – drugi złożył sprzęt nagrywający i rozparł się wygodnie, zapinając kurtkę – chłodno się robi.
- A swoją drogą, mogli by już dać mu spokój, on naprawdę uwierzył, że wszyscy zginęli…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt