Rozdział drugi
Kampania wrześniowa
Kilka dni później ogłoszono mobilizację 8 Pułku Ułanów im. ks. Józefa Poniatowskiego, który następnie opuścił Kraków udając się na koncentrację Krakowskiej Brygady Kawalerii w okolice Zawiercia.
Już w drugim dniu września ułani czwartego szwadronu stoczyli bój z przeważającymi siłami wroga i zniszczyli 12 czołgów oraz kilka motocykli. Wzięli do niewoli kilkunastu niemieckich żołnierzy. Byli również zabici i ranni w szeregach kawalerzystów. Kacper wyszedł z tej potyczki bez szwanku. Niestety musieli opuścić swoje pozycje. Rozkazy dowództwa nakazywały odwrót. Przemieszczający się ułani wzięli udział w kolejnych walkach pod Pińczowem i Jędrzejowem.
W tej drugiej bitwie kawalerzystów Kacper został ponownie ranny. Jego pluton napotykał silny opór nieprzyjaciela. Ogień karabinów maszynowych zamontowanych na transporterach opancerzonych ukrytych w lesie siał spustoszenie wśród kawalerzystów. Kula wystrzelona przez niemieckiego żołnierza trafiła Kacpra w pierś i przeszła na wylot, zrzucając go z konia. Inna kula zabija jego konia, który padając bezładnie na ziemię przygniótł leżącego ułana. Kacper był przytomny i widział nadchodzących żołnierzy Wermachtu, ale nie mógł nic zrobić. Koń był zbyt ciężki, aby się Kacprowi udało spod niego wydostać. Zaczął wyobrażać sobie, co zaraz nastąpi, swój rychły koniec. Nie martwił się tym, co się z nim stanie, gdyż znał prawa wojny i będąc żołnierzem musiał się liczyć z ryzykiem odniesienia ran, niewolą lub śmiercią. Martwił się o Barbarę, której już nigdy nie powie, jak ją kocha i która być może nawet się nie dowie, gdzie poległ i jaką zginął śmiercią. Płacze.
Nad przygniecionym przez ciężkie ciało konia żołnierzem stanął nagle niemiecki oficer. Rozkazał podnieść i opatrzyć Kacpra. Zaprowadzili go do kościoła, w którym znajdowało się jeszcze dwóch jego kolegów ze szwadronu. Niemcy dali im jeść. Kacper podejrzliwie spoglądał na faszystów. Widział jak zabijali przypadkowych cywilów, uchodźców ze Śląska, jak bombardowali wsie, w których nie było wcale polskich żołnierzy. Bał się. Było ich tylko trzech.
— Co stało się z ich kolegami? Przebili się przez okrążenie, uciekli? Może zginęli i leżą tam gdzieś pod lasem. Co z nami będzie?
Z zadumy wyrwał Kacpra głos niemieckiego oficera:
— Jeść, jeść! Musicie być silni. Przed wami długa droga!
Kacper nerwowo rozejrzał się po kościele, jakby szukał drogi ucieczki.
— Panie wachmistrzu — prawie szeptem zawołał jeden z ułanów.
Kacper spojrzał na młodego ułana.
— Ja znam ten kościół. Byłem tu ministrantem. Uciekniemy w nocy.
Nowa nadzieja pojawiła się w głowie wachmistrza. Nie zginiemy.
— Jak to zrobimy? Przecież nas pilnują — dopytywał Kacper.
— Spokojna głowa — odpowiedział ułan. Już o tym pomyślał ksiądz proboszcz, zapraszając wartowników na poczęstunek.
Niemcy pozostawili ułanów w zamkniętym kościele i wraz z proboszczem udali się na plebanie. Kacper czekał na sygnał od swojego podwładnego. Około godziny 22:00 cichutko przemieścili się do zakrystii, skąd przez małe tylne drzwi kościoła wybiegli na otaczające ich łąki. Wincenty znał te tereny. Zaproponował podejść do torów kolejki wąskotorowej jadącej w kierunku Szczucina, gdzie będzie można przesiąść się na kolej normalnotorową w kierunku Tarnowa.
Kacper ucieszył się i zmartwił jednocześnie. Koleją do Tarnowa znakomicie, ale w wojskowych mundurach się nie uda. Niemcy nas wyłapią na najbliższej stacji.
— W mundurach nie przejdziemy! To zbyt niebezpieczne, a kapitulacji jeszcze nie było. Co mamy robić? — pytał Kacper.
Wincenty się zastanowił:
— Czekajcie. Niedaleko stąd mieszka mój stryj. On nam pomoże.
Pod osłoną nocy przemykali niepostrzeżenie obok zabudowań wsi, by po chwili znowu ukryć się w lesie. Szli tylko nocami. Trzeciej nocy stanęli przed miejscowością Judasze. Nazwa brzmiała złowrogo, ale byli zmęczeni i głodni. Ich najmłodszy kolega Stanisław trząsł się z zimna albo z nerwów, trudno powiedzieć. Nic nie mówił. Został dołączony do szwadronu z poboru, na kilka dni przed wymarszem. Nigdy wcześniej nie brał udziału w walkach. Przerażał go widok śmierci. Dotarli do domu stryja Wincentego. Zanim zastukali w okno, rozejrzeli się po okolicy. Wydawało się bezpiecznie. Zapukali. Po chwili w oknie dostrzegli twarz starego mężczyzny.
— Stryju, to ja Wincenty! Otwórzcie! — poprosił młody ułan.
— Na miłość Boską Wicek. Co wy tu robicie? Wszędzie Niemcy! — lamentował staruszek, nerwowo rozglądając się wokół domu.
— Potrzebujemy pomocy — powiedział wachmistrz Kacper. Pojmali nas, ale dzięki Wickowi uciekliśmy z kościoła w Jędrzejowie i próbujemy dotrzeć do Szczucina, a potem dalej koleją. Potrzebujemy cywilnych ubrań, pieniędzy i jedzenia. Pomóżcie nam!
Dionizy zastanowił się przez chwilę i powiedział:
— Nie możecie jechać koleją, bo Niemcy sprawdzają wszystkich młodych, zdolnych do służby wojskowej. Połapią was. Musicie nocami iść przez lasy i uważać na ludzi. Nie wszyscy są skłonni do pomocy. Mogą was wydać. Pamiętajcie, tylko w nocy i tylko lasami. Na szczęście Niemcy boją się wchodzić do lasu.
Ubrał na siebie jakąś kapotę i wyszedł. Ułani z niepokojem czekali na jego powrót, obawiając się wpadki. Gdyby ich tu znaleźli, spaliliby dom, a mieszkańców pozabijali. Musieli szybko opuścić to miejsce i iść dalej. Po mniej więcej godzinie wrócił Dionizy, taszcząc wielki wór na zboże.
— Udało mi się znaleźć dla was cywilne ubrania i jedzenie. Sąsiedzi pomogli. Mam też parę złotych na drogę. Co z mundurami?
Dionizy służył kiedyś w carskiej armii i wiedział, że mundur dla żołnierza to rzecz święta. Podobnie jak sztandar i karabin.
— Kapitulacji jeszcze nie było. Weźmiemy je ze sobą. Możliwe, że gdzieś w pobliżu są jakieś nasze oddziały. Dołączymy do nich, jak Bóg pozwoli — powiedział wachmistrz Kacper.
— To nie jest dobry pomysł — odburknął stary Dionizy. Złapią was.
Ułani bez koni i bez broni, z zapakowanymi do worków mundurami rozpoczęli swoją wędrówkę w poszukiwaniu polskich oddziałów, albo bezpiecznego miejsca na ziemi, w którym dożyją końca wojny. Wyruszyli razem, ale po dwu dniach, a właściwie nocach postanowili się rozdzielić. W Stopnicy Stanisław skręcił na Klimontów, Wincenty poszedł w kierunku Szydłowa, a Kacper zamierzał dotrzeć do Bochni i rodzinnej wsi Borownia, skąd pochodził. Liczył na to, że Niemców tam nie ma.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt