Imię. Jakie nadać jej imię w wachlarzu tylu możliwości? Od tego zawsze się zaczyna: od dylematu w wyborze imienia. Matylda? Aldona? Emilia? Za bardzo wyczuwalna miękkość i łagodność. Julia? Zbyt romantycznie i tragicznie. A może Katarzyna? Brzmi dostojnie, walecznie, chociaż nie… waleczniej brzmi: Joanna, ale Joasia już nie! A może Gertruda? O tak! Ostro, zadziornie, ale również archaicznie, może nawet nazbyt zabawnie, czy oby nie prześmiewczo?
Rozmyślania nad postacią niezmiernie i niezmiennie irytowały Klemensa, jednocześnie napawając nadzieją, że odnajdzie tę właściwą, jedyną, dzięki któremu cała historia zyska blask pełności, nieoceniony wdzięk całości, głębię. A gdy już dobierze odpowiednie imię, wówczas stworzy charakter taki, aby odpowiadał każdej zawartej w jego brzmieniu literze. Poprzez każdą samodzielną głoskę oraz ich melodyjną synchronizację wyrazi wewnętrzną przestrzeń ludzkich doskonałości i przywar. Sennych koszmarów oraz powodów do radości.
Imię. Może po prostu: Bezimienna? – dywagował nad pustą kartką i wiecznym piórem, które miało ochotę się poturlać, udowadniając, że nie ma nic z wieczności.
Może pójść w inną stronę? A może… może… Imienna? To dopiero nazwa! Niezobowiązująca do niczego. Pozwalająca na swobodę manewrowania w doborze cech charakteru. Akceptująca połączenie różnorakich osobowości, pozostających w symbiozie, ale też potrafiących kolidować ze sobą. Dająca upust artystycznej wizji tworzenia. Imienna… niczym połączenie wszystkich pięknych, tajemniczych, niewinnych, absorbujących, ale i niepokojących, złowieszczych, odpychających imion w jedno.
Klemensowy kręgosłup dał znać o sobie. Niefunkcjonalne krzesło oraz niewłaściwa dieta poskutkowały zwyrodnieniem i kłujący bólem.
– Cholera! – krzyknął agresywnie, wziął kilka miarowych oddechów, po czym nakreślił:
Imienną przeniknął listopadowy chłód. Otuliła się szczelniej błękitnym, miękkim szalem. Opuszkami palców dotknęła zimnej, marmurowej płyty, jakby poprzez ten gest chciała sama sobie udowodnić, że nie zapomniała. Ile to już lat?
Zdarzało jej się to coraz częściej. Szybka jazda autem kilkadziesiąt kilometrów po to, aby zapalić znicz, zapewnić, że wszystko jest dobrze. No, ale on przecież wie, więc po co ma zapewniać? Wtedy się uśmiechała, ganiąc samą siebie za brak logiki i popadanie w metafizykę. A te drobne niepowodzenia, są przecież takie drobne… Nie powinien się o nią martwić.
Cisza. Spokój. Ogrzewające ciepło wspomnień. Zbyt mało ich miała, ale te które posiadała, pozwalały jej czuć, że była kochana, że nigdy nie pozwoliłby, aby ją skrzywdzono. Świadomość, którą tak zachłannie karmiła się w dorosłym życiu. Przeświadczenie mające jej wystarczyć za każdy dzień bez niego.
Zmierzchało. Delikatny półmrok zachęcał do bezszelestnych, pozbawionych już pretensji modlitw. Poczuła się bardzo bezpiecznie, ów paradoks ją zaniepokoił.
Nie... Za bardzo dekadencko. Klemens wstał i zaciągnął się papierosem, dając sobie czas na wdrożenie się w tworzone opowiadanie. Zastanawiał się, czy w ogóle chce się wdrażać. Wnikanie w ludzkie traumy powodowało, że popadał w melancholijno-depresyjny nastrój, a ponadto nie miał pomysłu na ciąg dalszy. Jak ugryźć historię? Jaki nadać jej bieg? Śmierć kogoś bliskiego to trudny temat. Nie pociągnie go dalej. Niedawno odszedł jego przyjaciel, z tych prawdziwych. Kwiaty kłuły oczy świeżością, a spokój wdowy niepokoił. Nie mieli dzieci. Może to i lepiej?
Potrzebował innej scenerii. Milszej. Przyjemniejszej. Sceny z dnia codziennego. Przygasił papierosa. Wziął łyk zimnej kawy z wczoraj. Usiadł, otulając szczelnie nogi kocem w kratę. Kupił go tylko dlatego, że przywodził mu na myśl opakowanie na prezenty. Kolorowy, świąteczny koc w zielono-czerwoną kratę, do tego ciepły. Uzmysłowił sobie, że chciałby być takim prezentem dla kogoś. Może dla siebie?
Dywagował nad postacią. A gdyby protagonistą był mężczyzna, wówczas byłoby mniej ckliwie i dramatycznie? Mężczyzna o silnych cechach osobowości. Nieugięty, może nawet zanadto waleczny. Ale, taki musiałby szybko skończyć jako trup i byłoby Klemensowi przykro go uśmiercać, a musi, bo jakże długo by mógł żyć taki osobnik? Może jednak warto spróbować? Na imię będzie miał - analogicznie do poprzedniczki - Imienny. Żadnych Włodzimierzów, Andrzejów, Piotrów czy Władysławów. Prosto i konkretnie.
Imienny wstał o siódmej rano z zamiarem czynienia dobra. Na samą myśl o tym, że może komuś sprawić maleńką radość, uśmiech rozpromieniał jego twarz, szorstką od trzydniowego zarostu. Pasował mu, dodawał lat, przez co tracił urok chłopca, zyskując czar mężczyzny.
Codzienny nawyk pokierował go do sklepu po bułkę pszenną. Stojąc w kolejce, miał możliwość spełnienia pierwszego w ciągu dnia dobrego uczynku. Za nim stał zgrzybiały, przykulony latami, drobny starzec. Imienny, nie pytając go o chęć uzyskania pomocy, niemalże wyrwał mu z rąk wypełniony zakupami koszyk. Błyskawicznie powykładał towar na taśmę podawczą z zachowaniem zasady kolejności pakowania, czyli od najcięższych: konserw, napojów, po najlżejsze: sałatę masłową i chrupki kukurydziane. Zadowolony z siebie odwrócił się z rozpromienioną twarzą, aby usłyszeć to, czego się spodziewał:
– Dziękuję… – cichy, jałowy dźwięk, któremu towarzyszyło spojrzenie wyrażające świadomość niezaradności. Wzrok człowieka zdającego sobie sprawę z całkowitej inercji, udowodnioną bohatersko raptownym czynem Imiennego.
Imienny uśmiechnął się najdelikatniej jak potrafił, jakby chciał tym karykaturalnym wręcz uśmiechem zaprzeczyć temu, że stojący za nim mężczyzna, nie jest tylko słabym, udręczonym życiem człowiekiem.
Poczuł się okropnie.
- Ehhh… – donośne westchnienie uniosło się nad szklanką zimnej kawy. Klemens wyraźnie odczuł spadek natchnienia. Postaci nie potrafiły nabrać kształtów, a jak już ich nabrały to w sposób nieodpowiadający twórcy, wmanewrowywane w nieodpowiednie historie, które tworzyły się same, jakby autor nie miał wpływu na bieg wydarzeń. Bohaterowie i sytuacje całkiem niezależne od autora.
Rozdrażnienie i zawód wepchnęły w dłoń Klemensa kolejnego papierosa. Jak długo ma dywagować nad historią? Jaki obrać kierunek, aby powiodła go poprzez treść do satysfakcjonującego zakończenia?
A może wybrać zupełnie inną drogę? Może postać powinna pozostać postacią? Bez wpychania w ramy płci? Bez namysłu nad imionami? Bez komplikacji typu: kobieta – mężczyzna, młody – stary, wysoki – niski, szczupły - otyły, piękny - brzydki. Klemens zgniótł niedopałek papierosa i czując przypływ weny, złapał za pióro szybko kreśląc kolejne zdania:
Postać spojrzała na piszącego z lekkim zawodem, że nie nadał jej imienia. Nie odpowiadało jej bycie nieokreśloną. Czuła się zagubiona i pozbawiona cech charakterystycznych. Nie wiedziała, czy ma wcięcie w talii, czy może szerokie ramiona? Czy powinna być powabna i poruszać się z gracją, czy może wręcz przeciwnie: zaznaczyć swoją obecność ociężałością i głośnym splunięciem z odpowiednim uniesieniem brwi, co nada jej cech sprzyjających uzurpacji tejże kartki. Mających sprawić, że zaistnieje. Będzie wieczna. Jeszcze tylko silne tupnięcie i mocne uderzenie pięścią tego, który śmiał nie nadać jej istotnych cech. Prawy sierpowy. Łup!
Klemens ocknął się po kilku godzinach. Nie wiedział, co robi na podłodze z plamami kawy na koszuli. Kleksy tworzyły egzotyczne wyspy. Wyspy idealne do zamieszkania przez zagubionych rozbitków.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt