Tessera zatopił nidell w kolejnej ofierze, kończąc tym ciosem bitewny pojedynek. Zawsze, gdy zadawał śmierć, w jego chłodnych oczach zapalały się złowieszcze iskry. Przez całą bitwę nie opuszczały go doskonałe opanowanie i samokontrola. Nigdy nie panikował. Mechanicznie wykonywał pchnięcia, ataki Nualczyków obracał przeciwko nim samym. Każda potyczka ze srogim generałem miała ten sam skutek. Mimo to, Nualczycy nadal nań napierali, aby go zdezorientować i utrudnić kierowanie oddziałem.
Cesarz stał na wzgórzu i obserwował pole walki. Jego wąskie, zaciśnięte usta często rozciągały się w triumfalnym uśmiechu. Wybiła dopiero siódma rano, a klęska Nualczyków była już przesądzona. Kilkudziesięciu żołnierzy, brodząc we krwi rodaków wolało zginąć aniżeli prosić o litość. Padali na zbrukaną trawę, zasilając czerwone morze, w którym tonęła polana.
Młody monarcha w duchu oddawał hołd słabszym przeciwnikom. W odróżnieniu od Garmeńczyków, umieli zachować honor. Dlatego też nie posuwał się w głąb Nualii tak sprawnie jak w Garmen. Na szczęście dla niego, wzgórza Alle stanowiły jeden ze strategicznych punktów potrzebnych do podbicia tego kraju. Do stolicy wciąż było jednak daleko, więc Qaren XV musiał nieustannie studzić swój zapał, ufając, że prędzej czy później, jego wytrwałość zostanie nagrodzona.
Z satysfakcją przyglądał się qatrińskiemu wojsku depczącemu niedobitki nualskiego oddziału. Zmarszczył brwi. Nie powinni zabijać wszystkich, tym bardziej, że zostało tam co najmniej trzech oficerów. Potrzebował zasięgnąć języka.
Podniósł do góry prawą rękę. U jego boku natychmiast pojawił się sługa i zadął w róg. Tessera wstrzymał atak i spojrzał ku źródłu dźwięku, czekając na znak ze strony władcy. Monarcha pokazał mu zaciśniętą pięść, co oznaczało, że pozostałych przy życiu musi wziąć do niewoli. Tessera skinął głową. Qatrińczycy sprawnie obezwładnili słaniających się Nualczyków. Niektórzy nie chcieli uczynić z siebie łatwej zdobyczy i dopiero ogłuszeni ciosem, dali się skrępować powrozami i ułożyć na ziemi. Przykro byłoby ci czytelniku słuchać zawodzeń zniewolonych, próśb o śmierć. Ich jęki wzbudzały jednak tylko złośliwy chichot zwycięzców i docinki, a nawet bolesne kopniaki.
Gdy wszyscy jeńcy leżeli pokotem, cesarz nie spiesząc się zszedł z pagórka i zbliżył się do nich. Jego wysokie, oficerskie buty grzęzły w lepkiej, brunatnej mazi. Zatrzymywał wzrok na każdym jeńcu z osobna. Większość była nieprzytomna, niektórzy mamrotali jakieś modlitwy, wyczuwając nadchodzący koniec.
Qaren zatrzymał się przy jednym z nich, który zwracał uwagę nadzwyczajnym spokojem. Na jego ciele widać było liczne obrażenia, ale z oczu wyzierała pełnia, nieprzygaszona świadomość sytuacji. Między brwiami monarchy ponownie pojawiła się długa, pionowa zmarszczka. Pochylił się nad Nualczykiem. Był to pułkownik, dowódca całego poległego właśnie oddziału. Grymas, przypominający okrutny uśmiech, wykrzywił twarz cesarza. Potem odpiął od pasa nidell i podłożył ostrzę pod brodę jeńca, zmuszając go do podniesienia mdlejącej głowy. Był przytomny, ale wypieki na policzkach świadczyły o rozwijającej się gorączce.
- Znalazłem to, czego chciałem – rzekł Qaren XV. – Resztę zabić!
Z gardła pułkownika wydobył się chrapliwy okrzyk, na znak sprzeciwu wobec bestialstwa qatrińskich żołdaków. Tessera wydał komendę i dziesięciu ludzi sprawnie dobiło ocalałych po potyczce. W stronę cesarza popłynęły przekleństwa zarówno w języku ermańskim, jak i ilwańskim. Na czarnej, siwiejącej brodzie pułkownika osiadły duże jak groch łzy zmieszane z wypływającą z ust krwią. Monarcha spojrzał na niego z pogardą.
- Ach! Nie rozczarowujcie mnie pułkowniku – przemówił do niego po ermańsku.- Po waszej soczystej mowie wnoszę, iż doskonale znacie ten język.
Rysy Nualczyka stężały. Przez zaciśnięte zęby wysyczał:
- Zginiesz marnie.
Qaren teatralnym gestem podniósł rękę do czoła i zachwiał się na nogach.
- Ależ, nie mówcie takich rzeczy, żołnierzu! Wasze groźby spędzą mi sen z powiek!
Tessera grzmotnął więźnia w głowę, aż zamroczyło biedaka.
- Tessero! Dosyć! Potrzebuję go żywego. Opatrzcie go, nim cała bezwartościowa posoka opuści jego ścierwo!
Pułkownik Benas, jak wynikało ze skradzionych mu papierów, został zgodnie z poleceniem cesarza opatrzony i ułożony na wozie wypełnionym sianem i kocami. Po szybkim posiłku monarcha rozkazał natychmiastowy wymarsz, aby uniknąć ewentualnego pościgu. Nie miał stuprocentowej pewności, że jakiś Nualaczyk nie wydostał się z ognia walki i nie wezwał posiłków. Znając życie, wiedział, że to bardzo prawdopodobny scenariusz, dlatego kontynuował pochód w kierunku północnym.
Liczył na to, że synchronicznie z jego szeregami poruszały się pozostałe dwie armie – generała Kazeema, która wyruszyła na wschód oraz, generała Najaha plądrująca zachodnie rubieże Nualii. Zamierzał osaczyć stolicę królestwa - wspaniałą Sostinę z trzech stron. Ze swymi generałami porozumiewał się przez posłańców. Do tej pory, bez większego problemu przedzierali się przez blanki przeciwnika. Kierunek obrany przez cesarza dla Tessery był najtrudniejszy, zatem pozostali dowódcy musieli zwalniać przemarsz w głąb kraju, aby dotrzymać kroku głównej armii.
W połowie dnia, pułkownik Benas zbudził się z niespokojnego snu. Jeden z pilnujących go Qatrińczyków zawiadomił o tym fakcie cesarza, który zarządził postój. Wprowadzono Nualczyka do rozbitego naprędce namiotu. Nie mógł ustać samodzielnie, toteż pozwolono mu usiąść. W namiocie pozostał jedynie cesarz, Tessera i dwóch innych żołnierzy.
- A więc, pułkowniku – zaczął cesarz. – Nie zostało wam już dużo czasu. Pomyślałem jednak, jak mądrze go wykorzystać. Od ciebie zależy jego jakość. Im szybciej wszystko nam powiesz, tym szybsza i lżejsza będzie twoja śmierć.
- Nic wam nie powiem – odparł chłodno Benas. Cesarz zacmokał z ironiczną troską.
- Sądzisz, że przetrwasz qatrińskie tortury?
Pochylił się tak, żeby znaleźć się twarzą w twarz ze swoją ofiarą. Ciałem pułkownika wstrząsały silne febryczne dreszcze, ale nie wykazywał najmniejszych objawów strachu.
- Nie licz na omdlenie, nie pozwolimy na to. Jesteś wycieńczony, osłabiony walką…Widziałem bardziej mizernych, z których wydobycie pierwszego zeznania zajęło nam trzy dni. Cała zaś „procedura” kończy się zazwyczaj po pięciu dniach. Ty możesz przetrwać tydzień. Chyba, że zaczniesz gadać. Dam ci czas na zastanowienie. Czas to pieniądz, a pieniądze nie śmierdzą. Masz minutę – Qaren wykonał przy tym ruch ręki jakby naprawdę rzucał pod nogi Benasa monetę.
Pułkownik zaniósł się strasznym, histerycznym śmiechem, co spowodowało silny kaszel. Okazało się, że Qatrińczycy nie docenili obrażeń, jakie odniósł w walce. Brodę Nualczyka zlepiało coraz więcej krwi. Z trudem chwytał świszczący oddech. Cesarz uświadomił sobie, że to właśnie jemu kończy się czas.
- Gdzie są wasze główne siły?! Którą drogę blokują?! Odpowiadaj!
Benas tylko drwiąco się uśmiechał. Monarcha skinął na żołnierza stojącego po lewej stronie jeńca, a tamten wykonał podstawową w takich okolicznościach torturę – wyrywanie paznokci. Nualczyk, czy to z osłabienia, czy w wyniku niezłomności ducha górującej nad cielesną, a może obu na raz, nie wydał z siebie słyszalnego jęku. Tessera złapał w garść kępkę gęstych, ciemnych włosów i podniósł opuszczoną głowę Benasa. Obwiał się, że nie żyje, ale ten wciąż oddychał i miał otwarte oczy.
- Gdzie?! Czemu milczysz głupcze?!
Cesarz zaczynał tracić cierpliwość. Pułkownik zachowywał się, jakby nie zauważył dość bolesnej utraty paznokci lewej dłoni. Nie było sensu robić tego z drugą. Nagle Benas zaczął mamrotać coś pod nosem. Qaren rzucił się na kolana i przysunął ucho do jego ust, by nie uronić ani słowa. Głosem, zniżonym do chrapliwego szeptu, wypowiadał rzeczy bardziej dające zakwalifikować się do majaków umierającego niż zdrady tajemnic państwowych.
- Wiem…pewnie dziwisz się, dlaczego tak głupio umieściłem swoich ludzi…w kotlinie daliśmy się zaskoczyć…ale teraz już wiem…- kilka ciężkich oddechów przerwało wypowiedź.
- Wystawili mnie…
- Kto? – zapytał cesarz.
- Nualia upadnie – Benas w ogóle nie zwrócił uwagi na zadane pytanie. – Królestwo wewnętrznie skłócone…ale na ciebie też przyjdzie koniec…przed upadkiem serce ludzkie się wynosi[1]…
Ostatnim, co usłyszał od rannego Nualczyka było ciche westchnienie kończące bezładną wypowiedź. Umarł. Qaren powstał z klęczek. Kazał żołnierzom wynieść trupa. Tesserze również polecił opuścić namiot.
Zaczęły drżeć mu kolana. Usiadł na ziemi i wtulił głowę w ramiona, którymi mocno oplótł ugięte nogi. Ogarnęła go wstydliwa, niepojęta słabość, którą do tej pory tak bardzo gardził u innych. Namacalny lęk powoli paraliżował jego istotę, mroził najgłębsze obszary jego duszy. Język jest zbyt ubogi, aby opisać stan, w którym się znajdował. Jedyne, co można na ten temat powiedzieć, to to, że odnosił wrażenie, iż jego wielkość, jego potęga, zapadają się wraz z nim w bezdenną otchłań zapomnienia. Zapomnienia obawiał się najbardziej. Jako Qatrińczyk był dość przesądny i słowa umierających traktował jako święte, wręcz prorocze. Czy Benas przepowiedział mu właśnie nieunikniony upadek? A może to tylko złorzeczenie skatowanej ofiary? Ostatni atak, choćby miał być to tylko atak na spokój jego ducha? Za nic, nie umiał otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywarło na nim to jedno zdanie „na ciebie też przyjdzie koniec”.
Usłyszał głośne stąpanie niedaleko namiotu. Wzdrygnął się. Nie był w tej chwili przygotowany na spotkanie z żywą duszą. Brakowało mu siły, żeby się podnieść. Postanowił udawać, że się modli. Odwrócił się tyłem do kotary i zdążył uklęknąć, zanim szelest ciężkiego materiału obwieścił czyjeś impertynenckie wejście. Z cienia rzuconego na trawę po lewej stronie, wyczytał obecność wiernego generała.
- Przepraszam, wasza cesarska mość! Nie spodziewałem się, że przeszkodzę wam…
- Spokojnie Tessero – odparł cesarz, gramoląc się z podłoża. – Wiem, że w ten sposób nie odważyłbyś się przynosić nic nieznaczących wieści.
Zasłonił kotarę, by światło dzienne nie zdradziło nagłego pogorszenia się jego samopoczucia.
- Miłościwy Panie! Nie wiem jak to powiedzieć, ale pewien szalony, zdaje się wysoko urodzony, Nualczyk żąda widzieć się z waszą cesarską mością!
Qaren XV przyjął nieoczekiwanego gościa na skraju obozu, bez wielu wstępów i zbędnych rytuałów. Widok młodego, jasnowłosego mężczyzny, z wyjątkowo jasną cerą, zielonymi oczami i białym wąsikiem, który z łatwością można było pomylić z zaschniętym nad górną wargą mlekiem, wywołał przelotny uśmiech na zaciśniętych i zesztywniałych wargach cesarza
- Co cię sprowadza i kim jesteś? – zaczął Qatrińczyk.
- Wasza cesarska mość! – przybysz ukłonił się w pas. – Nazywam się Cenna Emerald.
- Ah, książę Ledii…
- Skąd wiedziałeś, panie…
- Trzeba rozeznać się nieco w historii podbijanego narodu, nie uważasz książę? – cesarz powoli zaczął odzyskiwać swoje dawne ja. Konsternacja Cenny przywracał mu wiarę w swoje możliwości.
- Niemniej jednak, przyszedłem zaoferować ci wsparcie, wasza wysokość!
Cesarz przybrał zamyślony wyraz twarzy i udawał, że rozważa propozycję.
- Za przeproszeniem, ale nie jest mi potrzebna twoja przychylność, książę, by zdobyć Sostinę.
- Lecz moja wrogość nie jest ci na rękę.
Cesarz obruszył się. Cenna Emerald mógł mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat, czyli tyle, co on sam. Za jego arogancją mógł kryć się zarówno blef jak i rzeczywista siła, z którą trzeba było się liczyć.
- Wiem, że wasze wojska próbują osaczyć nas z dwóch stron, a potem przygwoździć z trzeciej. Gdyby jednak ta informacja dostała się w niepowołane ręce, kto wie jakie uczyniłaby szkody.
Przez chwilę, cesarz miał ochotę odpasać nidell i ściąć księciu głowę, ale w gruncie rzeczy wiedział, że młodzieniec ma rację. Zdrada planu walki uczyniłaby wyłom w linii ataku qatrińskich sił. Zamrugał kilka razy nerwowo starając się odzyskać swobodę. Zastraszenie Nualczyka, a tym bardziej natychmiastowa dekapitacja, nie miały zbyt wiele sensu. Na pewno nie był on jedynym posiadaczem zgubnej informacji. Wahał się pomiędzy wyśmianiem propozycji Cenny, a rozpoczęciem negocjacji. Negocjacji? Na samą myśl o tym, poczuł jak krew nabiega mu do policzków. Jakiś nualski paniczyk właśnie stawia mu swoje warunki! Świadomość tego boleśnie nadwyrężyła jego miłość własną. Gniewnym spojrzeniem przeszył wyprostowanego jak struna młodzieńca. Chwila groźnej ciszy uczyniła wyłom w zuchwałości księcia, który począł bezradnie rozglądać się na boki, jakby odczytał marzenie, które przed chwilą zaprzątało głowę cesarza o pozbawieniu tejże części ciała swego niespodziewanego gościa.
- Albo jesteś bardzo odważny – przemówił monarcha. – Albo bardzo głupi. Werdykt pozostawiam twojej refleksji, książę. Powiedz, mój drogi, czy naprawdę uważasz, że jestem tak lekkomyślny, że nie przygotowałem planu awaryjnego lub…dajmy na to, źle rozeznałeś się w sytuacji?
- Nie wątpię w waszą przemyślność…
- Ale masz czelność wystawiać ją na próbę!
Cera księcia, o ile to w ogóle możliwe, stała się jeszcze bielsza. Jej właściciel począł przebierać prawą rękę, przykładając ją co chwila do lewej części pasa, z której zmuszony był odpiąć miecz i oddać go strażnikowi. Qaren XV milczał, by spotęgować atmosferę grozy. Ta psychologiczna sztuczka zawsze odnosiła spodziewany efekt. Obserwował jak Cennę opuszcza bezczelna pewność siebie, ustępując miejsca lękliwemu oczekiwaniu na konsekwencje nie do końca przemyślanego zachowania.
- Spokojnie, przyjacielu! – cesarz roześmiał się serdecznie. – Nie bój nic! Na pewno przyda mi się lojalność lokalnych dostojników, szczególnie tych z najbliższego otoczenia króla.
Książe nie odpowiedział. Wydawało się, że tym razem to on waha się z przyjęciem wyciągniętej dłoni cesarza. „Niezły jest.” – pomyślał ten drugi. Mimo wszystko, nie powinien niedoceniać Cenny. Założył ręce na piersiach i czekał.
- Gotów jestem wyruszyć z moimi ludźmi przeciw królowi Edgarowi. Podlegające mi oddziały, w obecnej sytuacji, stanowią jedną czwartą królewskich sił zbrojnych.
- Czy łatwo będzie skłonić żołnierzy do bratobójczej walki? Czyliż są ci oddani na tyle, aby nie skusiła ich okazja stanięcia u boku króla?
- Wasza wspaniałość! – książę uśmiechnął się nonszalancko. – Oni tylko czekają okazji, by zrzucić tego uzurpatora z tronu! Od dwustu lat, dynastia Leyte prześladuje mój ród.
Szare oczy księcia zaiskrzyły gniewem. Po jego policzkach rozlały się czerwone plamy.
- W 1201 r. umarł król Garreth IV. Pozostawił po sobie następcę w postaci starszego syna Benjamina i młodszego, który niedługo potem zmarł na suchoty. Król Benjamin rządził Nualią w spokoju do 1228 r., kiedy to w nocy z 30 na 31 maja, do zamku wdarli się zamaskowani zabójcy. Z rzezi urządzonej na rodzinie królewskiej ocalał tylko jego najmłodszy syn – Emerald. Dla tego osobliwego imienia, inspiracją był zielony kolor jego oczu, rzadko spotykany w naszym kraju. Tron przejął Matas Leyte. Trzynastoletni Emerald zbiegł do Garmen, gdzie otrzymał schronienie. Po dziesięciu latach powrócił do Nualii, aby odzyskać utracone dziedzictwo. Przyłączyła się do niego niemal połowa zbrojnych. Krwawą wojnę domową zakończył…można tak powiedzieć – rozejm. Emerald nie odzyskał korony, ale otrzymał w wieczyste posiadanie największą prowincję królestwa – Ledię.
Jednak, od tamtej pory jego potomkowie, nazwani Emeraldami, są tłamszeni przez następców krwawego Matasa. Nie dopuszczają nas do rad, pomijają w zaproszeniach na uczty, ośmieszają…długo by wymieniać. Zostaliśmy zmuszeni uznać ród Leytonów, jako sukcesorów tronu – książę zacisnął zęby. – Zbyt długo tolerowaliśmy tych samozwańców!
Podczas tyrady Cenny, cesarz od czasu do czasu przytakiwał głową i marszczył brwi. Teraz rozumiał, o co chodziło księciu. Liczył, że spiskowanie z wrogiem, pozwoli mu ugrać, jeśli nie tron to chociaż zemstę. Qaren brzydził się zdrajcami bardziej niż tchórzami. Z niechęcią myślał o przymierzu z księciem Emeraldem. Jego uwadze nie umknęło jednak zaślepienie Nualczyka i to przede wszystkim postanowił wykorzystać. Młodzieniec gotów był pozbyć się króla za wysoką cenę, ale za jak bardzo, to właśnie starał się oszacować cesarz.
- Teraz widzę, jak się sprawy mają, książę. Pozwól, że jako pierwszy zaproponuję kierunek naszej współpracy. Oby okazała się owocna.
- Zamieniam się w słuch!
- Zależy ci na odwecie i koronie Nualii. Dostaniesz jedno i drugie. Ale w dowód wdzięczności, będziesz mi bez reszty oddany.
Przy słowach „bez reszty” Cenna cofnął się o krok.
- Spójrz na to z tej strony, wasza książęca mość – Garmen zostało wchłonięte przez mój kraj. Nie musi być tak z Nualią. Zachowacie swój język i tradycję. Nie będzie wam wolno jedynie przekroczyć wyznaczonych przeze mnie granic. Oczywiście gospodarczo zostaniecie całkowicie podporządkowani Cesarstwu, co nie wyjdzie wam wcale na gorsze. Qatrin umie zadbać o swoich wiernych poddanych. Na twoim dworze pojawią się też qatrińscy dostojnicy.
- A co z wojskiem?
- Wojsko…z tym może być problem, ale niekoniecznie. Nie chciałbym tłumić puczu. Ograniczysz liczbę zbrojnych. Sama wojna wyręczy cię częściowo w tym względzie. Za to żołd, z którego będą się utrzymywać, wzrośnie dwukrotnie. Przeciwko temu nieliczni się zbuntują. Oczywiście, użyć tej armii będziesz mógł tylko na mój rozkaz, ma się rozumieć…
Książę zagryzł blade wargi. Nie było już odwrotu. Doskonale o tym wiedział. Jednak zanim się zgodził, rzekł:
- Mam jedną prośbę, wasza cesarska mość.
Cesarz, zaskoczony, a jednocześnie zaciekawiony łagodnym tonem księcia, wytężył uwagę.
- Słucham, co mogę dla ciebie uczynić?
- Proszę…byście oszczędzili królową Dagmarę.
- Dlaczegóż to? Czy jest wam bliska?
- Ona w niczym tu nie zawiniła. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby podzieliła los swojego parszywego męża. Poza tym to ilwańska królewna.
- Macie moje słowo, książę. Dla nas też niezbyt korzystne byłoby mordowanie córki Oskara II. Mógłby odpowiedzieć ogniem, a tego póki co nie chcemy…
- Jeśli oto chodzi, Ilwańczycy z pewnością wpadliby w szewską pasję, ale człowiek stojący nad grobem , nie wypowiada wojen potężnemu wrogowi.
- Nad grobem?!
- A tak! Oskar II umiera. Informacja ta krąży od niedawna. Wypłynęła zaraz przed ślubem jego syna z księżniczką Iris.
- To ciekawe…
* * *
Iris wniosła do pałacu istny powiew świeżości. Wszyscy zauważyli nagłą przemianę króla. Jego choroba postępowała, ale dobry nastrój znacznie opóźniał jej skutki. Już w całym królestwie i zapewne także za granicą, znany był stan Oskara II, ale że należycie zabezpieczył los następcy tronu, zapewniając mu świetnego doradcę i kochającą żonę, nie martwił się dłużej o przyszłość Ilwany, wiedząc, że zrobił wszystko, co było w jego mocy, resztę pozostawiając woli Bożej.
Cieszył go widok Eileen i Eimear, które znów wesoło spędzały czas na dworze, odtąd również w towarzystwie nowej siostry. Największa zmiana zaszła w samym następcy tronu, który porzucił zakurzoną bibliotekę na rzecz pięknej i niezwykle przy tym zajmującej żony. Szczęście młodych udzieliło się wszystkim dookoła. Dwórki wprost ją uwielbiały, a służba z radością uznała ją za przyszłą panią zamku.
Jedyne, co od czasu do czasu zaprzątało głowę Eileen był Cillian i jego ojciec. Od ślubu Luki minął tydzień, a oni wciąż nie pojawili się w Sillii. Król nie otrzymał od Liama żadnej wiadomości. Cokolwiek knuł ten chytry lis, powrót księcia Cathala i utwierdzenie jego pozycji na dworze musiały to udaremnić.
Pełnia lata zawitała w ukochanym przez Eileen Sillijskim lesie. Iris zaraziła się pasją do zwiedzania go i penetrowania jego zakątków. Postawne dęby, dumnie szeleściły nad ich głowami chwaląc się ciężką zielenią podłużnych liści. Srebrne pnie buków, niczym świetliste słupy emanowały użyczonym im przez pełne słońce blaskiem. Echo nawoływania kukułki mieszało się z poważną elegią wilgi i wesołym szczebiotem sikorek. Czasem dawały o sobie znać płochliwe sarny, przemykające wśród krzewów jałowca, a nawet ogromne łosie, gdzieniegdzie wyłaniające się z szuwarów. Eileen nie bała się dzikich zwierząt. Obcowała z nimi od dzieciństwa, więc wiedziała jak ich nie płoszyć.
Pewnego razu dziewczęta przemierzały alejki wiekowego boru w towarzystwie Luki. Środek lipca obfitował upalną pogodą, zatem cień rzucany przez gęste zarośla przynosił dużą ulgę w spiekocie dnia. Nie uszli daleko, aż dotarli na polankę - odkrycie Eileen z owego pamiętnego dnia, gdy poznała Cilliana. Zwalony pieniek wciąż leżał w tym samym miejscu, na dodatek całkowicie ukryty w cieniu. Eileen i Iris wskoczyły na niego, zaś Eimear i Luka wybrali małą przechadzkę po ścieżce biegnącej równolegle do polany.
Królewna została sama z bratową. Rzadko kiedy zabierały głos, może tylko po to, aby skomentować piękno otaczającej przyrody lub zwrócić uwagę towarzyszki na jakieś pocieszne zwierzątko przemykające wśród wysokiej trawy. Przebywanie z Iris stanowiło dla Eileen prawdziwą rozkosz. Jej dobre przeczucia co do księżniczki, które wzbudziła jej osoba już na ślubie, potwierdzały się każdego dnia. Temperamentem przypominała co prawdą ją samą. Nie należała do flegmatycznych oaz spokoju jak Eimear, lecz wszystko, co ją trapiło, cieszyło, denerwowało lub smuciło, okazywała w sposób bardzo żywiołowy. W żadnym razie nie przyćmiewało to jej zalet, a miała ich wiele. Przede wszystkim, najmniej uwagi poświęcała sobie. Kierowała ją w stronę innych ludzi. Chciała poznać swoją nową rodzinę; z zainteresowaniem słuchała opowiadań Luki; ciekawił ją bieg codziennych spraw w pałacu. Eileen była raz świadkiem sytuacji, kiedy Iris, dostrzegłszy przygnębienie Eimear, starała się ukoić jej ból delikatnymi pocieszeniami, pomimo, że królewna nie odważyła się odkryć swych rozterek. Księżniczka nie naciskała, jej celem nie była czysta ciekawość i Eileen to dostrzegła.
Królewna zeskoczyła na trawę. Naszła ją chęć nazbierania polnych kwiatów do suszenia. Latem jej ulubionym zajęciem było tworzenie swoistych dzieł sztuki z suszonych kwiatów, układanych w różne wzory i przyklejanych do papieru. Błękitne chabry, nieśmiałe stokrotki, czerwone maki i niezapominajki nęciły słodką wonią niezliczone roje owadów, dlatego Eileen musiała użyć dobrej taktyki, aby nie zostać uznaną za zagrożenie i podstępem pozyskać najpiękniejsze okazy.
Gdy uzbierała pokaźny bukiecik, zatrzymała się na środku polany. Było tu naprawdę gorąco i parno po wczorajszym deszczu, ale w tym nieznośnym upale, ochłodę dawał lekki północny wietrzyk. Ustawiła się twarzą do niego i przymknęła oczy z zadowoleniem. Jej spieczone policzki i czoło przyjemnie muskał powiew zaprawiony aromatem świeżych kwiatów. Zanurzyła nos w bukiecie. Kaskada rozpuszczonych, falujących się włosów, połyskiwała miedzią. W jasnozielonej sukni, Eileen wyglądała jak ulotne zjawisko, leśne fatamorgano. Za takie zapewne wziął ją stojący na skraju polany rycerz.
Otworzyła oczy. Kiedy ich oczy spotkały się, ruszył w jej stronę. Obok siebie prowadził za uzdę karego ogiera. Eileen opuściła smutno głowę. Miała ochotę odwrócić się i ukryć w gęstwinie drzew, ale nawet nie obejrzała się za siebie. W gruncie rzeczy nie znajdowała wyjścia z tej sytuacji. Wiedziała, że jest ona równie przykra dla niej jak i dla niego. Trzeba było stawić jej czoła. Cillian podszedł i ukłonił się nisko na powitanie.
- Witaj, pani.
- Witaj Cillianie.
Nastała niezręczna cisza. Królewna miała kompletną pustkę w głowie i nie wiedziała jak przerwać torturujące ich oboje milczenie.
- Dziś powróciłem wraz z ojcem do Sillii.
- Ah tak…co spowodowało waszą niespodziewaną nieobecność? W dodatku tak długą.
- Ojciec miał pilny interes do załatwienia w Kalis, pani, jednak nie zapoznał mnie z jego treścią. Bardzo pragnąłem uczestniczyć w ślubie twego szlachetnego brata, niestety zobowiązany posłuszeństwem, w pierwszej kolejności musiałem usłuchać nakazu mego ojca.
- Wiem, Cillianie, wiem…
Powiedziała to mimowolnie, nie wiedząc tak naprawdę, co zamierzała przez to wyrazić. Stalowa, rozgrzana zbroja rycerza dokuczała mu niemiłosiernie. Zaczynał słabnąć, a duże krople potu skapywały na ziemię z jego podbródka.
- Och! Jaka jestem nieroztropna przetrzymując cię na tym skwarze! – wykrzyknęła Eileen. – Chodźmy zaraz do cienia, gdzie siedzi moja bratowa. Będziecie mieli okazję się poznać.
Podążył za nią bez sprzeciwu. Z ulgą stanął przy zacienionym upadłym dębie. Iris już tam na nich czekała. Z przyjaznym uśmiechem powitała młodzieńca, a królewna przedstawiła ich sobie nawzajem.
- Ach! To ty jesteś tym dzielnym posłańcem, który bez konia powrócił z Nualii i omal nie umarł na progu zamku!
- Tak, pani! Daj Bóg, aby skutki mego osłabienia przechyliły w on czas szalę mego życia na drugą stronę!
Iris drgnęła. Cillian nie umiał ukryć swojej desperacji. Eileen spuściła głowę. Córka Cathala obserwowała przez chwilę tę dziwną scenę i nie zadawała więcej pytań. Luka i Eimear pojawili się w samą porę, by rozproszyć napiętą atmosferę, chociaż zbawienne rozprężenie trwało tylko przez chwilę, gdyż tym razem zmieszała się Eimear. Eileen z utęsknieniem spoglądał w kuszącą głębię zarośli. Można by rzucić się do ucieczki, zagubić, tak by nie znaleźć drogi powrotnej…
- Cillianie, czy nie miałbyś nic przeciwko przyłączeniu się do nas w drodze powrotnej? – zaproponował Luka.
- Z przyjemnością, panie, lecz będę was spowalniał…
- Co to, to nie! – wesoło prawił królewicz. – Przyjacielu! Szkoda spędzać tak piękny dzień samotnie. Zostały nam jeszcze co najmniej trzy kwadranse marszu.
Młodemu rycerzowi nie pozostało nic innego, jak przystać na uprzejme zaproszenie Luki i wszyscy skierowali swe kroki w stronę miasta. Eileen zupełnie zatraciła poczucie czasu. Jakimś sposobem znalazła się na końcu pochodu, a obok niej po jej prawej stronie szedł Cillian. Dopiero wtedy, za sprawą nasilającego się bólu karku, zdała sobie sprawę, że podczas drogi powrotnej ani razu nie podniosła głowy. Reszta wycieczki oddaliła się od nich na odległość rzutu kamieniem i pogrążyła w jakiejś fascynującej rozmowie. Iris żywo gestykulowała, a Luka i Eimear przysłuchiwali się jej z zaciekawieniem. Narastający w jej sercu ból żądał uzewnętrznienia, jednak nie ona odezwała się jako pierwsza.
- Nie chciałem sprawić ci przykrości, pani. Wybacz mi, ale gdy zobaczyłem cię na łące…musiałem podejść.
- Cillianie, nigdy nie przypuszczałam, że twoja miłość może być dla mnie większym ciężarem niż najgorsza obojętność czy niechęć!
- Nie mów tak, pani! Proszę! – w oczach młodzieńca pojawił się lęk tonącego bez ratunku. – Pogodziłem się już, że nigdy nie…ale pozwól mi chociaż być przy tobie, nie odtrącaj mnie! Chyba…nie przeżyłbym tego!
Powieki Eileen zacisnęły się w ostatecznym wysiłku, aby powstrzymać niechciane łzy, ale one i tak strumieniami potoczyły się po jej policzkach.
- Bądź mi chociaż siostrą, jeśli nikim więcej nie możesz, królewno! – głos rycerza załamał się. Eileen bała się odwrócić głowę w jego stronę, dlatego patrzyła w dal, modląc się w duchu, by żadne z trójki podążającej, na przedzie nie zwróciło się w ich stronę.
- Dobrze…tyle mogę zrobić – odparła zrezygnowana.
Szli dalej nic do siebie nie mówiąc. Powoli przybliżali się do granicy lasu. Przez coraz rzadsze drzewa prześwitywało podmiejskie błonie. Zanim wyszli na otwartą polanę, Cillian zatrzymał się, a królewna odruchowo zrobiła to samo.
- Postanowiłem sobie, że powiem to ostatni raz…- słowa na chwilę uwięzły mu w gardle. - Kocham cię z całego serca…Eileen! I zawsze będę!
Nim się zorientowała, Cillian oddalił się pozostawiając ją osłupiałą na skraju emocji, których nie umiała nazwać.
[1] Prz. 18,12.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt