Pochodnia - Manuel del Kiro
Proza » Obyczajowe » Pochodnia
A A A

Razem z moją przyjaciółką Sylwią siedzimy w małej kawiarni i czekamy na zamówioną kawę. Obserwuję pewną rodzinę. On Duńczyk, ona Polka. Jest z nimi dwójka dzieci – pięcioletni chłopiec i czteroletnia dziewczynka. Kobieta tłumaczy im dania z karty.
- A co to jest sernik? A sarlo... – pyta dziewczynka.
- Szarlotka kochanie.
Przez nieuwagę rozsypuję cukier. Palcem zbieram białe kryształki i wsypuję je do kawy, choć tobie się to nie podoba.
- Ten cukier wygląda jak wyspy rozrzucone na Morzu Śródziemnym – zauważasz.
- Dlaczego akurat na Morzu Śródziemnym?
- Nie wiem. Tak mi przyszło na myśl.
Wszystkie twoje codzienne czynności, jak gotowanie, odkurzanie czy zarabianie ciasta, są dla mnie jak magia, choć wcale nie dają ci szczęścia. Szczęście dają ci podróże, dalekie i te całkiem bliskie.
Idziemy przez miasto. Jest piękne popołudnie, kolorowe budynki, błyszczące szyby wystawowe przykuwające uwagę  przechodniów. Gdzie nie spojrzysz same piękne rzeczy, nawet niecierpliwi kierowcy są dziś piękni.
Trzymam niezapalonego papierosa w dłoni, drugą dłoń zagarnęłaś ty. Badamy miasto z uwagą, a po godzinie rozchodzimy się – ty idziesz do sklepu z ubraniami, a ja wchodzę do lokalu. Panuje tu półmrok, choć ulice zalane są słońcem. Siadam przy barze, lepkim od rozlanego alkoholu i zamawiam zimne piwo z butelki otwieranej na moich oczach przez chudego barmana w okularach. Nie zaryzykowałbym tu piwa z beczki, co to, to nie. Na ścianach wiszą obrazy świętych. Ostatnia rzecz, jaką chciałbym widzieć w takim lokalu to święci z obrazów, spoglądający na nas wzrokiem pełnym potępienia.

Z głośników cicho płynie blues.
Dla nierobów szukających tanich wrażeń to miejsce jest idealne. Słońce wpadające przez brudne szyby i kurz unoszący się w powietrzu dopełniają się. Zapomniana przez Boga, świątynia szemranych typów. Siedzą nad jednym piwem godzinami, modląc się, by ktoś postawił im kolejkę. Beznadziejni głupcy, którzy utopili swoje marzenia i przegrali życie znaczoną talią kart.
Gdy byłem mały, ojciec, kiedy tylko bywał w domu, zabierał mnie do podobnego lokalu z tą różnicą, że było tam czysto i mieli miłą obsługę.
Siadaliśmy w kącie przy lśniących czystością stołach, a podłogi były tak czyste, że można by z nich jeść. Cudowne wspomnienia niewielu dobrych chwil w dzieciństwie.
- Nie wciskają tu byle czego – mawiał ojciec, zajadając się flakami. Gorące, parujące flaki to najlepsza na świecie potrawa, oczywiście dla ojca. Mnie zadawalała jajecznica. – Boże, jakie to dobre. Szkoda, że tam, gdzie spędzam większość czasu, nie gotują tak dobrze.

Zawsze, kiedy ojciec zjawiał się w domu, babcia się żegnała i mówiła, że antychryst wszedł do naszego domu, a ojciec się śmiał, całując ją w głowę.

Twoje wejście wybudziło mnie ze wspomnień i obudziło drzemiących nad piwem typów. Zapewne nieczęsto pojawia się tu piękna kobieta.
- Jak możesz siedzieć w tej mordowni?
- Takie mordownie mają swój klimat kochanie. Są jak gąbka, w którą wsiąkają uczucia i myśli.
- Chyba rozczarowania i użalania się nad sobą. Chodź, szkoda czasu.
Ciągniesz mnie za rękę i wychodzimy. Jestem gotów stąd wyjść i stawić czoła kolejnemu dniu, gdy jesteś obok.

Zakładam okulary przeciwsłoneczne, wyjmuję papierosa z paczki i wkładam go do ust. Jest jak samotny kowboj na prerii, a jego przyjaciel ogień, leży martwy w kieszeni.
- Kochanie nie pal, proszę.
- Przecież nie palę.
Zapach twoich perfum sprawia, że wariuję, choć tak naprawdę zwariowałem w dniu, w którym cię poznałem.

Tydzień później lecimy na Korsykę.

W nocy nie mogę spać. To pewnie wina ogromnego księżyca wiszącego nad miastem. Wstaję i podchodzę do okna, choć może lepiej gdybym tego nie zrobił. Na środku pustej ulicy stoi człowiek. Ręce ma rozłożone jak Jezus na krzyżu i coś krzyczy. Schyla się po pojemnik i oblewa się, jakąś cieczą. Po chwili zapala zapalniczkę (która powinna leżeć martwa na dnie jego kieszeni) i zaczyna płonąć niczym pochodnia. Jest trzecia w nocy, ulice są puste. Łapię koc z łóżka, zbiegam z pierwszego piętra i zarzucam koc na płonącego mężczyznę, przewracając go i myśląc, że jednak dobrze, że podszedłem do okna. Krzyczę, żeby ktoś wezwał pomoc i po długiej chwili światła w domach zapalają się i ludzie wychodzą na zewnątrz. Koc zaczyna się palić, swąd palonego materiału i ciała drażni nozdrza, a ja czuję już, że ogień dobiera się do mnie, ale nie puszczam. Mężczyzna się rzuca, ale nie pozwalam mu wstać. Słyszę, jak z jego ust wydobywają się słowa:
- Pozwól mi umrzeć!

Mówi to po francusku, ale jakimś cudem wszystko rozumiem.

Ktoś wybiega z pobliskiego hotelu z kocem gaśniczym i zarzuca go na nas. Ktoś inny po chwili ściąga z nas ten koc i wylewa na nas wiadro wody. Potem jakiś mężczyzna pomaga mi wstać i pyta, czy wszystko dobrze. Smród palonego ciała wżera się w mózg. Trzęsę się z emocji i strachu.

Z przerażeniem patrzę na nieruchome ciało i myślę o słowach mężczyzny.
Pojawia się policja i karetki. Jaki sens podpalać się na środku pustej ulicy w środku nocy – myślę, gdy sanitariuszka bandażuje moje rany, a policjant zadaje pytania. Chcą mnie zabrać do szpitala, ale nie zgadzam się. Obejmujesz mnie i idziemy do pokoju, zanim zjawią się wszechobecni, wścibscy dziennikarze.
Niedługo potem pukają do drzwi pokoju, prosząc, bym z nimi porozmawiał, ale nie zgadzam się. Są jak sępy krążące nad ofiarą. Dla nich sensacja liczy się nade wszystko.
Rano idziesz do apteki i wracasz z reklamówką bandaży, maści i leków przeciwbólowych, a ja trzymam dłonie w misce z lodem i nie wiem, co lepsze: żar palący dłonie czy lodowate zimno.
Bandażujesz mi dłonie i smarujesz rany jakimiś maściami.

- Powinieneś jednak jechać do szpitala.

- Daj spokój, nic mi nie będzie.

Kolejny dzień spędzam w pokoju. Ból odbiera racjonalne myślenie i chociaż nic nie mówię, denerwuję się, kiedy wychodzisz na plażę. Myślę, że możesz tam spotkać kogoś lepszego ode mnie.

Rano jest już trochę lepiej. Stoję w oknie i patrzę na ulicę, na której nie ma już śladu po nocnej tragedii. Tylko palące się świece i kwiaty na chodniku świadczą o tym, co tu się wydarzyło.

- Boję się, gdy tak patrzysz w dal – mówisz, obejmując mnie.

Jemy śniadanie i wychodzimy na miasto. Zastanawiam się, co popchnęło tego mężczyznę do takiego okrutnego czynu, a ty wkładasz mi do ust papierosa i wyrzucasz do kosza zapalniczkę.
- Wystarczy tej zabawy z ogniem. Tak jest dobrze.
Dzień spędzamy w muzeach,  sklepach i w kawiarniach szukając ochłody przed palącym słońcem.

Następnego dnia wcześnie rano idziemy na plażę. Chłodny piasek i jeszcze chłodna morska woda to jest to, czego mi trzeba. Potem piasek zamieni się w żar pustyni, a woda w ciepłą zupę. Wynajmujemy kosz na cały dzień i leniuchujemy, chowając się przed żarem i ładując baterie, a po powrocie do pokoju jemy obiad, bierzesz prysznic i pomagasz mi się umyć i zmieniasz opatrunki.

- Goi się na tobie, jak na psie – dobrze znam to powiedzenie, bo często go słyszałem w dzieciństwie.

Potem schodzimy na basen.
Ty pływasz, ja siedzę przy barze, pijąc drinka słodkiego jak tysiąc cukierków. Kiedy dopijam drinka, zamawiam zimne piwo. Barman ma sporo pracy, ale nie widać po nim zmęczenia. Szybko operuje butelkami, robi drinki i podsuwa je spragnionym klientom.
Patrzę na ciebie i zastanawiam się, jak ci się udaje pływać wśród tego tłumu rozwrzeszczanych dzieci i pijanych dorosłych. Moja dziewczyna, moja super dziewczyna z niebieskimi oczami – myślę, kiedy kelner podaje mi drinka.
- Nie zamawiałem – protestuję.
- To od tamtej pani.
Spoglądam w stronę, którą wskazuje barman i widzę ciebie, z mokrymi włosami i śmiejącą się do mnie. Na chwilę straciłem cię z oczu i o to jesteś tuż obok mnie.
- Zna się na whisky – szepta barman, mruga do mnie i odchodzi, by obsługiwać spragnionych gości.
- Dziękuję za drinka – mówię, gdy podchodzisz z butelką Corony z limonką.
- Dla ciebie wszystko. Jak poparzenia?
- Po odpowiedniej dawce alkoholu, jest dobrze.

- Nie powinieneś tyle pić.

- Sama kupujesz mi drinki. Wiesz, jak mnie ratować.
- Wiem o tobie wszystko – uśmiechasz się. – I wiem, że właśnie teraz chcesz iść ze mną do pokoju. Widzę te błyski w twoich oczach.
- Nigdy nie śmiałbym ci niczego odmawiać, a zwłaszcza, gdy zapraszasz mnie do pokoju. Wiesz o czym marzę?

- O czym?

- O twoich udach – szepczę ci do ucha, a ty dajesz mi szybkiego całusa pełnego obietnic.
Jestem pijany, zmęczony upałem, bolą mnie poparzone ręce i brzuch, ale jestem szczęśliwy, że trzymam cię w ramionach.
- Pójdziemy wieczorem na tańce?
- Oczywiście – mówię, czując ogromne zmęczenie.

O dwudziestej trzeciej chodzimy ulicami w poszukiwaniu lokalu, w którym można potańczyć przy niezbyt nowoczesnej muzyce. Miasto tętni życiem. Mijamy sklepy z papierosami elektronicznymi, salony tatuażu, stare kamienice, lokale ze striptizem, przed którymi kilku osiłków w garniturach zaprasza do środka.

Jakieś sto metrów dalej widzę kilku młodych mężczyzn po drugiej ulicy. Są hałaśliwi, pijani i wydają się groźni. Przyspieszamy kroku, ale już nas dostrzegli i idą w naszym kierunku. Kiedy są blisko, z przerażeniem stwierdzam, że jestem bezbronny i narażam ciebie na niebezpieczeństwo. Z lokalu, który mijamy, wychodzi wysoki mężczyzna z kapeluszem na głowie i butelką piwa w ręce. Staje nam na drodze, sprawiając, że musimy się zatrzymać, by na niego nie wpaść.
- Spieprzać gówniarze! – Rzuca i o dziwo zawracają bez słowa, a mężczyzna zaprasza nas do lokalu. Siadamy przy stoliku, który wskazuje nieznajomy.
- Nie chodźcie po nocy głównymi ulicami. Lepiej wejść w boczne uliczki – jego angielski jest dobry bez tego francuskiego nalotu. – Wydają się groźne, ale to tylko pozory. Można tam spotkać, bardzo ciekawych ludzi. Czego się napijecie?
Ty zamawiasz piña coladę, a ja whisky z lodem i nie wiemy, co sądzić o całej tej sytuacji.
Jakiś zespół na niewielkiej scenie gra hity Cohena. Kilka par tańczy.
- Może lepiej będzie, jak zamówimy taksówkę i wrócimy do hotelu? To był głupi pomysł z tymi tańcami.
- Dlaczego? Wypijemy drinka, porozmawiamy, a potem weźmiemy taksówkę i wrócimy do pokoju. Takim ludziom nie wolno odmawiać, bo poczują się urażeni. To musi być ktoś ważny w półświatku, skoro tamci go posłuchali.
- Proszę oto drinki – mężczyzna stawia szklaneczki z lodem i butelkę whisky na stole. – Zapewne zastanawiacie się, dlaczego wam pomogłem i kim jestem. – Zdjął kapelusz i odłożył go na puste krzesło.
- Mówią na mnie Książę Ulicy, choć dawno przestałem nim być, a pomogłem wam z kilku powodów – nie lubię tych bezczelnych gówniarzy, ale lubię czytać twoje reportaże i książki – wskazał palcem na mnie, przygładził włosy i rozlał whisky. – Uwielbiam twój język. Jest w nim coś magicznego i tak trzymaj. No i nie chciałbym, żeby coś stało się tak pięknej kobiecie. Mam już bandyterkę za sobą i odpokutowałem swoje winy w więzieniu. Teraz jestem zwykłym obywatelem, rybakiem, ale jeszcze mam tu oko na wszystko i wiem, że te młode wilczki, tylko czekają, żeby skoczyć mi do gardła i zapewne, kiedyś taki dzień nadejdzie.
- Mówisz to tak spokojnie, jakbyś mówił, że masło potaniało.

- Tak szybko to nie nastąpi i nie mówię tu o maśle – uśmiecha się i upija łyk whisky. – Mam jeszcze starą, ale mocną ekipę zaufanych ludzi z dawnego półświatka gotowych pójść ze mną w ogień i te gnojki o tym wiedzą, a zresztą nie boję się śmierci. Czasem wręcz czekam na nią.
Jak można czekać na śmierć? – zastanawiam się, pijąc whisky. Mężczyzna, który się podpalił, też czekał na śmierć.
- Spędziłem kilka miesięcy w szpitalu psychiatrycznym i po tym, co tam zobaczyłem i przeszedłem śmierć nie jest już taka straszna. Co ci się stało w dłonie?

- Kuba ratował mężczyznę, który podpalił się dwie noce temu pod hotelem Déjà vu.

- A, to ty. To o tobie piszą gazety. Cichy bohater. No, to mogę się pochwalić, że cię znam.
Jednak tańczymy. Grają La Boheme – Charlsa Aznavoura. Mówisz mi, że boisz się tego człowieka i chcesz już iść.
- Jeszcze jeden taniec i pójdziemy.
Potem muzycy, widząc zapewne, że potrafimy tańczć grają Por Una Cabaza – Carlosa Gardela i przed oczami staje mi scena z filmu Zapach kobiety, gdzie All Pacino tańczy z Gabrielą Anwar i nie potrafimy się oprzeć. Zdejmujesz szpilki mówiąc, że nie nadają się do tanga i zaczynamy tańczyć tango Argentino, które przez lata opanowaliśmy do perfekcji i teraz dziękuję ci, że namówiłaś mnie na naukę tańca. Nie jestem profesjonalistą, ale kocham taniec i sprawia mi to ogromną radość. Dzięki tangu zrozumiałaś, że właśnie tym chcesz się zajmować i dzięki temu masz już swoją szkołę tańca. Księże Ulicy wyjmuje z flakonika stojącego na stoliku czerwoną różę i podaje mi ją, niczym na filmie klasy b. Parkiet opustoszał. Wkładam różę w zęby, tak jak to sobie wyobrażają laicy i tańczymy, tańczymy.
Kiedy podchodzimy do stolika, rozlegają się brawa, a ja wręczam ci różę.
- Musimy już iść – mówisz, zakładając buty.
- Odprowadzę was. Tak będzie bezpieczniej – i odprowadza nas pod hotel, gdzie żegnamy się jak starzy znajomi. Wyczuwam u niego za paskiem spodni pistolet.
- Kiedy byłem młody, bardzo chciałem się nauczyć tańczyć, ale byłem zbyt nieśmiały do kobiet, a potem moje życie wywróciło się do góry nogami.
Siedzę długo przed laptopem i wyszukuję informacji o Księciu Ulicy. Nazywa się Romy Petit, syn rybaka Louisa, który pewnego dnia wypłynął w morze, i ślad po nim zaginął i szwaczki Alice. Jest tego sporo, łącznie z oskarżeniem o zabójstwo członka rywalizującego gangu. Nieźle, myślę, wtulając się w ciebie.
Pięć dni później wracamy do domu. Ty zaczynasz kolejny kurs tańca, a ja jadę do rodzinnego miasta.
Otaczają mnie tu miejsca, które tak dobrze znam. Wiele się zmieniło od czasu, kiedy tu ostatnio byłem. Miasto wypiękniało, ale znam je zbyt dobrze, by się na to nabrać. To jakby piękna, ale zaniedbana kobieta przywdziała kolorową suknię, ale jej dusza wciąż jest smutna. To miasto zasługuje na więcej niż, ktoś mógłby mu to dać.
Chodząc ulicami tego, miasta łatwo zapomnieć o jego przeszłości, ale to niezwykły element układanki. Bez tego nie ma całości.
Tu się oddycha całkiem inaczej i żyje się wolniej. Kupuję kawę w budce, gdzie kiedyś stał przystanek autobusowy, a jakiś pan pyta, czy jestem stąd.
- Tak proszę pana, jestem stąd, chociaż od bardzo dawna tu nie mieszkam.
- Bardzo podoba mi się to miasteczko i chciałbym tu zamieszkać. Chyba sprzedam swój dom i przeniosę się tutaj.

Taka wędrowna dusza jak ja nigdy nie znajdzie sobie miejsca na ziemi – myślę, pijąc kawę.
Wspominam zapach kościoła i czas, kiedy rano szedłem z babcią na roraty. To było coś pięknego: zapach świec, modlący się ludzie i mały chłopiec z głową pełną marzeń.

Do dziś lubię kościoły, ale te puste bez ludzi załatwiających swoje sprawy z Najwyższym.

- Wiesz, kiedy kończy się dzieciństwo? – pyta przyjaciel z lat młodych niewidziany od dawna. Siedzimy u niego w domu popijając ciepłą wódkę, jak za młodzieńczych lat.

- Nie.
- Kiedy w codziennym życiu zapominamy przyjaciół z tych najmłodszych lat.
- Ja nigdy nie zapomniałem. Każdego dnia przed oczami stają mi wasze twarze. Wspominam bieganie za piłką, zabawy w wojnę, rozmowy o przeczytanych książkach i imprezy, na których zamiast tańczyć z dziewczynami, upijaliśmy się do nieprzytomności i już nie wiem, czy te wspomnienia to dar, czy też przekleństwo. Co się z nami stało?
- No. Imprezy były najlepsze – mówisz, nalewając wódkę. – A teraz nasze życie to kupka popiołu. Nic niewarte bez kobiet. Gdzie jest teraz twój dom? Gdy spojrzysz w przeszłość, co widzisz?

- Dom dziadków. Zawsze, ale jego już nie ma. Nie w tej postaci. Wszystko się zmienia i my też się zmieniamy. Wiesz, czuję, że jestem zawieszony w próżni.

Kładę się spać w nadziei, że zaraz zasnę, ale tak kręci mi się w głowię, że siadam. Jaki człowiek jest głupi, żeby pić, a potem tak się męczyć. To niczego nie jest warte. Podchodzę do okna i patrzę na park. Jakiś mężczyzna siedzi na ławce i pali papierosa, a przecież dochodzi druga godzina.
Dzwoni telefon. Kto do diabła dzwoni o tej godzinie – myślę, ale widząc twoje imię na ekranie, bez namysłu odbieram.
- Stało się coś kochanie?
- Nie. Chciałam tylko usłyszeć twój głos i spytać, jak się czujesz.

- Czuję się dobrze.
Przez chwilę milczymy.
- Sylwia, co się dzieje?
- Kubuś, to bardzo trudne, kiedy jesteś tak daleko. Bardzo tęsknię. Przyjedź, proszę.
Rano idę na cmentarz. Odwiedzam groby, na które jako nastolatek chodziłem z babcią, potem grób ojca, przy którym zadaję pytania bez odpowiedzi, grób dziadków, gdzie leżą też jej dwaj bracia z żonami, ale najtrudniej jest przy grobach kolegów, którzy zastygli w młodym wieku – pociąg, guz mózgu, wypadek, samobójstwo. Może śmierć ich pomyliła z kimś innym, zapukała nie do tych drzwi.

 

 Manuel del Kiro

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Manuel del Kiro · dnia 12.05.2025 09:51 · Czytań: 147 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
pociengiel
12/06/2025 22:23
no, tak »
Lilah
12/06/2025 21:51
No, jak się ma znajomości... :) Czy to znaczy, że i… »
pociengiel
12/06/2025 21:04
Dzięki. Wielkie dzięki. »
Miladora
12/06/2025 17:40
Hmm... czy powiększenie czcionki w niektórych wersach to… »
Miladora
12/06/2025 17:32
Bardzo melodyjny przekład, Lilu. :) Naprawdę można odczuć… »
pociengiel
12/06/2025 11:22
Dodam, że w butach kościółkowych »
pociengiel
12/06/2025 11:02
Dostałem od admina sygnał, że będzie coś po polsku i… »
Lilah
12/06/2025 08:03
Witaj, Agnieszko! Gdybyś ostatni wers zapisała tak - trza… »
pociengiel
12/06/2025 01:17
Dzięki. »
Miladora
12/06/2025 00:58
- powiedział (...), dośpiewując: nie ma... - I po rymie.… »
pociengiel
12/06/2025 00:35
zmieniłem początek Twoje uwagi bardzo pomagają, uczą… »
Miladora
12/06/2025 00:23
Teraz wszystko jasne. Dbaj o takie szczegóły, bo ułatwisz… »
pociengiel
12/06/2025 00:22
Piłem to ze trzy razy. Tylko Żubrówka, sok i lód. Było… »
Miladora
12/06/2025 00:18
Żubrówkę z sokiem jabłkowym i lodem znam. :) Ale nikt mi… »
Miladora
12/06/2025 00:10
Widzę, że przechodzisz na słowny minimalizm, Jarku. :) I… »
ShoutBox
  • Miladora
  • 04/06/2025 15:22
  • Bardzo dziękuję, bo nie spodziewałam się wyróżnienia. :)
  • pociengiel
  • 28/05/2025 10:41
  • moskalik ciapatek a jak dowcipny buk Akbar! powie za rok dwa góra osiem posrają się muchy na jego głowie wcześniej da głos nieczyste prosię
  • pociengiel
  • 26/05/2025 14:18
  • co to z tym Conanem?
  • Miladora
  • 26/05/2025 12:59
  • Panie F. - Conan Ci uciekł. :)
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty