Gdy wrócili z przechadzki, Eileen wymknęła się niepostrzeżenie do swojej komnaty. Potrzebowała czasu, żeby dojść do siebie. Położyła się na łóżku. Na przemian brała głęboki wdech i wolno wypuszczała zgromadzone w płucach powietrze. Niestety jej niepokój wciąż szukał ujścia. Torturowały ją myśli o tym, co zaszło w lesie. Przewracała się z boku na bok. Głowa rozbolała ją od chaosu różnych słów i dźwięków, które przypomniały jej się wszystkie na raz, jakby każdemu musiała natychmiast poświęcić całą uwagę.
Nie wiadomo jak długo jeszcze tkwiłaby w tym żałosnym stanie, gdyby nie Eimear, która otworzyła drzwi i podeszła do siostry. Pochyliła się nad nią, złapała za ramiona i zdrowo potrząsnęła.
- Eileen! Co ci jest?!
Okrzyk otrzeźwił ją trochę i skierowała błądzący wzrok ku twarzy Eimear.
- Eimear…dlaczego nie zapukałaś?
- Pukałam, Eileen! Dziesięć razy, wołałam cię! Przestraszyłam się, że coś ci się stało, bo nie wiedziałam, kiedy nas opuściłaś. Siostro, co się dzieje? Jesteś chora?
Eileen usiadła na łóżku i prawą dłonią poklepała miejsce obok siebie. Eimear także usiadła i czekała na wyjaśnienia.
- Przepraszam, Eimear.
- Odkąd przyszedł Cillian, dziwnie się zachowujesz.
Eimear wiedziała, jak wyglądają sprawy między jej siostrą, a rycerzem, ale nie do końca chciała się z tym pogodzić.
- Ciężko mi jest ze świadomością, że…sama wiesz, Eimear.
- A myślisz, że mnie jest lekko?! – Eimear poderwała się. Zacisnęła pięści, wbijając paznokcie w dłonie. Stała tak przez chwilę tyłem do Eileen oddychając ciężko, po czym zaniosła się rozdzierającym płaczem.
- Uważasz, że łatwo jest patrzeć…gdy twój ukochany wzdycha do innej? - wypowiedź Eimear przerywały napływające do gardła łzy.
Eileen nie zaprzeczała.
- Zawsze zostaję ze wszystkim sama, a mam pocieszać ciebie…?
Eileen nie znalazła na to żadnej odpowiedzi. Eimear przestała płakać. Emocje wypaliły na jej policzkach chorobliwe rumieńce.
Eileen wyciągnęła rękę w stronę siostry i pieszczotliwym ruchem odgarnęła pukiel włosów, który zasłaniał jej oczy, ale Eimear odtrąciła jej dłoń.
- Daj spokój! – obróciła się na pięcie i wybiegła na korytarz.
Eileen również wyszła. Ogarnęło ją dziwne uczucie. Ociężałym krokiem zeszła na dół. Błądziła po korytarzu nie pilnując i nie obierając konkretnego kierunku, ale zdała się na ślepe kierownictwo instynktu.
Zatrzymała się wreszcie przed jakimś pomieszczeniem. Była to kapliczka zamkowa. Zawsze pozostawała otwarta, ale Eileen nie korzystała z niej często. Weszła do środka. Okna kapliczki wychodziły na rzadko uczęszczany tylny ogród. Było tam pusto. Zamoczyła opuszki palców w kropielnicy i przeżegnała się. Na przeciwko dużego krucyfiksu, stały dwa rzędy ławek. Zajęła miejsce w pierwszej po prawej stronie.
Nie minęła minuta, aż wyciszyła się zupełnie. Delektowała się udzielonym jej hojnie pokojem, wciąż wlewającym się do umęczonej duszy. Z wdzięcznością spojrzała w górę. Chrystus z krzyża patrzył wprost na nią.
* * *
Czasami udawało jej się przyłapać Eimear w samotności, ale nigdy nie odważyła się powiedzieć od niej ani słowa. Jeśli z kimś już rozmawiała, to właśnie z Iris. Zdążyła zaufać jej dyskrecji, dlatego pewnego dnia otworzyła się przed nią. Iris nie chciała udzielać pochopnych rad, ale jej zrozumienie dało królewnie dużo wsparcia.
Pełnia lata powoli zbliżała się ku końcowi. Sierpień szczodrze darzył świat piękną pogodą. Król Oskar czuł, jak wraz z latem na świecie kończy się i jego osobiste. W związku z tym podjął być może ostatnią ważącą decyzję, a mianowicie, o wyjeździe wraz z rodziną do narodowego uzdrowiska w Slante na ostatni tydzień ciepłego miesiąca. Eileen była tam w dzieciństwie kilka razy. Niewiele z tego pamiętała. Tylko tyle, że Slante było ulubionym miejscem jej matki. Może przez wzgląd na to ojciec nie chciał zabierać ich tam po jej śmierci?
Nadszedł wyczekiwany dzień i królewskie powozy wyruszyły z dziedzińca. Slante mieściło się na zachodzie kraju. Główną atrakcję stanowiło duże jezioro o tej samej nazwie. Mimo, że słońce zdrowo przygrzewało, Eileen od samego rana czuła dreszcze. Chodziła w ciepłej narzucie, zaczynało ją drapać w gardle. Coraz częściej potrzebowała też chusteczki. Nie przejęła się tym za bardzo. Uznała to za zwykłe przeziębienie. Nikt z resztą nie zwracał na nią uwagi. Wszyscy pochłonięci byli przygotowaniami. Czekało ich pół dnia drogi. Nad jezioro mieli dotrzeć pod wieczór.
Królewna przespała praktycznie całą drogę. Zbudziło ją delikatne szturchnięcie Eimear. Siostra wciąż się do niej nie odzywała, ale tak jakby złagodniała i nie unikała jej towarzystwa. Eileen usiadła powoli. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zachwiała się i wsparła o ściankę powozu. Po tylu godzinach snu nadal nie była ani trochę wypoczęta. Owładnęło nią ogromne zmęczenie. Do poprzednich objawów dołączyło jeszcze ogólne osłabienie i ból mięśni. Eileen zebrała się w sobie i wyszła na zewnątrz, ale zawroty głowy wróciły ze zdwojoną siłą. Ostatnie co pamiętała, to widok rozgrzanego do czerwoności słońca w połowie wchłoniętego przez błękitną głębinę.
* * *
Do jej świadomości zaczął docierać piekący ból prawego nadgarstka. Usłyszała swój niewyraźny jęk i czyjeś rozmowy. Wydawało jej się, że leży na dnie studni, a na górze stoją jacyś ludzie i patrzą się na nią. Z trudem otworzyła oczy i zamrugała kilkakrotnie, ale światło raziło ją tak bardzo, że musiała je zamknąć. Bezładna mieszanina ludzkich głosów stawała się coraz bardziej wyraźna. Rozpoznała swego ojca i Eimear, ale trzeci, męski brzmiał zupełnie obco. Jego właściciel zbliżył się właśnie do niej i uniósł jej prawą powiekę. Nie miała nawet dość siły, aby sprzeciwić się tym zabiegom.
- Nieee…- jęknęła niewyraźnie.
Dotkliwy ból wewnętrznej części przedramienia zażądał jej uwagi. Ujrzała talerzyk podłożony pod jej ręką, do którego z wąskiej rany sączyły się dwie strużki krwi. Wtedy obcy człowiek otarł jej rękę i białym płótnem mocno obwiązał ranę.
- Och, obudziła się! – pisnęła Eimear. – Panie doktorze, czy już będzie lepiej?
- Niestety nie mogę tego stwierdzić na pewno – odpowiedział medyk. – Ale widzę nieznaczną poprawę.
Król odetchnął z ulgą. Eileen ponownie podjęła wysiłek otwarcia oczu. Tym razem obraz był znacznie bardziej klarowny. Światło nie sprawiało jej już takiego dyskomfortu. Udało jej się ustalić swoje położenie. Spoczywała w łóżku, w pokoju o drewnianych ścianach. Przechyliła głowę w lewo, w stronę okna. Ujrzała Lukę i Iris, siedzących na plaży bez ruchu i zapatrzonych w dal. Wszyscy zdawali się przygnębieni i zatroskani.
- Straciłam przytomność? – zapytała naiwnie. Była zbyt skołowana, by jasno myśleć.
- Eileen! Spałaś dwa dni! – wykrzyknęła Eimear.
W normalnych warunkach informacja ta poderwałaby ją z miejsca. Póki co przyśpieszyła proces powracania do świata żywych.
- Wasza wysokość – odezwał się nieznajomy.
Dziewczyna przyjrzała mu się i olśniło ją. Był to lekarz ze Slante. Ze względu na jego umiejętności, zapraszano go czasem do stolicy, by leczył najtrudniejsze przypadki, z którymi nie umiał poradzić sobie nikt inny.
- Obawiam się, że to gorączka zakaźna. Dobra wiadomość jest taka, że najgorsze masz już za sobą, pani. Powrót do zdrowia powinien nastąpić najdłużej w kilka dni.
Eileen przyjęła tę wiadomość ze spokojem i ponownie zapadła w głęboki sen. Zbudziła się dopiero wieczorem, gdy wszyscy wypoczywali na dworze i rozkoszowali się ostatnimi chwilami zasypiającego dnia. Czuła się znacznie lepiej. Gorączka opuściła ją zupełnie. Spróbowała unieść się na łokciach, ale przyszło jej to z niemałą trudnością. Wówczas, w pomieszczeniu pojawiła się Eimear. Na jej bladej twarzyczce zagościł delikatny uśmiech spowodowany poczuciem ulgi. Eileen nie odezwała się. Wpatrywały się w siebie przez chwilę. Wreszcie, młodsza z sióstr, nie zamykając za sobą drzwi, szybkim krokiem pokonała odległość dzielącą ją od chorej, przysiadła na łóżku obok niej i czule objęła.
- Baliśmy się, że nie doczekasz dzisiejszego poranka, Eileen.
- Było aż tak źle? – spytała zdziwiona Eileen.
- I to jak! Temperatura tak ci wzrosła, że nawet doktor zaczął tracić głowę.
- Rany!
- Ale na szczęście już wszystko dobrze.
- Między nami też?
Eimear drgnęła. Nie odpowiedziała.
- Eimear…
- Pewnie, że tak… – powiedziała to tak cicho, że jej słowa niemal zlały się z szumem wiatru buszującego w wysokiej trawie nad jeziorem.
Rekonwalescencja zajęła królewnie dwa dni. Dopiero po tym czasie była w stanie wyjść na zewnątrz o własnych siłach. Z każdym kolejnym porankiem przybywało jej sił. Niszczycielska gorączka nie pozostawiła po sobie żadnego śladu.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt